Lord Selwyn wrócił do domu po wizycie u lorda Clarendona, któremu zdał sprawę ze swojej misji w Paryżu. Po drodze nie kontaktował się z żadnym ze swoich przyjaciół. Kiedy znalazł się sam w bibliotece, przeczytał jeszcze raz list, który mu przysłała „Życzliwa”.
– Powinienem podrzeć go na strzępy i wyrzucić – powiedział do siebie.
Zawsze miał w pogardzie ludzi piszących anonimy. Przypomniał sobie, jak jego ojciec mawiał, że miejscem takich listów jest kosz na śmieci. Zjadł kolację samotnie, ponieważ nie chciał powiadamiać nikogo, że już wrócił do Londynu. Poza tym czuł nieprzepartą chęć, żeby pójść na tyły domu Maisie Brambury.
Przypomniał sobie, jak mówiła mu dziecięcym głosikiem:
– Zawsze czuję się zawiedziona, kiedy pomyślę, że ty masz ogród na tyłach domu, a przed moim domem jest tylko skwer, dostępny dla każdego.
Lord Selwyn uśmiechnął się, ponieważ bardzo był dumny ze swojego ogrodu. Wprawdzie większość roślin rosła w donicach, ale były też białe i liliowe bzy, a także róże na klombach.
– Kiedy wytyczano Grosvenor Square – mówiła dalej Maisie – na tyłach domów pobudowano stajnie. Ponieważ mój dom stoi po wschodniej stronie placu, rankiem słońce dociera do pokojów położonych na tyłach.
– Jak się domyślam, tam właśnie znajduje się twoja sypialnia – zauważył lord Selwyn.
Mówiąc to pomyślał, że Maisie przypomina mu wiosenny promień słońca, na który czekają, by rozkwitnąć, przebiśniegi i fiołki. Maisie spojrzała na niego swoimi wielkimi błękitnymi oczami.
– Skąd wiesz, że kocham jasne pokoje? – zapytała. – Oczywiście mój pokój wychodzi na słoneczną stronę. Jest urządzony bardzo elegancko i znajduje się na wysokim parterze, a nie na piętrze, co mnie pozbawia przyjemności chodzenia po schodach.
Zaśmiała się dziecinnie, jakby bardzo lubiła wspinać się po schodach. Lord Selwyn pomyślał, że jeszcze wiele lat upłynie, zanim stanie się to dla niej męczące. Odtwarzając sobie teraz w pamięci tę rozmowę, zasępił się. Czy ten anonimowy list zawiera coś istotnego? Co właściwie sugeruje?
„Pokażę go jutro Maisie – pomyślał. – Ona mi to wszystko wyjaśni. Nie będę się poniżał, żeby ją szpiegować”.
Po wyśmienitej kolacji lord Selwyn rozsiadł się w bibliotece z książką w ręku. Była to biografia słynnego lorda Melbourne, która dopiero co się ukazała i którą bardzo chciał przeczytać. Spodziewał się, że książka zainteresuje go, ale już po godzinie okazało się, że przeczytał zaledwie trzy strony, a tego, co przeczytał, zupełnie nie pamiętał. Cały czas widział spoglądające na niego niebieskie oczy i słyszał głosik mówiący:
– Nie wiem zupełnie, co to znaczy… miłość, lecz może… pewnego dnia poznam ją.
Uświadomił sobie, że była to wyraźna aluzja i zachęta, by odważył się powiedzieć, że ją kocha. Rozmowa odbywała się na przyjęciu, siedzieli wprawdzie sami w oranżerii, lecz lord Selwyn bardzo nie lubił zwracać na siebie uwagę na forum publicznym. Obawiał się, że gdyby zaczął z Maisie, młodą i niedoświadczoną, mówić o miłości, mogłaby rzucić mu się w ramiona, co zdarzało się wielu kobietom.
Nie chciał ponadto ryzykować, że ktoś przerwie ich rozmowę. Reszta towarzystwa tańczyła właśnie w sąsiednim pokoju.
– Poruszymy ten temat przy innej okazji – powiedział ostrożnie.
Każda inna kobieta spojrzałaby wówczas na niego i w wyrazie jej oczu zobaczyłby zrozumienie i akceptację, a właściwie zaproszenie i zachętę, które w lot pojmował. Natomiast Maisie spuściła oczy zawstydzona, jakby powiedział coś niewłaściwego.
– Powinniśmy już wrócić do sali balowej – rzekła wstając.
„Ona jest taka młodziutka” – pomyślał lord Selwyn kolejny już raz.
Kiedy w końcu dopuścił do siebie myśl, że ją kocha, uświadomił sobie, że jedyną rzeczą, jaką mógłby jej ofiarować jest małżeństwo.
I jeśli ktoś oczernia Maisie, to jego obowiązkiem jest stanąć w jej obronie. Przypuszczał, że nietrudno będzie odnaleźć osobę, która napisała paskudny anonim. Był przekonany, że gdyby pokazał kopertę kilku zaufanym przyjaciołom, z pewnością rozpoznaliby charakter pisma.
– Pójdę pod dom Maisie – postanowił wstając – i jeśli nic się nie będzie działo, postaram się skończyć raz na zawsze z tymi oszczerczymi insynuacjami wymierzonymi przeciwko jej cnocie.
Ubrany w podbity futrem płaszcz, gdy dochodziła północ, udał się w kierunku Grosvenor Square. Droga do stajen na tyłach domów stojących przy placu nie zajęła mu więcej niż pięć minut. Pomyślał, że zachowuje się jak rycerz broniący honoru ukochanej księżniczki.
„To oczywiste – rozmyślał – że Maisie z powodu swej niezwykłej urody jest przedmiotem zawiści innych kobiet, które gdyby mogły, rozerwałyby ją na strzępy. – Zacisnął wargi z gniewem. – Ale ja zadam kłam tym oszczerstwom i sprawię, że taka rzecz nigdy już się nie powtórzy!”
Było oczywiste, że takich podłych insynuacji nie mógłby tolerować w odniesieniu do własnej żony. Prawdę mówiąc, Maisie nie powinna była zajmować w wysokich sferach pozycji, jaką obecnie zajmowała, gdyż nie miała męża, który by bronił jej czci. Całe szczęście, że jej opiekunka i przyzwoitka lady Elton była osobą cieszącą się ogólnym szacunkiem i poważaniem.
Niestety z powodu podeszłego wieku nie mogła wszędzie towarzyszyć Maisie, toteż nie przebywała z nią w dzień i w nocy, czego wymaga się od osób pełniących rolę przyzwoitek młodych dziewcząt.
Lord Selwyn wiedział dobrze, jak należało postąpić. Gdyby ożenił się z Maisie, ucichłyby wszelkie plotki i nie doszłoby do żadnego skandalu.
Noc była jasna, księżycowa, powietrze przejrzyste, na niebie świeciły gwiazdy. Z łatwością odnajdował drogę. Wszedł w uliczkę zabudowaną z obydwu stron stajniami i mijał znane mu domy. Należały one w większości do osób starszych, które albo w ogóle nie wychodziły wieczorami, albo wracały wcześnie.
Drzwi od stajen były pozamykane. Nigdzie nie było widać stajennych. Słychać było tylko konie poruszające się w swoich boksach. Uliczka robiła wrażenie całkowicie opustoszałej.
Dom Maisie stał pośrodku wschodniej zabudowy placu. Jego fasada od frontu była rzeczywiście imponująca. Na parterze w salonach recepcyjnych Maisie urządzała swoje przyjęcia.
Wiedział, że jedynym pokojem na parterze oprócz salonów była jej sypialnia, o której mu wspominała. Piętro wyżej znajdowały się inne sypialnie, z których jedna, z oknami wychodzącymi na plac, należała zapewne do lady Elton.
Kiedy doszedł do domu, przekonał się, że stajnie sąsiadujące z domem są używane, natomiast te po przeciwnej stronie były puste.
Maisie nie odbywała konnych przejażdżek po parku i trzymała tylko dwa konie do powozu, więc nie potrzebowała dla nich wiele miejsca.
Dochodziła właśnie północ i lord Selwyn zaczął się zastanawiać, gdzie mógłby się ukryć.
Okazało się, że drzwi stajni po przeciwnej stronie uliczki nie były zaryglowane. Zajrzał do środka i jak przewidywał, zobaczył cztery puste boksy. Obok drzwi było umieszczone okienko, tak wysoko, że tylko stojąc mógł przez nie wyglądać. Na parapecie okna leżała szczotka do oporządzania koni. W boksach nie było słomy, a w żłobach pożywienia.
Z tego miejsca mógł obserwować dom Maisie, sam nie będąc widzianym. Zamknął więc drzwi stajni i podszedł do okienka. Powtarzał sobie w duchu, że nie pragnie jej szpiegować, lecz tylko ochraniać. Jeśli nic się nie wydarzy, ukręci łeb temu oszczerstwu w zarodku, zanim potwarz dotrze do innych.
Noc była dostatecznie jasna i mógł dokładnie widzieć stajnie naprzeciw oraz okna domu.
Trzy wysokie okna należały zapewne do salonu.
Przez zaciągnięte zasłony żadne światło nie wydobywało się na zewnątrz. Na lewo było okno, które musiało należeć do sypialni Maisie, Stamtąd przez szparę w zasłonie sączyło się światło. Zasłony te miały ten sam niebieski kolor, co oczy Maisie.
Rząd stajen kończył się dokładnie pod trzecim oknem salonu. Do niego przylegała wozownia, w której trzymano powóz Maisie. Był to pokaźny budynek z wysokimi podwójnymi wrotami i płaskim dachem. Lord Selwyn przypatrywał się wozowni czując, że czas mija, a nic się nie dzieje. Zaczął już marznąć i pomyślał, że cała ta sprawa zakrawa na głupi żart.
Może anonimowego listu nie napisała kobieta, lecz któryś z członków klubu White'a pragnął zabawić się jego kosztem. Jeśli to miał być kawał, to wcale nie był zabawny. Ktoś jednak mógł uznać, że postępuje bardzo dowcipnie.
Nagle usłyszał odgłos zbliżających się kroków.
Po chwili okienko, przy którym stał lord Selwyn, minął mężczyzna. W świetle księżyca lord Selwyn rozpoznał w nim jednego z członków klubu. Znał tego człowieka, ponieważ często spotykali się na przyjęciach.
Darcy Claverton figurował na listach gości niemal wszystkich znakomitych pań domów.
W przypadku, kiedy honorowi goście zawodzili w ostatnim momencie, zapraszano go na wszelkiego rodzaju przyjęcia i kolacje. Uchodził za wielkiego kobieciarza. Głównym jego zajęciem było odwiedzanie buduarów. Nie miał pieniędzy, lecz umiał tak się urządzić, że jego życie upływało wygodnie i w dostatku.
Lord Selwyn znał Clavertona od wielu lat.
Nie lubił go, lecz tolerował, gdyż należał do świata, w którym on sam się obracał. Wiedział, że jest to nicpoń i karierowicz. Jednocześnie traktował go z humorem, co wiele osób miało mu za złe.
Gdy Claverton minął okienko, lord Selwyn wstrzymał oddech. Co on tu robi o tej porze?
Co go tutaj sprowadza? Kiedy lord Selwyn był ostatnio w klubie White'a, opowiadano mu o najświeższym romansie Clavertona z bardzo znaną pięknością. Mieszkała ona przy Berkeley Square, a jej mąż był człowiekiem niezwykle bogatym, który znużony życiem towarzyskim w Londynie, spędzał większość czasu na polowaniach, zajmował się też rybołówstwem. Tymczasem jego żona korzystała ze stołecznych rozrywek.
Ponieważ Berkeley Square był niedaleko stąd, lord Selwyn pomyślał, że Darcy Claverton wraca od kochanki. Claverton zatrzymał się.
Stanął przed wozownią i patrzył ku oknom budynku znajdującego się poza nią. Lord Selwyn nie odrywał od niego wzroku.
Claverton podszedł do bocznych drzwi wozowni, których lord Selwyn poprzednio nie zauważył.
Wszedł do środka i po chwili pojawił się, niosąc krótką drabinę. Przystawił ją do ściany wozowni i wspiął się na dach. Lord Selwyn wprost nie posiadał się ze zdumienia widząc, jak Claverton staje na płaskim dachu, wciąga za sobą drabinę i układa płasko, tak żeby z uliczki nie była w ogóle widoczna.
Po chwili ujrzał, jak Claverton puka delikatnie do okna. Nagle zasłony rozsunęły się i ukazała się wyraźnie twarz Maisie. Otworzyła okno, Darcy rozejrzał się dokoła, czy nikt go nie widzi, i zręcznie przedostał się do środka.
Lord Selwyn ujrzał jeszcze przez zasłony sylwetkę Maisie, ale Darcy zamknął zaraz okno i zasunął zasłony. Wszystko stało się tak szybko, że lord Selwyn nie był pewien, czy nie uległ czasem iluzji. Lecz przecież okno przed chwilą było otwarte. A ponadto na dachu leżała drabina, po której Claverton wspiął się do sypialni Maisie. Tą samą drogą zapewne wyjdzie.
A więc to wszystko było prawdą! Anonimowy list nie kłamał! Istotnie dowiedział się rzeczy, której nigdy by nie podejrzewał. Krew napłynęła mu do głowy, poczuł niepohamowany gniew. Ogień szalał w jego żyłach. Chciał wspiąć się do jej pokoju i powiedzieć, co o tym wszystkim myśli. Zaciskał pięści, chcąc stłuc Clavertona do nieprzytomności.
Lecz wkrótce przyszło mu do głowy, że to on sam jest winien. Zachował się jak głupiec.
Powinien był zaciągnąć Maisie do łóżka zamiast pozwolić, żeby zrobił to kto inny. Był ciekaw, czy Darcy Claverton jest jej pierwszym kochankiem. Mogło być ich przecież wielu, zanim ją poznał. Jego pobyt w Paryżu nie trwał znów tak długo. Czy to możliwe, że dziecięce niewinne spojrzenie i wyznania robione rzekomo tylko jemu jednemu, to wszystko była zręczna gra?
Lordowi Selwynowi trudno było w to wszystko uwierzyć. Lecz doświadczenie podszeptywało mu, że niezależnie od romansu z Clavertonem czy innym jemu podobnym, Maisie nadal będzie polować na męża, szukając dobrej partii.
Wiele czasu upłynęło, zanim odszedł od okienka. Wreszcie zmusił się do tego i powędrował w stronę swojego domu przy Park Lane.
Przez całą drogę miał przed oczyma Maisie w ramionach Clavertona. Przyszło mu do głowy, że uczy ją miłości mężczyzna uchodzący w tych sprawach za eksperta, lecz nie jest to na pewno mężczyzna, którego ona pragnęłaby poślubić. Był zbyt biedny i nie miał pozycji w wielkim świecie.
Lord Selwyn wszedł do domu z takim wyrazem twarzy, że nocny lokaj dyżurujący w holu od razu zauważył, że coś się wydarzyło. Nieczęsto widywał swego pana w tak ponurym nastroju. Kiedy czasami zdarzała mu się chandra, cała służba czekała z utęsknieniem, kiedy zły humor minie.
Lord Selwyn wręczył lokajowi bez słowa cylinder i okrycie, a następnie skierował się w stronę biblioteki. Nie miał ochoty kłaść się spać. Chciał jeszcze raz przemyśleć wszystko, czego był świadkiem. Czuł, że musi zapanować nad sytuacją, w jakiej jeszcze nigdy w życiu się nie znalazł. Nie wyobrażał sobie nawet, że kobieta, której okazywał względy, może wybrać kogo innego. Mogła być mężatką, ale to już zupełnie inna sprawa. To on zazwyczaj przerywał romans, bo czuł się nim znudzony. To on mówił „żegnaj”. To on doprowadzał gasnący związek do szybkiego końca. To on odchodził jako zwycięzca, a nie zwyciężony.
Tym razem nie dało się ukryć, że zrobiono z niego durnia. Dręczyła go świadomość, że tak bardzo się omylił. Jego intuicja, z której był tak dumny, tym razem całkowicie go zawiodła. Zatrudniając służbę nigdy nie wymagał referencji.
– Potrafię bezbłędnie ocenić charakter człowieka – chwalił się często. – Intuicja mi podpowiada, czy jest on dobry, czy zły.
– I nigdy się nie mylisz? – zapytał któryś ze znajomych.
– Jeszcze mi się to nie zdarzyło – odpowiadał.
Zastanawiał się, czy potrafi oceniać kobiety w taki sam sposób. Udawało mu się to w przypadku dam z półświatka, ponieważ wiedział z góry, że są przewrotne i nieobliczalne. Lecz Maisie rozmyślnie postanowiła go zwodzić.
Przypomniał sobie jej błękitne niewinne oczy, jej słodki głosik mówiący, że nigdy jeszcze nie zaznała miłości. Nie mogąc usiedzieć na miejscu, chodził po bibliotece tam i z powrotem wściekły nie tyle na Maisie, co na siebie samego.
– Jak mogłem być tak łatwowierny? – zadawał sobie pytania. – Jak to możliwe, że uwierzyłem jej bez reszty, że o nic nie podejrzewałem?
To, co się stało, wytrąciło go zupełnie z równowagi.
Czuł się tak, jakby był zupełnie inną osobą. Był rozstrojony, rozgoryczony i upokorzony.
Został zwyciężony w sytuacji, kiedy najmniej się tego spodziewał. I to przez kogo?
Przez Clavertona. Jak wielu mężczyzn lord Selwyn był bardziej dumny ze swojego umysłu niż ze swojego ciała. Uważał, że jest inteligentniejszy od wielu mężczyzn, z którymi spotykał się w towarzystwie. Górował nad nimi polotem, bystrością, a także wiedzą. Lecz było głupotą z jego strony sądzić, że również kobiety będą go podziwiać za zalety jego umysłu. W taki właśnie sposób starał się oczarować Maisie i przegrał z kretesem. Powinien był ją pocałować i zostać jej kochankiem. A on, dureń, myślał, że takie zachowanie zaszokuje ją. Że zanim ją dotknie, powinien zaproponować jej małżeństwo.
– Chyba musiałem kompletnie upaść na głowę – mówił do siebie teraz.
Podszedł do okna i odsunął zasłony. Ogród oświetlony światłem księżyca wyglądał, jakby krył w sobie jakąś tajemnicę. Jeszcze godzinę temu porównywałby jego piękno do uroku Maisie, ale zasunął na powrót zasłony czując, że piękno przyrody tylko go drażni i rozstraja.
– Chyba się położę – zadecydował.
Przechodząc koło biurka, ujrzał na wierzchu pismo, które sekretarz przygotował mu, żeby na nie odpisał w pierwszej kolejności. Poprzednio odłożył je na bok, zajęty wyłącznie rozmyślaniem o anonimowym liście, który otrzymał i który, jak się okazało, zawierał prawdziwe informacje. I znów lord Selwyn pomyślał z wściekłością, czym zajmuje się teraz Maisie wraz z Clavertonem. Zacisnął palce na kopercie i dopiero teraz uświadomił sobie, że zmiął pismo z Pinangu. Szybko rozprostował je, wygładził i odłożył na miejsce.
Dopiero w tej chwili zainteresował się Pinangiem.
Była to mała daleka wysepka, bogato obdarzona przez naturę, a jednocześnie leżąca na przecięciu handlowych szlaków. I nagle wydało mu się, że płynie już statkiem przez Morze Śródziemne, dalej Kanałem Sueskim aż na Ocean Indyjski. Chwycił list i przeczytał go jeszcze raz.
„Czemużby nie?” – zapytał w myślach.
Gdyby tu pozostał, musiałby wyjaśnić Maisie, dlaczego nie chce się z nią spotykać.
A oprócz niej istniała jeszcze nieznana „Życzliwa”, która wysłała mu anonim. Ta osoba wiedziała o wszystkim. Ilu jeszcze ludzi było wtajemniczonych w tę sprawę?
Pomyślał, że ponieważ był osobą powszechnie znaną, nie istniała możliwość, żeby ludzie nie plotkowali na temat jego związku z Maisie. Ta myśl go wprost przeraziła. Może już w klubie White'a robiono zakłady, czy uda jej się go usidlić, czy też nie. Gdyby ją teraz porzucił, wielu z jego przyjaciół mogłoby się z łatwością domyślić, jaka była tego istotna przyczyna. A już Darcy Claverton wiedziałby na pewno, dlaczego się wycofał.
Darcy mógł się ponadto wygadać i plotka szybko rozeszłaby się pośród bywalców klubu.
Lord Selwyn nie chciał nawet o tym myśleć.
Zdawał sobie oczywiście sprawę, że rozprawiano na jego temat, bo często zalegała cisza, kiedy wchodził do klubu. Przypomniał sobie błyski w oczach znajomych i ich wymowne spojrzenia. Musiały temu też towarzyszyć drwiny, śmiech i spekulacje. Kobiety zapewne starały się zdobyć choć odrobinę informacji, żeby je dodać do już posiadanych. Nagle poczuł, że to wszystko jest nie do zniesienia.
I zadał sobie pytanie, czemu właściwie miałby to znosić?
Teraz może porzucić to plotkarskie towarzystwo i chyba tylko głupiec nie skorzystałby z takiej okazji. Zapewne ludzie zaczną sobie opowiadać, że odziedziczył majątek gdzieś na krańcu świata, i będą mu zazdrościć.
– Pieniądz zawsze idzie do pieniądza! – będą mówili jego przyjaciele.
– Ależ ten Selwyn ma diabelne szczęście!
– Chciałbym, żeby to mnie ktoś zostawił taki majątek!
– Ale on pewnie nie będzie chciał mieszkać w Pinangu!
– Któż to może wiedzieć! Może uwije tam sobie gniazdko i będzie gruchał z jakąś ślicznotką!
Jakby słyszał te głosy, te śmiechy, te aluzje i złośliwe przytyki.
– Chyba musiałbym być niespełna rozumu, żeby nie wykorzystać daru, jaki zsyłają mi niebiosa!
Położył list od adwokatów z Pinangu z powrotem na biurko i poszedł wolno na górę do swojej sypialni. Służący już tam na niego czekał.
Lord Selwyn podejrzewał, że Higgins jest umówiony z dyżurującym w holu lokajem, bo zawsze kiedy wracał, zastawał go wypoczętego i w doskonałym nastroju. Zapewne budzono go z drzemki, gdy pan wchodził frontowymi drzwiami. Lord Selwyn pozwolił służącemu, żeby go rozebrał, i kładąc się do łóżka odezwał się zwykłym tonem:
– Rano rozpocznij pakowanie moich rzeczy, Higginsie. Wyjeżdżamy do Pinangu jutro albo pojutrze. Pinang leży w pobliżu równika.
Zapanowało milczenie, po czym Higgins odezwał się głosem równie obojętnym jak głos jego pana:
– Czy wyjeżdżamy prywatnie, czy w interesach, milordzie?
– Bądź gotów na obie te ewentualności – odrzekł lord Selwyn.
– Zrozumiałem, milordzie.
Higgins podszedł do drzwi i lord Selwyn był pewien, że na jego ustach gości uśmiech.
Znał dobrze swego służącego i wiedział, że ubóstwia on niespodzianki. Był przekonany, że z radością porzuci całą tę miejską szarzyznę i nudę, jak to zazwyczaj określał. Dopiero niedawno wrócili z Paryża i oto znów opuszczają Londyn.
„Wyjechać stąd! – pomyślał lord Selwyn i roześmiał się. – Zawsze uważałem, że małżeństwo to nie dla mnie!”
Wiedział, że ulga, jaką mu sprawiała myśl o wyjeździe, jest przemieszana z goryczą. Maisie sprawiła, że począł nienawidzić wszystkie kobiety.
Były one zdradzieckie i podstępne – anonim nie kłamał!
Następnego dnia rankiem każdy, kto znał lorda Selwyna, musiał zauważyć, że był on bardzo chmurny i zamyślony, a na jego twarzy pojawił się cyniczny wyraz. Wydawało się, że się postarzał o wiele lat.
Powiadomił pana Stevensa o swoim zamiarze natychmiastowego wyjazdu i cieszył się, że statek do Kalkuty odpływa o północy. Był to największy i najwygodniejszy liniowiec pływający na liniach wschodnich.
Pan Stevens od razu rozpoczął działania w celu zapewnienia swemu panu jak najlepszych warunków podróży. Lord Selwyn w tym czasie przeglądał korespondencję zalegającą na jego biurku. Zupełnie rozmyślnie powstrzymał się od złożenia wizyty u któregokolwiek z przyjaciół, mogliby bowiem powiadomić Maisie o jego kolejnym wyjeździe. Jedyną osobą, z którą chciał się zobaczyć tego przedpołudnia, była siostra matki mieszkająca w niewielkim domku w dzielnicy Belgravia. Powiadomił ją o śmierci lorda Durhama i o tym, że odziedziczył pieniądze, dom i plantację na Pinangu.
– Edward był zawsze bardzo przedsiębiorczym człowiekiem – powiedziała ciotka. – Szkoda tylko, że się nigdy nie ożenił. Pisywał do nas zawsze na Boże Narodzenie, donosząc o swoich sukcesach w Hongkongu.
– Czy była to jedyna korespondencja, jaką z nim prowadziłaś? – zapytał lord Selwyn ze śmiechem.
– Z całej rodziny Edward najbardziej lubił twoją matkę – odrzekła. – I pewnie dlatego ciebie uczynił swoim spadkobiercą.
– Jestem mu za to bardzo wdzięczny – powiedział lord Selwyn. – Muszę koniecznie obejrzeć dom i plantację. Proszą mnie o to adwokaci z Pinangu.
– Oczywiście, że musisz to zrobić – rzekła ciotka. – Szkoda, że jestem już stara i nie mogę pojechać z tobą.
– Postaram się wrócić szybko – rzekł lord Selwyn – a wówczas opowiem ci szczegółowo o wszystkim.
– Musisz wiedzieć, że lord Durham miał bardzo dobry gust – rzekła. – Należy się spodziewać, że w ciągu tylu lat zgromadził wiele cennych przedmiotów i dzieł sztuki Dalekiego Wschodu, a także wyrobów z jaspisu i porcelany. Będziesz je mógł wyeksponować w Wyn House.
– Wątpię, czy znajdzie się tam dla nich miejsce – rzekł lord Selwyn ze śmiechem.
Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Już się nad tym zastanawiałem i pomyślałem, że gdybym chciał w domu pomieścić jeszcze jakąś kolekcję, trzeba by było dobudować nowe skrzydło.
– Tylko nie to! – zawołała ciotka. – To by zeszpeciło budowlę! Ważniejsze od miejsca przechowywania rodzinnych skarbów jest to, żebyś miał dzieci, którym mógłbyś wszystko zostawić w spadku.
Lord Selwyn spochmurniał, lecz ciotka tego nie spostrzegła.
– Wiesz dobrze, że wszyscy pragniemy, żebyś miał syna. Twoja matka bardzo cierpiała z tego powodu, że byłeś jej jedynym dzieckiem.
Lord Selwyn podniósł się z miejsca.
– Za kilka godzin wyruszam w drogę – rzekł. – Wrócę zapewne niedługo i powiadomię cię od razu, co też mi stryj Edward zostawił.
– Przywieź mi koniecznie jakąś pamiątkę z Pinangu – prosiła – i uważaj na siebie.
W tamtych stronach grasują wciąż jeszcze piraci, nasi marynarze często mają z nimi do czynienia.
– Nie próbuj mnie straszyć! – powiedział lord Selwyn. – Będę się pilnował i nie zapomnę o upominku dla ciebie.
Ucałował ciotkę na pożegnanie i odjechał w stronę Park Lane. Teraz, kiedy już oczyścił przedpole, mógł się zająć dalszymi przygotowaniami do drogi. Wiedział, że ciotka będąca w kontakcie również z rodziną jego ojca powiadomi wszystkich, gdzie i po co wyjechał. Domyślał się, że wielu członków rodziny spodziewa się prezentów od bogatego spadkobiercy. Postanowił, że wyda panu Stevensowi polecenie, żeby przesłał wszystkim ciotkom kwiaty oraz skrzynkę szampana.
Kiedy pojawił się na Park Lane, kamerdyner zwrócił się do niego:
– Pewna dama czeka na pana, milordzie.
– Jaka dama? – zapytał.
– Lady Brambury – odrzekł Barker. – Pojawiła się pół godziny temu i powiedziała, że zaczeka aż do pańskiego powrotu.
Lord Selwyn zaniemówił z wrażenia. Zastanawiał się, czy nie powiedzieć Barkerowi, żeby przekazał przybyłej, że wróci dopiero późnym wieczorem. Potem pomyślał, że gdyby wyjechał nie powiadamiając o tym nikogo, spotkałoby się to z publicznym potępieniem.
– Wielmożna pani czeka w bawialni – wyjaśnił Barker.
Powiedziawszy to począł iść w stronę saloniku, więc lordowi Selwynowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim. Barker otworzył przed nim drzwi i lord Selwyn wszedł do środka. Maisie stała przy oknie wpatrzona w zalany słońcem ogród. Zauważył, że wygląda bardzo ładnie i jak zwykle młodo, dziecinnie i niewinnie. Gdy się do niej zbliżał, jej oczy rzucały ciepłe blaski, a twarz oświetlały promienie słońca.
– Jesteś nareszcie! – zagruchała niczym turkawka.
– Tak, wróciłem! – rzekł lord Selwyn. – Lecz niestety wkrótce znów wyjeżdżam.
– Znowu? – zdziwiła się Maisie, a w jej głosie dosłyszał nutkę urazy i zasmucenia.
– Dziś w nocy wypływam do Pinangu. Mój stryjeczny dziadek umierając zostawił mi tam dom i plantację.
A zatem znów się rozstaniemy! -powiedziała Maisie, patrząc na niego.
Szybko odwróciła wzrok w sposób, który do niedawna uważał za przejaw nieśmiałości i zażenowania.
– Jak długo cię nie będzie? – zapytała po chwili.
– Nie mam pojęcia – odrzekł. – Może miesiąc, a może dłużej.
– Będzie mi ciebie… brakować.
Znów na niego spojrzała i mógłby przysiąc, że w jej oczach stanęły łzy.
– Jestem przekonany, że wiele osób z radością będzie cię zabawiać podczas mojej nieobecności! – rzekł lord Selwyn.
Mimo iż bardzo się starał, nie mógł powstrzymać nutki sarkazmu i ironii, jaka wyraźnie zabrzmiała w jego głosie.
– Ale to nie będzie to samo, co… przebywać w twoim towarzystwie – odpowiedziała Maisie.
Przez chwilę odniósł wrażenie, że pragnie mu zaproponować, żeby ją zabrał ze sobą. Na pewno się nie mylił, toteż by nie znaleźć się w niezręcznej sytuacji, musiał działać natychmiast.
Podszedł do dzwonka i zadzwonił.
– Życz mi więc szczęśliwej podróży – powiedział, stając w sporej odległości od niej – no i oczywiście szczęśliwego powrotu.
Kiedy to mówił, drzwi pokoju otworzyły się.
– Przynieś nam, Barker, butelkę szampana – powiedział lord Selwyn.
– Tak jest, milordzie.
Lord Selwyn zbliżył się nieco do Maisie, lecz pozostawał nadal w pewnej odległości.
– Zapewne nigdy jeszcze nie słyszałaś o Pinangu – powiedział. – To taka niewielka wysepka. Po drodze zatrzymam się w Kalkucie, żeby odwiedzić dawnego przyjaciela, hrabiego Mayo, który obecnie pełni funkcję wicekróla Indii.
W tej chwili drzwi się otworzyły i Barker wniósł na tacy butelkę szampana w kubełku z lodem. Nalał dwa kieliszki. Maisie nie odmówiła trunku i lord Selwyn uniósł w górę swój kieliszek.
– Wypijmy za twoją pomyślność i szczęście! – powiedział.
Maisie z trudem znalazła odpowiednie słowa.
– I za twoją podróż! – rzekła. – A zwłaszcza za szybki powrót!
Ze sposobu, w jaki na niego patrzyła, lord Selwyn domyślił się, co miała na myśli. Przyszło mu do głowy, że powinien wyjawić jej prawdę – lub przynajmniej jej część. Powiedzieć, że zamierzał odwiedzić ją wczorajszego wieczora, lecz było już zbyt późno. Że znalazł się na tyłach jej domu przy stajniach i zobaczył coś podejrzanego. Chciał zapytać, czy przypadkiem nie została okradziona, ale powstrzymał się jednak i postanowił, że taka rozmowa będzie dla niego upokarzająca, zwłaszcza gdyby się przyznał, że wie, jak spędziła wieczór.
– Dziękuję ci! – powiedział głośno. – Jestem przekonany, że twój toast przyniesie mi szczęście podczas długiej i niebezpiecznej podróży.
Spojrzał na zegarek i odstawił swój kieliszek.
– Mam nadzieję, że mi wybaczysz – rzekł – ale mam jeszcze wiele spraw do załatwienia, a czasu pozostało już mało.
– Tak… oczywiście – odrzekła Maisie. – Uważaj na siebie, pamiętaj, że w Anglii na ciebie czekają.
Wyciągnęła ręce ku niemu, lecz on zdawał się tego nie widzieć. Podszedł w stronę drzwi, a ona podążyła za nim. Przeszli razem przez hol, gdzie stał Barker i dwóch lokajów. Lord Selwyn ujął Maisie za rękę. Jej palce powiedziały mu to, czego usta powiedzieć się nie ośmieliły. Jej niebieskie oczy patrzyły na niego, lecz on unikał jej spojrzenia i patrzył w stronę oczekującego na nią powozu. Kiedy powóz odjechał, wrócił do biblioteki.
Znalazłszy się tam poczuł, że nie ma już w nim złości. Nie wprawia go już w furię fakt, że go oszukała. Czuł ulgę, że udało mu się uniknąć pułapki zastawionej przez najzręczniejszą aktorkę, z jaką kiedykolwiek się zetknął.
Jej gra była naprawdę doskonała. Gdyby nie anonimowy list, nigdy by się nie dowiedział, z jak perfidną osobą miał do czynienia.
– A wszystko to dzięki „Życzliwej” – powiedział do siebie.
I roześmiał się z niewymuszoną swobodą…