Tosia wbiegła do domu i usłyszałam jej kroki na schodach na poddasze. Jak świat światem Tosia zawsze po szkole kierowała swe kroki do lodówki. Zaniepokoiłam się na dobre, przestałam wgapiać się w swój niedokończony tekst i zamarłam. Szybki tupot i cisza.
To się prawie nigdy nie zdarzało! Zawsze, nawet bez mycia rąk, czasem jeszcze w kurtce, Tosia biegła do kuchni i otwierała lodówkę.
W zamierzchłej przeszłości zdarzyło się, że weszła do mieszkania i… klucze zniknęły. Ten od Joli miał nawet taką światłą teorię, że Tosia zgubiła klucze w szkole, ale przecież nie weszłaby do mieszkania bez kluczy, prawda? Więc przerzuciliśmy całe mieszkanie – klucze diabli wzięli na zawsze. Eksio zmienił zamki, klnąc na czym świat stoi (dlaczego nie potrafisz nauczyć swojej córki, żeby kładła wszystko na miejsce!), a klucze znalazły się, jak odmrażałam lodówkę, w zamrażalniku. Tosia, nieletnia, po przyjściu ze szkoły tam je zostawiła. A teraz? Prosto do swojego pokoju. Czyli coś się musiało stać. Przypomniałam sobie nieliczne przypadki, kiedy nie zaglądała najpierw do lodówki, i każdy z nich kojarzył mi się dość nieprzyjemnie. Na przykład, jak zerwał z nią Andrzej. Albo jak przyniosła białego żywego szczura, z którym tylko Borys szybko doszedł do porozumienia – świetnie się razem bawili, demolując mieszkanie. Szczur nazywał się Colombo i miał długi różowy ogon, brrr. Albo jak przyniosła kijanki, dawno temu. Albo…
Stanęłam przy schodach.
– Tosia!!!
– Co?
– Nie mówi się co! – odwrzasnęłam. – Przyjdź tu natychmiast!
Człap, człap po schodach.
Co się stało?
A co się niby miało stać? – Tosia patrzy na mnie zdziwiona.
– Jak to co? – zapominam języka w gębie. – Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie…
Słucham, mamusiu. – Ileż ironii można zmieścić w takim uprzejmym zdaniu.
Tosia! – mówię groźnie – co jest?
Jezu, czemu ty się mnie czepiasz? Inne matki są w pracy, nie śledzą własnego dziecka!
Ja cię nie śledzę i jestem w pracy!
To o co ci chodzi?
Co ty przyniosłaś do domu?
– Ja??? – Nieżywego?
– Mamuś, ty się dobrze czujesz? – moja córka patrzy na mnie z troską.
Byłaś w szkole? – nie daję się zwieść.
No a gdzie? – wzrusza ramionami.
Teraz już mam pewność, że dzieje się coś złego.
– Tosia – mówię spokojnie – widzę, że coś jest nie tak, więc może porozmawiasz ze mną, zamiast gryźć się w samotności…
– Mamo, wróciłam ze szkoły, i to wystarczy, żebym była lekko zniechęcona do życia, szkoła jest niereformowalna, szkolnictwo i lecznictwo w naszym kraju są rozłożone na obie łopatki, rośnie liczba przestępstw, a maleje ich wykrywalność, wzrosły ceny benzyny, co pociągnie za sobą wkrótce wzrost wszystkich cen, prawa kobiet są na poziomie Trzeciego Świata, a my chcemy wchodzić do Europy, Saddam jest w dalszym ciągu na wolności, najpotężniejsze państwo świata nie może sobie z niczym poradzić, spadł kurs dolara, a…
A…? – podchwyciłam.
A Jakub spotyka się z Ewką!!! Nienawidzę ich!
Tosiu! – Nogi mi miękną w kolanach, córka zawsze powtarza traumatyczne związki matki, czy coś w tym rodzaju, muszę natychmiast coś powiedzieć, bo widok zrozpaczonej Tosi robi mi gorzej niż widok Złotozębnej Joli w przeszłości – Tosiu, nic się nie martw, lepiej, że to się zdarzyło teraz, niż gdybyście byli po ślubie…
– Nienawidzę cię! – rzuca Tosia i mknie na górę.
I Stoję u stóp schodów i czuję się jak… nie powiem jak. Nie umiem rozmawiać ze swoją córką, nie umiem jej pocieszyć, nie umiem nic zrobić, żeby jej ulżyć. Nienawidzę Jakuba! A takie dobre robił wrażenie, dzień dobry pani, do widzenia, proszę, dziękuję, dobrze wychowany młody człowiek, i proszę bardzo, wylazło szydło z worka! Niech ja go jeszcze kiedyś spotkam! O, nie życzę mu tego! A potem nastąpiło to, co musiało nastąpić właśnie dzisiaj, kiedy do wyjazdu Adama zostały tylko trzy dni! Gdybym tylko pomyślała przez chwilę, jak ja reagowałam w przeszłości na podobne rzeczy, to bym nie pozwoliła wejść Niebieskiemu do Tosi. Ale nie przypomniałam sobie w porę wychodzenia w nocy na balkon, żeby zapalić, kiedy pewien Zbyszek czy Zdzisiek, czy już sama nie pamiętam, jak on miał na imię, zaczął chodzić z Elką czy jakąś inną, a to ja go nad życie kochałam. Niestety, pamięć mnie zawiodła i kiedy Adam wsunął głowę do kuchni i zapytał, gdzie są płyty, które przygotował sobie na wyjazd, nieopatrznie powiedziałam, że Tosia wzięła, żeby posłuchać.
A kiedy poszedł na górę do Tosi w tej bardzo ważnej sprawie strawy dla ducha, ja byłam zajęta przyziemnymi sprawami na dole – gotowałam dla Borysa kluski na wczorajszym rosole, bo się jedzenie dla psa skończyło, a do sklepu nie chciało mi się jechać. Usłyszałam tylko trzaśniecie drzwi i Niebieski zbiegł po schodach.
Ona pali! – powiedział pobladły ze zdenerwowania.
Pali co? – zapytałam niedbale, bo kluski mają tę właściwość, że bardzo lubią się przypalać, jak się człowiek zajmie innymi rzeczami.
– Pali papierosy! Odłóż do cholery to jedzenie i zrób coś! Zareaguj!
– Nie wrzeszcz na moją matkę! – krzyknęła Tosia; tupot jej kroków rozległ się tuż za tupotem Adama.
Odwróciłam się od piecyka, na którym radośnie gotowały się kluski, i zamarłam. Nie słyszałam jeszcze Adama mówiącego takim tonem, i nie słyszałam jeszcze nigdy, żeby Tosia w ten sposób odnosiła się do Adama. W moim mózgu rozbłysło czerwone światło na alarm: nie wtrącaj się, zareaguj, co to jest, żeby dziecko paliło papierosy, i to na dodatek tak bezczelnie, nie ukrywając tego, w swoim pokoju? Dlaczego Adam do niej wszedł, dlaczego ona się z nami nie liczy, dlaczego ona na niego krzyczy, co ja mam zrobić? I powracające: nie reaguj, jeśli staniesz po stronie Adama, to będziesz przeciwko własnej córce, jeśli nie staniesz po stronie Adama, to będziesz po stronie palenia papierosów. Nie reaguj. Prawdopodobnie zbladłam.
Tosia, czy to prawda? – zapytałam, próbując nieudolnie wykrzesać z siebie jakikolwiek obiektywizm, zupełnie bezwartościowy w tej sytuacji.
To nie trzeba było wchodzić do mnie do pokoju! – wrzasnęła Tosia, a Adam odwrócił się i wyszedł z kuchni.
Zrobiło mi się niedobrze. Kiedyś to musiało nastąpić, ale dlaczego teraz, dlaczego dzisiaj?
Tosia, jak ty się odzywasz do Adama?
– Zawsze stajesz po jego stronie! – powiedziała kłamliwie moja córka.
Pobielało mi pod powiekami.
Tosia! Mówiłaś mi, że nie palisz! Nie masz prawa palić papierosów w tym domu! – krzyknęłam. – Miałam do ciebie zaufanie… a ty…
Nikt mnie nie rozumie! – krzyknęła Tosia, a mnie zaczęły się trząść ręce.
Nie wolno ci krzyczeć – powiedziałam, dobywając z przepastnej głębiny, w którą wpadłam z szyb kością światła, ostatki zdrowego rozsądku – bardzo cię proszę, żebyś nie podnosiła głosu ani na mnie, ani na Adama!
Nie jest moim ojcem, niech się odczepi! – krzyknęła Tosia i pobiegła na górę.
Odstawiłam kluski do zlewu, zatkałam korkiem komorę, napuściłam zimnej wody. Borys siedział cierpliwie na środku kuchni i przyglądał mi się bacznie, wyjęłam spod stołu jego miskę i postawiłam na blacie. Oto marzenie o dobrej rodzinie rozwiało się jak sen jaki złoty, Tosia, która jest prawie dorosłą kobietą, zachowała się jak dziecko w kiepskim podręczniku dla dorosłych rozwiedzionych.
Droga Pani,
nie można być ciągle między Scyllą a Charybdą. Dziecko nie może przejmować kontroli nad życiem Państwa, a Pani mężowi należy się szacunek. Uczucia dla ojca – bez względu na to, jak wiele krzywdy wyrządził Pani – nie ulegną zmianie, dzieci po prostu kochają swoich rodziców i tej miłości nie wolno im zabierać. Ale bez względu na uczucia do ojca, pani dziecko musi Pani męża (również przyjaciół, rodzinę itd.) traktować z szacunkiem. Egzekwowanie tej grzeczności, niepoddawanie się manipulacjom, zarówno męża, jak i dziecka, jest Pani obowiązkiem, jeśli chce Pani stworzyć nową, dobrą rodzinę, w której nie będzie elementów rywalizacji (twój mąż jest ważniejszy dla ciebie niż ja) i w której zapanują zdrowe stosunki, oparte na przyjaźni, wzajemnym szacunku i zrozumieniu…
Kluchy wystygły, na poddaszu panowała cisza, w pokoju na dole również. Ani radia, ani telewizora. Nałożyłam Borysowi pełną michę strawy, wymyłam garnek, przetarłam blaty, włączyłam wodę i nasypałam do szklanki herbaty. Borys mlaskał, siadłam przy stole i czekałam, aż woda się ugotuje.
Gdzie mam iść? Do Tosi, która zachowała się jak smarkula i na dodatek pali? Czy do Adama, który dostał po łbie za nic? Powinnam porozmawiać z Tosia, ale w jej stanie każda rozmowa będzie moją porażką.
Najchętniej uciekłabym z domu, ale, niestety, byłam dorosła.
Adam siedział na kanapie i patrzył przed siebie.
– Chcesz herbaty?
– Poproszę – powiedział, a serce mi się zwinęło ze smutku.
Przyniosłam herbatę i siadłam przy nim.
Nie powinnaś była pytać, czy to prawda – powiedział Adam. – Podałaś w wątpliwość moje słowa.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Może ma rację, teraz się okaże, że tego nie wytrzyma, wyobrażał sobie, że będzie inaczej, że wszyscy go będą kochali, nie będzie awantur z dorastającą panną i w ogóle, i po co mu taka nowa rodzina, w której mu się krzyczy, że nie jest ojcem.
Ale ja też się zachowałem jak idiota – powiedział po chwili. – Sam powinienem był z nią porozmawiać, a nie biec do ciebie.
No wiesz – oburzyłam się – powinnam wiedzieć!
Nie tak – machnął ręką. – Nie jestem w dobrej formie, trochę się już tą podróżą denerwuję. No cóż, ma rację, nie jestem jej ojcem.
Podniosłam się i poszłam do Tosi. Zapukałam. Cisza.
Tosia? – Cisza.
Tosia, chcę z tobą porozmawiać!
Ale ja nie chcę! – warknęła Tosia.
Kolację jedliśmy osobno. To znaczy ja nie jadłam, bo mi się żołądek zwinął. Adam zrobił sobie kanapki i poszedł do komputera, Tosia zeszła do kuchni, obrażona, zrobiła kanapki i poszła do siebie na górę.
Porozmawiam z nią jutro, jak będę w stanie coś sobie przyswoić, z moich światłych rad, których mam pełen komputer.
Tosię mi zostaw w spokoju!
Poprosiłam w redakcji o trzy dni urlopu – ale jaki to urlop, kiedy i tak muszę zrobić korektę tekstów sprzed tygodnia. Adama nie ma, znowu pojechał „coś załatwić”, a ja tak bym chciała posiedzieć z nim zwyczajnie, spokojnie spędzić trochę czasu, napalić w kominku i po prostu pobyć. Myślałam, że przez te ostatnie dni będziemy razem – Niebieski, Tosia i ja. Ale już na wieczór zapowiedziała się Agnieszka z Grześkiem – bo trzeba Adaśka pożegnać, a jutro wpadną Renka i Ula z mężami. Pojutrze wydaję obiad rodzinny na pożegnanie i tyle tego bycia razem. Ech, życie… Może i lepiej, bo Tosia obrażona, a mnie dusi z przerażenia.
I jeszcze ten cholerny, wstrętny Jakub, na którego się tak nabrałyśmy. Skąd w młodych ludziach taka potrzeba zdradzania pięknej dziewczyny? Muszę w końcu iść na górę i porozmawiać z Tosią jak kobieta z kobietą.
Drzwi zamknięte. Pukam.
Nie chcę z tobą rozmawiać! – mówi moja córka urodzona przeze mnie w bólach.
Tosia, proszę cię!
Stoję pod drzwiami i zastanawiam się, czy robię słusznie. Ale, jak mawia Adam, to nieważne, że ona cię nie wpuszcza, może kiedyś sobie przypomni, że ty pod tymi drzwiami stałaś.
Co chcesz? – Drzwi się uchylają.
Tosia, pogadajmy – podejmuję raz jeszcze próbę – tak nie może być.
Ojciec po mnie przyjedzie i zabierze mnie na obiad – mówi Tosia. – On mnie rozumie.
Wycofuję się.
Nie mogę być zazdrosna o kontakty Tosi z ojcem. Nie mogę i nie powinnam.
Ale, do cholery, JESTEM! Co to znaczy ojciec po mnie przyjedzie? Czy był przy nas, jak miałyśmy jeden zdechły serek w lodówce? Czy obchodziło go, jak sobie radzimy? Czy miał czas spotykać się ze swoją córką, jak leciał na Jolę? Dopiero teraz, kiedy Jola, zdaje się, odrobinę zmądrzała i już nie jest uzależnioną żoną, przypomniał sobie, że ma dziecko? Dorosłe? Nieledwie kobietę? Kiedy trzeba iść na wywiadówkę, to nie ma czasu, ale popisać się córką w knajpie może? I kiedy ten beznadziejny Jakub, który nigdy mi się nie podobał, spotyka się z jakąś Ewką, Tosia chce o tym rozmawiać z ojcem, który jest nie lepszy?
Eksio ostatnio spędza z Tosia sporo czasu, zupełnie jakby ją dopiero teraz poznał. Powinnam się cieszyć, cieszyć, cieszyć, ale do diabła z radością! Teraz mi ją zabiera, ot co! Może jeszcze pozwala jej palić!
Ściągam ze strychu walizki. Nie wiem, w którą spakuje się Adam. Pół roku minie jak z bicza trząsł, ale w jednej walizce? Może wziąć moją, postmałżeńską – prezent od Eksia, jest co prawda żółta, ale za to ma kółeczka. W dwie może jakoś go spakuję. Wcale się nie cieszę, że przyjdzie Agnieszka i Grzesiek. Wcale. Powinni siedzieć w domu i w ogóle nie zajmować się wyjazdem mojego Adasia. Tylko ja się powinnam tym zajmować.
Wczoraj kupiłam mu przepiękny sweter. Jest taki mięciutki i cudowny, że aż mnie skręca na myśl, że będzie w nich chodził nie przy mnie. Ale mój dobry charakter wziął górę nad moim beznadziejnym egoizmem i dam mu teraz, a nie kiedy wróci.
A w ogóle, co to za pomysły, żeby Eksio tutaj przyjeżdżał po Tosię? To nie jest małe dziecko. Mogli się umówić gdziekolwiek, na przykład na przystanku kolejki. Albo, jeszcze lepiej, w mieście. I najlepiej wtedy, kiedy Adam wyjedzie, przecież Tosia wie, że zostało nam tak niewiele czasu, ale co ją to obchodzi. Wszystko przez tego obrzydliwego Jakuba. A Adam nie powinien chcieć wyjeżdżać, ot co. Zostaję sama jak palec w taką obrzydliwą pogodę, i to wtedy, kiedy trzeba wykopać bulwy dalii, bo się zmarnują, a na dodatek wtedy, kiedy nieubłaganie zbliżam się do czterdziestki. Taka jest prawda.
Adam dzwoni, że będzie po siódmej. W taki oto właśnie sposób mój trzydniowy urlop okazuje się marnotrawstwem. Jutro jedzie do Szymona, bo obiecał mu coś jeszcze załatwić przed wyjazdem, konto założyć czy coś w tym rodzaju, i musi być w radiu, żeby się pożegnać, i wszystko jest ważniejsze niż j a.
Ale nie będę przecież zazdrosnym dzieckiem, skoro jestem dojrzałą kobietą. Stawiam walizki w sypialni i biegnę do kuchni. Zrobię na dzisiejszy wieczór coś bardzo niezdrowego, czego na pewno nie ma w Ameryce. Zapiekankę, którą Adam uwielbia, z ziemniaków i boczku parzono – wędzonego, z bazylią i czosnkiem.
Ciekawe, kiedy zrozumiem, że nie należy się wtrącać do własnych dzieci, nawet jeśli na pierwszy rzut oka potrzebują tego. Mam na to dowód niezbity. Tosia wyfrunęła z Eksiem, ja zajęłam się czynnościami pożytecznymi, takimi jak krojenie boczku parzono – wędzonego przy współudziale kotów i Borysa, który odzyskuje węch natychmiast, jak wyjmuję boczek z lodówki, a tu proszę bardzo, brzęczyk domofonu. I przez okno widzę, jak Jakub wysportowanym krokiem sunie w kierunku drzwi jak gdyby nigdy nic. Z kawałkiem boczku w dłoni rzuciłam się do drzwi. Cóż za śmiałość! Trudno to sobie wyobrazić! Uśmiech na przystojnej gębie, już by lepiej było, żeby może jakaś ospa – i jak gdyby nigdy nic, kłania się grzecznie i serdecznie zagaja:
– Dzień dobry pani Judyto, jest moje słońce?
– Zachmurzyło się – mówię ostrożnie – więc nie ma.
– Umawialiśmy się, stało się coś?
Ty psie – warczę – nic się nie stało! Nic, oprócz tego, że spotykasz się z jakąś Ewką, że oszukałeś niewinną istotę, która wiązała z tobą niedojrzałe (mam nadzieję) uczucie, nic się nie stało, ale ja nie pozwolę ci krzywdzić mojego dziecka, nie będziesz tutaj stał sobie w progu jak gdyby nigdy nic – i prask go połciem boczku z lewej strony, i prask z prawej – nie pokazuj mi się więcej na oczy! Możesz inne dziewczyny sobie zwodzić, ale moją Tosię zostaw w spokoju! Otwieram oczy i przyglądam się boczkowi, który trzymam w ręku.
– Nie ma i, jak sądzę, to dość śmiałe, przychodzić tutaj po tym wszystkim…
– Po jakim wszystkim?
Proszę, nawet młody chłopaczyna już jest wprawiony w grach i zabawach płciowych. O mały włos ja, dorosła kobieta, dałabym się nabrać na tę niewinność drzemiącą w błękitnych oczkach, ale nie daję.
– Sam pan chyba najlepiej wie, o czym mówię.
Co prawda, już mówiłam mu na ty, ale na ty mogę być z przyjacielem mojej córki, z wrogiem będę zawsze na pan.
Co się stało?
Przepraszam, ale jestem zajęta.
Wyciągam przed siebie boczek i nóż, Jakub cofa się nareszcie. Zamykam drzwi i już przez okno w kuchni widzę, jak zamyka za sobą furtkę.