Wolę mężczyznę bez samochodu niż samochód bez mężczyzny

Tęsknię za nim. Minęły dopiero dwa dni i może to się wydać śmieszne. Nie wracam z taką radością do domu, w którym czeka na mnie tylko pies i koty, bo Tosia się uczy do matury z koleżankami. Na razie to uczenie się do matury polega chyba głównie na obmyślaniu tego, w co się ubiorą na studniówkę. Tosia posunęła się w przygotowaniach jeszcze dalej, to znaczy już piłuje paznokcie na bal. Robi to codziennie wieczorem przed telewizorem, co doprowadza mnie do szału. Wczoraj wbiła sobie opiłek pilnika pod paznokieć i musiałam z nią jechać do chirurga, którego to cholernie rozbawiło, a musiał jej zrobić dwa zastrzyki znieczulające w palec, zanim zabrał się do opiłka. Samochód Adama z nawalającą wciąż skrzynią biegów jest u Szymona, a Szymon jest w górach z narzeczoną Kalinką, której nie lubi Tosia.

Szymon przywiezie mi samochód w przyszłym tygodniu, tak jesteśmy umówieni, ale co mi po samochodzie! Zdecydowanie wolę mężczyznę bez samochodu niż samochód bez mężczyzny. Nie mogę sobie znaleźć miejsca, nie rozbawiło mnie nawet pytanie czytelniczki, czy jeśli współżyła seksualnie z chłopcem po raz pierwszy w życiu i byli zabezpieczeni przed ewentualną ciążą, a w dwa tygodnie później wyskoczyła jej na biodrze gulka, to przypadkiem nie jest ciąża pozamaciczna.

Dzisiaj się z tego wszystkiego wzięłam za porządki. Siedziałam wczoraj do drugiej w nocy przy komputerze i przyglądałam się czterozdaniowemu liścikowi od Niebieskiego. Jaki to list na ekranie, umówmy się! Ale przyglądałam mu się z największą ciekawością:

Judyta, napiszę dłużej wkrótce, tutaj wszystko OK, żałuję, że Ciebie nie ma, tęsknię, uściski dla Tosi, próbuję wam załatwić wizę, Adam.

Przyznam, że byłam nieco rozczarowana. Judyta, Judyta, sam jesteś Judyta! – pomyślałam ze złością, a ponieważ z moich doświadczeń wynika, że na złość najlepsza jest praca, ciężka praca fizyczna – skoro świt, wzięłam się do roboty.

Stanowczo za małe mamy mieszkanko. Trzy pokoiki dla trzech dorosłych osób (a przecież z Adamem pracujemy również w domu!) to stanowczo za mało. W jednej szafie w przedpokoju mamy wszystko – ręczniki, pościel, obrusy i kurtki zimowe. I co z tego, że skoro nie ma Adasia, mogę je sobie ułożyć, jak chcę. I nie wiem, gdzie są różne ważne dokumenty, których przez te lata nazbierało się mnóstwo. Nie wiem nawet, gdzie jest mój akt rozwodu, który mi będzie potrzebny przy ślubie. Nie wiem, czy chcę brać ślub z mężczyzną swojego życia, który do napisania ma jedno: Judyta! Mógłby palant napisać „kochana”, „jedyna”, „słońce”, ewentualnie nawet „misiaczku”, ale nie! Sucho i konwencjonalnie „Judyta”! A co to, nie ma zdrobnień? Judyczko nawet przecierpiałabym. Ale nie, niedoczekanie moje. Następna ważna wiadomość to: napiszę wkrótce. Niezwykle pocieszające, powiedziałabym nawet – porażające. Rozumiem, tak jak nowo zelektryfikowana wieś czeka na prąd, tak ja powinnam czekać na wiadomość, nie odchodząc od komputera. Trzecia wiadomość, która powinna mnie uradować, to, że tam, czyli w USA, wszystko OK.

Do tego nie trzeba mi listu od ukochanego, dziennik mogę sobie pooglądać, jakby USA przestało istnieć, to przecież podaliby tę wieść w głównym wydaniu, tuż, jak sądzę, po pokazaniu prezydenta i premiera, i prognozy pogody, ale przed reklamą podpasek, które mówią do mnie, jak się wczoraj przed filmem dowiedziałam, językiem mojego ciała. Ciekawa jestem, kto to wymyślił. Do mnie podpaski nie ważą się odezwać, i słusznie. Więc dowiedziałam się, że tam wszystko OK. Na taką wiadomość trudno nie popaść w euforię.

Zostawiłam porządki w spokoju, ostatecznie nic się nie stanie, jeśli sobie pójdę do Uli, bo przez ten wyjazd Adama w ogóle nie wiem, co się u nich dzieje. I przez tę pracę. I przez maturę Tosi. Tylko dzięki temu cholernemu klimatowi widać, jak przemykają czasem do domu okutani w kurtki, ponieważ, niestety, u nas drzewa tracą liście. Niepotrzebnie. I nie wykopałam dalii i szlag je trafi, w nocy było minus siedem, a mnie ten smutny obowiązek całkowicie wyleciał z głowy. Ziemia jest zmarznięta, wiem, że tylko z wierzchu, ale nie mam siły przekopywać się przez tę zmarzlinę. To już lepiej wpadnę do nich na herbatkę, skoro jestem całkiem sama.

Ula też jest całkiem sama, właściwie nic dziwnego, bo Isia z Tosią w ramach przygotowań do matury poszły do kina i zawiózł je Krzyś, który odwoził Agatę do dentysty. Postanowiłam znowu zaczepić Ule o wróżkę. Ostatecznie minęło tyle czasu, że powinna się przyznać, co takiego u niej usłyszała.

Ula postawiła na stole pierniczki, które już zrobiła, mimo że do świąt jeszcze kupa czasu. Ale pierniczki Ula zawsze robi wcześniej, trzyma je w puszce metalowej, tam pierniczki najpierw twardnieją, potem miękną, potem znowu twardnieją, czy coś takiego, w każdym razie te podane na stół teraz były na etapie utwardzania się. Pierniczek, rzecz złośliwa, złamał Mojemu Ojcu w zeszłym roku ząb, więc Ula podała je teraz ze słowami:

– Do moczenia.

Takie pierniczki włożyłyśmy sobie natychmiast do herbaty, z tym, że mój się nadłamał i spadł na dno szklanki.

– To mów, co ci powiedziała wróżka – zagaiłam przewrotnie.

– Właściwie to nic – odpowiedziała Ula i wylała herbatę z pierniczkiem, a potem nalała nowej, bez pierniczka.

Wzięłam następny do ręki i zastanawiałam się, czy zaryzykować, czy podać ukradkiem Maszy. Wygrało moje dobre serce.

Nie karm mi psa przy stole! – napomniała mnie Ula. Masza w przeciwieństwie do Borysa strasznie głośno mlaszcze. A zamlaskała, suka jedna.

Przepraszam – powiedziałam. – Co ta wróżka?

Oj nic, takie tam – powiedziała Ula i wstała, żeby nasypać Maszy suchej karmy; miała na celu oszukanie psa.

Oj Ulka, powiedz! Bo sama pójdę!

Ty nigdzie nie chodź! – zdenerwowała się Ula. – Ja byłam i wystarczy.

Od słowa do słowa wyciągnęłam z niej wszystko. Poszła, ponieważ koleżanki z pracy postawiły jej tę wróżkę w ramach zaległego prezentu urodzinowego. Ula z ciekawości poszła. Wróżka była sympatyczną panią, młodszą od nas, nie miała ani kuli, ani czarnego kota, ani nic z tych rzeczy. Rozłożyła karty i powiedziała Uli, że Ula ma dwie córki, więc Ula się strasznie zdenerwowała. Próbowałam ją uspokoić, bo córki ma od dawna i powinna się tym denerwować od dawna, ale Ula kazała mi się zamknąć. Zamilkła, a potem grobowym głosem oznajmiła, że wróżka przepowiedziała kłopoty z mężczyzną za granicą, ale nie jej mężczyzną, tylko niedalekim, i to dotyczy Uli albo kogoś z bliskich Uli. Przez co Ula będzie miała kłopoty. Granica nie jest daleko, ona, wróżka, nie widzi gdzie, ale nowa kobieta blisko. Nie będzie miała wpływu na życie Uli, ale na życie ludzi, którzy są obok. I teraz Ula się martwi, bo obok jestem ja i dlatego nie chciała mi wcześniej mówić. I przecież Adam wyjechał za granicę. A poza tym wszystko w porządku.

Strasznie się zaczęłam śmiać, bo przecież za granicą działki Uli jest pan Czesio, a on już ma kłopoty. I ta wróżba jest świetna, ale dla niego, skoro mu się szykuje nowa kobieta. Zwłaszcza że żadnej jeszcze nie ma. Nie może to być wróżba dla mnie, ponieważ granica z Ameryką nie istnieje, nasza, polska, a ja na pewno nie będę miała żadnej kobiety, ponieważ preferuję mężczyzn. Wytłumaczyłam to Uli i Ula się ucieszyła. Rozpatrywałyśmy również inne warianty tej przepowiedni. A mianowicie, że Krzyś wyprowadzi się do namiotu obok, na pole, które zwykle jest obsiane oziminą, i tam sprowadzi nową kobietę, na przykład panią Stasię. Wreszcie Ula zmieniła temat: – Jutka, wiesz, że Ania się rozwodzi? Aż mi dech zaparło, bo nie ma miesiąca, żebym o jakimś rozwodzie nie słyszała, mężczyźni koło czterdziestki zaczynaj ą szaleć.

Ania to nasza przyjaciółka, ale wyprowadziła się parę lat temu. Jej mąż miał romans, wrócił po dwóch latach – wyglądało na to, że zmądrzał. Zwykł powtarzać, że odbył już podróż dookoła siebie i z pewnym pobłażaniem patrzył na mężczyzn rzucających się w nowe życie. Na przykład Tego od Joli to nawet nie wyśmiał, tylko powiedział, że mu współczuje. I bardzo proszę, powtórka z rozrywki.

– Wiesz, co mu Ania powiedziała na pożegnanie? Tak się zatopiłam w myślach, że nie usłyszałam, co Ula mówi.

– Powiedziała mu, że on już odbył podróż dookoła siebie, a ona niniejszym kończy dwudziestoletnią podróż dookoła niego.

– Niech on dobrze zapamięta ten dzień – powiedziałam. – Od teraz to on będzie się dowiadywał co stracił, a ona co zyskuje.

– Ula patrzyła na mnie uważnie.

Wiesz, te wszystkie nowe związki… w gruncie rzeczy się nie sprawdzają. Na przykład ja i Krzyś nie uznajemy drugich ślubów. Ślub jest jeden.

– Oj Ula – obruszyłam się. – A tak lubicie Adama.

– Nie mówię o Adamie – powiedziała Ula. – U ciebie jest zupełnie inna sytuacja. Adam to kulturalny facet, ale drugi ślub to nie ślub… Zresztą on ci bardzo pomógł w trudnych chwilach, a teraz Tosia tak często spotyka się z ojcem…

No to co? – zapytałam średnio inteligentnie, bo przecież nie widzę związku.

No wiesz… – Ula patrzyła na mnie, jakby chciała coś usłyszeć.

Nie wiem, co chodzi Uli po głowie, wiem natomiast, że ja jeszcze im pokażę, że można szczęśliwie żyć.

Bardzo miło spędziłyśmy następną godzinę na uważnym moczeniu pierniczków w herbacie.

Potem wrócił Krzyś i rzucił w Ule nowymi pismami, które jej w przypływie dobrego humoru kupuje.

Wróciłam do domu i zaczęłam się zastanawiać, czyby przypadkiem nie pójść do wróżki. To chyba zabawne doświadczenie w życiu każdej kobiety. A potem przyszła z kina Tosia, powiedziała, żebym poszła na ten film, co były z Isią, bo one nie wiedzą, o co chodzi, i co było prawdą, a co imaginacją, a sam koniec, który wyglądał tak, że ten facet skazany na śmierć…

– Nie opowiadaj mi filmu, który chcę zobaczyć – wrzasnęłam na Tosię i zatkałam uszy.

Znowu to samo. Tosia opowiada mi końcówki filmów, które chcę zobaczyć, i książek, które właśnie czytam. A potem ma pretensję, że nie chcę z nią rozmawiać. Ot, życie.

– Isia mówi, że jakieś nieszczęście się szykuje, u nas na wsi. Bo jej mama powiedziała, a jej mamie wróżka. I nie chodź w tym swetrze, mówiłam ci – powiedziała moja córka obrażonym tonem – wyglądasz na dziesięć kilo więcej.

Mam za swoje. A mogłam ostatecznie wysłuchać, kto kogo zabił i kto został skazany. Ot, życie.

Dzisiaj odebrałam nowiutki paszport. Jak się okazuje, niepotrzebnie go wyrabiałam, bo jak wejdziemy do Unii, to i tak każdy będzie musiał wyrobić sobie zupełnie nowy i inny. Co nie jest podawane do publicznej wiadomości, bo ludzie by się zdenerwowali. Ludzie się i tak denerwują, więc nie rozumiem, dlaczego to tajemnica.

Nareszcie Niebieski usiadł przy jakimś obcym komputerze, w jakimś obcym kraju i napisał:

Kochanie (to już lepiej) ledwo mi zniknęłaś na lotnisku, a może raczej ja Tobie zniknąłem, zaczęły się kłopoty. Kupiłem Ci nieopatrznie we free shopie w Warszawie przyrządy do manicure, i to był pierwszy błąd. Przy prześwietleniu okazało się, że mam nie powiem ile forsy wyrzucić w błoto, to znaczy do kosza, stojącego obok, i na nic zdało się tłumaczenie, że to dla Ciebie. W ogóle mnie nie słuchali, tylko stukali ręką w duży napis, którego wcześniej nie zauważyłem: „Narzędzia do cięcia dowolnego rodzaju i imitacje tychże, sztylety, brzytwy, szpilki, łańcuchy… – i nie wiem, co tam jeszcze było – nie podlegają przewozowi w bagażu podręcznym „. Poprosiłem wobec tego o udostępnienie mi bagażu właściwego, ale okazało się to niemożliwe. O mały włos nie spóźniłem się na samolot, bo próbowałem negocjować, byłbym w ogóle nie poleciał, jak mnie zaczęli pouczać, co ja mogę pilnikiem do paznokci zdziałać w samolocie. Nie muszę dodawać, że natychmiast po wystartowaniu podano nam posiłek i do tego normalne metalowe sztućce – noże i widelce. Gdybym nie był wściekły, to by mnie to rozweseliło.

Ani się obejrzałem, jak byliśmy we Frankfurcie. Wiesz, że lubię latać, ale Niemcy zafundowali mi wspaniałe widowisko, które obniżyło w stopniu najwyższym moje morale. A mianowicie miąłem okazję zobaczyć na największym europejskim lotnisku płonący samolot i trzy jednostki straży pożarnej, które zgrabnie próbowały go ugasić. Co im się już prawie, prawie udawało, to samolot zaczynał na nowo płonąć, a oni na nowo zaczynali puszczać pianę. Stałem przy oknie jak wmurowany i zastanawiałem się, jak by tu się szybko wydostać do miasta, wsiąść w pociąg i udać się drogą naziemną do ojczyzny, która ma ten plus, że tam jesteś Ty. Okazało się zresztą, że to tylko ćwiczenia, ale wyobrażam sobie, co byś Ty zrobiła, gdybyś ze mną leciała… skoro nawet ja nie byłem cool.

Cool, cool! Wystarczy, że chwilę pomieszka z Tosią, a już do mnie pisze, jakby był nią. Z tym, że Tosia do mnie nie pisze.

Ale cieszę się, że bardziej jesteśmy podobni do siebie, niż myślałam. Ja też nie jestem cool. Nie dlatego, żebym coś przeciwko byciu cool miała – ale nie bardzo wiem, co to znaczy być cool. Córki Uli powiedziały, że prezydent jest cool, Papież jest cool oraz Jasiek z trzeciej a szkoły społecznej też jest cool, a wszystkie te osoby są zupełnie niepodobne do siebie. A ja nie jestem podobna ani trochę do nich – nawet płeć mam inną – nasuwa się więc prosty wniosek, że na pewno nie jestem cool, i tu jestem podobna do Adasia. Ale kurczę blade, to nie jest list miłosny!!! W żadnym wypadku! Z wyjątkiem zdania podrzędnego, która ma ten plus, że tam jesteś Ty…

Czy teraz mam sobie wydrukować ten list i schować do koperty, kopertę zaadresować na siebie i schować do szuflady?

Загрузка...