Rozdział dziesiąty

– Czy to oznacza, że wszystko skończone?

Rachel z niezmąconym spokojem patrzyła Stephenowi prosto w twarz. Dzielił ich niewielki stolik hotelowej restauracji, gdzie usiedli obok kępy daktylowych palm dekorujących salę.

Stephen wyglądał jak rasowy turysta. Jeden z wielu przystojnych jasnowłosych Amerykanów zwiedzających Hiszpanię. Czuła do niego mniej niż nic.

Pojawił się kelner, żeby przyjąć zamówienie. Gdy już odszedł, odezwała się lekko ściszonym głosem:

– Liz ostrzegała mnie, że możesz pojawić się w Hiszpanii… Ale nie wierzyłam jej i naprawdę wolałabym, abyś tu się nie zjawił. Widzisz – zająknęła się – podczas pobytu w Hiszpanii odkryłam coś niezwykle istotnego: to mianowicie, iż nie jestem w tobie zakochana.

Potrząsnął głową w odwiecznym geście niedowierzania.

– Nie przyjmuję tego do wiadomości! – odrzekł z uporem.

– Będziesz jednak musiał – odparowała. – Możesz wierzyć lub nie, ale przebaczam ci wszystko, co się wydarzyło. Spędziliśmy razem wiele radosnych chwil i zawsze będę ci wdzięczna za wsparcie po śmierci matki, szczególnie wtedy, gdy umierałam z niepokoju o Briana. Stephen, musisz sam przed sobą przyznać, że ty również mnie nie kochasz. – Podniosła rękę w wymownym geście, gdy zaczął protestować. – Jeśli naprawdę się kogoś kocha – wyjaśniła – to nie można długo skrywać swoich uczuć. Nie można również jednocześnie pragnąć kogoś innego…

Odwróciła oczy, aby nie wyczytał z nich prawdy o pewnym fascynującym mężczyźnie, który przesłonił jej świat.

Stephen milczał tak długo, że zerknęła nań w końcu zaniepokojona. Napotkała jego badawczy, oskarżycielski wzrok.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że właśnie spotkałaś mężczyznę, którego naprawdę pragniesz? – spytał.

Mogła przez chwilę zebrać myśli, pojawił się bowiem kelner z kawą i chrupiącymi bułeczkami. Gdy kelner się oddalił, upiła łyk kawy i powiedziała, ostrożnie dobierając słowa:

– Chcę ci jedynie wytłumaczyć, że moje uczucia do ciebie nigdy nie były dość silne, bym zdecydowała się pójść z tobą do łóżka. Ty zaś nie kochałeś mnie naprawdę, skoro nie potrafiłeś pozostać mi wierny… Obydwoje mamy jeszcze szansę odnalezienia prawdziwego szczęścia.

– Spotkałaś kogoś! – zawyrokował. – Przyznaj, że zakochałaś się w kimś innym! – Jego głos brzmiał histerycznie.

– To bez znaczenia… – powiedziała z żalem. Och, co za nieszczęście, iż jedyny mężczyzna, który mógłby uczynić ją szczęśliwą, był dla niej nieosiągalny! – Zamierzam niedługo wrócić do Stanów – podjęła z pozornym spokojem, choć serce jej rozdzierał ból. – Poszukam sobie pracy… Nie będzie to już jednak opieka nad dziećmi, więc nie będę potrzebowała od ciebie referencji.

Zajmując się Luisą, Rachel doszła do wniosku, że jedynym dzieckiem, którym naprawdę pragnęła się opiekować, byłoby teraz już tylko jej własne dziecko – dziecko jej i Vincente! Ale skoro to w ogóle nie było możliwe, postanowiła poszukać sobie pracy w całkiem innej dziedzinie… Może wróci do szkoły, by uzupełnić swoje wykształcenie? Tak, będzie uczyć się i pracować! Uczyni wszystko, byle tylko zapomnieć o pewnym władczym i dumnym Hiszpanie.

Na policzkach Stephena nieoczekiwanie pojawiły się rumieńce gniewu.

– To ten łajdak de Riano, prawda? – W mgnieniu oka pozbył się resztek ogłady. – Ten arogancki bubek, z którym rozmawiałem przez telefon! Och, jestem przekonany, iż wcale cię nie musiał błagać, byś poszła z nim do łóżka!

Na końcu języka miała kąśliwą uwagę, że również wokół niego kręciły się kobiety i żadnej – oprócz niej samej – nie musiał o to błagać, ale wstrzymała potok gorących słów, by nie rozjątrzać sporu.

– Myślę, że powiedziałeś już za dużo – rzekła z godnością, odstawiła filiżankę z kawą i wstała.

Gdyby podjęła rękawicę, z pewnością doszłoby do gorszącej sceny, Stephen bowiem nie znosił najmniejszej krytyki i musiałby się odciąć z nawiązką. Podobnie zachowywał się w pracy; gdy nie udawało mu się osiągnąć celu, mścił się. Czy była wówczas ślepa, czy też po prostu przymykała oczy na nieprzyjemne cechy jego charakteru?

– Dokąd idziesz? – warknął niezadowolony.

– To już nie twoja sprawa, Stephen. Do widzenia!

Z uczuciem ogromnej ulgi, że tę przykrą rozmowę ma już za sobą, prawie biegiem opuściła hotel i natychmiast wskoczyła do taksówki.

W domu okazało się, iż Carmen oczekuje jej z wielką niecierpliwością.

– Rachel! – zawołała z ożywieniem, mocno przytulając ją do siebie. – Jakże się cieszę, że jednak cię widzę!

– Carmen, co się stało? – Rachel spojrzała na nią lekko zmieszana.

– Och, to wszystko z powodu tej kartki od wuja Vincente. Napisał, iż udałaś się na spotkanie ze swym narzeczonym, i stwierdził, że prawdopodobnie już do nas nie wrócisz, ponieważ wyjeżdżasz z nim do Nowego Jorku. Sharom powiedziała, iż wujek wpadł we wściekłość po telefonie twojego narzeczonego, i że cała służba schodziła mu z drogi. A potem nagle wypadł z domu jak furiat.

Och, po co wypisywał te wierutne bzdury! – Rachel zżymała się w duchu.

– Carmen – powiedziała uspokajającym tonem – znasz przecież swego wuja i dobrze wiesz, że ma tendencje do wyciągania pochopnych wniosków, zanim jeszcze pozna całą prawdę. To prawda, że Stephen przyjechał, aby się ze mną zobaczyć, ale teraz jest już na lotnisku i czeka na samolot do Nowego Jorku. Między nami wszystko skończone.

– Z powodu wujka, czyż nie? – Czarne oczy Rachel przeszywały Rachel na wylot. – Kochasz go – oświadczyła z mocą, – Wiem, że go kochasz.

Rachel z wrażenia przestała oddychać. Czyżby Brian…

– Brian przysiągł mi, że dochowa tajemnicy – powiedziała jakby sama do siebie.

– Uspokój się, on nie pisnął ani słowa.

– W takim razie miłość muszę mieć wypisaną na twarzy – uśmiechnęła się gorzko.

– Tylko jeden wujek tego nie zauważa – Carmen westchnęła. – Wyobraź sobie, że on jest szalony z zazdrości o ciebie.

– To niemożliwe… Och, Carmen, to niemożliwe! On przecież nadal opłakuje swą żonę.

Carmen zmarszczyła swe delikatnie zarysowane brwi.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Hernando Vasquez powiedział mi o tym tego wieczoru, kiedy byliśmy w Malagenii – wyznała Rachel.

– Hernando, jak większość mężczyzn, nie grzeszy zbytnią spostrzegawczością. Jeśli wujek byłby w żałobie, czy naprawdę sądzisz, że mógłby ciebie uwodzić? A przecież wysłał mnie do Cordoby tylko po to, by mieć cię wyłącznie dla siebie.

– O czym ty mówisz? – Rachel z niedowierzaniem zamrugała powiekami.

– Posłuchaj, Rachel… Podejrzewam, że wujek doskonale wiedział, iż znam miejsce kryjówki Briana. Oczywiście, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ale dopiero wówczas pozwolił mi połączyć się z mężem, gdy jakimś cudownym zrządzeniem losu pojawiłaś się w naszym domu. Francuzi nazywają takie uczucie coup defoudre. Miłość od pierwszego wejrzenia. To samo przytrafiło się Brianowi i mnie… – Carmen zamyśliła się na chwilę, a potem podjęła z namysłem: – Powinnaś jeszcze o czymś wiedzieć, Rachel…

Rachel słuchała z walącym sercem; chciwie łowiła każde słowo, a jednocześnie bała siew to wszystko uwierzyć.

– Małżeństwo wujka nie było następstwem spontanicznego uczucia… Zostało zaaranżowane z góry przez obie rodziny. Wujek bardzo lubił i szanował Leonorę, ale nie była jego wielką, prawdziwą miłością. Na pewno nie odczuwał takiej miłości, jaką teraz darzy ciebie… Och, on po prostu pożera cię oczami, gdy tego nie widzisz. Gdybyś w takiej chwili na niego spojrzała, może zrozumiałabyś potęgę jego uczuć! Rachel, pojedź do niego! To najwspanialszy mężczyzna na świecie! – I dodała drżącym głosem: – Wujek tak rozpaczliwie potrzebuje miłości i zasługuje na miłość takiej kobiety jak ty.

– A jeśli się mylisz? – Rachel wpatrywała się w Carmen z napięciem. – A jeśli to wszystko nieprawda?

– Nie mylę się i dobrze o tym wiesz.

Czyżby Carmen czytała w jej myślach? Nerwowo zwilżając wargi, Rachel szepnęła:

– Zawieziecie mnie dziś wieczór do Araceny?

Carmen objęła ją i uściskała.

– Jak tylko Brian pojawi się w drzwiach.


Cykanie świerszczy mąciło przedwieczorną ciszę, gdy Rachel wysiadała z samochodu na tyłach willi seńora de Riano.

Słońce już dawno schowało się za górami, pozostawiając na niebie krwawą łunę. Podchodząc do drzwi wejściowych, Rachel z lubością chłonęła ciepłe, parne powietrze przesycone oszałamiającym zmysły zapachem róż i kapryfolium.

Brian nie pozostawił jej drogi odwrotu. Gdy tylko wysiadła z samochodu i zatrzasnęła za sobą drzwi, wycofał wóz z podjazdu i zawrócił z powrotem na drogę do Sewilli. Została więc zdana na łaskę i niełaskę gospodarza. Przez chwilę stała niepewnie przed domem, kurczowo ściskając w ręce neseser, jakby to była jej ostatnia deska ratunku, nim wreszcie skierowała kroki na tylne patio.

Wszędzie mogła niespodziewanie natknąć się na gospodarza, więc z duszą na ramieniu poruszała się bardzo ostrożnie. Wokół nie było jednak żywego ducha; cały dom wydawał się kompletnie opuszczony.

Posługując się kluczem, który dostała od Carmen, otworzyła tylne drzwi i wślizgnęła się do środka. I tu również powitała ją złowróżbna cisza.

Być może dał służbie wolny wieczór, myślała. A jeżeli w ogóle nie ma go w domu? Tego nie przewidziała. Powinna sprawdzić w garażu, czy jest jego samochód, nim pozwoliła Carmen i Brianowi odjechać.

Wiedziona instynktem podążyła przez mroczny hol w kierunku jego sypialni. Na chwilę wstrzymała oddech, widząc skośną smugę światła wypełzającą spod drzwi. A więc był tutaj.

Na palcach podeszła do uchylonych drzwi i zajrzała do środka. Vincente de Riano, w spodniach od garnituru, w którym widziała go w muzeum, i w rozchełstanej koszuli, która odsłaniała ciemny, gęsty zarost na jego piersiach, stał, pochylając się nad tapczanem. Dopiero po chwili zauważyła, że leży tam otwarta walizka. A zatem pakował się… Ciekawe, dokąd się wybierał o tak późnej porze?

– Przepraszam… – powiedziała cicho, nagle przerażona własną śmiałością.

Burknął coś pod nosem w odpowiedzi, wyraźnie zły, że mu przeszkodzono. Nadal wyjmował rzeczy z szafy, w ogóle nie patrząc w stronę drzwi.

Rachel uświadomiła sobie, iż wziął ją za jedną z pokojówek. Postawiła więc neseser na podłodze i weszła głębiej do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Trzask zamka musiał go zaintrygować, bo nagle odwrócił głowę. I wówczas jego z natury smagła twarz nabrała barwy popiołu. Zrobił się tak samo blady jak wtedy, gdy stracił przytomność. Przenikliwie patrzył na Rachel ciemnymi oczami, ale nie pojawił się w nich błysk radości. To spojrzenie ją zmroziło, zatrzymało u progu drzwi. Czekała w napięciu na jego słowa i zdawało jej się, że minęła wieczność, nim się wreszcie odezwał.

– Przypuszczam, że sprowadza cię tu jakiś niezwykle ważny powód, skoro zdecydowałaś się na tak desperacki krok i po raz wtóry przekroczyłaś próg mojej sypialni – powiedział oschłym, nieprzyjaznym tonem. – Powiedz zatem, co masz mi do powiedzenia, i, proszę cię, odejdź!

W tych słowach czaiło się okrucieństwo, jakaś mroczna, złowroga obojętność, która ją przerażała. Było jednak już za późno na ucieczkę. Musiała przemówić.

– Teraz… teraz, kiedy odnaleźliśmy się z Brianem – powiedziała niepewnie – nie chcemy ponownie się rozstawać. Postanowiłam więc pozostać dłużej w Hiszpanii… – Przyglądała się jego twarzy, wypatrywała w niej jakiegoś wzruszenia, błysku nadziei, ale widziała tylko surowe, posągowe rysy, jakby wykute w granicie, i ani śladu ożywienia. – Problem polega na tym – ciągnęła zdesperowana – że nie chciałabym zbytnio przeszkadzać Carmen i Brianowi… Oni właściwie są dopiero po ślubie… Pomyślałam więc, czy nie mogłabym wynająć tutaj pokoju…

Udało jej się oszołomić go tym wyjaśnieniem. Popatrzył na nią z pewnym zainteresowaniem.

– Cóż, zaledwie pięć godzin temu pozostawiłem cię z mężczyzną, który przyleciał tu po ciebie aż zza Atlantyku!

– Cztery godziny i dwadzieścia minut temu – wpadła mu w słowo – oznajmiłam mu, że go nie kocham i pożegnałam się z nim, mam nadzieję, na zawsze. Przypuszczam, iż jest teraz w drodze powrotnej do Nowego Jorku.

– Proszę, tylko nie okłamuj mnie, Rachel. – Zacisnął dłonie w pięści i włożył je do kieszeni spodni.

– Być może nie powiedziałam całej prawdy, ale też nigdy cię nie okłamałam.

Przez chwilę milczał, jakby rozważając prawdziwość jej słów, a potem zadał pytanie, którego zupełnie nie oczekiwała.

– Jak się tu dostałaś?

– Brian i Carmen mnie przywieźli – powiedziała. – Carmen dała mi klucz.

Bezwiednie pogładził dłonią po karku; ten gest zakłopotania w dziwny sposób ją rozczulił.

– Gdzie oni teraz są? – zapytał.

– Przypuszczam, że w drodze powrotnej do Sewilli… Przykro mi, że ci przeszkadzam. Widzę, iż szykujesz się do drogi?

– Jeśli nie byłaś w nim zakochana, to dlaczego ode uciekłaś?

Gwałtowność tego pytania ją zaskoczyła, ale były to pierwsze słowa, które dały jej promyk nadziei.

– Po prostu… bałam się.

– Kogo się bałaś? Swojego poprzedniego kochanka?

Potrząsnęła głową, ale on jakby w ogóle jej nie słuchał. Zbliżył się do niej o krok i rzucił ze złością:

– Czy on cię źle potraktował? Skrzywdził cię?

– Nie.

– Powiedz mi prawdę, Rachel! – Pierś mu falowała ze wzburzenia. – Pragnąłem cię tak bardzo, że wtedy, gdy pojechaliśmy na konną przejażdżkę, właściwie zmusiłem cię, byś mnie dotknęła – powiedział, nie kryjąc rozdrażnienia. – Czy to on jest przyczyną, dla której nigdy nie chciałaś mnie dotknąć? Odpowiedz, Rachel!

– Nie! – zaprzeczyła z pasją. – Nic nie rozumiesz! Stephen nigdy nie był moim kochankiem.

Vincente de Riano gwałtownie wciągnął powietrze.

– Powiedz to jeszcze raz.

Skrzyżowała ręce na piersiach w obronnym geście.

– Nigdy nie spałam z żadnym mężczyzną – wyznała.

Patrzył na nią przez czas dłuższy w skupieniu. Potem energicznie potrząsnął głową.

– Czy naprawdę podejrzewasz, że kiedykolwiek mógłbym cię zranić? – spytał z niedowierzaniem.

– Fizycznie z pewnością nie – odparła drżącym głosem i od razu zorientowała się, że źle postąpiła.

Dios! – Jak człowiek oszalały z rozpaczy przesunął ręką po włosach. – Co to, na Boga, oznacza?

Teraz albo nigdy. Musiała mu to powiedzieć.

– Chociaż nie mam doświadczenia, nie jestem naiwna… Dla większości mężczyzn seks nie ma nic wspólnego z miłością, z prawdziwym uczuciem… To tylko chwilowe zaspokojenie pragnień… raz z jedną kobietą, raz z drugą…

Jego przystojna twarz przybrała poważny wyraz.

– Widzę, że twój ojciec wycisnął na twej psychice niezatarte piętno.

– Owszem, skrzywdził moją matkę. Ale myślę, że to jednak ty dałeś mi najboleśniejszą życiową lekcję.

– Wyjaśnij mi to, proszę – powiedział takim tonem, jakby przygotowywał się do pojedynku na śmierć i życie.

– Nigdy nie zaprosiłeś mnie do swej sypialni, czyż nie?

Nie odpowiedział. Patrzył na nią, jakby nie całkiem wierzył w to, co widzi i słyszy.

– Dziwne – ciągnęła – że mężczyzna, który od innych wymaga absolutnej uczciwości, ma tyle problemów, żeby być uczciwym wobec samego siebie. Pomogę ci więc…

Niebezpieczny błysk w jego oczach powinien ją ostrzec, przywołać do porządku, ona jednak, nie zważając na nic, brnęła dalej.

– Musisz przyznać, że odczuwałeś samotność i cierpienie po śmierci żony… Tęskniłeś za nią. W nocy, gdy nieoczekiwanie pojawiłam się w twym pokoju, na chwilę straciłeś ostrość widzenia, na chwilę jawa pomieszała ci się ze snem… A ja tam właśnie byłam, blisko ciebie… Odpowiedni materiał zastępczy na kilka godzin. Być może nawet na dłużej, na czas mego pobytu w twoim domu… – Uniosła do góry rękę w geście protestu, gdy chciał się do niej zbliżyć. – Być może niektóre kobiety byłyby szczęśliwe w takich okolicznościach, może nawet uważałyby, że zaznały szczególnej łaski… Ale ja do nich nie należę! – Głos jej załamał się, traciła nad nim panowanie. – Ja jestem… zachłanna. Pragnę od razu wszystkiego… i to na zawsze!

– Rachel…

– Pozwól mi dokończyć… Nigdy nie wiedziałam, czym jest pożądanie, póki nie poznałam ciebie. I pragnęłam cię od pierwszej chwili. Teraz rozumiem, że to samo musiała czuć Carmen, gdy poznała mego brata. I rozumiem, dlaczego potrafiła nawet tobie się przeciwstawić, żeby zaspokoić pragnienie swego serca.

Powiedział coś po hiszpańsku, czego nie zrozumiała, ponieważ była zbyt pochłonięta, zbyt przytłoczona własnymi emocjami.

– W moim życiu nikt z tobą nie może się równać, Vincente – wyznała. – I nigdy nie będzie mógł. Dlatego nie potrafiłam znieść myśli, iż będę dla ciebie tylko pocieszycielką na jedną noc, że szybko o mnie zapomnisz… To by mnie zabiło. I właśnie z tego powodu uciekłam. – Podniosła na niego oczy płonące miłością i tęsknotą. – Czy wiesz, że byłam o ciebie szaleńczo zazdrosna? I zazdrościłam nawet Carmen, że w każdej chwili może zarzucić ci ręce na szyję i powiedzieć, jak bardzo cię kocha. Wszyscy cię kochają, Vincente. Ale nikt nigdy nie pokocha cię tak mocno jak ja. Nikt. – To z głębi serca płynące wyznanie zawisło w pełnej napięcia ciszy. – Kocham cię aż do bólu, Vincente! – powtórzyła.

– W takim razie porozmawiajmy o cierpieniu… O bólu, zgoda? – odparł głosem pełnym wzruszenia. – Przypomnij sobie, jak mówiłaś, iż mnie nienawidzisz, że jestem okazem nie z tej epoki. Przypomnij sobie swe rozczarowanie, gdy okazało się, iż to nie Brian, tylko ja jechałem za tobą z Carmony! Czy mam wyliczyć wszystkie rany, które mi zadał twój ostry języczek? Rany, które przeraźliwie bolały i długo krwawiły?

Nagle podszedł do niej, chwycił ją w ramiona. Słyszała teraz mocne bicie jego serca; twarz miała wtuloną w jego szyję. Czuła, jak jego potężnym ciałem wstrząsają emocje – i wprost nie mogła uwierzyć, że oto jej ukochany, nieosiągalny Vincente trzymają naprawdę w ramionach. Przytuliła się doń jeszcze mocniej.

– Wiesz teraz, że było całkiem inaczej… – szepnęła czule. – Wcale nie chciałam cię zranić.

– Ale wymierzyłaś mi ostateczny cios, gdy przerażona uciekłaś z mego łóżka – powiedział z żalem. – Uciekałaś w takim popłochu, jakby goniło cię dzikie zwierzę. Dios!

– Bo nie usłyszałam od ciebie tego, co najbardziej pragnęłam usłyszeć – wtrąciła.

– Chodzi ci o wyznanie miłości, prawda? Widzisz „kocham” to bardzo mocne słowo. Wy, Amerykanie, szafujecie nim bez opamiętania. Określa ono wiele uczuć, począwszy od zainteresowania koszykówką, aż po słabość do szarlotki. My, Hiszpanie, rezerwujemy to szczególne słowo na specjalną okazję. Na tę chwilę, gdy spotykamy swą drugą połowę. Cóż, dla wielu ludzi, pozbawionych szczęścia, ta chwila nigdy nie nadchodzi… – urwał w zamyśleniu.

– A więc Hernando miał rację – westchnęła z rozpaczą.

– Hernando? – Uniósł głowę, wtuloną w jej włosy. – Co on ma z tym wspólnego?

– Powiedział… że twoje serce umarło wraz z Leonorą…

– Posłuchaj mnie, Rachel – przerwał jej bez wahania. – Bardzo lubiłem Leonorę i byłem do niej szczerze przywiązany. Nasze rodziny żyły w bliskiej przyjaźni od pokoleń i nasze małżeństwo zostało zaplanowane na długo przed tym, nim sami się na nie zdecydowaliśmy, uważając, że przyjaźń, która nas łączy, wystarczy, by założyć rodzinę i spędzić wspólnie życie.

– A więc nigdy dotąd nie byłeś naprawdę zakochany? – wybuchła Rachel, nie mogąc dłużej wytrzymać w milczeniu.

– Tego nie powiedziałem… – odrzekł z przekornym uśmiechem.

– Jest więc inna kobieta? – Głos jej załamał się z emocji.

– Tak, mój mały głuptasku. Trzymam ją właśnie w swych ramionach. – Wycisnął na jej ustach krótki, namiętny pocałunek, a potem podjął bardzo poważnym tonem: – Przysięgam, że tego, co teraz mówię, nigdy nie powiedziałem innej kobiecie. Powiem ci to teraz w twoim ojczystym języku, a potem będę powtarzał w swoim własnym przez resztę życia… – Przytulił ją mocniej. – Kocham cię, Rachel Ellis – rzekł z niezwykłą siłą i pasją. – Kocham twe wierne serce i twą czystą, niewinną duszę. Pokochałem cię od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, i od tego momentu zapragnąłem całować twe piękne fiołkowe oczy, które pociemniały gniewem, gdy źle wspomniałem o Brianie… i twe złote włosy, które błyszczały w promieniach słońca… Zapragnąłem wziąć cię w ramiona i…

– A ja tak bardzo pragnęłam się w nich znaleźć – wyszeptała prosto w jego usta, które dotknęły właśnie jej warg. A gdy po długim pocałunku pozwolił jej wreszcie zaczerpnąć powietrza, dodała: – W chwili, gdy zobaczyłam, jak przytulasz Luisę, zapragnęłam dać ci własne dziecko, Vincente.

– Rachel! – zawołał wzruszony.

Zamknęła mu usta pocałunkiem.

– Pragnęłam dać ci dziecko, które mogłoby zaznać twej miłości i dobroci… Pragnęłam zostać twą żoną i móc dotykać cię i całować, gdy tylko przyjdzie mi na to ochota. Och, nigdy się nie dowiesz, ile wycierpiałam, myśląc, że nigdy nie będziesz mógł mnie pokochać!

Potrząsnął energicznie głową.

– Czy wiesz, że właśnie przygotowywałem się do podróży do Nowego Jorku? Chciałem cię odszukać i zaproponować małżeństwo ze mną… A jeślibyś się nie zgodziła, planowałem cię porwać. Uwierz, że zrobiłbym to! – przysiągł gwałtownie.

Nagle, nim zdążyła się zorientować, niósł ją na rękach w kierunku drzwi.

– Dokąd mnie teraz porywasz? – zażartowała.

– Biegnę zadzwonić do przeora! Za godzinę zostaniesz panią de Riano. Moją uwielbianą żoną! – Pochylił ku niej głowę, a jego oczy pociemniały z pożądania. – A kiedy już złożymy na ołtarzu wszystkie przysięgi, natychmiast zabiorę cię do swojego łóżka. Naciesz się światłem dnia, pequena, bo długo nie będziesz go oglądać!

– Gdyby dziś wieczór Carmen nie powiedziała mi, że mnie kochasz… – podjęła Rachel tonem zadumy.

– Carmen jest bardzo inteligentną dziewczyną – odrzekł. – Domyśliła się od razu, co dzieje się między nami, i celowo zabrała cię do Sewilli, żeby zostawić mnie samego. Wiedziała, iż po twoim wyjeździe odczuję bezbrzeżną pustkę, i że pustka ta stanie sienie do zniesienia. Wiedziała, iż wówczas uświadomię sobie, jak bardzo cię pragnę i potrzebuję.

– Uwielbiam cię, Vincente – powtórzyła po raz nie wiadomo który. – Jestem w tobie tak bardzo zakochana, że boję się, iż jesteś jedynie wytworem mej wyobraźni. Boję się, że za chwilę znikniesz jak złoty sen. – Uścisnęła go mocniej, jakby chcąc się upewnić, iż istnieje naprawdę. – Nie mogłabym już żyć bez ciebie!

– Pojedźmy więc szybko do przeora i wypowiedzmy nasze przysięgi przed Bogiem!

– Ale jest bardzo późno, Vincente – zaoponowała.

– Przeor z pewnością już przywykł do szaleńczych zachowań rodziny de Riano. Carmen i Brianowi udzielił ślubu w środku nocy. Myślę, że i nasze nocne odwiedziny nie wywołają w klasztorze szoku.

Oczy Rachel zaszły mgłą.

– Jestem tak bardzo szczęśliwa – szepnęła.

– Ale ostrzegam cię, Rachel. – Nagle twarz mu spochmurniała. – Ostrzegam, że nigdy nie pozwolę ci odejść. Więc jeśli jutro rano zmienisz zdanie i spróbujesz ucieczki, zatrzymam cię siłą.

Ujęła w dłonie jego ciemną twarz i popatrzyła nań z odrobiną irytacji.

– Widzę, że nadal niczego nie kapujesz – powiedziała żartobliwym tonem.

– Nie kapujesz? – zmarszczył brwi. – Co chcesz przez to powiedzieć? Co masz na myśli? Nie bardzo rozumiem…

Popatrzyła na niego z rozczuleniem. Jakkolwiek doskonale władał angielskim, było oczywiste, że nie mógł znać wszystkich idiomów i wyrażeń potocznych.

– Powinniśmy najpierw wziąć ślub – odrzekła. – A kiedy już zostanę twoją żoną, będę w dzień i w nocy tłumaczyć ci, co mam na myśli. – Posłała mu prowokacyjny uśmiech. – Być może, gdy nasze pierwsze dziecko będzie w drodze, mój najdroższy, ukochany mąż – pocałowała go w policzek – zacznie wreszcie wszystko rozumieć.

Загрузка...