ROZDZIAŁ 4

Podróż przez Morze Śródziemne i przez nowo otwarty przed miesiącem Kanał Sueski stanowiła dla lorda Selwyna dużą atrakcję. Był ciekaw, jak też wygląda dzieło inżynierskiego geniuszu Lessepsa, a jednocześnie bardzo poważne przedsięwzięcie organizacyjne. Budowa kanału skróciła drogę do Indii do siedemnastu, a w najgorszym razie do dwudziestu dni.

Zabrał ze sobą w podróż wiele książek.

Niestety, w jego własnej bibliotece nie było żadnej o Pinangu. Zastanawiał się, jak też wyspa może wyglądać.

Podczas podróży starał się usilnie, żeby nie myśleć o Maisie, i kiedy pewnego razu nocą wyszedł na pokład i przyglądał się gwiazdom, przyszło mu do głowy, że miłość, jakiej szuka i do której tęskni, jest nieosiągalna.

Czy wszystkie kobiety zdradzają? Czy wszystkie kłamią? Może to on nie miał szczęścia, a już szczególnie nie powiodło mu się w przypadku Maisie. Ponieważ była taka młodziutka, i ponieważ sądził, że jest niewinna, obudziła w jego sercu subtelne uczucia, jakie drzemały w nim jeszcze od chłopięcych lat. Była ucieleśnieniem młodzieńczego ideału kobiety – tak mu się przynajmniej wydawało – i dlatego tak bardzo go rozczarowała.

– Wymagałem zbyt wiele! – mówił do siebie z goryczą.

A jednocześnie zastanawiał się, czy inni mężczyźni też przeżywali podobne rozczarowania.

Pomyślał o malarzach takich jak Botticelli, którzy tak wspaniale odtwarzali piękno miłości. Wspomniał o kompozytorach takich jak Chopin, których muzyka zdawała się tryskać miłością. Wielu poetów tak opisywało miłość, że dla czytających ich wiersze stawała się ona czymś wspaniałym i upragnionym.

Czyżby to wszystko było tylko złudzeniem?

Czyżby miłość była jak miraż na pustyni?

Lord Selwyn był bardzo rad, kiedy dopłynęli do Kalkuty, ponieważ przerwa w podróży pozwalała mu uciec od własnych myśli i uczuć.

Jeszcze z pokładu wysłał telegram do wicekróla, który w tym roku objął swój urząd. Hrabia Mayo był w Anglii osobą nieznaną, lecz powierzenie mu tego stanowiska przez premiera Disraellego było genialnym posunięciem. Lord Selwyn w pełni aprobował ten wybór. Spotkał hrabiego Mayo przed kilkoma laty, kiedy kupował konie do ojcowskiej stadniny. Hrabia słynął jako miłośnik sportu, a szczególnie jako mistrz w organizowaniu polowań. Obydwaj panowie przypadli sobie do gustu i hrabia Mayo zaprosił lorda Selwyna, żeby zatrzymał się u niego na okres jesiennych polowań. Nie minęło wiele czasu i stali się serdecznymi przyjaciółmi.

Teraz lord Selwyn jechał w przysłanym przez wicekróla powozie do jego siedziby w Kalkucie.

Bardzo się cieszył na spotkanie z przyjacielem w jakże odmienionych okolicznościach. Był przekonany, że hrabia Mayo odniesie sukces na owym odpowiedzialnym i wybitnym stanowisku.

Kiedy lord Selwyn przybył do pałacu rządowego, wicekról już na niego czekał z otwartymi ramionami. Był to mężczyzna wysoki, szeroki w ramionach i o wspaniałej posturze. W jego twarzy odbijała się siła woli i poczucie humoru.

Nic się nie zmienił od czasu ich ostatniego spotkania. Lord Selwyn przekonał się, że jak dawniej cechował go entuzjazm, radość życia, wesołość i że nie wyzbył się magnetycznego wręcz oddziaływania na ludzi.

– Co za niespodzianka, Paul! – wykrzyknął wicekról. – Nie sądziłem, że wybierzesz się do Indii.

– Ja także tego nie planowałem, ale powiadomiono mnie, że mój stryjeczny dziadek pozostawił mi w spadku dom i plantację na Pinangu – odpowiedział lord Selwyn.

– Na Pinangu! – powtórzył hrabia. – Nic mi bliżej nie wiadomo o tym miejscu, cieszę się jednak, że będziesz przebywał w pobliżu mnie na Wschodzie.

Usiedli i zaczęli rozmawiać o Irlandii i o koniach.

Temat Pinangu jeszcze raz wrócił tego wieczoru, kiedy jeden z członków rady przy wicekrólu, James Stephen, powiedział:

– To wspaniale, że wybiera się pan na wyspę, milordzie. Jest to czarujące miejsce.

Żałuję, że nie mogę panu towarzyszyć.

– To pan tam był? – zainteresował się lord Selwyn. – Może mi pan więc opowie coś bliższego o tym zakątku, bo ja wiem tylko tyle, że jest to niewielka wysepka.

Pan James Stephen uśmiechnął się.

– To prawda, co pan mówi. Pierwsi Brytyjczycy osiedlili się tam w 1786 roku.

Lord Selwyn uniósł w górę brwi. Zdziwiło go, że Pinang nie był wymieniany w angielskich podręcznikach historycznych.

– Na Pinangu zobaczy pan – kontynuował James Stephen – brytyjski raj w miniaturze.

Jest tam także fort Cornwallisa, nazwany na cześć znakomitego generała. A w Georgetown zobaczy pan mieszaninę ludności angielskiej, malajskiej i chińskiej. – Lord Selwyn słuchał bardzo uważnie, a pan Stephen mówił dalej: – Jest oczywiście klub krykieta, tor wyścigów konnych, imponujący kościół, a więc wszystko, czego Anglik poza granicami kraju może potrzebować. – Obydwaj roześmiali się i pan Stephen ciągnął dalej: – Ponieważ nie zna pan tam nikogo, zatelegrafuję do mojego przyjaciela Chińczyka, który jest bardzo wybitną osobistością na wyspie.

– Chińczyka? – zdziwił się lord Selwyn, spodziewając się, że zostanie raczej polecony jakiemuś Anglikowi.

– Lin Kuan Teng powita pana serdeczniej i uczyni pański pobyt bardziej wygodnym, niż zrobiłby to Anglik – wyjawił pan James Stephen. Przerwał na chwilę, a potem kontynuował:

– Jest to najbardziej interesujący człowiek, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Posiada największy i najokazalszy dom w całym Georgetown. Ten dom ludzie nazywają Pałacem Buckingham w miniaturze, choć jest niemal równie wielki.

Lord Selwyn roześmiał się.

– Przyjmuję pańską propozycję z radością! – rzekł.

– Lin Kuan Teng zaopiekuje się panem troskliwie – zapewniał pan Stephen – i wszystko, czego pan zapragnie, będzie zrobione natychmiast.

W ciągu następnych kilku dni lord Selwyn dowiedział się od pana Stephena jeszcze wielu interesujących go szczegółów. Powiedziano mu, że pierwszym Anglikiem, który dostrzegł możliwości i zalety Pinangu był kapitan Francis Light. Jego też uważa się za odkrywcę wyspy. Kiedy kapitan Light przybył tam po raz pierwszy, wyspę zamieszkiwało zaledwie pięćdziesięciu ośmiu mieszkańców. Kapitan był przekonany, że wyspa dzięki swoim naturalnym portom i położeniu geograficznemu będzie dla Imperium Brytyjskiego bardzo ważną zdobyczą.

– Kapitan Light jest jednym z bohaterów naszego kraju – rzekł pan Stephen – niestety, jak wielu, docenionym dopiero po śmierci.

– Myślę, że z tą pośmiertną oceną zasług ma pan rację – zgodził się lord Selwyn.

Kiedy został sam z wicekrólem, hrabia Mayo zapytał:

– Czym ty się właściwie zajmujesz, Paul? – a po chwili dodał: – Jesteś zdolniejszy i inteligentniejszy od wielu mężczyzn w twoim wieku, nie powinieneś zatem tracić czasu w towarzystwie kobiet o ptasich móżdżkach.

– Co rozumiesz przez stratę czasu? – zapytał lord Selwyn.

– Wiele mi o tobie mówiono – powiedział hrabia Mayo. – Opowiadano mi niedawno o związku, który cię łączy z kobietą, której jedyną zaletą jest ładna buzia i zgrabna figura.

– Lord Selwyn milczał, a hrabia mówił dalej: – Powiadają, że odnosisz wielkie sukcesy w misjach dyplomatycznych, lecz w mojej opinii mógłbyś mierzyć jeszcze wyżej.

Lord Selwyn uniósł ręce na znak protestu.

– Zawsze mi ktoś doradza, żebym się zajmował czym innym niż to, co sprawia mi radość. Moja rodzina na przykład chce, żebym się ożenił. Ty natomiast proponujesz mi odpowiedzialne stanowisko.

– Myślę tylko o tym, żebyś nie marnował jak dotychczas swoich nieprzeciętnych uzdolnień – rzekł hrabia. – Mówił to tonem poważnym, a potem z uśmiechem dodał: – Kiedy po raz pierwszy z tobą rozmawiałem, pomyślałem, że jesteś najbardziej błyskotliwym młodzieńcem, jakiego poznałem. Ponadto masz niezwykłą osobowość, co teraz nieczęsto się zdarza.

– Czy sądzisz może, że powinienem pójść w twoje ślady i zostać wicekrólem? – zapytał lord Selwyn.

Mówił to kpiącym tonem, lecz hrabia Mayo odrzekł poważnie:

– Nie należy wykluczać takiej możliwości.

Wyobrażam sobie, że pełniąc ten urząd odnosiłbyś same sukcesy.

– Nie strasz mnie, proszę! – zawołał lord Selwyn, a po chwili dodał: – Ale z dwojga złego wolałbym posłuchać twojej rady niż się żenić z kobietą, która by mnie znudziła i rozczarowała już po dwóch tygodniach małżeństwa.

W jego słowach przebijała gorycz, co nie uszło uwagi hrabiego Mayo.

– Domyślam się, że ktoś cię zranił. Każdy z nas musi przez to przejść prędzej czy później.

– Zraniony nie jest odpowiednim słowem – rzekł lord Selwyn. – Jestem urażony, bo zrobiono ze mnie durnia.

– To także się zdarza – powiedział hrabia Mayo ze śmiechem, a po chwili dodał: – Wierz mi, Paul, urodziłeś się do wielkich rzeczy i tylko to powinno się liczyć w twoim życiu.

– Twoje słowa bardzo mi pochlebiają – odrzekł lord – lecz nie wiem doprawdy, od czego zacząć, żeby w pełni zasłużyć na twoją pochwałę.

– Okazja sama do ciebie przyjdzie – zapewnił hrabia Mayo. – Jestem o tym przekonany, a wiesz, że moja intuicja nigdy mnie nie zawodzi. – Po krótkiej chwili mówił dalej: – To moje irlandzkie pochodzenie sprawia, że potrafię ocenić człowieka niemal natychmiast.

– Uśmiechnął się i dodał: – Ten dar oddał mi niejednokrotnie wielkie usługi.

– Czy kiedykolwiek przypuszczałeś, że dojdziesz do tak wysokiego stanowiska? – zapytał lord Selwyn.

– Nigdy nie mierzyłem aż tak wysoko – odrzekł hrabia – lecz zawsze sądziłem, że stać mnie na coś więcej, jak tylko mistrzowskie organizowanie polowań. – Po chwili dodał poważniejszym już tonem: – Lata głodu w Irlandii nauczyły mnie, jak sobie radzić z tym problemem tutaj. Jak rządzić, nauczyłem się będąc ministrem do spraw Irlandii.

– Moja intuicja – rzekł lord Selwyn – podpowiada mi, że będziesz doskonałym wicekrólem Indii.

– Dziękuję ci za uznanie – powiedział hrabia. – Również mam taką nadzieję, lecz teraz myślę o tobie.

Kiedy w następnym tygodniu lord Selwyn opuszczał Kalkutę, żeby się udać do Pinangu, wciąż dźwięczały mu w uszach słowa wicekróla.

Cała jego podróż była szczegółowo przygotowana przez pana Jamesa Stephena. Żegnano go przy zachowaniu dworskiego ceremoniału.

Z równym szacunkiem traktowano go na statku.

Nie zdziwiło go zatem, kiedy w Georgetown powitała go liczna delegacja. Wśród witających było spore grono Brytyjczyków.

Pierwszą witającą go osobą był Lin Kuan Teng, który kłaniał mu się nisko i przemawiał niezwykle kwiecistym językiem. Lord Selwyn domyślił się od razu, że jest on bardzo znakomitą osobą i że pan Stephen trafnie go scharakteryzował.

To właśnie w jego powozie opuścił przystań, aby się udać do domu Chińczyka, stojącego w niewielkiej odległości od centrum Georgetown.

Była to wielka rezydencja zbudowana z białego kamienia z wysokim portykiem wspartym na greckich kolumnach, i lord Selwyn pomyślał ze śmiechem, że jest bardziej imponująca niż Pałac Buckingham. Ściany były obwieszone cennym chińskimi obrazami, specjalne gabloty mieściły zbiory minerałów, a także przepiękną porcelanę. Była także kolekcja miniaturowych koni z epoki dynastii Tang, za którą lord Selwyn bez zmrużenia oka oddałby cały swój majątek. Podłogi zaścielały tak cenne kobierce, że właściwie powinny wisieć na ścianach.

Lin Kuan Teng miał czarującą żonę i trzy urodziwe córki. Jego syn był obecnie w porcie, zajęty ekspediowaniem statków, których cała flotylla należała do jego ojca. Zanim lord Selwyn dotarł do domu pana Lin Kuan Tenga, była już pora obiadowa. Miał zatem okazję skosztować wyśmienite potrawy chińskiej kuchni. Pan Stephen nie przesadził mówiąc, że nigdzie nie będzie mu tak dobrze, jak pod opieką pana Tenga.

– Miałem ogromne uznanie dla pańskiego stryja, milordzie – powiedział Chińczyk. – To wielki zaszczyt, że mogliśmy gościć na wyspie tak wybitnego człowieka. Często zasięgałem jego opinii w sprawach prawnych.

– Jestem bardzo zdumiony – rzekł lord Selwyn – że stryj mnie właśnie zostawił dom i plantację.

– Jest to jedna z najlepszych plantacji w Pinangu – rzekł Lin Kuan Teng. – Pański stryj hodował rośliny przyprawowe, co przynosiło mu wielkie dochody. Myślę, że urządzenie domu spodoba się panu również.

– Jeśli choć trochę przypomina pański… – powiedział lord Selwyn – będę zachwycony!

Lin Kuan Teng usłyszawszy komplement skłonił się z uszanowaniem.

– Pański czcigodny stryj wiele cennych przedmiotów przywiózł ze sobą z Hongkongu.

Wiele rzeczy dokupił na bazarach w Georgetown, gdzie handluje się chińskimi wyrobami.

– Muszę sam się tam udać – powiedział lord Selwyn.

– Postaram się zadbać o to, żeby pana nie okradziono lub nie oszukano – powiedział gospodarz.

Po skończonym obiedzie lord Selwyn wyraził chęć obejrzenia odziedziczonej posiadłości.

– Domyślałem się, że będzie pan chciał to zrobić jak najszybciej – powiedział Lin Kuan Teng – lecz o tej porze jest zbyt wielki upał. – Uśmiechnął się, a potem dodał: – Niech pan posłucha rady starego człowieka, milordzie, i odpocznie sobie po podróży. Jutro wczesnym rankiem powóz odwiezie pana do pańskiego domu. Zobaczy pan, jaki jest piękny i malowniczo położony.

Lord Selwyn wiedział, że gospodarz ma rację. Istotnie było bardzo gorąco i mimo że wszystkie drzwi i okna były pootwierane, nie czuło się najmniejszego przewiewu. Zaprowadzono go wkrótce do sypialni, której okna wychodziły na morze. Przed oknem rozciągał się ogród, a zielone trawniki były wciąż zraszane wodą. Ścieżka zarośnięta kwitnącymi krzewami prowadziła aż do piaszczystej zatoczki. Drzewa otaczały cały dom dokoła, tak że od strony drogi był on niemal niewidoczny.

Lord Selwyn pomyślał, że jego gospodarz wybrał przepiękne miejsce na budowę domu.

Żałował teraz, że jego stryj zakupił teren leżący w większej odległości od morza. Ale nie zastanawiał się nad tym długo, bo gdy tylko Higgins pomógł mu się rozebrać, położył się i od razu zasnął.

Kiedy się przebudził, słońce nie przygrzewało już tak mocno, lecz nadal było gorąco. Nie wołając służącego sam włożył białą koszulę, białe spodnie, i przez drzwi balkonowe wyszedł do ogrodu, który tonął w kwiatach o fantastycznych kształtach i jaskrawych kolorach. Nad nimi unosiły się chmary motyli. Ptaki śpiewały w gąszczu drzew, lecz nie znał ich nazw. Ciekaw był również innych stworzeń zamieszkujących wyspę.

„Nowy kraj, nowi przyjaciele, nowe życie” – pomyślał.

Przyszło mu do głowy, że mógłby zamieszkać w Pinangu i zupełnie zapomnieć o Anglii.

Wkrótce przyszły mu na myśl słowa wicekróla i doszedł do wniosku, że wcale by nie chciał zajmować wysokiego stanowiska.

– Na co mi te wszystkie kłopoty? – zapytał sam siebie. – Po co mam zajmować się problemami innych ludzi? Wystarczy, że będę żył dla własnej przyjemności. Niech mnie zostawią w spokoju. Będę sam decydował, co dla mnie dobre, nie pozwolę sobą manipulować.

Wrócił do domu. Nie widząc nikogo z gospodarzy, zaczął oglądać wspaniałe kolekcje Lin Kuan Tenga. Lord Selwyn był wielkim znawcą angielskich i europejskich mebli. Przypatrując się chińskim sprzętom i dziełom sztuki pomyślał, że musi się wiele na ich temat dowiedzieć. Eksponaty, które podziwiał, były bardzo stare i niezwykle cenne. Nie starczyłoby mu życia, żeby pojąć ich głębię. Takie właśnie zdanie wygłosił widząc gospodarza, który pojawił się po popołudniowej drzemce.

– Chińczycy cenią stare przedmioty, chyba bardziej niż ktokolwiek – odrzekł Lin Kuan Teng.

– Może to prawda – rzekł lord Selwyn – dziwi mnie tylko, że kraj, który jak się zdaje, odwraca się od nowoczesności plecami, potrafi tworzyć tak wspaniałe dzieła sztuki!

– Myślę, że te dzieła dlatego pana zainteresowały – wyjaśnił Lin Kuan Teng – że niosą ze sobą także duchowe przesłanie. Są nie tylko piękne. Sprawiają radość zarówno dla oka, jak też dla ducha.

Lord Selwyn przyznał mu rację. Kiedy Lin Kuan Teng pokazywał mu niezwykłe rzeźby, wydało mu się wprost niemożliwe, żeby były wykonane przez zwyczajnych ludzi. Każdy obraz posiadał ukryte znaczenie pobudzające do myślenia. Ponieważ wiele tych znaczeń było dla niego niezrozumiałych, poprosił gospodarza o wyjaśnienie, i tak przy rozmowie zasiedzieli się do późna w nocy. Kiedy w końcu położył się w swojej sypialni czuł, że rozmowa z Chińczykiem bardzo rozszerzyła jego horyzonty.

Zamykając oczy pomyślał, że Pinang jest fascynujący.

Lord Selwyn obudził się jeszcze przed wschodem słońca, gdy pierwsze jego promienie rozpraszały dopiero ciemności, a powietrze było świeże jak kryształ. Ubierając się myślał z podnieceniem o dzisiejszym dniu, bowiem Lin Kuan Teng umówił również adwokatów, żeby drugim powozem wybrali się z nim do plantacji stryja.

– Pan pojedzie ze mną – odezwał się gospodarz. – Rozmowy rozpraszają umysł.

Nie mógłby pan się skupić na pięknie natury.

Patrzenie w ciszy sprawia więcej radości.

– Ma pan zupełną rację – zgodził się lord Selwyn.

Ubrawszy się wyjrzał przez okno i zobaczył swego gospodarza zmierzającego przez zielony trawnik w stronę morza. Ponieważ chciał go jeszcze o wiele spraw zapytać, pośpieszył za nim. Gdy się spotkali, Lin Kuan Teng złożył przed nim kurtuazyjny ukłon.

– Mam nadzieję, mój drogi gościu, że dobrze się panu spało w moim skromnym domu – powiedział.

Lord Selwyn z trudem powstrzymał się od uśmiechu słysząc, jak nazywa pałac skromnym domem.

– Spałem wyśmienicie – odpowiedział. – Jestem panu bardzo wdzięczny za pańską uprzejmość i gościnność.

Lin Kuan Teng znów się ukłonił. Szli ku morzu bardzo piękną drogą. Ptaki ćwierkały na drzewach, czasami spod ich stóp śmignęła mała jaszczurka. Przed nimi w niewielkiej odległości rozciągała się zatoka otoczona złocistą plażą. Morze miało barwę nefrytu, z którego były wykonane posążki Buddy z kolekcji Lin Kuan Tenga. Gdy zbliżyli się do zatoczki, Chińczyk wydał okrzyk zdumienia na widok kołyszącej się przy brzegu łodzi.

Dla lorda Selwyna nie był to wcale niezwykły widok. Lin Kuan Teng przyśpieszył kroku, a lord Selwyn podążył za nim. Wkrótce ujrzeli, że w łodzi ktoś jest. Chińczyk nic nie mówił, jego twarz była nieprzenikniona, lecz lord Selwyn domyślił się, że jest zaskoczony tym, co zobaczył. Jako właściciel plaży nie lubił intruzów.

Na dnie łodzi oparta na jedwabnej poduszce leżała bardzo piękna dziewczyna. Była tak urodziwa i tak bogato odziana, iż lord Selwyn pomyślał, że to tylko przywidzenie. Lecz dziewczyna była istotą z krwi i kości. Miała jasne włosy i mlecznobiałą cerę. Ubrana była w bardzo strojną wieczorową suknię. Na jej szyi połyskiwał brylantowy naszyjnik. W łodzi, w której leżała na atłasowych poduszkach, usunięto ławki dla wioślarzy.

– Kim ona jest? Skąd się tu wzięła? – zapytał lord Selwyn.

Nie zdziwiłby się, gdyby Lin Kuan Teng odpowiedział, że przybyła z innej planety.

Nigdy jeszcze nie widział kobiety niemal nieziemskiej urody. Upłynęło sporo czasu, zanim Lin Kuan Teng odpowiedział.

– Nie mam pojęcia, kim jest ta dama ani skąd przybywa. To wszystko jest bardzo dziwne.

Może to jakiś dar z nieba!

Anona, wsiadłszy na ojcowski statek, który śpiesznie wypłynął w morze, czuła że ogarnia ją coraz większy niepokój. Przerażała ją myśl, że ściga ich być może Marynarka Królewska i że w każdej chwili ojciec może zostać aresztowany.

Gdy tylko spakowała swoje rzeczy, opuścili oboje mały domek stojący w pobliżu plaży.

Ojciec niósł jej walizeczkę, wieczorową suknię matki oraz biżuterię, a także przedmioty niezbędne podczas noclegu na statku.

Pakując się Anona słyszała, jak ojciec wydaje Czangowi polecenia dotyczące opieki nad domem podczas ich nieobecności. Domyśliła się, że ojciec pozostawił mu także sporą sumę pieniędzy.

– Opiekuj się domem, Czang, dopóki nie wrócę i nie pozwól, żeby cokolwiek zginęło.

– Tak, panie – odrzekł Czang. – Pilnować przed złodziej!

Z jego miny wnosiła, że również otrzymał niemałą kwotę na potrzeby swojej rodziny.

Na plaży ujrzała łódź, ojciec podał jej rękę, gdy wsiadała, i usiadł przy wiosłach. Zastanawiała się, dokąd płyną. Nie mogli przecież płynąć daleko w niewielkiej łodzi. Kierowali się na północ, mijając pobudowane na brzegu domy na palach. Kobiety i dzieci machały do niej z daleka, pozdrawiała je także. Opanował ją smutek i chciało jej się płakać. Opuszczała przecież rodzinny dom, znajome miejsca, z którymi wiązała się pamięć o matce.

Co ją teraz czeka? Jak da sobie radę sama?

Po przepłynięciu pół mili znaleźli się w małej zatoczce, której brzegi porośnięte były gęsto drzewami. Ujrzała wkrótce statek ojca i oczekujących na nich dwóch jego przyjaciół. Wypatrywali pilnie ich przyjazdu i byli w pełni gotowi do dalszej drogi.

Ojciec pomógł jej wsiąść na statek i przedstawił ją Anglikom. Jeden z nich był w jej wieku, a drugi nieco młodszy. Statek ruszył wkrótce, rozwijając dużą prędkość. Dopiero kiedy zapadły ciemności, zwolnili nieco.

Anona zauważyła, że nie zapalono świateł.

Załogę stanowiło czterech Chińczyków. Statek był wyposażony w trzy wygodne kabiny i po lekkim posiłku weszła do ojcowskiej. Ojciec wskazał jej koję i polecił, żeby się rozebrała i położyła. Kiedy już leżała, wrócił do kabiny, żeby jej powiedzieć dobranoc. Usiadł na brzegu koi i ujął ją za rękę.

– Byłaś bardzo dzielna, kochanie, jestem z ciebie dumny! – powiedział szybko.

– Ach, tatku, bardzo się boję! – odrzekła.

– Ale myślę tylko o chwili, kiedy znów będziemy razem!

– Obiecałem ci już, że gdy tylko to będzie możliwe, zaraz się z tobą skomunikuję, lecz teraz muszę wyjechać daleko stąd.

– Dokąd? – zapytała Anona.

– Najpierw na Tajwan, a potem być może do Chin.

– Ale tatku, czy to będzie bezpieczne miejsce?

– Mam taką nadzieję – odpowiedział ojciec.

– Nie mogę robić planów na dalszą przyszłość. Na razie muszę żyć z dnia na dzień.

– Będę się za ciebie modliła – szepnęła.

– Dzięki ci za to – rzekł. – Niech Bóg ma cię w swojej opiece.

– Tatku – prosiła, ściskając go za rękę – zabierz mnie ze sobą. Gdybym była z tobą, niczego bym się nie bała!

– Bardzo bym tego pragnął – zapewnił ją gorąco – lecz gdybym cię zabrał, postąpiłbym samolubnie. Jestem odpowiedzialny za twoją przyszłość. Musisz obracać się wśród ludzi ogólnie szanowanych, a nie wśród przestępców takich jak ja!

– Nie mów takich rzeczy, tatku! – zawołała.

– Nie jesteś kryminalistą! Dla mnie jesteś wspaniałym i dobrym ojcem, i takim cię zawsze będę pamiętać!

Ojciec nachylił się i pocałował ją – w jego oczach dostrzegła łzy.

– Śpij dobrze, mój skarbie. Obudzę cię, kiedy dopłyniemy na miejsce – powiedział, wychodząc z kabiny.

Anona czuła, że jej sen nie trwał długo, kiedy ojciec pojawił się znów w kajucie.

– Już czas wstawać, kochanie – powiedział.

Wyskoczyła z łóżka, a ojciec pomógł jej włożyć suknię wieczorową wraz z kompletem biżuterii. Przypiął jej do stanika brylantową gwiazdę, którą niegdyś ofiarował żonie.

– Niech to będzie moja gwiazda przewodnia! – wyszeptał.

Anona nic nie mówiła, choć pragnęła zadać mu wiele pytań, lecz głos odmówił jej posłuszeństwa.

Ojciec wyprowadził ją z kabiny na pokład, gdzie już czekali jego towarzysze.

– Czy wszystko gotowe?

– Tak jak sobie tego życzyłeś.

– Przygotowaliśmy dla ciebie kawę – zwrócił się do Anony. – Napij się, to cię wzmocni. Nie wiadomo, kiedy cię odnajdą.

Anona chciała go błagać, żeby jej nie zostawiał, lecz pomyślała, że nie wypada robić sceny wobec obcych ludzi. Jeden z przyjaciół ojca podał jej filiżankę, wzięła ją i spojrzała na swego tatę. Był bardzo urodziwy i bardzo go kochała. Nie zastanawiając się długo, wypiła kawę. Wręczając z powrotem filiżankę, poczuła zawrót głowy. Próbowała zawołać, lecz było już za późno. Ogarnęły ją ciemności i straciła przytomność.

Загрузка...