– Pani wczorajsza wizyta u mnie sprawiła, że ludzie strzępią sobie języki od Jabugo do Sewilli. Istniało prawdopodobieństwo, iż plotka dojdzie do pani brata i wyciągnie go z kryjówki. Miałem nadzieję, podobnie jak policja, że dziś rano pojedzie za panią do miasta.
To wyjaśnienie brzmiało sensownie; Rachel sama żywiła podobną nadzieję. Nie spodziewała się jednak znów spotkać na swej drodze seńora de Riano. Ogarnął ją niepokój i zmieszanie, niewiele mające wspólnego ze sprawą Briana.
Bezwiednie wytarła wilgotne dłonie o biodra, czując na sobie jego baczny wzrok.
– Jestem nie mniej rozczarowana niż pan, że to nie Brian wysiadł z tego samochodu. – Gdy już zamilkła, zdała sobie nagle sprawę, iż nie do końca powiedziała prawdę.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy.
– Jeśli mam być szczery, senorita, całkiem zapomniałem o pani bracie, gdy zobaczyłem, jak ten idiota spycha panią z drogi. Mam nadzieję, że policja już go zatrzymała. Przyznać trzeba, iż tylko dzięki swej wyjątkowej zręczności uniknęła pani wypadku.
W umyśle Rachel zakiełkowało podejrzenie. Senor de Riano z pewnością nie prawił komplementów bez wyraźnego celu, ona zaś obawiała się jego manipulacji.
– Nigdy nie prosiłam, żeby pan płacił moje hotelowe rachunki! – przystąpiła do ataku. – Pozwoli pan, że oddam mu pieniądze, ponieważ nie chcę mieć wobec pana żadnych zobowiązań. – I po chwili dodała zuchwale: – Obawiam się, iż przyglądanie się, jak cierpię, sprawia panu szczególną przyjemność i dlatego sądzę, że jeśli potrzebna jest mi ochrona, to wyłącznie przed pana osobą, senor!
– Madre de Dios! – wybuchnął, szczerze zbulwersowany, a jego niewzruszoną twarz wykrzywił grymas gniewu.
Nareszcie mu dopiekłam! – pomyślała z satysfakcją.
– Przykro mi, ale spieszę się na lotnisko – rzuciła nonszalancko i odwróciła się w stronę samochodu.
– Nie tak szybko, senorita! – W okamgnieniu chwycił ją za nadgarstek i odwrócił do siebie. Poczuła twarde mięśnie jego ud przy swoim ciele i ciepło jego dłoni na skórze. – Muszę z panią porozmawiać – wymamrotał ochryple.
Była przerażona jego fizyczną bliskością i niespokojną reakcją własnego ciała.
– Nie… nie mam ochoty na rozmowę – wyjąkała.
– Nawet jeśli ta sprawa ma bezpośredni związek z pani bratem?
– Czy ma pan zamiar dręczyć mnie wymienianiem dalszych jego grzechów? – odparowała.
Zacisnął dłoń na jej ramieniu.
– Nie będziemy rozmawiać tutaj, na oczach setek przechodniów – powiedział z naciskiem. – Zabiorę panią do siebie.
Czyżby chciał ją zabrać do swojej posiadłości? W jej głowie kłębiły się sprzeczne myśli.
– Spóźnię się na samolot – zaprotestowała.
Rzucił jej posępne, nieodgadnione spojrzenie.
– Czyżby brat zapomniał pani wspomnieć, że posiadam również dom w Sewilli?
I znów wezbrała w niej fala gniewu.
– Wiem o panu jedynie to, że nigdy nie powinnam przekroczyć progu pańskiego domu! – zawołała.
– Pragnę pani przypomnieć – rzekł z wyższością – iż sugerowałem, żeby pani wróciła do Stanów pierwszym możliwym samolotem. Ale, jak widzę, nie potrzebowała pani mojej rady.
– I to w pańskich oczach czyni mnie jeszcze bardziej podejrzaną, czyż nie?
– Skoro pani tak uważa, nie będę zaprzeczał.
Próbowała odsunąć się od niego i wyzwolić rękę.
– Jeśli policja nie złapała Briana, a oboje wiemy, że się nie ujawnił, nie rozumiem, o czym moglibyśmy rozmawiać.
– Niebawem pani zrozumie. – Jego głos brzmiał złowieszczo. Nie dał jej więcej czasu na rozmyślania i zmusił, by mu towarzyszyła do samochodu.
Gdy już obszedł wóz i usiadł za kierownicą, spytała niepewnie:
– A co z moim samochodem? Muszę go zwrócić do wypożyczalni.
– Wyślę po niego któregoś z moich pracowników, gdy tylko dojedziemy do domu.
Uruchomił potężny silnik i powoli włączył się do ruchu. Zerknęła na zegarek, starając się nie zauważać gry mięśni na jego ramionach, gdy zmieniał biegi. Siedział tak blisko niej, że czuła się całkiem bezbronna wobec zdradliwej siły zmysłowego wdzięku, który roztaczał wokół siebie.
– Niedługo powinnam być na lotnisku… – podjęła niepewnie.
– Może pani polecieć innym samolotem – zlekceważył jej obawy.
Poczuła się zdana na jego łaskę. Prowadził jak rajdowy kierowca, manewrując w ulicznym ruchu z prędkością, która wstrzymywała oddech.
A mimo to czuła się przy nim zadziwiająco bezpiecznie, tak samo jak wczoraj w jego ramionach.
Przejechali przez centrum miasta w kompletnym milczeniu. Przed oczami Rachel przesuwały się urocze białe domy z okiennicami w kolorze ochry, których patia i ogrody porośnięte petuniami i geranium przyciągały wzrok. Gdy znaleźli się w reprezentacyjnej dzielnicy Calle Susana, Vincente de Riano zatrzymał się przed niedużym, wytwornym pałacykiem. I wówczas Rachel przeniknął nieprzyjemny dreszcz. Uzmysłowiła sobie wreszcie okrutną prawdę: senor de Riano, jako człowiek niezwykle bogaty, mógł przecież zatrudnić armię prawników, którzy uniemożliwiliby każdy ruch, jaki by poczyniła w celu uniewinnienia brata. Wszelkie jej wysiłki byłyby daremne… Czymże dysponowała? Śmieszną sumą kilkuset dolarów!
Wyrwało ją z głębokiego zamyślenia pytające spojrzenie i słowa seńora de Riano, który przeszedł wokół wozu, otworzył jej drzwi i powiedział:
– Poprosiłem Sharom, aby przygotowano nam posiłek w domu. Upał zdaje się pani nie służyć.
Oczy Rachel rzucały fioletowe błyski – z jednej strony z powodu złości, z drugiej zaś z wrażenia, jakiego doznawała zawsze, gdy był przy niej tak blisko. Teraz obejmował ją wpół i pewnie prowadził do wejścia.
Rachel szła sztywnym krokiem, pełna nadziei, że senor de Riano nie spostrzeże jej zmieszania.
– To nie upał jest powodem mojego złego samopoczucia, senor – powiedziała – lecz pańskie autorytatywne opinie o moim bracie.
Spodziewała się, że za chwilę otworzy drzwi porośnięte różową bugenwillą, on jednak nieoczekiwanie chwycił ją pod brodę i bezlitośnie badawczym wzrokiem obserwował jej zarumienioną twarz.
– Jak pani może nadal go bronić, właściwie nie wiedząc, co robił przez ostatnie sześć lat?
Była oszołomiona ciepłym oddechem muskającym jej wargi. W kąciku stanowczych ust drgał mu malutki nerw, co przykuwało jej uwagę. Głęboko wciągnęła powietrze, by odzyskać panowanie nad sobą, ale słodki zapach, którym było przesycone, odurzył ją na dobre. Podniosła na seńora de Riano zamglony wzrok i na nieskończenie długą chwilę utonęła w czarnej głębi jego oczu.
– Dios! – wyrwało mu się gdzieś z głębi serca.
Czyżby to moja osoba tak bardzo go poruszyła? – przemknęło Rachel przez myśl, i zaraz odskoczyła od niego gwałtownie.
– Tio Vincente?
W drzwiach stała czarnowłosa, zmysłowa dziewczyna w wieku około dwudziestu lat. Ubrana była w czarno-białą suknię, olśniewająco piękną, jakby przywiezioną prosto z pracowni kreatora mody. Ciemne, ogromne oczy dziewczyny patrzyły na Rachel z niesłabnącym zaciekawieniem.
– Ojej! – szepnęła, smukłymi, wypielęgnowanymi dłońmi zakrywając usta.
– Carmen, zapominasz o swoich manierach – upomniał ją gospodarz.
– Pero… – dziewczyna zająknęła się znów.
– Och, mówże po angielsku w obecności naszego gościa – poprosił lekko zirytowanym tonem i poprowadził zdezorientowaną Rachel do wyłożonego marmurem holu.
Czyżby Carmen była jego żoną? – przeszło Rachel przez myśl i poczuła dziwny dreszcz niepokoju.
– Seńorita Ellis, oto moja bratanica, Carmen… – Vincente de Riano rozwiał jej wątpliwości.
Rachel poczuła wyraźną ulgę. Właściwie dlaczego to miało dla niej takie znaczenie?
– Witaj, Carmen. – Chciała wyciągnąć rękę, ale cofnęła się speszona na widok przestraszonych oczu młodej kobiety.
– A więc pani jest Rachel… – wyszeptała dziewczyna.
– Si, Carmen – przerwał jej nerwowo seńor de Riano. – Seńorita Ellis jest siostrą Briana Ellisa. Niesamowite podobieństwo, verdad?
W jednej chwili twarz Carmen nabrała kolorów. Rzuciła wujowi gniewne spojrzenie.
– Zawsze twierdziłeś, że Brian jest kłamcą. Ale na temat swej siostry, musisz przyznać, nie kłamał!
– Cicho, chica! – rzekł tonem ostrzeżenia.
– Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć! – Jej namiętny krzyk odbił się echem w marmurowym holu.
Vincente de Riano gniewnie zmarszczył brwi.
– Porozmawiamy o tym później, Carmen – usiłował ją uspokoić.
– To znaczy ty będziesz mówić, a ja będę słuchać, czy tak? Wiecznie to samo… – westchnęła. – Chyba cię nienawidzę… – To pełne goryczy wyznanie zawisło w powietrzu. Po chwili martwej ciszy Carmen odwróciła się na pięcie i wbiegła na górę.
Rachel patrzyła na nią, powoli uświadamiając sobie, że powodem tej kłótni był Brian…
– Proszę wybaczyć mojej bratanicy – powiedział seńor de Riano z pewnym zażenowaniem. – Ostatnio przeżywa ciężki okres… – Popatrzył na nią uważnie, dziwnie uważnie. – A teraz proszę dać mi kluczyki. Felipe zwróci samochód do wypożyczalni.
Wyjęła kluczyki z torebki drżącymi palcami i upuściła mu je na dłoń, pragnęła bowiem uniknąć wszelkiego fizycznego kontaktu.
Nie omieszkał tego zauważyć; wykrzywił usta, jakby rozbawiony jej dziecinnym zachowaniem.
– Jeśli chce pani skorzystać z łazienki, to znajduje się ona w holu za schodami – poinformował. – Jak będzie pani gotowa, zjemy lunch w jadalni…
– Nie muszę się odświeżać, seńor. I wcale nie jestem głodna. – Była zdenerwowana jego sztuczną uprzejmością. – Przed chwilą byłam świadkiem sceny, która daje mi wiele do myślenia. Mam wrażenie, że Carmen jest bardzo zakochana w moim bracie… Czyżby ich miłość uważał pan za zbrodnię? Nie trzeba być specjalnie domyślnym, żeby zauważyć, że pan tego uczucia nie pochwala.
– Wolałbym, abyśmy tę rozmowę odbyli w moim gabinecie – powiedział chłodnym tonem i gestem ręki poprosił, by mu towarzyszyła.
Przeszli przez wielki salon ozdobiony lustrami i ciężkimi złoconymi meblami, za którym znajdował się nieco mniejszy pokój o belkowanym, drewnianym suficie i ścianach zapełnionych książkami i portretami w ozdobnych ramach. Był tu również kominek i przepastne skórzane kanapy.
Seńor de Riano zamknął za sobą podwójne, masywne drzwi.
– Proszę spocząć, panno Ellis – powiedział.
Gdy nalewał sobie drinka, Rachel usiadła na krześle obok wielkiego, rzeźbionego biurka.
– Napije się pani sherry? – rzucił przez ramię. – A może woli pani zrezygnować ze wszystkich przyjemności i od razu wziąć byka za rogi?
Aluzja do jej wzmianki o okrucieństwie hiszpańskiej corridy nie uszła jej uwagi.
– Nie pojmuję, o co panu chodzi, seńor – odrzekła z godnością. – Jest pan silniejszy ode mnie i trzyma mnie pan tu wbrew mojej woli. Brian naprawdę musiał panu zaleźć za skórę, czyż nie? – spytała napastliwym tonem, ponieważ jego arogancja i nieznośna męska duma rozwścieczyły ją i sprowokowały.
– Por Dios! – wybuchnął, po czym jednym szybkim łykiem wypił bursztynowy napój. – Ależ ma pani bujną wyobraźnię! Czy spodziewa się pani, że zostanie za chwilę zgwałcona na tej zimnej, marmurowej podłodze?
Ogarnęła ją fala podniecenia i strachu przed potęgą własnej wyobraźni, ponieważ zmysłowy obraz, który przed chwilą odmalował, przebiegł jej umysł sekundę przed tym, nim on tę zdrożną myśl ubrał w słowa.
– Wielki Vincente de Riano nigdy by się nie poniżył z siostrą takiego typa spod ciemnej gwiazdy, jak Brian Ellis! Nie mam wątpliwości, że jestem przy panu bezpieczna, seńor!
Mruknął coś pod nosem ze złością i tak mocno postawił pusty kieliszek na stole, że usłyszała, jak pęka na pół. Ten dźwięk sprawił jej mimo wszystko przyjemność.
Seńor de Riano odwrócił się i stanął naprzeciw niej – potężny, wysoki, z ponurym i władczym wyrazem twarzy. Jak śmiała tak się do niego odezwać? Zupełnie nie wiedziała, co w nią wstąpiło.
– Wbrew temu, co pani o mnie sądzi, nie jestem człowiekiem całkiem pozbawionym wrażliwości. Wierzę, że pani miłość do brata jest prawdziwa.
Rachel słuchała w napięciu, pełna sprzecznych uczuć w stosunku do tego mężczyzny. Ostatecznie jego słowa brzmiały całkiem szczerze…
– Pani uporczywe wysiłki zmierzające do odnalezienia brata i pani wiara w jego niewinność, są doprawdy godne podziwu. – Usiadł za biurkiem i przyglądał się jej spod lekko zmrużonych powiek.
Jego słowa nie roztopiły lodowej powłoki skuwającej jej serce. Przeciwnie, poczuła jeszcze większą irytację. Gdy tak na niego patrzyła i słuchała tych układnych słów, odnosiła wrażenie, że ma przed sobą dzikiego kota przyczajonego do skoku.
– Zupełnie pani nie przypomina kobiety, którą dwa tygodnie temu wyrzucono z pracy w hotelu Kennedy Plaza za zaniedbanie opieki nad dzieckiem arabskiego dyplomaty – dokończył z drwiącym uśmiechem.
Rachel zamrugała oczami. A więc jednak Stephen spełnił swą groźbę… Właściwie nie była tym zaskoczona. Stephen był człowiekiem bez charakteru.
Senor de Riano uniósł pytająco brew,
– Nie zaprzecza pani?
Być może był to wytwór wyobraźni, ale przez ułamek chwili Rachel wydawało się, że zauważyła w jego oczach cień rozczarowania.
– Jeśli zaprzeczę, i tak mi pan nie uwierzy – odparła ostrym tonem. – Podobnie, jak nie uwierzył pan Brianowi. Nie ma więc sensu, bym się broniła.
Usta mu drgnęły nieznacznie i po raz pierwszy od chwili poznania Rachel dostrzegła w jego twarzy iskierkę rozbawienia. Wyglądał tak atrakcyjnie, że znów serce zabiło jej niespokojnie.
Dopiero pukanie do drzwi oderwało ją od zdradzieckich myśli. Służący cicho wszedł do pokoju i przez chwilę rozmawiali po hiszpańsku, po czym gospodarz wręczył mu kluczyki do samochodu Rachel. Służący ukłonił się i wyszedł.
Vincente de Riano odwrócił się do Rachel; jego twarz znów przypominała pozbawioną wyrazu maskę.
– Zatelefonowałem do hotelu, w którym pani pracowała, żeby zasięgnąć o pani opinii – wyjaśnił. – Kierownik hotelu odmalował niepochlebny obraz pani osoby… Czekam na pani wyjaśnienia.
– Po co? – odparowała. – W pańskich oczach winna jestem tak samo, jak mój brat!
Pochylił się do przodu i mierzył ją ognistym spojrzeniem.
– W pani przypadku chyba dałbym się przekonać. Mężczyzna, z którym rozmawiałem, zbyt chemie panią oskarżył… Był zbyt zapalczywy w słowach… Zrodziło się we mnie podejrzenie, że łączył go z panią jakiś związek osobisty. Czyżby chodziło tu o kłótnię kochanków?
Senor de Riano okazał się mężczyzną nazbyt przenikliwym. Rachel nie mogła znieść jego przeszywającego spojrzenia i odwróciła wzrok.
– A więc tak jak myślałem! – mruknął z satysfakcją. – I ma pani zamiar zniszczyć moją kruchą wiarę w pani niewinność? Pozwoli mi pani przypuszczać, że rzeczywiście zaniedbała pani swoje obowiązki wobec małego chłopca powierzonego pani opiece? Cóż, to oznacza, że będę musiał poszukać sobie innej opiekunki dla mojej małej Luisy.
Luisa… Rachel zacisnęła kurczowo dłonie na poręczy fotela. Vincente de Riano miał dziecko! A to oznacza przecież, że ma żonę… Nie wiedzieć czemu ta wiadomość ją poraziła.
– Señorita? – doszedł jej uszu zaniepokojony głos.
– Gdzie… gdzie jest jej matka? – wyjąkała, z trudem odnajdując słowa.
Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się.
– Fizycznie wróciła już do zdrowia po trudnym porodzie, który wymagał cesarskiego cięcia… Emocjonalnie nadal nie czuje się dobrze… – Mówił coraz wolniej, wydawało się, iż szybuje gdzieś daleko myślami. – Ona i niemowlę w ogóle mają szczęście, że żyją…
– Niemowlę? – Raptownie uniosła głowę.
– Luisa kończy dziś siedem tygodni.
Rachel poruszyła się niespokojnie; zrozumiała, że kłopoty z Brianem nałożyły się na rodzinne problemy seńora de Riano. W ciągu ostatnich miesięcy żona go przecież bardzo potrzebowała… Rachel poczuła ciężar w sercu. Odwróciła wzrok, byle tylko nie patrzeć senorowi de Riano w oczy.
– Lekarz, który ją wczoraj badał, zalecił wyjazd – ciągnął. – Mamy nadzieję, że zmiana otoczenia i uwolnienie od obowiązku zajmowania się dzieckiem dobrze jej zrobią.
– I prosi pan mnie, przedstawicielkę okrytej niesławą rodziny Ellisów, abym zajęła się pańską córką? – zawołała Rachel z goryczą. Skoczyła na równe nogi, nie mogąc usiedzieć spokojnie. – Doprawdy, pańskie poczucie honoru jest równie oryginalne, jak pańskie poczucie humoru!
Rachel nie poznawała samej siebie. Uważała się przecież za osobę zrównoważoną – a teraz całkiem poniosły ją nerwy. Czy chciała się do tego przyznać, czy nie – senor de Riano zrobił na niej niezatarte wrażenie i dlatego pomysł pozostania pod jego dachem podczas nieobecności żony uznała za wielce niebezpieczny.
– Doprawdy? – W jego czarnych oczach pojawiły się ostrzegawcze błyski, ale Rachel o nic już nie dbała.
– Traci pan tylko czas. W dodatku spóźniłam się przez pana na samolot. Pojadę teraz taksówką na lotnisko i odlecę następnym.
Zerwał się z miejsca i zdążył zatrzymać ją przy drzwiach. Gdy poczuła jego dłoń zaciskającą się na ramieniu, ciało jej znów przeszył alarmujący dreszcz. Nie zdołała go opanować; pożerał ją wstyd z powodu własnej słabości. Coś nieuchronnie pchało ją ku temu fascynującemu mężczyźnie, mimo że należał do innej kobiety.
– Czy nie zechciałaby pani zobaczyć Luisy, nim definitywnie odrzuci pani moją propozycję? – Głęboki głos zdawał się przenikać ją na wskroś. – A może nie doceniam siły pani uczuć do mężczyzny, którego pozostawiła pani w Nowym Jorku?
Gwałtownie odwróciła głowę.
– To nie jest mężczyzna mojego życia – powiedziała twardym, stanowczym tonem. – Cokolwiek panu powiedział, kłamał!
Vincente de Riano przyglądał się jej napiętej twarzy, jakby ważył prawdziwość jej słów, po czym nagle wzruszył niedbale ramionami i powiedział:
– W takim razie nie widzę problemu. Nie ma pani pracy, do której warto by wracać, a pani zasoby finansowe są na wyczerpaniu. Oferuję pani wysoką pensję za opiekę nad Luisą. – Pochylił się nad nią niebezpiecznie blisko. – Ponadto będzie pani mogła pozostać jeszcze tydzień w Hiszpanii, co zwiększa szanse na spotkanie z bratem.
Potrząsnęła gwałtownie głową, trochę przerażona jego przebiegłością.
– Jeśli wrócę do Nowego Jorku, mam większe szanse, że Brian się ze mną skontaktuje i dobrze pan o tym wie! – Spojrzała na niego wyzywająco. – Właściwie czego pan ode mnie chce?
W kąciku jego ust, na które desperacko starała się nie patrzeć ani o nich nie myśleć, pojawił się cień uśmiechu. Nic nie mówiąc, podszedł do biurka i nacisnął guzik interkomu, nie odrywając przy tym wzroku od napiętej twarzy Rachel. Odezwał się po chwili kobiecy głos. Senor de Riano wydał polecenie, a potem zwrócił się do Rachel:
– Może ma pani jednak ochotę się czegoś napić, panno Ellis?
Rachel podziękowała i w tej samej chwili usłyszeli ciche kwilenie dziecka. W drzwiach pojawiła się ciemnowłosa kobieta w średnim wieku. W ramionach trzymała białe zawiniątko.
Rachel, zafascynowana, obserwowała, jak seńor de Riano bierze niemowlę z rąk kobiety i troskliwie umieszcza je na swoim szerokim ramieniu. Delikatnie pogładził dziewczynkę po policzku i przemówił do niej czule.
Ta wzruszająca scena ścisnęła Rachel za gardło. Nieoczekiwanie wróciła myślami do przeszłości. Przypomniała sobie Stephena, który nigdy nie pobawił się z żadnym dzieckiem ani nawet nie wziął na ręce…
To już wówczas powinno dać jej do myślenia. Był nieczuły, oschły, do nikogo prócz siebie nie żywił cieplejszego uczucia. Nie mógłby być dobrym ojcem… Z pewnością nie pieścił żadnego dziecka pozostawionego pod jego opieką, tak jak to w tej chwili czynił seńor de Riano, nie zwracając wcale uwagi, że niemowlę ślini mu elegancki, lniany garnitur.
Vincente de Riano miał inną twarz dla wrogów, inną dla tych, których kochał – pomyślała Rachel i zaczęła się zastanawiać, jak czuje się kobieta będąca obiektem jego miłości.
Niemowlę pod wpływem subtelnej pieszczoty i czułego szeptu przestało płakać. Starsza kobieta rozpromieniła się z radości, dygnęła przed swym pracodawcą i opuściła pokój.
Seńor de Riano rzucił Rachel dumne spojrzenie.
– Pewnego dnia Luisa złamie wiele serc…
Rachel nie miała co do tego wątpliwości. Zwłaszcza jeśli odziedziczy po ojcu jego urodę i osobisty wdzięk, pomyślała.
– Zapewne pójdzie w pani ślady – dodał pod nosem, jakby sam do siebie.
Gdy Rachel zrozumiała sens jego słów, poczuła, że w skórę wbija jej się setka szpileczek. Jeśli miał na myśli Stephena, to się mylił! Bardzo się mylił. Stephen był zbyt wielkim egoistą, aby można mu było złamać serce. Poczuła na sobie wzrok gospodarza i oderwała się od przykrych myśli.
– Proszę spojrzeć na malutką, nim pani stąd wyjedzie. – Podszedł do niej na wyciągnięcie ręki. – A może boi się pani, że dziecko zbyt mocno chwyci panią za serce i powstrzyma przed odjazdem?.
Serce Rachel już teraz waliło jak oszalałe. To nie dziecka się boję, myślała gorączkowo.
Chciała uciec stąd, ale jakaś nieokreślona siła trzymała ją w miejscu, podczas gdy seńor de Riano uchylił rąbek pieluszki i pokazał jej córeczkę.
Rachel doznała szoku na widok jasnych jak poświata księżyca włosków i anielskiej buzi, której rysy przypominały jej kogoś bardzo, bardzo bliskiego. Kogoś, kto dla Rachel był teraz najważniejszy na świecie… To nie do wiary!
Seńor de Riano przyglądał jej się badawczo.
– Prócz ciemnych oczu i oliwkowej skóry, które odziedziczyła po Carmen, Luisa prawdopodobnie będzie wyglądać jak pani odbicie w lustrze – powiedział zagadkowym tonem.
– Przypomina Briana na zdjęciach, które robiła mu mama w dzieciństwie – szepnęła w uniesieniu. Wyciągnęła rękę i przytuliła do siebie ciepłe, małe ciałko Luisy. – Luisa nie jest pańską córką… Jest córką Briana! – dodała z nagłym ożywieniem.
Na inteligentnej twarzy Vincente de Riano pojawił się zakłopotany wyraz.
– A sądziła pani, że ja jestem ojcem dziecka?
– Tak. Powiedział pan przecież „moja” Luisa…
W spontanicznym geście pocałowała jasną główkę wtuloną w jej ramię, wciągając jednocześnie w nozdrza słodki zapach dziecięcej oliwki.
– Mogło tak być… – powiedział tonem gorzkiej zadumy. – Moja żona była właśnie w ciąży, gdy trzy lata temu zginęła w tej samej katastrofie samochodowej co rodzice Carmen.
– Wielki Boże! – wyrwało się Rachel z piersi.
– Od tamtej pory opiekuję się moją bratanicą. Popełniła bardzo poważny błąd w swym młodym życiu, wiążąc się z pani bratem… Ale Luisa jest niewinna i zasługuje na wszystko co najlepsze.
Rachel nie wątpiła w szczerość tego oświadczenia. Widziała, jak odnosił się do dziecka, widziała w ciemnej głębi jego oczu prawdziwą miłość. Luisa miała szansę rozkwitać w cieple tej miłości… Rachel podziwiała go, że wziął na siebie tak wielką życiową odpowiedzialność i była mu jednocześnie wdzięczna za przywiązanie do jej małej bratanicy. Ale to Brian był ojcem Luisy i to on powinien zaopiekować się Carmen i dzieckiem. Mijający czas był nie do odzyskania… Dług Briana wobec senora de Riano wzrastał. Gdzie on się podziewa? – myślała z bólem w sercu.
– Czy Brian wie o dziecku? – spytała.
– Gdy zniknął, Carmen była w piątym miesiącu ciąży, ja jednak dowiedziałem się dopiero, gdy nie mogła dłużej ukrywać swego stanu. Możliwe, że pani brat wiedział, iż zostanie ojcem na długo przed tym, nim porzucił Carmen i zostawił ją własnemu losowi.
Porzucił… Rachel odżegnywała się od samego tego słowa.
– A co na ten temat mówi Carmen?
Bezwiednie potarł ręką po brodzie.
– Moja bratanica w ogóle o tym nie rozmawia.
– Ale jest przecież możliwe, że Carmen albo nie miała okazji powiedzieć Brianowi o dziecku, albo zdecydowała świadomie nie mówić mu prawdy… – rozważała na głos.
Seńor de Riano niedbale wzruszył ramionami.
– A cóż to za różnica, senorita? Końcowy rezultat jest taki sam: pani brat wyjechał.
– Jeśli nie wiedział, że zostanie ojcem, to stanowi ogromną różnicę! – odparowała. – Nasz ojciec odszedł od nas, kiedy byliśmy dziećmi. To zniszczyło całe dzieciństwo Briana. Czy pan naprawdę sądzi, że Brian mógłby powtórzyć grzech ojca?
Oczy Vincente de Riano rozbłysły złością.
– Mówi się, że jaki ojciec, taki syn…
– No właśnie! Ale to nie pan jest ojcem Luisy! – Odskoczyła gwałtownie i usiłowała uspokoić dziecko, które nagle zaczęło płakać. – Nie ma pan prawa wydawać wyroków!
– Jeśli pani brat zniknął na dobre, będę wychowywał Luisę i formalnie ją zaadoptuję!
Rachel szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
– Nie może pan! Ona przecież jest córką Carmen!
– Owszem, ale Carmen ma szansę jeszcze ułożyć sobie życie. Zanim pani brat zawrócił jej w głowie, była zaręczona z Raimundo de Leon, który pochodzi z jednej z najlepszych naszych rodzin. Raimundo nadal pragnie ją poślubić.
– Pod warunkiem, że Luisa nie będzie częścią posagu, czyż nie? – przerwała mu gwałtownie. – Czy naprawdę takiego męża pragnie pan dla swej bratanicy? Jestem pewna, że Carmen nie zechce brać udziału w tej transakcji. Tylko despota pańskiego pokroju mógł coś podobnego wymyślić! Moje gratulacje, senor!
Widok jego gniewnej twarzy rozwścieczył ją jeszcze bardziej. Nie mogła się pohamować i dodała jadowitym tonem:
– Jest pan reliktem zamierzchłej epoki z tym swoim aranżowaniem małżeństwa. To istny cud, że Carmen jeszcze od pana nie uciekła. I niech pan sobie nie myśli, że złożę broń. Będę walczyć do ostatnich sił o opiekę nad Luisą! Nie pozwolę, by również i jej zrujnował pan życie!