Paquita rzeczywiście była łagodną, dobrze ułożoną klaczą i bez najmniejszych problemów szła za ogierem seńora de Riano. Po kilku minutach jazdy Rachel uwierzyła w swe umiejętności i mogła rozkoszować się chłodem cienistego lasu.
Vincente de Riano, ubrany na czarno, doskonale prezentował się w siodle. Jechał przodem na okazałym arabie i opowiadał Rachel o Maurach, którzy w średniowieczu władali Andaluzją. Słuchała tych opowieści z prawdziwym zainteresowaniem, jednocześnie obserwując żywiołowego ogiera, którego seńor de Riano prowadził żelazną ręką.
Po półgodzinie jazdy dotarli do rozległej polany, gdzie roślinność była rzadsza, a promienie słońca, przedzierając się przez liście, tu i ówdzie rozświetlały podłoże. Seńor de Riano zeskoczył z konia i stał przez chwilę, z uwagą przyglądając się Rachel, jak podjeżdża do niego na swojej klaczy. Miała na sobie podkoszulek i brązowe spodnie do konnej jazdy pożyczone od Carmen.
Gdy tak na nią patrzył, poczuła dreszcz biegnący jej po kręgosłupie i cieszyła się, że nie włożyła obcisłych szortów.
Początkowo, zaraz po opuszczeniu stajni, Vincente de Riano wydawał jej się bardzo daleki, zaaferowany własnymi myślami, jakby ze smutkiem rozpamiętywał przeszłość albo też rozważał jakieś obecne, palące problemy. Po kilku jednak minutach jego nastrój uległ raptownej zmianie. Twarz mu się rozpogodziła i zaczął bawić Rachel sympatyczną rozmową, jak przystało na gościnnego gospodarza. Od tamtej pory nic nie zmąciło ich wzajemnego porozumienia. Toteż pytanie, które teraz usłyszała, zelektryzowało ją.
– Jak długo rozmawiałaś w stajni z Estabanem, nim ja się tam pojawiłem?
– Może kwadrans… – Starała się, aby jej głos brzmiał naturalnie. Poluzowała wodze i obserwowała, jak Paquita skubie trawę, porastającą brzegi strumyka przepływającego przez polanę. – On doskonale mówi po angielsku – dodała. – O wiele lepiej niż pozostali stajenni.
– To zrozumiałe, zważywszy, że kilka lat pracował w Anglii – powiedział z marsową miną.
Rachel zebrała wodze do lewej ręki, przymierzając się do zejścia z konia.
– Jest naprawdę bardzo miły – rozwodziła się na temat Estabana, nie pojmując przyczyn złego humoru seńora de Riano. – Zaproponował, że może być moim tłumaczem, jeśli zechcę pojechać do Jabugo, żeby uzyskać więcej szczegółów w sprawie brata. – Zdecydowała się na wyznanie prawdy, wiedząc, że senor de Riano i tak szybko przejrzy jej sekretne plany.
I nagle para silnych rąk otoczyła jej talię i pomogła zeskoczyć z konia. Rachel poczuła się nagle tak słaba i bezradna, że nie mogąc ustać na nogach, oparła się plecami o jego twardą klatkę piersiową.
– Domyślałem się tego – rzekł z naciskiem i dodał tonem ostrzeżenia: – Powinnaś jednak wiedzieć, że Estaban jest żonaty! Jego żona lada chwila urodzi mu czwarte dziecko. Pozwól więc, że ja będę twoim tłumaczem, jeśli zechcesz gdzieś jechać.
Rozwścieczona z powodu wyraźnej insynuacji w jego słowach, odwróciła się doń gwałtownie. Twarz jej pałała, a oczy ciskały błyskawice. Stali teraz tak blisko siebie, że czuła bijące od niego ciepło i mięśnie jego ud tuż przy swoim ciele. Starała się odsunąć, ale on nadal trzymał ją w talii i nie zamierzał puścić.
– Jeśli… jeśli chce pan powiedzieć, że celowo z nim flirtowałam – broniła się – to grubo się pan myli! Luisa usnęła trochę wcześniej niż zwykle, więc poszłam do stajni, żeby poznać Paquitę przed jazdą… Nie miałam pojęcia, że Estaban tak dobrze zna angielski, i że będzie taki rozmowny… – Z wrażenia, że znajduje się w ramionach senora de Riano miała ściśnięte gardło i nie mogła dokończyć myśli.
– Estaban jest znany z powodu… swej elokwencji – zadrwił. – I sprawia tym ból swojej żonie.
Mieszanina podniecenia i urazy doprowadziła Rachel do gwałtownego wybuchu.
– Proszę mnie nie oskarżać! I nie życzę sobie, by udzielano mi wskazówek! Wyrosłam już z wieku, kiedy potrzebowałam opieki ojca. Nie jestem Carmen… – zająknęła się, widząc, jak twardnieją mu rysy twarzy.
– Dopóki będziesz przebywać pod moją opieką, dopóty nikt nie ma prawa widzieć cię w jego towarzystwie – rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Estaban rychło zrozumie, że chciałaś z nim tylko porozmawiać i przestanie ci się narzucać. Nie życzę sobie, aby następny skandal wiązano z nazwiskiem de Riano.
– Nie należę do rodziny de Riano, seńor! – rzuciła oburzona.
– Jesteś bliską krewną Luisy. Wydaje mi się, że jesteśmy bardziej związani, niż sądzisz – dodał zagadkowym tonem.
Z trudem przełknęła ślinę i odrzekła:
– Wcale nie zachęcałam Estabana!
– Nie musiałaś tego robić. Południowcy są bezbronni wobec kobiety o twoim typie urody. Poskramianie męskich zapałów należy zatem do kobiety.
– Ależ to absurd! – Ogień palił jej policzki. – Mężczyźni również są zdolni kontrolować swoje reakcje. Bóg obdarzył kobiety i mężczyzn po równo silną wolą, żeby…
– Ale kobietę obdarzył szczególnym atrybutem: urodą – wtrącił stłumionym głosem. – Spójrz choćby na swoją skórę… – Z nagłością, która wprawiła ją w osłupienie, położył swą silną, ciepłą dłoń na jej dłoni. W panice próbowała mu się wyrwać, lecz na próżno. – Zróbmy eksperyment, zgoda?
Podniósł jej dłoń do twarzy tak, by poczuła satynową gładkość własnej skóry. Rachel z wielkim trudem oddychała. Czuła, że drży pod wpływem narastającego w niej napięcia. Bezwiednie zamknęła oczy.
– A teraz z pewnością odczujesz różnicę… – Nieoczekiwanie przyłożył obie jej dłonie do swej twarzy tak mocno, że poczuła pod palcami kłujący zarost na jego szczęce.
Pragnęła go dotknąć od pierwszej chwili, gdy go poznała. Teraz całkiem niespodzianie ziściło się jej marzenie. Powoli traciła poczucie rzeczywistości, przerażona słabością, która ją obezwładniła.
– Musisz przyznać, że dotykając mnie, odczuwasz całkiem coś innego… – odezwał się głosem miękkim jak jedwab. – Czy możesz, patrząc mi prosto w oczy, zaprzeczyć, że Bóg naraża mężczyzn na znacznie poważniejsze pokusy?
Pochylił się ku niej i przez chwilę z drżeniem serca myślała, że weźmie ją w objęcia, on jednak tylko lekko nią potrząsnął. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy płonące dziwnym, intensywnym światłem.
– Czekam na odpowiedź – powiedział z pewnością siebie, która podziałała jej na nerwy.
Czyż naprawdę myśli, że udało mu się przekonać ją do swego punktu widzenia? To była oczywista prawda, że kobieta różni się od mężczyzny jak dzień od nocy. Ale czy senor de Riano nie wiedział, że jego doskonale zbudowana męska sylwetka, muskularne ciało, szlachetne rysy twarzy, dumne czoło… że wszystko to było równie pociągające? Tak bardzo pociągające, że miała nieodpartą ochotę porzucić wszelką dumę i zrobić jakiś czuły gest w jego kierunku – gest, którego później szczerze by żałowała…
Gwałtownie oderwała się od Vincente de Riano, a potem nieoczekiwanie wsiadła na Paquitę i odjechała. Czuła, że musi uciec jak najdalej od tego mężczyzny.
Słyszała, że woła za nią, ale nawet nie odwróciła głowy. Całkiem zapomniała o lunchu, który mieli zjeść na szczycie wzgórza.
Najpierw pomyślała, że to z powodu grzmotu Paquita nerwowo podskoczyła i puściła się w dół wzgórza w szalonym galopie. Po chwili jednak dotarł jej uszu tętent potężnych kopyt ścigającego ją ogiera. Senor de Riano z szybkością błyskawicy wyprzedził ją, chwycił jej wodze i zmusił Paquitę najpierw do kłusa, a potem do stępa. Rachel poprzez rzedniejące drzewa widziała asfaltową drogę – znak, że byli blisko stajni.
– Madre de Dios, Rachel! – zaklął zbielałymi wargami. – Co w ciebie wstąpiło? Czy nie widziałaś, że Paquita galopuje prosto na drogę? Za chwilę mógł ją spłoszyć jakiś samochód!
Rachel miała tak ściśnięte gardło, że z trudem oddychała.
– Przepraszam… – wyjąkała. – Nie pomyślałam o tym…
– Zostań jeszcze na moment w siodle, tam będziesz bezpieczniejsza. – Lekko zeskoczył z konia. – Muszę obejrzeć kopyto Kalifa. Dziwnie oszczędza lewą nogę, myślę, że coś go uwiera.
Ogromny ogier parskał i tańczył w miejscu, a Vincente de Riano przemawiał doń przez chwilę pieszczotliwie, potem zaś ostrożnie podniósł jego nogę, żeby obejrzeć kopyto.
Rachel chciała spytać, czy coś znalazł, ale nie ośmieliła się zakłócić jego koncentracji. Siedziała więc w kompletnym milczeniu, gdy nagle głośny dźwięk klaksonu przejeżdżającego samochodu rozdarł ciszę.
Jak w przerażającym koszmarze zobaczyła, że Kalif wierzgnął i mocnym kopnięciem powalił seńora de Riano na ziemię.
– Vincente! – krzyknęła rozpaczliwie i zapominając o własnym bezpieczeństwie, zeskoczyła z konia i podbiegła do ogiera, który przebierał teraz nerwowo kopytami i ze skruchą obwąchiwał swego pana.
Rachel uklękła i ujęła w trzęsące się dłonie głowę Vincente. Niestety, nie poruszał się. Cienka strużka krwi sączyła się po jego czole i spływała aż na policzek.
– Vincente… – powtórzyła. – Mój kochany… – Gładziła go po twarzy, modląc się w duchu, by otworzył oczy, ale on nadal leżał nieprzytomny. – Nie umieraj, proszę – błagała.
Ogier instynktownie wyczuł, że stało się coś złego. Pochylił łeb i trącał swego pana, jakby chciał przywrócić go do przytomności.
Rachel nie zastanawiała się ani chwili dłużej. Wskoczyła na Paquitę i ruszyła galopem przed siebie. Po kilku minutach, gdy już dojrzała zarysy stajni, zaczęła głośno krzyczeć o pomoc.
Prawie natychmiast pojawiło się na dziedzińcu kilku pracowników, niektórzy już na osiodłanych koniach. Chwilę później cała grupa z Rachel na czele pędziła co koń wyskoczy do miejsca, w którym wydarzył się wypadek.
Vincente de Riano nadal leżał nieprzytomny. Jego twarz miała barwę popiołu. Rachel płakała w głos, raz po raz wycierając łzy cieknące jej po policzkach. Nie mogła oprzeć się myśli, że opłakuje zmarłego.
Jeden z mężczyzn ostrożnie podniósł seńora de Riano z ziemi i przytroczył jego ciało do siodła. Gdy wyruszyli w drogę powrotną, Rachel miała wrażenie, że jedzie w żałobnym orszaku. Nie mogła oderwać oczu zamglonych łzami od bladej twarzy Vincente.
Gdy wjeżdżali na teren posiadłości, senor de Riano nagle zamrugał oczami, jakby powoli odzyskiwał przytomność. Otworzył je szeroko i natychmiast poszukał wzrokiem Rachel. Patrzył na nią przez chwilę w dziwnym skupieniu. Gdy podjechali pod dom, na tylnym dziedzińcu oczekiwała ich gospodyni oraz gromadka służby. Vincente de Riano chwiejnie, ale o własnych siłach stanął na nogi i odmówiwszy pomocy, kulejąc, wszedł do domu.
Na twarzach stajennych i reszty służby odmalowała się ulga. Rachel modliła się w duchu, dziękując Bogu, że wysłuchał jej próśb, a gdy wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, ona również wbiegła do domu i popędziła na górę do pokoju Luisy.
Godziny popołudniowe i wieczorne mijały przeraźliwie wolno, Vincente de Riano nawet nie zajrzał do pokoju dziecinnego. Rachel, trawiona coraz większym niepokojem, postanowiła zagadnąć pokojówkę, gdy ta przyniosła na górę butelkę z mlekiem dla Luisy.
Catana z wyrazem lęku na twarzy wyjaśniła, że senor od czasu wypadku w ogóle nie opuścił swego pokoju, co więcej, zabronił gospodyni wezwać lekarza i przykazał nikogo nie wpuszczać do środka.
Jakiż był uparty! I jaki dumny… – pomyślała Rachel z pewnego rodzaju podziwem, który zaczynał wzbierać w jej sercu. Przypomniała sobie nagle słowa Carmen, że Sharom była jedyną osobą wśród pracowników, której nie udało mu się zastraszyć…
Położyła Luisę do łóżka i pod wpływem nagłego impulsu pobiegła do swego pokoju, aby włożyć przynajmniej sandały. Nie miała czasu się przebierać. Musiała jak najszybciej zobaczyć seńora de Riano!
W samej koszuli nocnej i szlafroku, z rozpuszczonymi włosami, zbiegła lekko jak ptak w dół po marmurowych schodach, a potem, polegając jedynie na swym instynkcie, pokonała labirynt korytarzy i schodów, by znaleźć się wreszcie w drugim skrzydle budynku, który w istocie przypominał jakiś wykwintny pałac wschodniego szejka.
Gdziekolwiek rzuciła okiem, widziała przepięknie kwitnące rośliny, a balsamiczna woń róż i jaśminów przesycała powietrze i oszałamiała zmysły. Ta charakterystyczna mieszanka barw i zapachów już zawsze kojarzyć się jej będzie z Hiszpanią… Wspomnienie tego bajkowego domu i jego ciemnowłosego gospodarza zabierze ze sobą do Nowego Jorku i pielęgnować będzie w duszy aż do końca swych dni…
Boże, błagam, nie pozwól, by stało mu się coś złego! – modliła się żarliwie, podążając długim korytarzem ku masywnym podwójnym drzwiom, przed którymi stała stara gospodyni, załamując ręce w odwiecznym geście rozpaczy.
Rachel doskonale potrafiła zrozumieć odczucia starej kobiety. Poznała już dwa domostwa seńora de Riano i wiedziała, że cała służba, wszyscy pracownicy, darzyli swego patrona szczerą miłością i ogromnym szacunkiem. Wiedziała również, że szlachetna duma seńora de Riano nie pozwalała mu zdradzić najmniejszej słabości przed ludźmi, których kochał. Ona jednak nie należała przecież ani do jego rodziny, ani do jego stałych pracowników i w dodatku, jak sądziła, nie cieszyła się w jego oczach szczególnym szacunkiem. Nie zważała więc, co sobie pomyśli i jak zareaguje na ofertę pomocy z jej strony.
Gospodyni na widok Rachel przeżegnała się w zabobonnym geście.
– Czy Catana pani powiedziała? – spytała zduszonym głosem. – Seńor jest ranny, być może, poważnie ranny… Ale nikomu nie pozwala wchodzić. Zamknął drzwi na klucz!
Rachel nie okazała zdziwienia. Właściwie spodziewała się takiego obrotu rzeczy.
– Czy ma pani drugi klucz od tych drzwi? – spytała ze śmiertelnym spokojem.
Na twarzy siwowłosej kobiety pojawił się przestrach, ale po chwili nieznaczny uśmiech ożywił jej wargi. Pokiwała głową z wyraźną aprobatą, wyjęła pęk kluczy z kieszeni fartucha i wyłuskawszy jeden, podała go Rachel.
– Niech Najświętsza Panienka ma panią w swej opiece. – Przeżegnała się raz jeszcze i pospiesznie odeszła.
Rachel drżącymi palcami włożyła klucz do zamka i przekręciła go. Potem delikatnie poruszyła mosiężną gałką i otworzyła drzwi.
Pokój tonął w kompletnych ciemnościach. Nigdy tu przedtem nie była, więc zawahała się w drzwiach, ponieważ nie widziała niczego na wyciągnięcie ręki.
Nagle z ciemności dobiegły jej uszu jakieś szybkie hiszpańskie słowa, które brzmiały jak siarczyste przekleństwa.
W pierwszej chwili, wystraszona, nerwowo podskoczyła, ale na dźwięk znajomego głosu poczuła ulgę. A więc żył i był przytomny…
– Proszę mówić po angielsku, seńor – odważyła się odezwać.
– Wielki Boże! To ty? – Jego głos pełen był zdziwienia, ale i złości. – Jak otworzyłaś drzwi?
– Nie powinien pan się zamykać. Cała służba odchodzi od zmysłów z niepokoju o pana. Mógł pan przynajmniej się odezwać, powiedzieć słowo… – Ku własnemu przerażeniu słyszała, jak jej głos drży. – Powinien pan zdawać sobie sprawę, że jeśli król źle się czuje, dwór jest zaniepokojony – dodała z pozorną swobodą.
Jej śmiałość musiała go zaskoczyć, ponieważ milczał przez dłuższą chwilę.
– Dziwię się – odezwał się wreszcie – że możesz pozwolić sobie na opuszczenie Luisy na tak długo, by przyjść tu i prowadzić śledztwo.
Twarz Rachel pokryła się rumieńcem. Dziękowała Bogu, że w pokoju było ciemno i seńor de Riano nie mógł tego zauważyć. Wpadła jednak w panikę, gdy nieoczekiwanie zapaliło się światło.
Miękki, różowawy blask zalał ogromne łoże, na którym spoczywał rozciągnięty w poprzek materaca Vincente de Riano. Przypominał piękną, dziką, czarną panterę. Już kiedyś Rachel poczyniła podobne spostrzeżenie.
Ale wtenczas, o ile pamiętała, był ubrany w elegancki, lniany garnitur, teraz zaś miał jedynie zawinięty wokół bioder puszysty ręcznik w biało-brązowe pasy.
Klatka piersiowa i nogi, których nigdy przedtem nie widziała obnażonych, zachwycały brązową opalenizną, podobnie jak jego twarz i szyja. Widok mocnych ramion i muskularnej piersi porośniętej ciemnymi włosami sprawił, że na chwilę straciła oddech. Przyszło jej na myśl, że na tle mauretańskich dekoracji bardziej przypominał dumnego arabskiego szejka niż hiszpańskiego arystokratę.
– Proszę, wejdź do środka i zamknij drzwi – powiedział władczym tonem, a gdy już wykonała polecenie, oznajmił: – Nie jestem w odpowiednim nastroju do rozmów ze służbą, ale ponieważ należysz do rodziny…
Zrobiła nadludzki wysiłek, by oderwać wzrok od jego umięśnionego ciała i postąpiła kilka kroków w stronę łóżka. Dopiero później uświadomiła sobie, że szła jak w transie i całkiem zapomniała, po co tu naprawdę przyszła.
– Chciałam… – zająknęła się. – Nie przyszedł pan pocałować Luisy na dobranoc – powiedziała pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
Bez ostrzeżenia chwycił ją za nadgarstek i pociągnął na łóżko.
– Nie opieraj się – niemal rozkazał, gdy usiłowała mu się wyrwać. – Mimo że minęło od wypadku już kilka godzin, nadal każdy ruch przyprawia mnie o zawrót głowy. Przestała się wyrywać i znieruchomiała w jego uścisku.
– Wiem, jak człowiek się wówczas czuje – przyznała. – Gdy byłam w szkole średniej, dostałam w głowę piłką od baseballu i miałam lekki wstrząs mózgu. Zawroty głowy nękały mnie przez kilka dni. Czy pojawił się guz w miejscu, gdzie kopnął pana koń?
Wypowiedziała to pytanie drżącym szeptem, ponieważ przyciągnął jej twarz ku sobie tak blisko, że jego oczy przesłoniły jej cały świat, a ciepło jego ciała i woń wody toaletowej otuliły ją miękkim woalem.
– Przyłóż tu rękę – szepnął ochrypłym głosem i położył jej drżącą dłoń na swej skroni.
Zamknęła oczy, bojąc się jego spojrzenia. Pod opuszkami palców wyczuwała miękką wypukłość, jakby opuchliznę. Nawet lekki dotyk w tym miejscu wprawiał całe jego ciało w drżenie.
– To boli, prawda? Przepraszam, jeśli pana uraziłam… Tak mi przykro… Ten wypadek zdarzył się z mojej winy. Jeśli mogłabym w czymś pomóc…
– Na przykład w czym? – przerwał jej porywczo.
– Może… może przyłożyć panu lód?
– Och, potrzebuję wielu rzeczy – mruknął pod nosem z rezygnacją.
Skoro przyznał się do swej słabości, musi naprawdę czuć się źle, pomyślała Rachel. Jeśli tylko uda mi się stąd wyjść, natychmiast zadzwonię po lekarza…
Gdy odważyła się nań zerknąć, spostrzegła nienaturalną bladość mocno zarysowanych kości policzkowych oraz ciemne obwódki wokół oczu, które raz po raz przymykał z bólu.
– Przyniosę lód, ale musi mnie pan na chwilę puścić… – podjęła łagodnym tonem.
Nagle położył dłoń z tyłu na jej głowie i przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie. Serce Rachel zaczęło walić jak oszalałe.
– Nim odejdziesz, przekaż, proszę, ten pocałunek Luisie – szepnął i gwałtownie otoczył wargami jej usta, nim zdążyła wydać okrzyk protestu.
Wiele razy wyobrażała sobie tę chwilę, często o niej marzyła, ale rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. Pod dotykiem jego warg całej jej ciało drgnęło niespokojnie i poczuła, jak wezbraną falą ogarniają pożądanie. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczęła oddawać mu pocałunki i wydało jej się to tak naturalne, jak oddychanie. Zapomniała o całym świecie, zapomniała po co tu przyszła. Obsypywała seńora de Riano gorącymi pocałunkami z nienasyconą chciwością wrażeń, których tylko on mógł jej dostarczyć.
Nie wiedziała, jak to się stało, ale po chwili leżała na nim, wtulona w jego muskularną, ciepłą klatkę piersiową, z rękoma oplecionymi wokół jego szyi, on zaś namiętnie przebierał palcami wśród kaskady blond włosów, która opadała mu na twarz.
– Por Dios, Rachel! – wymamrotał gorączkowo, prosto w jej usta.
Dźwięk jego głosu, dochodzący jakby z innego świata – świata rzeczywistości, wyrwał ją z ekstazy. Poczuła nagle wyrzuty sumienia i usiłowała uwolnić się z jego uścisku, ale on jej nie puszczał.
– Proszę mi wybaczyć, pewnie sprawiłam panu ból, seńor – szepnęła, uświadamiając sobie nagle, że w gorączce namiętności zupełnie zapomniała o jego ranie.
– Spójrz na mnie, Rachel – nakazał i odwrócił jej twarz ku sobie, a potem potrząsnął nią z zadziwiającą siłą. – Spójrz na mnie i powiedz, dlaczego wciąż, z takim uporem, nazywasz mnie seńor! To mi sprawia przykrość… Na imię mam Vincente. Pragnę usłyszeć, jak je wymawiasz.
Krzyczała, krzyczała przecież to imię na cały głos… Tak głośno, że echo rozbrzmiewało wśród gór! Ale on wówczas był nieprzytomny…
Z trudnością przełknęła ślinę.
– Vin… Vincente – wyszeptała, a imię to wydało jej się najpiękniejszym słowem pod słońcem. – A teraz pozwól mi odejść, bym mogła udzielić ci pomocy.
Widziała, jak jego pierś gwałtownie się podnosi i opada.
– Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, zostań ze mną… – powiedział głosem pełnym tęsknoty i namiętności. – Pragnę cię, pequena. – I znów przycisnął wargi do jej ust z zachłannością, która ją zaskoczyła. – Pragnę cię od samego początku i wiem, że również ja nie jestem ci obojętny.
– Nie jesteś mi obojętny? – powtórzyła jak echo, zaalarmowana wymową tego stwierdzenia.
– Si… Jeśli tylko mogłabyś widzieć swoje oczy, oczy płonące namiętnością, zrozumiałabyś, co chcę powiedzieć. Twoje oczy mówią własnym językiem. Czy wiesz, że podobne są do wielkich fioletowych gwiazd, które nagle wybuchają i rozpadają się na setki maleńkich brylancików, a każdy z nich oślepia swoim blaskiem? A twoje usta są tak pięknie wykrojone… – Obrysował palcem ich kontur i pod wpływem tego dotyku Rachel poczuła, że słabnie. – I przez cały czas składają się do pocałunku, jakby poszukiwały moich ust… I mam wrażenie, że żaden pocałunek, nawet najdłuższy, nie będzie wystarczająco żarliwy, by zetrzeć z nich wyraz pożądania.
– Och, proszę, nie rób tego! – błagała, gdy wsunął rękę między poły jej szlafroka i mocniej przycisnął ją do siebie. Miała wrażenie, że serce jej przestaje bić, jakby uwięzione w pułapce.
– Twoje serce cię zdradza, najmilsza – szeptał czule, wodząc wargami po jej ustach. – Przede mną niczego nie ukryjesz… Zostań ze mną… Pozwól mi się sobą nacieszyć. Bądź dobra dla mnie… Od tak dawna jestem samotny. Nie odmawiaj mi, nie odmawiaj sobie tej chwili radości i zapomnienia – szeptał prosto do jej ucha, łamiąc ostatnie bariery jej rozpaczliwego oporu.
Wielki Boże, to nie był sen… Vincente de Riano niemal miażdżył ją w swym mocnym uścisku, miała wrażenie, że ją pochłania z dziką, nienasyconą pazernością.
Rachel pomyślała o Leonorze. Pomyślała z zazdrością o kobiecie, która doświadczyła tego rodzaju ekstazy, o kobiecie, która miała być matką jego dziecka… Leonora była jego żoną, miała jego miłość i szacunek, uświęcone na ołtarzu…
Nagle Rachel zdała sobie sprawę, że Vincente nie mówił do niej o swych uczuciach – nie mówił o miłości ani o przywiązaniu, a jedynie o swych zmysłowych potrzebach i pragnieniach. To napełniło ją dotkliwym bólem, ponieważ uświadomiła sobie nagle, że nigdy nie zdobędzie serca tego mężczyzny. Vincente czuł się samotny, brakowało mu żony… a ona była po prostu kobietą… kobietą, która mu się spodobała!
Z rozdzierającym bólem w sercu wyrwała się z jego mocnych ramion i szybko zsunęła się z łóżka.
Zawołał za nią i próbował wstać, ale czując zawrót głowy, zachwiał się niepewnie i z powrotem opadł na materac, przeklinając pod nosem.
Rachel czuła, jak zalewa ją fala wstydu i upokorzenia. Jakże łatwo odkrył jej sekret! Czytał w niej jak w otwartej książce. W mgnieniu oka zrozumiał, że była chorą z miłości idiotką! Podbiegła szybko do masywnych drzwi, mając w głowie tylko jeden cel: uciec, uciec stąd jak najdalej!
– Masz rację! – zawołał za nią, gdy już była przy drzwiach. Jego głos był pełen drwiny. – Salwuj się ucieczką, tak jak te niewinne Sabinki, które uciekały przez pola przed swymi porywaczami!
Wypadła na korytarz i mocno zatrzasnęła drzwi. Nie mogąc złapać oddechu, ciężko wsparła się o framugę.
– Senorita Ellis?
Przerażona rozejrzała się wokół i zobaczyła gospodynię. Jak długo stała na korytarzu? Czyżby wszystko słyszała?
Rachel zerknęła na zegarek. Zorientowała się, że przebywała w pokoju Vincente de Riano prawie pół godziny – wystarczająco długo, by wzbudzić podejrzenia.
– Wydaje mi się, że seńor de Riano nie jest poważnie ranny – wyjaśniła, pospiesznie zbierając myśli. – Ale powinien przyłożyć sobie lód, żeby zmniejszyć opuchliznę na skroni. A jeśli rano będzie miał nadal zawroty głowy, wezwijcie lekarza.
– Przyniosę pani lód – odezwała się gospodyni.
Rachel unikała jej wzroku.
– Myślę… myślę, że lepiej będzie, jeśli pani sama zaniesie go senorowi. Powinnam już wrócić do Luisy.
Siwowłosa kobieta zmarszczyła brwi, gdy Rachel wyciągnęła klucz z kieszeni szlafroka i oddała go jej.
– Jeśli tak sobie pani życzy, seńorita.
– Tak sobie życzę.
Głęboko oddychając, żeby odzyskać równowagę, Rachel energicznie maszerowała długim korytarzem z powrotem do swojego apartamentu. Podjęła właśnie postanowienie, że jutro z samego rana wyjedzie do Nowego Jorku. Felipe odwiezie ją na lotnisko w Sewilli…
A jeśli chodzi o Luizę… Cóż, Carmen z pewnością wróci lada dzień, a tymczasem zajmie się nią Catana. Tak, to było jedyne słuszne wyjście: ucieczka. Przebywała w Hiszpanii stanowczo zbyt długo. Najwyższy czas wracać do domu. Najwyższy czas uciec od seńora de Riano!
Wszystko skończone! – krzyczało jej serce, gdy z determinacją zbiegała po schodach, oddalając się od źródła bólu, a czujne oczy gospodyni patrzyły za nią z wyrazem dezaprobaty.