ROZDZIAŁ XI

Na sali rozpraw powstał nieopisany chaos. Sędzia bezskutecznie usiłował uspokoić zebranych. W końcu, wykorzystując chwilę ciszy, ogłosił przerwę.

Peter w jakiś sposób przecisnął się do Helle i rozłożywszy ręce, chronił ją przed napierającymi osobami, które pragnęły jej pogratulować. Helle dostrzegła wśród nich promiennie uśmiechniętego Christiana.

Adwokat Marholm był zadowolony:

– Świetnie nam poszło. Pozostało jeszcze tylko kilka drobiazgów do wyjaśnienia. I odzyskanie najnowszego rękopisu.

– To nie jest taki drobiazg – odezwał się Peter.

Helle czuła się bardzo szczęśliwa z powodu pomyślnego zakończenia sprawy, a także dlatego, że Peter, silny i stanowczy, znowu znajdował się tak blisko. Ze wzruszenia nie mogła wydobyć słowa. Uśmiechała się tylko rozpromieniona.

Nagle od strony tylnych ławek rozległ się rozpaczliwy krzyk i szmer głosów umilkł.

To Bella Bernland.

– Nie możecie tego zrobić! – wołała. – Nie możecie zamknąć Bo w więzieniu, co będzie ze mną? Z czego mam teraz żyć?

Bella, która przez wiele dni nie miała w ustach kropli alkoholu, nie panowała nad swoimi słowami. Kierował nią prymitywny egoizm i niepohamowane współczucie dla samej siebie.

– A Mogensen?! – histeryzowała. – Z nim jest tak samo źle! Został bez pracy, bez pieniędzy i nie ma nic do picia. Mój bratanek załatwiał mu wszystko!

I w ten sposób wyjaśniło się, dlaczego Mogensen trzykrotnie próbował dokonać zabójstwa. Bernland przez cały czas wykorzystywał jego słabość.

Nikt nawet nie starał się uciszyć Belli.

Sędzia główny i dwóch sędziów posiłkowych, wychodzący z sali, zatrzymali się w drzwiach i słuchali z zainteresowaniem. Jedynie adwokat Bernlanda torował sobie drogę, by czym prędzej zamknąć kobiecie usta, ale nie od razu mu się udało.

– Wszystkiemu winna jest ta dziewczyna – szlochała Bella, tak że ledwie ją można było zrozumieć. – Robiłam, co mogłam, byłam dla niej miła, opiekowałam się nią, a nawet gotowałam, co uważam za rzecz najnudniejszą na świecie. I właśnie wtedy, kiedy skończyła tę przeklętą powieść i Mogensen miał jej dać proszek, żeby się jej pozbyć na zawsze, ta mała uciekła! Dlaczego mi to zrobiła? Bo nie zostawił na mnie suchej nitki, że jej nie upilnowałam, to takie niesprawiedliwe!

Tymczasem obrońca Bernlanda dotarł do Belli i położył kres dalszym jej wynurzeniom.

– A więc uciekłaś w samą porę, Helle! – rzekł Christian. – Zgodnie z ich planem miałaś zniknąć bez śladu.

– Bernland nie mógł przecież trzymać „złotego ptaka” bez końca – przytaknął adwokat Marholm. – Pomyślał pewnie, że cztery powieści wystarczą, by osiągnąć sławę i bogactwo, których tak straszliwie pragnął.

Ku sali rozpraw przeciskał się strażnik.

– Panie sędzio! Bernland uciekł! Pilnowaliśmy Mogensena, bo jest oskarżony o próbę zabójstwa. Natomiast Bernland pozostawał bez nadzoru, gdyż jego sprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta. Poszedł do toalety i nikt go już od tego czasu nie widział!

– Co pan mówi?! Kiedy to się stało?

– Jakiś kwadrans temu.

W tej samej chwili weszła sekretarka biura sądu.

– Dzwonią z banku obok, panie sędzio. Bernland właśnie opróżnił swoją skrytkę.

– Do licha! – zawołał Marholm. – Gdzie on teraz jest?

– Pojechał samochodem w kierunku zachodnim.

– Czy podejmował pieniądze?

– Według urzędników bankowych zabrał głównie jakieś papiery. Grube pliki.

– Rękopisy Helle! Sprowadźcie samochód! Szybko!

Dwóch strażników ruszyło jednocześnie ku wyjściu, wpadając na siebie z rozpędu.

– Jadę z wami! – zawołał Christian.

– Ja też! – wykrzyknął Peter. – Chodź, Helle!

Wiele osób rzuciło się jednocześnie do drzwi. W jaki sposób udało im się wyjść, pozostaje zagadką. Dobrze, że silny i rosły Peter zadbał o to, by nie wypchnięto Helle na sam koniec.

Strażnicy natychmiast znaleźli duże, szybkie auto, do którego wpakowało się tyle osób, ile mogło pomieścić. Pasażerami okazali się adwokat Marholm, Lund, Helle, Peter, Christian, dwóch konstabli i pewien młody chłopak, który nie wiadomo, czego tam szukał. Szybko go wyproszono i rozpoczęła się szaleńcza pogoń. Samochód, kierując się na zachód, minął w pędzie budynek banku i przerażonych ludzi, szukających schronienia za słupami latarni i w bramach.

Helle siedziała na tylnym siedzeniu, wciśnięta między Petera a Christiana, funkcjonariusze zajęli miejsca naprzeciw, a adwokat i Lund zmieścili się na przodzie obok kierowcy. Pędzili z zawrotną szybkością pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.

– Myślicie, że go złapiemy? – spytała Helle oszołomiona.

– Z pewnością, jeśli uda się nam zachować taką prędkość – odparł Christian. – Chyba że Bernland obrał jakąś inną drogę.

Marholm odwrócił się nieznacznie do tyłu.

– Zakładamy, że będzie próbował dostać się na prom, żeby później dotrzeć do Niemiec. Szwecja jest już bowiem zamknięta dla niego jako pisarza. Ale jeżeli uda mu się przetłumaczyć powieści Helle na niemiecki, to dopnie swego.

– Nie poddaje się tak łatwo – mruknął Lund. – Obyśmy tylko go dostali, zanim wsiądzie na prom!

Dawno już wyjechali z miasta. Dokoła rozpościerał się niebieskawy, błotnisty krajobraz, typowy dla duńskiego przedwiośnia.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Helle.

– Niedaleko Vildehede – odparł Lund. – Majątek leży dokładnie na północ stąd.

– Tam widać jakiś samochód! – krzyknął Christian. – Na skraju tego pola. Teraz zniknął w lesie.

– Może to być zupełnie przypadkowy wóz, Ale załóżmy, że to Bernland. Czy możemy trochę przyspieszyć?

– W tym błocie to niemożliwe – odpowiedział kierowca.

Dotarli do lasu. Dopiero wtedy Helle uświadomiła sobie, że z całej siły zaciska pięści i zagryza zęby.

Samochód kołysał się w głębokich koleinach. Helle przysunęła się blisko Petera, musiała przyznać, że bijące od niego ciepło sprawiało jej przyjemność. Nigdy w życiu nie czuła się tak wytrzęsiona i obolała, ale za nic w świecie nie zrezygnowałaby z tej jazdy!

Wreszcie pomiędzy drzewami pozbawionymi jeszcze liści dojrzeli wóz, którym uciekał Bernland.

– Depczemy mu po piętach! – zawołał Christian. – Już nas zobaczył. Patrzcie, odwrócił się! To jego gęba!

– Teraz możemy chyba zwiększyć szybkość – zaproponował Marholm.

Przez chwilę siedzieli w napięciu, obserwując, jak na zmianę oddalają się, to znowu zbliżają do uciekającego.

– Mamy go – rzucił Lund.

Helle czuła mdłości.

– Co to takiego fruwa w powietrzu? – spytał nagle Peter. – Wygląda jak duże płatki śniegu.

– Ten drań coś wyrzuca! – zawołał Christian. – Jakieś papiery.

Ziemia pokryła się drobnymi, białymi strzępami papieru.

Helle ogarnęło niedobre przeczucie.

– Zatrzymajcie się! – pisnęła. – A jeżeli to…

Samochód zahamował tak gwałtownie, że dziewczyna wpadła w ramiona jednego z konstabli. Christian wyskoczył z wozu, złapał jeden ze skrawków podartej kartki, po czym opadł z powrotem na siedzenie.

– To przypomina pismo Helle. Co tu jest napisane? „…kiedy byliśmy w Odense – rzekł Erl…”

– To moja najnowsza powieść! – jęknęła Helle. – Porwał ją na strzępy! A ja nie mam nawet kopii!

– Chodź! – odezwał się Peter przytomnie. – Wysiądziemy i pozbieramy wszystkie kawałki rękopisu.

– Czy mam wam pomóc? – spytał Christian bez entuzjazmu.

– Nie, lepiej goń tego łotra! Czy zauważyłaś, Helle, kiedy zaczął sypać ten „śnieg”?

– Chyba dopiero za ostatnim zakrętem.

– Później po was przyjedziemy – rzekł Lund. – Weźcie torbę na te drobinki.

Samochód ruszył i Helle z Peterem zostali sami w lesie.

– Nigdy nam się nie uda pozbierać wszystkiego – jęknęła dziewczyna.

– Uda się – rzekł Peter, próbując jej dodać otuchy.

Pobiegli do zakrętu i od razu znaleźli miejsce, w którym Bernland zaczął drzeć rękopis. Na szczęście nie było wiatru, ale kawałki papieru wyrzucone z pędzącego samochodu i tak rozsypały się dokoła. Niektóre pofrunęły pomiędzy drzewa.

Szli po obu stronach drogi, żeby zebrać możliwie wszystko.

Nagle w lesie rozległ się huk i Helle aż podskoczyła.

– Czyżby strzelał?

– Nie, to chyba coś z samochodem, może awaria układu wydechowego lub koła.

– Miejmy nadzieję, że to nie nasz wóz się zepsuł – mruknęła Helle i dalej zbierała porozrzucane kawałki papieru.

Przez chwilę oboje szli w milczeniu.

– Helle, dużo rozmyślałem – odezwał się nagle Peter. – O tym wszystkim, o co miałaś do mnie pretensje.

– Nie miałam do ciebie pretensji, Peter.

– W każdym razie muszę ci przyznać absolutną rację. Byłem ślepy i uparty.

Helle zdjęła z gałęzi kawałek kartki.

– Ja także wiele rozmyślałam, kiedy mieszkałam na Fionii, i doszłam do wniosku, że potraktowałam cię niesprawiedliwie. Powinnam uszanować twój stosunek do kobiet. Zresztą ja także nie potrafię zrozumieć, jak można strzelać do zwierząt jedynie dla własnej przyjemności

– Wiele się w tym czasie nauczyłem, Helle! Możesz mi wierzyć! Zrozumiałem, że są także wspaniałe kobiety. Jest wśród nich taka, bez której nie potrafię żyć. Boże, omal nie oszalałem! Nieustannie napotykałem mur nie do przebycia, kiedy usiłowałem się z tobą skontaktować. Miałem ci tak wiele do powiedzenia… O, popatrz, już się tak nie stara, wyrzuca całe arkusze.

– To dobrze. Robi mi się słabo na samą myśl o tym, ile mnie czeka pracy, żeby poskładać powieść w jedną całość. Ale myślę, że warto. To najlepsza rzecz, jaką do tej pory napisałam.

– Pomogę ci w tej układance. Helle, jest coś, o co chciałbym cię spytać…

Umilkł i zaczął nasłuchiwać.

– Posłuchaj! Są tuż za wzgórzem. Samochody się zatrzymały, chyba go złapali!

Helle, która strasznie chciała usłyszeć, o co Peter zamierzał ją zapytać, westchnęła zrezygnowana. Obiegli wzgórze i zobaczyli oba wozy, które zatrzymały się przy moście, prowadzącym przez niewielką, leniwie płynącą rzekę. Na jednym końcu mostu stali policjanci i rozgorączkowany Christian, gotowi zaatakować Bernlanda, który niezdecydowany stał pośrodku. Jego kierowca leżał na deskach mostu i sprawdzał, dlaczego samochód utknął. Lund wołał coś do ściganego.

Kiedy Bernland zauważył Helle, krzyknął coś z wściekłością i rzucił cały plik papieru przez barierkę.

– O, nie – jęknęła Helle. – Przecież atrament się rozpłynie!

W tej samej chwili Peter błyskawicznie wbiegł na most i skoczył do rzeki.

– Peter! – krzyknęła Helle.

Ale leśniczy był już w wodzie. Rzucił się w stronę kartek, które płynęły z prądem, i chwycił cały plik, zanim papier zdążył nasiąknąć. Jeden z arkuszy popłynął dalej, lecz Peter nie zrezygnował. Z rękopisem Helle uniesionym wysoko w jednej ręce rzucił się w pogoń za umykającą kartką. Wreszcie dosięgnął i tę ostatnią.

Konstable tymczasem zatrzymali Bernlanda. Adwokat Marholm i Christian stali na brzegu rzeki, wyciągając ręce do Petera. Zsiniałego na twarzy i drżącego z zimna wyciągnęli w końcu na ląd.

– Wyłowiłem twój rękopis, Helle – Peter próbował się uśmiechnąć.

Jeden z samochodów, który udało się jakoś wyprowadzić, odjechał z Bernlandem, pilnowanym przez Lunda i funkcjonariuszy. Marholm i Christian zbierali pośpiesznie do torby pozostałe kawałki podartego papieru. Kierowca wyciągnął z bagażnika koc i okrył nim zziębniętego Petera, któremu Helle pomogła usadowić się na tylnym siedzeniu.

– Jesteś niespełna rozumu! – powiedziała z podziwem. – Ale dziękuję! Stokrotnie dziękuję, nie masz pojęcia, jak się cieszę. Ta powieść jest dla mnie prawie jak dziecko.

Pojechali prosto do Vildehede. Christian zaproponował, by Peter udał się do majątku i tam odtajał, lecz on wolał wrócić do własnego domu i przebrać się w swoje ubranie.

– Pójdę z tobą – zaproponowała Helle. – Potrzebny ci ktoś, kto rozpali w piecu, poda ciepłą zupę i zadba, byś szybko się rozgrzał.

– Tak, to dobry pomysł, Helle – odezwał się Christian, uśmiechając się dwuznacznie. – Ale przypilnuj, żeby się najpierw należycie oświadczył!

– O ile się nie mylę, już to uczynił, co prawda używając półsłówek.

– Zgodziłaś się czy odmówiłaś?

– A kiedy miałam znaleźć na to czas, jak nie odstępujecie nas na krok i ciągle przeszkadzacie?

Christian uśmiechnął się, a potem, mimo wielu protestów kierowcy, zapłacił mu z nawiązką za ewentualne szkody oraz za koc.

– Teraz proszę wszystkich o ciszę – rzekł. – Mam pewną ważną wiadomość. Dzięki tajemniczej historii Helle zacząłem wertować stare pisma w poszukiwaniu „złotego ptaka”, a moja matka odwiedziła kilka biur adwokackich, i dowiedzieliśmy się o pewnym starym spadku, który nie ma właściciela. Okazuje się, że należy do nas. W ciągu wielu lat jego wartość znacznie wzrosła, no i jesteśmy spadkobiercami fortuny. Co o tym myślisz, Helle, czy nie byłbym lepszą partią dla ciebie niż Thorn, otrzymujący tylko nędzną pensję od skąpego dziedzica?

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do młodego figlarza.

– Pieniądze to nie wszystko, Christianie.

Westchnął.

– Nie, prawdopodobnie nie. Ale są piękne! Tobie by się też przydały, Thorn, musisz rozbudować swój dom.

– Tak, myślałem o tym.

Christian i adwokat Marholm udali się na zasłużoną kawę, a Helle poszła z Peterem do leśniczówki. W drzwiach zawołała zdumiona:

– Peter! Ale masz wspaniałe łóżko!

Pół pokoju zajmowało ogromne podwójne łoże z baldachimem.

– Dostałem je od dziedzica. Ława była zbyt niewygodna.

– Na Boga! Pospiesz się, zmień wreszcie ubranie i wskakuj prędko do tego monstrum. Ja tymczasem napalę w piecu!

Wkrótce w pokoju zapanowało przyjemne ciepło, lecz Peter nadal szczękał zębami, gdyż przemarzł do szpiku kości. Helle upewniła się przestraszona, czy w jego żyłach nadal krąży krew, a on uspokoił ją, że jest tego absolutnie pewien.

Na zewnątrz zapadł zmrok. Helle zapaliła lampę parafinową. Zmartwiona usiadła obok leśniczego. Zar stanął przy łóżku, opierając pysk na pościeli, wydawał się podzielać smutek dziewczyny.

– Nie wolno ci zachorować, Peter – zaczęła, zdumiona, że potrafi rozmawiać z nim tak naturalnie. A jeszcze całkiem niedawno uważała go za zbyt nieprzystępnego i poważnego. Lecz człowiek ten przez tak długi czas wypełniał jej marzenia, że stał się jej bardzo bliski.

Poczuła ogarniające ją gorąco, kiedy przyglądała się jego twarzy, w której kochała każdy szczegół.

– Helle, gdybyś zechciała zostać ze mną na zawsze, to przyrzekam ci, że nie będę nadopiekuńczy. Obiecuję ci prawo do samodzielności. Będziesz mogła pisać, kiedy zechcesz. Bernland wsadził swojego złotego ptaka do klatki. Ja tego nie zrobię. Chciałbym, abyś zachowała wolność i nie czuła się do niczego zmuszona. Żebyś tylko zechciała ze mną zostać!

Popatrzyła na niego w zamyśleniu.

– Trochę się boję – przyznała. – Do niedawna nie znosiłeś kobiet i byłeś do nich uprzedzony.

– Nie byłem uprzedzony, droga Helle. Tylko głupi, bo nie znałem wcześniej nikogo takiego jak ty. Miałaś całkowitą rację, kiedy mówiłaś, że ludzie, którzy się kochają, muszą być wobec siebie szczerzy i potrzebują poczucia bezpieczeństwa, by móc okazać sobie wzajemnie całą miłość. Ale uważam także, że to jest bardzo trudne.

Helle skinęła energicznie.

– To tak, jakbyśmy oddawali całą swoją duszę.

– Tak. Helle, pamiętasz, jak cię po raz pierwszy pocałowałem?

– Też pytanie!

Nie sprostowała, że to właściwie ona go pocałowała. Jeśli tego nie zauważył, tym lepiej.

– Marzyłem o tym później przez cały czas – przyznał cicho. – Czy mógłbym spróbować jeszcze raz?

– Ale to niebezpieczne, Peter. Chyba zauważyłeś to tamtego wieczoru?

– Nie musimy się chyba teraz obawiać. Helle… już dawno chciałem cię zapytać o to, czy zechciałabyś ze mną dzielić życie?

– Tak. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego, ale…

Przerwał jej surowo:

– Helle, nie żyjesz zgodnie z zasadami, które głosisz. Te cudowne uczucia, o których pisałaś w książce…

– Jednak to o wiele trudniejsze, niż myślałam, Peter – rzekła błagalnie. – O wiele silniejsze. Wszystko, co pisałam o tęsknocie i miłości, jest niczym w porównaniu z namiętnością w sytuacji, kiedy się kogoś kocha naprawdę. I to mnie przeraża. My kobiety nie powinnyśmy doznawać tego rodzaju uczuć, bo uwłaczają naszej godności.

– Nie, już tak nie myślę, to było głupie z mojej strony. Uważam, że pięknie to wyjaśniłaś w swojej powieści. Czytałem to wiele razy, Helle. Zwłaszcza pewien fragment, w którym młoda kobieta wraca do domu z lekcji muzyki, na której przez cały czas musiała ukrywać i tłumić swą miłość do nauczyciela…

– Dziękuję bardzo – odparła Helle przygnębiona, odwracając twarz. – Spodziewałam się, że zatrzymasz się na tej scenie. To jedyny odważny fragment.

– Wcale nie jest odważny – zaprotestował ostro. Wyglądał bardzo zabawnie, kiedy mówił, gdyż broda nadal drżała mu z zimna. A może już nie z zimna? To prawda, że przemarzł, ale w domu było przecież ciepło. Helle nieznacznie się odsunęła.

Nagle Peter schwycił ją za nadgarstek i mocno przytrzymał.

– To było takie piękne i takie naturalne – rzekł z naciskiem. – Ten opis, jak rozmarzona bohaterka rozbiera się i w milczeniu kładzie na łóżku bez ubrania. Rozdarta między uczuciem wstydu a potrzebą dawania. Helle, zrób tak jak ona! Zdejmij ubranie!

– Ale przecież ty tu jesteś. Nie, to niemożliwe. To nie to samo.

Usiadł na posłaniu.

– Czy kiedykolwiek leżałaś sama w ten sposób? – spytał cicho.

Helle siedziała nieruchomo. Nie miała odwagi odpowiedzieć. Ani też spojrzeć mu w oczy.

Peter dotknął jej podbródka i skierował jej twarz ku swojej.

– Czy tak?

Minęło sporo czasu, zanim odpowiedziała.

– Może.

– Kiedy?

– Niedawno. W pokoju hotelowym. Kiedy cię ponownie zobaczyłam po długiej rozłące.

– Czy myślałaś wtedy o mnie?

Głos Helle był ledwie słyszalny.

– Tak.

Peter z drżeniem zaczerpnął powietrza.

– Ja także miewałem takie myśli, Helle. Już od dawna. Od czasu, kiedy ostatnio u mnie byłaś. Wtedy się w tobie zakochałem.

Wreszcie odważyła się podnieść wzrok.

– Jeśli chcesz, możemy zgasić światło – rzekł, ostrożnie rozpinając jej sukienkę.

– Nie. Muszę widzieć twoje oczy. Zawsze dostrzegałam w nich wiele ciepła, choć ty starałeś się go nie okazywać. Miłość, której dziś wieczorem nie musisz kryć. Potrzebuję jej, Peter!

Sukienka ześliznęła się na podłogę. Helle zaczęła zdejmować buty. Palce jej drżały, kiedy rozwiązywała sznurowadła.

Została w samej bieliźnie. Spojrzała Peterowi w oczy, szukając w nich odpowiedzi, i znalazła ją. Skinął głową. Helle zdjęła bieliznę i zażenowana usiadła na brzegu łóżka.

Peter pieścił dłonią jej policzek. Po chwili ułożyła się obok niego na posłaniu. Pozwoliła, by poszukał ustami jej ust. Przymknęła oczy.

Nagle, zupełnie niespodziewanie i nie wiadomo dlaczego, ujrzała w myślach wieżę w Vildehede. Jeżeli wyjdzie za Petera, będzie miała ten upiorny zabytek w najbliższym sąsiedztwie. Ale Helle nie żałowała. Warto było!

Загрузка...