Rozdział czwarty

Seńor de Riano, nie pytając Rachel o zgodę, podszedł i odebrał jej płaczące niemowlę. Wystarczyło kilka czułych słów i pieszczot, żeby Luisa się uspokoiła.

A potem znów skierował spojrzenie na Rachel. Patrzyli teraz na siebie jak wrogowie.

– Wyciąga pani zbyt pochopne wnioski, seńorita – odezwał się zgryźliwym tonem. – Raimundo pragnie poślubić Carmen i wychowywać Luisę jak własną córkę. To Carmen stale odrzuca jego propozycję i czeka na Briana. Żywi przekonanie, że Brian do niej wróci… A na razie całą swą uwagę skupia na dziecku. Obawiam się, że odbywa się to kosztem jej zdrowia…

– Czy pańska bratanica jest chora? – zaniepokoiła się Rachel.

– Miała bardzo skomplikowaną ciążę – odparł. – Cierpiała na zatrucie ciążowe… Jest przekonana, że Luisa będzie jej jedynym dzieckiem i być może z tego powodu stała się wobec niej nadopiekuńcza. – Gestem pełnym miłości przytulił opalony policzek do jasnej główki dziecka, a widząc to, Rachel znów poczuła ucisk w gardle. Potem niespodziewanie uniósł głowę i popatrzył jej prosto w twarz. – Boję się o psychikę Carmen. Kiedyś była dziewczyną pełną życia, lubiła stroje i zabawy… Teraz trudno ją nakłonić, by wyszła z domu. Cały czas czuwa przy dziecku i prawie nikogo nie dopuszcza w pobliże małej. Nikomu nie ufa, jeśli chodzi o Luisę. Wydaje mi się, że te reakcje są nienormalne. Lekarz również twierdzi, że potrzebny jej wypoczynek. W przeciwnym razie jej obsesja się pogłębi.

– I sądzi pan, że mnie pozwoli zająć się dzieckiem? Przecież jestem całkowicie obcą osobą…

Jego twarz nabrała zagadkowego wyrazu.

– Jest pani przecież dyplomowaną opiekunką, a ponad to ciotką Luisy. Jeśli uda się przekonać Carmen, iż kocha pani Luisę, i że pragnie ją pani lepiej poznać przed swym powrotem do Stanów, myślę, że na krótki czas zgodzi się powierzyć dziecko pani opiece.

Rachel nerwowo splotła dłonie, zastanawiając się, dlaczego w ogóle rozważają tak zwariowany pomysł, skoro senor de Riano ani jej nie lubi, ani zbytnio nie ufa.

– Jeśli Carmen karmi dziecko, to całkiem naturalne, że nie chce się rozłączyć z Luisą – powiedziała.

Senor de Riano wyraźnie się zasępił.

– Carmen przestała karmić już w szpitalu. Jej mleko szkodziło dziecku. Luisa była poważnie chora… Przeszła skomplikowaną żółtaczkę i trzeba jej było przetaczać krew.

– Biedna Luisa – westchnęła Rachel.

Powoli zaczynała widzieć sytuację oczami wuja Carmen. Mimo że bardzo pragnęła wytłumaczyć sobie zachowanie brata, rozumiała, że jego zniknięcie dla Vincente de Riano mogło być podejrzane i wręcz niewybaczalne. Wszystko wskazywało na to, że Brian opuścił Carmen i pozostawił ją na łasce losu, i to w momencie, kiedy życiu jej groziło niebezpieczeństwo. Czyż matka nie powiedziała kiedyś do niej i do Briana tych pamiętnych słów:

„Nie potrafię wybaczyć waszemu ojcu, że nas opuścił. Dwukrotnie otarłam się o śmierć, gdy wydawałam was na świat. A jego nawet wówczas przy mnie nie było… Wiecie, gdzie był? Był z inną kobietą! Pomyślcie o tym, dzieci. Tylko pomyślcie”.

Rachel z bólem serca odwróciła się od Vincente de Riano. Usiłowała ukryć swoje emocje i rozterki… Choć wszystko przemawiało przeciwko jej bratu, jakoś nie mogła uwierzyć, że Brian jest podobny do ojca.

Ale dlaczego zniknął? Dlaczego nie zainteresował się Carmen? – zastanawiała się, odsuwając na bok pocieszające myśli i znów popadając w rozpacz.

– Naturalnie nie mogę pani zmusić, senorita, aby pani tutaj została… – usłyszała głos Vmcente de Riano. – Żadne z nas nie odpowiada za kłopoty, w których znaleźli się pani brat i moja bratanica… Jeśli więc zdecyduje się pani na powrót do Nowego Jorku, nie będę miał prawa pani winić. Szczególnie gdy, jak się domyślam, czeka tam na panią ktoś bardzo stęskniony. Osobiście odwiozę panią na lotnisko.

Tio Vincente! – Carmen wpadła do pokoju i wyciągnęła ręce do dziecka, ale señor de Riano powiedział coś do niej szybko po hiszpańsku. Odwróciła się na pięcie w kierunku Rachel. Jej piękna twarz naznaczona była bólem.

– Przepraszam, że wam przeszkadzam – powiedziała drżącym głosem – ale już pora na karmienie Luisy.

Rachel wyczuła na sobie badawczy wzrok senora de Riano. Nadszedł moment, by oznajmiła otwarcie, że wyjeżdża i poprosiła swego gospodarza o odwiezienie na lotnisko. Nie mogła jednak tego z siebie wydusić. Pokusa, aby zostać jeszcze w Hiszpanii była zbyt silna. Mogłaby przecież wszcząć na własną rękę poszukiwania Briana…

– Miałam nadzieję, że pozwolisz mi ją nakarmić – powiedziała, nieoczekiwanie dla samej siebie podejmując decyzję. – Bardzo pragnę poznać moją małą bratanicę. Zresztą już ją pokochałam… – Głos jej nagle zadrżał i całkiem bezwiednie rzuciła szybkie spojrzenie na senora de Riano.

– Ona jest częścią Briana, a ja kocham brata bardziej niż kogokolwiek na świecie. Zrobiłabym dla niego wszystko…

– Panna Ellis mówi prawdę, Carmen – rzekł seńor de Riano z uśmiechem pełnym satysfakcji, który sprawił, że Rachel w nagłym porywie miała ochotę cofnąć wypowiedziane słowa.

Vincente de Riano zapewne był przeświadczony, że udała mu się manipulacja; Rachel zrobiła dokładnie to, czego chciał. Powtarzała sobie teraz, że podporządkowała się jego planom wyłącznie ze względu na Briana i Carmen.

– Zabierz pannę Ellis na górę i pokaż jej pokój dziecinny – powiedział. – Możemy zjeść lunch za pół godziny. – Umieścił Luisę w ramionach Carmen i pochylając głowę, raz jeszcze ucałował jej jasne włoski.

Na chwilę twarz Carmen złagodniała. Seńor de Riano wyglądał doprawdy rozczulająco, gdy bez skrępowania, z wyraźną dumą okazywał dziecku czułość. Nie było chyba kobiety, która nie uległaby jego urokowi. Zarówno Carmen pozostawała pod wrażeniem, jak i maleńka Luisa, która w jego ramionach natychmiast się uspokajała.

Rachel wiedziała, że musi wzbudzić zaufanie Carmen, jeśli chce, by pozwoliła jej zająć się swą maleńką córeczką. Wiedziała również, że nie będzie to łatwe zadanie.

– Twój wuj powiedział mi, że jesteś nadzwyczajną matką – odezwała się do Carmen. – Czy pokażesz mi, jak karmisz Luisę, bym mogła się nauczyć?

Carmen miała zakłopotaną minę.

– Czy kiedykolwiek zajmowałaś się noworodkiem? – spytała z pewną podejrzliwością.

– Panna Ellis jest dyplomowaną opiekunką do dzieci – wtrącił gładko jej wuj.

– Ale obie z Carmen wiemy, że niania nigdy nie zastąpi matki – pospiesznie dorzuciła Rachel. – Pozwolisz, Carmen, że najpierw będę obserwować, jak zajmujesz się Luisą. Chciałabym, żeby mała wiedziała, że ma jeszcze innych krewnych, którzy ją bardzo kochają. Dziecko zawsze potrzebuje ogromu miłości – dodała łamiącym się głosem.

Zażenowana, że tak dała się ponieść uczuciom, uniosła głowę i napotkała pełen zrozumienia wzrok seńora de Riano. Jego niezgłębione oczy lśniły intensywnym, tajemniczym blaskiem. Patrzył na nią tak, jakby chciał przekazać jej coś niezwykle osobistego. Rachel zadrżała i odwróciła się szybko, modląc się w duchu, aby Carmen nie spostrzegła jej zmieszania. Na szczęście dziewczyna była całkowicie pochłonięta swoją małą córeczką.

– Możesz pójść ze mną na górę, Rachel – odezwała się po chwili.

Rachel z uczuciem triumfu wyszła za nią z pokoju, przez cały czas czując na plecach przeszywający wzrok seńora de Riano. Dopiero w holu wypuściła powietrze; nawet nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas wstrzymywała oddech.

Po wspaniałych marmurowych schodach kroczyła za Carmen na pierwsze piętro, przyglądając się wiszącym na ścianach portretom członków rodziny de Riano. W holu na piętrze minęły szczególnie uderzający obraz – portret osiemnastowiecznego arystokraty, który przypominał tak bardzo Vincente de Riano, że oszołomiona Rachel zatrzymała się i zaczęła mu się bacznie przyglądać.

– To Rodrigo de Riano, praprapradziadek wuja – wyjaśniła Carmen. – Uderzające podobieństwo, prawda? Ale tio jest o wiele przystojniejszy…

– Obawiam się, że wprawiasz naszego gościa w zakłopotanie, chica. – Głęboki, dobrze znany głos rozległ się niespodziewanie za plecami Rachel.

Seńor de Riano po raz kolejny wprawił Rachel w zakłopotanie; zauważył jej zainteresowanie mężczyzną na portrecie, i zapewne również zdradliwy rumieniec, który pojawił się na jej policzkach. Chcąc jak najszybciej wrócić do równowagi i uspokoić przyspieszone bicie serca, Rachel starała się unikać jego wzroku.

– Po obejrzeniu portretów, śmiem twierdzić, że wszyscy członkowie waszej rodziny byli niezwykle przystojni – zwróciła się do Carmen, starając się nadać głosowi naturalne brzmienie. – Ty również, Carmen, jesteś bardzo piękną dziewczyną. Nie dziwię się, iż skradłaś serce memu bratu… I… jest mi doprawdy ogromnie przykro, że nie było go przy tobie, gdy wasze dziecko przyszło na świat.

– Obydwie z Luisą ogromnie za nim tęsknimy – przyznała Carmen, rzucając wujowi wojownicze spojrzenie.

– Ja też za nim tęsknię… – Rachel zagryzła wargę. – Nie widziałam go od sześciu lat. Ale myślałam o nim każdego dnia i każdego dnia za nim tęskniłam. Dlatego przyjechałam do Hiszpanii… Pragnę go odszukać… On nawet nie wie, że nasza matka nie żyje…

Carmen gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Wasza matka nie żyje?! – wyrwało jej się z głębi serca.

– To prawda – potwierdził jej wuj. – Matka Briana zmarła na zapalenie płuc. – Jego głos brzmiał łagodnie, bez cienia wczorajszej agresji i wrogości. – I dlatego panna Ellis tu przyjechała – ciągnął, przemawiając do Carmen jak do dziecka, które sprawia kłopoty. – Mam nadzieję, że go odnajdzie i przekaże mu tę smutną wiadomość.

Carmen patrzyła na Rachel, jakby czekała z jej strony na potwierdzenie słów wuja.

– Po wyjeździe Briana mama niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko błagać go o przebaczenie – wyznała Rachel.

– O przebaczenie? – Twarz Carmen wyrażała lęk i przerażenie.

Tym razem dwie pary błyszczących, czarnych oczu wpatrywały się w Rachel.

– Matka obawiała się, że rozpacz i gorycz, w której żyła po odejściu od nas ojca, wpłynęła destrukcyjnie na nasze dzieciństwo. Obwiniała się, iż to przez nią Brian przedwcześnie opuścił rodzinny dom. Chciała go przeprosić i wyznać mu, że jest jej z tego powodu niezwykle przykro… – Rachel nagle umilkła.

Carmen stała zmieszana ze spuszczoną głową. Rachel odniosła wrażenie, że Brian zwierzał się jej ze swych najskrytszych sekretów i w umyśle Rachel błysnął nagle wątły promyk nadziei. Być może Brian naprawdę kochał tę dziewczynę… Być może nie był to wcale przelotny związek, co uporczywie starał się sugerować seńor de Riano. Pokrzepiona tymi myślami dodała:

– W ostatnim tchnieniu matka modliła się, aby Brian znalazł w życiu szczęście. Obiecałam jej wówczas, że go odnajdę i powiem, jak bardzo go kochała, ale… – Urwała i wbiła martwy wzrok w mozaikę podłogową. – Ale jeśli on nie skontaktował się z tobą ani razu od czasu swego zniknięcia, obawiam się, że nie zdołam go odnaleźć.

Słysząc te słowa, Carmen zatopiła twarz w dłoniach. Rachel poczuła się nieswojo. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje Carmen ta konwersacja. Mimowolnie podniosła wzrok na Vincente de Riano i napotkała jego intensywne, przeszywające spojrzenie. Mimo że bardzo tego pragnęła, nie była w stanie oderwać od niego oczu.

Po chwili napiętej ciszy seńor de Riano powiedział niskim głosem:

– Myślę, że nasza mała nińa jest już głodna. Proszę oto butelka… – Podał Rachel przyniesioną z dołu butelkę i odwróciwszy się, dodał: – Spotkamy się w jadalni, jak położycie Luisę spać.

Rachel patrzyła za nim, jak odchodzi i w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że Carmen już dawno zniknęła za ciemnymi, ozdobnymi drzwiami swego apartamentu. Pospieszyła więc za nią i nagle stanęła jak wryta na progu ogromnego, pięknego pokoju.

Kapa na łóżku, baldachim oraz zasłony uszyte były z białej koronki. W przestronnej wnęce spostrzegła dziecinne mebelki oraz łóżeczko przyozdobione takim samym koronkowym baldachimem jak łóżko matki. Biel koronki żywo kontrastowała z ciemną drewnianą podłogą i lśniącymi, politurowanymi meblami. Całość sprawiała niezwykle romantyczne wrażenie. Rachel wkroczyła do tego niebywałego wnętrza jak do zaczarowanej krainy z sennego marzenia.

– Nigdy w życiu nie byłam w tak pięknym pokoju – szepnęła urzeczona.

– Tio Vincente urządził go specjalnie dla mnie po śmierci moich rodziców – powiedziała Carmen, zmieniając dziecku pieluszkę. – Kiedyś ten pokój był sypialnią moich dziadków. Pierwszą rzeczą, której się pozbyliśmy, były nieładne meble obite na czerwono i spłowiałe ścienne draperie.

Rachel domyśliła się, że dla młodej, nowoczesnej dziewczyny poprzedni wystrój musiał być przytłaczający. Jeszcze raz poruszyła ją wrażliwość seńora de Riano, który nie bacząc na swój własny ból, w pierwszym rzędzie pragnął ukoić cierpienia swej bratanicy.

– Czy przedtem mieszkaliście razem? – spytała Rachel, zaciekawiona wszystkim, co dotyczyło senora de Riano i jego rodziny.

– Nie. Mój ojciec był pierworodnym synem i odziedziczył ten dom po śmierci dziadków. Tio Vincente ma swoją własną willę, którą bardzo lubi, ale od czasu śmierci moich rodziców większość czasu spędza tu ze mną… Tutaj przynajmniej nie ścigają go demony przeszłości… Jego żona zginęła w tej samej katastrofie co moi rodzice.

– Wiem – powiedziała Rachel szeptem pełnym bólu.

– Powiedział ci o Leonorze? – W głosie Carmen słychać było zaskoczenie.

– Tak. – Choć nie wspomniał jej imienia, pomyślała. – Powiedział mi również, że była w ciąży. Och, to dla was obojga musiał być straszny cios! Nie dziwię się, że seńor Vincente kocha do szaleństwa Luisę. – W obawie, że jej zainteresowanie senorem de Riano stanie się zbyt widoczne dla Carmen, Rachel pospiesznie zmieniła temat. – To straszne, że Brian nie widział jeszcze własnej córki…

– Brian niczego nie ukradł – oświadczyła Carmen zapalczywie. – Pewnego dnia, gdy już oczyści swe imię, wróci do mnie i do Luisy. Tio Vincente jeszcze się przekona, że pomylił się co do jego osoby! – Spojrzała na Rachel z sympatią. – Dlaczego nie usiądziesz w fotelu? Tak jest najwygodniej karmić dziecko.

– Masz rację. – Rachel była zachwycona, że Carmen odnosi się do niej tak życzliwie. – Ale nie wiem, czy Luisa zechce, bym ją karmiła… Może tym razem tylko postoję i popatrzę?

– Och, nie. Bardzo proszę… Gdy po raz pierwszy ujrzałam cię z wujkiem, nie wiedziałam, co o tobie myśleć. Bałam się, że nastawi cię przeciwko Brianowi… Ale widzę, że ty naprawdę go kochasz. – Urwała na chwilę. – Mówił mi wielokrotnie, że byliście sobie bardzo bliscy. On też cię bardzo kocha.

– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – szepnęła Rachel. Miała łzy w oczach.

Gdy Carmen podała jej dziecko, nastrój Rachel zdecydowanie uległ zmianie. Luisa zaczęła ssać mleko z takim zapałem, że obie dziewczyny mimowolnie się roześmiały.

Rachel z uśmiechem pochyliła się nad swoją bratanicą.

– Gdy po raz pierwszy cię ujrzałam, maleńka, wydało mi się, że widzę twarz Briana i natychmiast cię pokochałam.

Carmen siedziała przez chwilę w zadumie, a potem blady uśmiech wypłynął na jej usta i powiedziała:

Tio Vincente uważa, że spędzam z Luisą zbyt dużo czasu… Ale on nie rozumie, jaką przyjemność sprawia mi samo patrzenie na dziecko. Wiesz, nie mam ani jednego zdjęcia Briana…

– Za chwilę będziesz miała – oznajmiła Rachel. – Otwórz moją torebkę. W skórzanym portfelu znajdują się zdjęcia. Zatrzymaj je.

Gdy Carmen wyjęła cenne dla siebie pamiątki, w pokoju nastała cisza przerywana jedynie cichym cmokaniem Luisy. Rachel kątem oka obserwowała siedzącą na brzegu łóżka śliczną dziewczynę, która wprost pożerała wzrokiem zdjęcia Briana, zrobione przed jego wyjazdem z domu; na kilku zdjęciach był z przyjaciółmi oraz z Rachel i ich matką.

Luisa zdążyła już dawno opróżnić butelkę i zasnąć w ramionach Rachel, a Carmen nadal siedziała jak urzeczona, przeglądając w kółko te same zdjęcia. Tylko kobieta, która kochała mężczyznę całym sercem i duszą była w stanie tak bardzo przejąć się starymi fotografiami. Rachel przyszło nagle do głowy, że Brian zapewne zmienił się podczas tych sześciu lat. Zaczęła sobie wyobrażać, jak teraz wygląda… I znów spojrzała na Carmen. Jakąż była piękną kobietą! I sprawiała wrażenie bardzo zakochanej w Brianie… Jak to się mogło stać, że ją zostawił i zniknął – szczególnie jeśli wiedział, iż ma urodzić jego dziecko? To pytanie coraz częściej ją dręczyło, budząc nie tylko zdziwienie, ale również lęk. Czyż nie doceniał miłości tej wspaniałej kobiety?

Czy nie odczuwał żadnych skrupułów wobec senora de Riano, który zatrudnił go w swym przedsiębiorstwie ze względu na wieloletnią przyjaźń z przeorem?

Nie mogła natomiast sobie wyobrazić, żeby Vincente de Riano zachował się tak samolubnie i nieodpowiedzialnie. Ta rola zupełnie do niego nie pasowała. Choć Rachel denerwował autorytatywny sposób, w jaki zwykł ją traktować, jakoś nie potrafiła żywić do niego niechęci. Coś fascynowało ją w tym mężczyźnie i jednocześnie rozbrajało… Potrafił być niezwykle czuły i troskliwy. Otoczył Carmen i dziecko prawdziwie ojcowską miłością.

W gruncie rzeczy to bardzo wrażliwy i subtelny człowiek, rozmyślała. Z pewnością obce mu było wszelkie okrucieństwo i bezwzględność. Choć wczoraj potraktował ją dość szorstko – rozumiała teraz tego przyczyny. Miał przecież wszelkie powody, by żywić niechęć i pogardę dla Briana. A ona, Rachel, ostatecznie była jego rodzoną siostrą. Seńor de Riano miał prawo potraktować ją podejrzliwie. I to dlatego w pierwszych słowach zażądał, by natychmiast wracała do Nowego Jorku.

A jednak nie pozwolił jej wyjechać… Jej szczera miłość do brata go rozbroiła. Postanowił ją czasowo zatrudnić, by mogła spokojnie czekać na wiadomość od Briana.

– Z zamkniętymi oczami Luisa wygląda jak pani rodzona córka, seńorita. – Niski, zmysłowy głos sprawił, że Rachel drgnęła i nagle powróciła do rzeczywistości. – Maleńka śpi sobie, wielce zadowolona, ale nie wie, że pani pora posiłku już dawno minęła i jeśli natychmiast temu nie zaradzimy, być może będę musiał również i panią zanieść do łóżka. – Vincente de Riano, uśmiechając się łagodnie, wyjął niemowlę z jej ramion i ostrożnie umieścił w łóżeczku.

Rachel była tak bardzo zmieszana jego fizyczną bliskością i żartobliwymi, dwuznacznymi słowami, które wyszeptał prosto do jej ucha, że gdy wreszcie wstała, czuła, jak kolana się pod nią uginają.

Od momentu, gdy go poznała, cały czas myślała o nim obsesyjnie. Nie było chyba takiej chwili, by zdołała usunąć sprzed oczu jego wizerunek – i fakt ten naprawdę ją przerażał, zwłaszcza że znała seńora de Riano zaledwie od wczoraj.

Загрузка...