ROZDZIAŁ 6

Siedząc obok Anony w powozie Lin Kuan Tenga, lord Selwyn uświadomił sobie, że już po raz piąty odwiedza Durham House, lecz dopiero pierwszy raz jedzie tam tylko z Anoną.

Do tej pory była zawsze w towarzystwie pani Teng i jej córek, a on mógł tylko przyglądać się, jak rozmawia i żartuje z innymi dziewczętami. Już wówczas uświadomił sobie, że chciałby ją mieć wyłącznie dla siebie, i tylko jej pokazywać skarby znajdujące się w Durham House.

W tym domu i okolicy odkrywał ciągle nowe miejsca, przypuszczał, iż być może miną tygodnie, a nawet miesiące, zanim je pozna dokładnie.

Wiele godzin spędził tam wraz z adwokatami, a także sam. Lecz największym jego pragnieniem było – choć z oporami przyznawał się do tego nawet przed sobą – pojechać do Durham House tylko z Anoną.

Intrygowała go nie tylko uroda dziewczyny i nie tylko fakt, że straciła pamięć. Było w niej coś, czego nie potrafił wyjaśnić ani wytłumaczyć.

Zdawało mu się, jakby od niej płynął ku niemu jakiś tajemniczy fluid. Jej osobowość pociągała go podobnie, jak to było w przypadku wicekróla Indii hrabiego Mayo.

Kiedy w domu Lin Kuan Tenga siedzieli przy stole i prowadzili uczone rozmowy, często spoglądał w stronę Anony i kiedy ich oczy spotykały się, zdawało mu się, jakby porozumiewali się bez słów. Uspokajał sam siebie, że to tylko wytwór jego wyobraźni, szydząc równocześnie, że wywinąwszy się z jednej pułapki, znów popada w drugą.

Jednak nie mógł powstrzymać się od myśli o Anonie, kiedy wieczorem szedł spać. Księżycowe światło sączące się przez otwarte okna przywodziło mu na myśl jej postać. Chciał jej opowiadać o sobie i o swoich planach na przyszłość.

– Chyba oszalałem! – mówił do siebie. – Jak mogę myśleć o kobiecie po tym wszystkim, co mnie spotkało.

Zdawał sobie jednak sprawę, że jego uczucia do Anony są zupełnie odmienne od tych, jakie żywił wobec Maisie. Trudno to było wytłumaczyć, lecz podczas gdy Maisie wydawała mu się czysta, niewinna, niemal infantylna, Anona działała na niego jak kobieta. Podzielał podziw Lin Kuan Tenga dla jej wybitnej inteligencji.

Zdumiewała go jej wiedza o świecie, choć nie była w stanie przypomnieć sobie, skąd ani dokąd podróżowała.

Lord Selwyn uświadamiał sobie, że była całkowicie pozbawiona próżności, gdy chodziło o jej urodę. Dwie młode Chinki gawędziły z nią i chichotały, jakby była ich rodzoną siostrą.

Tego dnia pani Teng wraz z córkami wybierała się na koncert organizowany przed południem w szkole, do której uczęszczały obie panienki. Nie zaprosiły Anony, a uczyniły to zapewne dlatego, żeby nie wprawiać jej w zakłopotanie, gdyby musiała tłumaczyć obcym ludziom, że straciła pamięć i nie potrafi przypomnieć sobie nawet własnego imienia.

– Jeśli nie ma pani nic innego do roboty – powiedział do niej – może pojechałaby pani ze mną do Durham House.

– Bardzo chętnie – odrzekła z błyskiem w oczach. – Tyle jest tam skarbów, których dotychczas nie miałam okazji obejrzeć. Myślę, że pan także nie zdążył się przyjrzeć wszystkiemu dokładnie.

Lord Selwyn przyznał jej rację. Nie widział jeszcze pomieszczeń, w których zgromadzono porcelanę z czasów dynastii Czou. Była też ciekawa kolekcja masek używanych przez Chińczyków podczas rozmaitych obrzędów.

Idąc spać tego wieczora lord Selwyn układał sobie w myślach, co chciałby pokazać Anonie. Miał wrażenie, że chińskie dzieła sztuki znaczą dla niej więcej niż dla innych osób. Pomyślał jednocześnie, że jest niepoważny, przecież Anona będzie podziwiała piękne przedmioty jak każda kobieta, czemu więc miałyby działać na nią bardziej niż na innych.

Rankiem zauważył, że Anona z niecierpliwością oczekuje wycieczki do Durham House.

Ponieważ nie chciał narazić na szwank jej reputacji, kazał Higginsowi pojechać z nimi.

Z wyrazu twarzy lokaja domyślił się, jak bardzo ucieszyła go ta propozycja: służącego paliła ciekawość, żeby obejrzeć dom. Każdego dnia, pomagając panu przy ubieraniu, zadawał mu tysiące pytań. Lord Selwyn rozmyślnie nie zabrał go dotychczas, bo zbytnio się napraszał.

Wyjechali wkrótce po śniadaniu. Anona miała na sobie elegancką sukienkę, którą pani Teng kupiła dla niej w mieście. Dziewczyna spodziewała się, że chińscy krawcy potrafią uszyć suknię bardzo szybko, lecz nie sądziła, że będzie ona tak piękna. Na razie miała tylko jedną sukienkę, lecz wciąż napływały nowe kreacje. Anona odnosiła wrażenie, jakby były produkowane jakimś magicznym sposobem.

Były tam suknie z maleńką turniurą do noszenia w ciągu dnia, a także suknie wieczorowe, bardziej wyszukane. Wszystkie były uszyte z doskonałych chińskich jedwabi.

– Jakże ja mogę przyjmować od pani takie prezenty – mówiła do pani Teng.

– Mój mąż zawsze twierdzi, że piękny obraz wymaga odpowiedniej oprawy – uspokajała ją pani Teng.

– Jesteście państwo dla mnie tacy dobrzy.

Czuję się zażenowana, przyjmując od was tak cenne podarki. – Przerwała na chwilę, a potem dodała: – Proszę powiedzieć panu Teng, żeby sprzedał jedną z moich bransolet i zapłacił za te wszystkie kreacje.

– Mój mąż poczułby się wysoce obrażony! – powiedziała pani Teng z przerażeniem.

– Uznałby to za naruszenie zasad gościnności, gdyby przyjął od pani zapłatę.

Anona wiedziała, że takie rozumowanie jest typowe dla Chińczyków.

– Dziękuję pani! Dziękuję! – powiedziała zdając sobie sprawę, że nic innego jej nie pozostaje.

W cichości ducha cieszyła się, że będzie wyglądać atrakcyjnie w oczach lorda Selwyna.

Nie chciała, żeby uznał, iż jest nieodpowiednio ubrana.

Jechali w jednym z wygodnych otwartych powozów Lin Kuan Tenga, wyposażonych w osłonę chroniącą przed promieniami słońca.

Higgins siedział na koźle obok stangreta, więc nie zabrali już ze sobą dodatkowego lokaja.

Mijali właśnie główną ulicę miasta zatłoczoną sprzedawcami żywności, owoców, domokrążcami i handlarzami książek. Pod rozłożystymi drzewami widziało się ludzi popijających mocną czarną kawę. We wszystkich domach były drewniane okiennice.

– Bardzo jestem rada, że mogę odbyć z panem przejażdżkę do pańskiego domu – odezwała się Anona, potem uśmiechnęła się i dodała: – Chciałam zadać panu wiele pytań dotyczących pańskiej nowej posiadłości, lecz młode Chinki zawsze ciągnęły mnie do ogrodu.

– Ja także chciałbym pospacerować po ogrodzie – powiedział lord Selwyn – cieszę się, że nie będzie tam nikogo poza nami i nikt nie będzie nam przeszkadzał.

– Mówi pan jak Lin Kuan Teng – rzekła – który twierdzi, że nie może myśleć, kiedy ludzie trajkoczą niczym papugi.

– Mnie także to samo powiedział, kiedy jechaliśmy po raz pierwszy do mego nowego domu – odparł lord Selwyn. – Przez całą drogę milczał.

– On chyba ma rację – zauważyła Anona – ale porównanie z papugami wcale mnie nie razi. One są takie ładne!

Opuścili miasto i wyjechali na otwartą przestrzeń. Anona wskazała ręką na drzewo i lord Selwyn ujrzał siedzące na gałęziach papugi.

– Proszę spojrzeć! – zawołała Anona. – Jaka wspaniała papuga o czerwonym łebku i niebiesko-zielonym ogonie! Muszę panu koniecznie pokazać jeszcze wiszące papugi. Są nieduże i przeważnie zielonkawe, a śpią jak nietoperze, zwisając głową na dół pośród liści.

Słuchając jej lord Selwyn odnosił wrażenie, że mimo iż była Angielką, znała Półwysep Malajski doskonale.

– Jak ma pani na imię? – zapytał niespodzianie.

Wpatrywała się w mijane drzewa w poszukiwaniu ptaków. Nie zastanawiając się, powiedziała automatycznie:

– An… – i przerwała.

– A jak dalej – powiedział delikatnie.

– Anona! – rzekła cichym głosem i szybko dodała: – Nareszcie przypomniałam sobie!

Przypomniałam sobie… moje imię… w momencie, gdy pan o nie zapytał.

– Piękne imię – powiedział lord Selwyn.

– Czy coś jeszcze pani sobie przypomina?

– Nie… nic więcej… nie pamiętam! – rzekła.

Lord Selwyn czuł, że nie mówi prawdy, lecz był zbyt taktowny, żeby się dopytywać.

– Teraz, kiedy znam już pani imię, łatwiej nam będzie rozmawiać. Będę już wiedział, jak mam się zwracać do pani.

– Nigdy pan nie wspominał, że sprawia to panu trudności – odezwała się ze śmiechem.

– Ale o tym myślałem – powiedział. – Będę mówił do pani: Anona.

Sprawiło jej wyraźną przyjemność, gdy usłyszała, jak wypowiedział jej imię. Jego głos był głęboki i niski, i zrobił na niej duże wrażenie.

Durham House wydał się Anonie budowlą bardzo imponującą. W promieniach porannego słońca jego ściany wydawały się złote.

Lord Selwyn był przekonany, że również Higgins był oczarowany. Gdy pomógł Anonie wysiąść z powozu, służący odprowadził konie do stajni.

– Teraz będziemy mogli zwiedzać do woli i nikt nam nie będzie przeszkadzał – rzekła Anona, wchodząc do holu.

Kiedy znaleźli się w wielkiej bawialni, Anona przechodziła od jednej gabloty do drugiej, żeby podziwiać zgromadzone tam skarby, natomiast lord Selwyn zatrzymał się przy oknie. Kwiaty w ogrodzie kwitły wszystkimi barwami, a nad nimi unosiły się chmary motyli.

– Myślę – odezwał się lord Selwyn, nie odwracając głowy – że najpierw powinniśmy się udać do wodospadu, a potem chciałbym pokazać pani orchidee, bo po południu zrobi się zbyt gorąco.

– Ma pan rację – zgodziła się Anona.

Wyszli przez drzwi balkonowe na trawnik i skierowali się w stronę grządek, na których rosły orchidee. Niektóre miały formę krzewów, inne drzew. Największa z nich, raflezja o bardzo żywych barwach, pasożytowała na innych drzewach.

– Trudno wyobrazić sobie coś piękniejszego! – powiedziała Anona, idąc obok lorda Selwyna.

Zanim zdążył odpowiedzieć, zatrzymała się.

– Proszę spojrzeć – wyszeptała, wskazując oczami kierunek.

Podążył za jej spojrzeniem i ujrzał wśród zieleni ponad skałami tworzącymi mały wodospad niewielkiego ptaszka, którego rozpoznał od razu. Był to rajski ptaszek. Obydwoje stali w milczeniu i przyglądali mu się uważnie.

Po chwili ptak odleciał i schował się w gęstwinie.

– Rajski ptak! – wyszeptała Anona. – Przyleciał do pana, przynosząc panu błogosławieństwo!

– Jakiemu bóstwu mam podziękować za nie? – zapytał.

Pomyślał jednocześnie, że Anona jest równie urocza jak ten rajski ptaszek. Chciał uklęknąć przed nią jak przed boginią.

– Zapytamy o to pana Tenga – odrzekła Anona. – Malajowie wierzą, że rajski ptak przynosi szczęście. – Uśmiechnęła się i dodała:

– Mają zwyczaj pozostawiać przed domami dla rajskich ptaków jedzenie, które zwykle zjadają wróble.

– Kryje się w tym życiowa prawda – rzekł lord Selwyn ze śmiechem. – Hałaśliwi i chciwi odpychają wybrednych i grymaśnych.

– Czy pan właśnie jest taki? – zapytała.

– Oczywiście – odrzekł. – Czy mógłbym być inny?

Spojrzał na nią, a gdy ich oczy spotkały się, nie mogli już oderwać od siebie wzroku. Wreszcie Anona oblała się rumieńcem.

– Chodźmy zobaczyć ten wodospad – rzekła szybko. – Może kryje się tam jeszcze jakaś niespodzianka.

– A czego się pani spodziewa? – zapytał.

– Jakiejś niezwykłej ryby?

– Z pewnością nad tymi strumieniami mieszkają zimorodki – rzekła. – A może nawet cukrzyki, które podobają mi się najbardziej.

– Więc spróbujemy je odszukać – powiedział lord Selwyn.

Sporo czasu spędzili przy wodospadzie, potem wracali ku domowi, mijając szpalery orchidei.

Lord Selwyn chciał urwać dla niej kwiat, lecz go powstrzymała.

– Niech pozostanie tu, gdzie jest – rzekła.

– Wydaje mi się, że one nie chcą opuszczać raju.

Zawahała się, wypowiadając ostatnie słowo, potem uśmiechnęła się do niego, a jemu się zdawało, że ona sama jest częścią raju. Patrząc na nią, bardzo pragnął ją pocałować, wiedział jednak, że to by ją spłoszyło. Taki postępek wydał mu się niegodny dżentelmena.

– Robi się gorąco – powiedział zmienionym głosem. – Powinniśmy wrócić do domu.

Szła niechętnie, lecz posłusznie przez zielony trawnik. Weszli do domu przez otwarte drzwi na taras. Lord Selwyn był zdumiony, że tak długo zabawili w ogrodzie, bo zrobiło się już wpół do pierwszej.

– Powiem Higginsowi – rzekł – że jesteśmy już głodni. Myślę, że ma już wszystko przygotowane.

Posiłek zabrano ze sobą i lord Selwyn był przekonany, że będą tam same smakołyki.

Pewnego razu, kiedy wychwalał potrawy w obecności Lin Kuan Tenga, gospodarz odezwał się:

– Gdyby chciał pan zamieszkać w swoim domu, powiem mojemu kucharzowi, żeby znalazł dla pana kogoś równie biegłego w tym fachu.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe – odrzekł lord Selwyn.

– Doceniam pański komplement – rzekł Lin Kuan Teng uśmiechając się – jednak mój kucharz, który pracuje u mnie już od wielu lat, może nauczyć wszystkiego, co potrafi.

– Jest pan dla mnie niezwykle uprzejmy – oświadczył lord Selwyn. – Już i tak tyle panu zawdzięczam.

Nie zadeklarował się wyraźnie, czy zamierza pozostać w Pinangu czy też nie, gdyż nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji.

– Jeśli mamy iść na obiad – powiedziała Anona – to chciałabym najpierw umyć ręce i zdjąć kapelusz.

– Oczywiście – rzekł lord Selwyn. – Myślę, że pani wie, gdzie na górze znajdują się sypialnie.

– Sypialnie są z pewnością równie piękne jak pokoje na dole – rzekła, uśmiechając się do niego.

Patrzył w ślad za nią, jak mija hol i zaczyna wspinać się po rzeźbionych schodach. Z trudem powstrzymał się, żeby nie pójść za nią i nie lubił, kiedy znikała mu z oczu.

– Cóż za niedorzeczność? – zapytał sam siebie, odwracając twarz do słońca.

Przypomniał sobie, w jakim podłym nastroju opuszczał Anglię, a teraz wydało mu się, że wieki minęły od owego wieczoru, kiedy z furią wracał do swego londyńskiego domu przy Park Lane. Obecnie wszystkie jego dawne myśli i cierpienia rozwiały się niczym mgła. Liczyło się tylko słońce, orchidee, rajskie ptaki i Anona.

– Obiad gotowy! – usłyszał głos Higginsa i odwrócił się.

– To dobrze – rzekł. – Powiedz mi, co sądzisz o moim domu?

– Dom jest w porządku – odrzekł Higgins.

– Moglibyśmy się tu urządzić całkiem wygodnie, gdyby pan sobie tego życzył.

Lorda Selwyna zdumiała ta wypowiedź. Sądził, że Higginsa przerażała perspektywa pozostania dłużej w obcym kraju. Podczas ich dotychczasowych wspólnych podróży, a było ich wiele, gdy tylko pytał Higginsa, co sądzi o odwiedzanym kraju, słyszał tę samą odpowiedź:

– Dobrze tu jest, milordzie, lecz nie ma to jak w domu. Zbyt dużo tu brudasów.

Mówił tak niezależnie od tego czy przebywali w Indiach, Turcji, Afryce, czy też w Europie.

Tym razem lord Selwyn był zaskoczony, chciał kontynuować tę rozmowę, lecz właśnie wróciła Anona. Wraz z jej pojawieniem się wszystkie inne sprawy zeszły na dalszy plan.

– Obiad już na nas czeka – powiedział do Anony.

– Jestem bardzo głodna, a pan z pewnością także – odrzekła. – Mam nadzieję, że Higgins zabrał ten wyśmienity sok owocowy, bo ogromnie chce mi się pić.

Na stole stał sok dla Anony, a lekkie białe wino dla lorda Selwyna. Było tam również wiele smacznych dań, lecz ani lord Selwyn, ani Anona nie byli w stanie ich docenić, tak bardzo byli sobą zajęci. Gdy ich oczy spotykały się, rozmowa rwała się i nie pamiętali, o czym wcześniej mówili.

Skończywszy posiłek, przeszli do bawialni, w której znajdowała się starożytna kolekcja sprzętów chińskich pokrytych laką. Anona przypuszczała, że mają chyba z tysiąc lat.

Wisiał tam również wielki obraz, który chciała dokładniej obejrzeć, lecz wkrótce o tym zapomniała i przeszła do sąsiedniego pokoju, a lord Selwyn podążył za nią. Właśnie zamierzali usiąść na kanapie, kiedy do pokoju przez otwarte drzwi wbiegł Malaj.

– Chodź! Chodź! – zawołał do lorda Selwyna.

– Co się stało? – zapytał lord Selwyn.

– Chodź! – powtórzył mężczyzna.

Teraz Anona w jego własnym języku zagadnęła go, o co właściwie chodzi. Mężczyzna zdziwił się bardzo, słysząc malajski. Opowiedział długo i nieskładnie o jakimś wypadku.

– Co on mówi? – zapytał lord Selwyn.

– Wydarzył się jakiś wypadek – wyjaśniła.

– Nie zrozumiałam, czy ofiarą padł człowiek, czy zwierzę.

– Proszę mu powiedzieć, żeby mnie zaprowadził.

Anona przetłumaczyła Malajowi słowa lorda Selwyna. Mężczyzna wydał okrzyk radości i pobiegł w stronę holu.

– Czy mogę pójść z panem? – zapytała Anona.

– Nie, proszę tu zostać – odrzekł. – Robi się bardzo gorąco.

– Chodź! Chodź! – rozległ się głos Malaja.

Lord Selwyn pospieszył do holu. Wychodząc zabrał ze sobą kapelusz, który zostawił na krześle. Anona poszła za nimi do drzwi frontowych i ujrzała, jak pospiesznie minęli trawnik, kierując się w stronę plantacji. Wpatrzona w szerokie plecy lorda Selwyna kroczącego obok Malaja, nagle doznała uczucia obezwładniającego strachu. Uczucie to było tak realne, że niemal bolesne. Intuicja podpowiadała jej, że powinna pójść za nimi.

– Powinnam była to zrobić od razu – powiedziała do siebie.

Nie była pewna ani dokąd prowadzono lorda Selwyna, ani po co, lecz instynkt ostrzegał ją, że kryje się za tym jakieś niebezpieczeństwo. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu kapelusza, lecz przypomniała sobie, że zostawiła go na górze.

„Musi tu gdzieś być jakaś parasolka” – pomyślała.

Lecz nigdzie w holu jej nie było. Otworzyła jedne drzwi myśląc, że są do garderoby. Za drzwiami panowały ciemności, domyśliła się więc, że prowadzą do piwnic. Właśnie chciała je zamknąć, kiedy z dołu dobiegły ją głosy.

Jacyś ludzie mówili po chińsku.

– Czy już poszedł? – zapytał męski głos.

– Ling prowadzi go we właściwym kierunku – padła odpowiedź. – Wkrótce miną most i dotrą do lasu.

– Czy już ruszamy? – zapytał pierwszy.

– Nie, poczekajmy, aż znikną z oczu – odrzekł drugi mężczyzna. – Gdy dojdą do lasu, przejdziesz przez strumień, dopadniesz go i zabijesz. Nie zajmie ci to wiele czasu.

– Wang Yen znaczy Ukryte Ciało.

– Tak jest – rzekł mężczyzna. – Właśnie to zrobisz. Przygotuj się. Zaraz dojdą do mostu.

Anona uświadomiła sobie grozę sytuacji i pojęła znaczenie podsłuchanej rozmowy.

Przez chwilę stała porażona strachem. Przecież ci mężczyźni chcą zabić lorda Selwyna!

Potem, jakby czując obecność ojca, zaczęła rozumować chłodno i spokojnie. Zamknęła drzwi od piwnicy i pobiegła do kuchni.

Zastała tam, jak się tego spodziewała, Higginsa oraz małżeństwo dozorców, a także Chińczyka woźnicę. Siedzieli właśnie przy stole i bardzo ich zdumiało nagłe wtargnięcie Anony.

– Pan znalazł się w niebezpieczeństwie! – krzyknęła do Higginsa. – Pospiesz się! Biegnijmy mu na ratunek!

Higgins skoczył na równe nogi, złapał okrycie powieszone na poręczy krzesła i włożył je na siebie. Tymczasem Anona zwróciła się po chińsku do stangreta:

– Zaprzęgnij konie i przygotuj wszystko do natychmiastowego odjazdu.

Odwróciła się i skierowała się wraz z Higginsem w stronę drzwi frontowych, następnie zbiegła schodami do ogrodu. Z daleka dostrzegła, że lord Selwyn zbliża się właśnie do drewnianego mostku nad strumieniem. Na drugim brzegu aż do samej granicy majątku rozciągał się gęsty las. Dystans dzielący ją od lorda Selwyna był zbyt duży, żeby mógł usłyszeć jej wołanie. Biegła, jak mogła najszybciej, przeskakując bruzdy ziemi obsadzone roślinami.

Uprawy bardzo utrudniały i opóźniały bieg. Pędząc bez tchu, usłyszała z tyłu głos Higginsa:

– Proszę się nie niepokoić, panienko. Zabrałem ze sobą pistolet.

Chciała mu odpowiedzieć, że pistolet na nic się nie zda, jeśli nie zdążą na czas.

Mężczyzna, którego Wang Yen wyznaczył, żeby zabił lorda Selwyna, mógł to zrobić, zanim przybędą na miejsce. Sądziła, że posłuży się w tym celu tradycyjnym w tych stronach długim ostrym nożem. Biegła co sił naprzód, jednocześnie błagając lorda Selwyna, żeby na nią zaczekał. Widziała, jak przy moście zatrzymał się, patrząc na przepływający strumień. Była przekonana, że Malaj wciąż go popędza słowami: „Chodź, chodź!” Wyczuwała, że intuicja lorda Selwyna podszeptuje mu, że coś jest nie w porządku.

Jednak ponaglany przez Malaja zaczął iść w stronę lasu.

– Milordzie, milordzie! – zawołał Higgins.

Jego głos rozległ się donośnie, mimo to Anona nie była pewna, czy lord Selwyn go usłyszy. Biegnąc modliła się rozpaczliwie.

„Panie, zatrzymaj go! Nie pozwól, żeby zginął! Błagam Cię, ocal go!”

– Milordzie, milordzie! – wołał Higgins z całych sił.

Lord Selwyn odwrócił się i ze zdumieniem ujrzał złociste włosy Anony na tle zieleni roślin uprawnych. Przeszedł przez most i ruszył w stronę Anony, choć Malaj nie przestawał go wołać: „Chodź, chodź!”

Lecz lord Selwyn na jego ponaglenia nie zwracał najmniejszej uwagi, bo zdyszana Anona nagle znalazła się obok niego, chwytając go rękami, jakby za chwilę miała upaść.

– Co się stało? – zapytał.

– Grozi… panu… niebezpieczeństwo! -powiedziała przerywanym głosem.

Lord Selwyn podtrzymywał ją, żeby nie osunęła się na ziemię.

– Wszystko jest w porządku – powiedział spokojnie. – Jestem tutaj i nic mi nie zagraża.

– Nawet gdyby panu ktoś groził, już ja się nim zajmę – rzekł Higgins, wyjmując z kieszeni pistolet.

– Oni tam w lesie… chcą pana zabić – wyszeptała Anona.

– Skąd pani o tym wie? – zapytał lord Selwyn.

– Podsłuchałam… przypadkowo rozmowę… dwóch mężczyzn… w piwnicy!

Lord Selwyn odwrócił się i spojrzał w stronę lasu. Malaj wciąż stał w miejscu, lecz wyglądał niepewnie, jakby się zastanawiał, co powinien uczynić. Higgins patrzył na niego groźnie, zbliżył się w stronę mostu, wymachując pistoletem.

Na ten widok Malaj wydał okrzyk przerażenia i zaczaj uciekać, nie oglądając się za siebie i wkrótce zniknął z oczu. Anona stała oparta o lorda Selwyna, jej oddech był nierówny, a piersi unosiły się gwałtownie pod cienką sukienką.

– Już wszystko dobrze – powiedział delikatnie.

– Uratowała mnie pani przed jakąś niemiłą przygodą. Im szybciej wrócimy do domu, tym lepiej.

– Tak się bałam… że nie zdążymy na czas… i że pan zniknie w lesie!

– Ale przecież ostrzegła mnie pani! – starał się ją uspokoić.

– Oni mogą strzelać do pana – mówiła rozglądając się.

– A więc wracajmy do domu – rzekł lord Selwyn.

Objął ją, pomagając jej iść w stronę plantacji.

Higgins postępował za nimi, odwracając się raz po raz w stronę lasu i trzymając pistolet w pogotowiu. Kiedy znaleźli się w ogrodzie, zobaczyli powóz stojący przed głównym wejściem.

Gdy do niego doszli, lord Selwyn pomógł Anonie wejść do środka.

– Pani w jednej z sypialni na górze zapomniała kapelusza – zwrócił się do Higginsa.

– Zaraz go przyniosę – odezwał się Higgins i ruszył ku domowi.

Lord Selwyn stanął obok powozu i patrzył w kierunku lasu, jakby w oczekiwaniu, że ujrzy mężczyzn, którzy zamierzali go zabić. Dostrzegł tylko ptaki, motyle i gęstwinę świerków. Kiedy Higgins wrócił z kapeluszem Anony, odebrał go od niego i wsiadł do powozu. Nie oddał jej kapelusza, ale go rzucił na przeciwległe siedzenie.

Gdy Higgins ulokował się obok stangreta, ruszyli z kopyta. Wówczas lord Selwyn objął Anonę i przycisnął ją do siebie.

– Teraz, kochanie, powiedz mi dokładnie, co podsłuchałaś i dlaczego tak ci zależało, żeby mnie ratować.

Te czułe słowa wprawiły ją w zdumienie.

Lord Selwyn uśmiechnął się i rzekł:

– Kocham cię, ale nie odważyłem się tego wcześniej powiedzieć.

– Pan… mnie… kocha?

Dostrzegł jakby w jej oczach zapaliło się tysiąc gwiazd.

– Kocham cię! – powtórzył. – I nic na to nie mogę poradzić. Jesteś nie tylko najpiękniejszą dziewczyną, jaką dotychczas widziałem.

Wzbudziłaś we mnie uczucia, jakich nigdy jeszcze nie doznawałem wobec żadnej kobiety.

Przerwał na chwilę, a potem dodał: – Jesteś cząstką mojego ciała, żyć bez ciebie nie mogę!

– Nie mogę wprost uwierzyć… że to… prawda! – wyszeptała z uniesieniem, a po chwili dodała: – Jak pan może mnie kochać, skoro pan nawet nie wie… kim jestem?

– A jakie to ma znaczenie? – odrzekł lord Selwyn uśmiechając się. – Liczy się tylko, że cię spotkałem, a już myślałem, że nie ujrzę nigdy kogoś takiego jak ty.

– Gdy tylko pana zobaczyłam – wyznała – poczułam, że jest pan inny od mężczyzn, których widywałam dotychczas.

– Cieszy mnie to bardzo – powiedział lord Selwyn – a kiedy będziemy sami, opowiem ci o moich uczuciach dokładniej.

Patrzyła na niego rozradowanym wzrokiem.

– Kiedy zostaniesz, kochanie, moją żoną? – zapytał. – Tak bardzo chciałbym cię mieć przy sobie.

Anona spojrzała na niego, a radość zniknęła z jej twarzy.

– Nigdy! – zakrzyknęła. – Nigdy! Nie powinien pan w ogóle o tym wspominać!

Загрузка...