– Szargasz mi reputację – stwierdził zimno Mark, kiedy zostali sami. – Jestem głową państwa, a ty zrobiłaś ze mnie jakiegoś niewyżytego barbarzyńcę. Czy ty wiesz, co to może oznaczać dla stosunków między naszymi krajami?
Tammy parsknęła z pogardą.
– Nie widziałam żadnego paparazzi, więc to się nie rozniesie. Zresztą, kogo tu obchodzi jakiś operetkowy książę z małego kraiku, który można przykryć chustką do nosa?
Masz nadmierne wyobrażenie o swojej ważności… Wasza Wysokość – dodała z ironią, po czym z niepokojem spojrzała w kierunku łóżeczka.
Henry spał nadal. Widać przywykł do kłótni dorosłych… Podeszła i mocniej otuliła go kocykiem, którego róg ssał przez sen.
– Powiesz mi, co było w tym liście?
A on znowu swoje! Z gniewem obróciła się ku niemu, gotowa do kolejnego starcia, lecz Mark uniósł ręce w pokojowym geście.
– Może najpierw coś zjedzmy? – zaproponował. – Musisz być głodna. – Sięgnął po leżącą przy telefonie kartę. – Na co masz ochotę?
– Mamy zjeść kolację tutaj, pamiętaj.
– Oczywiście. Inaczej zawołasz tych osiłków, a oni wywloką mnie stąd za kołnierz, przez co pogwałcą prawo międzynarodowe. Nie mogę do tego dopuścić. Jestem zdany na twoją łaskę i niełaskę. – Posłał jej rozbrajający uśmiech. Tammy cofnęła się o krok.
– Coś mi to za pięknie brzmi…
– Możesz mi zaufać – powiedział cicho.
Przez długą chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
– Dobrze, zamówmy kolację – zdecydowała w końcu. – Tylko żadnych żabich udek!
– Ani steku z kangura – uzupełnił z udawaną powagą Mark.
– Zgoda.
– Widzisz, jak świetnie się dogadujemy? – ucieszył się.
Kolacja przez jakiś czas przebiegała w milczeniu Wróćmy do kwestii listu – zaproponował w końcu Mark, dolewając wina.
– Nie widzę potrzeby. Pewnie i tak mniej więcej potrafisz odgadnąć jego treść.
– Mylisz się. Niewiele wiem o małżeństwie Jeana-Paula, rzadko się z nim widywałem, nasze rodziny pozostawały od jakiegoś czasu w konflikcie.
– Skoro tak, to czemu władza nie przeszła na kogoś z tamtej rodziny, tylko na ciebie?
– Bo z tamtej linii został już tylko Henry. Starszy brat Jeana-Paula, Franz, uwielbiał szybką jazdę i pięć lat temu zginął w wypadku samochodowym. Po nim władzę w kraju przejął Jean-Paul. Ja byłem dopiero trzeci w kolejce do tronu, więc nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę rządzić Broitenburgiem. A tu taki pech!
Zmarszczyła brwi.
– Pech?
– Tak. Naprawdę wolałbym tego uniknąć za wszelką cenę. Nie mam jednak wyjścia, dopóki Henry nie dorośnie.
– Westchnął ciężko. – To co? Powiesz mi, co napisała Lara?
Tammy w zamyśleniu obróciła w palcach kieliszek ze znakomitym czerwonym winem, którym popijali pysznego homara. Właściwie miała już serdecznie dość sekretów. Wystarczy, że matka i siostra ukrywały prawdę, przez co ucierpiał Henry. Może należało postawić na szczerość.
– Była zdesperowana – wyjawiła w końcu. – Pisała jak ktoś żyjący w strasznym napięciu. Przeprosiła mnie za brak kontaktu i trzymanie mnie w niewiedzy. Wyjaśniła, że to Isobelle zaaranżowała jej spotkanie z Jeanem-Paulem, a potem na wszelkie sposoby popychała obie strony do małżeństwa. Wierzę jej. Faktycznie mogło tak być.
Mark przytaknął.
– Całkiem możliwe. Widziałem twoją siostrę tylko raz, na jej ślubie i chociaż wyglądała po królewsku, zrobiła na mnie wrażenie osoby słabej i uległej, którą łatwo kierować.
Przepraszam, jeśli cię tym uraziłem.
– Nie uraziłeś, bo to, niestety, prawda. Lara starała się robić to, czego chciała matka, podczas gdy ja zawsze miałam własne zdanie. Isobelle najpierw w ogóle się nią nie interesowała, praktycznie nie zauważała jej, bo po co robić sobie kłopot? Kiedy jednak Lara miała jakieś jedenaście lat i stało się jasne, że wyrośnie na prawdziwą piękność, matka zagarnęła ją dla siebie i urobiła po swojemu. Chciała zrobić z córki przynętę, bo sama też w ten sposób próbowała urządzić się w życiu. Uwodząc odpowiednich mężczyzn.
– Teraz już wiadomo, czemu Jean-Paul był odpowiedni.Drań, narkoman i alkoholik, ale książę…
Tym razem Tammy westchnęła ciężko.
– Isobelle nazywała Larę swoją księżniczką – powiedziała, a w jej głosie pojawiła się gorycz. – Przez długie lata sama próbowała zdobyć taki tytuł. Dlatego zaszła w ciążę z moim ojcem, licząc na to, że się z nią ożeni. Nie ożenił się, więc okazałam się kompletnie chybioną inwestycją, nie potrzebnie się wysilała… W rezultacie znienawidziła mnie.
– Twoja matka cię nienawidzi?
Tammy nie miała ochoty zagłębiać się w ten temat.
– Isobelle wychodziła za mąż cztery razy, za czwartym udało się jej złapać ojca Lary, właśnie na ciążę. Dzięki temu zdobyła arystokratyczne nazwisko. Małżeństwo przetrwało całe półtora roku, rekord długości, jeśli chodzi o moją matkę.
– I rozumiem, że twoja siostra się w nią wdała?
– To nie tak. Słuchała jej, bo tylko tak mogła zdobyć uczucie matki. Dla Isobelle istniałyśmy jedynie wtedy, gdy dokładnie spełniałyśmy jej oczekiwania.
Mark nie odrywał wzroku od jej twarzy. Zaczynał powoli rozumieć, przez co ta dziewczyna przeszła. Taktownie powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Po chwili milczenia Tammy znów zaczęła opowiadać:
– Lara tak przywykła jej ulegać, że dała się wmanewrować w małżeństwo z Jeanem-Paulem, chociaż bała się go od samego początku. Nie starczyło jej charakteru, by sprzeciwić się matce. Gdy Henry miał sześć miesięcy i przebywali w Paryżu, odwiedziła ich Isobelle. Któregoś razu poszły obie na zakupy, a gdy Lara wróciła do domu, zastała męża kompletnie zaćpanego w towarzystwie jakichś koleżków. Jeden z nich próbował podać narkotyki Henry'emu, a Jean-Paul uważał to za świetny dowcip! Dopiero wtedy Lara przejrzała na oczy. Dotarło do niej, że w końcu komuś może stać się krzywda. Zrozum, to nie była zła dziewczyna. Słaba, owszem, ale nie zła.
– Wysłała więc Henry'ego do Australii?
– Niedokładnie. Wysłała go do mnie. W przeszłości nieraz ratowałam jej skórę, zawsze mogła na mnie liczyć, niezależnie od wszystkich nieporozumień między nami. Ale Isobelle wolała pozbyć się wnuka, zostawiając go w hotelu.
Markowi nie mieściło się to wszystko w głowie.
– Dlaczego nie zawiozła go do ciebie?
– Po pierwsze, musiałaby zadać sobie trud znalezienia mnie. Skąd mogła wiedzieć, gdzie jestem, skoro nigdy jej to nie interesowało? Po drugie, wydałoby się, że ukryto przede mną ślub Lary, a ja pewnie powiedziałabym matce, co o tym myślę. Po co miała tego wysłuchiwać? Prościej było skłamać Larze, że nie mogła mnie znaleźć, albo że odmówiłam, albo że wszystko w porządku, bo Henry jest u mnie.
– Wszystko jedno, co jej naopowiadała! Czemu Lara ani razu nie sprawdziła, co się dzieje z dzieckiem? Jaka z niej matka?
– Sądząc po jej niezdarnym piśmie… – zaczęła Tammy zdławionym głosem. -…ona chyba też ostro piła.
– Akurat to jestem w stanie zrozumieć. Gdybym musiał bez przerwy znosić Jeana-Paula, też bym zaczął pić, żeby nie zwariować. To był straszny człowiek, uwierz mi.
– Moja matka musiała o tym wiedzieć…
Zapadła cisza.
– Hej, homar ci wystygnie – odezwał się nagle Mark i uśmiechnął się.
Ten uśmiech zadziałał jak promień słońca przedzierający się przez czarne chmury. Wszystko wydało się nagle mniej ponure, pojawiła się nadzieja na lepsze chwile w jej życiu.
O ile w jej życiu nadal będzie Mark.
A cóż to za głupia myśl? Przecież to właśnie przez jego rodzinę dotknęło ją cierpienie! Przez nich straciła jedyną osobę, którą kochała!
Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną.
– A jednak wynikło z tego również dobro – odezwał się cicho Mark.
Spojrzała na niego zaskoczona. Czyżby książę czytał w jej myślach?
– Teraz ty mi wyjaśnij, czemu tak ci zależy na jego powrocie – zażądała.
Dolał sobie wina.
– Stan państwa jest katastrofalny – wyznał szczerze. – Jean-Paul nieustannie bawił za granicą, jego starszy brat robił wcześniej to samo. Potrafili tylko brać pieniądze. Korupcja jest powszechna. Każdy, kto zdobędzie jakąś pozycję, stara się wyrwać dla siebie jak najwięcej. Weź na przykład Charlesa. Po co tak małemu krajowi jak mój ambasada w Australii? Po nic! Tymczasem Charles otrzymuje kolosalną gażę, mieszka w willi, która pomieściłaby tuzin rodzin, i popisuje się chyba najdłuższą limuzyną na kontynencie. Tacy ludzie są jak wampiry wysysające z Broitenburga życiodajną krew. Muszę z tym skończyć!
– Czemu tak ci zależy? – zainteresowała się. – Przecież podobno nie chcesz rządzić?
Uśmiechnął się jakby z rozmarzeniem.
– Bo kocham ten kraj. Jest niewielki, ale naprawdę niezwykły. Pamiętam Broitenburg mojego dzieciństwa. Panował wtedy mój dziadek, ludziom dobrze się żyło. Moi kuzyni doprowadzili państwo do ruiny. Serce mnie boli, jak na to patrzę.
– To czemu nie robisz z tym porządku, zamiast przylatywać tutaj, wypisywać mi czeki na horrendalne sumy i domagać się Henry'ego?
– Ponieważ to Henry jest prawowitym władcą, nie ja. Zgodnie z konstytucją jestem tylko tymczasowym regentem. Gdy Henry skończy dwadzieścia jeden lat, zasiądzie na tronie.
Tammy wzruszyła ramionami.
– Masa czasu. Dwadzieścia jeden lat panowania ci nie wystarczy?
Mark z westchnieniem odstawił kieliszek.
– Wystarczy. Szkopuł w tym, że książę regent sprawuje władzę w imieniu przyszłego władcy, o ile następca tronu przebywa w kraju. Takie jest prawo. Jeśli Henry wróci, mogę rządzić i zaprowadzać porządki. Jeśli zostanie w Australii, tracę wszelką władzę.
– I wtedy w Broitenburgu zapanuje demokracja? – dopowiedziała Tammy.
Mark pokręcił głową.
– Wówczas nie byłoby problemu, ale to nie takie proste… Dużo osób urosło w siłę podczas ciągłej nieobecności Franza i Jeana-Paula. Zgromadzili majątki i chcą więcej, chcą władzy. Rozszarpią ten kraj między siebie. Proces rozpadu już trwa. Zagraniczne firmy wycofują się z naszego rynku. Wyjeżdżają nasi naukowcy i specjaliści, emigruje młodzież, zwłaszcza ta najzdolniejsza. Nie widzą dla siebie przyszłości w Broitenburgu.
Tammy spojrzała na śpiące maleństwo.
– Naprawdę przedłożyłbyś dobro kraju nad dobro Henry'ego?
– Nie mam wyjścia. Obiecuję zapewnić mu doskonałą opiekę.
– Opieka to za mało – żachnęła się Tammy. – On potrzebuje miłości! – Zmierzyła Marka podejrzliwym spojrzeniem. Walczył o Henry'ego tak zażarcie, ponieważ bez niego będzie nikim.
– Wcale nie chciałem rządzić, już ci o tym mówiłem.
– Co?
– Uważasz, że potrzebuję twojego siostrzeńca do własnych celów – uściślił, jakby znów czytał w jej myślach. – Nie. Wolałbym pozostać wolnym człowiekiem. Zrozum, chodzi o coś innego. – Pochylił się ku niej i zaczął mówić z przekonaniem: – Jako regent mogę uratować mój kraj. Przeprowadzę reformy, zmienię konstytucję, by Broitenburg stał się monarchią konstytucyjną, na wzór Wielkiej Brytanii.
Tammy, musisz dać mi tę szansę. Przywrócę mojej ojczyźnie dawną świetność.
W jego głosie brzmiała autentyczna pasja, a Tammy lubiła ludzi z pasją.
Mark wierzył w to, co mówił. Był zdeterminowany, prawy, uczciwy. Zależało mu na dobru innych. I miał charakter.
Odnosiła wrażenie, że spotkała bratnią duszę… Bardzo pięknie, ale czy to wystarczający powód, by oddać mu Henry'ego?
– Wiesz, może jak będzie starszy… – zaczęła.
– Niestety, według prawa następca tronu musi zjawić się w kraju w ciągu czterdziestu dni od śmierci panującego. Termin minie w piątek.
Tego się nie spodziewała.
– Ale to już za cztery dni!
– Tak.
Z oszołomieniem potrząsnęła głową
– Czemu nie przyjechałeś po niego wcześniej?
– Już ci mówiłem. Podczas pogrzebu twoja matka zapewniła mnie, że Henry przebywa pod dobrą opieką w Sydney. Wiesz, jak ona potrafi człowiekowi coś wmówić.
– Wiem…
– Rozpaczała nad jego osieroceniem, wydawało się, że pragnie natychmiast do niego wrócić. Żal mi jej było, dałem jej więc czas, żeby mogła pobyć z wnukiem w Sydney i ochłonąć po śmierci córki. Miała przywieźć Henry'ego dopiero wtedy, gdy będzie to konieczne. Tymczasem on omal nie trafił do domu dziecka! – wybuchnął z gniewem. – Nie pojmuję, jak mogła do tego dopuścić! O czym ta kobieta w ogóle myśli?!
Odpowiedź na to pytanie Tammy znała od dawna.
– O sobie. Tylko i wyłącznie.
Mark aż zgrzytnął zębami, a potem machnął ręką.
– Dobra, zostawmy ją. Teraz chodzi o Henry'ego. Przykro mi, ale muszę go zabrać.
– Przykro mi, ale go nie oddam.
– Wyjaśniłem ci przecież, jaka jest sytuacja!
– Tak. Broitenburg potrzebuje Henry'ego. Henry jednak nie potrzebuje Broitenburga – skwitowała rzeczowo. – Ty jesteś gotów poświęcić jedno małe dziecko dla dobra państwa, ale ja nie. Nie muszę być psychologiem, żeby stwierdzić poważne zahamowania w jego rozwoju. Nie mogę mu zaoferować korony ani przekazać władzy, ale dostanie ode mnie miłość, a właśnie to jest mu niezbędne do życia. – Wstała na znak, że rozmowa zakończona. – Rozumiem twoje racje i naprawdę chciałabym ci pomóc. Niestety, żądasz niemożliwego.
Podniósł się również.
Nigdy w życiu nie spotkał podobnej kobiety. Stała przed nim drobna, bosa, w spranych do granic możliwości dżinsach i bawełnianej koszulce, bez śladu makijażu, a przecież imponująca w swoim zdecydowaniu, nieugiętości i sile.
Jego wzrok powędrował ku jej wspaniałym włosom. Miał ochotę ich dotknąć.
– Na tym chyba zakończymy, książę. Po prostu czasem nie ma dobrego wyjścia.
– Jest jedno.
– Doprawdy? – zdziwiła się uprzejmie.
– Tak. Jedźmy do Broitenburga we troje.