Dzielę listy na kupki. Siedzę na podłodze w dużym pokoju, Borys leży na tapczanie, musiałam go tam wsadzić, nie ma siły się wgramolić. Napaliłam w kominku, jest ciepło, tylko serce mi nie chce odtajać. Muszę zająć się czymś, muszę nie myśleć; jak będę zajęta, będę miała mniej czasu na czucie.
Droga redakcjo,
sprawa o podział majątku ciągnie się już ponad trzy lata. – Prawnik na prawą kupkę, droga redakcjo, wypryski na całym ciele mają kolor czerwony, ale swędzą i pojawiła się temperatura, chociaż obkładałam się kwaśnym mlekiem – Lekarz, kupka na lewo, droga redakcjo, mąż bez powodu się wyprowadził – Ja, kupka na tapczanie, koło Borysa, droga redakcjo, chcę się rozwieść i nie wiem, jak mam napisać pozew i czy to drogo kosztuje – Prawnik, na prawo, droga redakcjo, moja córka wytatuowała sobie panterę na biodrze – Ja, Borys, droga redakcjo, chciałabym pracować z delfinami, gdzie mam się zgłosić – Ja, tapczan, droga redakcjo, chciałabym adoptować dziecko, tak jak to zrobił Jack Nicholson w filmie,,Szmidt”, podajcie mi adresy – Ja, droga redakcjo, zapłaciłam za amulet szczęścia czterdzieści dwa złote, bo reklamowaliście, a szczęścia jak nie ma, tak nie ma, proszę o zwrot pieniędzy – Ja, droga redakcjo, moja żona w czasie stosunku wkłada mi koraliki, ale wstydzę się napisać gdzie, czy to jest powód do rozwodu – Prawnik albo ja, albo proktolog, droga redakcjo, jesteście szmatławcem – Archiwum, bez odpowiedzi, pod stół, droga redakcjo, błagam o pomoc – Bez adresu zwrotnego – archiwum, droga redakcjo, niniejszym donoszę, że sąsiad mój Jarosław Kłyź ma firmę i ciągnie prąd od słupa i nie płaci, ani podatków ani nic – Bez podpisu, kosz, droga redakcjo, napisałem w klasówce że telimena w panu tadeuszu jest cool i dostałem dwóję, to jest cool czy nie? – Ja, Borys.
Dla mnie 65 listów, 72 z powrotem do redakcji, do specjalistów. Mam zajęcie na najbliższe dni.
Mamo, czemu tu taki bałagan?
Segreguję listy. Tosia, zdejmij buty, wnosisz błoto, a sprzątałam.
Przecież zdjęłam – mówi Tosia, a ja rzucam okiem na jej nogi. Ma kapcie. – Mamo, co się z tobą dzieje?
– Tosia, nie zajmuj się mną, poradzę sobie. Chciałabym tylko, żebyś zdała maturę, jeśli ci mogę pomóc, to powiedz, ale nie mam siły dzielić się chwilowo swoim stanem ducha.
Ale mamo! Przecież ja jestem twoją przyjaciółką! – mówi z pretensją Tosia.
Nie, kochanie – nareszcie rozumiem, o co chodzi – przede wszystkim jesteś moją córką, a ja twoją matką, potem się przyjaźnimy. A o niektórych sprawach nie chcę z tobą rozmawiać.
Ale mamo, musisz! Ja ci mówiłam, żebyś nie jechała do Adama, prawda? To musiałaś się narazić! Czy on… coś ci powiedział? O mnie? To znaczy coś wspominał?
Przekładam kupki na stół, spinam spinaczami.
– Tosia, wybacz, nie rozmawialiśmy o tobie, ale o mnie i o nim.
– 1 co? – pyta Tosia i siada obok Borysa na kupce listów, na które mam odpowiedzieć ja.
– Siadłaś na mojej pracy, pomniesz. – Tosia wyjmuje spod pupy listy.
– No i co, mamo?
– Nic. Nie będzie Adama.
Odwracam się tyłem do Tosi, bo nie chcę, żeby widziała, jak mi łzy napływają do oczu.
– Ojejku, mamusiu! – Tosia podbiega do mnie i obejmuje mnie w pasie. – I bardzo dobrze! Tata powiedział, że ty zawsze byłaś kobietą jego życia i że pomyłki trzeba wybaczać. Tata chciałby z nami zamieszkać. Sorki, lubię Adama, ale, mamo, znowu będziemy rodziną!
Staję jak wryta. Tosia odsuwa się ode mnie i mina j ej trochę rzednie.
Mamo, ja wiem, że nie od razu, musisz się oswoić z tą myślą, ale zobaczysz teraz się wszystko ułoży…
Tata chciałby z nami zamieszkać? Ułoży się? Tosia, co ty mówisz???
To kwestia czasu, tak powiedział tata, a ja pamiętam, że jak kiedyś pytałam ciebie, czy ludzie mogą do siebie wracać, to powiedziałaś, że oczywiście, że trzeba wybaczać. To wybaczysz tacie, bo ta jego Jola…
– Ja nie mam czego tacie wybaczać.
– To cudnie! Bo on się martwił, że jednak…
– Ja nie mam czego tacie wybaczać i on nigdy z nami nie zamieszka. Nigdy – mówię ostro i widzę, że Tosi, jak małemu dziecku, buzia zmienia się w podkówkę. – Tosiu, nie ma powrotu do przeszłości. Ja już taty nie kocham i ty dobrze wiesz dlaczego.
– Nie mów tak! – Tosia nieopanowanie podnosi głos. – Nie mów tak! Widziałam was, jak się przytulaliście na moich urodzinach, jak było fajnie! Tata cię pocałował! I jest dla mnie taki dobry, a ty mówisz, że go nie chcesz! Bo ten cholerny Adam wrócił. A ja nie chcę Adama, ja chcę mieszkać z wami, tak jak inne dzieci! Jestem dorosła, nie jestem dzieckiem! Babcia i ciocia Hanka, i Ula powiedziały, że nie wszystko stracone!
– Nie jesteś już dzieckiem, Tosia, niestety – dodaję, bo widzę, że moja osiemnastoletnia córka jest maleńkim nieszczęśliwym dzieckiem, które sobie coś wymyśliło. – Musisz zaakceptować fakt, że masz rozwiedzionych rodziców. Że twój ojciec ma nową rodzinę i że ja jestem sama. To trudne, ale po prostu musisz.
– A twoi rodzice wrócili do siebie! Dlaczego nie możesz z nich brać przykładu! Nienawidzę cię! Nienawidzę! – krzyczy Tosia, odwraca się, trzaska drzwiami i biegnie do siebie. – Jeszcze wam pokażę! Wszystkim! Zobaczycie, pożałujecie!
Nie biegnę za nią. Nic jej nie wytłumaczę. Poproszę może Mamę, a może Ojca, żeby z nią porozmawiali. Tosia ubzdurała coś sobie. Jak mam wytłumaczyć własnej córce, że miły wieczór urodzinowy nie wystarczy, żeby się na powrót zakochać w byłym mężu łajdaku? Że tylko dlatego jestem miła dla Eksia, żeby Tosi się lepiej żyło na świecie? Łudziłam się przez chwilę, że można pogodzić te wszystkie rzeczy – starą i nową rodzinę, żyć w przyjaźni jak na amerykańskich filmach, mieć świetny kontakt z córką. Ona też nie może mnie zrozumieć. Dopiero kiedy się ma własne dzieci, wiadomo, o co chodziło naszym rodzicom. Muszę być cierpliwa, jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat i będziemy się rozumiały.
Zaraz, zaraz, babcia mówiła, że nie wszystko stracone? Moja Mama?
Biorę słuchawkę do ręki.
– Mamo?
Tak, kochanie?
Czy ty kiedyś rozmawiałaś z Tosia na temat mnie i twojego byłego zięcia?
Milczenie po drugiej stronie.
– Tak. – Moja Mama waha się. – Ale nieobowiązująco.
– I co jej powiedziałaś?
– Nic. To znaczy prawie nic. To znaczy… no wiesz, kiedy Adam wyjechał i pojawiła się taka możliwość, żeby jednak, biorąc pod uwagę to, że dziecko potrzebuje ojca i jednak…
– Co jej powiedziałaś? – przerywam ostro, choć wcale tego nie chcę.
– Nie mów do mnie takim tonem, dziecko. – Moja Mama jest poruszona. – Zawsze chcieliśmy dla ciebie dobrze!
– Ja nie! – słyszę w tle podniesiony głos Mojego Ojca. – Mnie w to nie mieszaj!
– Jak możesz! – Moja Mama prowadzi teraz nie tylko rozmowę ze mną, ale również z Moim Ojcem. – Sam mówiłeś, że byłoby dobrze, gdyby się zeszli!
Chcę wam oświadczyć, że rozwiodłam się…
My też kochanie, ale widzisz, że można się jakoś porozumieć…
– I nigdy nie wrócę do ojca Tosi. Nigdy. Przykro mi, że manipulowaliście Tosia i zamiast ją wspierać, łudziliście ją nadzieją.
Jak możesz tak o nas myśleć! – Moja Mama prawie płacze. – Że też doczekałam, że moja własna córka będzie do mnie…
Judyta? – Tata odebrał jej słuchawkę. – Nie przejmuj się, matce przejdzie. Żyj tak, żebyś była szczęśliwa, kochanie.
– Za późno – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Tosia się do mnie nie odzywa. Ale chyba się uczy. Byłam na ostatnim zebraniu szkolnym.
– Nie ma powodów do obaw, jeśli chodzi o maturę. Nie mamy zastrzeżeń – powiedziała jej wychowawczyni. – Bardzo wydoroślała w ostatnim czasie.
Jakub przemyka na górę, kłania mi się w drzwiach, Tosia, zdaje się, poinformowała go, jaką to ma niedobrą matkę. A ja żyję. Nie rozpadłam się, nie rozchorowałam, tylko mniej mnie bawią różne rzeczy. Wczoraj wieczorem zadzwoniła zrozpaczona Renka, że nie przyszła pielęgniarka do Karmelii i czy mogę jej pomóc w kąpaniu maleństwa.
Oczywiście, poszłam. Wanienka ze specjalną siatką, włoska, łóżeczko włoskie, kosmetyki dla małej ze Szwajcarii, a Renka bezradnie przyglądała się, jak w trzy minuty wymyłam maleństwo.
– Zostań – powiedziała, kiedy Karmelia zasnęła słodko z butelką chicco w buzi. – Pogadamy.
A potem wyjęła cały stos pism i zaczęła się zachwycać pasami odchudzającymi, środkami z Ameryki, które likwidują łaknienie, oraz klinikami chirurgii plastycznej.
– Nie karmię piersią, bo to mi zdeformuje biust – wyjaśniła – ale i tak mam rozstępy, jakoś muszę się ich pozbyć. Jakbym wiedziała, że tyle mnie to będzie kosztowało…
Mózg ci się rozstąpił i zdeformował najbardziej – powiedziałam. – We łbie ci się pomieszało, Reniu kochana! – Szarpnęłam szklanką i wylałam herbatę. – Zwariowałaś zupełnie! Jesteś najdoskonalszym tworem nowego systemu w tym państwie! Bezmózgowa istota, dla której można produkować te wszystkie idiotyzmy i której celem w życiu będzie posiadanie coraz większej ilości rzeczy, przedmiotów, ubranek, kremów, tipsów, sztucznych cycków, silikonowego tyłka! A kiedy już zarżniesz swojego męża finansowo albo będziesz już miała całkiem nowe życie, to obudzisz się i… Otworzyłam oczy i spojrzałam na Renkę. – Mózg ci się zdeformował Reniu – powiedziałam. – Nie przypuszczałam, że jesteś taką idiotką.
– No wiesz! – Renka zamknęła z hukiem kolorowy magazyn. – Ty nie wiesz, jakie ja mam głębokie życie wewnętrzne. Ja na pewno nie będę sama, jak ty. Mój mąż wie, co jest potrzebne kobiecie do szczęścia. Ja nie muszę pracować, żeby móc sobie pozwolić na operację plastyczną, a przez ciebie przemawia zazdrość. No cóż, takie są samotne kobiety.
– Wiesz co? – podniosłam się. – Nie mam siły rozmawiać o rzeczach nieistotnych. Dzisiaj nie. Raz na jakiś czas to jest dobre. Ale chyba mi to przestało odpowiadać. Nie chciałam cię urazić, ale to ty, Reniu, siedzisz do dziesiątej sama, tylko dlatego, żeby twój mąż przyniósł jeszcze więcej. Szkoda, że nie może pracować dwadzieścia cztery godziny. – I kończę jadowicie. – Nie zastanowiłaś się nad tym, że być może on woli pracę niż ciebie?
Renka zbaraniała, a ja pewnie ze wszystkimi zepsuję sobie kontakty. Ale jaka to przyjemność, mówić, co się myśli i robić, co się mówi!
W domu czekała na mnie Agnieszka.
– Nie odpowiadasz na telefony, Jutka, tak nie można!
Opowiedziałam jej pokrótce, co się dzieje. O rozmowie z Ula, która też myślała, że będzie dla mnie lepiej, a była tak tego pewna, że Szymonowi, który przyjechał w czasie mojej nieobecności, nie wyjaśniła, że mnie nie ma i ojciec Tosi jest u mnie bezprawnie. I o tym, jak strasznie się pokłóciłyśmy, kiedy jej powiedziałam, żeby nigdy nie wtrącała się do mojego życia, ponieważ ja do jej życia się nie wtrącam. I że nikt nie wie lepiej od nas samych, co czujemy. I że jeśli ona, Agnieszka, chce mnie przekonać, że…
Ale Agnieszka machnęła ręką.
– Judyta – powiedziała poważnie – najwyższy czas, żebyś zrobiła porządek ze swoim życiem. Ty, tylko ty i nikt za ciebie. Bardzo dobrze jej powiedziałaś. I rodzicom też. A Tosia… z Tosią pogadam sama, jeśli pozwolisz. Za bardzo ci świat wszedł na głowę.
Od dwóch dni jestem chora. Był lekarz, stwierdził zapalenie płuc. Nic dziwnego – zapalenie płuc, brak wsparcia. Ale wyzdrowieję. Tosia wróciła od Grześków i coś się zmieniło. Ja leżę w sypialni i czytam po raz dwusetny Trylogię i Idiotę oraz Anię z Zielonego Wzgórza, na zmianę, wyrywkowo, co świadczy o moim ciężkim stanie. Czytam, płaczę, śpię. I tak będzie do końca życia, jak sądzę.
– Mamo, zrobić ci herbatę? – Nie, dziękuję.
A może chcesz coś obejrzeć? To pójdę do wypożyczalni… jakiś film.
Nie, ale to miło, że pytasz. – Wypożyczalnia jest dobry kilometr od kolejki.
To co chcesz?
– Nic.
– A chcesz, żebym z tobą posiedziała? – Powinnam się ze zdziwienia przewrócić, ale leżę.
– Nie, dziękuję.
– Nie chcesz pogadać?
– Nie – mówię i jednak zwlekam się z łóżka.
Tosia podaje mi szlafrok.
– Masz leżeć.
Przypomniałam sobie, że nie wyjęłam mięsa na jutro. Jest w zamrażalniku.
To dlaczego mi nie powiedziałaś?
Nie wiesz, które – mówię i idę do kuchni.
Kręci mi się trochę w głowie. Koty na dworze, zamiast leżeć na mnie i wyciągać chorobę. Drogi Czytelniku, to przesąd, że kocie skórki używane niegdyś do okładania nerek usuwają chorobę… Żywe kocie skórki na pewno by mi pomogły.
Tosia wyprzedza mnie i staje przy lodówce.
– Z tobą tak zawsze, mamo. Nawet jak chce ci się pomóc, to nie można. Dlaczego nawet nie chcesz ze mną rozmawiać? Masz do mnie pretensję, tak? Ja to czuję! Że wszystko przeze mnie, tak! I na pewno Adam ci powiedział o tym liście, i ty dlatego nawet rozmawiać ze mną nie chcesz. – Tosia nagle zaczyna płakać, a ja siadam na krześle, bo jednak jestem bardzo słaba.
– O jakim liście? – pytam słabiuchno, nie mam siły na kłótnie z Tosia.
Nie udawaj! – krzyczy Tosia przez łzy – nie udawaj! Jesteś fałszywa tak samo jak ojciec! On też kłamie! Jola pojechała do Krakowa i oni tam budują dom! Wspólny!
To dobrze – mówię, ale w dalszym ciągu mózg odmawia mi posłuszeństwa.
Wcale nie dobrze! – Tosia siada koło mnie i chowa twarz w dłoniach. – Ja myślałam, że on chce do ciebie wrócić, a on po prostu się kłócił z tą swoją żoną! Ja chciałam dobrze…
Wyciągam rękę i dotykam Tosinych włosów. Dobrze, że już nie farbuje, ma taki ładny mysi kolor i takie piękne oczy.
– Nie martw się, Tosiu, każdy może się pomylić… Ja jestem bardzo szczęśliwa, że dziadkowie są razem… Ale to się zdarza niezwykle rzadko… My z ojcem… naprawdę przestaliśmy się kochać. I chociaż rodzina jest najważniejsza – korzystam z tego, że Tosia mi po raz pierwszy chyba w życiu nie przerywa – to rodzina jest takim tworem, w którym musi być miłość, przywiązanie, szacunek albo przyjaźń. Inaczej to jest tylko podstawowa komórka społeczna. Nam z ojcem zostałaś ty, ale dziecko nie może być jedynym spoiwem związku. Dziecku potrzeba czegoś dużo więcej, dziecko musi czuć, że ludzie się przynajmniej lubią, bo inaczej zwariuje.
Tosia podnosi zapłakane oczy i patrzy na mnie po raz pierwszy od miesięcy z pełnym zrozumieniem.
– Chcesz jajecznicę? – pyta z nadzieją. – Ja bym zjadła…
– Zrób – mówię, choć na samą myśl o jajecznicy robi mi się mdło. – Trochę zjem.
Tosia wyjmuje z lodówki jajka pani Stasi. Stawia patelnię na ogniu, wrzuca masło, a potem rozbija jedno jajko, drugie jajko, trzecie jajko.
– Tosieńko – mówię ostrzegawczo – ja tyle nie zjem.
– Ale ja zjem, jestem głodna. – Tosia nie reaguje, jak to zwykle robi, na znienawidzone zdrobnienie. Czwarte jajko, piąte jajko, szóste jajko.
Tosia! Wbiłaś sześć jaj!
Żałujesz mi, czy co?
Tosia łapie za metalową łyżkę, napotyka mój wzrok, bierze drewnianą, soli, pieprzy, kruszy ser pleśniowy, miesza. Jajecznica pachnie. Tosia zestawia patelnię na stół, podaje talerzyki. Nakładam sobie odrobinę, Tosia zaczyna jeść z patelni.
Tosia, zaszkodzi ci – mówię, bo widzę, że myśli o czym innym.
Nie zaszkodzi – mówi moja córka – Nie gniewasz się na mnie?
Biorę głęboki oddech.
– Nie. Córki robią głupstwa. A matki muszą i tak je kochać.
Ale ty mnie musisz kochać, czy chcesz?
Ja ciebie po prostu kocham – mówię, a Tosia się uśmiecha i zabiera do następnej porcji jedzenia.
Tosia, wbiłaś sześć jaj.
Tak, wiem – mówi Tosia i zagryza chlebem z ziarnem. – 1 nie gniewasz się o ten list?
– Nie wiem jaki.
– Że napisałam do Adama po świętach, żeby nam dał spokój, bo tata wróci. Żeby nie przeszkadzał. Ja mu długo napisałam. Że go proszę i że tata przyjeżdża, i że zajmuje się nami… Nie powinnam była tego robić, przepraszam, mamuś. Na pewno ci powiedział.
A więc to tak było… Eksio w Wigilię odebrał telefon, nie powiedział, że rozmawiał z Adamem, nie poprosił mnie do telefonu… Potem Tosia napisała do niego list… Potem przyjechał Szymon i zobaczył Eksia… Potem Ula, podobnie jak Moja Mama, moja Ciocia Kombatantka, Tosia, wiedziały, co dla mnie najlepsze. Adam przyjechał i tylko się upewnił, jak to wygląda.
– Nie powiedział. Nic nie mówił o żadnym liście. – Ja go poprosiłam, żeby nie mówił, ale myślałam, że powie…
Wcale nie chcę zacząć płakać, ale niestety płaczę. Tosia patrzy na mnie niepewnie, nie płaczę przy niej nigdy, ale nie mogę się powstrzymać.
– Mamo, mamo – mówi bezradnie – to jeszcze da się naprawić…
– Nie. – Pociągam nosem – Nic się nie da naprawić.
– Możesz przecież mu powiedzieć, że to ja… – Tosia zdobywa się na wspaniałomyślny gest. – On zawsze rozumiał takie rzeczy…
Patrzy na mnie z nadzieją. Właśnie tego jej zazdroszczę, jej i wszystkim nastolatkom. Nie ma rzeczy ostatecznych, wszystko można odwołać, naprawić, jakoś to będzie, dziś jest tak, a jutro może być inaczej, wystarczy jeden ekskjuz, żeby świat odwrócił się do góry nogami…
Uśmiecham się przez łzy.
– Już z nim rozmawiałam. On już nie chce. Ale cieszę się, że mi powiedziałaś. I bardzo cię proszę Tosia, nie wtrącaj się już. Obiecaj. Tosia skrobie patelnię. – Jezu, ty to wszystko zjadłaś? Tosi zawsze jest po jajkach niedobrze, a wrzuciła w siebie prawie sześć, i to jeszcze z serem pleśniowym. Jak nic będzie nieszczęście.
– Mamo, ja naprawdę nie chciałam… – Tosia wypija szklankę soku pomarańczowego.
– Wiem. Już nie rozmawiajmy o tym. Chodź, pooglądamy telewizję.
Zostawiamy bałagan na stole, Tosia przynosi mi koc, włączamy dziennik.
Trzystumetrowy tankowiec właśnie zawitał do portu gdyńskiego – informuje mnie spiker, a pod spodem ukazuje się napis: – Dwóch japończyków zeznało…
Mamo, Japończyk się pisze dużą literą czy małą? – pyta Tosia i nie mogę mieć o to do niej pretensji.
Pewnie Pearl Harbour też się tak zaczęło. Tankowce i Japończycy małą literą. – Nie ma co do tego wątpliwości. Owijam się kocem i oczy mi się same zamykają.
Nie słyszę, kiedy Tosia wychodzi z domu.
Z drzemki wyrywa mnie dźwięk telefonu. Dzwoni Moja Mama, żeby mi powiedzieć, że choć nie tak mnie wychowywała, to jednak chyba mam rację, ale ona jest stara, choć zawsze się stara i myślała, że tak będzie dla mnie lepiej. Potem dzwoni Mój Ojciec i mówi, że gdyby był na miejscu Mojej Mamy, toby przynajmniej przestał mówić, bo to woła o pomstę do nieba, i żebym się na matkę nie gniewała. Potem dzwoni Moja Mama i mówi, żebym nie słuchała, co ojciec plecie, bo on zawsze jakieś głupoty gada, tylko kierowała się własnym rozumem. Potem dzwoni Ojciec i mówi, żebym się nie martwiła, bo życie się nie kończy i że jeszcze jestem młoda, chociaż – ostatnio nie wyglądam. Potem dzwoni Moja Mama i mówi, żebym nie słuchała ojca, bo jestem młoda, tylko muszę o siebie zadbać. A potem widzę, że nie ma Tosi.
Jest wieczór. Borys leży przed kominkiem, w którym się przestało palić. Ja jestem spocona, oba koty na mnie leżą i wyciągają ze mnie chorobę. Postanawiam zadzwonić do Uli, może Tosia poszła do Agaty. Dzwonię do Uli z drżeniem serca.
– To j a, Judyta…
– O Boże, jak dobrze, że dzwonisz – Ula mi chlipie w telefon – myślałam, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz…
Robi mi się miękko w okolicach serca. Przecież Ula naprawdę nie chciała mi zrobić krzywdy. Po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności. I tyle.
No co ty, Ula – charczę w telefon, nie wzięłam po południu lekarstw i to słychać. – Nie gniewam się już… po prostu musiałam ci to wszystko powiedzieć…
Co ty, chora jesteś? – Ula się niepokoi.
Trochę, czy jest u was Tosia?
Zaraz do ciebie przyjdę – krzyczy Ula i nie słyszę, czy jest Tosia u nich, czy nie.
Ula zrobiła mi podwójną herbatę z poczwórną cytryną, wyściskałyśmy się mimo zapalenia płuc, przecież nie może być tak, że nas jakiś głupi Eksio rozdzieli, rozkłóci i zepsuje naszą przyjaźń. Właściwie to dobrze się stało, bo mogłam wszystko Uli powiedzieć, a tak pewno nie byłoby okazji. Może z przyjaźnią jest tak jak z miłością, to, co nas drażni, nie może być odsunięte na potem? W każdym razie dobrze, że Ula jest.
Kiedy zostaję sama, dzwonię do Jakuba, ale nie widział się dzisiaj z Tosią. Potem dzwonię, bardzo oględnie, do rodziców, ale również nic nie wiedzą. Potem dzwonię do Eksia, odbiera Jola, że nie, oczywiście Tosi u nich nie ma, a gdyby była, to przecież bym wiedziała, prawda?
Nieprawda.
Nie będę się niepokoić ani denerwować. Nie jest tak strasznie późno, a Tosia na pewno nie chciała mnie budzić. Nie muszę jej sprawdzać ani kontrolować. Wyszła gdzieś na moment i zaraz wróci.
Wlokę się do łóżka ze słuchawką w ręce, Borys idzie za mną. Idzie to dużo powiedziane. Wiem, że nieuchronnie nadchodzi ten moment, kiedy wezwę Mańkę i odprowadzę Borysa tam, gdzie żadne psy nie cierpią, gdzie będzie sobie mógł do woli biegać, wcinać w tajemnicy przed innymi psami kocie żarcie i nikt mu z tego powodu nie zrobi awantury, ani go nie wyśmieje. Borys kładzie łeb na kołdrze, patrzy na mnie, podnoszę mu tylne nogi, niech leży, póki jeszcze jest.
Owijam się kołdrą i ssę tabletkę od bólu gardła. Dopiero jak przestaję się mościć, dochodzi do mnie dźwięk telefonu i w słuchawce słyszę najukochańszy głos na świecie, pełen miłości i ciepła:
– Jutka? Jutka, straszny ze mnie kutas, straszny ze mnie idiota, co? Zatyka mnie.
– Tosia się porzygała. Co ona jadła? Obawiam się, że nie nadaje się do powrotu kolejką. Mogę ją przywieźć? Jutka? Jesteś tam? Moja wiertarka chciałaby cię zapytać, czy masz dla niej miejsce w swojej szafie…