Rozdział 4

Uśmiechnął się do niej tak, jakby nic się nie stało. Jakby fakt, że kolację zjedzą tylko we dwoje, niczego nie zmieniał.

– Tak to bywa z niespodziankami – rzekł od niechcenia.

– Czasami nie wychodzą. Choć muszę przyznać, że tym razem nie mam nic przeciwko temu.

Z przymusem skinęła głową i uśmiechnęła się blado. Nie ma nic przeciwko temu. Zabrzmiało to trochę jak komplement, chociaż pewnie powiedział tak, żeby jakoś wybrnąć. Miło z jego strony, jednak wcale nie poczuła się lepiej. Jak przeżyje tę kolację? Czy w ogóle zdoła coś przełknąć?

Podniosła się z kanapy. Chciała obejść długi niski stolik, by dojść do drzwi jadalni, ale coś we wzroku Nicka ją zatrzymało. Jakby chciał coś powiedzieć. Przeczucie jej nie myliło.

– Mamy rodzinną tradycję prowadzenia pań do stołu, więc… pani Davis?

Wyciągnął do niej rękę. Spięła się wewnętrznie. Znalazła się w nieoczekiwanej sytuacji, jednak to miło, że chce dochować tradycji, nawet gdy ma do czynienia z kimś takim jak ona.

Zmusiła się, by zrobić krok w jego stronę i wyciągnąć rękę. Przez moment wahała się, nie będąc pewna, czy nie popełnia jakiegoś błędu. W dodatku uzmysłowiła sobie, że jej dłoń, zniszczona codzienną pracą, nie jest gładka i miękka jak dłonie kobiet, z którymi Nick się spotyka.

Widząc jej wahanie, sam ujął jej palce. Przeszedł ją dreszcz, nogi się pod nią ugięły.

Serce zatrzepotało jej w piersi, bo Nick przygarnął ją nieco bliżej. Podał jej ramię. Nie śmiała spojrzeć mu w oczy, ale czuła na sobie jego wzrok. Drugą ręką przykrył jej dłoń, przytrzymując ją. Zrobiło się jej gorąco.

To, co teraz czuła, było bardzo przyjemne. I mimowolnie chciała jeszcze więcej. Czyżby była tak spragniona mężczyzny, że niewinny dotyk budzi w niej ukryte pragnienia? A może to dlatego, że to dłoń Nicka? Cud boski, że jakoś udało się jej nie upuścić drinka.

Chyba szczęśliwie nie zorientował się, jakim szokiem była dla niej ta chwila. Ruszyli do jadalni. Była pełna obaw. Bo jej doświadczenie życiowe na tym się wyczerpało. I bała się, że Nick zaraz się tego domyśli.

Jadalnia nie ustępowała szykiem reszcie posiadłości. Wielkie okna i tarasowe drzwi wychodzące na patio, długi, lśniący stół. Nad nim trzy kryształowe żyrandole rzucające olśniewający blask. Przy jednej ścianie bufet, a na nim kryształowe misy. Z drugiej strony pomocnik. Na srebrnej tacy świece i termos z kawą.

Zachwyciły ją trzy wyeksponowane tu obrazy. Pole kwitnących bławatków, preria oraz portret matki Shanea i Nicka. Zmarła przed laty, ale kiedyś widziała jej zdjęcie.

Podeszli do stołu. Był nakryty na dwie osoby. Najwyraźniej Louise zdążyła usunąć nakrycie dla Shanea. Kwiaty, świece w srebrnym świeczniku. Dla niej to coś na wyjątkowe okazje, ale dla ludzi bogatych to zapewne norma. Zresztą w takiej scenerii…

Próbowała przypomnieć sobie wytyczne z przeczytanych książek o dobrych manierach, ale daremnie. Zaczęła więc kalkulować, ile czasu powinna odsiedzieć.

Godzina to może za krótko. Zjedzą kolację, pozostanie jeszcze kilka minut i jakoś się wykręci. Tylko jak zdoła to wytrzymać? O czym z nim rozmawiać? Przecież nie wypada tylko potakiwać czy odpowiadać monosylabami.

Nick zdaje sobie sprawę, że jest zwyczajną dziewczyną. Brak jej towarzyskiej ogłady. Nie chadza na eleganckie kolacje i nie obraca się w towarzystwie osób z wyższych sfer. Więc raczej nie oczekuje po niej zbyt wiele.

Jeśli uzna ją za mruka, to trudno. Ważne, by nie domyślił się, że to z jego powodu jest taka małomówna. Bo i tak będzie ją wiele kosztowało, by w ogóle coś przełknąć.


Zaskakiwała go. Delikatnością, subtelnością, kruchą kobiecością. Sama prowadzi ranczo, nie boi się ciężkiej pracy, a mimo to jest w niej coś wręcz dziewczęcego. Ten kontrast fascynuje.

Kiedy ostatni raz zdarzyło mu się spotkać dziewczynę, która rumieni się z powodu czegoś tak zwyczajnego jak niewinne dotknięcie? Zresztą czy w ogóle są jeszcze takie kobiety, które się rumienią? To mu uświadamia, jak bardzo się zmienił. I jakie są kobiety, z którymi od czasu do czasu się spotyka. Przykre…

Doprowadził Corrie do jej miejsca. Odstawił obydwie szklanki, po czym odsunął krzesło dla gościa. Widziane z bliska piękne włosy dziewczyny wydawały się miękkie jak jedwab. Ledwie się powstrzymał, by nie musnąć ich dłonią, żeby się o tym przekonać. Pachniały kwiatowym szamponem. Chciałby zanurzyć w nich twarz. Opamiętał się. Co się z nim dzieje?

Louise nie zapaliła świec. Często tak robiła, gdy zapraszał dziewczynę. Nie zapomniała też o kwiatach. Zapalił świece. W ich blasku oczy Corrie jaśniały ciepło. Popatrzyła na migoczące płomyki, potem na niego. Uśmiechnęła się. W tym uśmiechu było coś ujmującego – dziecinne zadowolenie i radość z widoku płomieni.

– Jak pięknie… – powiedziała cicho. – I te kwiaty.

– Podoba ci się światło świec – podsumował. – Pasuje do ciebie.

Udał, że nie dostrzegł zaskoczenia malującego się w jej oczach. Pośpiesznie odwróciła wzrok.

– Pani Lou bardzo lubi kwiaty, podobnie jak ty – rzekł lekko. – Tylko woli zamawiać je w kwiaciarni.

– Ja takich nie mam. Tylko zwykłe, ogrodowe – rzekła pośpiesznie, chyba zbyt szybko, bo wciąż nie mogła pozbierać się po tym jego stwierdzeniu na temat świec. Wzruszyła ramionami. Brakuje jej słów albo podświadomie odrzuca jego komplement.

Nie mógł się powstrzymać przed porównywaniem jej z kobietami, z jakimi zwykle miewał do czynienia. Pewnymi siebie, zadbanymi, przyjmującymi komplementy jak coś oczywistego i należnego. Żadna z nich nie jest choćby w połowie tak urzekająca jak Corrie. Teraz siedzi z dłońmi splecionymi na kolanach zupełnie nieświadoma swojego uroku.

Wydaje się taka niewinna, taka świeża. Shane, urodzony uwodziciel, z pewnością zasypuje ją komplementami. Więc jak to się dzieje, że jest niepewna siebie? Czyżby ich znajomość wcale nie była taka, za jaką ją uważał? Czyżby ich ojciec też się mylił?

Corrie jest spięta, ale może powinien złożyć to na karb ich rozmowy sprzed lat. Nie był zbyt obcesowy, ale też nie owijał w bawełnę. Zdawał sobie sprawę, że rani jej uczucia, ale uznał to za mniejsze zło. Ich ojciec nie byłby taki subtelny.

Być może zgodziła się dziś przyjechać tylko z powodu Shanea, jednak teraz robi dobrą minę. Shane się nie pokazał, ale Corrie czuje się zobowiązana wytrwać do końca. To miłe. Zwłaszcza że wiąże się to z ryzykiem, że znowu usłyszy mało przyjemne rzeczy.

Widział, że odetchnęła lżej, gdy weszła Louise. Uśmiechnęła się do niej blado. Gdy gospodyni wyszła, Corrie popatrzyła na niego pytająco, jakby czekając na jego inicjatywę.

Sięgnął po serwetkę. Pora zmienić temat.

– Powiedz, jak sobie radzisz z wodą? Moglibyśmy wykorzystać nasze zraszacze do nawilżania ziemi po twojej stronie płotu.

Rozmowa dwóch ranczerów. Zgodnie z przewidywaniami zrobił dobry początek.

Poszło lepiej, niż przypuszczała. Wprawdzie cały czas miała się na baczności, ale kolację zjadła bez problemu.

Pochlebiało jej, że Nick rozmawia z nią o prowadzeniu rancza jak równy z równym. Z uwagą wysłuchiwał jej zdania, wypowiadał własne opinie, na niektóre tematy dyskutowali.

Z każdą chwilą przekonywała się do niego coraz bardziej. Wprawdzie to on kiedyś powiedział, że nie pasuje do Shanea, jednak trudno mieć mu to za złe. Tym bardziej że sama się z tym zgadza. Nie pasuje ani do Shanea, ani do Nicka. Choć z tym drugim trudno się pogodzić.

Przed laty kochała się w nim. Jak zadurzona nastolatka widziała w nim bohatera. Był dla niej najprzystojniejszym mężczyzną na świecie. Zresztą nadal jest bardzo atrakcyjny. Wtedy różnił się od jej kolegów. Był starszy, mądrzejszy, bardziej doświadczony. To robiło na niej wrażenie.

Nie znała go osobiście, ale wiedziała o nim wiele od Shanea. Shane często opowiadał o starszym bracie. Wściekał się, gdy musiał podporządkować się jego woli, jednak patrzył w niego jak w obraz.

Nie raz ze szczegółami relacjonował jej ich kłótnie. Nick doprowadzał brata do szału, jednak Shane zwykle nie miał racji. Widziała to i gdy emocje trochę opadały, ostrożnie starała się pokazać to Shane’owi.

Gdy patrzy na tamte rozmowy z perspektywy czasu, trudno pojąć, dlaczego Shane był z nią taki szczery. Zwłaszcza że zwykle brała stronę Nicka. Po zastanowieniu i długich rozmowach Shane przyznawał jej rację.

Shane nie miał lekkiego życia. Ojciec i starszy brat to były dwie silne osobowości. Musiał się im podporządkować, a ponieważ sam był do nich podobny, ciągle się buntował.

Ona miała zupełnie inne doświadczenia. Mieszkała z ojcem pod jednym dachem, ale każde z nich miało własne życie. Zazdrościła Shane’owi jego rodziny. Wprawdzie wtrącali się w jego sprawy i często narzucali własne zdanie, jednak w razie jakichkolwiek problemów zwierali szyki i stawali za sobą murem.

Ona nigdy nie przeciwstawiła się ojcu. Mieli zupełnie inny układ. Nie czuła się tak pewnie, by ryzykować. On mało się nią interesował i traktował przede wszystkim jak dodatkowego pracownika.

Pracowała, odkąd pamięta. Pomagała w gospodarstwie, prała, gotowała, sprzątała. I tak od ósmego roku życia, gdy ciocia, która z nimi mieszkała i zajmowała się domem, nieoczekiwanie zmarła. Na szczęście zdążyła nauczyć Corrie podstawowych rzeczy. Jakby przewidywała, że z jej zdrowiem jest coraz gorzej, a gdy jej zabraknie, brat nie zechce nikogo zatrudnić do pomocy w domu.

Nie było jej lekko, gdy wszystko na nią spadło. Szczególnie pierwszy rok był ciężki. Tata nie wziął nikogo do pomocy. Cały dom był na jej głowie. Gdyby nie mamy jej koleżanek, nie miałaby się kogo poradzić. Również nieco później, gdy zaczęła dojrzewać. Mamy nie pamiętała. Pozostało po niej tylko kilka wyblakłych fotografii, a tata rzadko ją wspominał.

Wydawało się to niemożliwe, jednak udało się jej wygospodarować trochę czasu dla siebie i znajomych. Shane często wpadał i pomagał jej uporać się z obowiązkami. Gdy zrobił prawo jazdy, podwoził ją na szkolne imprezy. Przyjaźnili się od początku liceum, gdy wspólnie pracowali nad szkolnym projektem. Od tamtej pory często uczyli się razem i odrabiali lekcje.

Dobrze im było ze sobą. Ich przyjaźń nie miała żadnych podtekstów. Shane traktował ją jak dobrego kumpla. Inni chłopcy też nie widzieli w niej dziewczyny, odnosili się do niej jak do koleżanki.

Była zwyczajna i mało kobieca. I nadal jestem taka, pomyślała z żalem, podążając za Nickiem na patio. Co z tego, że tak się dzisiaj starała, skoro bez efektów.

Ostatnia godzina zmieniła jej nastawienie do Nicka. Podoba się jej jeszcze bardziej. Ale sprawa jest beznadziejna. Ta świadomość ją dobijała.

Nick nie zaoferował jej ramienia, czyli rodzinnej tradycji chyba stało się zadość. Szkoda, chętnie by to powtórzyła, a taka okazja pewnie się więcej nie nadarzy. Bo nawet gdyby zaproszono ją tu na kolację, to rolę gospodarza będzie odgrywać Shane.

Z tych rozmyślań wyrwał ją niski głos Nicka.

– Chciałbym pokazać ci kwiaty w naszym ogrodzie, powinny ci się spodobać. Na przykład ten fioletowy klematis czy niektóre byliny. Zajmuje się nimi żona zarządcy. Poproszę, żeby przygotowała flance. Podrzucę ci je przy okazji.

Zaskoczył ją.

– Dziękuję, ale nie musisz tego robić.

– Dlaczego nie? Moja mama zawsze lubiła wymieniać się roślinami. Ciągle coś znosiła i sama obdarowywała znajomych – rzekł, idąc dalej. – Nic nie kupowała, chyba że jakąś zupełną nowość.

Popatrzyła na niego. Uśmiechał się lekko, jakby domyślał się walki, jaką ze sobą toczyła. Nie bardzo wie, jak odnieść się do tej propozycji. I jest zbyt dumna, by wziąć coś od niego za darmo.

– Jako rewanż pozwól mi wybrać coś z twojego ogrodu, gdy w tygodniu wpadnę do ciebie na kolację.

Pośpiesznie przeniosła wzrok z klematisa porastającego kratę przy basenie i wlepiła oczy w Nicka. Musiał dostrzec jej zdumienie, bo uśmiechnął się szerzej. Twarz mu złagodniała.

– Chociaż zamiast kwiatów wolałbym pomidory, które u ciebie widziałem. Masz rękę do roślin.

Przez chwilę stała jak zamurowana. Zdumienie i zaskoczenie odebrało jej mowę. Nick chce ją odwiedzić. Ją, Corrie Davis! I nawet nie wspomniał o bracie. Chyba spodobał mu się dzisiejszy wieczór i chciałby go powtórzyć.

Tylko że jej dom w porównaniu z tą rezydencja wypadnie fatalnie. Shane dobrze się u niej czuje, ale to co innego. Zresztą gdyby wcześniej widziała ich posiadłość, pewnie nigdy by go do siebie nie zaprosiła.

Przepełniło ją niespokojne podniecenie. Już wcześniej tak się czuła, gdy był u niej Shane. Może zraniła się w głowę, gdy spadła dziś z konia. Bo ciągle ma wrażenie, że to jakiś sen. Piękny, cudowny sen.

Nick wprasza się do niej na kolację. W tym tygodniu! Oczywiście, że powinna się zrewanżować, grzeczność tego wymaga. Zawsze tak robi.

Jednak jej znajomi, z którymi od czasu do czasu się spotyka, pochodzą z tego samego środowiska i żyją na podobnym poziomie. Ważne jest dla nich nie to, co ktoś posiada, a łącząca ich przyjaźń.

Z drugiej strony, Nick doskonale zdaje sobie sprawę z jej sytuacji. Nigdy nie udawała kogoś, kim nie jest. I nie ma takiego zamiaru. Na pewno nie liczy, że przyjmie go w eleganckiej jadalni, z obrazami na ścianach i stołem zastawionym srebrem, porcelaną i kryształami.

W zasadzie to dla niej komplement, że ma ochotę usiąść z nią przy skromnym kuchennym stole i skosztować przygotowanych przez nią potraw.

Zaskakujący komplement. I bardzo miły. Bo to znaczy, że chyba zależy mu, by ją zobaczyć i spędzić z nią wieczór. Choć może to trochę naciągana interpretacja. Świadcząca o tym, jak bardzo Corrie jest samotna, chociaż sama przed sobą nie chce tego przyznać.

Загрузка...