Nie wiem, czy lubię poranek wigilijny. Szczególnie wtedy, kiedy trzeba jeszcze posprzątać, przygotować, pochować, zapakować i potem z uśmiechem przyjmować prawie dziesięć osób, a czas mija nieubłaganie. I kiedy nie ma Adama. I kiedy muszę odbierać telefony od znajomych, którzy sobie przypomnieli, że trzeba złożyć życzenia. Wigilia powinna odbywać się w spokoju i skupieniu, a tu nie ma mowy ani o jednym, ani o drugim. Co prawda karp jest zamrożony w kawałkach, tylko wrzucić na patelnię przed samą kolacją, ale czerwona kapusta jeszcze w główce, obrusa białego nie mogę znaleźć, Ciocia Kombatantka dyskutuje z Tosią o bitwie pod Monte Cassino, a Tosia przydałaby mi się w kuchni. Kiedy w ostatniej chwili odstawiłam barszcz, bo byłby się wygotował, telefon.
– Kochanie, powinnaś mieć jedno nakrycie więcej – uprzedziła mnie Moja Mama.
– Wiem, mamusiu – powiedziałam słodko, bo jaka Wigilii taki cały rok.
– Nie zapomnij, kochanie. Czy nie zapomniałaś o niczym? My przywieziemy karpia w galarecie, ale boję się, że przypalisz smażonego…
Nie przypalę – powiedziałam słodko i uświadomiłam sobie, że na stole zostawiłam wiele smakowitych rzeczy, do których nie powinny się dostać koty. – Pamiętaj, że Wigilia jest dniem pojednania – powiedziała Moja Mama. – Pamiętasz?
Tak, mamusiu – powiedziałam słodko i przy pomniałam sobie, że obrus miała przynieść Agnieszka. Oraz sztućce, bo ja mam resztki paru kompletów.
To do zobaczenia, kochanie. Kupiłam ojcu sweter, jak myślisz, ucieszy się? Czy coś sobie pomyśli?
Na pewno się ucieszy – powiedziałam słodko.
– To do zobaczenia.
Tosia wyszła z pokoju cioci i pomknęła do siebie, trzymając za plecami plastikowe wypchane torby. Ja też chcę być dzieckiem! – pomyślałam sobie. Ona pakuje prezenty, a ja skwierczę w tej kuchni i na pewno z niczym nie zdążę. Kiedy tylko odpędziłam koty od sernika i poprosiłam ożywionego Borysa, żeby nie zrywał z choinki pierniczków, zadzwonił telefon.
– Czy matka ci mówiła, że na wigilię musisz mieć dodatkowe nakrycie? – spytał Mój Ojciec.
– Tato! – jęknęłam.
– To bardzo dobrze, bardzo… Kupiłem matce perfumy, ale nie wiem, wypada taki prezent dawać? Jeszcze sobie co pomyśli…
– Ale co?
– Nic, przecież nic nie mówię. – Lubię Mojego Ojca, momentami zachowuje się zupełnie jak Adaśko. – No, to do zobaczenia.
Otworzyłam szeroko okno, para skraplała się na szybach od strony wewnętrznej, koty czmychnęły przez blat, między zmielonymi grzybami i kapustą do poszatkowania, do ogrodu, zostawiając ślady łapek na śniegu. Cudownie, że jest biało, tak rzadko pada śnieg na Boże Narodzenie. I tak ładnie pachnie, kapustą i grzybami, i barszczem, i uszkami, i drugi sernik się piecze w pokoju, i choinka jest ubrana, jeszcze tylko Tosia odkurzy i właściwie można zacząć świętować, to znaczy skończyć z robotą w kuchni, przygotować talerze, wykąpać się, ślicznie ubrać i czekać na gości. Ula obiecała, że pożyczy dwa krzesła, Agnieszka przyjedzie po drugiej z obrusem – a ja właściwie bardzo lubię poranek wigilijny.
Dżudi, darling, czy ty pamiętasz o dodatkowym nakryciu? – Ciocia weszła do kuchni i sięgnęła po szklankę. Ciocia naprawdę w Wigilię pości. Nie zjadła nawet suchej kromki chleba. A przecież wiem, że dwa, trzy razy przed obiadem i późnym wieczorem sięga po swoją piersióweczkę z whisky. Kiedy ją na tym pierwszy raz przyłapałam, wydawała się speszona, ale potem tonem damy powiedziała: – Mówiłam ci, że nie pijam alkoholu, to tylko whisky. Dla zdrowia.
Tak, ciociu – powiedziałam słodko i zabrałam się do krojenia kapusty.
Tosia jest bardzo zainteresowana historią – powiedziała ciocia. – Czy ona musi zdawać tę biologię?
Stół wyglądał prześlicznie, Tosia położyła na świecznikach gałązki świerkowe, w kominku paliły się polana brzozowe, rzuciłam okiem na swoją rodzinę, Tosia siedziała na kanapie koło Nieletniego jak trusia, Agnieszka z Grześkiem przyjechali ostatni, uznałam, że możemy siadać do wigilii.
Kochanie – powiedziała Moja Mama – wstrzymajmy się jeszcze chwilę, bo chciałam ci powiedzieć, że… tato, pomóż – zwróciła się do Ojca.
Judytka – powiedział Ojciec i pociągnął mnie do kuchni – no cóż, musimy jeszcze chwilę poczekać, bo matka, właściwie ja też, na prośbę Tosi…
– Porozmawiamy później, siadajmy do stołu – powiedziałam wciąż słodko, albowiem dwudziesty czwarty grudnia jest dniem, kiedy z nikim się nie wolno kłócić.
– Mamo – Tosia oparła się o Mojego Ojca, który objął ją w pasie – bo przyjedzie tata, on byłby sam i myśmy z dziadkami…
Co się do cholery dzieje w tym domu! – wrzasnęłam. – Jakim prawem ktokolwiek zaprasza w moim imieniu bez porozumienia ze mną kogokolwiek! Jak mogłaś, Tosiu, mi to zrobić! Jak ty, tatusiu, mogłeś mi o tym nie powiedzieć!
Otworzyłam oczy.
– Bardzo dobrze zrobiliście, ale trzeba mnie było uprzedzić – powiedziałam trochę za słodko i dodałam: – Tosia, weź dodatkowe nakrycie i postaw przy dodatkowym.
Albowiem Wigilia to dzień pojednania.
Ten od Joli przyjechał spóźniony piętnaście minut. Wsadził pod choinkę małe paczuszki, pocałował mnie w policzek, miałam ochotę zrobić to, co robi Nieletni, czyli szybko się obetrzeć, ale pamiętałam, że to przecież dzień pokoju i pojednania. Kursowałam między kuchnią a pokojem i to byłby cudowny wieczór, gdyby tylko Adam był ze mną, tak jak rok temu. Ale go nie było. Podzieliłam się z nim opłatkiem, zanim podszedł do mnie ojciec mojej córki.
– Szczęścia, Judyto!
Objął mnie w pasie i doprawdy, nie mogłam sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek sprawiało mi to przyjemność, ale kiedy spojrzałam na rozjaśnioną Tosię, która uśmiechała się do mnie za jego ramieniem, pomyślałam, że to właściwie najlepsze stosunki, jakie mogą być pomiędzy byłymi małżonkami. I właściwie aż mi się zrobiło żal, że Joli nie ma i że on jest sam.
– Tobie również – i pocałowałam go w policzek, a niech tam. Skoro nawet zwierzęta dzisiaj mówią!
A potem w naszym małym domku zapanował rozgardiasz. Wszyscy są bardzo spokojni, dopóki siedzimy przy stole i jest naprawdę świątecznie. Ale jak tylko wjeżdżają na stół ciasta i odśpiewamy przynajmniej dwie kolędy, dzieci mają prawo rzucić się pod choinkę. I bardzo łatwo policzyć, ile jest prezentów, skoro każdy każdemu daje chociaż małą paczuszkę…
Trochę mi się chciało zrobić przykro, że Ten od Joli nic nie dostanie, ale i Moja Mama i Tosia i Ciocia Kombatantka coś dla niego miały. Czyli nie w ostatniej chwili został zaproszony. Obawiam się, że muszę zupełnie serio porozmawiać ze swoją rodziną.
O dziewiątej Grzesiek z dziećmi i moimi rodzicami oraz ciocią, w której ręce skrzyła się szklaneczka ze złocistym płynem, poszli do ogrodu zapalić długaśne zimne ognie. Agnieszka została ze mną w kuchni, żeby szybciutko pomóc mi zmywać przed podaniem kawy i herbaty. Ten od Joli donosił naczynia, i też by chętnie pomógł, ale go wyrzuciłam do pokoju. Ostatecznie nie ma tutaj żadnych obowiązków. Ani praw, do licha!
Paczuszka od Adasia leżała nierozpakowana. Jak już zostanę sama, to się będę cieszyć. Dźwigałam w obu rękach ciężką tacę, na której stało dwanaście szklanek, dwa dzbanuszki, z mlekiem i ze śmietaną, wielka srebrna cukiernica, a Agnieszka stawiała właśnie na niej ostrożnie gorący czajnik, kiedy z pokoju doszedł mnie dźwięk telefonu. Nie mogłam podbiec, po dwóch sygnałach telefon umilkł. Agnieszka dołożyła na tacę okrągły talerz z sernikiem i kiedy weszłam z tym ciężarem do pokoju, zobaczyłam, jak Ten od Joli odkłada słuchawkę.
Trzewia się we mnie wywróciły na lewą stronę, musiałam mieć mord w oczach, bo Ten od Joli spojrzał na mnie i pokornie wyszeptał:
– Przepraszani… odebrałem odruchowo, ale to pomyłka.
Miał szczęście, że Wigilia to dzień, w którym nie robię awantur. Wielkie szczęście.
Święta minęły bardzo przyjemnie. Niepotrzebnie martwiłam się o ciasteczka do herbaty dla Cioci Kombatantki, ciocia z rzadka pija herbatę, głównie pociąga whisky i mówi, że to jej dobrze robi na sen. Wieczory spędzałyśmy u niej przed telewizorem, bo ciocia okazała się miłośniczką filmów grozy i zapraszała Tosię do łóżka, bo się bała sama oglądać. Wobec tego przychodziłam i ja. W ten sposób obejrzałam cały zestaw filmów kryminalnych, dwa thrillery i trzy filmy o miłości, których bym na pewno nie obejrzała. W przerwach wysłuchiwałam mądrości o małżeństwie, świętych więzach, powinnościach dobrej żony itd.
– Dżudi, darling – mówiła ciocia – pamiętaj, że małżeństwo to bycie z żoną w tych kłopotach, których by się nie miało, gdyby się człowiek nie ożenił. Ojciec Tosi na przykład…
Ukrócałam jak mogłam rozmowy o ojcu Tosi, ale nie bardzo się dało. Wydaje mi się, że ciocia przybyła z innego kraju z misją, żeby mnie koniecznie połączyć z byłym, kompletnie nie znając realiów. Z Tosią ma fantastyczny kontakt, aż szkoda, że nasza ciocia nie jest angielskojęzyczna, wtedy w ogóle nie martwiłabym się o maturę z angielskiego. Tosia znowu myśli o zmianie przedmiotu.
Odetchnę z ulgą, kiedy wreszcie wyjedzie – teraz mi wstyd, że tak myślałam. Odwożę ciocię na lotnisko i jest mi smutno. Dlaczego całe moje życie składa się z pożegnań na lotnisku Okęcie? Wcale nie oddycham z ulgą, tylko płaczę, kiedy Ciocia Kombatantka całuje mnie po raz ostatni.