Anona weszła z ogrodu do domu, niosąc wielki pęk orchidei, które rosły tu niemal wszędzie.
Kiedy znalazła się po raz pierwszy na Półwyspie Malajskim, nie mogła wprost nadziwić się urodzie tych kwiatów zarówno rosnących dziko, jak i hodowanych.
– Spójrz, mamo – mówiła – są takie piękne, że nawet aniołowie muszą im zazdrościć!
Matka przyjmowała ze śmiechem zachwyty córki. Uwielbiała dom, jaki mąż wybudował dla nich. Stał niedaleko morza w odległości pięciu mil od Singapuru, a ich sąsiadami byli Malajowie mieszkający w swoich typowych drewnianych domach. Dzieci sąsiadów pluskały się w morzu i biegały po złocistym piasku.
I wszystko układało się szczęśliwie, dopóki matka żyła. Gdy zmarła, Anona przez długi czas cierpiała wychodząc do ogrodu, ponieważ przypominał jej matkę. To właśnie matka, wielka miłośniczka przyrody, nauczyła ją cieszyć się pięknem tego kraju.
– Czy wiesz, kochanie – mówiła do córki – że tutaj rośnie sto pięćdziesiąt gatunków palm!
– Wprost nie do wiary! – wołała Anona.
Lecz kiedy zaczęła liczyć te, które widywała w ogrodzie i w okolicy, przekonała się, że matka miała rację. Niektóre nawet trudno było rozróżnić, kiedy kwitły. Dokoła kwiatów stale krążyły motyle. Anonie zdawało się, że jest znów małą dziewczynką, która wierzy, że motyle to maleńkie wróżki. Motyle były różnokolorowe i często zdawało się, jakby były częścią kwiatu. To kwiaty i motyle sprawiały, że czuła się tak, jakby się znalazła w raju.
Po śmierci matki ojciec zaangażował starszą kobietę, która zgodziła się zaopiekować Anoną.
Mieszkała przedtem w Singapurze u swojej zamężnej córki i z radością przyjęła propozycję przeniesienia się do eleganckiego domu o dachu wygiętym na modłę chińską. W domu tym było wiele wygodnych pokojów, pięknie urządzonych, gdyż kapitan Guy Ranson słynął z dobrego gustu. Córka doceniała piękno nefrytu, różowego kwarcu czy przejrzystego kryształu, które miał w swojej kolekcji. Te minerały przywoził zrazu jako upominki dla żony, a potem dla córki.
Kapitan Ranson początkowo służył w Królewskiej Marynarce, później przeniósł się do Kompanii Wschodnioindyjskiej. Przez kilka lat dowodził statkami handlowymi, gdyż w tym okresie Singapur był bardzo ożywionym ośrodkiem handlu. Anona zauważyła, że w ostatnich czasach ojciec częściej pojawiał się w domu, lecz nigdy nie wiedziała, kiedy to nastąpi.
Nagle słyszała jego głos i biegła, żeby go powitać.
– Tatku, nareszcie jesteś znowu w domu! – wołała. – Jak to cudownie! Myślałam, że wiele tygodni minie, zanim cię znów zobaczę!
– Bardzo mi ciebie brakowało, mój skarbie! – mówił ojciec. – Co robiłaś przez cały ten czas?
Ponieważ jej życie było bardzo jednostajne, nie wiedziała, co odpowiadać. Wolałaby usłyszeć raczej coś o zajęciach ojca, lecz on nie lubił mówić o sobie.
– W pracy koncentruję się na moich zadaniach – powiadał – a w domu chciałbym usłyszeć, co u ciebie słychać.
Ponieważ w domu pośród palm działo się tak niewiele, Anona zaczęła czytać książki, żeby mu sprawić przyjemność swoim opowiadaniem.
Ojciec zamawiał w Singapurze wszystkie nowości. Domagał się, żeby każdą nową książkę przychodzącą do biblioteki przysyłano Anonie. On sam niewiele miał czasu na lekturę.
Dlatego opowiadała mu własnymi słowami treść każdej nowo przeczytanej książki i często dyskutowali na temat przedstawionych w nich zdarzeń.
W ostatnich miesiącach Anona koncentrowała się niemal wyłącznie na lekturach o tematyce politycznej i historycznej. Przekonała się, że ojciec posiada rozległą wiedzę na ten temat, szczególnie w sprawach dotyczących Dalekiego Wschodu, gdzie mieszkali. Rozmawiali więc o Indiach, Birmie, no i oczywiście o Chinach.
Poznali tu wielu Chińczyków, w Singapurze mieszkało ich sporo, i ciągle ten kraj wydawał im się bardzo zagadkowy. Anonę zawsze intrygowały i zadziwiały tradycyjne chińskie obrzędy i obyczaje.
Ojciec opowiadał jej często wieczorami o wierzeniach Chińczyków, o ich stosunku do przodków i czci, jaką im oddawali, a także o ich darze dostrzegania drugiego świata poza tym widzialnym. Ażeby zilustrować swe wywody, ojciec następnym razem przywiózł dwa stare i zapewne bardzo cenne chińskie obrazy. Powieszono je na ścianie w salonie i Anona często przyglądała się im starając się zrozumieć, co artysta chciał przedstawić. Była przekonana, że mają one również znaczenie duchowe, pozazmysłowe.
Na jednym z nich widniały kwiaty i strumienie, a ponad nimi chmury stanowiące górną granicę dla zwykłego świata. W tych ramach rozgrywa się nasza codzienność. Natomiast szczyty gór ponad chmurami symbolizowały coś zupełnie innego. Nie wiedziała tylko, co to takiego.
– Może pewnego dnia zrozumiem, co to wszystko oznacza – mówiła do siebie.
Jednocześnie bardzo chciała, żeby ojciec przyjechał i dopomógł jej w rozwiązywaniu dręczących ją problemów. Nie pozwalała nigdy malajskim służącym, żeby odkurzali piękne kawałki nefrytu, które matka rozmieściła w salonie w specjalnych gablotach. Tych nefrytowych skarbów wciąż przybywało. Kiedy Anona dotykała zielonego jak woda morska nefrytu przypominała sobie, że minerał ten ma podobno własność odpędzania złych myśli.
– Jak mogłabym mieć złe myśli, przebywając w tak pięknym otoczeniu? – zapytywała samą siebie.
Jednocześnie gładziła nefrytowe cacko, przypominając sobie także, że Chińczycy wierzą w twórczą siłę nefrytu.
– Czy ja mam taką siłę? – zastanawiała się.
Wiedziała z pewnością, że ojciec ją posiada i roztacza dokoła niczym aurę. Tę siłę wyczuwał zapewne każdy, kto się z nim zetknął.
– Pewnie marynarze służący na twoich statkach bardzo cię kochają, tatku – powiedziała raz do niego.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał.
– Nie mam na myśli tego, co robisz czy mówisz, bo zawsze jesteś miły, lecz coś takiego, co emanuje od ciebie ku innym ludziom, co można porównać z promieniem słonecznym.
Ojciec roześmiał się.
– Dziękuję ci, kochanie, za miłe słowa – powiedział – lecz kiedy jestem zły, przypominam raczej błyskawicę i ludzie się mnie boją.
Anona otoczyła ramionami jego szyję.
– To niemożliwe, żeby się ciebie bali, tatku – rzekła. – Ja cię tak kocham.
– Ja także cię kocham, mój skarbie. I dlatego tak ciężko pracuję, żebyś się mogła czuć bezpiecznie.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Jestem tutaj całkiem bezpieczna pod opieką Czanga i jego rodziny.
Malajscy służący mieszkali w skleconej z bambusa chacie stojącej na brzegu morza. Wszyscy pracowali, razem ze swoim ojcem doglądając domu i ogrodu. Mając ich obok siebie Anona nie czuła się nigdy samotna. Nawet najmłodsze trzyletnie dziecko siedząc na ziemi wyrywało chwasty. Wyglądało tak uroczo, że Anona nie mogła się powstrzymać, żeby go nie wziąć na ręce jak lalkę.
Przechodziła właśnie obok malca niosąc orchidee. Zamierzała umieścić je w wysokim szklanym wazonie, który matka przywiozła z Singapuru, i postawić w salonie. Dochodząc do domu zatrzymała się. Zdawało jej się, że słyszy głos ojca. Pomyślała jednak, że to niemożliwe.
Przecież dopiero przed czterema dniami wyjechał po tygodniowym pobycie. Znów usłyszała wołanie:
– Anona! Anona!
– Tatko! – zawołała i wbiegła do domu przez otwarte drzwi werandy, rzucając bukiet kwiatów na najbliższy stolik.
Podbiegła do frontowych drzwi, skąd dochodził głos ojca. To był on. Stał właśnie w drzwiach. Wyglądał niezwykle przystojnie.
Ponieważ było gorąco, był bez marynarki.
Gdy ją zobaczył, zdjął czapkę i wziął córkę w ramiona.
– Tatku! Wróciłeś! – zakrzyknęła. – Wprost wierzyć mi się nie chce, że jesteś już z powrotem!
– Tak, wróciłem – rzekł ojciec zmienionym głosem – gdyż mam ci do zakomunikowania coś bardzo ważnego. Gdzie pani Boynton?
– Nie ma jej, tatku.
– Jak to nie ma? – zapytał.
– Wczoraj dostała wiadomość z Singapuru, że jej córka urodziła przedwcześnie dziecko.
– Więc jesteś sama!
– Ale jestem bezpieczna – odrzekła. – Czang śpi teraz w domu, a przez cały dzień kręci się tu jego rodzina.
Pomyślała, że ojciec nie będzie zadowolony z wyjazdu pani Boynton, ale on nieoczekiwanie rzekł:
– To nawet dobrze się składa.
Spojrzała na niego zdumiona, lecz nie usłyszała wyjaśnienia, co miał na myśli.
– Od wczoraj nie miałem niczego w ustach – powiedział. – Niech Czang przygotuje mi coś do jedzenia.
– Oczywiście, tatku, ale czemu tak długo nic nie jadłeś?
Ojciec nie odpowiedział. Ponieważ nawykła do spełniania jego poleceń, pobiegła do kuchni.
Czang właśnie zmywał talerze po śniadaniu.
– Pan wrócił – rzekła. – Jest bardzo głodny. Zrób mu szybko coś do jedzenia.
– Pan z powrotem? – powiedział Czang swoją śmieszną angielszczyzną. – To dobrze.
Szybko przynieść jedzenie.
– Świetnie – rzuciła w jego stronę Anona i pobiegła do ojca.
Stał w salonie, patrząc na ogród. Podeszła do niego i ujęła go za rękę.
– Co się stało, tatku? Czemu jesteś zmartwiony?
– Jestem bardzo zmartwiony, mój skarbie – odrzekł. – Opowiem ci o wszystkim, kiedy już Czang przyniesie mi coś, żebym mógł się posilić.
– Właśnie coś dla ciebie przygotowuje w kuchni – powiedziała. – Myślę, że chciałbyś się też czegoś napić.
– Tak, oczywiście – rzekł ojciec.
Wyjęła klucz od pięknej chińskiej szafki z laki, w której ojciec trzymał trunki. Matka nigdy nie piła żadnego alkoholu. Anona była uważana za zbyt młodą, aby kosztować trunków, aż do tego roku, kiedy ukończyła osiemnaście lat. Wolała jednak wyśmienite soki, jakie przyrządzał Czang z dziko rosnących owoców. Gdy tylko otworzyła szafkę, ojciec podszedł do niej. Spostrzegła, że nalał sobie dużo więcej brandy, niż to było w jego zwyczaju. Była pewna, że jest czymś przejęty i poważnie zaniepokojony. Domyśliła się tego z wyrazu jego twarzy. Wyczuwała też, że coś go gnębi. Przypuszczała, że chodzi o pieniądze.
Przypomniała sobie, że kiedy rodzice budowali dom, pieniądze stanowiły poważny problem.
– Musimy oszczędzać – mówiła bezradnie matka.
Lecz kryzys nagle minął. Mieli teraz wystarczającą ilość pieniędzy. Często była zdumiona, jak drogie przedmioty przywoził ojciec początkowo dla matki, a teraz dla niej. Również w domu pojawiło się wiele eleganckich mebli.
Ponieważ Anona była bardzo przestraszona, odmówiła krótką modlitwę:
„Panie Boże, błagam cię… żeby to nie było nic poważnego!”
Nie ośmieliła się zadawać ojcu żadnych pytań. Jednak jej ciekawość rosła z minuty na minutę. Nie upłynęło wiele czasu, jak do pokoju wszedł Czang.
– Jedzenie gotowe! Pan być zadowolony! – odezwał się po swojemu.
– Jestem przekonany, że wszystko będzie doskonałe – powiedział kapitan Ranson, wstając z miejsca.
Przeszli obydwoje do niewielkiej jadalni.
Takie jadalnie znajdują się niemal w każdym domu w Wielkiej Brytanii i w koloniach. Jej umeblowanie składało się ze stojącego pośrodku stołu, kompletu krzeseł oraz kredensu.
W jadalni tej wisiał także piękny kryształowy żyrandol, kupiony przez kapitana z myślą, że będzie podobał się żonie. Podobne żyrandole były tylko w domu gubernatora w Singapurze.
Kapitan Ranson usiadł przy stole i zaczął pochłaniać potrawy, nie zastanawiając się w ogóle nad ich smakiem. Czang przygotował dla niego świeżo złowioną rankiem rybę w ulubionym przez Chińczyków słodko-kwaśnym sosie. Do tego była surówka, a na zakończenie budyń owocowy posypany wiórkami kokosowymi i przyprawiony gałką muszkatołową.
Trzeba przyznać, że Czang był wspaniałym kucharzem.
Anona, przyglądając się ojcu, zauważyła, że trochę już się odprężył. Ojciec jadł w milczeniu.
Potem spojrzał na stojący w kącie stary zegar po dziadku, który został przywieziony z Anglii, i wstał od stołu.
– Przejdźmy teraz do bawialni, kochanie – powiedział. – Nie chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał.
Anona spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Przecież tu nie ma nikogo oprócz Czanga – odrzekła – a nie sądzę, żeby się mogli pojawić jacyś goście.
Ich najbliżsi sąsiedzi mieszkali w sporej odległości i o tej porze byli zapewne zajęci na plantacji. Zdarzało się, o ile ojciec był w domu, że wpadali nieraz wieczorami. Od czasu gdy zamieszkała z nimi pani Boynton, przychodziły też kobiety, ale ich wizyty były rzadkie. Anona przeszła za ojcem do salonu. Zdziwiło ją, że zamknął starannie za nimi drzwi. Zazwyczaj zarówno drzwi, jak i okna, były zawsze otwarte, ażeby przewiew chłodził nieco pomieszczenia.
Ojciec usiadł na sofie, a ona przysiadła się do niego.
– Czym się tak martwisz, tatku? – zapytała.
Ojciec wyraźnie unikał jej spojrzenia. Zapanowało milczenie, jakby poszukiwał właściwych słów.
– Wydarzyło się nieszczęście – powiedział – a ponieważ sprawa i ciebie dotyczy, muszę ci wyjawić prawdę.
– Prawdę, tatku? A o czym?
Znów ojciec zawahał się, zanim w końcu wyznał:
– Przez ostatnie trzy lata obydwie z matką wierzyłyście, że dowodzę statkiem handlowym.
– A czyż tak nie było, tatku? Sam o tym opowiadałeś. Wspominałeś także, że przewozisz bardzo cenne ładunki.
– To było kłamstwo! – powiedział chrapliwym głosem.
– Kłamstwo? – zapytała, patrząc na niego ze zdumieniem.
– Prawdą było tylko to, że byłem właścicielem i dowódcą statku – rzekł kapitan Ranson.
– Statek był bardzo szybki i nowoczesny, ale mały, więc nie przewoziłem nim ładunków.
– Co więc robiłeś? – zapytała Anona, wpatrując się w niego.
Ojciec odetchnął głęboko, a potem zwrócił twarz ku córce.
– To będzie dla ciebie szok – wyznał – ale musisz poznać prawdę: ja byłem piratem!
Przez moment Anonie zdawało się, że źle go zrozumiała.
– Piratem? – zapytała zaskoczona. – Co chcesz przez to powiedzieć?
– Dokładnie to, co usłyszałaś – odrzekł. – Byłem piratem i napadałem na inne statki!
Anona zaniemówiła, potem przypomniała sobie wszystkie opowieści o piratach grasujących w tych częściach świata. Wreszcie wydała okrzyk przerażenia.
– Ale ty nie byłeś… prahu? – zapytała.
Wiedziała, że tak nazywano okrutnych, krwiożerczych, przerażających piratów pływających po morzach wokół Półwyspu Malajskiego.
Nawet sam ich wygląd był straszliwy.
Nosili długie włosy, które rozwiane podczas walki sprawiały, że wyglądali na jeszcze bardziej dzikich. Potrafili zbliżyć się do statku tak cicho, że nikt ich nie zauważał. Gdy już wtargnęli na pokład, siali pogrom wśród pasażerów i załogi. Znikali równie szybko i cicho w swoich specjalnie skonstruowanych łodziach. Czy to możliwe, żeby ojciec był jednym z nich?
– Nie, oczywiście, że nie byłem prahu! – odpowiedział ojciec.
Anona poczuła nagłą ulgę.
– Myślę – mówił dalej ojciec, wyczuwając jej przerażenie – że byłem raczej rozbójnikiem niż prahu. Tylko zamiast konia miałem statek.
Moje ofiary musiały zachowywać się spokojnie i wręczyć okup.
– Wyjaśnij mi to proszę, tatku – rzekła Anona nieswoim głosem.
Ponieważ bardzo się bała, ujęła go za rękę.
Jego palce ścisnęły mocno jej dłoń.
– Przysięgam ci tylko jedno, że nigdy nikogo nie zabiłem – powiedział. – Jedyne, co robiłem – dodał po chwili – to wchodziłem na statek zacumowany nocą w jakiejś spokojnej zatoce i domagałem się okupu.
– Niezupełnie rozumiem, tatku.
– Działałem z dwoma przyjaciółmi – wyjaśnił kapitan Ranson – którzy byli jeszcze biedniejsi ode mnie. Kompania Wschodnioindyjska wypłacała nam bardzo marne wynagrodzenie.
– Przerwał na chwilę, a potem mówił dalej: – Ponieważ Kompania nie była dla nas hojna, wpadliśmy na pewien pomysł.
– Opowiedz mi o wszystkim tak, żebym zrozumiała – prosiła.
W jej oczach już nie było przerażenia.
– Właśnie próbuję to robić – rzekł. – Cieszę się, że nie muszę tego tłumaczyć twojej matce, bo dla niej byłby to wielki szok.
– Dla mnie też to jest szok! – wyznała bez zastanowienia.
Dostrzegła wyraz twarzy ojca i zrozumiała, że to wyznanie bardzo go zabolało. Aby jakoś załagodzić sytuację, przysunęła się do niego i oparła głowę na jego ramieniu, a on objął ją czule.
– Kupiliśmy bardzo szybką łódź, za którą musieliśmy zapłacić z naszej pierwszej zdobyczy.
Mówiąc to patrzył przed siebie, jakby chciał dokładnie przypomnieć sobie wszystko.
– Po dwóch czy trzech pirackich napadach kupiliśmy statek.
– Opowiedz mi dokładnie, jaka była twoja rola – prosiła Anona.
– Zwykle wybieraliśmy jakiś holenderski statek. Marynarze nie byli zbyt bystrzy, więc udawało nam się bez jednego wystrzału uzyskać to, o co nam chodziło.
– Ależ oni mogli… cię zabić! – zawołała.
– Zawsze istniało takie ryzyko, lecz staraliśmy się dostać na statek o takiej porze, kiedy załoga wypoczywała lub zabawiała się. – Na twarzy kapitana Ransona pojawił się słaby uśmiech, kiedy mówił: – Gdy im uświadamialiśmy, w jakim celu wtargnęliśmy na statek, byli niepomiernie zdumieni.
– To ty domagałeś się od nich pieniędzy? – zapytała Anona, starając się poukładać sobie wszystko w głowie.
– Żądaliśmy pieniędzy. W przeciwnym razie groziliśmy, że uszkodzimy statek lub ładunek.
– Czemu to robiliście? – zapytała.
– Nie mieliśmy zamiaru spełniać tej groźby – odrzekł. – To była tylko taka gra. Oni wiedzieli, że odmawiając nam wiele ryzykują.
Straciliby ładunek i czas, bo musieliby wracać do portu, z którego wypłynęli.
– Myślę, że teraz zaczynam rozumieć – rzekła. – Mów dalej.
– To było dziecinnie proste – mówił ojciec.
– Oni nam płacili, a gdy schodziliśmy z pokładu, nikt nie strzelał. Wcześniej też nikt nie został nawet zraniony.
– To mnie cieszy – powiedziała Anona cichym głosem.
– I mnie to również cieszyło – rzekł ojciec.
– Tak mi się to wszystko spodobało, że myślałem, że będzie trwać wiecznie.
– Teraz dopiero rozumiem – rzekła Anona – za co kupowałeś te wszystkie kosztowne rzeczy i te prezenty, które przywoziłeś dla mamy i dla mnie.
– A czy sądziłaś, że robiłem to wszystko dla własnej przyjemności? – powiedział ojciec z goryczą. – Robiłem to dla twojej matki i dla ciebie, bo was kochałem i chciałem zapewnić wam dobrobyt.
Anona pogładziła go po policzku.
– My też cię kochałyśmy, tatku – rzekła.
– Mama była z tobą bardzo, ale to bardzo szczęśliwa.
Ojciec pochylił głowę, zanim zaczął mówić dalej:
– Właśnie przedwczoraj wtargnęliśmy na pokład holenderskiego statku zmierzającego do Singapuru.
Ojciec zamilknął nagle, więc Anona nie mogła powstrzymać pytania.
– I co się stało, tatku?
– Na jego pokładzie był pewien Anglik – wyjaśnił kapitan Ranson.
– Anglik? – zdziwiła się.
– Tak, Anglik – odrzekł ojciec. – Służyłem razem z nim w Marynarce. Przez pewien czas pływaliśmy na jednym statku i jestem przekonany, że on mnie rozpoznał.
– Och, tatku, to byłoby okropne!
– Zazwyczaj przed wejściem na jakiś statek mazaliśmy sobie twarze na czarno, a dwóch moich kolegów zakładało nawet maski.
– Maski? – wyszeptała Anona.
– Jeśli o mnie chodzi, zawsze działałem bez maski – rzekł ojciec. – Nie chciałem zbytnio przerażać naszych ofiar.
Anona pomyślała, że jest to rozumowanie całkiem sensowne, lecz nie wypowiedziała głośno swojego zdania.
– Więc jak już ci mówiłem, moi przyjaciele mieli maski, a ja nie, zatem Harrison mógł mnie bez trudu rozpoznać.
– Jesteś tego pewien? – zapytała Anona.
– Pewności nie mam – odrzekł ojciec. – Mogę mieć tylko nadzieję, że Harrison nie był pewien, czy się przypadkiem nie myli. Mówiłem głosem zupełnie odmienionym i nie zwracałem na niego uwagi.
– Ale mimo to wziąłeś od nich okup?
– Tak, i natychmiast się ulotniłem, ale wiesz kochanie, że cała ta sprawa wygląda bardzo niedobrze.
– Obawiasz się, że ten Anglik mógłby cię zadenuncjować – wyszeptała Anona.
– Tak, trzeba się z tym liczyć i dlatego muszę się ukryć.
– A gdyby cię, tatku, odnaleźli, co by z tobą zrobili?
Ojciec zacisnął usta.
– Domyślasz się chyba, jak by się to skończyło?
Anona wydała okrzyk przerażenia. Wiedziała, że złapanych piratów czeka szubienica. I że od tej zasady nie ma wyjątków. Objęła ojca za szyję i przytuliła się do niego.
– Och, nie, tatku! To się stać nie może!
– Zgadzam się z tobą, kochanie – odrzekł.
– To się stać nie może. I to nie tylko ze względu na mnie, ale ze względu na ciebie, mój skarbie.
– Ze względu na mnie? – spojrzała na niego zdumiona. – Co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
– Masz wiele wspólnego – odpowiedział ojciec.
Objął ją tak mocno, że ledwo mogła oddychać.
– Czy wyobrażasz sobie, że zostawiłbym cię tutaj, żeby cię o mnie wypytywali? Czy pozwoliłbym, żeby naznaczono cię mianem córki pirata? – Anona nie była w stanie nic mówić, a ojciec ciągnął z pasją: – Kocham cię i jeśliby już mi przyszło umierać, to chciałbym umierać jak dżentelmen, a nie jak przestępca!
– Och, tatku… ty nie możesz umrzeć! – łkała Anona.
Łzy zaczęły ciurkiem płynąć jej po policzkach.
Znów ukryła twarz na piersi ojca.
Czuła, że ojciec stara się zapanować nad swymi uczuciami.
– Posłuchaj mnie, kochanie, uważnie – powiedział po chwili. – Mamy wiele rzeczy do zrobienia i niewiele czasu.
Nadludzkim wprost wysiłkiem Anona powstrzymała potok łez.
– Co chcesz, tatku, żebym… zrobiła?
Uniósł twarz córki ku sobie i bardzo delikatnie wytarł jej łzy. – Obmyśliłem pewien plan- powiedział po chwili – który, jak sądzę, uratuje nas oboje.
– Uratuje ciebie… tatku?
– Tak, moja kochana córeczko. Przynajmniej nikt mnie nie odnajdzie, dopóki cała burza nie minie.
Czuła, że stara się napełnić swoje słowa optymizmem. Cała zamieniła się w słuch.
– Musimy natychmiast opuścić ten dom – rzekł. – Powiem Czangowi, że zabieram cię do przyjaciół, u których się zatrzymasz. Gdy zaczną go o mnie pytać, nie będzie umiał udzielić odpowiedzi.
– Ale gdzie się rzeczywiście udamy, tatku?
– Zabiorę cię do Pinangu.
– Do Pinangu? – powtórzyła Anona.
Wiedziała, że Pinang jest maleńką wysepką, leżącą w pobliżu północno-zachodniego wybrzeża Półwyspu Malajskiego. Słyszała od ojca, że stanowi ważny punkt handlowy i to wszystko.
– Mieszka tam ktoś, kto na pewno zaopiekuje się tobą – kontynuował ojciec – lecz nie może wiedzieć, kim naprawdę jesteś.
Anona patrzyła na ojca szeroko otwartymi oczami.
– Czy chcesz, żebym… udawała kogoś innego?
– Nie będziesz niczego udawała – odrzekł ojciec.
Zupełnie niespodzianie wstał z miejsca i zaczął przechadzać się po pokoju. Anona pilnie śledziła każdy jego krok. Potem wróciła na swoje miejsce.
– Długo zastanawiałem się nad całą tą sprawą – powiedział. – Musisz być dzielna i zrobić wszystko tak, jak to wymyśliłem.
Anona czuła, że ojciec obawia się, iż ona odmówi, więc rzekła:
– Zrobię, tatku, co sobie życzysz.
– To dobrze – powiedział. – A teraz posłuchaj, jaki jest mój plan.
Anona usiadła na brzegu sofy i zacisnęła dłonie. Zdawało jej się, jakby nagle została wyrzucona z raju, w którym dotychczas przebywała.
Mały domek, który uważała za oazę szczęścia, mógł zmienić się teraz w koszmar.
– Zabieram cię natychmiast moim statkiem do Pinangu – powiedział ojciec. – Spojrzał na nią z miłością, a potem mówił dalej: – Jutro o świcie wsadzę cię do łódki i skieruję ją tak, żebyś wylądowała na plaży należącej do pewnego Chińczyka o nazwisku Lin Kuan Teng.
Anona przyłożyła palce do ust, powstrzymując okrzyk przerażenia. – Jest to człowiek bardzo bogaty – kontynuował kapitan Ranson – i z pewnością zaopiekuje się tobą, zwłaszcza kiedy się przekona, że straciłaś pamięć.
– Straciłam pamięć? – powtórzyła Anona ledwo dosłyszalnym szeptem.
– Niczego nie pamiętasz! – mówił dalej ojciec. – Dopiero później przypomnisz sobie, że piraci napadli na twój statek, ale nie wiesz, gdzie to było. – Po krótkiej przerwie ciągnął dalej: – Ktoś, ale nie wiesz kto, uratował cię z opresji, wsadzając do łódki i kierując ją na plażę pana Lin Kuan Tenga.
Kapitan Ranson przestał spacerować po pokoju i spojrzał na córkę. Wydało mu się, że nie ma od niej ładniejszej dziewczyny. Miała jasne włosy podobnie jak on, maleńki arystokratyczny nosek po matce i wielkie niebieskie oczy. Nie był to kolor nieba, lecz wzburzonego morza. Była też obdarzona niezwykłym pięknem duchowym. Nie było w niej nic pospolitego, nie miała też urody lalki, często spotykanej u młodych Angielek. Mieszkając długo na Wschodzie, Anona nabyła gracji ruchów malajskich kobiet i była równie inteligentna i błyskotliwa jak Chinki. Żaden mężczyzna nie mógł przejść obok niej obojętnie. Była skarbem, jaki rzadko znajduje się wśród ludzi.
– Oto cały mój plan – powiedział głośno poważnym tonem, obawiając się jej odmowy.
– Ponieważ Anona nie odzywała się, po chwili mówił dalej: – Będziesz tam, skarbie, nie tylko bezpieczna, lecz także dopomożesz mi. Wiesz, że muszę się ukrywać, a nie mógłbym tego zrobić, zabierając cię ze sobą. – Uśmiechnął się słabo i ciągnął dalej: – Co by ludzie powiedzieli, gdybym podróżował w towarzystwie pięknej młodej kobiety? Ci, którzy by mnie szukali, rychło by mnie znaleźli.
– Rozumiem to doskonale, tatku – wyszeptała Anona – i uczynię wszystko, czego sobie życzysz, tylko… bardzo się boję!
– To jasne – pocieszał ją ojciec – lecz mój chiński przyjaciel jest bardzo sympatycznym człowiekiem i ma bardzo miłą rodzinę. – Przerwał na chwilę, a potem kontynuował: – Jest on w Pinangu wybitną osobistością. Nikt lepiej się tobą nie zaopiekuje.
– Więc ja niczego nie pamiętam! – powiedziała Anona, jakby powtarzając swoją rolę.
– Możesz mówić, że chyba uderzono cię w głowę, ale nie jesteś pewna – podpowiadał ojciec. – Wszystko, co możesz powiedzieć, ale nie tak od razu, to że nazywasz się Anona.
Po chwili raźniejszym tonem dodał:
– Kiedy wyjedziemy już za granicę, wyjaśnię ci, w jaki sposób dzięki mojej aktywności, którą ma się rozumieć potępiasz, stałaś się posiadaczką prawdziwej fortuny.
– Jak to możliwe? – zapytała Anona.
– Złożyłem duże sumy pieniędzy w banku w Singapurze na panieńskie nazwisko twojej matki – wyjaśnił. – Uśmiechnął się, a potem dodał: – Są również dla ciebie pieniądze w banku w Dżakarcie, a także w Bangkoku. – Widząc, że słucha go uważnie, dodał: – Oczywiście może się zdarzyć, że nie będziesz mogła ich podjąć przez jakiś czas, lecz kiedy już ci je wypłacą, będziesz zabezpieczona do końca życia.
– Nie interesują mnie pieniądze, tatku – rzekła. – Chcę, żebyś żył i przebywał ze mną.
– Ja także tego pragnę – odpowiedział – lecz wszystko to zależy od tego, czy Harrison zadenuncjuje mnie władzom, czy też nie. – Przerwał na chwilę, a potem mówił dalej: – Gdyby to zrobił, poszukiwałyby mnie nie tylko brytyjskie, ale też wszystkie statki innych bander.
Anona krzyknęła z przestrachu, wstała, podbiegła do ojca i otoczyła go ramionami.
– Będę się modlić za twoje bezpieczeństwo, tatku. Jestem pewna, że mama, gdziekolwiek teraz jest, myśli o tobie i stara się ci dopomóc.
– Chciałbym w to wierzyć – rzekł ojciec spokojnie. – A teraz, kochanie, musimy się zbierać jak najszybciej.
– Co mam ze sobą zabrać? – zapytała bezradnie Anona.
– To, co masz na sobie – rzekł ojciec – i najpiękniejszą suknię wieczorową, jaką posiadasz.
Nie, nie twoją, lecz twojej matki. Tę, którą miała na sobie na balu w Singapurze, kiedy ją okrzyknięto najpiękniejszą damą wieczoru.
– I tę właśnie suknię mam mieć na sobie w łodzi? – zapytała.
– Tak, właśnie tę – wyjaśnił ojciec. – I musisz mieć też na sobie biżuterię matki. – Anona patrzyła na niego zdumiona, a on mówił dalej: – Dzięki temu będziesz traktowana z należytym respektem, a nie jak zwykły rozbitek. Będą podejrzewali, że jesteś księżniczką wyrzuconą na brzeg przez morskie fale. – Przerwał, a potem dodał: – Chciałbym, żebyś była traktowana jak tajemnicza księżniczka.
– Ale kiedy już sobie przypomnę, kim jestem naprawdę, ludzie będą rozczarowani!
Ojciec zaśmiał się, a potem powiedział poważnie:
– Niczego nie pamiętasz do chwili, aż dam ci znak, pamiętaj! – A po krótkiej przerwie dodał: – Albo sam przyjadę po ciebie, albo wyślę ci wiadomość, że wszystko jest w porządku i nikt nie depcze mi już po piętach.
– Och, tatku, tylko uważaj na siebie! – zawołała. – Bądź ostrożny, nie mogę cię stracić!
– Obiecuję ci, że zrobię wszystko, by uniknąć stryczka – rzekł – lecz nie możemy tu być długo, bo to bardzo niebezpieczne.
– Pójdę teraz na górę – powiedziała. – Kiedy będę szukała sukni mamy i biżuterii, porozmawiaj tymczasem z Czangiem.
– Ja sam znajdę te rzeczy – powiedział – spakuj tylko to, co ci będzie potrzebne w drodze do Pinangu.
Mówiąc to skierował się w stronę kuchni.
Anona patrzyła za nim. Potem przypomniała sobie, że przecież mówił, iż jest w niebezpieczeństwie.
Wyjrzała przez okno na morze spokojne i wyzłocone promieniami słońca.
Słyszała głosy dzieci baraszkujących na plaży.
Na drzewach świergotały ptaki, a motyle krążyły wokół orchidei. Czy to możliwe? Czy to możliwe, że te straszne rzeczy wydarzyły się naprawdę, i że musi opuścić ojca i ukochany dom? Potem pomyślała, że nie może zachowywać się samolubnie. Jedyne, co się liczy obecnie, to bezpieczeństwo ojca. Wbiegła po schodach na górę. Gdy weszła do sypialni matki i otworzyła szafę, zaczęła prosić zmarłą:
„Pomóż mi, mamo. Pomóż mi i… uratuj tatkę. Tak bardzo się o niego boję!”
Kiedy wyjmowała z szafy matczyną wieczorową suknię, łzy płynęły jej po policzkach.
Wytarła je, słysząc na schodach kroki ojca.
Musiała być dzielna. Musiała mu pomagać.
Lecz kiedy ojciec ją porzuci na morskim brzegu, zacznie się dla niej trudne życie, w którym nie będzie miała nawet imienia.