Tammy po raz pierwszy miała lecieć pierwszą klasą. Miejsca było pod dostatkiem – tak dużo, że aż czuła się nieswojo. Ustawiono nawet składane łóżeczko i rozłożono miękki pled na podłodze, by Henry miał się gdzie bawić. Stewardesy przybiegały na każde skinienie.
Tammy uznała, że to dobra okazja, by zadać Jego Wysokości parę niedyskretnych pytań. Nawet jeśli się obrazi, nie będzie mógł nic zrobić. Przecież nie wyrzuci jej z samolotu.
– Masz żonę?
– Już ci mówiłem, że nie.
– Ale czy jesteś sam?
Najpierw uniósł brwi, a potem w jego oczach zamigotało rozbawienie.
– Pytasz o to, czy mam przyjaciółkę, czy mam przyjaciela, czy może psa?
Nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Wszystko naraz.
Milczał przez chwilę, wreszcie postanowił odpowiedzieć.
– Mam przyjaciółkę.
Aha, więc jest przyjaciółka. To czemu całował się z inną? Może Isobelle miała rację? Może to faktycznie niepoprawny kobieciarz?
A nawet jeśli, to co z tego? Przecież wcale jej to nie obchodzi. Nic a nic.
– A ty? – zainteresował się nagle. – Z moich informacji wynika, że nie masz nikogo.
– To nieuczciwe! – zaoponowała. – Ja musze ci wierzyć na słowo, podczas gdy ty nasłałeś na mnie detektywa.
– W Europie kupisz sobie byle kolorowe pisemko, a dowiesz się o mnie wszystkiego, z detalami – skwitował. Naraz ściągnął brwi. – Dziwne… Jakim cudem nie wiedziałaś nic o ślubie Lary, skoro przebywałaś w Europie? Śluby w najwyższych sferach nie zdarzają się często. We wszystkich gazetach były zdjęcia z ceremonii, nawet w poważnych dziennikach.
Tammy przez chwilę liczyła w myślach.
– Nie, wtedy już siedziałam w Australii. Na którymś z moich ukochanych eukaliptusów.
– Najlepsze miejsce na ziemi, co?
– Aha.
– Ale dlaczego?
– Bo ludzie zadają ból, zdradzają, odwracają się plecami. Nie ma sensu się angażować, to zawsze kończy się cierpieniem. Weź mnie i Larę…
– Jednak znów jesteś gotowa zaryzykować, tym razem z Henrym.
– Nie mam wyjścia. Ty nie umiałbyś się nim zająć, nawet z pomocą przyjaciółki.
– Ingrid akurat nie przepada za dziećmi. Zresztą, to taka dość przelotna znajomość, nic poważnego. A Henrym potrafię zająć się sam.
Tammy popatrzyła na siostrzeńca, który zawzięcie ssał ucho swojej nowej zabawki. Jeśli tak dalej pójdzie, to miś straci uszy jeszcze przed Singapurem, pomyślała Tammy i przeniosła spojrzenie na Marka.
– Naprawdę umiałbyś zaopiekować się dzieckiem?
– Oczywiście – odparł z absolutną pewnością siebie.
– No to świetnie! – Nim zdążył się zorientować, co się święci, posadziła mu Henry'ego na kolanach.
Jego Wysokość w ułamku sekundy wpadł w popłoch.
– Hej, co ty robisz? – zaprotestował gwałtownie.
Tammy zamknęła oczy.
– Skoro umiesz się nim zająć, to ja mogę się przespać. Bawcie się dobrze.
Obudziła się kilka godzin później. Światła były przy gaszone, w kabinie panował półmrok. Któraś ze stewardes przykryła całą trójkę kocami. Tammy zerknęła w bok.
Mark spał, tuląc do siebie uśpionego Henry'ego. Malutka rączka chłopczyka zaciskała się mocno na palcu mężczyzny. Najwyraźniej było im dobrze razem. Dopiero teraz Tammy zaczęła dostrzegać między nimi pewne podobieństwo i nagle poczuła, że coś zaczyna dławić ją w gardle.
Dziwne. Przez tyle lat nie płakała, a odkąd spotkała Marka, co chwilę ulegała wzruszeniu. Jak to możliwe? Przecież nic o nim nie wiedziała – tyle tylko, że został księciem regentem w jakimś małym, lecz uroczym europejskim księstwie, a jego przyjaciółka Ingrid nie przepada za dziećmi. On sam chyba też nie, ale… Ale jego maleńki krewny chyba niespodziewanie odnalazł drogę do serca Jego Wysokości.
Tammy oniemiała z wrażenia, gdy wioząca ich limuzyna zatrzymała się przed ogromnymi marmurowymi schodami. Poniżej schodów znajdowało się krystalicznie czyste jezioro, a powyżej… Powyżej wznosił się nieprawdopodobnie piękny zamek z białego kamienia, ozdobiony niezliczoną ilością wież, wieżyczek i balkonów. Otaczały go majestatyczne góry. Na ich skalistych graniach lśnił śnieg, a poniżej ciągnęły się przepiękne lasy.
I to miał być jej nowy dom?
– Co o tym myślisz? – zagadnął Mark.
Odwróciła się i spostrzegła, że obserwował jej zachwyt z wyraźną przyjemnością.
– Co myślę? Strasznie to wszystko przesadzone.
– Naprawdę? – zdziwił się uprzejmie, nie przestając się uśmiechać.
– Tak. Ostentacyjne, niegustowne… – Nie mogła dłużej udawać. – Och, Mark, nie spodziewałam się! W życiu nie widziałam czegoś równie pięknego!
– Ja też – powiedział, poważniejąc nagle. Nie patrzył przy tym na otoczenie, tylko na nią, więc Tammy nie była do końca pewna, co właściwie miał na myśli. On również nie był pewien. – Dzień dobry, Dominiku – skinieniem głowy powitał starszego mężczyznę w liberii, który z ukłonem otworzył im drzwi limuzyny.
Weszli do zamku. W olbrzymim holu czekała na nich służba, około dwudziestu osób. Mark przedstawiał ich kolejno, a oni kolejno składali Tammy ceremonialne ukłony.
Nagle Tammy zawstydziła się swoich znoszonych rzeczy. Czy wypada przybywać w gości w takim ubraniu? Może Mark rzeczywiście miał rację i trzeba było kupić jakąś sukienkę? Albo nawet i dwie…
– A to Madge Burchett, Angielka, nasza ochmistrzyni. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zwróć się do niej.
Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku.
– Ależ urosłem! – zachwyciła się. – A taki byłem malutki, jak się urodziłem! – Przeniosła spojrzenie na Tammy i uśmiechnęła serdecznie. – Ach, a to jest ciocia…
Tammy odgadła, że ochmistrzyni musiała w tym momencie porównywać ją z Lara. Nie miała jednak czasu zastanawiać się, jak to porównanie wypadło, ponieważ Mark podał jej Henry'ego i zwrócił się do ochmistrzyni:
– Madge, czy zechciałabyś zająć się panną Dexter?
– Z największą przyjemnością. Pokażę pani pokój. Proszę tędy.
Tammy rzuciła trochę niepewne spojrzenie na Marka, lecz on już się odwrócił i odszedł zdecydowanym krokiem. Wszystko wskazywało na to, że książę uznał ten rozdział za zamknięty. Sprowadził do kraju następcę tronu, powierzył dziecko opiece kobiet, a sam mógł zająć się sprawami wagi państwowej.
Naraz rozległ się radosny okrzyk. W holu zjawiła się smukła kobieta mniej więcej w wieku Tammy. Musiała przed chwilą jeździć konno – jeszcze trzymała w dłoni szpicrutę. Miała ma sobie strój amazonki, niezwykle wyszukany i efektowny. Jej kasztanowe włosy były misternie upięte w szykowny kok, makijaż był perfekcyjny, a uśmiech olśniewał.
Rzuciła szpicrutę i pobiegła prosto w ramiona Marka.
– Och, kochanie! Jak cudownie, że wreszcie jesteś w domu!
Tammy zagryzła wargi, odwróciła się do nich plecami i spostrzegła pełen dezaprobaty wyraz twarzy ochmistrzyni, która również obserwowała to żenująco wylewne powitanie.
– Pannę Ingrid może pani poznać później, nie ma pośpiechu – oznajmiła pani Burchett. – Teraz musi pani odpocząć. Taka długa podróż, tyle wrażeń, tyle nowych twarzy… Wy
starczy jak na jeden raz. Mały też potrzebuje spokoju.
Ochmistrzyni zaprowadziła Tammy do pokoju dziecinnego. Henry potulnie przyjął zmianę miejsca, tak zresztą jak potulnie przyjmował wszystko. Z jednej strony było wygodnie mieć takie grzeczne dziecko, które nie grymasiło, nie płakało – bo wiedziało z doświadczenia, że to nic nie da. Z drugiej strony ta nienaturalna grzeczność niezmiernie niepokoiła Tammy. Zdrowy dziesięciomiesięczny malec powinien domagać się uwagi! I to głośno!
Podniosła wzrok na ochmistrzynię. Błyskawicznie zorientowała się, że zyskała sympatię pani Burchett. Najwyraźniej ochmistrzyni spodziewała się zobaczyć kolejną lalę pokroju Lary lub Ingrid.
– Czy mogłaby mi pani opowiedzieć co nieco o tym miejscu? – zagadnęła. – Przede wszystkim chciałabym się dowiedzieć, kto mieszka na zamku.
– Oprócz księcia Marka i panny Ingrid, a teraz jeszcze pani i panicza Henry'ego, tylko służba. A właściwie jej resztki, bo wiele osób odeszło już dawno. Tu nikt ich nie potrzebował, często ludziom w ogóle nie płacono. Zostali tacy, którzy nie mieli dokąd pójść. Na przykład ja. Mój mąż zmarł przed dwudziestu laty, nie mam żadnej rodziny. Zaczynałam jako kucharka. Normalnie na książęcym dworze kucharka nie zostaje ochmistrzynią, ale tu panował bałagan. Wszystko przez to, że państwo prawie w ogóle nie bywali w domu, a jeśli już, to na krótko. Ostatni raz widziałam ich, jak panicz Henry miał dwa tygodnie. Ale książę Mark jest inny. Zamieszkał tu od razu.
– A panna Ingrid?
Pani Burchett wydęła wargi z niezadowoleniem.
– Siedzi tu od trzech dni. Podobno przyjechała, żeby naniego czekać, bo tak się stęskniła. Akurat. A jak się szarogęsi! – żachnęła się. – Zupełnie jak matka księżnej Lary… – Nagle zreflektowała się. – Och, najmocniej przepraszam!
Tammy wykonała uspokajający gest dłonią.
– Wiem, jaka jest moja matka i całkowicie podzielam pani zdanie na jej temat.
– Mimo to powinnam trzymać język za zębami. Wiem, gadam bez ładu i składu, ale… – Niespodziewanie w oczach pani Burchett zakręciły się łzy. – Ale widzi pani, ja tak rzadko mogę z kimś porozmawiać po angielsku. I jeszcze przywiozła pani panicza… Tak bardzo czekaliśmy na jego powrót. To dla nas bardzo ważne. Nie tylko dla nas, tu na zamku, ale dla całego państwa. Sama pani zobaczy. To jest, jeśli pani zostanie.
– Chyba zostanę, nie widzę innego wyjścia.
Przeszły do komnaty przylegającej do pokoju Henry'ego.
Tammy usiadła na brzegu ogromnego łoża, coraz dotkliwiej czując, że nie pasuje do tego miejsca.
– Zejdę zobaczyć, czy już przywieziono pani rzeczy.
– Wszystko jest tutaj. – Tammy wskazała na rzucony na podłogę plecak.
Pani Burchett osłupiała.
– Jak to?!
– Nic więcej nie potrzebuję.
– To w co się pani przebierze do kolacji?
– Nie przebieram się do kolacji. I zamierzam zjeść ją tutaj. Sama. Nie mam ochoty siedzieć przy stole z księciem. Ani z… Ingrid.
Ochmistrzyni spojrzała na nią z przerażeniem.
– Ależ to niemożliwe. Musi pani zejść na dół – Dobrze, ale w takim razie zjem razem ze służbą.
Na twarzy ochmistrzyni pojawiła się prawdziwa zgroza.
– To absolutnie wykluczone!
Do licha! Tammy bezradnie rozejrzała się dookoła. Co jej po tych luksusowych meblach? Wolałaby mikrofalówkę. Chociaż i tak w promieniu wielu kilometrów nie było żadnego supermarketu!
– A czy nie mogłaby mi pani po prostu podesłać tu na górę jakiejś kanapki? – poprosiła.
Pani Burchett zawahała się.
– Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą podróż… Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobecność na kolacji?
Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła.
– Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie.
Ochmistrzyni westchnęła.
– Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę myśleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie…
Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę.
Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu.
Ledwo zdążyła przełknąć jeden kęs, rozległo się pukanie do drzwi. Do komnaty wszedł książę Mark, ubrany z nieskazitelną elegancją. Ciemny, wieczorowy garnitur, śnieżnobiała koszula, krawat w odcieniu królewskiego błękitu.
Serce podskoczyło jej w piersi.
– Co ty robisz? – Mark obrzucił tacę pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
– A jak myślisz? – Tammy machnęła trzymaną w ręku kanapką. – Jem kolację.
– Kolację jemy na dole. Zaraz siadamy do stołu.
– Ja już zaczęłam jeść.
Popatrzył na nią tak, jakby miał przed sobą przybysza z obcej planety.
– Henry śpi, więc nie musisz się nim zajmować. Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu sama.
– Chcę dalej żyć po swojemu. Tak, jak mi się podoba.
– Czy ty nie rozumiesz, że swoimi kaprysami możesz sprawić komuś przykrość? Służba przygotowała wspaniałą kolację na twoją cześć. Nie pozwolę ci ich obrazić. To bardzo wartościowi ludzie, pozostali lojalni rodzinie pomimo skandalicznego traktowania. Większość z nich służyła jeszcze u mojego wuja. Są uszczęśliwieni powrotem Henry'ego, doceniają twoją troskę o niego, chcą cię godnie powitać, a ty co? Stroisz fochy?
Nie znalazła na to odpowiedzi. Bezradnie rozejrzała się dookoła. W olbrzymich lustrach ujrzała odbicie skromnie ubranej dziewczyny na królewskim łożu.
– Mark, ja tu nie pasuję.
– Ja też.
– Akurat!
Książę z trudem zachowywał cierpliwość.
– Słuchaj, nie możesz przez następne dwadzieścia jeden lat siedzieć zamknięta w tym pokoju i się dąsać.
– Przede wszystkim nie mogę siedzieć w twoim zamku. Na pewno znajdzie się tu dla mnie i Henry'ego jakiś domek ogrodnika, czy coś w tym stylu.
– Jasne, następca tronu zamieszka w kurnej chacie – skwitował z ironią Mark.
– Jeśli jeszcze raz usłyszę frazę „następca tronu"…
– Usłyszysz ją jeszcze wiele razy – przerwał jej tonem nie znoszącym sprzeciwu – ponieważ to jest właśnie sedno sprawy. Myślisz, że mnie jest tutaj dobrze? Mam piękną posiadłość zaledwie kilkanaście kilometrów stąd, w Renouys. Chciałbym dalej tam mieszkać i prowadzić swoje normalne życie, a nie występować w roli panującego. Robię to wyłącznie dlatego, że poczuwam się do odpowiedzialności.
– A ja nie? Gdybym się nie poczuwała, nie byłoby mnie tutaj!
– Więc skoro już jesteś, bądź konsekwentna do końca. Sprostaj wyzwaniom, zamiast chować się po kątach jak dziecko, tylko dlatego, że boisz się iść na elegancką kolację.
Tammy zerwała się na równe nogi, zła jak osa.
– Nie boję się! Potrafię się zachować wśród takich jak ty, nie myśl sobie.
– Tak? To czemu nie chcesz do nas zejść?
– Bo jestem śpiąca po podróży.
– Ciekawe. W samolocie spałaś przez całe sześć godzin.
– Wcale nie.
– Spałaś – powtórzył, a w jego oczach zamigotało rozbawienie. – Wiem coś o tym. Oparłaś głowę na moim ramieniu, więc nie mogłem się ruszyć. Do tej pory mam zesztywniały kark, a do tego plamę na koszuli, bo pieluszka Henry'ego przesiąkła… Jest więc dowód.
– Na pewno nie spałam z głową na twoim ramieniu. Zmyślasz! W ogóle cała ta rozmowa jest bez sensu.
– Z tym akurat się zgadzam. – Zerknął na zegarek. – Kolacja zostanie podana za kwadrans, przedtem Ingrid i ja wypijemy w salonie małego drinka. Będzie mi miło, jeśli do nas dołączysz.
– Nie mam najmniejszej ochoty…
– Ani ja. A jednak obowiązki należy wypełniać. Skoro ja mogę, to ty też.
– Kiedy nawet nie mam co na siebie włożyć!
Uśmiechnął się.
– Sama jesteś sobie winna. Ja chyba coś mówiłem na ten temat.
Tammy wściekła się.
– Świetnie! Przyjdę w tych łachach i skompromituję się przed wszystkimi, bo ewidentnie na tym ci właśnie zależy! Na tym, żebym się ośmieszyła! Proszę bardzo! A teraz wyjdź stąd!
– Ale…
– Wyjdź z mojego pokoju!
Miała piętnaście minut. Ratunku…
To będzie kompletna klęska, Mark doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jak on śmie stawiać ją w takiej sytuacji?
Nie, była wobec niego trochę niesprawiedliwa. Przecież od samego początku uprzedzał ją o konieczności posiadania jakiegoś eleganckiego stroju.
Co teraz?
Ingrid odegra rolę księżniczki, a jej przypadnie rola ubogiej krewnej, żebraczki prawie. To jej się nie uśmiechało.
Chwileczkę… Lara miała zwyczaj porzucania ubrań, które się jej znudziły, a wszystko nudziło się jej błyskawicznie. Wkładała coś raz czy dwa, a potem już tego nie chciała, już miała ochotę kupować coś nowego. Nawet jeśli rzadko bywała na zamku, w garderobie powinno coś zostać…
Tammy spojrzała na przycisk dzwonka.
– Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wezwać służbę – powiedziała pani Burchett. – Normalnie wysyłam którąś z dziewcząt, ale dzisiaj sama będę do pani dyspozycji.
Tammy podjęła decyzję.
Ingrid niecierpliwiła się – Mark zostawił ją samą w salonie. Do czego to podobne?
– Gdzie byłeś tak długo? – spytała, ledwo zszedł na dół.
– Poszedłem zaprosić pannę Dexter na kolację, a potem jeszcze na kilka minut zatrzymał mnie Dominik, dlatego trochę to trwało. Panna Dexter pewnie zaraz zejdzie.
– Żartujesz. Nie odmówiła? Nie przypuszczałam, że taka osoba…
– To znaczy jaka? – przerwał jej nietaktownie.
Nie chciał być nieuprzejmy, lecz obecność Ingrid wytrąciła go z równowagi. Nie spodziewał się, że zastanie ją w zamku.
– Osoba nie z naszej sfery. – Ingrid obdarowała go najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. – W końcu ściągnąłeś ją z drzewa w jakiejś australijskiej głuszy, o ile mnie pamięć nie myli. – Zaśmiała się perliście. – Kochanie, będzie my mieli szczęście, jeśli ona w ogóle potrafi posługiwać się nożem i widelcem.
– Czy nie wyciągasz zbyt daleko idących wniosków? – spytał oschle Mark. – Ona jest siostrą Lary.
– Właśnie. Czy to nie zdumiewające? Jak siostry mogą być tak różne? Lara olśniewała urodą.
– Tammy, to jest, Tamsin, też nie jest brzydka.
– Nie, właściwie nie… Ale to ubranie! I te piegi!
– Chodźmy na kolację – zaproponował Mark, ucinając dalszą dyskusję, i podał jej ramię.
– A nie chcesz poczekać na tę małą z buszu?
– Nie ma takiej potrzeby – od strony drzwi odezwał się zdumiewająco opanowany głos, choć pobrzmiewało w nim coś złowieszczego. – Ta mała z buszu już tu jest.
Mark odwrócił się i zamarł.
Jak ona to zrobiła w ciągu piętnastu minut?!
Tammy Dexter w wytartych dżinsach i spłowiałej bluzce znikła. Na progu salonu stała panna Tamsin w jedwabnej małej czarnej, skrojonej z wyrafinowaną prostotą. Sukienka miała głęboko wycięty dekolt, ledwo zaznaczone rękawy i była naprawdę krótka. Dzięki temu widać było długie opalone nogi, a wysoko sznurowane, czarne sandałki powodowały, że nogi te wydawały się jeszcze dłuższe…
Tammy wyszczotkowała włosy i teraz jej twarz otaczała połyskliwa, ciemna chmura miękkich drobnych loczków. Dyskretny makijaż podkreślał kontur wielkich piwnych oczu, a delikatna szminka ożywiła lekko kolor ust.
Tammy wyglądała oszałamiająco!
– Jak to zrobiłaś? – wyrwało się księciu i tym razem to w jej oczach zamigotało rozbawienie.
– No proszę, a ja się martwiłam o swoje maniery.
Mark zmitygował się. Faktycznie, nie zachował się stosownie.
– Wybaczcie, proszę. Tammy, poznaj Ingrid. Ingrid jest…
– Przyjaciółką Marka – wtrąciła gładko kasztanowłosa i powściągliwie podała Tammy chłodną dłoń. – Miło mi panią poznać. Właśnie rozmawialiśmy o tym, że musi się pani czuć tutaj dość obco, tak daleko od kraju… – Zlustrowała Tammy przenikliwym spojrzeniem, a na jej perfekcyjnie umalowanej twarzy pojawił się nieszczery uśmieszek. – Widzę, że przeglądała pani garderobę siostry. Miałam zamiar oddać te wszystkie rzeczy dla biednych, ale skoro przydadzą się pani…
Ta kobieta potrafiła wbijać bolesne szpile z prawdziwą elegancją.
– Nie czytałam jeszcze testamentu mojej siostry, nie wydaje mi się jednak, by zawierał klauzulę uprawniającą panią do dysponowania jej rzeczami – odparła chłodno Tammy, po czym wzięła kieliszek szampana, który podał jej Mark. – Dziękuję. Właśnie tego mi było trzeba. Dom Perignon, jak widzę. Mój ulubiony.
Mark zamrugał oczami, jakby próbował się upewnić, czy nie śni.
Do tej pory żywił głębokie przekonanie, że Tammy zaszyła się w buszu z powodu kompleksu niższości. Jej matka i siostra robiły piorunujące wrażenie – idealnie umalowane, uczesane, perfekcyjne w każdym calu. Ktoś, kto musiał bezustannie porównywać się z nimi, ani chybi w końcu ukryłby się w jakimś odludnym miejscu, gdzie nikt nie mógłby go oglądać…
A przecież Tammy była równie piękna i atrakcyjna jak jej matka i siostra.
Nie.
Była piękniejsza.
Nie nosiła żadnej biżuterii, była umalowana oszczędnie, a przecież przyćmiewała Ingrid, która nagle wydała się bardzo pretensjonalna, ostentacyjnie wystrojona, sztuczna, lalkowata.
Ingrid również to zauważyła. I bynajmniej nie była zadowolona.
– Skoro jej rzeczy pasują na panią, to może dobrze, że się nie zmarnują… Zapraszamy do stołu – powiedziała z uśmiechem i gestem pani domu wskazała Tammy krzesło.
Mark skrzywił się nieznacznie. Ingrid zdecydowanie za dużo sobie wyobrażała. Będzie musiał zrobić z tym porządek.
Tammy nadal nie dawała po sobie niczego poznać.
– Owszem, pasują, a sądząc po zawartości garderoby, nie będę musiała nic kupować aż do osiągnięcia przez Henry'ego pełnoletniości.
– Zamierza pani zostać u nas tak długo?
Tammy skinieniem głowy podziękowała kamerdynerowi, który podsunął jej krzesło.
– Henry potrzebuje matki. Teraz ja nią jestem.
– Ale jeśli Mark i ja…
– Może wina? – wtrącił pośpiesznie książę.
Tammy uśmiechnęła się do niego czarująco.
– Z przyjemnością.
Mark nie mógł zasnąć. W końcu koło drugiej w nocy wstał, ubrał się i wyszedł na zewnątrz, żeby przejść się nad jeziorem.
Do czasu śmierci Jeana-Paula wiódł w miarę nieskomplikowane życie, a przynajmniej mniej skomplikowane niż obecnie. Trzymał się z dala od zamku i obowiązujących w nim konwenansów. Sprawowanie władzy, pławienie się w luksusach i uważanie się za kogoś lepszego od zwykłych śmiertelników było mu najzupełniej obce.
Jego ojciec był młodszym bratem panującego. Bracia żyli ze sobą w zgodzie – do czasu – ale ich synowie, wychowani przez dwie bardzo różniące się kobiety, już nie. Matka Franza i Jeana-Paula była niewiarygodną snobką, która za swoje największe osiągnięcie życiowe uważała małżeństwo z księciem i książęcy tytuł. W przeciwieństwie do niej matka Marka była osobą życzliwą ludziom, pogodną, stroniącą od dworskiej obłudy, arogancji i egoizmu.
A jednak książęca rodzina zniszczyła ją. Mark ponuro zacisnął wargi na myśl o tym, co spotkało jego matkę. Z tego właśnie powodu nie chciał mieć nic wspólnego z dworem, zamkiem, koroną i władzą. Owszem, spełni swój obowiązek, ponieważ kocha swój kraj, ale nie zrobi nic więcej ponad to, co konieczne. Sceduje część uprawnień na parlament i rząd, a potem odda panowanie Henry'emu – ale to jeszcze odległa przyszłość. Na razie przekona Tammy, by zarządzała zamkiem, co umożliwi mu powrót do Renouys. Chciał uciec z królewskiej siedziby.
I od Tammy.
Jeszcze żadna kobieta nie działała na niego w ten sposób, co zdumiewało o tyle, że Tammy nie była w jego typie. To znaczy w typie, jaki dotąd preferował, a którego doskonały przykład stanowiła Ingrid.
Na wspomnienie wrednego i jadowitego zachowania dotychczasowej przyjaciółki jeszcze mocniej zacisnął zęby. Podczas kolacji zniechęciła go do siebie całkowicie. Miała nadzieję na wspólnie spędzoną noc, ale wykręcił się zmęczeniem po podróży.
– Dzisiaj naprawdę muszę odpocząć – oświadczył, może mało taktownie.
Ingrid nie dała za wygraną.
– Z przyjemnością zostanę tu dłużej, kochanie, nigdzie mi się nie spieszy.
Kochanie… To słowo aż zgrzytnęło mu w uszach. Owszem, była piękna, elegancka i spędzili ze sobą kilka miesięcy, ale na tym koniec. Musi się od niej uwolnić. Zresztą, żaden z jego związków nie trwał dłużej. Mark nie miał złudzeń co do tego, co popycha kobiety w jego ramiona. Tytuł. Możliwość wejścia do rodziny panującej. A przecież to nie mogło się dobrze skończyć. Zarówno jego matka, jak i siostra Tammy drogo zapłaciły za poślubienie księcia.
Tammy…
Nagle jego myśli powędrowały do niej. Znowu widział ją siedzącą na drzewie i patrzącą na niego z góry, śpiącą z głową na jego ramieniu, huśtającą na kolanach malutkiego siostrzeńca, roześmianą, bosą, olśniewającą w czarnej sukience…
Taka dziewczyna nie nadawała się na krótki romans, z taką dziewczyną należałoby się ożenić, co w tym wypadku oznaczałoby uwikłanie się na zawsze w życie na zamku, a tego Mark by nie zniósł. To budziło jego najgłębszą odrazę.
Chwileczkę. Skąd w ogóle przyszła mu do głowy ta niedorzeczna myśl, by się żenić?