Rozdział dziewiąty

Rachel była zbyt podniecona i zbulwersowana, by myśleć o położeniu się do łóżka. I tak nie mogłaby zasnąć.

Ubrała się więc w bluzkę i spódnicę, w których zamierzała odbyć podróż, i zaczęła pakowanie. Gdy skończyła, posprzątała pokój i ustawiła walizkę przy drzwiach.

Na toaletce położyła krótki list do swego gospodarza z podziękowaniem za gościnność, po czym skierowała kroki do pokoju dziecięcego. Resztę nocy spędziła, kołysząc w ramionach śpiące dziecko i na nowo powracając do dręczących wspomnień minionego dnia.

O siódmej rano Luisa obudziła się, szeroko ziewając, a potem uśmiechnęła się tak słodko, że wzruszona Rachel przytuliła policzek do jej maleńkiej twarzyczki pachnącej dziecięcą oliwką, i cicho załkała. Z każdym dniem córka Carmen coraz bardziej przypominała Briana, i z każdym dniem ból Rachel narastał.

– Seńorita Ellis? Przyniosłam dziecku butelkę.

Rachel wstała i z determinacją podała niemowlę zaskoczonej Catanie.

– Czy mogłabyś wykąpać Luisę i ją nakarmić? Jeszcze dziś wyjeżdżam. Może widziałaś gdzieś Felipe?

Ciemne oczy pokojówki zrobiły się okrągłe jak spodki.

– Nie widziałam go – odrzekła.

– Czyżby zawiózł seńora de Riano do pracy? – zawołała Rachel, nie kryjąc swego oburzenia. – Seńor nie powinien wstawać z łóżka, zanim całkowicie nie wyzdrowieje!

Oszołomiona Catana wzruszyła tylko swymi drobnymi ramionami.

Rachel domyśliła się, że już nic więcej nie wyciągnie z pokojówki i czym prędzej ją odprawiła, polecając jej opiece Luisę.

Kilka chwil później obarczona torbą i walizką maszerowała w kierunku schodów. Postanowiła poprosić Jorge, żeby zawiózł ją na lotnisko.

Gdy już dotarła do masywnych drzwi prowadzących na patio z tyłu willi, nagle usłyszała za sobą znajomy głos:

– Wykradasz się z mojego domu jak złodziej, nie mówiąc nawet do widzenia.

Vincente… Rachel zachłysnęła się własnym oddechem i znieruchomiała. Pierwszą jej myślą było, że Vincente czuje się o wiele lepiej. Ostatniej nocy nie był przecież w stanie nawet usiąść na łóżku. Ucieszyła się więc, widząc, że może już chodzić o własnych siłach. Ale zapiekła złość, którą dosłyszała w jego głosie, była przerażająca.

– Proszę, nie próbuj mnie zatrzymywać – powiedziała bezradnie, bojąc się spojrzeć mu prosto w oczy.

– Po tym, co się wydarzyło, trudno, bym cię zatrzymywał… Zabrzmi to w mych ustach być może zuchwale, ale muszę ci wyznać, że jesteś pierwszą kobietą, której zapragnąłem, i której nie udało mi się zdobyć.

Vincente de Riano, jak widać, należy do mężczyzn, którzy wszystko potrafią wykręcić na swoją korzyść, pomyślała z gniewem. Z pewnością wcieli się za chwilę w rolę okrutnie pokrzywdzonego, a ją obarczy poczuciem winy za całe zajście. Och, musiał przecież wiedzieć, dlaczego uciekła z jego ramion! Nie powiedział ani jednego słowa o miłości! Ani jednego!

– Nie będę cię zatrzymywał, seńorita – powtórzył z naciskiem. – Pozwól, że sam odwiozę cię na lotnisko.

– Gdzie jest Felipe?

– Felipe ma wolny dzień.

– W takim razie poproszę Jorge. – Rachel z ledwością łapała oddech. – Nie powinieneś prowadzić samochodu. Ostatniej nocy…

Basta! – przerwał jej brutalnie. – Nie będziemy już wracać do tematu ostatniej nocy.

– Powtarzam, że nie możesz w takim stanie prowadzić! – wybuchła i wreszcie ośmieliła się spojrzeć mu w twarz.

Oczy miał nadal podkrążone. Usta wykrzywiał mu teraz złośliwy grymas. Mimo że na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka osłabionego chorobą, biła od niego jakaś wewnętrzna siła i energia. Zauważyła, że koszulę w oliwkowym odcieniu miał niedbale wsuniętą w dżinsy, które opinały mu biodra jak doskonale dopasowany futerał.

Dawno temu, kiedy była jeszcze nastolatką, Rachel stała wraz z przyjaciółmi bardzo blisko płonącego budynku. Żar buchających płomieni zmusił wszystkich do wycofania.

Stojąc teraz tak blisko Vincente, czuła się podobnie. Miała wrażenie, że liżą ją języki ognia i przypiekają kawałek po kawałku, aż w końcu całe jej ciało zamieni się w jedną płonącą pochodnię.

– Czyżbyś tak się spieszyła, że nie możesz nawet zjeść ze mną śniadania?

Nie czekając na przyzwolenie, odebrał od niej bagaże i postawił je z boku, po czym bezceremonialnie chwycił ją za łokieć i poprowadził na patio.

Powietrze było ciepłe, przesycone zapachem róż, ale nie tak upalne i duszne jak po południu..

– Musimy załatwić jeszcze sprawę twego wynagrodzenia – wyjaśnił, prowadząc ją do stolika. – Podaj mi numer swego nowojorskiego konta, a dopilnuję, by pieniądze zostały tam natychmiast przelane.

– Nie wezmę od ciebie pieniędzy!

Wymówiła te zapalczywe słowa w momencie, gdy przy stoliku pojawiła się pokojówka z tacą. Dziewczyna zawahała się i dopiero gdy Vincente de Riano nakazująco skinął głową, zaczęła ustawiać na stoliku talerze z bułkami, owocami i kawę. Ledwie skończyła układać sztućce, uciekła jak spłoszony ptak.

Rachel wciągnęła głęboko powietrze w płuca, nim przemówiła.

– Ofiarowałeś mi mieszkanie i utrzymanie podczas mojego pobytu w Hiszpanii – wyjaśniła. – Co więcej, miałam możliwość poznania mojej małej bratanicy. W żadnym razie nie chcę twoich pieniędzy… To ja powinnam być ci wdzięczna.

– Mimo wszystko przekażę ci te pieniądze. Moi prawnicy ustalą twój adres, skoro sama nie chcesz go podać.

– I tak nie zrobię z tych pieniędzy użytku! – rzuciła ostro.

– Do licha! – zaklął pod nosem, ze złością rzucił serwetkę na stół i uniósł się na krześle tak gwałtownie, że rozlał gorącą kawę. Rachel wykrzywiła twarz z bólu, ponieważ kilka kropel wrzątku poparzyło jej ramię.

Madre de Dios! – znów zaklął, tym razem zły na siebie.

Chwycił serwetkę i zmoczył ją w stojącej w pobliżu konewce, po czym zaczął troskliwie przykładać ją do gołego ramienia Rachel.

– Przysięgam, nie chciałem zrobić ci krzywdy, pequena - wyznał ze skruchą.

– To była moja wina… – wyszeptała, onieśmielona. – Przykro mi, że cię obraziłam.

– To prawda, że znalazłaś sposób na wbijanie kolców w moją skórę. Ranisz mnie tak często…

A ty sądzisz, że mnie nie ranisz? – pomyślała z wielkim bólem w sercu.

Vincente ukląkł i znów przyłożył zimną serwetkę do jej ramienia. Patrzyła na jego pochyloną głowę o bujnych, czarnych włosach i wspominała tę chwilę, gdy wczepiała się w nie palcami. To przecież było tak niedawno… Dzisiejszej nocy. Teraz również pragnęła go dotknąć. Zamknęła mocno oczy, a dłonie zacisnęła w pięści, by się nie poruszyć, by nie krzyczeć o swej miłości, by nie zacząć go błagać…

– Rachel?

Głos Carmen dotarł do niej jak przez sen.

– Tio, czy coś się stało?

Rachel, zażenowana, wyrwała ramię z jego dłoni i skoczyła na równe nogi. W ferworze potrąciła krzesło i niechybnie by upadło, gdyby nie refleks gospodarza.

– Nic mi nie jest – wyjaśniła pospiesznie, zastanawiając się gorączkowo, dlaczego Vincente milczy jak zaklęty. Nerwowo odwróciła się do Carmen. – Kawa rozla…

Nie dokończyła, ponieważ Carmen nie zjawiła się na patio sama.

U jej boku stał mężczyzna, obejmując ją w pasie – mężczyzna prawie tak wysoki jak Vincente, szeroki w barach, z głową przyozdobioną gęstymi, złotymi włosami. Gdyby nie te włosy, pewnie by go nie poznała.

Przypatrywali się sobie dłuższą chwilę w milczeniu, jakby dopatrując się podobieństw i rejestrując różnice. Nie wiadomo, czyje oczy pierwsze napełniły się łzami.

– Brian!

Podbiegła ku jego wyciągniętym ramionom.

– Spanky! – Na wpół śmiejąc się, na wpół płacząc, wypowiedział to pieszczotliwe imię, obracając ją w kółko i w kółko.

A więc nie zapomniał…

I nagle, jakby zerwała się tama. Łzy płynęły po policzkach Rachel strumieniami, bezwstydnie obnażając jej głęboko skrywane uczucia, brat zaś kołysał ją w swych opiekuńczych ramionach. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, Brian przemówił zduszonym głosem:

– Jesteś taka piękna! I jakże wyrosłaś…

– A ty i Carmen tworzycie taką piękną parę… – odwdzięczyła mu się, z trudem dobywając głos. – A wasza córka będzie najpiękniejszą dziewczyną w Andaluzji!

Oczy Briana zajaśniały niebieskim światłem.

– Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem. – To chyba dlatego, że jest podobna do ciebie… – Nagle spoważniał, a na jego młodej twarzy pojawił się wyraz zmęczenia. Westchnął ciężko, a potem powiedział: – Zawsze chciałem wrócić, Spanky. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Czy wybaczysz mi mój wyjazd? Zawsze chciałem wrócić, ale ból…

– Nie musisz mi niczego tłumaczyć – przerwała. – Wiem wszystko i rozumiem. Przez te sześć lat też przeszłam piekło… Poszukiwałam namiastki rodziny, zajmując się dziećmi innych ludzi… Nie proś mnie o przebaczenie. Lepiej podziękujmy Bogu, że się wreszcie odnaleźliśmy.

– Carmen powiedziała mi o matce… – Głos mu się załamał. – Och, już za późno, bym cokolwiek naprawił… – Cały drżał jak w febrze i Rachel próbowała go pocieszyć.

– Nie zapominaj, że to ona prosiła cię o wybaczenie – przemówiła czułym, łagodnym tonem. – Jestem pewna, że jeśli nas teraz widzi, jest bardzo szczęśliwa.

– Och, Boże, gdybym mógł w to uwierzyć!

– Uwierz, Brianie… To prawda. Wszystko, co powinieneś teraz zrobić, by nasza matka nadal się uśmiechała, to kochać Carmen i Luisę do końca swych dni.

– To żaden problem. – Ścisnął ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił ją ze swych ramion i podszedł do Carmen.

Vincente de Riano stał nieco z boku, przyglądając się im z niezgłębionym wyrazem swych inteligentnych oczu. Jeśli nadal odczuwał ból w skroniach lub cierpiał na zawroty głowy, niczego nie dawał po sobie poznać. Widocznie ta jego sławna hiszpańska duma mu na to nie pozwala, pomyślała Rachel z goryczą w sercu.

– Wiem, że moje wyjaśnienia będą mocno spóźnione – Brian zwrócił się do seńora de Riano – chciałbym jednak pana poinformować, że Carmen i ja wzięliśmy w tajemnicy ślub. Udzielił nam go przeor z La Rabidy w niedługi czas po tym, jak zacząłem u pana pracować…

Rachel nagle jęknęła tak głośno, że wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.

– Przeor nie wspomniał mi o tym ani słowem – wyszeptała zdumiona.

– Obiecał nam dyskrecję – wtrąciła szybko Carmen.

– Och, jestem taka szczęśliwa! Tak się cieszę, że wzięliście ślub! – Pełne emocji słowa Rachel rozdarły ciszę, która zaległa na patio.

Na twarzy Vincente de Riano nie zadrgał ani jeden mięsień, zupełnie, jakby ta bulwersująca wiadomość nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.

– To ja prosiłam Briana, żeby mnie poślubił – odezwała się Carmen, trwożnie spoglądając na wuja. – Wiedziałam, że nigdy nie wyrazisz na to zgody… Podobnie jak mój ojciec oczekiwałeś, że poślubię Raimundo. Ale ja zakochałam się w Brianie! Pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Nawet nie wiedziałam, że miłość może być czymś tak pięknym i szalonym… Brian chciał cię prosić o moją rękę, ale mu na to nie pozwoliłam. Bałam się, że nas rozdzielisz… – Głos jej załamał się pod wpływem wspomnień i wobec złowieszczego milczenia wuja Vincente.

Rachel zadrżała. Jakże dobrze znała to uczucie lęku…

– Kocham pańską bratanicę, senor – odezwał się Brian z werwą. – Zamierzałem ciężko pracować w pańskim przedsiębiorstwie, aby zarobić na nasze utrzymanie i opłacić moje studia lingwistyczne…

– Studiowałeś, Brianie? – wtrąciła Rachel w nagłym przystępie radości.

Brian z powagą skinął głową.

– Najpierw w Perugii, a potem tutaj, w Kadyksie. Kiedy przeor dowiedział się, że mówię biegle po włosku i hiszpańsku, zachęcał mnie do dalszej nauki. On sam uczył łaciny, greki i języków romańskich i uważał, że ja także mogę zostać nauczycielem. Przysłał mnie do pana, senor de Riano, ponieważ wiedział, że u pana mogę więcej zarobić i dzięki temu kontynuować naukę.

– Matka zostawiła ci trochę pieniędzy, Brianie – wtrąciła Rachel. – Niezbyt to duża suma, ale z pewnością ci się przyda.

– Chciałam mu pomóc, ale mi na to nie pozwolił – powiedziała Carmen stłumionym głosem. – Jest tak samo uparty jak wuj Vincente.

Brian potrząsnął niecierpliwie głową i znów zwrócił się do senor a de Riano.

– Carmen nalegała, abyśmy zamieszkali w jej domu w Sewilli, aleja się nie zgodziłem. To była nasza pierwsza kłótnia…

Rachel przeniosła wzrok na seńora de Riano i wytrzymała jego badawcze spojrzenie. Mimowolnie uniosła trochę wyżej podbródek. Jej brat był i pozostał uczciwym młodym człowiekiem – takim, jakim go pamiętała z młodości.

– Do drugiej kłótni między nami doszło wówczas – ciągnął Brian z namysłem – gdy rozpętała się burza wokół kradzieży w przedsiębiorstwie. Dopiero po czterech miesiącach pracy zacząłem podejrzewać, że mój kolega, Lars, działa w przestępczej spółce i pana okrada. Nie miałem jednak dowodów, więc niczego jeszcze nie mogłem powiedzieć. Zacząłem natomiast bacznie obserwować Larsa. Szybko domyślił się, że go podejrzewam i zrozumiał, że niedługo zbiorę wystarczająco dużo dowodów, by złożyć na niego doniesienie. Aresztowano go, nim zdążyłem podzielić się z kimkolwiek swoimi obserwacjami. Wówczas Lars obciążył mnie, uważając, że tym samym zapewnia sobie moje milczenie. Gdy te plotki się rozeszły, Carmen wpadła w panikę… Bardzo się o nią bałem, ponieważ już wówczas oczekiwała naszego dziecka.

Wyjaśnienia Briana przyniosły ogromną ulgę sercu Rachel. Zawsze wiedziała, że był niewinny! Nie potrafiła jednak przejrzeć posępnej twarzy Vincente. Czy uwierzył jej bratu?

– Szalałem z niepokoju o Carmen – kontynuował Brian swoje zwierzenia. – Pierwszy lekarz, którego odwiedziliśmy, poinformował mnie, że Carmen ma zbyt wysokie ciśnienie i powinna stale być pod obserwacją lekarską. Powiedziałem jej wówczas, że o wszystkim z panem porozmawiam, senor… I wtedy znów doszło między nami do ostrej wymiany zdań. Ze strachu, żeby jej nie denerwować, przystałem w końcu na jej plan. Zgodziłem się wyjechać do Cordoby, do jej rodziców chrzestnych i pracować u nich do czasu, aż mój adwokat zbierze wystarczająco dużo dowodów, by mnie obronić przed sądem. Przysięgam jednak na wszystkie świętości, że zgodziłem się wyjechać tylko pod warunkiem, iż Carmen zamieszka z panem, seńor, i że przez cały czas będzie pod opieką medyczną.

Żarliwość, z jaką Brian przemawiał, wzruszyła Rachel do łez. Z pewnością i senora de Riano musiała chwycić za serce, ale niczego nie dał po sobie poznać i nadal stał nieruchomo jak głaz.

– Bogu niech będą dzięki, że mimo wszystko pan ją kocha – ciągnął Brian – i pomógł jej pan przejść tę ciężką próbę. Wiem, iż roztoczył pan nad nią i dzieckiem najczulszą opiekę i choćby z tego powodu do końca mych dni pozostanę pańskim dłużnikiem. Jeśli zaś chodzi o dowody potrzebne do oczyszczenia mego nazwiska, nareszcie je zdobyłem! – powiedział głosem drżącym z emocji, ale pełnym satysfakcji. – Za pozwoleniem, senor, chciałbym zamienić z panem kilka słów na osobności. Wśród pańskich pracowników znajduje się osoba, którą trzeba przesłuchać…

Nieoczekiwanie Rachel poczuła na sobie twardy wzrok Vincente i cała jej radość uleciała. Spojrzenie senora de Riano było chłodne i pełne rezerwy.

– Zdecyduj się, Rachel – powiedział cierpkim tonem. – Czy mam teraz odwieźć cię na lotnisko, czy też polecisz późniejszym samolotem?

– Na lotnisko? – spytała Carmen z twarzą pobladłą z przestrachu.

Wargi senora de Riano wykrzywił blady uśmiech.

– Owszem, nasza opiekunka do dziecka planuje jeszcze dziś odlecieć do Stanów. Jej spakowane torby stoją za drzwiami, verdad?

Oczy Carmen pociemniały z bólu.

– Naprawdę miałaś zamiar wyjechać przed moim powrotem? – spytała z niedowierzaniem.

Si, chica – odpowiedział jej wuj, nim Rachel zdążyła otworzyć usta. – Jakieś bardzo ważne powody, o wiele ważniejsze niż dobro Luisy, sprawiły, że musi natychmiast wracać do Nowego Jorku.

– To nie fair z twojej strony! – zaprotestowała żywo Rachel, po czym zarumieniła się, zdała bowiem sobie sprawę, że jej prywatna kłótnia z Vincente stała się oto publiczną tajemnicą.

– Rachel… – Brian z zatroskanym wyrazem twarzy podszedł do siostry i objął ją czule ramieniem. – Czekałem na nasze spotkanie tyle lat… Nie możesz teraz tak po prostu wyjechać! Zostań przynajmniej tydzień. Mamy całe sześć lat do odrobienia.

– Mam doskonały pomysł! – Carmen klasnęła w dłonie. – Wrócimy do Sewilli we trójkę razem z dzieckiem i zostawimy nareszcie biednego wuja w spokoju.

Pomysł Carmen wydał się Rachel wybawieniem. Nie chciała przecież rozstać się z bratem akurat teraz, gdy go odnalazła. Ale po tym, co się wydarzyło ubiegłej nocy, nie mogła pozostać pod dachem senora de Riano ani chwili dłużej. Kochała go zbyt mocno, by znosić w spokoju jego pretensje i gniew.

Carmen z nagłą werwą zarzuciła ręce na szyję wuja. Twarz jej promieniała szczęściem.

– Opiekowałeś się mną jak ojciec – przemówiła. – Nadeszła pora, bym ci za to podziękowała. Teraz możesz przestać się o mnie troszczyć. Mam męża, który się mną zaopiekuje. Życzę ci, najdroższy wujku, byś zaczął teraz żyć własnym życiem i znalazł w nim szczęście, na które tak bardzo zasługujesz.

– Carmen ma rację – wtrąciła odważnie Rachel, tłumiąc własny ból. – Jestem świadkiem, że byłeś niezwykle oddany Carmen i Luisie. Starałeś się być dla nich ojcem i wujem, sam mając złamane serce. Nadszedł czas, byś poszukał własnego szczęścia. Dlatego chcę…

Zesztywniał nagle z nieprzejednanym wyrazem na swej smagłej twarzy. Powinna się zreflektować i nie powiedzieć nic więcej, ale uznała, że musi dokończyć myśl.

– Chcę ci podziękować, Vincente, za twą życzliwą gościnność oraz za to, że mi zaufałeś… Pozwoliłeś mi zamieszkać w swoim domu, zajmować się moją bratanicą i oczekiwać na wiadomość od brata.

Przymknął powieki i jego oczy wyglądały teraz jak szparki, w których żarzył się czarny ogień.

– Nie jestem już twoim pracodawcą – odparł szorstko. – Możesz teraz robić, co chcesz.

Słowa te zabrzmiały w uszach Rachel jak żałobny dzwon.

– Powodzenia – szepnęła do Briana, całując go w policzek. Zdołała jeszcze uśmiechnąć się do Carmen, a potem szybko poszła w stronę drzwi. Z tyłu doszedł ją lodowaty głos senora de Riano, który zapraszał Briana do swego gabinetu.

Rachel nie miała siły, by dotrzeć do pokoju dziecięcego. Zaledwie znalazła się w swym apartamencie, opadła bezwładnie na łóżko, pogrążona w skrajnej rozpaczy.

Na dworze panował potworny upał, toteż błogi chłód wnętrza Muzeum Sztuki w Sewilli przyniósł Rachel niewysłowioną ulgę.

Brian, który spieszył się na spotkanie z dziekanem wydziału języków obcych na miejscowym uniwersytecie, podrzucił ją tu swym małym samochodem. Później miał wrócić po Rachel i zabrać ją na zwiedzanie miasta. Wieczorem zaś razem z Carmen wybierali się na pokaz flamenco.

Dla Rachel sam dźwięk tego słowa jątrzył nie zagojoną ranę. Zaproponowała więc, że zajmie się Luisą, oni natomiast będą mieli okazję spędzić ten wieczór tylko we dwoje. I mimo ich głośnych protestów pozostała niewzruszona. Nie miała najmniejszego zamiaru po raz drugi przechodzić przez mękę. Za żadne skarby.

Dziś rano brat i siostra wskutek nalegań Carmen udali się sami na długi spacer. Od czasu powrotu z Araceny, który nastąpił trzy dni temu, właściwie nie mieli okazji do dłuższej, intymnej rozmowy. Spacerując po pałacowych ogrodach, dużo rozprawiali o przeszłości, ale Rachel nie potrafiła ukryć przed Brianem obecnych problemów w jej życiu. Brian zawsze potrafił czytać w jej myślach. Nie minęło zatem dużo czasu i Rachel otworzyła się przed bratem.

Powiedziała mu, dlaczego musiała opuścić dom Vincente de Riano w Aracenie, i od razu poczuła ogromną ulgę. Słowa wylewały się z niej rwącym strumieniem. Mówiła o bólu, o rozpaczy, jaką przeżywała po śmierci matki, o zdradzie Stephena oraz, oczywiście, o pojawieniu się w jej życiu senora de Riano…

Wyjawiła bratu najgłębsze sekrety swego serca. Nie mógł teraz wątpić, że jest śmiertelnie zakochana w Vincente. Wyglądało na to, że oboje mają szczególną słabość do ognistych czarnych oczu i gwałtownego hiszpańskiego temperamentu.

Brian taktownie obiecał, że ani on, ani Carmen nie będą jej zmuszali do pozostania w Hiszpanii. Nie powinna natomiast zapominać, że w Sewilli zawsze będzie miała dom otwarty. Kochał ją bardzo i był jej głęboko wdzięczny, że przetarła dla niego drogę do senora de Riano. Dzięki temu będzie mógł razem z Carmen cieszyć się rodzinnym szczęściem.

Cudownie się złożyło, że Brian znalazł szczęście, rozmyślała Rachel, przemierzając sale muzeum.

Chociaż wisiały tu najwspanialsze obrazy hiszpańskich mistrzów wypożyczone z Muzeum Prado, Rachel nie była w nastroju, by je podziwiać. Rzuciła tylko przelotne spojrzenie na salę, w której eksponowano arcydzieła el Greca.

Niezwykle nastrojowe i ekspresyjne płótna el Greca zafascynowały ją, ponieważ atmosfera tego malarstwa przypominała jakże złożoną – posępną i tajemniczą, gorącą i wyrazistą – osobowość seńora de Riano. Płótna el Greca były niezwykłe, oryginalne, podniecające – i takim właśnie mężczyzną był Vincente…

Besztając siebie w duszy za te skojarzenia, Rachel pospieszyła do wyjścia. Miała nadzieję, że Brian już załatwił swoje sprawy i oczekuje jej na zewnątrz. Ale w ostatniej sali jeden z obrazów przykuł jej uwagę.

Porwanie Sabinek. Bezbronne ofiary ścigane przez swych zdobywców… Rachel przyszły na myśl słowa wypowiedziane przez Vincente de Riano, gdy w popłochu opuszczała jego sypialnię. Ale jej strach miał głębsze podłoże niż przerażenie malujące się na twarzach kobiet na obrazie.

Rachel zdawała sobie sprawę, że jeśli spędzi noc w ramionach Vincente, niewątpliwie zorientuje się on, jak bezgranicznie jest w nim zakochana. A wtedy – wtedy gdy poryw namiętności minie, jedynym uczuciem, jakie mu dla niej pozostanie, będzie litość. Dlatego właśnie uciekła.

– Ten obraz wywołuje strach, prawda, pequena?

Vincente! Serce waliło jej tak mocno, że z pewnością musiał je słyszeć. Odwróciła się, mając na końcu języka ostre słowa, ale na widok jego twarzy i pod spojrzeniem jego błyszczących oczu – po prostu straciła pewność siebie. Odnosiła dziwne wrażenie, że od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, minęły wieki. Wydał jej się dziwnie obcy i wrogi z tym lekko ironicznym skrzywieniem ust. Przypomniała sobie chwile, gdy usta te dotykały jej warg i doprowadzały ją do utraty zmysłów…

– Przyjechałem do Sewilli, by załatwić sprawy na policji – przerwał jej zapatrzenie. – Gdy wszedłem do domu, żeby zobaczyć Luisę, Maria powiedziała mi, iż Carmen poszła z nią do przyjaciół. I właśnie wtedy zadzwonił twój brat z wiadomością, że niestety się spóźni. Pytał, czy mógłbym wysłać po ciebie samochód… – Wzruszył niedbale ramionami. – Ponieważ dysponuję czasem, zaoferowałem swoje usługi. I oto jestem.

– To bardzo uprzejmie z twojej strony – odparła sztywno – ale równie dobrze mogłabym wrócić do domu taksówką. – Myśl o wspólnej z nim jeździe samochodem, nawet na krótki dystans, przerażała ją.

– Niestety, nie wracasz prosto do domu… Był do ciebie telefon. Jakiś mężczyzna oczekuje cię niecierpliwie w hotelu Don Kichot. Właśnie tam chcę cię podwieźć. To po drodze.

Rachel wpatrywała się w niego jak oniemiała.

– Mężczyzna?

– Mężczyzna, którego zamierzasz poślubić – wyjaśnił otwarcie.

– Stephen? – niemal krzyknęła.

Zbyt późno zdała sobie sprawę, że ludzie wchodzący do muzeum słyszą ich nerwową wymianę zdań i przypatrują im się z wyrazem zakłopotania na twarzach.

– Chyba to on jest menedżerem w hotelu Kennedy Plaza, czyż nie?

Stephen tu był? W Sewilli? Rachel walczyła z chaosem myśli. Niczego nie pojmowała. Co prawda Liz ostrzegała ją przed nim, ona jednak była tak zaabsorbowana senorem de Riano, że o Stephenie całkiem zapomniała. W ogóle nie istniał w jej myślach. Ze zdziwieniem przyjmowała fakt, iż kiedykolwiek mogło być inaczej.

– Bardzo mi przykro – wykrztusiła, jakby wyrwana ze snu. – Przykro mi, że znów sprawiam kłopot… Sama dotrę do tego hotelu.

Przemknęła obok niego i pospieszyła do wyjścia, mając nadzieję, iż na zewnątrz od razu natrafi na taksówkę. Vincente de Riano dogonił ją, nim zdążyła dotknąć klamki. Był wzburzony; mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Złapał ją za rękę i zmusił do wyjścia razem z nim, a potem przeprowadził obok rzędu taksówek do zaparkowanej za rogiem lagondy. Ten samochód przypomniał jej jazdę z Carmony, gdy senor de Riano eskortował ją, a potem zmusił, by towarzyszyła mu do jego domu w Sewilli. Nie pozostawił jej wówczas żadnego wyboru. Teraz, siedząc obok niego w samochodzie, czuła się tak samo – jak mysz schwytana w pułapkę.

Kiedy przez dłuższą chwilę nie włączał silnika, obleciał ją strach.

– Nie masz prawa zaczepiać mnie w publicznym miejscu i uprowadzać jak… jak swoją własność – zaczęła się bronić.

– Sama dałaś mi do tego prawo, gdy trzy dni temu z własnej woli weszłaś do mego pokoju i pozwoliłaś, byśmy się kochali…

Ogień palił jej policzki, gdy wybuchła:

– To nieprawda! Doskonale wiesz, po co weszłam do twego pokoju i… i wcale się nie kochaliśmy!

– Jeśli masz na myśli, że nie skończyliśmy tego, co zaczęłaś, gdy pojawiłaś się w drzwiach mej sypialni jak anielska zjawa z rozpuszczonymi włosami, to się z tobą zgadzam – odparował żywo. – Ale z pewnością pragnęliśmy się, od samego początku, od momentu, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy… Temu nie możesz zaprzeczyć… I jeśli nie byłbym tak osłabiony, z pewnością nie pozwoliłbym ci odejść!

– To nieprawda… – usiłowała protestować, ale z coraz mniejszym przekonaniem. Musiała sama przed sobą przyznać, że tylko ubrał w słowa jej myśli.

– Czy to wyrzuty sumienia zmusiły cię do wyrwania się z moich objęć? – spytał, nie zważając na jej protesty. – Wyobrażam sobie, że noce spędzone z kochankiem…

– Stephen nigdy nie był moim kochankiem! – krzyknęła wzburzona.

Vincente de Riano gwałtownie wciągnął powietrze i na chwilę zastygł w bezruchu, potem ruszył z miejsca z prędkością odrzutowego samolotu.

Jechali w kompletnym milczeniu. Rachel, oszołomiona prędkością, kurczowo przytrzymywała się fotela. Ku jej ogromnej uldze, gdy dojechali do zatłoczonego centrum, Vincente nieco zwolnił.

– Choć nie pochwalam taktyki twojego amanta – podjął po dłuższym milczeniu – domyślam się, że zwolnił cię z pracy, abyś w spokoju przemyślała sytuację i wróciła do rozumu. Domyślam się również, iż wyjechałaś z Nowego Jorku, nie dając mu szans na wyjaśnienie czegokolwiek.

– Jesteś po prostu geniuszem domyślności – zakpiła. – Kilka zdań konwersacji telefonicznej, a znasz już wszystkie fakty i wyciągasz daleko idące wnioski. Gratuluję! Och, Carmen miała rację… – westchnęła ciężko. – Jesteś po prostu niemożliwy!

Niespodziewanie chwycił jej dłoń i ścisnął tak mocno, iż powstrzymał drżenie jej palców. Była przekonana, że jeśli spróbuje się wyrywać, Vincente zwiększy siłę uścisku.

– W moim kraju pierścionek zaręczynowy nie jest potrzebny, żeby…

– Nie mówimy o twoim kraju! – przerwała mu. Gwałtownie cofnęła rękę, zbyt wzburzona, by znieść delikatną pieszczotę jego dłoni. – Owszem – podjęła – był taki czas, kiedy rozważałam ewentualność wyjścia za niego za mąż, ale…

– Ale stanął temu na przeszkodzie niepokój o brata, czyż nie? Teraz jednak, gdy Brian się odnalazł, nic już nie stoi na przeszkodzie twemu szczęściu.

Roześmiała się gorzko.

– A teraz proszę mnie wypuścić z samochodu – zażądała, gdy zatrzymali się przed wysokim hotelem.

Po chwili pełnej napięcia ciszy usłyszała trzask odpinanego pasa bezpieczeństwa. Była wolna – i była to ostatnia rzecz, której pragnęła. Opanowała się jednak i powiedziała z godnością:

– Możesz wierzyć lub nie, ale zawsze będę ci wdzięczna za to, że przebaczyłeś Brianowi i zaakceptowałeś go jako męża Carmen. Adieu, senor!

Загрузка...