Bała się tego wspólnego wyjazdu. Cały czas zastanawiała się, jak najlepiej wybrnąć z sytuacji, która z pewnością ją przerasta. Musi zrobić wszystko, co tylko możliwe, by jutrzejszy dzień nie zakończył się katastrofą. Zadzwoni do Eadie, od tego zacznie. Potrzeba jej rady kogoś życzliwego i mającego większe doświadczenie niż ona.
Eadie nie zawiodła. Gdy tylko usłyszała o całej sprawie, z miejsca zaofiarowała się z pomocą. Najpierw telefonicznie omówiły strój i ewentualne warianty. Ustaliły, że nazajutrz o wpół do siódmej rano Eadie przyjedzie na ranczo Corrie, zabierając z sobą swój skromny zapas kosmetyków do makijażu.
Nie miały czasu, by najpierw poeksperymentować. Obie zgodnie uznały, że lepiej poprzestać na delikatnym podkreśleniu urody, niż ryzykować przesadny makijaż. Lekki cień na powieki, trochę tuszu, by wydobyć oczy. Corrie nie mogła zdecydować się na pomalowanie ust. Szminka budziła w niej nieufność.
– Wiesz, w tych dżinsach i niebieskiej bluzce wyglądasz rewelacyjnie, a twoje oczy są jeszcze bardziej niebieskie – zachwycała się Eadie. – Całe szczęście, że jednak kupiłaś ten srebrny pasek i biżuterię. Teraz masz jak znalazł.
Sama się z tego cieszyła. Choć niewiele brakowało, by w sklepie odłożyła je z powrotem na półkę. Prosty srebrny naszyjnik i bransoletka pasowały do stroju. Włożyła swoje najlepsze czarne kowbojki. Skoro mają oglądać ogiera, to pewnie pójdą do stajni czy na wybieg.
Eadie pochwaliła jej wybór. Ten zestaw jest najbardziej odpowiedni. Ani zbyt roboczy, ani zbyt wyszukany. W dodatku w tym stroju będzie jej wygodnie w niewielkim samolocie Nicka.
Corrie też była zadowolona. Dobrze się w tym czuje. Jest przyzwyczajona do spodni, chodzi w nich na co dzień. W nich będzie jej wygodnie, a przecież nie wiadomo, ile czasu zajmie wyprawa do San Antonio. Musi tylko pamiętać, by nie trzeć oczu. I uważać, żeby nie zaczepić o coś bransoletką.
Jeszcze jedno ważne przykazanie – torebka. Nie powinna tracić jej z oczu. Na wszelki wypadek włożyła portfel do kieszeni dżinsów. Podobnie jak gumkę do włosów, bo może będzie musiała je związać. Eadie przekonała ją, by nie zaplatała warkocza i zostawiła włosy rozpuszczone. Nie dała jej spiąć ich spinką.
– Gdy patrzę na ciebie, nie mogę odżałować, że ścięłam włosy – powiedziała Eadie, poprawiając niesforne pasemko. Cofnęła się i badawczo popatrzyła na przyjaciółkę. – Wyglądasz fantastycznie, Corrie – rzekła z uśmiechem. – Chciałabym choć w połowie tak wyglądać.
Corrie wzniosła oczy do nieba, a po chwili popatrzyła na Eadie z powagą.
– Eadie, to ty jesteś piękna – powiedziała z przekonaniem. – Dzięki ci bardzo.
– Bardzo proszę, ale chyba powinnaś iść do okulisty – zareplikowała Eadie, ruszając za Corrie do wyjścia.
– Moim oczom nic nie dolega – zaoponowała Corrie.
– Lepiej idź i kup sobie okulary – nie zrażała się Eadie.
Pozbierały potrzebne rzeczy.
– Schowaj sobie ten cień do torebki – powiedziała Eadie. – Tu masz puderniczkę. Przyda się, w razie gdy się zapomnisz i potrzesz oczy. To lepsze niż lusterko w samochodzie. Właśnie, skoro już o tym mowa, to muszę się zbierać – dodała niespokojnie. – Jeśli nie chcę wpaść tutaj na Nicka.
Zeszły na dół. Eadie wyszła kuchennymi drzwiami. Zatrzymała się na progu i popatrzyła na Corrie.
– Jeśli nie odezwiesz się do piątej, przyjadę tu i zrobię, co potrzeba.
– Myślę, że będę z powrotem znacznie wcześniej, ale dzięki za dobre chęci. Mam u ciebie dług wdzięczności.
Eadie uśmiechnęła się serdecznie.
– Przyjemność po mojej stronie. Baw się dobrze.
– Postaram się.
Eadie wsiadła do auta i odjechała. Nie minęło dziesięć minut, jak z daleka rozległ się odgłos silnika. Corrie wyjrzała przez frontowe okno. Szosą od autostrady jechał samochód Nicka. Podjechał pod dom, zawrócił i stanął.
Nick zeskoczył na ziemię. Był w szafirowej westernowej koszuli i granatowych dżinsach. Czyli oboje wystąpią w różnych odcieniach niebieskiego. Czy to dobrze, czy źle? Trudno powiedzieć.
Podeszła do szafy w przedpokoju i wyjęła z niej swój najlepszy czarny kowbojski kapelusz. Pośpiesznie ruszyła do drzwi, po drodze kładąc kapelusz i torebkę na stoliku. Była tak zdenerwowana, że dłonie jej drżały. Zmusiła się, by podejść do drzwi. Bo najchętniej uciekłaby teraz, gdzie pieprz rośnie.
Otworzyła, zanim jeszcze Nick zdążył zastukać. Poczuła, że oblewa się rumieńcem, bo w jego oczach dostrzegła niekłamane zdumienie. Wyciągnięta ręka zamarła mu w pół ruchu. Serce biło jej jak szalone. Nick dotknął ręką kapelusza i zdjął go.
Jest zaskoczony, ale to jeszcze nie wszystko. Patrzy na nią inaczej, jakby zobaczył ją po raz pierwszy. Patrzy jak na kobietę. Przesunął po niej wzrokiem, od stóp do głów. Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy.
– Masz oczy niebieskie jak górskie jezioro w bezchmurny dzień. Jesteś piękna.
Serce znowu zatrzepotało jej w piersi. Było jej miło i radośnie, jednak do tych uczuć dołączała się nieufność. Odwróciła wzrok. Nagle z jej piersi wyrwał się zduszony śmiech. Nie mogła nic na to poradzić, nie była w stanie powstrzymać śmiechu. Zmieszała się, zrobiło się jej gorąco. Gdy Nick się odezwał, po jego głosie poznała, że on też jest rozbawiony.
– Co, rozśmieszyłem cię? Głupio to zabrzmiało? – zapytał z uśmiechem. Pośpiesznie zerknęła na niego i szybko uciekła wzrokiem.
– Nie… wcale nie. – Walczyła z sobą, by nie uśmiechnąć się szeroko, od ucha do ucha. – Tylko że… to jakoś do mnie zupełnie nie pasuje.
– Nikt wcześniej ci tego nie mówił? – Zdumienie, słyszalne w jego głosie, sprawiło, że mimowolnie zrobiło się jej trochę smutno. Uśmiechnęła się z przymusem.
– Chyba już wiem, kto był wzorem dla Shanea. Od ciebie nauczył się pochlebstw.
– Nigdy nie należy mylić prawdy z pochlebstwem. Zerknęła na niego i znowu odwróciła oczy.
– Nie musisz tego robić.
– Czego? Prawić ci komplementów? – Zmienił temat, nim zdążyła odpowiedzieć. – Jesteś gotowa?
Odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że zostawili tamtą kwestię. Bo musi mieć chwilę, by się pozbierać. Jak dla niej to za szybkie tempo.
– Tak.
Odwróciła się, wzięła kapelusz, torebkę i wyszła na zewnątrz. Nick zamknął drzwi i ujął ją pod ramię. Zaczął prowadzić w kierunku samochodu. Przez cienką tkaninę bluzki czuła dotyk jego silnych palców. Z wrażenia było jej od tego gorąco. Działo się z nią coś dziwnego, nowego. Nawet oddech się zmienił, stał się płytki.
Czy już wszystko popsuła, nim w ogóle cokolwiek się zaczęło? Ledwie przestąpiła próg, a już szarpią nią rozterki. Przysięgła sobie w duchu, że już nigdy więcej nie będzie się zachowywać jak rozchichotana podfruwajka. Została zaproszona przez mężczyznę. I powinna umieć się znaleźć. Nie jest pięknością, jednak dzięki Eadie dziś wygląda naprawdę dobrze. Jak jeszcze nigdy w życiu. Tydzień temu coś takiego nawet by się jej nie śniło. Więc nie może tego zmarnować.
Najwyższy czas, by zaczęła zachowywać się jak dorosła kobieta, a nie jak nastolatka. Nic nie świadczy, by Nick miał względem niej jakieś złe zamiary. Okazuje jej szacunek. Jest człowiekiem światowym, obytym. Raczej nie oczekuje po niej, że będzie taka jak kobiety, z jakimi zwykle ma do czynienia.
Zaprosił ją, by towarzyszyła mu w wyjeździe tak naprawdę służbowym. To chyba oznacza, że ceni jej wiedzę i doświadczenie. Bardziej w nią wierzy niż ona sama. Najwyraźniej nie zakłada, że może postawić go w niezręcznej sytuacji. Oby się nie przeliczył. Choć postara się zrobić wszystko, by go nie skompromitować czy zakłopotać.
Otworzył drzwi od strony pasażera. Samochód był wysoki, więc Nick pomógł jej wejść. Jak miło było czuć jego rękę podtrzymującą jej łokieć! Szkoda tylko, że trwało to ledwie mgnienie. Usiadła wygodnie, a on zatrzasnął drzwi. Położyła kapelusz i torebkę, zapięła pas. Nick wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk i także zapiął pasy. Uśmiechnął się do niej.
– Dziękuję, że ze mną jedziesz, Corrie.
– To ja dziękuję, że mnie zaprosiłeś – odparła cicho.
– Oczy mu błysnęły. Odwrócił się i ruszył.
Dojechali do rancza Merricków i od razu skierowali się dalej, na niewielki pas startowy. Wczoraj wieczorem i dzisiaj była tak podekscytowana czekającym ją spotkaniem z Nickiem, że ani przez moment nie pomyślała o niczym innym. A przecież mogła sama tu dzisiaj przyjechać, oszczędziłaby Nickowi kłopotu.
Denerwowała się. Po raz pierwszy przyjdzie jej wsiąść do samolotu, wzbić się w powietrze. Nie chce pokazać po sobie niepokoju. Nick robi wrażenie człowieka, który zna się na rzeczy, powinna mu zaufać. Będzie dobrze, musi być dobrze. Odetchnęła z ulgą. Gdy już byli w powietrzu, w słuchawkach usłyszała głos Nicka.
– Przelecimy teraz nad twoim ranczem, obejrzysz je sobie z góry – powiedział, przechylając lekko samolot. Żołądek podszedł jej do gardła, jednak zmusiła się, by popatrzeć w dół. Na początku trudno było się połapać. Po chwili dostrzegła autostradę i automatycznie określiła ich pozycję względem słońca. Potem zaczęła szukać punktów charakterystycznych, by łatwiej się zorientować. Dzięki nim będzie wiedzieć, kiedy przelecą nad granicą jej ziem.
Nick wskazał jej kilka szczegółów. Teraz mniej więcej wszystko było jasne. Tyle że z góry wyglądało całkiem inaczej. To dlatego trudno było za wszystkim nadążyć. Dostrzegła dom i zabudowania rancza, ciągnące się dalej pastwiska i zagrody dla zwierząt. Z wysoka jej tereny nie wydawały się bardzo duże, zwłaszcza w porównaniu z ranczem Merricków.
Gdy przelecieli nad granicą jej ziemi, Nick zawrócił i skierował samolot w stronę San Antonio. Powoli zaczęła przyzwyczajać się do lotu, Uspokoiła się nieco, wsłuchała w szum silnika.
Wylądowali na niewielkim lotnisku w pobliżu San Antonio. Odetchnęła z ulgą, gdy już stanęli na twardym gruncie. Nick, który wcześniej z satysfakcją obserwował jej uniesienie i chętnie odpowiadał na pytania, chyba to dostrzegł, bo zaśmiał się wesoło. Wyłączył silnik.
– Zwykle aż tak nie trzęsie, więc nie zniechęcaj się po tym pierwszym razie – rzekł. – Mam nadzieję, że droga powrotna będzie dużo lepsza.
Uśmiechnęła się z przymusem. Czyli Nick domyślił się, że nie jest zachwycona lataniem. Miała z tego powodu wyrzuty sumienia.
– To nie umniejsza twoich umiejętności jako pilota – powiedziała. – A widoki bardzo mi się podobały.
– Z czasem się oswoisz – skomentował.
Tylko bardzo wątpliwe, czy kiedykolwiek będzie taka okazja, pomyślała w duchu.
Nick zdjął słuchawki, Corrie odłożyła swoje.
Wysiadł pierwszy i podał jej rękę, by pomóc wysiąść. Włożyła kapelusz, przełożyła torebkę przez ramię i zrobiła krok do przodu. Szło jej całkiem nieźle. Wreszcie stanęła na ziemi. Nick puścił ją i wtedy nieoczekiwanie zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się i chwyciła go za ramię.
Nick w mgnieniu oka ujął ją za drugą rękę. Obrócił ją ku sobie, tak że stali teraz na wprost siebie. Zawrót głowy był tylko chwilowy. Ochłonęła prawie natychmiast.
– Przepraszam cię – powiedziała. – Chyba jakoś źle stanęłam.
Puściła jego ramię i spróbowała zrobić krok w tył, ale Nick przytrzymał ją w talii, nie pozwalając ruszyć się z miejsca. Tak ją tym zaskoczył, że wlepiła w niego zdumione spojrzenie.
Był jakiś inny, zmieniony. Twarz miał mocno napiętą, ściągnięte rysy. Wpatrywał się w nią przenikliwie, z trudną do nazwania intensywnością. Nieoczekiwanie poczuła to samo.
Jakby dotknęła drutu pod napięciem. Wszystko w niej zadrżało, ogarnęła ją fala gorąca. Dotyk jego mocnych palców wprawiał ją w dziwny stan. Promieniująca od niego męska siła obudziła w niej świadomość kobiecości. Nawet jego głos miał teraz inne brzmienie.
– Chyba będziemy musieli sobie z tym jakoś poradzić.
Musimy sobie z tym poradzić? Nawet ona, tak naiwna i niedoświadczona, doskonale wie, co Nick miał na myśli. Serce biło jej przyśpieszonym rytmem, przepełnione nadzieją i lękiem. Cofnęła się nieco. Nick tym razem jej nie zatrzymywał. Sama nie do końca wiedziała, co teraz czuje. Czy to ulga, czy żal?
Ruszyli do hangaru. Corrie poszła do łazienki, by odświeżyć się po przeżyciach. Przez ten czas Nick załatwił formalności związane z wypożyczeniem samochodu. Zamówił cadillaca, luksusowe auto ze skórzaną tapicerką.
Droga na ranczo zabrała dziesięć minut. Kolejne pięć minut, i w oddali zarysowała się okazała rezydencja, a na dalszym planie stajnie. Nick podjechał pod główne wejście. Na powitanie wyszedł właściciel. Był wysoki, kościsty, ubrany w roboczy strój. Na jego widok Corrie od razu poczuła się nieco pewniej.
– Cześć, Merrick! Miło cię widzieć – rzekł z uśmiechem, zdejmując kapelusz. – Kim jest ta śliczna dama?
Nick dokonał prezentacji.
– Corrie, to Colby Blake. Colby, to panna Corrie Davis.
– Miło mi panią poznać, panno Corrie. Witam na moim ranczu. Bardzo się cieszę, że przyjechała pani do nas z Nickiem. Zapraszam.
Corrie uśmiechnęła się, podała mu rękę.
Wbrew jej przypuszczeniom nie poszli do stajni. Colby poprowadził ich do swojej furgonetki. Był to wielki samochód z potrójnym siedzeniem z przodu. Corrie zajęła miejsce między gospodarzem a Nickiem. Podczas jazdy mężczyźni wymieniali uwagi na temat koni. Colby wiózł ich okrężną drogą, by pokazać pastwiska i zagrody dla zwierząt. Czasami zatrzymywał się, by dokładniej zaprezentować konkretnego konia.
Corrie nie mogła się skoncentrować. Nick przerzucił ramię przez oparcie siedzenia, jego ręka dotykała jej karku. Siedział tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło. Jak ma się skupić w takich warunkach? Ta jego bliskość rozprasza ją, robi się z nią coś dziwnego. Jakby topniała w środku. Czy tak by się czuła przy każdym mężczyźnie, który wpadłby jej w oko? Czy może ma to związek z tym, że od tylu lat czuje miętę do Nicka?
Nie powinna się łudzić. Nawet jeśli teraz jest jakoś nią zainteresowany, to szybko mu to minie. Jej reakcja jest przesadzona, pewnie przez brak doświadczenia. Jest jeszcze coś, co powinno jej dać do myślenia. Może Nick tak ją pociąga, bo jest poza jej zasięgiem?
Może są jeszcze inne powody. Ojciec zawsze był daleki i niedostępny, nie byli z sobą zżyci. Być może to tak fascynuje ją w Nicku? Może podświadomie próbuje odtworzyć tamtą sytuację z nadzieją, że tym razem będzie inaczej, lepiej? Tylko po co miałaby tak się narażać na nieuniknione rozczarowanie?
Nie powinna ryzykować, bo po co? A może to tylko ta niezwyczajna dla niej sytuacja sprawia, że jest mniej krytyczna, mniej zdystansowana? Do tego dochodzi fakt, że nie jest w stanie zapanować nad własnym ciałem. Nick przyciąga ją do siebie jak magnes.
Starała się odepchnąć od siebie te trwożne myśli i skoncentrować na podziwianiu koni pasących się w starannie utrzymanych zagrodach. Gdy dojechali do stajni, Nick znowu pomógł jej wysiąść. Gdy już stanęła na ziemi, poprowadził ją do stajni. Lekko obejmował ją w talii.
W pierwszej chwili oczy oślepione słońcem nie mogły przyzwyczaić się do panującego w środku półmroku. Popatrzyła na ogromnego kasztanowego ogiera. Piękne zwierzę. Gładka sierść lśniła czerwonawym blaskiem.
Stajenny wyprowadził ogiera na zewnątrz. Zwierzę posłusznie dało się prowadzić, jednak czuło się czającą się w nim siłę i gwałtowność.
Wydaje się dobrze ułożony i spokojny, ale to mogą być tylko pozory. Ogiery są nieprzewidywalne. Dlatego nigdy ich u siebie nie hodowała. Prawie zawsze jest sama, na nikogo nie mogłaby liczyć. Gwałtowne i nieprzewidywalne zwierzę to dla niej za duże wyzwanie.
Na ranczu Merricków pracuje wielu ludzi, więc jego sytuacja jest diametralnie różna. Poza tym ma pieniądze, stać go na takiego wyjątkowego konia. Choć, patrząc na zwierzę, jest warte każdej ceny. Merrickowie zawsze szczycili się swoimi zwierzętami, a tego ogiera nikt się nie powstydzi. Wspaniały nabytek, da doskonałe potomstwo.
Dla niej ważniejsze są umiejętności użytkowe. Chętnie popatrzy, jak ten koń idzie pod siodłem.
Z prawdziwą przyjemnością przyglądała się, jak koń posłusznie wykonuje polecenia. Nick i Colby rozprawiali na temat ogiera; przysłuchiwała się ich rozmowie. Kasztanowa sierść konia błyszczała w słońcu, pod gładką skórą widać było pracujące mięśnie.
Naraz z daleka dobiegł kobiecy głos. Colby urwał w pół słowa, Corrie obejrzała się przez ramię. W ich stronę szła wysoka jasnowłosa dziewczyna.
Szła dumnie wyprostowana, pewna siebie. Jakby cały świat należał do niej, mimowolnie pomyślała Corrie. Niebieskie oczy utkwiła w Nicku. Nie mogła nie spostrzec stojącej tuż obok niego Corrie. Najwyraźniej z miejsca ją skreśliła i postanowiła ignorować.
– Cześć, Nick! Tata zapowiadał, że dzisiaj się pokażesz.
Szła prosto do Nicka. Corrie cofnęła się o krok, robiąc jej miejsce. Dziewczyna ujęła Nicka za ramię, zmuszając go, by się ku niej pochylił. Tylko zamiast buziaka w policzek, czego spodziewała się Corrie, pocałowała go w usta. Tak, jakby to było coś oczywistego.