Gdybym był na twoim miejscu

Budzę się wcześnie i nie mogę zasnąć. Słońce wzeszło, poranek jest chłodny, rosa drży w promieniach słońca. Otwieram szeroko drzwi, koty ruszaj ą niechętnie w ogród, Borys patrzy na mnie i nie wstaje. Idę do kuchni i nastawiam wodę. Sięgam po chleb i robi mi się niedobrze na myśl o jedzeniu. Nie chce mi się ani płakać, ani śmiać. Mam wrażenie, że oglądam jakiś kiepski film z własnym udziałem. Czyja to ja, czy ktoś inny? Czy ta kobieta w zielonym szlafroku frotte z ciemnymi włosami ma na imię Judyta? Co ona będzie robić w życiu? Jak będzie wstawać codziennie i po co? Co się z nią stało?

Wchodzę pod prysznic i zlewam się zimną wodą, jakbym się chciała ukarać. Za swoje życie. Czy jakieś przekleństwo ciąży nade mną? Mam trzydzieści dziewięć lat. Czyli, nie oszukujmy się, czterdzieści. Mogę żyć bez niego. Nie umarłam z miłości, nie poderżnę sobie żył ani nie zażyję niczego, co mi może zaszkodzić.

Mam dom, córkę, koty i psa, który dogorywa. Nic się nie zmieniło. Przygotuję Tosi śniadanie, włożę pranie do pralki i siądę do komputera. W środę odwiozę listy do redakcji. Od czasu do czasu uruchomię sobie ten cholerny aparat do masażu i mój kręgosłup będzie zadowolony. Wkrótce przestanie boleć serce albo się przyzwyczaję, że boli. Ponieważ takie jest życie.

Więc dlaczego mi się wy daje, że jestem jak w szklanym kloszu? Ubieram się i jakbym ubierała jakąś inną kobietę. To nie ja. To sen. Obudzę się i znowu będę mogła czekać z nadzieją na przyjazd Niebieskiego.

Wyłączyłam ogrzewanie, w domu się natychmiast oziębiło. Jeszcze do lata daleko, zamykam drzwi do ogrodu i włączam radio.

I nagle w moim domu pojawia się Adam. Ma zmęczony głos, ale jest tuż obok, za srebrnym głośnikiem.

– Bywa że ludzie zamiast wyjaśniać ze sobą pewne rzeczy, wolą się rozstać. Mówią, dziękuję za współpracę, następny czy następna, proszę. Nie zdajemy sobie wszyscy sprawy z tego, że nierozwiązane w jednym związku problemy wcześniej czy później pojawią się w nowym związku. Tak jest ze strachem, niemożnością wyartykułowania uczuć, z zazdrością, z milionem innych rzeczy. One nie należą do naszego partnera, tylko do nas. Są naszą własnością i dopóki nie zrozumiemy, że gdziekolwiek uciekniemy, przeprowadzimy się, przeniesiemy ten bagaż ze sobą. Nawet dobrze ukryty, kiedyś przypomni o sobie, najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie. Wszyscy oni są tacy sami – będą powtarzać kobiety, każda kobieta to dziwka – będą mówić mężczyźni. Dzisiaj o rozstaniach niekoniecznych rozmawiać ze mną i z państwem będzie psycholog Andrzej Walczeński i Wojciech Żyto. Czekamy na telefony, po wiadomościach wracamy na antenę.

Czy to nie znak, że włączyłam radio tak rano, chociaż nigdy tego nie robię? Nie będę dzwonić, pojadę. Muszę porozmawiać z Adamem. Muszę wiedzieć – muszę przeżyć to rozstanie do końca. Musi mi powiedzieć – DLACZEGO. I ja mu chcę powiedzieć, że go kocham. Tym razem nie zachowam się jak niedojrzała idiotka – to nie duma ma mną rządzić, nie ma w tym nic kompromitującego, że czuję to, co czuję, nawet jeśli dla niego jestem tylko wspomnieniem.

Jest po siódmej, ale biorę telefon i wykręcam numer rodziców. Odbiera Mój Ojciec.

Judyta? Co się stało?

Tato – szepczę – nie wiem, co mam zrobić… Wrócił Adam, nie wiem, co się dzieje, przyjechał tylko po komputer i nawet nie chciał rozmawiać…

– No ale przecież ojciec Tosi chce do ciebie wrócić! Rozmawiał z nami, gdybym był na twoim miejscu…

Tatusiu – mówię cicho i bardzo zdecydowanie – nie jesteś na moim miejscu. Kocham Adama! Nic mnie nie obchodzi ojciec Tosi!

A on o tym wie?

Mój Ojciec zadaje dziwne pytania. Jak może nie wiedzieć? – Kto?

– No, Adam.

Śmieszny ten Mój Ojciec… Jakby się wczoraj urodził.

– Tato!

– Gdybym był na twoim miejscu…

Nie chcę tego słuchać. Myślałam, że mi jakoś pomogą, choć na ogół się od ich rad odżegnuję. Ale to jest zły adres, moi rodzice zawsze chcieli, żebym miała porządny dom, porządek w szafie, jednego męża i żyła szczęśliwie z Tym od Joli.

– … gdybym był na twoim miejscu, to bym porozmawiał z Adamem – powtarza Mój Ojciec uparcie, a do mnie dochodzą j ego słowa jak zza gęstej mgły.

On nie chce ze mną nawet rozmawiać.

To może ty zechciej – mówi Mój Ojciec – kończę, bo jak matka wstanie, to będzie chciała z tobą rozmawiać. I tak zrobisz, jak zechcesz. Pa, córeczko.

Jestem tak zaskoczona, że o mały włos, a zaniemówiłabym na zawsze.

Wypijani herbatę i idę na górę do Tosi. Śpi jak zabita. Delikatnie ją budzę.

Tosia, jadę do Warszawy.

A która godzina? – mruczy Tosia. – Po siódmej.

– Ja idę na dziesiątą. Po co mnie budzisz? – Tosia przytula się do poduszki, a potem nagle podnosi głowę. – Po co jedziesz? Coś się stało z babcią?

Jadę spotkać się z Adamem – mówię, a moja córka podrywa się jak nigdy dotąd o tej porze.

Po co mamo? Ty nie czujesz, że nie powinnaś? Kobieta nie powinna ganiać za facetem! Nie kompromituj się!

Nie czuję się na siłach, żeby wyjaśniać mojej dorosłej córce zawiłości losu dojrzałej kobiety. Zostawiam Tosię w łóżku i z prawdziwym męstwem podejmuję damską decyzję. Jak długo można uciekać od rzeczywistości?

Dawno nie jechałam kolejką o tej porze. Siedzę przy oknie i patrzę na świat, który budzi się do życia. Ozimina jest zielona, brzozy wypuszczają zieloną mgiełkę, tu i ówdzie z ziemi wystają tulipany, las pełen zawilców i pierwiosnków. Mijam sraczkowatą budowlę, tyle lat, a ja się nie mogę nadziwić kolorowi elewacji. Adam jest w radiu do dziesiątej, poczekam na niego. Jeśli rozmawia z obcymi ludźmi, mnie nie odmówi rozmowy, na pewno. To nie Eksio.

Przesiadam się do autobusu. Cała Warszawa jedzie do pracy, w autobusie tłok, z trudem kasuję bilet. Zapowiada się piękny dzień. W radiu strażnik nie chce mnie wpuścić.

Pani do kogo? – zatrzymuje mnie.

Do programu „Następny proszę”.

Nie mam dla pani przepustki – mówi i przygląda mi się ciekawie. – To się kończy za parę minut. Spóźniła się pani.

Wiem. Poczekam.

Siadam w pustym holu i patrzę na zegar umieszczony nad zamkniętym sklepikiem. Jeszcze dziesięć minut, jeszcze pięć. Może zostanie dłużej, chociaż zwykle po audycji był zmęczony i wychodził od razu. Strażnik siada za swoim pulpitem i bierze do ręki gazetę. Patrzę na sekundnik, który sztywnymi drobnymi kroczkami przemierza tarczę. Piętnaście, szesnaście, trzydzieści, sześćdziesiąt, wskazówka minut drga i przeskakuje o jedną kreseczkę. I znowu dziesięć, jedenaście…

Widzę go, schodzi po schodach, w swojej brązowej kurtce, z wypchaną torbą, jak zwykle przewieszoną przez ramię. Nie widzi mnie, jeszcze mnie nie widzi, ale zaraz zobaczy. Podnoszę się i idę ku niemu. Adam przystaje na schodach, jest zaskoczony, twarz mu tężeje. Przyspiesza kroku, idzie mi naprzeciw.

Co ty tutaj robisz? – Jak mogłam choćby przez moment myśleć, że się ucieszy?

Muszę z tobą porozmawiać.

Proszę, rozmawiajmy. – Siada na plastikowym krzesełku, siadam naprzeciwko niego.

Adasiu, musisz mi powiedzieć, co się stało – zdobywani się na odwagę. – Proszę.

Ale o co chodzi? – pyta, a ja czuję, że opuszczają mnie siły już na wstępie. – Co chcesz wiedzieć?

– Chcę wiedzieć, co się stało. Co się stało z tobą, co się stało z nami. Nie przyszłam cię prosić, żebyś ze mną był, ale o to, żebyś mi wytłumaczył.

– Tu ni e manie do tłumaczenia, chyba wszystko jest jasne – mówi i patrzy gdzieś nad moją głowę.

Ja jednak nie rozumiem, co takiego się stało… ten list… – Głos mi znowu odmawia posłuszeństwa, ale nie będę żebrać o jałmużnę, chcę jak dorosła osoba po prostu coś wyjaśnić, więc chrząkam. – Powiedz mi, dlaczego podjąłeś taką decyzję?

Chyba po twojej myśli, prawda?

Nie – mówię, choć mam ochotę krzyknąć: „Tak, bo takiego ciebie nie znam, nie takiego cię kocham!” – Nie, nie po mojej myśli. Ja ciebie kocham i dość trudno było mi się zdobyć na to, żeby przyjechać po naszym wczorajszym spotkaniu…

– Ale byłaś dość radosna wczoraj, zanim mnie zobaczyłaś, prawda?

Nie rozumiem, o czym mówi.

Adam, rozmawiaj ze mną normalnie.

Judytko, wszystko wiesz, więc o co ci chodzi? Trzeba mnie było uprzedzić, dorośli ludzie mogą rozstawać się jakoś godnie. A ty…

Ja nic nie zrobiłam! Wytłumacz, bo to ty jesteś odpowiedzialny za tę sytuację!

Ja? – Adam podnosi brwi. – Myślałaś, że nie dowiem się, że kłamiesz? Że sytuacja się zmieniła? Że ojciec Tosi jednak w twoim życiu znaczy więcej niż ja?

Nic podobnego – przerywam. – Nie pleć głupstw.

Nie, Judytko – Adam podnosi rękę – skoro tu jesteś, wyjaśnijmy sobie wszystko do końca. Dzwoniłem w Wigilię – zrobiłem to odruchowo, bo napisałaś, że jedziesz do brata! Odebrał ojciec Tosi, bardzo przyjacielski! Opiekował się domem? Nawet nie podeszłaś do telefonu… Dałem ci czas… A ty jak gdyby nigdy nic, krótkie liściki, co w Nowym Jorku, nic się nie stało! Myślałaś, że będę na zakładkę? Czekał, czy coś z tego wyjdzie, czy nie, i w razie czego? Zawiodłem się na tobie i tyle. Bywa.

– Adam, owszem, skłamałam. Tosia nie chciała jechać… Wymyśliłam, że brat… żeby ci nie było przykro… I to wszystko. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Ojciec Tosi jest dla mnie tylko i wyłącznie ojcem mojego dziecka. Nie kocham go, kocham ciebie.

Ale Adam nie słyszy tego, co mówię. Portier czy strażnik składa gazetę, a potem wychodzi na zaplecze. Jesteśmy sami.

– Widziałem was wczoraj razem. Rozjaśniona byłaś i piękna, bo z nim rozmawiałaś, a gdy mnie zobaczyłaś, to twarz ci się zmieniła. Byłaś zmieszana, nie wiedziałaś, jak się wytłumaczyć. Zresztą nie musiałaś. Wszystko jasne. Nie musisz mnie oszukiwać. Czyżby od wczoraj sytuacja się zmieniła? Napisałem w styczniu, dajmy sobie czas. Potem byłem zaniepokojony, co się dzieje. Prosiłem Szymona, żeby do was pojechał, sprawdził, czy wszystko w porządku. Przyjął go twój były mąż. Mieszkał z tobą.

– Czyś ty zwariował? Adam! Co ty za bzdury pleciesz!

– Nie oszukuj mnie, Judytko, bo to brzmi żałośnie. Rozmawiał z Ula, Ula to potwierdziła. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

Adam, dlaczego nie potrafisz mi uwierzyć, tylko wierzysz całemu światu? Sam mnie uczyłeś, że miłość to zawierzenie i zaufanie. Dlaczego nawet nie chcesz mnie wysłuchać?

Nie wiem, jak od wczoraj zmieniła się sytuacja, ale wybacz, już nie jestem zainteresowany.

Adam podnosi się i patrzy na mnie, a ja wiem, że nie mam tu już nic do zrobienia. Nie można rozmawiać z kimś, kto rozmawiać nie chce. Patrzę, jak Adam podnosi swoją ciężką torbę, znowu zarzuca ją na ramię. Nad jego głową zegar, wskazówka przesuwa się nerwowymi ruchami, Adam patrzy mi prosto w oczy, nie odwracam wzroku, widzę cień, wspomnienie tamtego Adama, ale ten teraźniejszy odwraca się i odchodzi, lekko zgarbiony.

Zamykam oczy i chcę sobie przypomnieć tamtego mężczyznę, który mnie kochał, ale widzę tylko pustkę i ciemność.

Strażnik pojawia się za swoim kontuarem, znowu rozkłada przed sobą gazetę, patrzy na mnie i uśmiecha się.

No i co, doczekała się pani w końcu? – Głos ma miły.

Tak – odpowiadam – doczekałam się.

Idę piechotą przez miasto. Chłodny poranek zamienił się w prawie letni dzień. Słońce odbija się w szybach wysokich domów, razi, obie strony ulicy błyszczą słonecznym światłem nierzeczywistego świata. Nie ma cienistej strony ulicy. Pałac Kultury świeci jak wyfroterowany.

Widzę, jak przesuwają się samochody, ludzie, domy, wystawy sklepów, widzę, jak zmieniają się światła, zielone, żółte, czerwone i znowu zielone, żółte, czerwone, i nic mnie to nie obchodzi. Tonę.

Koło dworca wchodzę do sklepu, biorę koszyk, przechodzę koło serów, kasz, cukrów, mięsa i warzyw. Każda decyzja jest dla mnie za trudna. Jest za głośno, za jasno, za dużo. Odstawiam pusty koszyk przy kasie i wychodzę. Schody w dół, w podziemia dworca, tłum wysypał się z kolejki, która właśnie przyjechała. Przyglądam się obojętnie, czekam, aż kolejka opustoszeje i siadam w ostatnim wagonie. Rusza dopiero za dwadzieścia minut, mogłam zrobić te zakupy, mogłam jakoś wykorzystać czas, ale brak mi energii. Muszę pomyśleć, muszę zrozumieć, co się stało. Może mnie nie kochał, przemyka mi przez głowę myśl, i czuję, jak robi mi się słabo. Nie, nie wpadnę w taki kanał. Po prostu coś się skończyło, ale nie mogę wszystkiego przekreślać. Nic mi wtedy nie zostanie. Kochał mnie. Kiedyś mnie na pewno kochał. Mężczyzna kocha kobietę, z którą chce się ożenić.

Nawet nie zauważyłam, kiedy kolejka ruszyła. Za Opaczem wszedł kontroler. Podałam swój bilet.

– Nieskasowany – powiedział z satysfakcją. – Dokumenty proszę.

Spojrzałam na niego. Lekko łysiał, zakola na czole – świeciły. Patrzyłam i nie bardzo rozumiałam, co do mnie mówi.

Pani skasuje – powiedział ugodowo.

Dobrze – odpowiedziałam i dalej siedziałam. Patrzyłam w okno.

Pani się dobrze czuje? – Kontroler nachylił się nade mną.

Tak, chyba tak.

To ja pani skasuję. – Wziął ode mnie bilet i ku zdziwieniu pasażerów, ruszył do kasownika.

Dziękuję – powiedziałam, kiedy oddał mi bilet i odwróciłam się do okna.

Pani na drugi raz kasuje – upomniał mnie kontroler.

Oczywiście – odpowiedziałam.

Patrzył na mnie, jakbym była niespełna rozumu. Nie chcę budzić litości. Poradzę sobie, zawsze sobie radziłam.

Czy można kochać kogoś, kto nas nie kocha? Można. Tak właśnie będzie ze mną. Nie będę się złościć na los, może takie jest moje przeznaczenie? Po co z nim walczyć? Mogę sobie przecież przechowywać te wszystkie wspaniałe rzeczy, które mi się przydarzyły. Niektórym w ogóle nie zdarza się kochać. Mnie się zdarzyło. I tak mnie los obdarował. Będę się umiała jeszcze cieszyć z tego, że spotkałam Adama, kiedyś będę się umiała z tego cieszyć. Wiem to.

Przynajmniej umiem kochać. To nie szkodzi, że bez wzajemności. Za parę lat przestanie to mi przeszkadzać.

Wysiadłam u siebie na stacji i wolno ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się przed swoją furtką i ruszyłam do Uli. Nie mogę udawać, że nie usłyszałam od Adama, że skłamała. Ula jest bliską mi osobą, ale jak żyć i przyjaźnić się z takim bagażem? Z nią też muszę porozmawiać.

Dzwonię. Otwiera mi Krzyś.

Cześć, Jutka. Co ty tak oficjalnie? Przez bramę?

Muszę porozmawiać z Ula. – Mijam Krzysia i widzę Ule, która obiera ziemniaki.

Zjesz z nami obiad? – Ula krząta się, zgarnia obierki do kosza, przemywa blat.

– Nie, dziękuję, chcę z tobą porozmawiać.

– Co ty tak oficjalnie? – Ula uśmiecha się, nawet nie wie, że powtórzyła zdanie Krzysia. Czy to znak dobrego związku?

Wychodzimy na taras.

Загрузка...