ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

– Marnie wyglądasz – oznajmiła Charlotte, odsuwając kuzynkę na długość ramion. – Moim zdaniem za bardzo martwisz się o Kita i pannę Trevithick. Podróżowanie zimą też robi swoje. Powinno się tego unikać.

W domu przy Upper Grosvenor Street panowała osobliwa cisza. Ponury nastrój doskonale odzwierciedlał przygnębienie Beth. Przez długie cztery tygodnie była w podróży. Do Londynu zjechała dziesięć dni po Bożym Narodzeniu. Stolica świeciła pustkami. Trwał martwy sezon, bo całe towarzystwo wyjechało na wieś, żeby w domowym zaciszu odpocząć przed następnym sezonem. Ulice opustoszały. Niebo było szare, brakowało świątecznego nastroju, zwłaszcza w domu przy Upper Grosvenor Street, gdzie wszyscy czekali na wieści dotyczące Kita, pełni obaw, że będą złe. Po przyjeździe Beth Charlotte nabrała otuchy, ale na powitanie oznajmiła jej, że Kit nie dał znaku życia, a poszukiwania nie przyniosły żadnych efektów.

– Przykro mi, że wlokłaś się taki kawał drogi do Mostyn Hall tylko po to, by usłyszeć o moim wyjeździe do Londynu – ciągnęła Charlotte, prowadząc Beth do salonu. – Mój list zapewne minął się z tobą w drodze. Co w domu?

– Nie najgorzej. – Beth uśmiechnęła się smutno. Zdjęła rękawiczki i podeszła do kominka. – Wszyscy są pełni obaw, bo nie ma żadnych nowin o Kicie. Nikt nie wie, co się z nim dzieje. Po nagłym zniknięciu jeszcze się tam nie pokazał. – Sądziłam, że to pierwsze miejsce, gdzie w razie kłopotów mógłby się udać… – powiedziała Charlotte. Głos jej się załamał, twarz była ściągnięta bólem. – Przepraszam. Ledwie przestąpiłaś próg, a ja raczę cię złymi nowinami. Odłóżmy tę smutną rozmowę na później. Teraz każę podać herbatę.

Beth uśmiechnęła się.

– Porozmawiajmy tymczasem o czymś przyjemniejszym. Mimo kłopotów wyglądasz ślicznie. Jesteś taka rozpromieniona. Domyślam się, że masz dla mnie ważne nowiny.

Charlotte natychmiast poweselała.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie jest odpowiedni moment, bo Kit przysporzył nam wszystkim tylu kłopotów i przykrości, ale… Tak! Justyn Trevithick i ja zaręczyliśmy się.

Beth spodziewała się, że usłyszy tę nowinę, ale kiedy to nastąpiło, ogarnęła ją zazdrość, którą natychmiast stłumiła i tak mocno uściskała Charlotte, że ta nie mogła złapać tchu.

– Kochanie, cieszę się twoim szczęściem. Sama widzisz, że zimowe podróże mają swoje zalety.

– Owszem. – Charlotte spłonęła rumieńcem. – To się stało, kiedy Justyn… to znaczy pan Trevimick odwoził mnie do Mostyn Hall.

– Tak przypuszczałam.

– Pobierzemy się wiosną. – Teraz Charlotte przytuliła kuzynkę. – Jak mogę być taka szczęśliwa, skoro Kit…

– Zasługujesz na pomyślną odmianę losu – przerwała Beth stanowczo. – Wreszcie nadeszła. Dość się nacierpiałaś.

Szczerze mówiąc, uważam, że to raczej pan Trevithick jest szczęściarzem, bo zdobył twoje serce.

Charlotte zarumieniła się i usiłowała protestować, a potem dodała:

– Bałam się oczywiście, że okropny postępek Kita spowoduje zerwanie zaręczyn, ale Justyn… – Zarumieniła się jeszcze bardziej. – Oznajmił stanowczo, że dla niego ta sprawa nie jest istotna. Na szczęście niewiele znaczy w swojej rodzinie, więc może robić, co chce. Gdyby chodziło o jego kuzyna lorda, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, ale… – Umilkła, a po namyśle mruknęła: – Tak czy inaczej sytuacja jest osobliwa.

Zasmucona Beth pokiwała głową. Słowa Charlotte potwierdziły wcześniejsze obawy, że Markus jest dla niej stracony i w przyszłości nic ich nie będzie łączyło. Raz jeszcze przypomniała sobie jego pożegnalne słowa. Może to i lepiej? Szalony romans na Fairhaven był poza wszelką krytyką. Beth wzdrygnęła się na samą myśl, co by mówiono w towarzystwie, gdyby sprawa wyszła na jaw. Skandal z uwiedzeniem i porzuceniem biednej Eleonory narobił mnóstwo zamieszania, więc jej naganny związek z Markusem nie zrobiłby już takiego wrażenia, ale plotkarze mieliby o czym rozprawiać,, W drodze do Londynu miała dość czasu, żeby zastanowić się nad tym, jak ułożyć sobie życie bez Markusa. Serce nie chciało słuchać zdrowego rozsądku. Beth okropnie tęskniła za ukochanym, a jej miłość nie osłabła pomimo braku nadziei na wspólną przyszłość. Z każdą godziną ubywało tylko wiary, że mogą być razem.

Ciężko opadła na krzesło.

– Natychmiast każę podać herbatę – oznajmiła Charlotte.

i zadzwoniła na służbę. – Opowiedz mi, co porabiałaś. Straszna ze mnie egoistka. Chciałam natychmiast podzielić się z tobą dobrymi nowinami, więc…

– Nie mów głupstw, kochanie – skarciła ją dobrotliwie Beth. Robiła dobrą minę do złej gry i uśmiechała się, chociaż zbierało jej się na płacz. – Szczerze mówiąc, nie mam żadnych nowin. Postanowiłam, że Fairhaven ma pozostać własnością lorda Trevithicka. Ta sprawa jest zakończona.

– Ależ, Beth! – Charlotte wyglądała na zaskoczoną. – Bardzo ci zależało na tej wyspie…

– To prawda. – Beth zacisnęła złożone dłonie. – Ale kiedy tam przyjechałam, okazało się, że moje wyobrażenia nie przystają do rzeczywistości. Potem wszystko ci opowiem, lecz na razie musisz być cierpliwa. Umieram ze zmęczenia.

– Naturalnie. – Charlotte spochmurniała, patrząc na wymizerowaną twarz kuzynki. – Jedno pytanie, Beth. Sądziłam, że lord Trevithick zamierza cię poprosić…

– Nie rozmawiajmy teraz o nim – przerwała stanowczo Beth. Nie miała ochoty tłumaczyć kuzynce, co się zdarzyło w czasie pobytu na Fairhaven. – Sprawa Eleonory i Kita jest przecież znacznie ważniejsza.

W tej samej chwili podano herbatę. Beth odetchnęła z ulgą, bo Charlotte zaabsorbowana obowiązkami pani domu zaprzestała pytań. Szkoda tylko, że spochmurniała na wzmiankę o zniknięciu brata.

– Kochanie, jakie to wszystko okropne! Przyjechałam z Mostyn Hall natychmiast po otrzymaniu wiadomości od pana Gough, choć sama nie wiem, na co mogę się tutaj przydać. Jak Kit mógł uwieść i porzucić tę nieszczęsną dziewczynę! To do niego niepodobne!

– Czy na pewno tak było? – zapytała Beth, biorąc od Charlotte filiżankę herbaty. Wolała rozmawiać o cudzych sprawach, choćby trudnych, niż roztrząsać własne problemy. – - W głowie mi się nie mieści, że okazał się zdolny do takiej podłości!

– Nie wiesz wszystkiego. Jest gorzej, niż sądziłam. – Charlotte była zbita z tropu. – Eleonora twierdzi, że wzięli ślub.

– Dlaczego uważasz, że to pogarsza sprawę? – żachnęła się nieco zirytowana Beth. Charlotte spojrzała na nią ze zdziwieniem, więc dodała pospiesznie: – Pani Trevithick powinna być usatysfakcjonowana. Obrączka na palcu sprawia, że wcześniejsze afery można uznać za niebyłe.

– To prawda, ale to małżeństwo zostało zawarte w atmosferze skandalu. – Charlotte wyglądała tak, jakby miała się za moment rozpłakać. – Dzień później Kit opuścił żonę i zniknął bez śladu. Nie do wiary, że okazał się zdolny do i takiej podłości.

Beth odstawiła filiżankę i ujęła zimne dłonie kuzynki.

– Moim zdaniem to jedno wielkie nieporozumienie. Coś się musiało wydarzyć. Mam nadzieję, że prawda wkrótce wyjdzie na jaw.

– Aż strach pomyśleć! Obawiam się najgorszego. – Charlotte mocno ścisnęła ręce Beth. – Nie muszę ci mówić, że na moje życzenie Gough szukał Kita wszędzie, lecz na próżno.

– Opowiedz mi wszystko ze szczegółami – poprosiła Beth. – Wątpię, żebym doszła do nowych wniosków, ale przynajmniej spróbuję.

Gdy Charlotte skończyła opowieść, herbata dawno wystygła. Zadzwoniły na służbę i kazały przynieść świeży napar. Beth szybko się zorientowała, że Charlotte wie wszystko od Justyna, dla którego źródłem informacji był Markus. Ten z kolei wziął na spytki Eleonorę. W największym skrócie chodziło o to, że dziewczyna nie chciała wyjść za wielbiciela, którego próbowała narzucić jej matka. W desperacji uciekła do Kita, błagając go o pomoc i ratunek. Według niej ukochany stanął na wysokości zadania, wyjednał, gdzie należało, stosowne pozwolenie i wziął z nią ślub, ale następnego dnia opuścił ją i zniknął. Nie miała od niego żadnej wiadomości i dlatego po pewnym czasie ze złamanym sercem i zszarganą reputacją wróciła do Trevithick House.

– Wicehrabina nie szczędziła córce słów potępienia – ciągnęła oburzona Charlotte, patrząc na Beth smutnymi niebieskimi oczyma. – Moim zdaniem tylko zaszkodziła Eleonorze swoją paplaniną. Teraz we wszystkich salonach plotkuje się o najbardziej osobistych szczegółach tego romansu i omawia powody, które sprawiają, że nie można unieważnić małżeństwa.

Beth z dezaprobatą uniosła brwi.

– O Boże! Żal mi Eleonory. Dobrze się składa, że większość znajomych z towarzystwa opuściła Londyn. Wkrótce sprawa ucichnie, bo straci urok nowości. Wyjdzie na jaw nowa afera i ludzie zapomną o wcześniejszym skandalu. Taka jest kolej rzeczy.

Charlotte nerwowym gestem wygładziła suknię.

– Justyn uważa, że po powrocie lorda Markusa, który jest do siostry bardzo przywiązany, sytuacja zmieni się na lepsze. Lord Trevithick zrobi wszystko, żeby ratować jej reputację, ale trudno powiedzieć, jak ma tego dokonać, jeśli Kit nie zostanie odnaleziony. – Głos jej się załamał. Po chwili szlochała rozpaczliwie, a Beth ściskała jej dłonie.

– Nie płacz, Charlotte. Wszystko będzie dobrze. Jestem tego pewna.

Nadrabiała miną i udawała optymistkę, żeby kuzynka nie popadła w czarną rozpacz.

– Bardzo przepraszam – powiedział kamerdyner Carrick, stając w drzwiach. – Przyszedł pan Justyn Trevithick.

Ogarnięta przerażeniem Beth zerwała się na równe nogi. Wykluczone! Nie mogła teraz stanąć twarzą w twarz z Justynem. Na pewno będzie mówił o Markusie, co dla niej byłoby ponad siły. Popatrzyła na Charlotte, która rozpromieniła się natychmiast, a jej twarz przybrała wyraz ekstatycznej radości. Beth podejrzewała, że w tym momencie stanowi przeciwieństwo kuzynki. Na pewno zbladła i sprawiała wrażenie, jakby miała lada chwila osunąć się bezwładnie na podłogę. I rzeczywiście była bliska omdlenia.

– Wybacz, Charlotte, ale jestem zmęczona podróżą i marzę o odpoczynku. Przeproś w moim imieniu pana Trevithicka, że nie mogę się z nim zobaczyć.

Gdy w pośpiechu opuszczała salon, czuła na sobie wzrok zdumionej Charlotte. W ostatniej chwili uciekła przed gościem. Gdy zamykała za sobą drzwi, słyszała niewyraźnie, jak wita się z ukochaną. Pobiegła do sypialni i rzuciła się na łóżko. Drżała na całym ciele i daremnie próbowała się uspokoić. Charlotte wspomniała, że Justyn odwiedzają codziennie, co dla Beth stanowiło poważne utrudnienie. Zapewne w tej chwili słuchał właśnie nowiny o jej powrocie z Fairhaven i wkrótce doniesie o tym Markusowi.

Wtuliła głowę w poduszkę. W czasie podróży złożyła samej sobie uroczystą obietnicę, że nigdy więcej się z nim nie zobaczy.

Miała dziesiątki powodów, żeby podjąć taką decyzję.

Przede wszystkim postępek Kita, który bezpowrotnie zniweczył wszelkie szanse na pojednanie skłóconych rodzin.

w przeciwieństwie do Justyna, który niewiele znaczył wśród krewnych i dlatego mógł robić, co mu się podobało, Markus był głową rodziny i musiał bronić jej honoru. Z tego powodu wszelka zażyłość z Mostynami była nie do przyjęcia. Kiedy Beth uświadomiła sobie tę prawdę, straciła nadzieję na ślub.

Wystarczyło, że przypomniała sobie, co powiedział, kiedy żegnali się na Fairhaven, aby pojąć, że nie mogą być razem.

Jak na ironię z ważnego powodu marzyła teraz o małżeństwie z Markusem.

Przymknęła oczy. Tak bardzo go kochała, że w tych okolicznościach kolejne spotkanie byłoby dla niej prawdziwą torturą. Nie do zniesienia wydawała się myśl o tym, że mieliby stanąć twarzą w twarz, rozmawiać o swoich sprawach, zdecydować wspólnie o nieuchronnym rozstaniu. Postanowiła, że najpierw włączy się w poszukiwanie Kita i pomoże Scharlotte przetrwać zamieszanie poprzedzające oficjalne zaręczyny i ślub, a potem usunie się do Mostyn Hall. Czekała ją smutna i samotna zima. Będzie się musiała obyć bez towarzystwa kuzynów. Na szczęście Charlotte ma teraz Justyna, który się nią zaopiekuje. Beth pospiesznie otarła łzę spływającą po policzku. Nie miała zwyczaju użalać się nad sobą i mimo życiowych zawirowań nie zamierzała tego zmieniać.

Następnego ranka po dobrze przespanej nocy wcale nie czuła się lepiej. Była tak osłabiona, że nie miała siły podnieść głowy z poduszki. Zatroskana Charlotte przyszła do sypialni Beth, która złościła się na siebie, bo przysparzała kuzynce zmartwień.

– Nic mi nie jest – mruknęła zachrypnięta, gdy pełna obaw Charlotte zasypała ją pytaniami. – Poleżę w łóżku i wkrótce odzyskam wigor. To pewne jak deszcz po południu.

Charlotte miała na sobie elegancką suknię odpowiednią na przedpołudniowy spacer. Z pomocą Justyna z wolna przełamywała instynktowną niechęć do opuszczania domu i pod jego opieką coraz chętniej wyruszała na krótkie przechadzki. Londyn opustoszał, ulice były wyludnione i spokojne, więc mogła stopniowo oswajać się z dużym miastem. Beth popatrzyła na kuzynkę z zadowoleniem i odrobiną zazdrości. Położyła się na boku i natychmiast zasnęła.

Obudziła się po południu. Nie miała pojęcia, co ją wybiło ze snu, aż usłyszała dobiegający z holu znajomy głos.

– Mówiono mi, że lady Allerton wróciła do miasta. Czy to prawda?

Markus! Usiadła z trudem, ale zmieniła zdanie, opadła na poduszkę i leżała nieruchomo, jakby w ten sposób chciała uprawdopodobnić kłamstwo, że nie ma jej w domu. Zdawała sobie sprawę, że zdesperowany Markus, nie zważając na konwenanse, może przyjść do jej sypialni. Dawniej często tam zachodził… na Fairhaven, nie w Londynie. Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź kamerdynera.

– Lady Allerton odpoczywa po podróży i nikogo nie przyjmuje. Prosiła, żeby jej nie przeszkadzać. Kiedy się obudzi, powiem, że pan o nią pytał, milordzie.

– Będę wdzięczny – oparł krótko Markus. Beth słyszała cień zniecierpliwienia w jego głosie. – Proszę przekazać lady Allerton, że jutro przyjdę z wizytą.

Odetchnęła z ulgą, kiedy drzwi zamknęły się za nim. Drżąc na całym ciele, długo leżała bez ruchu okryta ciepłą kołdrą. Markus przyszedł się z nią zobaczyć. Powinna się domyślić, że złoży wizytę, i przygotować się do niej. Wiedziała, że nie miał zwyczaju unikać trudnych sytuacji. Zamiast czekać, aż sytuacja zmieni się na lepsze, wolał stawić jej czoło. Tak mu nakazywało poczucie honoru. Uważał za swój obowiązek spotkać się z kochanką i narzeczoną w jednej osobie, aby oznajmić, że między nimi wszystko skończone. Musiał zerwać zaręczyny. Ta sprawa dotyczyła tylko ich dwojga. Nigdzie poza wyspą nowina nie została ogłoszona. Beth zdecydowała, że powierzy ją pieczy Markusa, do lady Salome napisze list z wyjaśnieniem, że waśń rodowa wyklucza jej ślub z Markusem, a potem usunie się do Mostyn Hall i spróbuje zapomnieć o nieszczęśliwej miłości. Problem w tym, że ostatni punkt jej planu był nie do urzeczywistnienia. Po pierwsze, o Markusie nie da się łatwo zapomnieć, a po drugie, zostawił jej po sobie pamiątkę, która wkrótce przestanie być dla innych tajemnicą.

Jęknęła boleśnie, zwijając się w kłębek. Wiedziała, że nie może w nieskończoność unikać spotkania z Markusem, ale postanowiła je odwlec do czasu, aż poczuje się na tyle silna, żeby stanąć z nim twarzą w twarz, a także kłamać w żywe oczy.

Wieczorem zwlokła się z łóżka, przebrała do kolacji i zeszła na dół, żeby dotrzymać towarzystwa kuzynce. Usiadła z nią do stołu, lecz wkrótce stało się jasne, że nie zdoła przełknąć ani kęsa, więc odetchnęła z ulgą, gdy przeszły do salonu. Charlotte opowiedziała jej o poszukiwaniach prowadzonych przez pana Gough, który imał się wszelkich sposobów, żeby znaleźć Kita. Daremnie! Młody człowiek przepadł jak kamień w wodę. Nie widziano go w żadnym porcie, więc zapewne nie wyjechał z kraju. Nie odzywał się do przyjaciół. Krótko mówiąc, rozpłynął się w powietrzu.

– Justyn powiedział, że jego kuzyn pilnie chce się z tobą zobaczyć – oznajmiła Charlotte, gdy zakończyła półgodzinną opowieść dotyczącą bezowocnych poszukiwań. – Zajrzał! tutaj po południu.

– Słyszałam go – odparła pospiesznie Beth. – Problem w tym, że nie czułam się na siłach, aby przyjmować gości.

– Może jutro. – Charlotte zmierzyła ją badawczym spojrzeniem. – Byłoby dobrze, gdyby nasze rodziny wymieniły. się informacjami. Może coś z tego wyniknie.

– Nie spotkam się z lordem Markusem, moja droga – oznajmiła stanowczo Beth. – Nie mam na to ochoty. Już zapowiedziałam służbie, że dla niego nie ma mnie w domu.

– Ale dlaczego? – Charlotte nie wierzyła własnym uszom.

– Proszę, nie pytaj. – Przerażona Beth czuła, że lada chwila wybuchnie płaczem. – Po prostu nie chcę z nim rozmawiać.

Uciekła na górę, nim Charlotte zaczęła ją namawiać do zmiany zdania.

Następnego dnia wszyscy domownicy mieli okazję przekonać się, że Beth nie rzuca słów na wiatr. Gdy Markus przyszedł z wizytą, nie chciała go przyjąć. Zamknięta w swoim pokoju, słyszała, jak wypadł z domu i trzasnął drzwiami. Zdawała sobie sprawę, że unikając go, postępuje jak tchórz.

Gdy Charlotte w towarzystwie Justyna wróciła ze spaceru, natychmiast poszła na górę i nie przebierając w słowach, powiedziała jej to samo.

– Dlaczego pogarszasz sprawę? Nasza sytuacja i bez tego jest bardzo trudna – beształa kuzynkę. – Odpowiedz mi szczerze, Beth. Pokłóciłaś się z Trevithickiem? Jeśli tak… – Błagam, Charlotte! – jęknęła Beth. – Zostaw mnie w spokoju!

Zdesperowana, włożyła płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Kazała stangretowi zaprzęgać. Pojechała do kancelarii pana Gough w nadziei, że usłyszy jakieś nowiny, ale srodze się zawiodła. Prawnik niechętnie przyznał, że jego wysiłki nie dają żadnych rezultatów. Mimo wszystko była zadowolona ze swojej wyprawy, bo zrobiła wreszcie coś konkretnego i uwolniła się na pewien czas od przenikliwych oczu Charlotte.

Gdy opuszczała kancelarię, po drugiej stronie ulicy spostrzegła Markusa idącego z Eleonorą. Na jego widok serce uderzyło jej mocniej. Wystarczyło, że go zobaczyła, i już kolana się pod nią ugięły. Wydawał się zmęczony i smutny. Beth najchętniej przebiegłaby na drugą stronę ulicy i rzuciła mu się w ramiona.

Markus i Eleonora żegnali się z jakimś mężczyzną. Beth poznała Gowera, który był ich pełnomocnikiem. Zapomniała, że obaj z Gough mają biura niemal drzwi w drzwi. Odwróciła się i szybkim krokiem zmierzała do powozu, ale Markus od razu ją zauważył. Pospiesznie zamienił z Eleonorą kilka słów, przebiegł przez ulicę i ruszył w stronę Beth. Wskoczyła do powozu, nie czekając, aż usłużny Gough poda jej rękę. Prawnik na równi z Markusem był zdumiony takim zachowaniem. Na twarzy tego ostatniego oprócz zdumienia malowała się także złość. Otworzył szeroko drzwi powozu, nim zdążyła zastukać na stangreta.

– Lady Allerton!

– Milordzie? – Beth przybrała swój najbardziej wyniosły ton. Nie miała innego wyjścia. To jedyny sposób, żeby uniknąć drżenia głosu. Markus był zdumiony i mocno zirytowany. Beth omal się nie rozpłakała.

– Proszę o chwilę rozmowy. Czy wysiądzie pani na moment?

– Wykluczone – burknęła wrogo. – Nie mam na to ochoty, milordzie.

Markus skrzywił się, jakby poczuł fizyczny ból. Zdumienie wciąż górowało u niego nad złością. Beth czuła się winna, że traktuje go tak podle.

– Zapewne z powodu tych wszystkich niefortunnych zdarzeń, które ostatnio miały miejsce, prawda? – spytał mocno zdenerwowany. – Postępek kuzyna pani…

– To nie ma nic do rzeczy – odparła z kamienną twarzą. Błagała go w duchu, żeby przerwał tę indagację, bo lękała się, że lada chwila wybuchnie płaczem.

– W takim razie w pani nastawieniu zaszła zmiana. – Nerwowo przeganiał palcami gęstą czuprynę. Wydawał się zagubiony i całkiem zbity z tropu. Nagle zmienił ton. – Beth, masz prawo irytować się na mnie z powodu zmian wywołanych zaistniałą sytuacją, ale pozwól, żebyśmy to spokojnie omówili. O nic więcej nie proszę.

Spodziewała usłyszeć takie słowa, lecz gdy te obawy się potwierdziły, odniosła wrażenie, że Markus zadał jej cios w samo serce. Niczego już od niej nie chciał. Tłumaczyła sobie, że jego decyzja nie jest dla niej zaskoczeniem. Od pamiętnej rozmowy na Fairhaven wiedziała, że Markus zmienił zdanie i już nie chce jej poślubić. Mimo to była wstrząśnięta i zrozpaczona.

– Moim zdaniem nie powinniśmy wdawać się w żadne rozmowy, milordzie – odparła z całą stanowczością, na jaką potrafiła się zdobyć. Unikała jego wzroku. – To byłoby niewłaściwe.

Doprowadzony do furii jej uporem, patrzył zmrużonymi oczyma.

– Czyżby? Co za bzdura! Skąd te skrupuły? Może powinienem pani przypomnieć, że w mojej obecności pozwalała sobie pani na dużo większą swobodę?

Beth cofnęła się w głąb powozu.

– Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan zostawić mnie samą. Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.

Markus długo się jej przyglądał. Wydawało się, że minęły wieki, nim usłyszała znowu jego głos.

– Dobrze. Od początku była pani bardzo przywiązana do legend o rodowej waśni, prawda? Skoro tak bardzo zależy pani na jej podtrzymywaniu, nie będę się sprzeciwiać. Życzę pani dobrego dnia, milady.

Zatrzasnął drzwi, a Beth opadła na poduszki i zamknęła oczy, lecz mimo to łzy spłynęły spod zaciśniętych powiek. Spaliła za sobą mosty. Zdawała sobie sprawę, że to nieuniknione, a jednak czuła się przeraźliwie samotna, jakby nie miała na tym świecie nikogo bliskiego.

Następnego dnia Beth zeszła rano do jadalni w porze śniadania, bo zamierzała poinformować Charlotte, że wkrótce jedzie do Mostyn Hall. Zaczął się drugi tydzień stycznia. Doskonały moment, aby rozpocząć nowe życie. Problem w tym, że nie zawsze można odciąć się całkowicie od przeszłości. Beth doskonale wiedziała, że wydarzenia ostatnich miesięcy odcisną trwałe piętno na jej dalszej egzystencji.

Charlotte siedziała już przy stole. Wyglądała ślicznie i świeżo w pasiastej biało – żółtej sukni. Fryzurę ozdobiła wstążkami w tych samych kolorach. Ładna twarz promieniała radością. Beth czuła się przy niej jak zgrzybiała staruszka. Opadła na krzesło stojące po drugiej stronie stołu.

– Charlotte – zaczęła smutno. – Podjęłam decyzję. Jutro wracam do Mostyn. – Umilkła, gdy kuzynka podniosła wieko jednej z waz i odłożyła je na blat kredensu. Zapach duszonych nerek przyprawił ją o mdłości. Z jawną odrazą przyglądała się apetycznej potrawie.

– Ulubione danie Kita – przypomniała Charlotte. – Nie mam serca powiedzieć kucharce, że nie będę tego jeść. To pewne, że służba tak samo jak my zamartwia się o niego.

Beth poczuła nadchodzące mdłości.

– Przepraszam, Charlotte! – zawołała, zasłaniając usta rękami. Wstała od stołu i wybiegła z jadalni.

Ledwie zdążyła schronić się w swoim pokoju. Gdy nudności ustały, przemyła twarz i usta, a następnie popatrzyła w lustro. Wyglądała okropnie: ziemista cera, sińce pod oczami, włosy zwisające smętnymi kosmykami. Po ataku mdłości była wyczerpana, kręciło jej się w głowie. Podeszła do łóżka i wślizgnęła się pod kołdrę.

Usłyszała pukanie do drzwi.

– Beth?

Ogarnięta rozpaczą, zacisnęła powieki. Zabrakło jej sił, żeby walczyć z dobrocią Charlotte, która czuła się w obowiązku natychmiast zajrzeć do chorej kuzynki. Beth wiele by dała, żeby nikt jej nie widział w tym stanie, ale stało się. Charlotte otworzyła drzwi, weszła do jej sypialni i z poważną miną zbliżyła się do łóżka. Usiadła na brzegu posłania. Satynowa pościel lekko szeleściła.

– Kiedy zaczęły się te mdłości? – zapytała spokojnie. Beth popatrzyła na nią i zaraz odwróciła wzrok. Po minie kuzynki poznała, że jej tajemnica została odkryta. Ze smutkiem przyznała w duchu, że przed Charlotte nic się nie ukryje. Jak mogła oszukiwać najlepszą przyjaciółkę? – Zaledwie kilka dni temu – odparła słabym głosem. – Czuję się podle. – Łzy spływały po bladych policzkach. Charlotte ścisnęła jej dłoń.

– Wkrótce poczujesz się lepiej – zapewniła rzeczowo. – Po trzecim miesiącu mdłości zwykle przestają dokuczać.

– Charlotte…

– Wiem, wiem. To prawda, że nie mam dzieci – wpadła jej w słowo kuzynka, pobłażliwie kręcąc głową – ale obserwowałam brzemienne żony oficerów i słuchałam ich zwierzeń. Sporo dowiedziałam się o ciąży i porodach. Znam również skuteczne sposoby na opanowanie porannych mdłości.

– Mnie jest niedobrze przez cały dzień – pożaliła się Beth.

– Tak bywa, niestety, ale znajdą się metody, które złagodzą twoje dolegliwości – odparła Charlotte z lekkim uśmiechem. Pochyliła się i czule uściskała kuzynkę. – Dzięki, że nie próbujesz mi niczego wmówić. Mogłabyś twierdzić, że twoje dolegliwości to przedłużająca się choroba morska albo zwykła niestrawność.

Beth zalała się łzami.

– Kochanie…

– Cicho, skarbie. Domyślam się, co czujesz. – Charlotte starała się uspokoić Beth.

– Jestem nieszczęśliwa i zagubiona. Ciągle płaczę i wściekam się na samą siebie.

Wzruszona Charlotte roześmiała się nerwowo.

– . Rzeczywiście nie jesteś sobą. Dlatego tak się martwiłam. Niepokoi mnie również twoja niechęć do rozmowy z lordem Trevithickiem. – Odsunęła się i popatrzyła na kuzynkę. – Co się stało?

Beth pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.

– To chyba oczywiste! Nie jestem rozpustnicą. Markus nie uwiódł mnie podstępem. Po prostu stało się. Byłam jego kochanką. Nikt mnie nie zmuszał. Wręcz przeciwnie. Zaraz po Bożym Narodzeniu mieliśmy się pobrać, ale gdy przyszedł list od wicehrabiny… Sama rozumiesz, że w tej sytuacji o ślubie nie ma mowy. Markus dał mi to do zrozumienia, nim opuścił Fairhaven.

– Musisz powiedzieć mu, że spodziewasz się dziecka! Jest człowiekiem honoru i wie, co należy uczynić! – oznajmiła surowo Charlotte.

– Och, przestań! Nie chcę, żeby się ze mną ożenił tylko z powodu dziecka! Kocham go, ale bez wzajemności. Myślę, że po tym, jak podróżowaliśmy na Fairhaven tylko we dwoje, Markus uznał za swój obowiązek oświadczyć mi się, żeby ratować moją reputację. Nie chcę, żeby traktował małżeństwo jak obowiązek. Są też inne przeszkody. Sprawa Kita…

– A co to ma do rzeczy? – zdenerwowała się Charlotte.

– Nie rób z siebie męczennicy z powodu tego kretyna, mojego brata. Wybuchł skandal, ale to nie twoja wina.

– Mniejsza z tym. Już ci mówiłam, że przed opuszczeniem Fairhaven Markus praktycznie zerwał zaręczyny. Myślę, że w takiej sytuacji nie ma o czym dyskutować – upierała się Beth.

– Rozmawiałaś z nim po przyjeździe do Londynu? O ile mi wiadomo, chciał się z tobą spotkać, ale nie raczyłaś go przyjąć – powiedziała z wyrzutem Charlotte.

– Spotkaliśmy się przypadkiem. Prosił o chwilę rozmowy, bo postanowił definitywnie ze mną zerwać. Powiedziałam, że nie chcę go więcej widzieć – ciągnęła Beth łamiącym się głosem. – Tak jest lepiej. Mój stan wkrótce będzie widoczny, dlatego muszę stąd zniknąć. Powinnam jak najszybciej wrócić do Devon. Jeśli będę się czuła dostatecznie silna, żeby podróżować, wyruszę jutro. Nie ma sensu, żebym siedziała w Londynie. Kitowi nie jestem w stanie pomóc, a nie mogę ryzykować, że Markus pozna moją tajemnicę.

– Beth, prędzej czy później i tak się dowie – tłumaczyła cierpliwie Charlotte. – Musisz być świadoma, że jeśli urodzisz nieślubne dziecko Markusa Trevithicka, wybuchnie skandal.

Beth pozostawała głucha na wszelkie argumenty i upierała się przy swoim.

– Jakoś się z tym uporam, kiedy będzie taka potrzeba.

– Zobaczymy. – Charlotte wstała i podeszła do drzwi. – Moim zdaniem wygadujesz same bzdury, ale teraz nie zamierzam się z tobą spierać. Zaraz ci przyniosę kilka suchych grzanek. Zapewniam, że kiedy je schrupiesz, od razu poczujesz się lepiej.

Pobiegła do kuchni i wkrótce stanęła pod drzwiami pokoju Beth z talerzem w ręku. Już miała zapukać, ale usłyszała stłumiony szloch i uznała, że grzanki mogą poczekać. Beth czuła się okropnie, więc lepiej zostawić ją samą. Niech się wypłacze.

Postawiła talerz na podłodze przed drzwiami i z ciężkim sercem poszła do salonu, żeby spokojnie przemyśleć to, czego się dziś dowiedziała.

Usiadła w fotelu i westchnęła głęboko. Nie miała wątpliwości, że Beth gorąco kocha Markusa. Przygodne romanse nigdy jej nie interesowały. Charlotte zawsze uważała, że kuzynka jest zbyt impulsywna, samowolna i uparta. Dlatego próbowała przemówić jej do rozumu, niestety, z miernym skutkiem. Widziała teraz jasno i wyraźnie, że Beth wprawdzie oddała serce Markusowi, lecz zarazem wmówiła sobie, że to miłość bez wzajemności, a ślubu nie będzie.

Charlotte znowu westchnęła. To pewne, że Beth postawi na swoim i ucieknie do Devon, żeby uniknąć poważnej rozmowy z Markusem. Ciekawe, co on by na to powiedział. Charlotte wiedziała od Justyna, że lordowi bardzo zależy na tym, aby nadal widywać Beth. Nie chodziło o jedno spotkanie. Markus z pewnością miał wobec Beth poważne zamiary. Nie wyglądał na człowieka, który chce jak najszybciej zerwać zaręczyny. Takie sprawy załatwia się listownie.

Głęboko zamyślona Charlotte nerwowo bębniła palcami o poręcz fotela. Według Beth Markus oznajmił, że ich ślub nie może się odbyć. Charlotte podejrzewała, że jego słowa zostały opacznie zrozumiane. Z kolei Markus usłyszał niedawno od Beth, że między nimi wszystko skończone. Tamci dwoje naprawdę byli siebie warci. Zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem, gadali głupstwa i w każdym zdaniu doszukiwali się ukrytych aluzji. Rozstali się i teraz oboje są nieszczęśliwi. Na własne życzenie! Dobrze im tak! Niech to będzie dla nich nauczką. Nie można jednak pozwolić, żeby nazbyt długo cierpieli.

Charlotte wstała, zadzwoniła na służącą i kazała przynieść swój płaszcz, kapelusz i rękawiczki. Miała wyrzuty sumienia. Dręczyło ją nieprzyjemne odczucie, że wtrąca się w cudze sprawy, ale nie widziała innego wyjścia. Chodziło przecież o szczęście Beth, o jej dobro.

Wezwała stangreta i kazała zaprzęgać.

Wkrótce po raz pierwszy w życiu sama jedna przemierzała eleganckim powozem ulice Londynu. Cierpiała na agora – fobię; lękała się otwartych przestrzeni, obcych ludzi i nowych znajomości. Zawsze ktoś jej towarzyszył, ale tym razem sama musiała stawić czoło wyzwaniu.

W holu Trevithick House przyjął ją dystyngowany kamerdyner, który potraktował ją lekceważąco i na pytanie o lorda Markusa oznajmił, że jaśnie pana nie ma w domu.

Charlotte drżała jak liść i czuła palące łzy pod powiekami, ale wzięła się w garść.

– Czyżby? – powiedziała lodowatym tonem. – Dobry człowieku, idź natychmiast do lorda Trevithicka i powiedz mu, że pani Cavendish chce z nim rozmawiać. Chodzi o sprawę wielkiej wagi.

W tej samej chwili w głębi holu otworzyły się drzwi i stanął w nich Markus. Rozmawiał z mężczyzną w średnim wieku. Twarz miał zasępioną. Najwyraźniej był w kiepskim nastroju. Charlotte miała złe przeczucia. Na pewno nie zechce jej przyjąć!

– Szukamy w londyńskim porcie, wysłaliśmy też ludzi do Southampton – powiedział rozmówca Markusa. Obaj umilkli na widok zgnębionej Charlotte. Markus zaraz się rozpromienił, więc odetchnęła z ulgą.

– Pani Cavendish! Proszę wybaczyć, że musiała pani czekać. Gower – zwrócił się uprzejmie do swego pełnomocnika, – Wrócimy do tej rozmowy. Dzięki za pomoc.

Zaprosił Charlotte do swego gabinetu i przepuścił ją w drzwiach. Zdenerwowana i pełna obaw, weszła do środka. Ręce jej się trzęsły. Markus wiedział o jej przypadłości. Wskazał jej fotel i usiadł po drugiej stronie biurka.

– Widzę, że jest pani bardzo poruszona – odezwał się łagodnym głosem. – Każę służbie przynieść kieliszek wina. To panią wzmocni. Zadała pani sobie tyle trudu. Czemu zawdzięczam tę wizytę? Są jakieś wiadomości o bracie?

Charlotte uśmiechnęła się przez łzy.

– Niestety. Żadnych śladów. Przyszłam tu w innej, równie ważnej sprawie. Chodzi o moją kuzynkę Beth Allerton.

Markus spochmurniał i uniósł się w fotelu, jakby zamierzał wstać i zakończyć rozmowę.

– Bardzo proszę… – zaczęła błagalnym tonem i wyciągnęła do niego rękę.

Po chwili Markus usiadł, a rysy mu złagodniały.

– Przepraszam, jeśli znów poczuła się pani zaniepokojona. O czym mamy rozmawiać?

Gdy Beth obudziła się ze snu, do którego ukołysało ją rozpaczliwe łkanie, w domu było dziwnie cicho. Otworzyła drzwi i wyjrzała na korytarz. Na podłodze stał talerz z suchymi grzankami. Zjadła je z apetytem, nabrała sił i ożywiła się nieco. Postanowiła spakować rzeczy i jutro z samego rana wyruszyć w drogę.

Gdy z holu dobiegły ją stłumione głosy, początkowo nie zwracała na nie uwagi, bo uznała, że to Gough jak co dzień przyszedł naradzić się z Charlotte. Nagle usłyszała krzyk i odgłosy gwałtownej szarpaniny.

– Co ty gadasz, kretynie? – Natychmiast rozpoznała głęboki głos Markusa. – Lady Allerton jest w domu i zaraz mnie przyjmie!

Ktoś szedł po schodach na piętro. Nagłe drzwi się otworzyły i stanął w nich Markus.

– Znowu uciekasz, moja droga? – spytał z przesadną kurtuazją. – Weszło ci to w krew.

– Dzień dobry, milordzie. Trafił pan w sedno. Jadę do Devon.

– Znowu? – Markus stał w drzwiach, blokując przejście, jakby chciał jej dać do zrozumienia, żeby wybiła sobie z głowy wszelkie podróżowanie. – Włóczy się pani po kraju niczym domokrążca. Najwyższy czas się ustatkować. – Wszedł do pokoju. – Nie zgadzam się na ten wyjazd. W błogosławionym stanie? To niebezpieczne!

Zaskoczona Beth upuściła rzeczy, które zamierzała schować do kufra. Ramiona opadły jej bezwładnie.

– Już wiesz – szepnęła i zbladła.

– Wiem – przytaknął. – Nie od ciebie. Twoja kuzynka mi powiedziała.

– Nie miała prawa – odparła cicho Beth.

– Gdyby nie ona, dowiedziałbym się, że mam z tobą dziecko, od salonowych plotkarzy, tak?

– Nie chciałam ci mówić z obawy, że zmusisz mnie do małżeństwa. Ja się nie liczę, ale twoje dziecko nie może być bękartem, prawda? – odparła z goryczą i wybuchnęła płaczem. – Na Fairhaven powiedziałeś, że nie możemy się pobrać.

– Nieprawda!

– Tak mówiłeś!

– Chodziło mi o to, że trzeba odłożyć ślub, ale zaraz po przyjeździe do Londynu zebrałem wszystkie niezbędne dokumenty. Wziąłem je ze sobą. Możesz sprawdzić daty. Mam je od miesiąca. Beth, ja cię kocham! Z wzajemnością. Tego jestem pewny. – Rozpromienił się, gdy energicznie pokiwała głową. – Marsz do łóżka! Musisz wypocząć – powiedział. – I żebyś mi pięknie wyglądała na ślubie! Gdzie się podziały twoje rumieńce? Przestań się martwić. Teraz wszystko jest na mojej głowie. Ty masz dbać o siebie i o nasze dziecko. – Uśmiechnął się kpiąco i zajrzał jej w oczy. – A Fairhavea wniesiesz mi w posagu.

Загрузка...