To była długa noc.
Mark musiałby długo szukać Tammy. Zaszyła się w takim miejscu, o którym nigdy by nie pomyślał. Wreszcie czuła się jak u siebie.
Zapomniał, że miała w plecaku namiot. Rozbiła go w zacisznym zakątku zamkowego parku i gdy Mark walczył z pieluszką, ona już leżała jak w kokonie w swoim śpiworze. Nie spała. Zostawiła poły namiotu uniesione i patrzyła na gwiazdy. Tutaj nawet niebo było inne. Nie rozpoznawała gwiazdozbiorów. Wszystko wydawało się stać na głowie.
Właśnie, wszystko stanęło na głowie. Nic dziwnego, w końcu przyjechała z antypodów…
Wciąż była wytrącona z równowagi tym pocałunkiem. A przecież matka ją ostrzegała, że Mark to kobieciarz. Na szczęście nie doszło do niczego więcej.
– Na szczęście? – powtórzyła powątpiewająco.
Mogła spokojnie mówić do siebie na głos, ponieważ rozbiła namiot daleko od zamku. Nikt jej tu nie mógł podsłuchać.
– Oczywiście, że na szczęście – odpowiedziała sobie.
– Chyba upadłaś na głowę! Ledwo pozbył się Ingrid i zaraz znajdzie kolejną lalę ze swojej sfery. Chcesz w tej krótkiej przerwie trafić do jego łóżka?
Czemu nie?
– Tamsin Dexter! – huknęła sama na siebie zgorszonym tonem.
Chyba zwariowała. Gadała do siebie po nocy w pustym parku, fantazjując na temat kapitalnego faceta. Pewnie za długo była sama.
Ciekawe, jak ten jej kapitalny facet radził sobie z Hen-rym. Czy nie musiał go aby przewinąć?
– To nie twoja sprawa. Przestań gadać i śpij wreszcie.
Mogłabym się zakraść i sprawdzić…
– I dać się złapać! A wiesz, co wtedy będzie. Służba w łóżkach, Henry też niedługo zaśnie, zostaniesz sama z Jego Wysokością księciem regentem.
Właśnie…
– Nie, to nie jest dobry pomysł. – Stanowczo zasunęła suwak od śpiwora. – To jest pomysł bardzo zły.
Skoro tak, to czemu ją korciło, by natychmiast wprowadzić go w życie?
Gdzie ona mogła być?
Henry wyspał się w ciągu dnia i chciał się bawić, więc Mark zabrał go do łóżka, włączył laptop i zaczął pracować nad projektem sieci kanałów nawadniających. O ile można to było nazwać pracą… Henry nieustannie domagał się uwagi, więc jeśli przez całe trzydzieści sekund nic nowego się nie działo, próbował temu zaradzić. System kanałów na monitorze rychło zaczął przypominać sieć utkaną przez bardzo pijanego pająka.
– No i jak rolnicy z południa Broitenburga będą nawadniać swoje pola? – zwrócił się Mark do bratanka.
Henry pacnął piąstką w klawiaturę. Symulacja ukazała, jak kanały skręcają na północ.
– Aha. W ten sposób wyślemy wodę z rejonów zagrożonych suszą w rejony zagrożone powodzią. Myślisz, że to dobry pomysł?
Henry wyglądał na zadowolonego.
– A gdzie jest twoja ciocia?
Henry zaczął wymachiwać misiem. Chyba w tej chwili nie dbał zanadto o ciocię. Właściwie nie musiał, ponieważ Mark martwił się za dwóch.
– Gdzie ona może być? – powtórzył po raz setny, patrząc na zegarek. Wpół do trzeciej. – Lepiej, żeby rano się zjawiła, bo jak nie…
Sęk w tym, że do rana było daleko, a on potrzebował jej teraz, zaraz, natychmiast!
Obudziła się o świcie. Ponieważ wolała, by nikt jej tu nie znalazł, wstała, zwinęła szybko namiot i wróciła do zamku. Przed wejściem zawahała się. Poleciła służbie nie wychodzić z pokojów przed siódmą. Trochę szkoda, bo teraz ktoś mógłby zanieść Markowi gorącą herbatę. Pewnie chętnie by się napił. Nonsens, jeśli Henry przez całą noc nie dał mu zasnąć, to Mark potrzebuje paru godzin snu, a nie gorącej herbaty. Nie należy mu przeszkadzać.
Poszła do kuchni i zrobiła sobie śniadanie, ale myśl o tym, że być może on nie śpi, nie dawała jej spokoju.
– Może on też czegoś potrzebuje? Powinnam do niego zajrzeć. Zasłużył sobie na to całonocną opieką nad Henrym – przekonywała samą siebie.
Pokusa okazała się zbyt silna. Tammy zaparzyła świeżej herbaty, przygotowała tosty z dżemem i ustawiła wszystko na tacy. Odetchnęła głęboko. – No, to idę.
Spali obaj jak zabici.
Gdy nikt nie odpowiedział na pukanie, uchyliła drzwi, a jej wzrok padł na łóżko. Ani mały, ani duży książę nawet się nie poruszyli.
Mark leżał na wznak, przykryty jedynie do połowy, z obnażonym torsem. Musiał pracować, gdy zmorzył go sen, ponieważ obok niego stał otwarty laptop, wciąż włączony, a na niebieskim ekranie jarzyły się jakieś poplątane kreski. Henry zwinął się w kłębek pod ramieniem stryjka i spał słodko jak aniołek. Widać było, że czuł się dobrze i bezpiecznie.
Tammy znieruchomiała w progu, a w gardle coś ją ścisnęło. Nie powinna była na nich patrzeć, powinna się wycofać, i to jak najprędzej – a przecież za nic w świecie nie była w stanie oderwać od nich wzroku.
Mark, i tak wysoki i barczysty, wydawał się jej teraz jeszcze potężniejszy. Widziała pięknie zarysowane mięśnie na klatce piersiowej i ramionach. Jakiż on musiał być silny! Rzeczywiście, przy kimś takim Henry mógł spać spokojnie…
I nagle dotarło do niej, że oni obaj pasują i do tego miejsca, i do siebie nawzajem. To ona tu nie pasowała.
Przybyła z Australii, by opiekować się swoim malutkim siostrzeńcem, ale wcale nie było takiej potrzeby. Mark miał rację. Naprawdę mógł mu zapewnić wszystko. Gdy tylko nauczy się go kochać, Henry będzie mógł szczęśliwie dorastać pod jego okiem.
Łzy zakręciły się jej pod powiekami.
Chciała wycofać się cicho, lecz nagle Mark otworzył oczy i spojrzał prosto na nią. Przez długą, długą chwilę patrzyli na siebie, a miedzy nimi działo się coś…
– Nie wychodź – poprosił, odrzucił kołdrę i podszedł do niej.
Taca zadrżała w jej rękach. Był tuż obok, potężny, męski i prawie kompletnie nagi! Miał na sobie tylko bokserki. Nogi się pod nią ugięły. I jeszcze te głupie łzy…
Wyjął z jej rąk przechylającą się tacę.
– Zrobiłaś mi śniadanie? – spytał, zaskoczony i rozbawiony. – Ach, chciałaś mi jakoś wynagrodzić to, że tak mnie porzuciłaś wczoraj?
– Właściwie chciałam tylko sprawdzić, co z Henrym. – Jej głos brzmiał dziwnie, ciągle coś ją dławiło w gardle.
Mark delikatnie dotknął wilgotnego policzka Tammy. Spoważniał.
– Płakałaś?
Gniewnie otarła twarz dłonią.
– Nie. Czemu miałabym płakać?
– Właśnie o to pytam.
– Nie płakałam.
Przyglądał się jej uważnie. Jej oczy nadal były podejrzanie mokre.
– Co ci jest?
– Nic. Chcę się upewnić, co z Henrym, to wszystko – powtórzyła.
Na jej twarzy malowała się determinacja. No tak, uparła się i nie zdradzi mu prawdy. Mark westchnął w duchu i wskazał ręką na łóżko.
– Jak widzisz, śpi jak suseł i pewnie pośpi jeszcze długo, wziąwszy pod uwagę, o której wreszcie zasnął.
– Tak późno?
– Późno? Raczej wcześnie. Zasnął jakieś dwie godziny temu. Ledwo już widziałem na oczy. – Uśmiechnął się. – Do licha, Tam. To nie dla mnie robota.
Mało brakowało, by ją przekonał. Ten uśmiech, to ujmujące zdrobnienie jej imienia… A jednak nie mogła ulec pokusie. W Australii zdawało się jej, że chłopiec ma tylko ją, a tymczasem Henry i Mark potrzebowali się nawzajem – teraz wiedziała to z całą pewnością.
Kochała siostrzeńca całym sercem, odkąd go ujrzała. Zrobiłaby dla niego wszystko. Wszystko, co będzie dla niego najlepsze. Nawet gdyby miało to oznaczać, że sama musi go utracić…
– Poddajesz się, bo się nie wyspałeś? Trudno, ale to normalne, gdy zajmujesz się dzieckiem. Dziś w nocy moja kolej.
– No, to możesz go zabrać. – Mark podszedł z tacą do łóżka i postawił ją na nocnym stoliku.
Tammy nie mogła oderwać wzroku od jego ciała. Czy on nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie wrażenie robi na niej taki widok? Chyba nie, ponieważ odwrócił się do niej swobodnie i znowu posłał jej zabójczy uśmiech. Musiała zmobilizować wszystkie siły, by nie ulec jego zniewalającemu czarowi.
– Nie.
– Słucham?
– Skoro dzielimy się opieką, to niech to będzie sprawiedliwy podział, również ze względu na dobro Henry'ego, który będzie mógł spędzić tyle samo czasu z tobą, co ze mną. Moim zdaniem najlepszy będzie rytm dobowy. Dlatego do kolacji zostanie z tobą, a potem ja się nim zajmę.
– Ale…
– Ale co? – spytała złowieszczym tonem. – Ile razy powtarzałeś mi, że możesz mu zapewnić najlepszą opiekę i że umiesz się nim zająć? To jest dokładnie to, czego chciałeś.
Westchnął ciężko i z desperacją wzburzył włosy dłonią.
– Myślałem o oddaniu go pod opiekę pani Burchett…
– Jasne, tak jest najłatwiej, Na tym polega rządzenie, prawda? Całą robotę zwala się na innych.
– Nic na nikogo nie zwalam!
– To zajmij się Henrym, bo przywiązał się do ciebie, a nie do pani Burchett.
– A ty?
– Ja zrobiłam ci śniadanie, i to ci powinno wystarczyć.
– Zdobyła się na uśmiech, choć w rzeczywistości nadal zbierało się jej na płacz. – A teraz idę zająć się drzewami.
Nie tylko ty masz swoją ukochaną pracę. – Wskazała na wciąż włączony laptop. – Swoją drogą, ciekawy system nawadniający. Nie znam się na geografii, ale coś mi się zdaje, że w zaprojektowanych przez ciebie kanałach woda płynie z nizin w góry. Świetny z ciebie inżynier! – Z tymi słowami obróciła się na pięcie i wyszła, zostawiając kompletnie zaskoczonego Marka z Henrym.
Zjadł śniadanie, stojąc w oknie, by móc odprowadzić wzrokiem Tammy. Szła w stronę najbliższego zagajnika sprężystym krokiem i nawet się nie obejrzała. Na ramieniu niosła piłę łańcuchową.
Przecież to dla niej za ciężkie, zatroskał się Mark. Ona jest taka drobna…
Spróbował sobie wyobrazić Ingrid, jak taszczy piłę łańcuchową i aż parsknął śmiechem. Co za absurd! Tymczasem Tammy nigdy nie sprawiała komicznego wrażenia, cokolwiek robiła. Teraz wyglądała na osobę wolną i szczęśliwą, która idzie do swoich zadań i nie zawraca sobie głowy niczym innym.
Obarczyła go opieką nad dzieckiem i wcale się tym nie przejmowała! Szła robić to, co lubiła, jakby w ogóle nie pamiętała już o Marku. A on stał w oknie i patrzył za nią… Gdy znikła między drzewami, poczuł dotkliwą pustkę.
Nie umiał sobie z tym wszystkim poradzić. Nie miał doświadczenia z kobietami, które noszą piły łańcuchowe i chodzą po drzewach. Z kobietami, które zostawiają księcia z mokrymi pieluchami niemowlaka. Z kobietami, które powodują, że człowiek częściej się uśmiecha.
Nie miał doświadczenia z takimi kobietami jak Tammy.
Ponieważ takie kobiety nie istniały. Tammy była jedna jedyna.
Chciał ją znowu zobaczyć. Mógłby w ciągu dnia zabrać Henry'ego na spacer i niby przypadkiem zajść do lasu. Zobaczyłby, co ona robi…
Nic z tego, przecież zaraz wyjeżdża. Wraca do siebie.
Hm…
Zawahał się i zerknął na bratanka. Henry spał smacznie, nieświadomy burz, jakie przetaczały się nad jego głową. Mark wzruszył się głęboko. Po raz pierwszy w życiu tego malca ktoś się z nim bawił, ktoś się do niego uśmiechał, ktoś go kochał. Henry po raz pierwszy musiał czuć się szczęśliwy i bezpieczny.
Delikatnie dotknął maleńkiej piąstki, a chłopczyk przez sen zacisnął łapkę na jego palcu. Równie dobrze ktoś mógłby ogłuszyć Marka ciosem między oczy – efekt byłby niemal tak samo wstrząsający. Na moment odjęło mu oddech.
Henry go kochał i potrzebował. Nie było mowy o żadnym wyjeździe. Teoretycznie Mark mógłby poprosić Madge o opiekę nad chłopcem, czuł jednak, że nie ma siły tego zrobić. Nie mógłby zawieść Henry'ego. Ale przecież wcale nie zależało mu na tym, żeby bratanek tak się do niego przywiązał! Wcale tego nie chciał!
A czego chciał?
Tammy.
Z rozpaczą zacisnął powieki. Zaraz zwariuje. Powinien stąd uciekać, ale już nie mógł. Chciał kobiety, która właśnie siedziała na drzewie z piłą łańcuchową i miała go w nosie. Dosyć tego, wyjeżdża!
Zerknął na zaciśnięte malutkie paluszki. Wyjeżdża, akurat! Dobrze, zostanie, jednak przez cały dzień będzie trzymał się z dala od lasu. Nie pójdzie jej szukać. Ma swoją dumę i jeśli ona myśli…
Kiedy nie wyglądało na to, żeby ona o nim myślała! Jego tytuł, władza i pieniądze nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Nie próbowała go sobą zainteresować. Nawet nie chciało się jej ładnie ubrać ze względu na niego! Owszem, dwa razy zrobiła się na bóstwo, ale tylko po to, by Ingrid nie traktowała jej z wyższością. Nie przyszło jej do głowy stroić się dla Marka i nawet się z tym nie kryła.
Czy w ogóle zauważała, że był mężczyzną?
Z całą pewnością tak, świadczył o tym tamten pocałunek. Odpowiedziała na jego pieszczotę, a jemu prawie odjęło rozum z pożądania… Jęknął na samo wspomnienie.
Podjął decyzję. Wieczorem przekaże Henry'ego Tammy, jakoś ją namówi, by od tej pory zajmowała się nim sama i natychmiast wyjedzie do Renouys. Nie może żyć z tą kobietą pod jednym dachem. Oszaleje od tego.
Dzień dłużył mu się w nieskończoność. Wielokrotnie odczuwał pokusę zadzwonienia na służbę, ale za każdym razem coś go powstrzymywało przed pozbyciem się kłopotu i oddaniem Henry'ego w ręce ochmistrzyni. Może była to myśl o dezaprobacie Tammy, a może fakt, że chłopczyk zaczynał reagować śmiechem, gdy Mark próbował go rozbawiać. Reakcja dziecka sprawiała mu ogromną przyjemność, choć nie potrafił wytłumaczyć sobie dlaczego. To wszystko było dla niego nowe i obce, stąpał po nieznanym terytorium.
Tammy nie wróciła na lunch. Zaniepokoił się, lecz Madge wyjaśniła mu, że panna Dexter wzięła ze sobą prowiant na cały dzień. Myśl, by pójść i sprawdzić, jak ona daje sobie radę, powróciła ze zdwojoną siłą.
Wyszedł z Henrym na dwór, starał się jednak trzymać jak najdalej od zagajnika. Spacerował z malcem na rękach nad jeziorem i ku swemu własnemu zdziwieniu mówił do niego tak, jakby niemowlę mogło go zrozumieć:
– Któregoś dnia odziedziczysz to wszystko. Spójrz, to twoje. To wielka odpowiedzialność, ale też i wielka radość.
Nagle dotarło do niego, co powiedział. Radość… Aż przystanął z wrażenia. Do tej pory autentycznie nie cierpiał tego miejsca, ale tego dnia wydało mu się ono odmienione.
Rozejrzał się dookoła z niekłamanym zachwytem i zrozumiał, że zaczyna patrzeć na świat oczami Tammy.
Bezwiednie ruszył w stronę brzóz, wśród których rano stracił ją z oczu.
– A tam jest twoja ciocia… – zaczął.
Uświadomił sobie, co robi. Nie. Nic dobrego ^ tego nie wyniknie. Zmusił się, by zawrócić do zamku.
Koło piątej po południu Henry wreszcie zasnął, zmęczony spacerem i zabawą, nakarmiony. Tammy miała zjawić się o siódmej, do tej pory chłopczyk nie obudzi się z pewnością. W tej sytuacji Mark mógł spokojnie zostawić go pod opieką ochmistrzyni i wracać do domu. W końcu wywiązał się ze swojego zadania.
Ale skoro zamierzał pracować, to właściwie prościej było wygodnie ułożyć się z laptopem w wielkim łóżku, w którym spał Henry, niż jechać do Renouys…
Okazało się jednak, że w tych warunkach praca nie idzie zbyt sprawnie. Jego spojrzenie ciągle biegło ku bratankowi, a jego myśli ku Tammy. A potem zrobiło się za późno na wyjazd, ponieważ zjawił się Dominik i oznajmił:
– Wasza Wysokość, kolacja zostanie podana za dziesięć minut. Panienka Tammy czeka już w salonie. Rozpaliłem w kominku.
Miała na sobie dżinsy.
Poczuł się zawiedzony. Przyzwyczaił się do tego, że na kolacji zjawiała się w jednej z pięknych kreacji siostry.
– Nie jestem księżniczką – odezwała się, spoglądając na niego, kiedy przystanął w drzwiach salonu, ubrany w elegancki wieczorowy garnitur.
– Słucham?
– Twoim zdaniem nie jestem odpowiednio ubrana.
Spłoszył się nieco. Czyżby czytała w jego myślach?
– Nie wiem, o czym mówisz – wykręcił się.
Uśmiechnęła się tylko, po czym spoważniała, widząc ciemne sińce pod jego oczami.
– Ty chyba w ogóle nie spałeś? – spytała z troską.
Zdumiał się.
– Jak mogłem spać? Przecież zostawiłaś mnie samego z dzieckiem, musiałem pilnować…
– Trzeba łapać trochę snu, kiedy tylko można, inaczej człowiek nie da sobie rady – wyjaśniła. – Z czasem się tego nauczysz. Jutro odeśpisz, ale pojutrze radzę się nastawić na krótkie drzemki w ciągu dnia.
– Nie ma mowy! – Zdecydowanie podszedł do niej i mocno chwycił ją za ramiona. Musiał przemówić jej do rozsądku. – Zrozum, cały ten twój plan jest bez sensu.
Tym razem nie zamierzała pozwolić, by jego bliskość wytrąciła ją z równowagi. Spokojnie spojrzała mu prosto w oczy.
– Dlaczego? To jedyne sensowne wyjście z sytuacji.
– Przyjechałaś zajmować się siostrzeńcem… – zaczął, lecz weszła mu w słowo:
– Przyjechałam dopilnować, by był szczęśliwy. Przekonałam się, że Henry cię potrzebuje, a ty rzeczywiście potrafisz się nim zająć. Potrzebuje miłości, a ty mu ją dasz.
– Ja? Ale ja go wcale nie kocham!
– Nie? – Zaśmiała się cichutko. – Nawet jeśli jeszcze nie, to jesteś na najlepszej drodze. Nie miałeś serca go zostawić. Wiem o wszystkim, co robiłeś, znam każdy twój krok. Każdy…
– Jakim cudem?!
– Mam swoich informatorów… Nie potrafiłeś zostawić Henry'ego nawet wtedy, gdy zasnął. Nie mogłeś znieść myśli, że go zawiedziesz, jeśli się przypadkiem obudzi, a ciebie nie będzie, prawda? Do tej pory broniłeś się przed miłością. Wolisz się do nikogo nie przywiązywać. Zmieniasz kobiety jak rękawiczki. Ale z Henrym jest inaczej. Jego nie możesz rzucić z lęku czy niechęci przed uwikłaniem się w coś po ważniejszego. Dlatego on cię wyleczy z uciekania przed uczuciem. Nie możesz przez całe życie uciekać.
Mark oniemiał na dobrą chwilę.
– A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest.
– Taak? Nie chcesz kochać?
– Nie!
– I nie chcesz być kochany?
– Nie!
– I nie dostałeś fioła na punkcie swojego małego bratanka?
– Nie!
– Łżesz, aż się kurzy – skwitowała spokojnie.
Mark wciąż zaciskał dłonie na jej ramionach. Dzieliły ich centymetry, lecz Tammy patrzyła na niego z takim opanowaniem, jakby znajdowała się w przeciwległym kącie pokoju. Dla dobra dziecka nie mogła ulegać emocjom. Zdradzały ją jedynie rumieńce na policzkach.
– Nie pozwolę ci się wycofać – oznajmiła. – Potrzebuję twojej pomocy. Wychowałam moją siostrę praktycznie samodzielnie, a ona odwróciła się ode mnie i złamała mi serce. Gdzieś popełniłam błąd. To samo mogłoby się przydarzyć, gdybym samodzielnie wychowywała Henry'ego. Tym razem wolę się zabezpieczyć. Przyglądał się jej badawczo.
– Ty się boisz! – odkrył nagle.
Tammy drgnęła, lecz nie odwróciła wzroku.
– Tak – przyznała. – Tak samo jak ty boję się ryzyka związanego z budowaniem relacji z drugą osobą. Ale ja przynajmniej się do tego przyznaję i próbuję coś z tym zrobić!
– Zmuszając mnie…
– Nikt cię do tego nie zmusza, oprócz twojego własnego serca. Mogłeś dziś sto razy odejść, zostawiając Henry'ego z panią Burchett. Kto ci bronił?
,- Ty! – odparł impulsywnie.
– Ja? – Zaśmiała się tym swoim perlistym śmiechem, który lubił coraz bardziej.
– Tak, ty! Jesteś niemożliwa! W życiu nie spotkałem kobiety równie upartej, nieobliczalnej, nieodpowiednio ubranej…
– O, przepraszam! Ubieram się całkiem odpowiednio. Tyle tylko, że to miejsce nie jest odpowiednie dla mnie.
Zirytował się.
– Owszem, jest! To, że mówisz potoczną angielszczyzną i chodzisz po drzewach, nie ma nic do rzeczy. Jesteś najbliższą krewną księcia.
– Ale samą księżną nie jestem. Jeśli odczuwasz brak takiej kobiety, zaproś z powrotem Ingrid. Aż ją skręca…
– Ingrid? Niech idzie do diabła! – wybuchnął.
– Aż tak źle to jej nie życzę – powiedziała powoli Tammy. – Po co miałabym to robić?
Zapadła cisza, a panujące między nimi napięcie stało się nie do zniesienia. Dawno już minęła pora rozpoczęcia kolacji, lecz do salonu nikt nie wchodził. Dominik czekał za zamkniętymi drzwiami, przyklejając do nich ucho, co oczywiście było poniżej godności głównego kamerdynera – ale czego się nie robi dla dobra sprawy? Za nic w świecie nie wszedłby teraz do środka i nie przerwałby rozmowy.
Teoretycznie nie było czego przerywać, ponieważ za drzwiami panowało milczenie. Tammy wpatrywała się w Marka błyszczącymi oczami, oczekując odpowiedzi na swoje pytanie, a on nie znajdował słów.
Faktycznie, czemu miałaby źle życzyć Ingrid albo jakiejkolwiek innej kobiecie? Żadna nie mogła z nią rywalizować, żadna nie mogła się z nią równać, pomyślał.
Uświadomił sobie, że wciąż trzyma ją za ramiona, a Tammy wcale nie próbuje odsunąć się od niego.
W końcu był tylko człowiekiem… Mężczyzną.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował.