ROZDZIAŁ VIII

Zapadł już zmrok, kiedy Siergiej dotarł do miasta. Wiedział, gdzie jego podopieczni planowali postój, więc udał się prosto do zajazdu. W wejściu zderrył się z Mirem i Iloną, którzy ze zdumieniem popatrzyli na niego, zdrożonego i ubłoconego, w codziennym ubraniu:

– Uderz w stół… – zaczął Miro. – Kilka godzin temu byłem pewien, że słyszę twój głos. Okazało się jednak, że jakiś starszy mężczyzna, dość niemiły z wyglądu, mówi identycznie jak ty.

Siergiej słuchał go jednym uchem.

– Gdzie Franciszka? – spytał krótko. Miro wzruszył ramionami.

– Przypuszczam, że w swoim pókoju. Mieliśmy się spotkać w oberży, ale przysłała jakąś damę z wiadomością, że boli ją głowa i zamierza się położyć.

– Gdzie jest jej pokój?

Miro wyjaśnił mu, jednak Siergiej wrócił po chwili i oznajmił, że dziewczyny tam nie ma.

– Jak jej pilnujecie? – powiedział z,wyrzutem. Bóg raczy wiedzieć, gdzie i z jakim młokosem się teraz szwenda.

– Franciszka potrafi sama się upilnować! Czy do końca życia mają warować ciągle przy niej jakieś psy? Doprawdy nie zaznała zbyt wiele swobody!

Siergiej był wprawdzie tego samego zdania, jednak niepokoił się bardzo, wiedział bowiem, że Franciszka czuła się zraniona i on ponosi za to winę.

Wybiegł z pokoju i pośpiesznie opuścił zajazd. Po drodze wy•pyty~vał wszystkich o Franciszkę. Wiele osób widziało tę ładną dziewczynę, ale już dość dawno temu. Podobno oglądała występy. Siergiej pobiegł w• kierunku sceny, ale tam nikt nie potrafił mu nic konkretnego powiedzieć. Boże, gdzie ona może być? Czy przybył za późno? Może poznała jakiegoś rówieśnika i odkryła, jak wiele ich łączy?

Siergiej torował sobie drogę przez tłum. Gdzieś w jego podświadomości tkwiła inna uporczywva myśl. Ale przecież nie widzieli tych ludzi już od tak dawna… Z balkonu dobiegł go głos kompana:

– Hej, Rodan! Dokąd tak pędzisz? – Widziałeś Franciszkę?

– No cóż, siedzę tu na górze, więc widzę to i owo. Miała na sobie błękitną suknię?

– Tak!

– W takim razie widziałem. Szła z jakąś dzievt~czyną. – Z Iloną?

– Nie, z jakąś obcą, nie z naszych stron. Poszły tamtą drogą w stronę zajazdu: Ale to było dosyć dawno, przed kilkoma godzinami. '

Siergiej pobiegł jak oszalały we wskazanym kierunku. Właściciel zajazdu spojrzał pogardliwie na zakurzonego mężczyznę, który podenerwowany wtargnął do środka. Poznał jednak kapitana Rodana i nie śmiał go zlekceważyć.

– Ach, ta dziewczyna! Tak, przyszła tu z jakąś inną młodą damą. Udały się prosto do tamtego pokoju, wynajętego wcześniej przez kilku mężczyzn.

Siergiej ruszył do wskazanych drzwi, ale gospodarz go powstrzymał.

– Tych ludzi już tam nie ma. Teraz pokój zajęła jakaś para.

– A gdzie dziewczyna?

– Nie wiem, tędy nie wychodziła. Może skorzystała z tylnego wyjścia.

– A pozostali?

– Widziałem tylko jednego, zapłacił i wyszedł. Inni chyba także wyszli drugimi drzwiami.

Siergiej wstrzymał oddech. – Co to byli za ludzie?

Właściciel zajazdu wzruszył ramionami.

– Nigdy nie pytam gości o nazwiska.,Wydaje mi się jednak, że jeden z tych mężczyzn był pańskim krewnym. Miał bardzo podobny głos. Dziewczyna także zwróciła na to uwagę. Był wysoki, niemłody, o ciemnych włosach i zimnym spojrzeniu.

Ten opis zgadzał się z opisem podanym przez Mira. – Jak wyglądali inni?

– Nie zwróciłem uwagi. Pamiętam jedynie, że ten wysoki miał przy sobie pejcz.

Elementy układanki złożyły się w jedną całość. Kiedy znaleźli małą zalęknioną Franciszkę, jej plecy pokryte były bliznami. Przeraźliwie bała się szpicruty, którą nosił wówczas przy sobie, bała się także jego. Teraz już wiedział z jakiego powodu. Ten głos…

Chwiejnym krokiem wyszedł m ulicę i oparł się o ścianę zajazdu.

– Zabrali ją – wyszeptał. – Zabrali!

Siergiej poprawił siodło i dosiadł konia, obrzuciwszy ostatnim spojrzeniem rodzinny dom.

– Ufam, że zatroszczycie się tu o wszystko – zwrócił się do Mira i Ilony. – Jeśli zabraknie wam pieniędzy, podejmujcie w banku. Nie wiem, kiedy wrócę. I nie zaniedbuj nauki, Miro!

Miro uśmiechnął się. Nawet w takiej chwili starszy brat nie przestawał go wychowywać.

– Czy jesteś pewien, że nie dowiesz się niczego więcej od ludzi w mieście?

– Szukałem wszędzie, pytałem na wszystkich drogach wyjazdowych, postawiłem na nogi policję… i nic. Kamień w wodę. Teraz jedyną moją nadzieją jest wieża. Muszę ją odnaleźć.

– Nie zabierzesz z sobą Taja?

– Nie, bo w równym stopniu mógłby mi' pomagać, jak i przeszkadzać. Nie zapominaj, że Taj rósł we dworze i nie wiadomo, jaką mają tam nad nim władzę. – Rozumiem. Dokąd się najpierw skierujesz?

– Franciszka widziała wieżę na wschodzie. Skoro szukając jej dotarła do rias, ja powinienem podążyć na zachód.

– Przecież doskonale znamy tamtą okolicę!

– Groszem, ale ta wieża musi gdzieś tu być. Nie spo~znę, póki jej nie odnajdę!

– A może Franciszka została wywieziona za granicę?

Siergiej potrząsnął głową.

– Na pewno nie! Posługiwała się przecież tym samym językiem co my. W sąsiednich krajach mówi się całkiem inaczej. Jestem pewien, że ona jest gdzieś niedaleko.

Ilona i Miro widzieli napięcie malujące się na jego twarzy. Przypomnieli sobie rozdzierającą scenę, jakiej byli świadkami, kiedy Siergiej wrócił z wiadomością, że Franciszka została porwana przez nieznanych prześladowców. Odkrył przed nimi wówczas swe uczucia, a oni patrzyli, wstrząśnięci wybuchem tak głębokiej rozpaczy, całkiem bezradni. W tej krótkiej chwili Miro lepiej poznał i zrozumiał starszego brata niż przez wszystkie lata, kiedy mieszkali razem.

– Odszukaj ją, Siergieju! – poprosił Miro, kładąc rękę na siodle. – Ani ja, ani Ilona nie zmrużyliśmy oka, odkąd Franciszka zaginęła. Tak mi przykro, że nie uświadamiałem sobie, jak się mają sprawy między wami. Siergieju, byłem strasznym egoistą. Do głowy mi nie przyszło, że mogłaby zwrócić uwagę na kogokolwiek poza mną.

– A więc wydaje ci się całkiem naturalne, że ja i ona… – Oczywiście! Byliście ze sobą bardzo związani.

– A mimo to nie zdawaliśmy sobie sprawy ze swych uczuć – rzekł Siergiej z goryczą. – Nie chcieliśmy zrozumieć. Ona pierwsza zrozumiała, że mnie kocha, a ja, głupiec, zraniłem ją. Modlę się tylko o to, bym miał sposobność jej wyznać, jak bardzo ją miłuję. Bym ją odszukał, nim będzie za późno. Wieża! W niej teraz cała moja nadzieja.

– Jest jeszcze jeden'trop – rzekł w zadumie Miro. Wiele faktów wskazuje na to, że Franciszka wywodzi się z wyższych sfer. Arystokracja utrzymuje ze sobą ścisłe kontakty. Ktoś w tych kręgach musiał więc słyszeć o zaginionej przed laty dziewczynce.

– Masz rację, ja również o tym myślałem. Ale na mnie już czas. Zegnajcie! Bywaj, piesku, niedługo wrócę razem z twoją panią. – Imię ukochanej uwięzło mu w gardlę. Wiedział, że póki jej nie odnajdzie, nie będzie w stanie go. wymówić…

Miro i Ilona patrzyli, jak znika w lesie.

Mijał czas. Chatę w górach, w której żamieszkali nowożeńcy – Ilona i Miro, przysypał śnieg. Wciąż nie mieli żadnej wiadomości od Siergieja. Nadeszła wiosna, potem lato, zbliżała się kolejna jesień. Ilona urodziła córeczkę, której nadali imię Franciszka. Wieści od Siergieja nie nadchodziły.

Siergiej Rodan przetrząsnął wszystkie miasteczka w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, obejrzał każdą wieżę. Wspiął się na wszystkie wzniesienia, zbadał dokładnie całą okolicę. Pod końskim brzuchem szukał schronienia przed zimową zawieruchą na odludnych górskich ścieżkach, letnie słońce spaliło mu twarz na heban. Doszczętnie wydarł ubrania i musiał kupić nowe. Czasem po kilka dni z rzędu nie miał nic w.ustach, koniowi także nierzadko brakowało owsa. Ale strach gnał Siergieja naprzód i nie pozwalał się zatrrymać. Czuł, że musi odnaleźć Franciszkę, zanim dziewczyna ukończy dwadzieścia jeden lat. Co miało nastąpić potem, nie wiedział, ale obawiał się najgorszego.

Spotykał ludzi wywodzących się z różnych klas społecznych. Pytał wszystkich – także w kręgach miejscowej arystokracji – czy nie słyszeli o zaginionej dziewczynce. Spory wysiłek włożył w to, by przestudiować kroniki rodów szlacheckich, ale nie znalazł w nich wzmianki o dziewczynce w tym wieku o imieniu Franciszka. Czuł w seicu coraz większy ból. Jego miłość stawała się coraz silniejsza. Każdego dnia przemierzał konno wiele kilometrów, docierając do miejsc dość odległych od lasu, w którym niegdyś znalazł Franciszkę. Dziecko raczej nie byłoby w stanie pokonać takiej odległości, ale chciał sprawdzić każdą możliwość. Lecz wieży ciągle nie mógł odnaleźć, nie zbliżył się do niej nawet na krok, bo nikt nie potrafił mu powiedzieć, gdzie jej szukać.

Obejrzał rozmaite wieże o najróżniejszych kształtach, zbudowane z różnorakich materiałów. Kilka z nich nawet pasowało do opisu Franciszki, ale niestety otoczenie było inne:. albo w pobliżu nie znajdował się żaden duży dwór, albo brakowało lasu wokół lub też, nie zgadzały się inne szczegóły.

Minął już ponad rok. Przez tęn czas Siergiej wychudł, jego twarz poorały bruzdy, a oczy wpadły głęboko ze zmęczenia. Wreszcie zdecydował się wracać do domu. Postawił kołnierz, by się osłonić przed jesienną słotą, i ruszył w drogę.

Musiał wracać, nie mógł prźecież całkiem zaniedbać Mira i Ilony. Nie miał, niestety, radosnych wieści ani dla nich, ani dla Taja. Sam z trudem znosił rozczarowanie. Po tak długiej nieobecności musiał jednak dać znak, że żyje. Potem znów uda się w drogę. Będzie szukał bez wytchnienia. Krople deszczu spływały z jasnej, trochę posiwiałej od zmartwień czupryny.

Kornel Sack, podstarzały i otyły, rezydował w „swej” posiadłości. Siedział wygodnie, rozparty w krześle, a obok na stoliku stał kieliszek porto. Wszedł wysoki zarządca o lodowatym spojrzeniu.

– No, wreszcie – odezwał się Sack i cmoknął zadowolony. – Nareszcie ją mamy! Dobra robota, gratulacje. – Zamkriąłem ją w pokoju, tak jak pan sobie życzył. Ale co zrobimy teraz z panną Mariką?

– Na razie ją zatrzymamy. Z powodzeniem odgrywała rolę Franciszki Vardy przez… ile to było? Siedem czy osiem lat: Zresztą wszystko jedno. Teraz jednak nie można tego ciągnąć dalej. Bardzo nam pomogła zwabić złotego ptaszka do klatki. Franciszka potrzebna jest nam raptem na jeden dzień, w swe dwudzieste pierwsze urodziny. Potem pomożemy jej zniknąć, szybko i na zawsze.

– A czy panna Marika nie mogłaby odegrać roli Franciszki również w tym dniu?

– Oczywiście, że nie! Moja kochana żona zostawiła jakiemuś cholernemu adwokatowi dokładny opis córki z uwzględnieniem wszelkich drobnych blizn, znamion, kształtu uszu… Tak więc kiedy przyjedzie tu ów adwokat, będziemy. musieli podać Franciszce środki odurzające, żeby nie urządzała scen. Wystarczy, że złoży swój podpis na kilku dokumentach, a resztą już się zajmiemy. Nareszcie będzie można dobrać się do prawdziwych pieniędzy. Koniec z życiem żebraka we dworze.

Kornel Sack sam zarabiał niemało, ale wydawało mu się, że to grosze. Jego wyobraźnię pobudzała wielomilionowa fortuna, na drodze do której stała mu Franciszka.

– Proszę mi wybaczyć, że ośmielam się pytać, ale w jaki sposób zamierza pan zagarnąć jej majątek? Zdziwiony Kornel Sack podniósł ciężkie powieki. – Sądziłem, drogi Bela, że się tego domyślasż. Po prostu niebawem ożenię się z Franciszką Vardą.

– Ona na to nigdy nie przystanie! Niełatwo się teraz z nią dogadać, to już nie jest to uległe dziecko, które przed laty uciekło z domu.

Przez ponurą twarz Sacka, niegdyś bardzo interesującą, teraz zwiotczałą i pomarszczoną, przemknął cień poirytowania.

– Nie mówię przecież o prawdziwej Franciszce. Mam na myśli Marikę, oczywiście. Przecież to właśnie ją wszyscy uważają za Franciszkę, łącznie z księdzem. Prawdziwą Franciszkę pokażemy jedynie adwokatowi, to będzie trwało zaledwie parę godzin.

– A jeśli adwokat wróci?

– Na pewno nie będzie to ten sam adwokat – rzekł złowróżbnie Sack. – Bo on w kilka dni po wizycie u nas ulegnie wypadkowi. Rozumiesz?

– Doskonale rozumiem.

– Potem zniknie też ślad po Franciszce Yardzie. A-propos, jak ona wygląda? Czy jest podobna do Mariki? Kiedy były małe, istnialo między nimi spore podobieństwo. Dlatego właśnie wybrałem Marikę. Szpakowaty zarządca potarł w zamyśleniu bokobrody.

– Muszę wyznać, że teraz różnią się między sobą. Franciszka Varda jest bardzo piękna i pociągająca. Filigranowa, pełna wdzięku… A panna Marika… – nie dokończył, wzruszył tylko ramionami.

– To baryła, nie ma co ukrywać! No cóż, może nie wygląda tak, jakbym sobie tego życzył, ale chętnie z nami współpracowała. Pod każdym względem. I na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by zośtać panią Sack. Wystarczy, że jej pomacham pieniędzmi przed perkatym nosem. No, a jeśli bardzo się postara, to…

Bela zaśmiał się pełen oczekiwania. Pogłaskał szpicrutę. Zabawnie było pokazać ją Franciszce. Nie zapomniała, widział-to na jej twarzy, chociaż udawała obojętnpść. Ale jego nie oszuka, o, nie! Nadal miał władzę nad tą dziewczyną.

Praca u Kornela Sacka bardzo mu odpowiadała. Jego pan zawsze wiedział, co Bela chciałby dostać. Niczym psu obronnemu, któremu rzuca się od cżasu do czasu kawał surowego mięsa, żeby podtrzymać jego zapał, Sack rzucał Beli raz po raz smakowite kąski. Tak jak teraz Marikę.

– Zawołaj ją – polecił Sack, a kiedy weszła, zagadnął: – Marika, wiesz, o co chodzi, prawda? Obojętnie pokiwała głową.

– Przez wiele lat mieszkałaś tutaj we dworze. Chyba to było lepsze mieszkanie niż ten nędzny rynsztok, z którego cię wyciągnąłem.

– Tak, tak – westchnęła niecierpliwie. – Gadanina. Słyszałam to już tysiące razy!

– Czy zechciałabyś zostać moją żoną? Tak szybko jak to możliwe? Oczywiście jako Franciszka.

Tak, żebyś mógł zagarnąć majątek, staruchu? pomyślała Marika. Bo to przecież ja będę oficjalnie spadkobierczynią. Ty jesteś tylko na doczepnego. Ale zdaje się, że nie mam wyboru, bo jeśli będę się ociągać, to wkroczy ukochany Bela i mnie załatwi!

Przez chwilę patrzyła na Sacka. Jesteś stary i chory, myślała, więc mam szansę pożyć przez długie lata jako bogata wdowa. $ardzo bogata… Tak więc chyba póki co wytrzymam z tobą, ty obrzydliwy staruchu. Skińęła głową.

Sack uśmiechnął się zadowolony. Dziewczyna nie jest szczególnie urodziwa, rozważał w duchu. Ale przez kilka lat chyba jakoś będzie mógł ją znieść. Potem Marika zapadnie na ciężką chorobę, śmiertelną. A ogromny majątek dostanie się w jego ręce.

Bela obserwował tych dwoje i bez trudu przejrzał ich zamiary. Na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech. Ale krył się w nim też lekki podziw. Takie postępowanie rożumiał i w pełni akceptował.

Podczas gdy Franciszka uwięziona we własnym domu oczekiwała na swoje dwudzieste pierwsze urodziny, Siergiej nie przestawał jej szukać. Po rocznej tułaczce wracał teraz do domu. Nadzieja na odnalezienie dziewczyny z każdym dniem śtawała się coraz mniejsza. Niekiedy nawet przychodziło mu na myśl, że nigdy jej już nie zobaczy.

Dzień chylił się ku wieczorowi, kiedy Siergiej wjechał w rozległą zalesioną dolinę. Znalazł się tu po raz pierwszy w życiu. Właśnie przestało padać. Zmarzł trochę, bo deszcz przemoczył mu ubranie. Zastanawiał się, gdzie stanie na noc. Słońce skryło się za wielką chmurą, ale Siergiej miał nadzieję, że zaraz wyjrzy znowu; a on ogrzeje się jeszcze w jego ostatnich promieniach.

Wiedział, że stąd już niedaleko do domu, ale tej drogi nie znał. A może… tak, te wzgórza na wschodzie, – czyż nie był to najdalej wysunięty fragment jego rodzinnej górskiej okolicy? Leżały tak daleko, że prawie ginęły gdzieś za horyzontem, ale wydawało mu się, że poznaje zarysy wierzchołków. Chociaż zwykle oglądał je z całkiem innej perspektywy…

Oczywiście, bywał już w tych lasach, ale w tym akurat miejscu znalazł się po raz pierwszy. Czy nie jest to ów potężny wodospad, który znajdował się po drugiej stronie „jego” góry? Tam daleko, z lewej… Ależ tak! Jak dziwnie stąd wygląda. W ogóle nie przypomina wodospadu. Gdyby nie wiedział, że to wodospad, przysiągłby, że to jakaś wieża kościelna wznosząca się na tle ciemnego lasu.

Naraz Siergiej doznał wstrząsu, potężnego jak fala przypływu. Wieża kościelna! Z iglicą! Przy odrobinie wyobraźni dostrzec można nawet coś na kształt półksiężyca, coś, co wygląda jak kurek na czubku wieży. Słońce było jeszcze za chmurą, ale zaraz powinno zza niej wyjrzeć. Musi na nie poczekać. Przez cały czas wyobrażał sobie, że zobaczy wieżę Franciszki na tle nieba. Nigdy nie wspominała, że za wieżą znajdowało się wzgórze., Ale też nigdy nie rozmawiali o szczegółach.

Serce waliło mu tak mocno, jakby miało wyskoczyć z piersi „Nie!” -. rzekł”głośno sam do siebie. – „Nie łudź się zbytnio. Tyle razy już doznałeś rozczarowań”.

Naraz „wieżę” oświetlił blask promieni słonecznych załamujących się w kropelkach wody. Oczom Siergieja ukazał się zaczarowany pałac, rozjarzony, wabiący. I wieża, która nie istniała!

A więc to tu, tuż za jego laserń, w odległości, którą mogła pokonać mała.dziewczynka! Biedne dziecko! Szukała słonecznej wieży, ale zabłądziła wśród drzew i nigdy jej nie odnalazła. Czy to dziwne, że on daremnie poszukiwał jej przez okrągły rok? Siergiej na przemian płakał i się śmiał.

A więc znalazł wieżę! Teraz powinien bez trudu odnaleźć duży dom w lesie. Z pewnością musi.być tu gdzieś niedaleko, bowiem wodospad nie ze wszystkich stron był widoczny, a już w każdym razie nie w taki sposób. Siergiej zapomniał, jak bardzo jest zmęczony i przemarznięty. Zapał i nadzieja dodały mu sił. Rożejrzał się dookoła. Las, las i jeszcze raz las. Ale gdyby podjechać na to wzniesienie… Jeszcze nigdy tak nie popędzał konia. Po dziesięciu minutach był na zboczu.

Загрузка...