Rozdział 2

Corrie Davis, kobieta fatalna. Trudno ją uznać za taką, jednak coś chyba w tym jest. Bo dotąd nie może pojąć, co jego brat widział w niej przed laty. Zwłaszcza że dziewczyny, z jakimi się wtedy spotykał, były jej absolutnym przeciwieństwem.

Shane gustował w wyrafinowanych ślicznotkach. Co raczej się nie zmieniło, sądząc po dziewczynach, które jeździły za nim na kolejne zawody rodeo. Dwie już dzwoniły na ranczo i zostawiły dla niego wiadomości. Trzeciej też się nie poszczęściło, bo akurat pojechał na ranczo Corrie.

Wprawdzie nie powiedział tego wprost, ale… Większość jego dawnych sympatii zdążyła się ustabilizować czy przenieść w inne okolice, czyli Shane’owi pozostała jedynie Corrie. Zresztą wspomniał o niej, gdy tylko przyjechał. A o żadnej innej nawet nie napomknął.

Przed laty pozostawał pod jej wpływem. Trudno powiedzieć, jak wyglądały ich kontakty przez ten ostatni okres, jednak lepiej dmuchać na zimne.

Corrie wychowała się na ranczu, po śmierci ojca przejęła je i prowadziła samodzielnie. Jednak to zupełnie inna skala niż ich rozległe imperium.

Shane zawsze dążył do niezależności. Chciał działać samodzielnie, być zależnym wyłącznie od siebie. Corrie z pewnością mu imponuje. Nikt jej niczego nie narzuca, nikomu się nie podporządkowuje. Do Shanea to musi przemawiać.

Zaproponował mu czterdzieści pięć procent, jednak w głębi duszy wiedział, że na jego miejscu również miałby opory. Prawdopodobnie też wolałby zacząć działać na własną rękę.

Jednak tradycja i rodzinne dziedzictwo do czegoś zobowiązują. Dlatego postara się zrobić wszystko, by nakłonić Shanea do powrotu.

Ojciec potępiał Shanea za wybór jego drogi. Nick był bardziej tolerancyjny i nie podzielał tych surowych ocen. Mimo to zależy mu, by brat wreszcie dorósł do oczekiwań rodziny. I dowiódł charakteru, spełniając je. Mimo że ojciec już tego nie zobaczy.

Zwykle odpychał od siebie nieprzyjemną myśl, że w jakimś stopniu ponosi winę za postępki brata. Przez ostatnie wspólnie przeżyte lata to on był wzorem dla Shanea, on powinien zaszczepić w nim wartości, nauczyć odpowiedzialności.

To ostatni moment, gdy jeszcze może zawrócić Shanea, przekonać go, że powinien osiąść na ranczu. Jeśli w imię tych wyższych racji będzie musiał jeszcze raz rozmówić się z Corrie, zrobi to. Przed laty dziewczyna wykazała zdrowy rozsądek i wycofała się.

Być może kryły się za tym inne powody. Perspektywa ciągłego podróżowania z Shaneem z zawodów na zawody i życia w motelowych pokojach mogła ją zniechęcić.

Poza tym jej ojciec już wtedy podupadł na zdrowiu, może więc nie chciała go opuszczać? Teraz, gdy Shane skończył z rodeo, sytuacja jest inna.

Może Corrie nadal ma dla niego ciepłe uczucia. Choć co innego jest ważniejsze – czym ona go tak ujęła? Jeśli to odkryje, łatwiej mu będzie podejść Shanea i przywołać do rozsądku.

Usłyszał głos brata wołającego do gospodyni. Czyli już wrócił. Nadarza się świetna okazja, by pojechać teraz do Corrie i rozmówić się z nią w cztery oczy. Im szybciej to zrobi, tym lepiej. Nim do czegoś dojdzie.

Wyłączył komputer i szybko ruszył do samochodu.

Jazda zabrała mu dwadzieścia minut. Przez ten czas zastanawiał się, od czego zacząć rozmowę. Musi to zrobić umiejętnie. Corrie jest raczej spokojna, jednak ma swoją dumę.

Od czterech lat samodzielnie prowadzi ranczo. Może zareagować gwałtownie, gdy sąsiad, z którym niemal się nie widuje, nagle zacznie się wtrącać w jej prywatne sprawy.

Dziś ich rozmowa może wyglądać zupełnie inaczej niż tamta sprzed lat. Z natury nie jest łagodny i nie bawi się w subtelności, jednak teraz to chyba jedyny sposób.

Już samo jego pojawienie się może jej przypomnieć, że starszy brat Shanea nadal tu jest i czuwa. I nie pochwala ich znajomości, tym bardziej długofalowych planów na przyszłość. Jeśli zajdzie potrzeba, uzmysłowi jej to bardziej dobitnie.

Zjechał z głównej szosy. Stąd do Davis Ranch jest mniej niż dwa kilometry. Zjeżdżając z niewielkiego wzgórza, ujrzał zabudowania rancza. Po lewej stronie domu dostrzegł sylwetkę szczupłej kobiety. Podlewała klomb z kwiatami.

Od razu poznał Corrie. Jednak było coś, co go zaskoczyło. Włosy, zwykle zaplecione w warkocz, wspaniałymi ciemnymi lokami falowały nad kwiatami. Dziewczyna wyprostowała się nieco, odrzuciła włosy na plecy i pochyliła konewkę.

Skończyła podlewać i odwróciła się w jego stronę. Zatrzymał samochód. Nawet jeśli była zaskoczona jego przyjazdem, nie pokazała tego po sobie. Miała czas się przygotować, musiała słyszeć zbliżające się auto.

Ruszył w jej stronę po zrudziałym trawniku. Nie mógł oderwać oczu od jej pięknych, lśniących włosów. Aż do chwili, gdy jego wzrok zszedł niżej.

Rzadko widywał Corrie, a jeśli już, to z dala. Dlatego teraz przeżył prawdziwy szok. Biały T-shirt, nieco skurczony od prania, lekko opinał figurę. Szorty z obciętych dżinsów odsłaniały szczupłe, zgrabne nogi. Była boso. Zawsze widywał ją w stroju roboczym. Poczuł się niemal jak rażony piorunem.

Czy Shane był teraz u niej? Może stąd ten strój i rozpuszczone, świeżo umyte włosy? W porównaniu z jej codziennym wyglądem to wielka zmiana. Choć Corrie, mimo że taka odmieniona, nadal jest sobą. I wygląda nadzwyczaj atrakcyjnie.

Nie spodziewała się wizyty Nicka. Żałowała, że nie ma na sobie bardziej odpowiedniego stroju. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szedł w jej stronę. Starała się nie okazać po sobie zdenerwowania. Tę umiejętność opanowała już dawno, jeszcze przed laty, gdy na jego widok serce waliło jej jak młotem. Teraz nie było to łatwe. Bo miała świadomość, że jest pierwszym mężczyzną, który widzi ją w szortach odsłaniających niemal całe nogi.

By zająć myśli czymś innym, obserwowała go, w duchu porównując obu braci.

Shane jest przystojniejszy, choć są do siebie bardzo podobni. Między nimi jest osiem lat różnicy. Shane jest bardziej chłopięcy, Nick opanowany i doświadczony. Wydaje się też bardziej stanowczy i niedostępny.

Czarne włosy i czarne oczy jeszcze bardziej to podkreślały. Shane ma intensywnie niebieskie spojrzenie. Obaj są wysocy. Nick ma mocniejszą budowę. Shane porusza się lżej i zręczniej, czasem postawą i gestem przydając sobie znaczenia. Nick nie musi tego robić. Wierzy w siebie. Po wypadku, który unieruchomił ojca w wózku inwalidzkim, Nick przerwał studia i wrócił na ranczo. Przejął rządy nad rodzinnym imperium.

To przełożyło się na jego sposób bycia. Wiedział, ile jest wart, miał autorytet. Nie oszczędzał się i tego samego wymagał od innych. Taki człowiek weźmie sobie za żonę kobietę, która dorównuje mu urodzeniem, statusem i urodą. To oczywiste.

Wiedziała o tym już dawno. Ona nie wchodzi w grę, pod żadnym względem. Nick nawet na nią nie spojrzy. Jednak za każdym razem na jego widok działo się z nią coś dziwnego. Tak jak teraz, gdy podszedł i grzecznie uchylił ronda kapelusza, a ją od razu ogarnęła fala gorąca…


Niebieskie oczy patrzą na niego czujnie. Ma długie gęste rzęsy, o jakich większość kobiet może tylko marzyć. Przygląda się jego twarzy, ale nie przesuwa wzroku na całą sylwetkę. Plus dla niej. Corrie nigdy nie była kokietką, mężczyźni jej nie interesowali. Widać to się nie zmieniło.

Choć teraz, kiedy ma ją przed sobą tak blisko, nie pojmuje, jak mógł uważać ją za nieciekawą dziewczynę. Przeciwnie. Oczy zawsze miała wyjątkowo ładne. Z wiekiem buzia się jej nieco zmieniła. Regularne rysy, lekko opalona cera, delikatne, miękkie usta. Corrie wyrosła na prawdziwą piękność.

Nic dziwnego, że Shane jest nią zauroczony. Zadanie, które początkowo wydawało się proste, może okazać się trudnym wyzwaniem.

Sam się zdziwił, słysząc zmieniony ton swego głosu, gdy odezwał się do niej na powitanie.

Nie odpowiedziała od razu, tylko skinęła głową.

– Shane już odjechał. Jakieś trzy godziny temu.

– W takim razie złapię go później. – Oświeciło go, że powinien pochwalić jej kwiaty. Popatrzył w dół, ale wtedy dostrzegł jej nagie nogi.

– Przepiękne kwiaty – rzekł wreszcie.

– Spostrzegł, że się zarumieniła. Czyli wszystkiego się domyśliła.

Uśmiechnął się zadowolony. Wskazał na konewkę.

– Może ci pomóc?

– Dziękuję, ale już wszystko podlałam.

Cisza, jaka zapadła, zaczęła się przeciągać. Celowo się nie odzywał. Chciał, by poczuła się trochę spięta.

Jednak gdy znowu na nią spojrzał, trochę zmienił zdanie. Shane mógł trafić dużo gorzej. Właściwie czego się jej czepia? To porządna, uczciwa, ciężko pracująca dziewczyna.

Ta zmiana nastawienia nie ma nic wspólnego z jej wyglądem, przekonywał się w duchu. Opamiętał się. Przyjechał tu w konkretnym celu, musi się tego trzymać.

Jeśli Shane się z nią ożeni, jest bardzo prawdopodobne, że zechce dokupić niewielkie ranczo przy drodze, które jest wystawione na sprzedaż. Wkrótce do kupienia będzie jeszcze jedno ranczo. Shane zebrał sporo nagród, wystarczy mu na pierwszą wpłatę i zaciągnięcie kredytu.

Gdyby był w jego wieku i na jego miejscu, bardzo możliwe, że poważnie by to rozważył. Merrickowie nie boją się wyzwań, to u nich rodzinne. A rozpoczęcie wszystkiego od zera to kusząca perspektywa. Shane mógłby liczyć na Corrie, to jasne. Jest dziewczyną na dobre i na złe. W dodatku bardzo atrakcyjną.

Zastanawiał się nad optymalną strategią, gdy nagle go olśniło. Może to jej uroda tak na niego podziałała.

A gdyby spróbować uczynić z niej sprzymierzeńca?

Przede wszystkim musi ustalić, co ich naprawdę łączy. Najprościej ściągnąć ich w jedno miejsce i wtedy to ocenić. Przekonać się na własne oczy. Nie ma na co czekać. Uśmiechnął się, by choć trochę rozładować napięcie, które celowo wywołał. Teraz tego żałował.

– Pomyślałem sobie, żeby zrobić Shane’owi niespodziankę, dlatego chciałbym zaprosić cię do nas dziś na kolację.

Zdaję sobie sprawę, że to trochę spóźnione zaproszenie, więc jeśli ci nie pasuje, możemy przełożyć je na jutro. To będzie zwyczajna codzienna kolacja. Po całym dniu nie bardzo mam ochotę na odświętne stroje. Jeśli ci nie przeszkadza, pozostańmy przy nieformalnym charakterze spotkania. Innym razem może być bardziej uroczyście.

Sam się dziwił, jak płynnie kłamie. Przez cały dzień siedział przy biurku. Jednak zależy mu, by Corrie nie czuła się skrępowana. Shane nie raz zapraszał ją na kolację na ranczo, ale Corrie zawsze odmawiała. Z pewnością słyszała o ich tradycyjnym, bardzo formalnym podejściu do posiłków. Sądząc po jej strojach, bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie ma żadnej sukienki.

Dziewczyna zarumieniła się lekko. Widział po jej oczach, że jest zaintrygowana i zaskoczona.

– Dziękuję za zaproszenie, panie Merrick – odezwała się cicho. – Ale czy… na pewno?

Doskonale wiedział, co ma na myśli. Uśmiechnął się, by jego słowa zabrzmiały bardziej przekonująco.

– Czasy się zmieniają, ludzie też. Przyjaźnicie się z Shaneem. Od zawsze jesteśmy sąsiadami. Pora nawiązać sąsiedzkie stosunki, bliższe niż dotąd… Corrie. Będzie mi miło, jeśli zechcesz mówić mi po imieniu.

W jej oczach przemknęła niepewność. Przez chwilę bał się, że przeciągnął strunę. Jednak Corrie chyba kupiła pomysł zacieśnienia sąsiedzkich kontaktów.

– Z przyjemnością. O której mam być?

– Zwykle do kolacji siadamy o siódmej.

– Dobrze. W takim razie będę o siódmej. Sięgnął do kapelusza.

– To do zobaczenia.

Загрузка...