ROZDZIAŁ XI

Wreszcie Siergiej mógł zająć się Franciszką. Dziewczyna była kompletnie odurzona i nie reagowała na żadne bodźce. Niewiele brakowało, a upadłaby zemdlona. Poprowadził ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na sofie. Przez chwilę nie odrywał wzroku od twarzy ukochanej, której obraz towarzyszył mu w długiej samotnej włóczędze, i serce ścisnęło mu się współczuciem. Dlaczego życie obchodzi się z nią tak okrutnie? Czy już zawsze tak będzie? Delikatnie odgarnął kosmyk z chłodnego, wilgotnego od potu czoła. Popatrzyła na niego nie widzącymi oczami. Siergiej usiłował się uśmiechnąć, ałe bez powodzenia.

– Franciszko – szepnął. – Teraz odpocznij. Jestem przy tobie i nigdzie nie odejdę.

Wyszedł zostawiając uchylone drzwi, tak by mieć ją na oku. Dziewczyna zdawała się zapadać w coraz głębsze odurzenie.

– Jak pan myśli, czy nic nie zagraża jej życiu? – spytał cicho Siergiej.

– Z całą pewnością nie. Za kilka godzin się obudzi, być może z bólem głowy, ale poza tym w dobrej formie – odpowiedział adwokat, w zamyśleniu patrząc na kapitana Rodana.

Widział przez uchylone drzwi, że kiedy ten twardy mężczyzna pochylał się nad dziewczyną, na jego twarzy malowało się niekłamane wzruszenie. Adwokat westchnął. Doprawdy, życie nie szczędzi ludziom problemów!

Trwali w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po kilku godzinach ujrzeli dwie kobiety, które bez powodzenia usiłowały przedostać się przez wysoki mur. A potem wreszcie nadeszli ludzie z miasta…

Franciszce wydawało się, że powoli wypływa z oceanu snów. Znów ujrzała kapitana Rodana, teraz jednak znacznie wyraźniej. Jego oczy, pełne przyjaźni i ciepła, były tak blisko, niski głos mówił do niej: „Jak się miewasz, Franciszko?” i brzmiał w uszach niby cudowna muzyka. Ale to tylko senne marzenia. Wreszcie się obudziła. Popatrzyła w sufit niewielkiego saloniku. Odwróciła głowę i jej ciało zalała fala ciepła.

– Kapitan Rodan! – wymamrotała i uśmiechnęła się rozespana. Ale zaraz oprzytomniała: – Kapitanie Rodan, chcę do domu!

Spostrzegła, że te słowa sprawiły mu radość.

– Do domu, Franciszko? Teraz twój dom jest tutaj! Wszystko co złe przeminęło. Dokumenty leżą zamknięte w skrytce. A my jesteśmy sami w tym wielkim dworze. Jutro przyjedzie adwokat, żeby służyć ci pomocą.

– Nie lubię tego domu!

– Rozumiem, ale teraz Sack i jego ludzie siedzą w więzieniu i nie wyjdą stamtąd zbyt szybko. Jesteś wolna, mój aniele.

Przeżycia ostatniego okropnego roku zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kapitan Rodan znów był blisko. Ale twarz miał zmęczoną, wyniszczoną. Na policzkach pojawiły się głębokie bruzd5•, wokół oczu nowe zmarszczki, a we włosach siwizna. Jej jednak wydawał się piękniejszy niż kiedykolwiek. Spuściła wzrok, przepełniona szczęściem i miłością aż do bólu.

– Franciszko – szepnął, wodząc opuszkami palców po jej twarzy.

– Co słychać w domu? – spytała, by ukryć zakłopotanie.

– Nie wiem. Nie byłem tam od jesieni ubiegłego roku, od dnia, w którym zaginęłaś.

– Jak to? A gdzie byłeś?

– Szukałem twojej wieży, lśniącej w oddali. No i ciebie. Przez cały czas, dzień i noc.

Franciszka zaniemówiła. Nadzieja na nowo zagościła w jej sercu. Skoro szukał jej z takim oddaniem, gnany przez strach, musiała wiele dla niego znaczyć… Ale oczywiście nie w taki sposób, jakby tego pragnęła, to niemożliwe! On nie może się dowiedzieć o jej skrytych marzeniach, nie dopuści do tego, by odwrócił się od niej ze zdziwieniem i może z pogardą. Postara się pozostać dla niego młodszą siostrą, podopieczną, przybraną córką; to jest naturalne.

– Franciszko, maleńka, czy było ci ciężko?

Nie mów do mnie z taką czułością, bo tego nie zniosę, pomyślała.

– Ciężko? – rzekła powoli – Nie, nie robili mi krzywdy. Właściwie to było mi nudno. Czułam niepokój, bo nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje… Ale najbardziej…

Już nie wytrzymała dłużej. Uniosła się z poduszki, a on wziął ją w~ ramiona.

– Och, kapitanie Rodan! Tak bardzo tęskniłam za wami wszystkimi. Chcę do domu!

– Dobrze, już dobrze – pocieszał ją cicho, gładząc po plecach. Jego koszula była mokra od jej łez. – Dobrze już, dobrze, wszystko się ułoży.

– Tak mi przykro. – Dlaczego?

– Bo byłam taka niedobra dla ciebie przez ostatni rok w domu. Było mi ciężko, ale nie powinnam się tak zachowywać. Przecież to nie twoja wina…

– Że co, Franciszko?

– Ze jestem taka głupia – wyszeptała, starając się powstrzymać od płaczu…

Poczuła, jak położył ręce na jej głowie, a policzek przytulił do jej czoła. Nie mogła opanować drżenia, na przemian zalewała ją fala gorąca i chłodu.

Za oknami zmrok powoli otulał wierzchołki drzew. Franciszka spostrzegła, że kapitan Rodan ma na sobie czyste odświętne ubranie, a jasne włosy umył i starannie uczesał. Przyjemnie było go dotykać. Jej dłonie bezwiednie gładziły jego pierś.

– Mnie także nie było lekko, dręczyły mnie wyrzuty sumienia – szepnął. – Ja także w ostatnim czasie zachowywałem się nie tak, jak powinienem. Najbardziej męczyło mnie, że nie pojechałem z tobą na zabawę do żynkową do miasta. Żałowałem poniewczasie, że nie starałem się lepiej ciebie zrozumieć. Byłem taki zrozpaczony, Franciszko, tak wiele chciałem ci wyznać.

Podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jego tw-arz nagle wydała jej się obca, widziała w niej napięcie, cierpienie…

– Co chciałeś mi wyznać? Powiedz teraz!

Zacisnął palce na jej ramieniu, a potem wstał gwałtownie.

– Nie, teraz jest już za późno. Może będzie lepiej, jeśli nie wypowiem tych słów! – uśmiechnął się niepewnie. – Wydaje mi się, że przypadkowo położyłem cię na tej samej sofie, na której siedziałaś, gdy miałaś cztery lata.

Dokładniej przyjrzeli się meblowi. Czerwony aksamit wypłowiał, ale wzdłuż brzegów nadal był ozdobny sznurek.

– To na pewno ta sama. Tak bardzo się cieszę, że cię widzę. To dziwne uczucie… No nie, znowu brak mi słów – wyznała onieśmielona. – Ale tak bym chciała usiąść ci na kolanach albo położyć się obok ciebie, porozmawiać i pożartować. Teraz wszystko jest takie trudne.

Roześmiał się niepewnie. Przez długą chwilę zmagał się ze sobą, ale wreszcie położył się obok.

– Spróbujmy – rzekł. – Masz dwanaście lat i leżysz na moim ramieniu, o, tak, i opowiadasz mi, co się dziś wydarzyło.

Minione lata rozwiały się jak pył… Wystarczyło, że zamknęła oczy, poczuła pod głową jego ramię, na policzku jego oddech i znów była niewinnym dziećkiem. Widziała w nim starszego brata. Przysunęła się bliżej, przytuliła.

– Lepiej przepytaj mnie z lekcji – zamruczała. – Nie chce mi się opowiadać o wydarzeniach dzisiejszego dnia. – No dobrze. Co zadał ci Miro? = jego głos brzmiał dziwnie obco.

Był dziś jakiś inny, nie taki jak zwykle. Poczuła ukłucie w sercu. Już kiedyś go takim widziała, jeden jedyny raz. Kiedy całował ją, pijany. Teraz jednak alkohol nie mącił mu umysłu. Zapomniała o Mirze, jego lekcjach. Zaczęła mówić o czymś zupełnie innym.

– Wiem, że strasznie cię raniłam w tym ostatnim okresie. Ale prawdą jest, że i ty mnie dotknąłeś: Najbardziej bolało mnie to, że nie pozwoliłeś mi się opiekować sobą w czasie choroby. Gotowa byłam uczynić wszystko, by ci pomóc, a ty wpadałeś w złość, kiedy tylko zbliżyłam się do ciebie.

– To dlatego, że się wstydziłem, Franciszko. Ty, taka młodziutka, piękna i ja… nie, moja droga, nie mogłem. Pokiwała głową.

– To nie byłoby dla mnie nieprzyjemne, bo strasznie cię kochałam. Ale rozumiem.

– No – rzekł naraz – co z lekcjami Mira?

– Przepraszam! Miałam się nauczyć pierwszej zwrotki hymnu narodowego.

– Specjalnie tak mówisz, bo znasz go na pamięć! A powiedz, co jest napisane na puszce od ciastek na górnej półce!

– Bez pracy nie ma kołaczy – rzekła triumfalnie. – A na karteczce ukrytej w pozytywce?

– Sier…

Drgnęła i ukryła twarz w dłoniach. Siergiej wstał i próbował odsunąć jej ręce.

– Wybacz, Franciszko, zauR~ażyłem ją, kiedy pojechałaś na zabawę dożynkową. Dlatego szukałem cię bez wytchnienia, bezradny i zrozpaczony. Musiałem cię odnaleźć, by ci powiedzieć, że nie tylko tobie było ciężko przez te ostatnie lata. Franciszko, ukochana moja! Ja również cierpiałem. Na początku tak jak ty broniłem się przed miłością. Jestem przecież od ciebie dużo starszy. Poza tym ty taka delikatna i piękna, a ja prosty chłop… Ale to, co czuliśmy, było czyste i piękne. Nigdy nie miałem odwagi, by ci powiedzieć, jak rozpaczliwie cię kochałem! A teraz jest za późno. Ty, jedna z najbogatszych kobiet w kraju, i ja… stajenny.

W jego głosie zabrzmiała bezgraniczna gorycz. Teraz wyznał Franciszce już a•szystko. Czy jednak uczucie, jakim go darzyła, było tym, którego pragnął? Czy dostrzegała w nim mężczyznę? A może był to jedynie wytwór jego wybujałej fantazji? Pewnie przeraził ją swymi słowami…

Powoli odkrywała twarz. Dłonie zsuwały się jakby z niedowierzaniem, a potem pogładziły jego policzek. – Siergiej – wyjąkała niepewnie. – Siergiej?

Złapał oddech i podniósł głowę, by na nią spojrzeć. – Powiedziałaś! – zawołał uszczęśliwiony. – Wreszcie powiedziałaś! Po raz pierwszy udało ci się wymówić moje imię!

– Siergiej – powtórzyła, a oczy jej lśniły. – Siergiej, Siergiej… Czy tobie też się wydaje, że mnie kochasz? Ze to nie jest tylko moje urojenie? Naprawdę odwzajemniłeś wtedy mój pocałunek? Siergieju, mój ukochany

Bez pośpiechu, tak jakby czas nagle przestał płynąć, pochylił się nad Franciszką. Jej usta były na pół otwarte, wargi lśniące i kuszące. Poczuł na szyi jej drżące dłonie. Delikatnie przyciągnął ją do siebie. Franciszka przymknęłą oczy i cicho jęknęła, gdy ich usta się spotkały.

Kiedy wypuścił ją z objęć, popatrzyli na siebie w sku= pieniu, pełni oczekiwania i napięcia, porażeni tym, co się stało. Ale on znowu wziął ją w ramiona, jakby przyciągany niewidzialną siłą. Ich pocałunki stawały się coraz gorętsze. Stracili poczucie czasu i miejsca. Siergiej już zapomniał o dzielącej ich przepaści. Całował szyję ukochanej, a jego dłonie sunęły odkrywczo wzdłuż jej ciała.

– Siergiej – jęknęła.

Popatrzył w jej twarz, na której malowało się szczęście i uniesienie. Oczy Franciszki błagały, by ofiarował jej całą swoją miłość. Niecierpliwymi dłońmi ściągnął z niej piękną suknię, a ona, wsunąwszy ręce pod koszulę, gładziła go po szyi i plecach, szepcząc nieprzerwanie jego imię w radosnym upojeniu. Popatrzyła na niego i usta jej zadrżały.

– Och, Siergieju – rzekła żałośnie. – Tak długo za tobą tęskniłam.

– Tak, Franciszko – wyszeptał odurzony szczęściem. – I ja za tobą, tak wiele lat…

Siergiej zeskoczył z siodła i zsadził Franciszkę z jej konia.

– To tutaj, kochanie! – zawołał, usiłując przekrzyczeć szum wody. – Tutaj jest twój zaczarowany pałac. Franciszka ze smutnym uśmiechem popatrzyła na potężny, lśniący wodospad. A więc to jest jej „wieża”. Niepojęte! Tak wiele wiązało się z nią wspomnień, dobrych i złych.

Właśnie jechali do domu Siergieja, żeby się dowiedzieć, co tam słychać, i zabrać Taja. Oczywiście wcześniej wysłali list i otrzymali odpowiedź, ale Franciszka koniecznie chciała zobaczyć znowu starą zagrodę w górach. Poza tym strasznie była ciekawa maleńkiej imienniczki.

– Pomyśl, Miro ma córeczkę – roześmiała się do Siergieja. – Moja mama była jedyną córką, ja także. Wiadomo, czego możesz się spodziewać.

– No, no – odrzekł Siergiej. – Miro i ja, jak ci wiadomo, reprezentujemy płeć męską, więc nie bądź taka pewna. Ale nawet jeśli będziemy mieć tylko jedną córeczkę, to i tak będę ją kochał równie mocno, jak to dziecko, które kiedyś znalazłem w lesie.

– W takim razie wiem, że będzie jej dobrze – odpowiedziała ciepło Franciszka.

Oswoiła się już z myślą, że zamieszkają we dworze. Postanowiła to zrobić dla Siergieja, choć on o tym nie wiedział. Kiedy oglądali posiadłość, dostrzegła w jego oczach ogromny zapał. Udzielał wielu mądrych rad i propozycji, co można by zmienić i ulepszyć. Zrozumiała, że jest człowiekiem, który się o wszystko za troszczy, a to miejsce zostało jakby dla niego stworzone. Bo czy właściwie miał do czego wracać? Przecież nie mógł w nieskończoność nielegalnie przeprowadzać ludzi przez granicę!

Bez trudu znaleźli ludzi chętnych do pracy we dworze. Historia młodej dziedziczki szybko rozeszła się po mieście i wszyscy solidarnie postanowili przyjść jej z pomocą. Dom gruntownie wyremontowano i usunięto wszelkie przedmioty, które by mogły przypominać czasy Sacka. Komendant policji stracił stanowisko i wolność, lecz nikt – prócz niego samego – nie martwił się z tego powodu.

Siergiej i Franciszka przeprowadzili wiele poważnych rozmów, nim zdecydowali o swojej przyszłości. Oboje wiedzieli, że nie są w stanie bez siebie żyć. Poza tym Franciszka potrzebowała wsparcia Siergieja, myśl o tym, że ktoś obcy miałby zarządzać dworem, śmiertelnie ją przerażała. Musiał więc ukryć swą dumę i pogodzić się z myślą, że to ona ma pieniądze. Wiedział, że nigdy mu tego nie wypomni ani nie wykorzysta przeciwko niemu. Franciszka postawiła tylko jeden warunek: kiedy się pobiorą, posiadłość stanie się w całości własnością Siergieja. Miał to być jej prezent ślubny dla niego. W obecnym stanie majątek nie przynosił większych dochodów, za czasów Sacl~ą bardzo podupadł. Ale właśnie w tym, że Siergiej miał szansę przywrócić mu świetność i pomnożyć fortunę, upatrywali możliwości zniwelowania różnic między nimi.

Kiedy mówił, że nie ma nic, co mógłby jej ofiarować, przypominała, jak wiele otrzymała od niego przez te wszystkie lata, gdy żyła pod jego dachem. Franciszka doszła do siebie, z jej oczu zniknął strach i smutek. Stała się znów spokojna, pogodna i ufna jak wówczas, gdy przebywała ~~ górskiej zagrodzie. Pozyskała w mieście wielu now5•ch przyjaciół, zadowolonych, że we dworze znów mieszkają porządni ludzie.

Siergiej bardzo się zmienił. Odmłodniał, często się śmiał, a głębokie bruzdy i zmarszczki zniknęły z jego twarzy. Z czasem uznał, że nawo przyjemnie być właścicielem wielkiej posiadłości. Cieszył się, że zajmuje się czymś konkretnym, że może spożytkować swe siły na przywracanie świetności majątkowi. Udowodnił, że nie sprawia mu to trudu, jeśli tylko ktoś pomoże mu w pracy papierkowej. Może Miro, po ukończeniu szkoły? Trzeba to przemyśleć.

Anuśka powiedziała kiedyś Siergiejowi, że potrzeba mu jakiejś misji, zadania. Właśnie mu je powierzono. Wiedział, że się sprawdził. Franciszka na pewno nie poradziłaby sobie bez niego. Ta świadomość bardzo go podbudowała. A jeszcze mocniejszy się poczuł, kiedy Franciszka, uśmiechając się swawolnie, przytuliła się do niego. Całowali się długo, aż w końcu osunęli się na rozgrzany słońcem mech. Ujął jej twarz w dłonie i z wdzięcznością przyjął podziw promieniujący z jej oczu.

Potem poprowadzili konie z dala od szumiących wód, by mogli ze sobą rozmawiać…

Загрузка...