Katarzyna Grochola
Ja wam pokażę!

Zespół napięcia

Siedzę w kuchni i gapię się smętnie w okno. Ilekroć siedzę w kuchni i się gapię, od razu mnie nachodzą jakieś niespokojne myśli. Co będzie ze wszechświatem, skoro się tak ociepla i ociepla w jednej gazecie, a znowu w innej oziębia i oziębia? W tej drugiej gazecie przypomnieli, że co dziesięć tysięcy lat jest epoka lodowcowa i właśnie te dziesięć tysięcy lat mija, nie wiem, czy dokładnie obliczyli, w tym czy w przyszłym roku. Świat jest doprawdy straszny, jak człowiek zajrzy do prasy. Epoka lodowcowa! Oby po maturze Tosi!

Zaraz wszedł do kuchni i skoczył na blat prowokująco. A co mi tam, niech sobie chodzi po blacie, skoro świat i tak zaraz przestanie istnieć. I na dodatek ten Mars zbliża się do nas na bardzo niebezpieczną odległość. Czy to nie idiotyczne, że używa się słowa odległość, jeśli coś się zbliża? Powinno się mówić bliskość. Jakby nie dość tego, to na Wenus może być życie, okazuje się, mimo że tam jest pięćset stopni Celsjusza. Ciekawe, jak zmierzyli, skoro nie byli. I czy przypadkiem termometry nie palą się w takiej temperaturze? Ale na Wenus jakieś żyjątka asymilują siarkę i z tego żyją.

Zupełnie jak Eksio, siarka to jego ulubione środowisko. Jak nie zrobi awantury, to jest chory. Tosia wróciła od niego po spędzonej tam sobocie i niedzieli. Mówi, że tatuś ma andropauzę, bo cały czas się piekli, jakby mu się coś w życiu psuło, a Joli nie ma, bo się zapisała na jakieś studia podyplomowe i w soboty i niedziele nie bywa w domu. I że tatuś musi opiekować się małym, i jest zdenerwowany, nie wiadomo dlaczego. Joli się wcale nie dziwię. Jak bym była mądrzejsza, to też bym się zapisywała na jakiekolwiek kursy, byleby mieć od niego chwilę spokoju. Choćby dziś! Gdybym z nim była. Ale szczęśliwie nie jestem i nie muszę się zapisywać na żadne podyplomowe. I w ogóle co się ze mną dzieje? Czyja zwariowałam?

– Złaź w tej chwili! – krzyknęłam na Bogu ducha winnego Zaraza.

Dlaczego u Uli koty nie wchodzą na blaty? A jej pies to nawet do tej części pokoju, w której jest wykładzina, nie wchodzi? Jak to możliwe, że u mnie Borys w łóżku, kiedy tylko zostawię otwarte drzwi, a koty wszędzie? Nikt się ze mną nie liczy.

Zaraz zeskoczył z blatu i spojrzał na mnie z wyrzutem. Odsunęłam gazety, które miały podnieść IQ, a odmóżdżyły mnie prawie zupełnie, i otworzyłam puszkę. Z kredensu zeskoczył Potem.

Moje kochane koteczki – rozczuliłam się, kiedy spojrzałam na dwie kuleczki, jedną srebrną a drugą czarną, schylone nad miseczką. – Moje kociaczki…

Jesteś w regresie? – Niebieski stanął w drzwiach kuchni, nawet nie słyszałam, że przyjechał. Borys nie szczekał, a przecież szczeka zawsze na domowników.

– Życie jest straszne – podstawiłam policzek.

Życie jest piękne, mężczyźni przystojni, a straty być muszą – uśmiechnął się i wstawił cztery puszki piwa do lodówki, a wyjął jedną, która tam była od jakiegoś czasu. Niedługiego, jak sądzę.

Tak się zaczyna alkoholizm – spojrzałam na niego wymownie.

A tak się zaczyna paranoja – pogłaskał mnie po ramieniu. – Jestem kompletnie padnięty – powiedział mój ukochany, otworzył zimne piwo, zebrał gazety pod pachę i wyszedł do pokoju.

Koty zeżarły zawartość puszeczki i wskoczyły na parapet. Dlaczego one nie mogą po ludzku wychodzić, tak jak u Uli, siedzieć pod drzwiami balkonowymi i czekać grzecznie, ewentualnie miauknąć od czasu do czasu, tylko skaczą po wszystkich oknach i parapetach, żeby im natychmiast, ale to natychmiast otworzyć, ale już!

Otworzyłam okno, zahaczyłam o doniczkę, z hukiem wpadła do zlewu. Nic nie potłukła, ale Adaśko, który kiedyś, dawno temu, był taki czuły, nawet się nie zainteresował hukiem. Mogłabym sama wpaść do zlewu, potłuc się, zrobić sobie jakąś straszną krzywdę, a i tak by tego nie zauważył.

Właściwie nie chodzi mi o tę cholerną epokę lodowcową, co to ma jutro nastąpić. I nie o Marsa. Skoro przeżyliśmy zaćmienie Słońca, to może i z Marsem jakoś pójdzie. Niepokoi mnie zupełnie co innego. A mianowicie Niebieski. Czy to jest w porządku, że on jedzie do tej niebezpiecznej Ameryki? Że on wyjeżdża sobie jak gdyby nigdy nic, a ja zostaję sama jak palec, z dzieckiem?

Nie zostawia się kobiety z dzieckiem, to jest niemoralne. Jak ja sobie poradzę?

– Dlaczego pies je kocie jedzenie? – Adam przywrócił mnie rzeczywistości.

Borys stał nad pustą miseczką kocią i udawał, że nie wie, o kim mowa. Otóż ja tego nie rozumiem, że pies Uli nawet nie zbliży się do miejsca, gdzie jedzą koty. To miejsce jest w tej samej kuchni, ale po przekątnej. A Borys zawsze wykorzysta sytuację, że koty coś zostawią, i im zeżre. A wiadomo, że kotki są maleńkie i nie jedzą dużo naraz. Może u mnie w kuchni nie ma przekątnej?

A poza tym, co to za pytanie: dlaczego pies je? A dlaczego nie? Jak bym była psem i ktoś by mi postawił coś dobrego, to też bym zjadła. Na przykład tatara z pysznym grzybkiem marynowanym… Albo golonkę… Ale do tego się nie przyznaję, bo golonka nie jest jedzeniem dla szanujących się kobiet.

– Borys! – krzyknęłam na psa, który wpakował się pod słół i tylko mu czarny ogon wystawał. – Adam cię przecież o coś pyta!

Adam spojrzał na mnie z niepokojem, otworzył lodówkę i wyjął drugie piwo. Borys wyczołgał się spod stołu i położył mi łeb na kolanach, a ja go oczywiście przytuliłam.

– Jak będziesz niegrzeczny, zabronimy ci oglądać telewizję – zagroziłam. – I nie bierz przykładu z tatusia, nigdy, ale to nigdy nie pij dwóch piw naraz, od razu po przyjściu z pracy, bez słowa do ukochanej istoty, obiecaj…

Borys machnął bez przekonania ogonem i zsunął się z kolan.

Ukochana istoto – powiedział Adam – jestem skonany, czy możemy zacząć porozumiewać się, jak odpocznę?

Oczywiście – powiedziałam czarująco – przecież mówiłam do psa, a nie do ciebie. Zjesz coś?

Z przyjemnością.

To sobie weź! – warczę, wyjmuję garnek z lodówki i rzucam na kuchenkę. Facet! Tańcz koło niego i choruj na krzątawicę! Służ i broń! Żyw i opiekuj się! Garnek się przewraca i całe mięso spływa na palniki, otwieram gaz i zapalam wszystkie naraz, ogień bucha pod sufit, chwytam rondel z wczorajszą pomidorową i wylewam na gaz, syczy, przygotowanym talerzem rzucam w okno…

Otworzyłam oczy. Przecież to mój Niebieski!

– Zaraz ci podgrzeję – powiedziałam i otworzyłam lodówkę.

Przychodzi człek zmarnowany z pracy, a tu niezadowolona kobieta, lekko nie jest, ja go rozumiem. Właściwie. Zapaliłam najmniejszy palnik i postawiłam garnek na ogniu. Mięso przyjemnie zaskwierczało, dolałam pół szklanki wody, żeby nie spalić.

– Kochana jesteś – powiedział Niebieski i odszedł w siną dal, ze zdrajcą Borysem przy nodze.

Obrałam ziemniaki i w trakcie tej pożytecznej czynności doszłam do wniosku, że właściwie najwyższy czas coś postanowić, bo człowiek nie może żyć w niepewności. I jeśli ja nie zacznę tej rozmowy, to nigdy już, być może, nie będziemy rozmawiać. On sobie pojedzie, a mnie samą zostawi, a przecież jednak skoro tak napiera na ten ślub, to może byśmy przed wyjazdem zdążyli… Zamiast jechać na urlop, co mi Niebieski obiecał w zeszły czwartek. Nastawiłam ziemniaki, otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej kawał żółtego sera. Francuzi jedzą sery oprócz obiadu, to ja też mogę.

Kiedy pakowałam w swoje naczynia krwionośne duże dawki cholesterolu, sprytnie ukrytego w serze, do kuchni wpadła Tosia i wrzasnęła:

– Co ty robisz?

Cholesterol wraz z talerzykiem, na którym był umieszczony, upadł mi na podłogę.

– Jem – odpowiedziałam spokojnie, niepomna na to, że średnica moich naczynek krwionośnych zmniejsza się z każdym dniem. Zastanawiałam się zresztą, czy nie przyspieszyć decyzji o ślubie, zanim do reszty mi uniemożliwi przepływ krwi do mózgu.

Borys pojawił się znikąd, zaczął wcinać aż miło mój pyszny serek. I mlaskać.

Oczywiście, mogłam się zdenerwować. Jestem specjalistką w denerwowaniu się byle czym, ale w obliczu matury Tosi – przecież zdaje za głupie dziewięć miesięcy – głupi cholesterol może mi tylko pomóc znieść ten ciężki stres.

Tosia, czemu krzyczysz?

– Dlaczego ty jesz takie świństwa? – Tosia po patrzyła na mnie z obrzydzeniem. – 1 dlaczego rzucasz talerzami?

Z nerwów – odpowiedziałam po chwili, ponieważ prawda wydała mi się najodpowiedniejsza.

Przecież wszystko jest w porządku – powiedziała niepewnie Tosia.

No właśnie – westchnęłam filozoficznie.

Tosia popatrzyła na mnie nie bez ubolewania, a potem podniosła pokrywkę.

– Przypalisz – powiedziała. – Nie przypalę.

Podniosłam się, talerz włożyłam do zlewu i podjęłam męską decyzję: porozmawiam teraz, natychmiast, z Adamem, bo zwariuję.

Adam siedział na fotelu z nogami na stoliku i czytał gazetę. Pomyślałam sobie, że dawniej przy mnie nie czytał, ale cóż. I właściwie najwyższy czas, żeby parę rzeczy ustalić – termin, czy co takiego, skoro mu tak bardzo zależy na ślubie. – Adam?

– Hm? – Nawet nie podniósł oczu. Odrzuciłam szybko poczucie, że jestem odrzucana i postanowiłam nawiązać rozmowę.

Musimy parę rzeczy ustalić przed twoim wyjazdem.

Taaa… – zza gazety.

– Może nie chcesz w tej chwili rozmawiać? – Nie… przecież rozmawiam.

– Chciałabym z tobą pogadać. – Wiem, że z mężczyzną należy komunikować się wprost, a nie byle jak. To nie kobieta, co chwyta w lot każdą dygresyjkę, każdą aluzyjkę i nie zgubi nici przewodniej, o nie.

– Taaa…

Słuchasz mnie? – upewniłam się.

Oczywiście, oczywiście – uchylił rąbek gazety, z którego donośny tytuł wołał dużymi literami „Z jakim rządem do Europy???” – Czytałaś to?

– Nie.

– Przeczytać ci?

Tylko mi tego brak, żeby mi w domu o rządzie czytano. Ja już swoją dawkę wiadomości zaliczyłam. Ale to miłe z jego strony.

Nie, chciałam tylko z tobą porozmawiać.

No przecież rozmawiamy.

Poczułam się tak, jakby świat trochę zwariował.

– Czy ja może mam paranoję? – spytałam podejrzliwie.

– Nie sądzę – odparł Adaśko i podniósł gazetę. Zdenerwowałam się nieco. Mężczyzna zawsze mówi, że nie sądzi, a potem okazuje się, że i owszem, sądzi, chociaż w zupełnie innej sprawie.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?

– Oczywiście – powiedział Adaśko i z westchnieniem opuścił nasz rząd.

Nie, kurczę, tak nie może być. Porozumienie można osiągnąć tylko wtedy, kiedy obie strony tego chcą, słuchają się nawzajem i tak dalej.

To o czym mówiłam? – postanowiłam go sprawdzić.

Pytałaś, czy masz paranoję, kochanie. Ale moim zdaniem nie. Jesteś całkiem normalna, choć nie zawsze – zaśmiał się. – Mogę skończyć ten artykuł?

Nie wiem, dlaczego rozmowa z kobietą jest łatwiejsza i bardziej normalna. Nie potrafię tego zrozumieć. Nie rozumiem. Gdybym z jakąś kobietą chciała porozmawiać na temat tak ważnej rzeczy jak nasz ślub, to na pewno nie czytałaby gazety o jakimś rządzie i Europie, tylko z radością wymieniłybyśmy się pomysłami, jak to zrobić, kogo zaprosić, w co się ubrać itd.

Adam – jęknęłam. – Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać?

Ależ chcę, tylko w tej chwili czytam! – powiedział i wsadził znowu nos w gazetę. – Nie możemy pogadać przy obiedzie?

Odwróciłam się na pięcie i poszłam do łazienki. Zebrało mi się na płacz. Agnieszka co prawda powiedziała, że ona by przedłużyła okres narzeczeński do maksimum, ale ja nic bym nigdy nie przedłużała do maksimum. A najbardziej niedorzeczne z tego wszystkiego, czego bym nie przedłużała, wydawało mi się dzisiaj właśnie narzeczeństwo.

Ale robi mi się przykro, bo nie dość, że w ogóle ze mną nie rozmawia, choć jestem, a w każdym razie byłam niedawno, kobietą po przejściach, to jeszcze, zdaje się, nie rozumie, o jaką rozmowę mi chodzi. Nie, oczywiście, że się nie obraża, bo po co. On się i tak denerwuje tylko wtedy, kiedy wynoszę pilota do łazienki, i to niechcący, oczywiście. Nie mogę tracić nerwów na denerwowanie się mężczyzną, którego nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi. Oprócz mnie, oczywiście.

Więc siedzę sobie w łazience i zastanawiam się, czy się nie rozpłakać. Ale znów płakać z powodu niedoszłego ślubu? Akurat, niedoczekanie.

I w ogóle nie będę już go o nic pytać, bardzo proszę. Możemy się zachowywać jak Eksio z Jolą. Czytać sobie wspólnie gazety albo zapisać się na kursy.

Wracam do pokoju i siadam koło niego na kanapie, uprzejmie się odsuwa, nawet nie wie, czy to ja, czy to Borys, tak jest pochłonięty problemami naszych elit politycznych, które i tak zmieniają się jak w kalejdoskopie. Po co dzisiaj czytać, z jakim rządem do Europy, skoro zanim wejdziemy do Europy, będziemy mieli pewnie inny rząd? Strata czasu. Biorę do ręki kawałek gazety z nekrologami. Przynajmniej jest pożytek z czytania tej części gazety. Taki mianowicie, że na ogół człowiek tam nie znajduje własnego nekrologu.

Jutek, co ci jest? – O, proszę, jak człowiek się zabiera do czytania, to mu się od razu przeszkadza.

Nic – mówię i czuję, jak staje mi gula w gardle. Co jest ze mną, u licha?

– Przecież widzę. Chciałaś pogadać.

Ale już mi się odechciało – mówię i czuję, że decyzja o nie płakaniu była podjęta ad hoc.

Czy ty może będziesz miała okres? – Adaś po patrzył na mnie z ukosa i z troską, i właściwą sobie przytomnością umysłu.

To już szczyt wszystkiego!

Wchodzę do kuchni i rzucam się do rondelka. Mięso niestety przywarło na dobre, zmieniło kolor i jakby spróchniało.

– Cholera! – wyrwało mi się.

Nie klnij – Tosia ostatnio zachowuje się jak Borys: nie widzisz, nie słyszysz, a jest.

Dawniej nigdy nie przypalałam potraw – powiedziałam, wyrzucając zwęglone resztki mięska do śmieci.

Dawniej jadłyśmy pizzę – powiedziała żmija, którą własnoręcznie urodziłam. – Zrób sadzone. – I podała mi z lodówki jajka.

Tosia rzadko jada jajka, na ogół jest jej niedobrze nawet na widok skorupki, ale tym razem jakoś nie wybrzydza. Wbiłam sześć jaj na patelnię i stałam przy nich nieruchomo. Patrzyłam, jak skwierczały, i myślałam o życiu i śmierci.

– Ty też zawsze się mnie czepiasz akurat przed okresem – powiedziała Tosia.

Zdjęłam patelnię z gazu i szarpnęłam pokrywką. Jajeczka były ślicznie usmażone, w sam raz, ścięte białko, żółtko miękkie. Odłożyłam patelnię i spojrzałam na swoją córkę. Patrzyła na mnie i w jej wzroku nie znalazłam, mimo szczerych chęci, oznak zaczepki.

Twoim czy moim? – zapytałam przytomnie.

No… – zawahała się Tosia. – Jednym i drugim chyba.

I nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Adam po prostu dość trudno znosi zespół napięcia przedmiesiączkowego. Jest drażliwy i napięty, rozkojarzony i powinnam o tym wiedzieć, a nie w tym akurat trudnym momencie naciągać go na rozmowy. Nic dziwnego, że tak reaguje i ma humory. Dobre pary, nawet nie będące małżeństwami, upodabniają się do siebie po jakimś czasie.

Uśmiechnęłam się i kazałam Tosi nakryć do stołu. Pokornie i bez komentarza sięgnęła po talerze i kefir.

Świat jest taki prosty, jak się rozumie pewne mechanizmy.

A potem z przerażeniem spojrzałam na chleb, który zaczęłam kroić. Jeśli my się do siebie upodabniamy, to czy to znaczy, że ja będę miała polucje nocne?

Nikomu ani słowa.

Nie jestem żadną rozedrganą histeryczką, jakby to można było przypuszczać. Po prostu poprosiłam Niebieskiego, żeby na razie nikomu nie mówił o naszych dalszych planach na życie, dopóki nie ustalimy szczegółów. I Adaśko przysiągł, choć może przy tym przymrużył kpiarsko oko. Chodziło o drobne szczegóły, takie jak to, czy się spieszyć ze ślubem, czy poczekać, aż Adaśko wróci, i wtedy na spokojnie zrobić fajną uroczystość. Boże, jak ja uwielbiam wychodzić za mąż za Niebieskiego! A on przysiągł i dodał:

– Nie interesują mnie działania pozbawione ryzyka – powiedział – więc owszem, potwierdzam: chcę się z tobą ożenić.

A ja nie chcę zapeszyć. Nie jestem przesądna, ale jeśli wszyscy dowiedzą się o twoich planach za wcześnie, to plany mogą wziąć w łeb. A poza tym, odpukać w niemalowane, jeśliby się coś stało, to jak ja będę wyglądać? Jak jeszcze raz porzucona kobieta? O nie, wcale mi znowu na tym ślubie tak bardzo nie zależy, ludzie żyją z papierem i się nienawidzą (jak ten od Joli z Jolą), a my, proszę bardzo, jesteśmy ze sobą bez przymusu. Można sobie układać życie, nawet jeśli coś nie wyszło, ponieważ zawsze może przydarzyć się coś dobrego, ot co! Oczywiście, łatwiej zostać zabitym z rąk terrorystów niż wyjść za mąż po czterdziestce, ale bądźmy dobrej myśli, terroryzmu teraz tyle, że proporcje się zmieniają na naszą korzyść. Naszą! Dojrzałych kobiet!

Ponieważ chciałam, żeby to na razie była tajemnica, zwierzyłam się tylko Uli. No i Agnieszce, bo jest moją kuzynką. I Grześkowi, bo jest jej mężem, a na dodatek facetem, i byłam ciekawa, jak zareaguje facet na wieść o ślubie. Zdanie Grześka zresztą w tej sprawie było następujące:

– Bujajcie się – powiedział.

I zaraz zadzwonił do Adasia, żeby mu powiedzieć… nie wiem co, bo mi Niebieski nie chciał powtórzyć.

Komu jeszcze powiedziałaś? – zapytał, podnosząc głowę znad książki Adaśko, kiedy wróciłam do domu.

A bo co? – najeżyłam się. Mój ślub, moja sprawa!

Bo nic. Tak tylko pytam. Przecież to ty chciałaś, żeby to była tajemnica. Ja powiedziałem tylko Szymonowi.

No właśnie – uśmiechnęłam się triumfalnie.

To mój syn! Tosia też wie przecież!

No to co? Boisz się czy co? Może się rozmyśliłeś?

Zadrżałam na samą myśl i natychmiast zdałam sobie sprawę, że ten zestaw pytań jest idiotyczny i nie na poziomie, ale żadne pytanie na poziomie nie wpadło mi do głowy. Może on tak łatwo się zgodził na dyskrecję, żeby nikt nie wiedział, żeby nie poczuć się dodatkowo zobowiązanym? Móc się w każdej chwili wycofać?

– Jutka! – Adaśko stał teraz w drzwiach. – Nie męcz mnie, nie rozmyśliłem się, tylko nie rozumiem, dlaczego mi każesz dochować tajemnicy, jakby to był jakiś występek, a sama o tym trąbisz całemu światu.

No wiecie ludzie! Powiedziałam swojej najbliższej rodzinie, a on ma pretensje, i to przed ślubem!

– No, powiedziałam Agnieszce, ale nie wiedziałam, że będziesz miał pretensję.

– Nie mam pretensji, tylko chciałbym wiedzieć, kto jeszcze wie, bo z Grześkiem gadałem jak potłuczony, bo nie wiedziałem, że mu powiedziałaś, a wychodzi na to, że robisz ze mnie wiatraka, jak mawia Tosia.

No rzeczywiście, nie było to w porządku, drżenie nieco ustąpiło. Więc nie chce mnie porzucić, wycofać się itd., tylko coś ustalić. To miłe.

– No… – zastanowiłam się – Renka wie i jej mąż…

Niebieski oparł się o półkę z książkami i uśmiechał się znacząco.

…bo są naszymi sąsiadami – pośpieszyłam z wy jaśnieniem. – Uli powiedziałam… Mańce…

No tak, bo to przecież tajemnica. – Niebieski drwił ze mnie w żywe oczy.

Dlaczego mężczyzna przed ślubem musi denerwować swoją przyszłą żonę tylko dlatego, że ona mówi prawdę? A Mańce musiałam powiedzieć, bo obiecała, że nikomu nie powie!

Musiałam powiedzieć Mańce, bo… – zawahałam się i nic mi nie wpadało do głowy, a Adaś stał, cały w tych książkach, i uśmiechał się radośnie i złośliwie, bo chyba miał rację. Szybko, szybko znaleźć jakiś powód, jakiś bardzo ważny powód, że oczywiście dochowuję na ogół tajemnicy, ale w tym wypadku… Pustka w głowie.

Musiałam jej powiedzieć dlatego, że… – Adam podnosił coraz wyżej brwi i w ogóle nie miał zamiaru mi pomóc. – Krótko mówiąc, nie miałam wyjścia, ponieważ… – i nagle mnie olśniło! – bo przecież Mańka jest weterynarzem!

Udało mi się wprowadzić Niebieskiego w osłupienie. Zamilkł z wrażenia i patrzył na mnie swoimi ślicznymi oczami, a potem pokiwał głową, jakby nie dosłyszał, a potem pomyślałam sobie, że jeśli dotychczas mu nie wpadło do głowy rozmyślić się, to teraz się rozmyśli i wszystko odwoła, i nigdy nie będzie chciał się żenić z kobietą trzydziestoletnią, z potężnym hakiem. Podeszłam i przytuliłam się do niego.

Oj, nie gniewaj się – powiedziałam.

Poczekaj. – Odsunął mnie i popatrzył mi prosto w oczy. – Będzie prościej inaczej. A komu nie powiedziałaś?

To oczywiste! Ani Mojej Mamie, ani Mojemu Tacie. Na razie. Skoro z takim trudem przyzwyczajali się do obecności mężczyzny w moim domu, nie mogę ich bez przerwy zaskakiwać zmianami. Powiem, jak wszystko ustalimy. Chyba że im powiedział mój brat. Bo przecież bratu musiałam powiedzieć!

Szanowna Redakcjo,

Tylko wy możecie mi pomóc. Proszę was, bo zostaliście moją ostatnią deską ratunku. Mój narzeczony dwa tygodnie przed ślubem rozmyślił się. A przecież obiecał i tato już kupił wódkę na wesele. Czy jest jakieś prawo, żeby on się nie wycofał? Przecież musi być jakiś przepis albo napiszcie do niego, tak było w jednym filmie, że narzeczony się boi odpowiedzialności, ale przecież on mi tego nie może zrobić…

Oj, może, może… Jak to: może?

Droga Elwiro,

Rozumiem Cię znakomicie, wiem, że czujesz się zraniona, ale każdy dorosły człowiek ma prawo podejmować decyzje, które nie zawsze są zgodne z naszymi oczekiwaniami. Owszem, narzeczony złamał umowę – obiecał Ci małżeństwo i w ostatniej chwili się wycofał – ale lepiej teraz, niż gdyby zostawił Cię z trójką maleńkich dzieci przy piersi.

O psiakrew, zanadto się rozpędziłam.

Bardzo często pod wpływem emocji podejmujemy nieprzemyślane decyzje i trudno nam potem wycofać się pochopnie danych obietnic. Nie pochwalam tego, ale musisz pogodzić się z faktem, że ten mężczyzna nie był Ci przeznaczony.

Po co mu Teneryfa?

Co ja plotę? Przecież musi być jakieś prawo na takich wiarołomców. Może poradzić jej, żeby dała ogłoszenie do prasy? Z jego zdjęciem i nazwiskiem? Żeby już na zawsze był skompromitowany? Gdybyśmy żyli w kraju, w którym sprawiedliwość istnieje, to taki narzeczony musiałby odpowiedzieć za wszystko!”. I jeszcze płacić do końca życia bardzo wysokie odszkodowanie!

Elwiro, przed Tobą przyszłość z człowiekiem, którego na pewno spotkasz, a który okaże się lepszy. Nie warto płakać nad kimś, kto nie jest Ciebie wart. Nawet gdyby było prawo przymuszające Twojego narzeczonego do życia z Tobą, cóż by to było za życie? Nie życzę Ci w najgorszych snach czegoś podobnego…

Elwiro, rozejrzyj się wokół, świat jest pełen przyjaznych ludzi…

Oczywiście pod warunkiem, że nie oglądasz dzienników telewizyjnych. Nienawidzę twojego narzeczonego, Elwiro. Taki facet nie jest wart jednej twojej łzy.

Życzę ci, żebyś spotkała kogoś takiego jak mój Niebieski. Odpukać.

Który powinien natychmiast naprawić cholerną klamkę u drzwi wejściowych, bo po raz setny wpadła do mieszkania, jak tylko Tosia z rozpędem otworzyła drzwi.

Borys szczeka na całą wieś. To znak, że wraca Adaś.

– Mamo, ucisz tego psa! – woła z góry Tosia.

Siedzi u niej Jakub i nie mam pojęcia, co robią. Siedzą w Internecie zapewne, bo Jakub ściąga jakieś programy do komponowania muzyki, a Tosia okazała się osobą niezwykle uzdolnioną muzycznie. Lepiej, że siedzą razem w Internecie niż na przykład w wannie, prawda?

Gdybym była sama, nie musiałabym nagle się zrywać, witać Adasia w progu i trzymać Borysa, bo idiota skacze na samochód i rysuje lakier, tylko zwyczajnie bym sobie siedziała w domu, w którym nie szczeka żaden pies. Jak wiadomo, trzy nieszczęścia mogą spotkać mężczyznę: wypadek, śmierć i rysa na lakierze.

Niebieski rzucił we mnie torbą z pomidorami, ziemniakami i fasolką szparagową i krzyknął:

Cześć, Tośka! – Mnie ucałował i powiedział: – Jeśli mamy jechać na urlop, to się pospieszmy, mam dziewięć dni niewykorzystanego, musimy podjąć decyzję w ciągu dwóch dni.

Jesteśmy zajęci, cześć! – odkrzyknęła Tosia, jakby Niebieski wybierał się do niej na górę.

Owszem, chciałam w tym roku mieć absolutnie normalny urlop – taki, co to wyjeżdża się na zaplanowane wakacje, najlepiej za granicę, wszyscy (to znaczy Adam i ja) o tym mówimy, załatwiamy formalności, Odkładamy, ewentualnie dopożyczamy pieniądze, z góry się cieszymy, termin wyjazdu się zbliża, napięcie rośnie itd. Tosia od razu powiedziała, że świetnie, że gdzieś pojedziemy, ona zostanie z radością pilnować domu.

Dłuższy czas zajęło mi przekonywanie Adasia, żebyśmy bardziej kierowali uwagę w stronę Teneryfy niż Jeziora Nidzkiego. Ale wczoraj zadzwonili przyjaciele, że wynajmują łódź (trzydzieści dwa metry żagla) i że będzie wspaniale. Cały wieczór próbowałam przekonać Adasia do tego, czego naprawdę chce.

Zaczęłam dyplomatycznie od pytań, które miały go zapewnić o mojej dobrej woli, ale i dojrzałości pewnych przemyśleń.

Czy był już na Mazurach? Był. A na Teneryfie? Nie był. I nie chce być, dodał po chwili – bo na Mazurach…

Nie dałam się w to wciągnąć.

Czy ma gwarancję, że będzie pogoda? Bo trzy lata temu w lipcu tak lało, że łodzie się prawie rozpuszczały w wodzie. Nie, takich gwarancji nie ma.

A na Teneryfie mamy taką gwarancję. I dwa miliony turystów, dodał.

A na Mazurach? Pusto? Gromadami latają meszki. Czy pamięta, co to są małe czarne meszki, które zżerają do cna człowieka? Oglądał telewizję w zeszłym roku, jak pokazywali jednego chłopaka, co sobie zasnął w zbożu, meszki go nadjadły i wylądował w szpitalu? Owszem, oglądał, ale związku nie widzi, bo na środku jeziora nie będzie się kładł w zbożu.

Ręce opadają.

A czy wie, że nad wodą są komary? Wielkie tłuste komary, które nie pozwalają odpocząć, i to żaden urlop, kiedy człowiek wszystkie swoje siły wkłada w polowanie wieczorem na jednego bzykacza, który utrudnia życie. Żeby to chociaż nie brzęczało…

Owszem, komary to nieodłączna część urlopu, latająca i bzykająca, i to również jest fantastyczne, zdążył się przyzwyczaić, przecież teraz nie jest na urlopie, a komary u nas są.

Tu przeszłam do sedna sprawy. W ogóle mu nie zależy na mnie. Woli komara niż pogodne wakacje ze mną. Zmęczoną po całym roku ciężkiej pracy. Ze mną, która zasługuje na tanie wakacje, okazyjne, skoro dwa tygodnie na Teneryfie w promocji kosztują tylko osiemset złotych. Nigdy z niczego nie potrafi zrezygnować dla mnie. Nawet z tych cholernych meszek, komarów i kiepskiej pogody. Jednym słowem, jest się gotów poświęcić, żebym tylko ja nie miała żadnej przyjemności z urlopu. Rozumiem to, bo przecież on sobie jedzie do Ameryki, to mu zagranica niepotrzebna.

Życie zderza nas czasami z rzeczywistością w sposób przykry. Cały wieczór zmarnowany, dobrze że przynajmniej nocy nie straciliśmy. A rano myślę sobie, że właściwie co mi tam Teneryfa!

A Adaśko mówi:

– Mogłaś od razu powiedzieć, że chcesz tylko na Teneryfę, zamiast mnie przekonywać, że nie lubisz już żeglować. – I wyjmuje foldery biura podróży, a mnie aż serce rośnie. Rzucam mu się na szyję z radości, wyjedziemy w podróż przedślubną!

Siadamy w ogrodzie, dalie, które wsadziłam na wiosnę, są tak piękne, że mogłabym nigdzie nie jechać! Ale mój Boże, człowiek żyje prawie na wsi i w ogóle nie wie, co się na świecie dzieje! Jak tam jest pięknie, jakie niebo lazurowe, a domy białe, a słońce i skały, a knajpeczki, i ja tak strasznie tęsknię do ciepłego morza…

I Adaśko pojechał do tego biura podróży.

Okazało się, że promocja, owszem, była, ale w maju i na trzy dni przed wyjazdem, teraz to nie osiemset, ale tysiąc sześćset i nie dwa tygodnie tylko tydzień, ale możemy to wziąć pod uwagę, bo on dostanie jakąś zaliczkę na tę cholerną Amerykę, no i już.

Byłam taka szczęśliwa, że pobiegłam zadzwonić do Uli, a potem zaczęłam przerzucać dom do góry nogami, bo co prawda Adam zapytał mnie, czy mam paszport, i powiedziałam, że mam, ale skąd ja mogę wiedzieć gdzie?

Paszport ku mojemu zdumieniu znalazł się już wieczorem w szufladzie kredensu, dzięki Tosi, która szukała świadectwa szczepienia Borysa, nie mam pojęcia, dlaczego. I wtedy okazało się, że mój paszport stracił ważność siedemdziesiąt sześć dni temu, o czym wiedzieć nie mogłam, bo nie włóczę się po świecie non stop. Zrobił to złośliwie, bo przecież ani przed wyjazdem na Cypr nie stracił ważności (dzięki Bogu), ani (niestety) przed tym felernym wyjazdem do Berlina. Dlaczego żyjemy w kraju, w którym dokumenty mają terminy ważności, jak serki i jogurty? Które zresztą wyraźnych terminów ważności nie mają, bo jest sprytnie napisane: „Termin ważności na wieczku”, a wieczko jakieś zamazane, tylko kwiatek na nim wyraźny.

– No i co? – Adam stanął za mną, a ja szybko zamknęłam nieważny paszport. – Jedziemy?

Nie przyznam mu się, że nie mam paszportu. Wyrobię go sobie migiem.

– Jedziemy?

Pomyślałam, że mogę nie zdążyć z paszportem. Trzeba szybko poszukać jakiegoś inteligentnego wyjścia:

A co z Tosią? – rzuciłam niedbale.

Jak to, co z Tosią? – zdziwił się Adam. – Jest na górze.

To są właśnie precyzyjne informacje. Ja pytam, co z nią, a on odpowiada, gdzie ona jest. A czyja nie wiem, gdzie jest moja córka?

– Czy ty nie możesz normalnie odpowiedzieć na pytanie?

– Ale na które? – Najakiekolwiek! – krzyknęłam.

– Judyczko, nie chciałabyś mi powiedzieć, o co ci chodzi?

Cóż za godna podziwu płynność zdania pytającego? Cóż za muzykalność, jakie brzmienie głosu, jakie spojrzenie zdziwionych oczu! Judyczko??? Nigdy w życiu tak do mnie nie mówił i proszę! Judyczko! Judyczko brzmi jak indyczko! Nie ma już ciepła, o nie, w nazywaniu mnie słodko i radośnie Jutą, Ciapkiem, histeryczką, a nawet wariatką! Nie! Teraz będę dla niego Judyczką! Po moim trupie! Będę asertywna! Nie pozwolę sobą pomiatać!

– Nie zaczynaj ze mną rozmawiać jak jakiś cholerny terapeuta!

A co masz przeciwko terapeutom?

Ja? – zdziwiłam się wyniośle.

Ty – powiedział spokojnie i patrzył na mnie spode łba.

Nic – odpowiedziałam i odwróciłam się do drzwi. – To znaczy wszystko – dodałam już w drzwiach.

Wszystko, to znaczy co? – Adam dogonił mnie i klepnął w tyłek, czego NIENAWIDZĘ!

Nie dotykaj mnie! – krzyknęłam ostro.

W ogóle? – zapytał sprytnie.

A to socjolog jeden i manipulant! Nie będę pozwalać na to, żeby jakiś chłop klepał mnie w tyłek! Nie będzie mnie żaden chłop, nawet ten, którego kocham, traktował przedmiotowo, jak wszyscy mężczyźni na tej ziemi traktują nas, kobiety, bez szacunku itd. Nie!

W ogóle to nie… – Zastanawiam się przez chwilę nad konsekwencjami niedotykania mnie w ogóle i do daję wojowniczo: – Właśnie dlatego ten świat tak wygląda, że kobieta nie umie powiedzieć nie, kiedy klepią ją w tyłek, wsadzają na baner i robią jej na piersiach nakrętki do radia, a ona cała ma emanować seksem, żebyś zechciał kupić samochód. I wy wtedy traktujecie nas jak gorszą połowę ludzkości – zakończyłam poważnie.

Jutka, zlituj się. – Adamowi chyba opadły ręce. – Nie chcę kupować żadnego samochodu. Pomiędzy klepnięciem w tyłek kobiety, którą się kocha, a wieszaniem jej w środku miasta rozebranej jest cały ocean różnicy…

Zlitowałam się. Ostatecznie, jeśli jakiś hipotetyczny mężczyzna mówi, że kocha, to może, może kobietę delikatnie poklepać.

– Możesz mnie czasami delikatnie pogłaskać, może i nawet klepnąć, ale nie protekcjonalnie – zgodziłam się łaskawie i zostawiłam go samego.

Na szczęście zapomniał o Teneryfie, a ja jutro pojadę do miasta z samiutkiego rana i dowiem się, kiedy mogę mieć paszport. Może to trwa moment?

– Ale psychologów i tak nie lubię! – dodałam pojednawczo już w przedpokoju.

– A dlaczego?

– A bo… – zająknęłam się. – Taki psycholog to tylko popatrzy, którą nogę na którą masz założoną, i od razu wie, że miałeś niekochającą babcię!

Słucham? – Adam o mały włos nie pokroił palców nożem, bo zabrał się za przygotowanie kolacji. – Jaką babcię?!

Niekochającą – powiedziałam wyniośle i weszłam do pokoju, bo właśnie zaczynał się film, na który czekałam.

Nie ma nic trudnego w tym, żeby złożyć podanie o paszport. Po pierwsze zrobiłam zdjęcia, na których jestem podobna do portretu pamięciowego, a potem złożyłam dokumenty. Najpierw mi powiedziano, że nie ma problemu. Potem mi powiedziano, że muszę poczekać półtora miesiąca, trudno, jest pełnia sezonu. Mogła pani pomyśleć wcześniej, powiedziano, nic się przyspieszyć nie da.

Potem sobie przypomniałam, że sąsiadce koleżanki z pracy syn załatwił paszport w parę dni, bo miał kontakty z jakąś panią, która miała kontakty z jakimś panem, który miał kontakty ze swoim szwagrem, którego przyjaciel pracował w jakiejś firmie, która zajmowała się turystyką.

Pojechałam do redakcji, pół dnia spędziłyśmy z koleżanką, dzwoniąc do sąsiadki, która dzwoniła do syna, który odszukał tamtą panią itd., żeby dowiedzieć się, że tamten pan nie ma już szwagra, bo się rozwiódł.

Wracam do domu wściekła. Komu przyszedł do głowy głupi pomysł, żeby jechać za granicę? Niebieskiemu się w głowie przewraca? W lecie, no, prawie w lecie, do ciepłych krajów? Skoro Mazury są takie piękne, dużo piękniejsze niż Teneryfa, czy co tam takiego, gdzie są miliony turystów, ruszyć się nie można, słońce praży cały dzień. Oczywiście, na Mazurach mogą być meszki czy komary. Ale meszki strasznie nie lubią zapachu wanilii. Czy gdybym sobie kupiła jakieś fajne perfumy o śladowym zapachu wanilii, to gryzłyby mnie? Nie. Na pewno nie. I jaka to oszczędność. Właściwie wolę mieć perfumy niż jechać na Teneryfę. Muszę wytłumaczyć jakoś Adaśkowi, że nie ma to jak żeglowanie po jeziorach… Albo mam lepszy pomysł! Pojedziemy nad morze! Polskie morze, a nie jakieś cudzoziemskie! Będzie cudownie i wcale niedrogo, i oszczędzimy dużo pieniędzy, nad morzem o tej porze roku w niektórych miejscach zupełnie nie ma tłoku i można sobie chodzić godzinami po plaży, zbierać kamienie i pluskać się w ślicznych falach, co mają białe grzywy, i trudno, niech przyjedzie Mama albo Tata odpocząć tu do mnie, skoro Tosia chce również od nas odpocząć i marzy, żeby zostać w domu.

Загрузка...