ROZDZIAŁ VII

Urzędnik od dłuższego czasu obrzucał ją badawczym spojrzeniem. Wreszcie szepnął coś swym towarzyszom i wszyscy wstali z miejsc. Powoli zbliżyli się do stolika Marii i Endrego.

– Czy my się czasem nie znamy? – zapytał, a w jego głosie zabrzmiała groźna nuta.

Maria zmarszczyła brwi.

– Nie sądzę – odpowiedziała najczystszym dialektem Valdres.

– Wstańcie, oboje! – rzekł ostro.

Wstali posłusznie, by odmowa nie została odebrana jako dowód wysokiej pozycji społecznej Marii.

Mężczyzna zmierzył ich wzrokiem z góry na dół.

– Ciebie też już chyba kiedyś widziałem – zwrócił się do młodzieńca. – Czy nie jesteś Endrem ze Svartjordet, nędznym chłopem skazanym na banicję?

Endre potrząsnął głową, udając zaskoczonego.

– To jakaś pomyłka, panie. Nazywam się Torstein Vik, a to moja żona Marit.

– Jest z wami ktoś jeszcze? Mężczyzna?

– Nie.

Urzędnik myślał intensywnie, chodząc w tę i z powrotem. Wreszcie podszedł do Marii, chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.

Dziewczyna zadrżała, a Endre spojrzał zagniewany na mężczyznę.

– Nie ruszaj, proszę, mojej żony, panie – odezwał się cicho.

– Żony – zaśmiał się szyderczo. – Zaraz sprawdzimy, czy to naprawdę twoja żona. Pocałuj ją!

– Co? – zapytał zdumiony Endre. Słyszał, że Maria z trudem łapie oddech.

– Pocałuj ją! – powtórzył.

Endre pobladł i zwrócił się do urzędnika:

– Nie mogę, panie. Bardzo bym zranił małżonkę, gdybym wystawił ją na taki widok.

Mężczyzna pochylił się, a jego twarz znalazła się tuż przy twarzy Endrego.

– A może nie masz śmiałości? Jeśli prawdą jest to, co mówisz, nie powinieneś się niczego obawiać. Jeśli jednak jesteś tym, za kogo cię uważam, nigdy się na to nie zdobędziesz. Zresztą ona też się nie zgodzi, by pocałował ją chłopski syn. Zbyt dobrze ją znam.

– Ależ zapewniam…

Gromadziło się wokół nich coraz więcej ludzi, w mesie ucichły rozmowy.

– No – warknął urzędnik. – Pocałuj ją, jeśli to twoja żona!

Endre stał jak sparaliżowany, nie mógł przecież zrobić tego księżniczce. On, taki prostak. Nie mógł!

I wtedy poczuł drobną dłoń na swej szyi, a tuż przy piersi bijące jak oszalałe serce dziewczyny. Niezwykle delikatnie objął przerażoną Marię i przyciągnął do siebie. Jego oczy wyrażały niemą prośbę o wybaczenie, co księżniczka przyjęła z lekkim uśmiechem. Była wolna, jej znienawidzony mąż opuścił wszak Norwegię, więc nikt nie mógł jej zmusić, by do niego wróciła. Tymczasem sytuacja Endrego nie zmieniła się. Jako banita pozbawiony był wszelkich praw i gdyby został zdemaskowany, groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Można go było nawet bezkarnie zabić.

Endre uświadomił sobie, że Maria nie ratuje własnej skóry, a próbuje właśnie jemu przyjść z pomocą.

Mimo to wahał się. Jej twarz znalazła się tuż przy jego twarzy. Spojrzał w urzekające oczy dziewczyny i zakręciło mu się w głowie, a wszystkie myśli nagle uleciały. Niczego bardziej w życiu nie pragnął, jak pocałować tę cudną istotę.

Przymknęła powieki. Więcej zrobić już nie mogła, reszta zależała od niego. Pochylił się więc i przywarł ustami do gorących warg księżniczki. W tej krótkiej chwili zapomnienia wyraził skrywane głęboko uczucia, jakie wobec niej żywił. Szybko się jednak opanował i wypuścił ją z objęć. Nie mógł oderwać od dziewczyny wzroku. Ona także patrzyła nań ze zdumieniem, całkiem oszołomiona.

Mario, Mario! myślał poruszony do żywego. Teraz gotów jestem umrzeć, bo czegóż więcej mógłbym oczekiwać od życia?

– No, dobrze! Upiekło się wam tym razem! – odezwał się mężczyzna. – Ale nie zamierzam spuszczać z was oka, bo nie jestem tak do końca przekonany. Podobieństwo między tobą, młoda damo, a księżniczką Brandenburgii jest nazbyt duże. Chociaż wiem na pewno, że jej wysokość nigdy nie całowałaby się z nędznym chłopem równie namiętnie jak ty.

Dopiero słowa urzędnika uświadomiły Endremu, że Maria odwzajemniła jego pocałunek. Pod wpływem doznanego szoku ugięły się pod nim kolana, aż musiał usiąść.

Tymczasem urzędnik ze swym towarzystwem opuścił mesę, a pozostali goście wrócili do stolików. Endre i Maria siedzieli w milczeniu.

Jeśli tylu doznań dostarczył mi jego pocałunek, myślała całkiem porażona, to jak będzie całować się z Magnusem? Ale dlaczego twarz Endrego wyrażała po tym takie cierpienie i tęsknotę? Endre… Czy z tego powodu nie chciał zwracać się do mnie po imieniu? Dlatego wolał utrzymywać dystans?

Nie, to niemożliwe…

Przypomniała sobie rozmowę z Magnusem, który powiedział wprost, że nigdy jej nie wyjawi, o co poróżnili się z Endrem tamtej nocy w Bergen. Czy przypadkiem nie zarzucił swojemu giermkowi, że się w niej zakochał?

Maria jęknęła zrozpaczona. Nie chciała, by te przypuszczenia okazały się prawdą. Nie chciała, by Endre cierpiał z powodu beznadziejnej miłości. Był na to zbyt dobry!

A może to wszystko jej wymysły? Ot, po prostu wybujała wyobraźnia i kobieca próżność? Pragnienie, by mieć wokół siebie mnóstwo adoratorów? Tak, na pewno…

– Mario, przepraszam za to, co się stało – odezwał się cicho Endre.

– Och, na miłość boską, Endre, nie próbuj tego robić! – zawołała rozpłomieniona. – Są chyba jakieś granice pokory!

– Zdaje się, że z rozmysłem udajesz, że mnie nie rozumiesz – uśmiechnął się. – Czy zabrzmi lepiej, jeśli podziękuję za pomoc?

– Nie zamierzałam spełniać bynajmniej żadnych dobrych uczynków… – powiedziała z ogniem i urwała gwałtownie. Ich spojrzenia spotkały się.

Endre przełknął z trudem ślinę, a Maria spąsowiała i mocno zakłopotani uciekli spojrzeniem każde w swoją stronę.


Po powrocie do kajuty odbyli naradę z Magnusem.

– A więc następca tronu wyruszył na północ i przypuszczalnie przybył już do Szwecji, z czego wynika, że wybrał drogę lądową.

– Tak – potwierdził Endre. – A von Litzen ma uczestniczyć w wyprawie wojennej króla Christiana.

Maria siedziała między przyjaciółmi oparta o ścianę. Uświadomiła sobie z radością, że bardzo się ze sobą zżyli i że razem jest im naprawdę przyjemnie,

– To znaczy, że musimy zmienić plany! – wtrąciła. – Naszym celem powinna być teraz Szwecja, nieprawdaż?

– I tak zmierzamy ku wybrzeżom Szwecji – stwierdził Magnus. – Słyszałem dziś, że statek nie ma raczej szans dotrzeć do Danii ani do Niemiec, bo cieśnina zaczyna zamarzać.

– No cóż, poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy wybrać Szwecję – myślał na głos Endre. – Nasz miły znajomy zapewne szykuje dla nas jakąś niespodziankę. Lepiej więc będzie, jeśli ukryjemy się u Szwedów.

– Ale gdzie zejdziemy na ląd?

– Jedyny szwedzki port leży w pobliżu Älvsborg. Mam nadzieję, że tam będziemy mogli wysiąść. Na statku nie jesteśmy już bezpieczni.

Następnego dnia przekonali się na własne oczy, że siarczysty mróz powoli skuwa lodem wody cieśniny. Im bliżej wybrzeża Bohuslän, tym szersze lodowe pasmo oddzielało ich od lądu.

Prawie niezauważalnie minęło Boże Narodzenie, a potem zaczął się kolejny rok.

Kapitan miotał się zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się mieć takiego opóźnienia. Z ulgą myślał jedynie o tym, że szczęśliwie nie natknęli się na korsarzy, którzy za przyzwoleniem panujących łupili okręty handlowe. Pewnie i dla piratów jest za zimno, uznał kapitan.

Pokład pokrył się grubą warstwą lodu, a z bomów zwisały sople. Stanowiło to spore zagrożenie dla żaglowca, który wyraźnie bardziej się zanurzył.

Nastroje uciekinierów także się popsuły. Wyczerpywała się ich cierpliwość, byli coraz bardziej poirytowani. Zbyt długo już przebywali w ciasnej cuchnącej kajucie. Któregoś wieczoru Maria nie wytrzymała.

– Nie zniosę dłużej takiej wegetacji – szlochała, kryjąc twarz w służący za poduszkę worek z ubraniami. – Mam wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Bez domu i porządnego łóżka, bez pewności, czy następnego dnia dostaniemy coś do jedzenia, a na dodatek jeszcze ten ziąb przenikający do szpiku kości! Nigdy nie uda nam się zejść na ląd, a jeśli nawet, to gdzie się udamy? Znowu będziemy krążyć w kółko, bez dachu nad głową, w poszukiwaniu mojego brata, który może już dojechał do Norwegii. Mam tego dość!

Przyjaciele nie potrafili pocieszyć księżniczki. Rozumieli ją aż nadto dobrze i pomimo że przeżywała chwilowe załamanie, wciąż podziwiali jej hart ducha.


Po incydencie z urzędnikiem von Litzena Magnus większość czasu spędzał w ukryciu. Z czasem jednak coraz odważniej wyprawiał się na przechadzki po statku i w końcu stało się to, co nieuniknione: stanął oko w oko ze znienawidzonym poborcą podatkowym, który, kłaniając się z przesadną uprzejmością i uśmiechając złośliwie, stwierdził:

– A więc jest jednak trzeci uciekinier. Jeśli dobrze pamiętam, pan Magnus Maar ze Solstad?

Magnus milczał zaskoczony, myśląc gorączkowo, jak cało wyjść z opresji. Zdawał sobie sprawę, że wystarczy jedno słowo Duńczyka, szepnięte mimochodem kapitanowi, by życie banitów zawisło na włosku.

Ale wyglądało na to, że mężczyzna należy do tych ludzi, którzy lubią wyciągać korzyści z posiadanych wiadomości.

– Jutro zawiniemy do portu w Varberg.

– Nie uda się nam przebić – wyraził powątpiewanie Magnus.

– Ależ tak, kapitan dowiedział się od załogi mijanego przed chwilą statku, że do samego portu prowadzi wąskie, nie zamarznięte pasmo wody. Ale co to ja chciałem rzec? Cieszyłbym się, gdybyście zechcieli we troje być moimi gośćmi. W porcie czekać będzie na mnie liczna eskorta złożona z żołnierzy, a w varberskiej twierdzy przecież jest tyle wolnych pokoi! – uśmiechał się cynicznie.

Ciarki przeszły Magnusowi po plecach, bo o więziennych lochach Varbergu słyszał wiele mrożących krew w żyłach opowieści.

– Jeśli nie zechcecie skorzystać z mojej propozycji – dodał urzędnik z pozornym spokojem – szepnę słówko kapitanowi…

– Ależ serdecznie dziękujemy ~ odpowiedział Magnus równie uprzejmie. – To dla nas wielki zaszczyt!

Wymieniwszy szarmanckie ukłony, rozstali się.


– Stało się! – wyrzucił z siebie Magnus, wchodząc z impetem do kajuty. Zaraz też opowiedział przyjaciołom o spotkaniu, które mogło przesądzić o ich losie.

– To okropne! – jęknęła Maria. – Że też musiało się to zdarzyć właśnie teraz, kiedy zarysowała się przed nami możliwość zejścia na ląd.

– Właśnie! A na pokładzie też nie możemy zostać, bo prawdopodobnie statek zawinie do portu w Varberg i przed wiosną nie ruszy w dalszy rejs.

– Tylko nie to! – wybuchnęła Maria. – Mam po dziurki w nosie tego statku,

– Nie moglibyśmy pozbyć się prześladowcy? Po prostu wyrzucić go za burtę? – zaproponował Endre.

– Nie jest sam – powstrzymał go Magnus. – A poza tym nie mam na to ochoty.

Ogarnęło ich przygnębienie. Zapadł już zmrok, a oni siedzieli zamyśleni na koi, nie odzywając się do siebie. Maria pochlipywała cicho na ramieniu Magnusa, kompletnie załamana. Właściwie straciła wszelką ochotę do działania. Magnus głaskał ją po głowie, chcąc pocieszyć, ale czuł się całkiem bezsilny. Po prostu zostali osaczeni i nie było dla nich ratunku.

Nagle poczuli silny wstrząs, statek obrócił się gwałtownie i stanął. Trójka uciekinierów pośpieszyła na pokład.

– Co się stało? – zapytał Magnus jednego z marynarzy.

– Nic takiego – uspokoił go zagadnięty. – Trafiliśmy na lód, ale zaraz się wydostaniemy.

– Gdzie właściwie jesteśmy?

– Tuż u wybrzeży Marstrand.

W dole na lodzie zobaczyli marynarzy z siekierami i bosakami, usiłujących uwolnić żaglowiec, który zaklinował się w wąskiej szczelinie.

Magnus przez chwilę obserwował ciemne sylwetki, a potem chwycił przyjaciół za ramiona i pociągnął w stronę kajuty.

– Szybko – popędzał ich, gdy wpadli do pomieszczenia. – Trafiła nam się szansa ucieczki! Ubierzcie się ciepło.

Nie potrzebowali żadnych wyjaśnień. W błyskawicznym tempie spakowali swoje rzeczy i odprowadzani zaciekawionymi spojrzeniami pasażerów wyszli na pokład, gdzie zajęci swymi obowiązkami członkowie załogi nie zauważyli trojga podróżnych z tobołkami, schodzących w dół po drabince. W ciemnościach nocy przemknęli obok pracujących przy uwalnianiu statku marynarzy i kierując się w stronę świateł, ruszyli w długą wędrówkę po lodzie.

– Sądzisz, że cieśnina zamarzła aż po sam ląd? – spytała cicho Maria.

– Miejmy nadzieję – odpowiedział Magnus. – Nie jest ci zimno?

– Na razie nie. Wiatr nieco ucichł, więc mróz nie jest taki dokuczliwy.

– Najważniejsze, że odzyskałaś energię.

– Zdecydowanie! Przepraszam, że przed chwilą zachowywałam się jak słabeusz.

W ciemności ucałował jej ramię.

Ruszyli naprzód. Szli i szli po nierównym lodzie, ale światła na lądzie wcale się nie przybliżały.

– Mam poważne obawy, że idziemy po dryfującej krze – mruknął Endre. – Wydaje mi się, że powinniśmy dochodzić już do brzegu.

– W ciemnościach trudno ocenić odległość – uspokajał go Magnus, chociaż i on zaczynał się niepokoić.

Maria milczała. Przerażała ją ogromna lodowa powierzchnia, nerwowo wypatrywała szczelin i przerębli i kurczowo trzymała się przyjaciół.

Nagle tuż przed nimi wyrósł wielki nieforemny cień. Zatrzymali się.

– Co to? – spytała.

– Skała przybrzeżna – wyjaśnił Endre. – Musimy uważać, bo tu może być woda.

Okazało się, że natrafili na małą wysepkę, więc trochę zawiedzeni, że to jeszcze nie stały ląd, obeszli ją dookoła. Światła migające z oddali wyraźnie się przybliżyły.

Nagle Maria potknęła się i upadła na lód. Zagryzała wargi z bólu, ale nie chciała się przyznać, że skręcona stopa bardzo jej dokucza. Przyjaciele jednak zrozumieli, co się stało, i na zmianę podtrzymywali dziewczynę.

– Już niedługo będziemy na miejscu – pocieszał Magnus księżniczkę.

Ostatnio jest taki miły i przyjacielski, pomyślała Maria szczęśliwa. Cóż, powinnam się pewnie przyzwyczaić do jego zmiennych nastrojów. Właściwie rozumiem, czemu tak często bywa przygnębiony, przecież zmaga się z takimi samymi problemami co ja: usiłuje przystosować się do ciężkich i bezlitosnych warunków. Ale nie kryję, że czasami żałuję, iż nie ma takiego usposobienia jak Endre. Jak trudno być zakochanym w kimś, kto wystawia miłość na tak ciężkie próby! Teraz jednak mam przy sobie znowu Magnusa z moich marzeń: silnego, przystojnego i dobrego.

Endre zatrzymał się gwałtownie.

– Woda! – krzyknął.

Tuż przed nimi zalśniła czarna toń. Omal do niej nie wpadli.

– Co teraz zrobimy? – przestraszył się Magnus.

– Idźmy wzdłuż pęknięcia w lodzie.

Maria zaniosła się szlochem. Endre pośpiesznie musnął dłonią jej policzek, co na nowo dodało jej odwagi.

W chwilę później zorientowali się, że musieli zmienić kierunek, bo światła, które służyły im za drogowskaz, zniknęły. Stanęli zagubieni.

– Tam chyba widać ląd! – zawołał nagle Magnus. – Chodźcie, spróbujemy pójść w tamtą stronę!

Odbili w bok od szczeliny i ruszyli ku rysującym się w mroku cieniom.

– Nie mam pojęcia, czy to znowu jakaś wysepka, czy nie natkniemy się na kolejną szczelinę. Idźmy jednak tamtędy, musimy podjąć takie ryzyko.

Ląd był tuż-tuż, brakowało im raptem dwóch metrów, gdy znów drogę zagrodziła im woda. Po uniesionym prądem pokruszonym lodzie pozostała wielka pluszcząca głębia.

– Nie uda nam się tędy przejść – powiedziała Maria łamiącym się głosem.

Ale Endre, rozejrzawszy się dokładnie, znalazł płaski, dość szeroki głaz.

– Magnus! Skacz pierwszy! Jeśli któryś z nas wpadnie do wody, drugi mu pomoże.

– Oby nie było to konieczne. Nie miałbym ochoty pokryć się później lodowym pancerzem – powiedział i wziąwszy rozbieg, skoczył. – Skała jest strasznie śliska! – zawołał. – Ale udało się! Mario, twoja kolej!

Endre uścisnął zachęcająco jej ramię. Dziewczyna podwinąwszy spódnicę i halki skoczyła z rozbiegu. Stopy ześliznęły się jej z gładkiego kamienia, ale Magnus złapał ją i podciągnął w bezpieczne miejsce. Dopiero wtedy serce zaczęło jej bić jak oszalałe, a kolana się pod nią ugięły.

Endre przerzucił wszystkie tobołki, a potem sam przedostał się do przyjaciół.

– Póki co, wszystko układa się pomyślnie – powiedział Magnus. – Miejmy nadzieję, że to naprawdę ląd, a nie przybrzeżny szkier.

Okazało się, że to był ląd! A dokładniej dość duża wyspa, na której leżało Marstrand.


Po wielkich trudach dotarli do pogrążonego w nocnej ciszy miasteczka i udali się wprost do zajazdu. Tam kazali sobie podać suty posiłek i poprosili o dwa pokoje; jeden dla Marii, a drugi dla mężczyzn. Kosztowało to ich niemało, bo pokoje uważano za luksus. Na ogół przejezdni rozkładali się na podłodze w wielkiej izbie, Magnus jednak, zmęczony ciągłą obecnością wokół siebie obcych ludzi, kategorycznie się temu sprzeciwił…

– Jak nisko upadliśmy, skoro ta nędzna klitka wydaje nam się rajem – westchnął, żegnając się na dobranoc z Marią.

Dziewczyna, uradowana tym, że wydostali się ze statku, ucałowała obu przyjaciół. Młodzieńcy roześmiali się.

– Możemy uważać, że trafiliśmy do raju, ale nie wolno nam zapomnieć, że ta wyspa znajduje się pod panowaniem duńskim – stwierdził Endre.

– Tak, ale stąd do Szwecji jest już naprawdę żabi skok – rzekł Magnus. – A gdy tam się dostaniemy, wówczas von Litzen, król Christian i ich banda mogą sobie stać na granicy i wygrażać. Nam nie będą mogli nic zrobić!


Następnego dnia sprzedali w Marstrand wszystkie skóry i kupili konie. Potem opuścili to niewielkie miasteczko na wyspie o strategicznym położeniu i ruszyli w głąb lądu.

Gdy tylko dojechali do głównego traktu ciągnącego się z południa na północ, zapytali w najbliższej gospodzie, czy przejeżdżał tamtędy książę, następca tronu Brandenburgii

Właściciel gospody był świetnie poinformowany. Potężny książę podobno przebywał na zamku na południe od Älvsborg, na terytorium duńskim, i oczekiwał cieplejszej pogody, by z licznym orszakiem kontynuować swą wyprawę do Norwegii,

Nie przypuszczając nawet, jaki interes mógłby zbić na tych trojgu niepozornych, jak mu się wydawało, młodych ludziach, odwrócił się i zaczął wycierać kufle.

Opuściwszy gospodę, Endre stwierdził:

– Sprawa jest więc jasna. Musimy przedostać się jeszcze tylko przez wąski pas terytorium szwedzkiego i nasza wyprawa dobiegnie końca.

Magnusowi nie podobało się takie sformułowanie.

– Wyprawa może tak, ale nie nasze zadanie – poprawił przyjaciela. – Dopiero teraz zaczniemy naprawdę walczyć o niepodległość Norwegii. Tak długo na to czekałem.

– Królestwa nie zdobywa się w ciągu jednego dnia – upomniał go Endre.

Oczy Magnusa zalśniły fanatycznym żarem.

– Kiedy zostanę królem – rzekł z zawziętością – odpłacę tym wszystkim, którzy gnębili mnie i rzucali kłody pod nogi podczas tej koszmarnej podróży. Oczyszczę kraj z ludzi niegodnych! Norwegia stanie się norweska, wolna od wszelkich obcych wpływów. Potomni zapamiętają króla Magnusa… którego to z kolei?

Endre wzruszył ramionami.

– Piątego, może szóstego. Nie wiem.

– Okropne, że człowiek nawet nie ma pojęcia, jak go będą nazywać poddani – stwierdził poirytowany. – A zresztą to nie ma większego znaczenia. Wszyscy królowie noszą jakieś przydomki Magnus Wielki… Dlaczego by nie? Co wy na to?

– O przydomku nie my zadecydujemy – uśmiechnęła się Maria, której wywody Magnusa wydały się dość dziecinne.

Konie kroczyły pewnie ubitym traktem. Dzień był pogodny, powietrze nasycone nadmorską wilgocią. Zmęczonym uciekinierom nareszcie przyszłość zaczęła się jawić w nieco jaśniejszych barwach. Najedzeni, ciepło odziani i pełni nadziei, sądzili, że już bez żadnych przygód dotrą do celu.

– Musimy zawiadomić Szwedów o nadciągających wojskach króla Christiana – odezwała się nagle Maria.

– Masz rację! Chciałbym widzieć minę duńskiego monarchy, kiedy się dowie, że Szwedzi zostali ostrzeżeni. I to przez nas! – roześmiał się Magnus.


Ale, niestety, nie zdążyli uprzedzić Szwedów o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Zanim przekroczyli granicę, zorientowali się, że dzieje się coś niedobrego. W południowej części Bohuslän panował jakiś dziwny niepokój i gorączka, a granica została zablokowana. Żeby przedostać się na terytorium Szwecji, musieli nadłożyć spory kawał drogi, a gdy już tam dotarli, ich oczom ukazał się przerażający obraz.

Długi sznur uchodźców ciągnął na wschód, a niebo rozświetlały łuny dalekich pożarów…

Nie musieli pytać, co się stało, bo znali odpowiedź.

Skoczył ku nim jakiś mężczyzna i zawołał:

– Uciekajcie! Uciekajcie czym prędzej! Duńczycy nadciągają z południa! To najliczniejsza armia, jaką kiedykolwiek oglądały nasze oczy!

Uciekinierzy zatrzymali się niczym rażeni gromem.

– A więc nie dostaniemy się do mojego brata? – spytała Maria, a jej usta zadrżały.

– Droga Mario – rzekł zirytowany Magnus. – Sądzisz, że uda nam się przedrzeć przez zbrojne oddziały tej ogromnej armii?

– A nie moglibyśmy jej ominąć? – pytała żałośnie.

– Ominąć? Niemożliwe! To ogromna armia W jej skład wchodzą żołnierze niemal z całej Europy. Strach pomyśleć, jakie koszty poniósł Christian, by zaciągnąć tyle wojska. Wśród żołnierzy znajdują się szkoccy knechci – wyjęci spod prawa bandyci, którym darowano karę pod warunkiem, że wezmą udział w wyprawie. Straszna szumowina! Napadają na osady i wsie, rabując i plądrując. Spójrz na te pożary! Sądzisz, że podpalenia były konieczne? O, nie, moja mała przyjaciółko! Wszystko wskazuje na to, że musimy się poddać. Raz jeszcze król Christian zyskał przewagę. Pozostaje nam tylko ucieczka! Musimy się spieszyć, póki jeszcze otwarta jest droga na wschód.

– Jak daleko zamierzasz uciekać?

– Wcześniej czy później Sten Sture zbierze Szwedów i poprowadzi ich przeciwko wrogowi.

– Chcesz się do niego przyłączyć?

– Tak! Pozornie może to wyglądać na zdradę, skoro Christian zasiada na norweskim tronie, ale my mamy przecież inny cel…

– A ja? – zapytała cicho Maria. – Mam także walczyć?

Magnus się uśmiechnął.

– Przyszło ci dzielić nasze losy, ale wojaczka cię ominie. Zatrzymasz się gdzieś na tyłach szwedzkich linii, o ile takie w ogóle istnieją!

– Czy masz jakieś konkretne plany, Magnusie? – zapytał Endre na boku, żeby Maria nie słyszała.

– Von Litzen – odpowiedział mu cicho Magnus. – Wiesz, że nie lubię zabijać. Ale wojna rządzi się własnymi prawami.

W chwilę później, mijając uchodźców ciągnących przez zamarzniętą równinę, zauważyli duńskiego kuriera w eleganckim mundurze, który nadjeżdżał z przeciwnego kierunku.

Magnus zatrzymał go.

– Zostaw mnie! – krzyknął niecierpliwie kurier. – Posłańcy mają wolną drogę…

Magnus usunął się, a wtedy udobruchany kurier zapytał:

– Czego chcecie? Spieszę się.

– Czy przeprowadzisz nas przez linię frontu?

– Oszalałeś, człowieku? Jest wojna!

– Orientujesz się może, gdzie zatrzymał się następca tronu Brandenburgii?

– Będę tamtędy przejeżdżał, a o co chodzi?

– Znajdź chwilę czasu i zajedź do niego. Nie pożałujesz! Na pewno cię sowicie wynagrodzi, kiedy mu przekażesz wiadomość, że jego siostra jest w Szwecji i ucieka na wschód przed armią króla Christiana. Powiedz też, że księżniczka nie może do niego dotrzeć, ale prosi, by on wyjechał jej naprzeciw. Rozumiesz? Wszystko jasne?

Kurier siedzący na zmęczonym koniu spoglądał na nich niepewnie, a potem pochylił się ku Marii.

– Przekażę tę wiadomość! Pamiętajcie jednak, że mnie także grozi niebezpieczeństwo, mogę nie dotrzeć do adresata… – wzruszył ramionami.

Magnus wręczył mu kilka srebrnych monet na znak wdzięczności i kurier pogalopował dalej.

– Niekiedy dla osiągnięcia celu należy skorzystać z usług wroga – rzekł oschle Magnus. – Myślę, że teraz nasza sytuacja nie jest znów taka całkiem beznadziejna.

– Masz rację – odpowiedzieli mu zgodnie, a Maria pochyliła się i ucałowała go z wdzięcznością.

– No, no – zaśmiał się Magnus. – Jesteś coraz śmielsza. Jeszcze trochę, a nie zaprotestujesz, kiedy okryję twe usta namiętnymi pocałunkami!

Maria zarumieniła się i rzuciła pośpieszne spojrzenie na Endrego, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona. Dotąd nie opowiedzieli Magnusowi o epizodzie w mesie.

– Chyba masz rację, wydaje mi się, że teraz gotowa jestem na wszystko – uśmiechnęła się Maria.

– Zapamiętam to sobie – odrzekł, podtrzymując swobodny ton.


Podążyli naprzód, ale z każdym kilometrem tracili pewność siebie. Po drodze byli świadkami wielu tragedii i nieszczęść. Mijali ludzi, którzy w pośpiechu opuścili swe domostwa i mając tylko to co na sobie, uciekali przed wojenną pożogą, inni znów wieźli swój ubogi dobytek na rozklekotanych wozach, inwentarz zaś wygnali na mróz.

Spotkali dwójkę dzieci, które podtrzymywały poruszającego się z trudem staruszka. Trzęśli się z zimna, bo mieli na sobie jedynie cienkie okrycia.

Maria wstrzymała konia.

– Pospiesz się – ponaglał ją Magnus. – Nie widzisz, że wróg depcze nam po piętach? Coraz bliżej widać pożary.

Ale Endre zeskoczył z siodła i podszedł do staruszka. Powiedział do niego parę słów, które tamten przyjął z rozpromienioną twarzą. Wówczas Endre podał młodsze dziecko Marii. Księżniczka przyjaźnie uśmiechnęła się do dziecka i posadziła je przed sobą w siodle. Magnus wahał się przez chwilę, ale w końcu chwycił drugie dziecko, podczas gdy Endre pomagał staruszkowi usadowić się na swym poczciwym gniadoszu.

– Dokąd idziecie? – zapytała Maria dziewczynkę.

– W Bogesund mamy ciocię. Idziemy do niej, bo nasz dom całkiem spłonął.

Maria otuliła dziecko połami swej peleryny, co malutka przyjęła ze zdumieniem.

– Nie masz rodziców? – chciała wiedzieć Maria.

– Mamy tatę, ale on wyruszył wcześniej, by przyłączyć się do Stena Sture.

Duże oczy dziewczynki błyszczały z przejęcia.

– Lubisz Stena Sture? – zainteresowała się księżniczka.

– Wszyscy go lubią – odpowiedziała malutka rezolutnie.

No, z pewnością nie wszyscy, pomyślała Maria. Wszędzie się toczy walka o władzę. Potężny arcybiskup Szwecji, Trolle, najwierniejszy zwolennik króla duńskiego, najchętniej widziałby Stena Sture parę metrów pod ziemią. I zapewne nie należał on do wyjątków.


Poruszali się teraz znacznie wolniej, ale byli przeświadczeni, że postąpili słusznie. Po południu odkryli, że posuwająca się za nimi wielka armia zatrzymała się.

– Co się dzieje? – spytał Magnus mężczyzn napotkanych na drodze.

– Szwedzka armia stanęła na przedmieściach Bogesund gotowa do obrony miasta. Duńczycy zbierają siły do walki.

– Daleko stąd do tego Bogesund?

– Nie! Proszę spojrzeć! Miasto leży dokładnie po drugiej stronie jeziora.

– Jak nazywa się to jezioro?

– Äsunden!

– Wydaje mi się, że w dole na brzegu gromadzą się wojska szwedzkie.

– Całkiem możliwe.

Zmierzchało, gdy wjeżdżali do Bogesund. Pomogli zsiąść staruszkowi i dzieciom.

Staruszek zwrócił się do Marii:

– Pani, twa dobroć dorównuje urodzie. Nie wiem, jak mam ci dziękować.

– Nie trzeba! – Maria z uśmiechem potrząsnęła głową.

Starzec drżącymi palcami przeszukiwał kieszeń.

– Proszę. – Podał dziewczynie maleńkie pudełeczko. – W środku znajduje się sproszkowane ziele rosnące na Dalekim Wschodzie. Kiedyś kupiłem je od pewnego marynarza, ale nie zdążyłem wypróbować. Podobno żeby uśmierzyć ból spowodowany doznanymi ranami czy chorobą, należy spalić te zioła i wdychać dym. Ból ustąpi, a rzeczywistość nagle wyda się jasna i prosta. Trzeba jednak uważać, aby dawka nie była zbyt duża, bo środek ten rozwiązuje języki i człowiek opowiada często rzeczy, które normalnie ukrywa przed światem, gdyż nagle wszystko, prócz teraźniejszości, wydaje się mu bez znaczenia. Podobno jednak po odzyskaniu świadomości nic się nie pamięta.

Maria wzięła pudełeczko i podziękowała serdecznie.


Mimo że w mieście było tłoczno z uwagi na obecność żołnierzy i uchodźców, trójka przyjaciół, dzięki ciotce spotkanych w drodze dzieci, znalazła miejsce na nocleg. Magnus polecił Marii, by nie ruszała się stamtąd. Endre, który czuł się bardzo zmęczony, położył się do łóżka.

Magnus tymczasem dosiadł konia i pocwałował na przedmieścia, a stamtąd na brzeg jeziora, gdzie gromadziło się wojsko. Leżący śnieg rozjaśniał ciemności wieczoru. Ze wschodu nadciągały ciężkie chmury. To był dobry znak. Jeśli zacznie padać śnieg, to będzie zacinał Duńczykom prosto w oczy i zmoczy im proch podczas ładowania armat i muszkietów. Tym sposobem ta nowoczesna broń nie na wiele się zda i słabiej uzbrojeni Szwedzi będą mieli większe szanse na stoczenie równej walki.

Magnus spojrzał w dal, ale nic nie wskazywało na obecność duńskich wojsk. Po drugiej stronie Äsunden było zupełnie cicho i tylko gdzieś na południowym zachodzie niebo rozjaśniały łuny pożarów.

Magnus przystanął po szwedzkiej stronie tuż u stóp wzgórza. Mężczyźni w gorączkowym pośpiechu stawiali tu z beczek barykady, przed którymi inni wyrąbywali wielkie przeręble.

– Dlaczego nie pomagasz? – odezwał się naraz jakiś głos.

Magnus odwrócił się. Tuż przy nim stał młody mężczyzna w lśniącej zbroi i z potężnym mieczem u boku.

Magnus skłonił się z szacunkiem.

– Przybyłem do miasta tuż przed wieczorem, ale chciałbym…

– Jesteś Norwegiem! – przerwał mu ostro Szwed. – Co tu robisz?

– Pozwól, panie, że się przedstawię. Jestem norweskim szlachcicem i nazywam się Magnus Maar. Wraz z przyjacielem zostałem skazany na banicję przez króla Christiana za napad na gubernatora duńskiego. Uciekliśmy z ojczystego kraju i los przygnał nas aż tu. Nic nie sprawiłoby nam większej radości, jak walka przeciwko królowi Christianowi, a w szczególności przeciwko jednemu z jego dowódców.

– Któremu?

– Von Litzenowi – odrzekł Magnus i sposępniał. – To właśnie były gubernator, o którym wspomniałem.

Młody rycerz roześmiał się.

– Widzę, że potrafisz nienawidzić, Magnusie Maar. Ale zachowaj ostrożność!

– A ja widzę, panie, że nie jesteś zwykłym żołnierzem, lecz jednym z dowódców. Czy mógłbyś mi udzielić zgody na udział w bitwie?

– Norweski szlachcic po szwedzkiej stronie? Hmm, dlaczego nie? Każdy człowiek jest dla nas na wagę złota. Ale proszę mi wybaczyć niedopatrzenie. Nazywam się Sten herbu Noc i Dzień. A ponieważ przypadkowo wiem prawie wszystko o duńskiej armii, mogę cię poinformować, panie, że baron von Litzen prowadzi niewielki oddział na zachodniej flance. Zapewne ucieszyłoby cię, gdybyś został umieszczony naprzeciwko?

– Dziękuję, wasza łaskawość!

Szwed zmarszczył czoło.

– Wydaje mi się, panie, że twój zapał do walki jest zbyt silny, by powodowała tobą jedynie osobista uraza. Jaki naprawdę jest twój cel?

Magnus wyprostował się.

– Jestem człowiekiem, który kiedyś poprowadzi swych rodaków przeciwko królowi Christianowi. Kiedyś wrócę do ojczyzny jako król.

Lekki uśmiech zagościł na wargach Stena herbu Noc i Dzień.

– A więc zamierzasz zasiąść na tronie Norwegii? W takim razie wiele nas łączy, bo mnie nęci korona Szwecji.

Magnus wpatrywał się przez chwilę zdumiony w swego rozmówcę i naraz zrozumiał, że ma przed sobą Stena Sture.

– Ciekaw jestem – powiedział Szwed z uśmiechem – który z nas pierwszy osiągnie wytyczony cel. Co prawda, ja zacząłem realizować swój wcześniej… Masz zbroję?

– Nie, tylko konia.

Sten Sture skinął na stojącego w pobliżu mężczyznę.

– Postaraj się o pełne uzbrojenie dla pana Magnusa. To szlachcic, z pewnością dobrze włada bronią. – A potem podał dłoń Magnusowi. – Do zobaczenia, młody kogucie. Miejmy nadzieją, że następnym razem spotkamy się jako królowie. I dobrzy sąsiedzi.

– Życzyłbym sobie tego samego! Dziękuję za wszystko!

Загрузка...