ROZDZIAŁ TRZECI

Tammy przeszła przez apartament jak tornado, rzucając na fotel wszystko, co było dziecku potrzebne. Ani na moment nie przestała przytulać chłopczyka do siebie, jakby w obawie, że Mark go porwie.

– Czy możemy porozmawiać? – poprosił książę, pragnąc przemówić jej do rozumu.

– Nie ma o czym – rzuciła przez ramię.

– Nie może go pani tak po prostu wziąć ze sobą.

– Nie mogę? A niby dlaczego?

– Nie stać pani na utrzymanie dziecka.

Odwróciła się do niego jak wcielenie furii.

– Owszem, nie stać mnie na coś takiego. – Wzgardliwym gestem wskazała luksusowy apartament. – Ale Henry nie potrzebuje zbytku, płatnych opiekunek i hotelowej obsługi. Potrzebuje kogoś, kto będzie go nosił na rękach, śmiał się do niego i bawił się z nim, a tego pan nie może mu zapewnić. Udowodnił to pan aż nazbyt dobrze. – Znów się odwróciła, chwyciła ze stołu torebkę z mlekiem w proszku i gniewnie rzuciła ją na fotel, po niej drugą. – Niech pani będzie rozsądna! Nie mówimy o opływaniu w luksusy. Utrzymanie dziecka to poważne koszty, a pani nie ma dość pieniędzy.

– Kto powiedział, że nie mam?

– Przecież wystarczy na panią spojrzeć – wyrwało mu się, i to był błąd.

Tammy zauważyła trzecią torebkę, tym razem otwartą. Złapała ją i cisnęła prosto w Marka.

Trafiła w tors. Chmura białego proszku na moment wzbiła się w powietrze, a potem opadła, obsypując grubą warstwą paradny strój księcia. Cała trójka dorosłych zamarła na długą chwilę.

– Przepraszam – wydusiła w końcu z siebie Tammy. – Nie powinnam była.

– To mój najlepszy strój – zauważył Mark, ale głos mu podejrzanie drżał.

Czy to możliwe, by z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu? I czemu nagle i ją naszła nieodparta ochota, by się roześmiać?

– W domu pewnie ma pan ze sto takich.

– Ale nie jestem w domu.

– No to będzie musiał pan jechać tak do Europy.

– Na szczęście mam ze sobą jeszcze jakieś ubrania.

– Rozumiem. Gronostaje i złotą koronę? – Zauważyła, że zaczęli się droczyć, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia. Książę, nawet obsypany mlekiem w proszku, nadal wyglądał zabójczo. Pospiesznie więc odwróciła wzrok i skoncentrowała się na leżących na fotelu rzeczach. – Potrzebuję to w coś włożyć.

– Kylie, jest tu jakaś torba? – spytał Mark, nie odrywając roziskrzonego wzroku od Tammy.

– Nie wiem – odburknęła niechętnie nastolatka. – Skoro ta pani zabiera dziecko, to znaczy, że jestem zwolniona, tak? Liczyłam na…

– Ta pani ma prawo zabrać małego, to jej siostrzeniec.Ale zapłacę ci do końca miesiąca.

Kylie rozpromieniła się.

– W szafie jest walizka – poinformowała, nagle skłonna do pomocy. – Czy może przypadkiem to pani jest ciocią Tammy?

– Skąd wiesz?!

– W walizce jest list z napisem: „Ciocia Tammy". W cudzysłowie, jakby to był jakiś dowcip. Bez adresu, bo gdyby był zaadresowany, wysłałabym go.

– Przynieś ten list – zażądał Mark, jakby liczył na jakiś pomyślny obrót sprawy. Może w tym liście będzie coś, co skłoni tę nieobliczalną kobietę do namysłu?

– Walizkę też! – zawołała za nią Tammy.

Zostali tylko we troje. Henry nadal zachowywał kompletną bierność. Żeby się chociaż rozpłakał, zaczął krzyczeć, cokolwiek!

– Panno Dexter…

– Tammy.

Skłonił głowę.

– Miło mi. Mark. Tammy, musimy porozmawiać.

– Cały czas to robimy.

– Obiecuję ci, że zadbam o niego.

– Zatrudniając kolejną Kylie? – parsknęła. – Powinieneś był od razu po niego przyjechać. Nie spieszyło ci się. Na szczęście nie musisz się o niego więcej martwić. Teraz nareszcie trafił w dobre ręce.

– Nie rozumiesz. Potrzebuję go.

Uniosła brwi.

– Potrzebujesz go? Dlaczego?

– Jest następcą tronu.

Wzruszyła ramionami, ponieważ to wyjaśnienie brzmiało dla niej absurdalnie.

– Może nim być w Australii. Jak dorośnie, sam zdecyduje, czy ma ochotę zostać władcą. Na razie ja się nim zajmę. Ty i zatrudnieni przez ciebie ludzie w ogóle się do tego nie nadajecie.

– A ty się nadajesz? – odparował z irytacją.

– Wyobraź sobie, że tak. Nawet mam w tym spore do świadczenie.

– Mocno w to wątpię.

– Ty wątpisz w moją zdolność do zaopiekowania się Henrym, a ja w twoją. Jak widać, dobrana z nas para. Nie, te słowne utarczki nie zaprowadzą donikąd.

– Posłuchaj, naprawdę powinniśmy spokojnie porozmawiać. Zostań na noc w hotelu, dobrze? Ja zapłacę.

Wszystko się w niej zagotowało, ale jakoś się pohamowała.

– Ooo! – powiedziała z udanym zachwytem. – W tym hotelu? Naprawdę? I dostanę loże z baldachimem, a obsługa będzie mi się kłaniać?

– Po co ta ironia?

– Po co robisz ze mnie żebraczkę?

– Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu musisz gdzieś przenocować, a nie ma sensu chodzić z malutkim dzieckiem po mieście, szukając odpowiedniego miejsca.

Hm, to brzmiało całkiem sensownie… Mark zauważył jej wahanie i postanowił kuć żelazo, póki gorące.

– Zostań. Kylie zajmie się dzieckiem, a my spokojnie porozmawiamy.

– Jeśli jeszcze raz powiesz o nim „dziecko", zabiorę się stąd natychmiast i tyle będziesz go widział – zagroziła. – On ma na imię Henry i najwyższa pora, żeby zaczęto go wreszcie traktować jak osobę, chociaż jeszcze niedużą. Dla tego żadna Kylie nie będzie więcej przy nim oglądać telewizji. I nie trzeba go upychać gdzieś po kątach, możemy porozmawiać przy nim.

– Wolałbym nie.

– Twoja strata. – Wzięła od Kylie walizkę i wrzuciła do niej rzeczy, które chciała zabrać, jednocześnie ani na moment nie przestając przytulać chłopczyka do siebie. Robiła wszystko z taką swobodą, jakby zajmowanie się dzieckiem było dla niej czymś naturalnym. Henry powolutku zaczynał się rozluźniać, już nawet opierał główkę na jej piersi.

Mark wodził za nią zdumionym wzrokiem. Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Była inteligentna, samodzielna, wiedziała, czego chce. Nie imponowały jej jego pozycja, tytuł, władza. Robiły wrażenie na każdym – a zwłaszcza na każdej – ale nie na niej.

Jak więc miał na nią wpłynąć? Z desperacją zacisnął powieki. Gdy ponownie otworzył oczy, spostrzegł zaintrygowany wyraz twarzy Tammy.

– Ty chyba rzeczywiście masz poważny problem? – spytała, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiało współczucie.

Zdecydował się na absolutną szczerość, bo nic innego już mu nie pozostało.

– Tak. Naprawdę znalazłem się w ciężkim położeniu.

Zastanawiała się przez chwilę.

– W porządku, zostanę na noc w hotelu. Przez parę godzin chcę pobyć tylko z Henrym. Kiedy zaśnie, zjemy razem kolację i pogadamy. Zgoda?

Chwilowo nie miał szans utargować nic więcej, więc przystał na propozycję.

– Zgoda.

Tammy zamknęła walizkę, wzięła od Kylie list i wrzuciła go do plecaka.

– Dobrze, a teraz znajdę sobie pokój.

– Nie ma potrzeby – zaoponował Mark. – Apartament został wynajęty do końca miesiąca.

– Miałabym mieszkać na twój koszt? O, nie. Nie będę ci nic zawdzięczać, mości książę. Idę wynająć sobie pokój. Kolację zjemy o siódmej. Do tej pory proszę mnie nie niepokoić.

Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hotelowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała pocałunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno.

Zamówiła do pokoju porcję jedzenia dla niemowląt. Gdy przyniesiono duszone jabłka, posadziła sobie Henry'ego na kolanie i nabrała trochę jedzenia na łyżeczkę. Chłopczyk automatycznie otworzył buzię, ale Tammy nie zamierzała go karmić w taki sposób, w jaki robiono to dotychczas. Zrobiła to samo, co robiła przed laty z Lara.

– Ziuuuu! – Łyżeczka przeleciała przed nosem biernie czekającego chłopczyka. – No, Henry, musisz złapać samolocik. Ziuuuu!

Mały patrzył na zbliżającą się i uciekającą łyżeczkę, jakby ta go zdradziła. Nie rozumiał, że to zabawa. Nie umiał się bawić. Łyżeczka dotknęła języka malca i znowu odleciała, i ponownie zanurkowała jak mały aeroplan. Tammy zaśmiała się zachęcająco.

– Jeszcze raz! – zawołała wesoło. – I jeszcze!

Wreszcie za piątym razem…

Oczy malca rozbłysły jak dwie gwiazdki, a z jego gardziołka wydobył się rozkoszny gulgot. Uszczęśliwiona Tammy porwała go w objęcia i mało brakowało, by rozpłakała się ponownie.

Kiedy chłopczyk został już nakarmiony i zasnął, z ociąganiem położyła go do łóżeczka. Nie miała ochoty rozstawać się z nim ani na moment. Całe jej dotychczasowe życie zostało wywrócone do góry nogami. Nie wiedziała, co pocznie dalej, ale jedno było pewne – ona i Henry będą odtąd nierozłączni.

Do siódmej zostało jeszcze pół godziny. Tammy wzięła prysznic, umyła włosy, przebrała się w zapasowe dżinsy i prostą bawełnianą bluzkę – w plecaku nie miała nic innego – a potem wyjęła zaadresowaną do siebie kopertę i otworzyła ją.

List napisała Lara. Gdyby Tammy wiedziała o wszystkim wcześniej, nie poprzestałaby na zajęciu się Henrym, lecz spróbowałaby wkroczyć do akcji i uratować siostrę. Niestety, list przeleżał całe cztery miesiące w walizce…

Kiedy rozległo się pukanie, Tammy miała ochotę rozszarpać księcia i całą jego rodzinę. Gotując się ze złości, szybko podeszła do drzwi, otworzyła je gwałtownym ruchem i… na widok stojącego za nimi mężczyzny na moment zapomniała o wszystkim.

Jego Wysokość książę Broitenburga w galowym stroju prezentował się zabójczo, ale zwyczajny Mark w dżinsach i rozpiętej pod szyją koszuli wyglądał jeszcze atrakcyjniej. Teraz nie był już gładko uczesany, uroczo potargane włosy opadały mu kosmykami na czoło, niebieskie oczy patrzyły pogodnie, a na opalonej twarzy widniał uśmiech, jakiemu żadna kobieta nie mogłaby się oprzeć.

Dzielił ich tylko jeden krok i Tammy miała nieprzepartą ochotę ten krok zrobić.

– Czy Henry już zasnął? – spytał Mark.

– Tak. Wejdź.

– Przyniosłem mu coś. – Podał jej pluszowego misia i uśmiechnął się jeszcze szerzej na widok jej zdumionej miny.

– Skąd wiedziałeś, że właśnie tego mu teraz potrzeba?

Spoważniał.

– Może to cię zdziwi, ale nie jestem zupełnie pozbawiony wrażliwości.

Obróciła misia w dłoniach. Był w sam raz. Nie za duży, nie za mały, mięciutki, z łapkami, które nie sterczały sztywno, tylko poruszały się zabawnie. Na pyszczku miał troszeczkę krzywy uśmiech uroczego zawadiaki. Idealny miś do kochania.

– Gdzie go znalazłeś? – spytała z zachwytem.

– W dwudziestym sklepie, do którego wszedłem. No, może trochę przesadzam, ale niewiele. Trudno dostać dobrego misia, większość zabawek jest do niczego.

Tammy podeszła do łóżeczka i z czułością ułożyła misia przy twarzyczce Henry'ego.

– Och, Mark… – powiedziała zdławionym głosem. On jednak nie słuchał. Rozglądał się dookoła z dezaprobatą.

– Chwileczkę, przecież dzwoniłem do recepcji i kazałem, żeby ci dano apartament z oddzielną sypialnią, a tu jest tylko jeden pokój. W takich warunkach nie da się zjeść kolacji ani porozmawiać.

– Nie chciałam apartamentu.

– Dlaczego? Ja płacę.

Chwilowe porozumienie, osiągnięte dzięki misiowi, poszło w niepamięć.

– Sama zapłacę. Nie potrzebuję twojej łaski!

Mark uśmiechnął się pobłażliwie, a ją ogarnęła furia. Proszę, książę był rozbawiony buntem ludu…

– A jak ci się tutaj nie podoba, to możesz sobie iść!

To już go nie bawiło. Lud mógł się buntować, ale w sensownych granicach.

– Bądź rozsądna. Wynajmijmy opiekunkę i zejdźmy do restauracji.

– Choćbyś zaprosił mnie nie wiem dokąd, a Henry'emu przyniósł nie wiem ile prezentów, nic ci to nie da. On zostaje ze mną.

– Interes kraju wymaga, żeby następca tronu powrócił – oznajmił twardo.

– Interes Henry'ego wymaga, żeby chłopiec został ze mną. On nie potrzebuje tronu, tylko kontaktu z drugim człowiekiem.

– Zapewnię mu wszystko, co najlepsze.

Żachnęła się.

– Nie możesz komuś zapłacić, żeby go kochał! Nie dysponuję takimi środkami jak ty, ale…

– Ale możesz – wszedł jej w słowo i zgodnie ze swoim planem podał jej czek.

Tammy odruchowo rzuciła okiem i zamarła.

De tam było tych zer? Chyba musiało jej się dwoić w oczach, a może i troić. Nie sądziła, że takie bogactwo w ogóle może istnieć.

– Jak sarna widzisz, potrafię o was zadbać. Stworzę Henry'emu najlepsze warunki do rozwoju, dam opiekę i wykształcenie, zapewnię mu pomoc najznakomitszych psychologów. A ty nie będziesz musiała już do końca życia pracować, będziesz mogła cały czas mieszkać w takich hotelach jak ten. Wszyscy będą zadowoleni.

Wciąż z niedowierzaniem wpatrywała się w czek. Przypomniała sobie treść listu. Tam też była mowa o pieniądzach. Henry nie był owocem miłości, lecz żądzy bogactwa, prestiżu i władzy. Straszne…

Podniosła wzrok i dopiero wtedy spostrzegła pełen satysfakcji uśmiech na twarzy Marka. On sądził, że ją kupił!

Wszystko się w niej zagotowało. Wyjęła mu czek z ręki, podarła go na tysiące kawałeczków, rzuciła je na dywan i gniewnie przydeptała bosą stopą.

Mark był tak pewny swego, że sens jej zachowania w ogóle do niego nie dotarł. Nadal przyglądał się jej z pełnym wyższości uśmiechem. Furia Tammy sięgnęła zenitu. Miał jeszcze czelność się uśmiechać!

Wymierzyła mu siarczysty policzek.

Nigdy w życiu nie podniosła na nikogo ręki, a tego dnia w ciągu zaledwie trzech godzin rzuciła w tego człowieka mlekiem w proszku i uderzyła go w twarz.

– Wyjdź stąd – zażądała, niemal dławiąc się ze złości.

Otworzyła drzwi na oścież. – Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Do diabła z tobą, twoją rodziną i waszymi przeklętymi pieniędzmi! Zabiliście ją, zabiliście moją siostrę. Wy dranie! – Jej dłoń znów sama poleciała do góry, ale tym razem Mark zdołał złapać Tammy za nadgarstek i wykręcić jej rękę do tyłu.

Korytarzem przechodziła akurat jakaś para w średnim wieku. Nieznajomi przystanęli, zaniepokojeni.

– Niech pan puści tę panią! – zainterweniował mężczyzna. Mark zaklął, wepchnął Tammy z powrotem do pokoju i zatrzasnął drzwi. Chwycił również jej drugą dłoń i obie unieruchomił za jej plecami.

– Co ty za brednie wygadujesz? Moja rodzina zabiła Larę?

– Tak! Czytałam list, który napisała do mnie przed czterema miesiącami – rzuciła mu prosto w twarz oskarżycielskim tonem. Mark trzymał ją jak w kleszczach, mocno przyciskając do swego torsu, lecz była zbyt rozgorączkowana, by zwracać na to uwagę. – Moja siostra umierała ze strachu o siebie i synka, dlatego wysłała Henry'ego do mnie. Jej mąż brał narkotyki, miał dziwnych znajomych, prawie nietrzeźwiał…

– Nic nowego.

Zatkało ją na moment.

– Jak to? Wiedziałeś o tym?

– Każdy wiedział. Mojemu kuzynowi od urodzenia pozwalano na wszystko. Wyrósł na aroganckiego cymbała, który z nikim i niczym się nie liczył. Uzależnił się od alkoholu, zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.

– Czemu więc to zrobiła? – jęknęła Tammy.

Mark ponuro popatrzył na skrawki papieru zaścielające dywan.

– Dziwisz się? Przecież dzięki temu została księżną.

– I drogo za to zapłaciła.

Zamilkli oboje.

Był tak blisko… Tammy czuła jego ciepły oddech na swoim czole.

– Puść mnie – zażądała.

Spojrzał na nią, a jego oczy błysnęły dziwnie.

– A nie spróbujesz mnie znowu uderzyć?

– Nie wiem – wyznała uczciwie.

– W takim razie nie puszczę.

– A może po prostu wyjdź i zostaw mnie w spokoju?

– zaproponowała. – To by natychmiast rozwiązało wszelkie problemy.

– Nie, to by nie rozwiązało niczego… – odparł z głębokim namysłem, wpatrując się w jej twarz.

Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę…

Mark puścił ją i cofnął się.

– Co twoja siostra napisała w tym liście?

Tammy zaczęła masować bolące nadgarstki. Naprawdę trzymał ją bardzo mocno.

– To prywatny list, nie będę ci powtarzać jego treści – odparła z irytacją.

– Jak mam odeprzeć twoje zarzuty, jeśli nie wiem dokładnie, na jakiej podstawie oskarżasz moją rodzinę o spowodowanie śmierci Lary? – naciskał.

Nie znalazła na to odpowiedzi. Na szczęście w tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi.

– Proszę pani, czy wszystko w porządku? – Usłyszeli tubalny głos. – Zgłoszono nam, że ma pani kłopoty.

Tammy obrzuciła zaniepokojonego Marka triumfalnym spojrzeniem i szybko otworzyła drzwi. Za nimi stało dwóch postawnych strażników. Ich spojrzenia powędrowały w stronę Marka.

– Czy ten mężczyzna panią napastuje?

Już miała odpowiedzieć, że tak i pozwolić im wyprowadzić go na zewnątrz, gdy odezwał się za jej plecami:

– Naprawdę musimy porozmawiać! To bardzo ważne.

Odwróciła ku niemu głowę, i to był błąd. W jego oczach ujrzała zdumiewająco żarliwą prośbę. Zawahała się.

– Dlaczego? – spytała nieufnie.

– Ponieważ oboje jesteśmy rodziną Henry'ego i jedynymi osobami, którym zależy na jego dobru. Mnie naprawdę obchodzi jego los. I los mojego kraju. Ciąży na mnie ogromna odpowiedzialność – przekonywał z zapałem. – Zostawimy kogoś przy Henrym, a sami…


– Nie! – zaprotestowała natychmiast.

– Mamy go wyrzucić? – Ochroniarze niemal zacierali ręce.

Tammy ponownie się zawahała. Nagle przypomniało jej się, jak na samym początku pomyślała sobie, że Mark ma twarz dobrego człowieka. Właściwie co jej szkodziło go wysłuchać? I tak nie mógł jej namówić do oddania Henry'ego, więc niczym nie ryzykowała. Nie pomoże ani siła, ani żaden podstęp.

– Nie, jeszcze nie… – zadecydowała z ociąganiem spojrzała na Marka. – Dobrze, porozmawiamy, ale na moich warunkach. Zamówimy kolację tu, do pokoju, żebym mogła czuwać nad Henrym. – Odwróciła się do strażników i znowu pomasowała obolałe nadgarstki. – Jego Wysokość miewa swoje napady, ale generalnie stara się zachowywać jak cywilizowany człowiek. Chyba damy mu jeszcze jedną szansę, jak panowie myślą? Skoro obiecuje być grzeczny, niech zostanie.

Książę gwałtownie wciągnął powietrze, ale Tammy nie dbała o to, czy go obraziła, czy nie. Należało mu się.

– Rozumiem, że w razie czego mogę liczyć na pomoc panów?

– Wystarczy krzyknąć, a zjawimy się natychmiast – zapewnili, mierząc Marka wzrokiem.

Загрузка...