Na lodzie widniały liczne ślady stóp. Jest więc wystarczająco mocny, by po nim przejść, pomyślała Helle.
Z nieba zaczęły spadać pojedyncze płatki śniegu. Dziewczyna weszła na ogromną białą powierzchnię. Widziała wieżę po drugiej stronie zatoki, ale obraz stawał się coraz mniej wyraźny, w miarę jak śnieg gęstniał.
Helle jak zwykle przyłożyła rękę do serca i nasłuchiwała. Biło mocno i szybko. Naciągnęła szal na głowę, żałując, że nie ma cieplejszych butów.
Christian i Peter nie odpowiedzieli na jej list. Może nie życzyli sobie jej towarzystwa? Czyżby o niej zapomnieli? W oddali stał niewielki dom Petera Thorna, teraz już ledwie widoczny spoza gęstej zasłony. Nie wiadomo dlaczego, widok tego domu dodawał Helle odwagi, by iść dalej.
Powoli posuwała się po lodzie. Dygotała z zimna. Odwykła od chłodu w ciągu ostatnich miesięcy, mieszkając wygodnie i bezpiecznie w ciepłym domu Belli.
Nadal tu i ówdzie spod cienkiej warstwy śniegu wyłaniał się lód, gładki i czarny. Wydawał się wtedy cieńszy i bardziej niebezpieczny, lecz Helle było wszystko jedno. Czy umrę w ten, czy inny sposób – nie ma już żadnego znaczenia, pomyślała.
O, nie! Mimo wszystko nie chciała bynajmniej utonąć.
Nie miała też odwagi iść prędzej, musiała oszczędzać serce.
Helle ogarnęło znowu ogromne uczucie beznadziejności, z którym walczyła przez długie, samotne tygodnie, nie mając się nawet komu zwierzyć. Bella biegała tylko tu i tam, rozkoszna i roztrzepana, mówiąc w kółko o swoich spotkaniach i wystawach. Bo Bernland przychodził bardzo rzadko, dużo pracował w wydawnictwie, a poza tym sam pisał w wolnych chwilach. I chociaż miał w sobie wiele ciepła i współczucia dla Helle, nie był osobą, której łatwo się zwierzyć – wydawał się zbyt nieprzystępny i pewny siebie, nie zrozumiałby pewnie zwykłego człowieka.
Nagle Helle ze zdumieniem spostrzegła, że dotarła do drugiego brzegu. Z ulgą postawiła stopę na lądzie i skierowała się w stronę majątku Vildehede.
Jednak kiedy zadzwoniła, nikt nie otwierał. Obeszła dom dookoła i zapukała do kuchennych drzwi. Nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.
W pobliżu zauważyła na wpół zasypane ślady stóp. A więc raczej nikogo w domu nie zastała.
Trochę niepewnie zaczęła iść w dół ścieżką, prowadzącą do leśniczówki. Co zrobi, jeżeli i tam nikogo nie spotka? Czy na próżno przebyła całą tę długą drogę? Może nawet zaprzepaściła wszelkie szanse na wyzdrowienie?
Zatrzymała się gwałtownie. Za gęstą zasłoną śniegu zamajaczyła jakaś postać.
Tak, teraz stała się całkiem wyraźna. To przecież… O, dzięki Bogu, to Peter!
Mężczyzna zatrzymał się i przyglądał się jej z niedowierzaniem.
Po chwili zawołał z tłumioną radością w głosie:
– Helle!
Dziewczyna postąpiła parę kroków, a Peter czym prędzej podbiegł do niej.
– Helle! Gdzieś ty się, u licha, podziewała?
Ulga spowodowana widokiem surowej, lecz pociągającej twarzy Petera była tak silna, że Helle się zachwiała. Leśniczy natychmiast objął dziewczynę, żeby nie upadła.
Helle nie mogła powstrzymać płaczu, czuła gorące łzy spływające po policzkach. Śnieg sypał wokół dużymi płatkami, tłumiąc wszelkie odgłosy.
– Już dobrze – mówił Peter, przytulając dziewczynę. Helle wydawało się, że leśniczy zachowuje się tak, jakby poklepywał Zara lub jakieś zagubione zwierzę.
– Ach, Peter, dlaczego nie odpowiadaliście na moje listy? – łkała. – Czy nie chcieliście mnie już znać?
Znieruchomiał.
– Nie dostaliśmy żadnego listu, Helle. Zastanawialiśmy się, co się z tobą stało, i szukaliśmy ciebie wszędzie. Ale nie znaleźliśmy żadnego śladu.
Helle zdołała trochę opanować płacz.
– Nie dostaliście moich listów? – spytała, próbując się uśmiechnąć. – A więc to dlatego się nie odzywaliście! A ja myślałam, że w ten sposób chcecie mi dać do zrozumienia, że macie mnie dosyć. Rzeczywiście, dzisiaj dowiedziałam się, że mój ostatni list nie został wysłany, ale dwa pierwsze… No tak, Bernland pewnie przekazał je Belli, a ona i tych zapomniała wrzucić do skrzynki.
Peter pachniał tak przyjemnie! Świeżym powietrzem i lasem.
Trochę oszołomiły go nieco chaotyczne słowa Helle, chciał wypytać dokładnie o wszystko, lecz powiedział tylko:
– Bardzo się o ciebie martwiliśmy. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś.
– A gospodyni, u której przedtem mieszkałam?
– Nie znała twojego nowego adresu. Przekazała nam tylko, że przeprowadziłaś się do miasta.
– Dziwne – odparła Helle. – Wprawdzie sama dokładnie nie wiedziałam, dokąd wyjeżdżam, ale sądziłam, że dostała później jakąś informację.
Peter odsunął nieznacznie dziewczynę od siebie.
– Ale zmarzłaś! Chodźmy do mojego domu.
– Wybierałeś się chyba właśnie do majątku?
– To nic pilnego.
Zagwizdał na Zara. Natychmiast na ścieżce pojawiła się czarna sylwetka i pies podbiegł do Helle, radośnie machając ogonem.
– O, widzę, że pamięta mistrzynię w drapaniu za uchem – roześmiał się Peter.
Dotarli do leśniczówki. Leśniczy otworzył dziewczynie drzwi. Helle weszła do skromnego, lecz zadbanego pomieszczenia. Od trzaskającego ognia w piecu biło cudowne ciepło.
Wtedy przypomniała sobie, co ostatnio przeżyła, i znowu zaczęła płakać.
– Ach, Peter, gdybyś wiedział, jak okropnie się bałam i jaka się czułam zagubiona i samotna! Dowiedziałam się, że jestem ciężko chora!
– Co ty mówisz?
– Nie jestem pewna, ale tak twierdzi lekarz.
Thorn przysunął jej krzesło, żeby usiadła.
– Mów, co się stało!
I opowiedziała mu o długich tygodniach spędzonych w łóżku, o dręczącym strachu, o bezsennych nocach i o tym, jak nieustannie wsłuchiwała się w bicie własnego serca. Lecz najwięcej mówiła o tęsknocie za kimś, z kim mogłaby porozmawiać o swoich zmartwieniach.
Peter Thorn czuł ogarniające go oburzenie. Przykucnął przed Helle i ujął ją za ręce.
– To okropne! Jakże musiałaś się czuć opuszczona! Próbowaliśmy cię szukać, a Christian…
– Właśnie. Gdzie jest Christian? – przerwała mu. – Nikogo w majątku nie zastałam.
Twarz Petera przez moment wydawała się pozbawiona wyrazu.
– Christian… to znaczy dziedzic, leży w szpitalu – odezwał się po chwili. – Ktoś go pobił na ulicy niedaleko biblioteki.
– Co ty mówisz? Czy poważnie?
– Ma złamaną szczękę i wstrząs mózgu. Nie wyglądało to najlepiej.
– Musimy go odwiedzić! Natychmiast!
– Nie, poczekaj – uśmiechnął się Peter. – Nie ma potrzeby. Christian jutro wraca do domu. Pani Wildehede pojechała właśnie po syna, a służba dostała dziś wolne. Dlatego nikt ci nie otwierał.
– Chwała Bogu, że wkrótce wracają.
Peter zmartwiony przyglądał się dziewczynie.
– Może byś teraz trochę odpoczęła po wyczerpującej podróży? – spytał łagodnie.
Obolałe ciało i udręczony umysł Helle powoli ogarniał spokój.
– O, tak! Bardzo chętnie. Ale co potem? Muszę przecież wrócić do mojego „więzienia”, a wcale nie mam ochoty. Tutaj jest po prostu cudownie.
Leśniczy zamyślił się.
– Czy już ci lepiej?
– Tak, po rozmowie z tobą czuję się zupełnie zdrowa. Wydaje mi się nawet dziwne, że po takim wysiłku nie zauważyłam żadnych kłopotów z sercem.
– A co to za choroba, która wymaga tak nieskończenie długiego przebywania w łóżku?
– Nie wiem dokładnie. Jakaś wada serca, ale doktor nigdy mi tego nie wyjaśnił.
– Jak się nazywa twój lekarz?
– Nie znam jego nazwiska. Ale to bardzo znany profesor.
Peter wyglądał na zagniewanego. Wstał i zaczął się krzątać po mieszkaniu. Przyniósł chleb i masło, postawił czajnik na ogniu.
– Całkiem możliwe, że ten Bernland to dobry człowiek. Miło z jego strony, że tak troskliwie się tobą zaopiekował, ale to nie w porządku, że kazał ci tak długo przebywać w izolacji od świata i o niczym cię nie informował! Mówisz, że pisałaś, kiedy byłaś chora?
– Tak, właśnie skończyłam nową powieść.
– To dobrze – odparł, wyjmując ser i wędlinę. – Ponieważ ta, którą od ciebie pożyczyłem, bardzo mi się podobała. Jestem pod wrażeniem. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty są nawet bardzo odważne!
Helle przesiadła się na wyszorowaną do białości ławę, by znaleźć się bliżej Petera i… jedzenia, była bowiem potwornie głodna. Przypomniała sobie wszystko, o czym pisała w tej powieści. O samotnej kobiecie i jej intensywnej świadomości własnego ciała. O sprawach, o których damie w ogóle nie wypadało mówić. Ale Helle chciała podkreślić, że również kobiety są żywymi istotami, że one także mają fizyczne potrzeby, choć o tym nie wspominają w obawie przed opinią innych.
Peter właśnie tak to odebrał.
– My, mężczyźni, nie rozumiemy w kobietach wielu rzeczy. Jesteśmy może zbyt powierzchowni. W każdym razie w naszych poglądach o was.
– Uważam, że ty nie jesteś taki – wyznała Helle.
Leśniczy wzruszył ramionami.
– Miałem tak niewiele do czynienia z kobietami. Las jest moim życiem. Ale najbardziej w powieści podobało mi się to, że pokazałaś ten problem w bardzo subtelny sposób, który nikogo nie gorszy. Nigdzie nie mówisz wprost o fizycznej tęsknocie za mężczyzną. A mimo to przez cały czas wiadomo, co czuje bohaterka. Myślę w każdym razie, że ten Bernland musi być bardzo głupi i wybredny, skoro nie przyjął twej powieści – powiedział, wyjmując z szuflady rękopis. – Powinnaś spróbować w innym wydawnictwie.
– Ale nie mogę tego zrobić w sytuacji, kiedy Bo Bernland i jego wydawnictwo mi pomagają.
– Jeśli wydawca odrzuci jakiś utwór, to nie ma do niego prawa. Nie podpisałaś chyba żadnej umowy, mówiącej o tym, że będziesz pisać tylko dla nich?
– Nie, nic nie podpisywałam.
– No, jedzenie gotowe. Jest bardzo skromne, ale postaraj się trochę zjeść. Musisz się posilić.
– Tak, rzeczywiście jestem głodna. Wygląda bardzo apetycznie.
Przez chwilę przy stole panowała cisza. Helle czuła się tak dobrze, że niemal sprawiało jej to ból. Dająca poczucie bezpieczeństwa bliskość Petera, Zar leżący pod stołem i dyskretnie proszący wzrokiem, ciepło bijące od pieca, wszystko to wypełniało ją cudownym uczuciem szczęścia.
Głos leśniczego wyrwał ją z marzeń.
– Helle… Kiedy przeczytałem twoją powieść, byłem tak poruszony, że nie mogłem mówić o niczym innym. Christian nalegał, by mu pożyczyć rękopis. Jednak początkowo nie chciałem się zgodzić, obawiałem się, że źle cię zrozumie – mówił Peter niepewnie. – Bałem się, na przykład, że pomyśli, iż jesteś gorącokrwistą dziewczyną uganiającą się za mężczyznami. A chyba nie to chciałaś przekazać?
– Nie, naturalnie, że nie! – zawołała Helle wzburzona.
– Dokładnie tak to zrozumiałem. Ale przewidywałem także, jak dziedzic może to odebrać, bo dobrze go znam, a poza tym…
Nagle zamilkł.
– Co chciałeś powiedzieć? Nie krępuj się, to dla mnie ważne.
– To ci się nie spodoba – odparł niepewnie.
– Nieważne. Jeżeli ma to jakiś związek z moim utworem, to muszę się dowiedzieć.
Zacisnął usta.
– Hm… Twoje pisanie wywarło na mnie bardzo duży wpływ. Na mój stosunek do ciebie.
Helle zaczerwieniła się.
– W jakim sensie?
– Ja… zacząłem rozmyślać o tobie wieczorami, mimo że doskonale rozumiem, iż powieść nie jest autobiograficzna. Uznałem więc, że skoro ja, którego nigdy nie interesowały kobiety, bo są okrutne i bezwzględne dla zwierząt… no więc, jeśli ja nie mogłem zasnąć, usiłując sobie przypomnieć, jak wyglądasz, jak brzmi twój głos, czy jesteś zmysłowa… to jak w takim razie zareagowałby Christian? Poszedłem więc z nim na kompromis i dałem do przeczytania pierwszy rozdział.
Ze wzrokiem utkwionym w Zara Helle spytała:
– I co powiedział?
– Że fragment, który przeczytał, jest fascynujący i że musisz wysłać swą powieść do innego wydawnictwa.
Twarz Helle rozpogodziła się, lecz dziewczyna nadal nie podnosiła wzroku.
– W takim razie tak zrobię. Dziękuję ci za słowa zachęty, Peter! Znowu zaczynam w siebie wierzyć. Naprawdę już zwątpiłam, ponieważ Bernland, mimo że przez cały czas dopingował mnie, żebym pisała dalej i próbowała od nowa, zawsze wyrażał się negatywnie o tym, co skończyłam!
– To rzeczywiście dość przygnębiające. Dlaczego nie możesz się od niego uwolnić?
– Po tym wszystkim, co dla mnie zrobił? Mam mieszkanie za darmo, płaci za lekarza…
Zamilkła.
– Czy rzeczywiście jestem taka? – odezwała się po chwili.
– To znaczy jaka?
– Zmysłowa? Zastanawiałeś się przecież nad tym.
Peter wstał i zaczął sprzątać ze stołu.
– Właściwie nigdy nie analizowałem dokładnie znaczenia tego słowa, więc nie potrafię odpowiedzieć. Ale jeżeli to znaczy, że lubię patrzeć na twoje ręce, kiedy poruszają się nad stołem, i czuję potrzebę, żeby ich dotknąć, to w takim razie tak, jesteś zmysłowa. Musisz pamiętać o tym, że nie znam się na kobietach, a tym bardziej takich jak ty.
– To ostatnie przyjmuję jako komplement. Masz na myśli, że nie jestem jak te damy z towarzystwa, które jeżdżą na polowania?
– Możesz uznać to za komplement. Dla mnie jesteś jak mały zajączek, który wystraszony i bezradny kuli się w trawie.
Helle zasłoniła usta dłonią i uśmiechnęła się ukradkiem, uszczęśliwiona.
– Ojej, Peter! Zobacz, która godzina! Muszę wracać. Wkrótce odchodzi ostatni pociąg. Wszyscy na pewno bardzo się o mnie martwią.
Spojrzał na dziewczynę ze smutkiem.
– Czy koniecznie musisz wracać?
– Tak, bo dokąd miałabym iść? – powiedziała zrozpaczona. – Poza tym Bella i Bo Bernland są dla mnie strasznie mili, nie mogę ich zawieść! W mieszkaniu ciotki został nowy rękopis i wszystkie moje rzeczy…
– Tak, tak, oczywiście – westchnął. – Nie możesz przecież tu zostać, tak mało u mnie miejsca! A w majątku nikogo teraz nie ma. Ale skoro już wiemy, gdzie mieszkasz, możemy cię obaj odwiedzać.
– Tak, koniecznie! – rzuciła jednym tchem. – Jak najczęściej!
Uśmiechnął się.
– Odprowadzę cię przez zatokę.
Helle nie miała nic przeciwko temu. Z ciężkim sercem przyglądała się, jak Peter zamyka drzwi i nakazuje Zarowi czuwać na straży. W tej jednej chwili zrozumiała, jak chętnie zostałaby w maleńkim, przytulnym domku.
Peter ujął ostrożnie dziewczynę pod ramię. Nie chciał, żeby się zbytnio przemęczała.
– Zapomniałem ci o czymś powiedzieć – odezwał się niespodziewanie. – Kiedy Christian przed wypadkiem dzwonił do domu, przekazał mi przez matkę wiadomość. Mówił: „Pozdrów Thorna i powtórz mu, że wiem, co oznacza złoty ptak!”
– Co ty mówisz? I co to takiego?
– Nie mam pojęcia. Christian ma złamaną szczękę i nie może mówić. Nie wolno mu było się ruszać z powodu wstrząsu mózgu i dlatego nawet nie pisał. Ale jutro, gdy wreszcie wróci, na pewno go zapytam.
Gdybym tylko mogła zostać z tobą! pomyślała Helle ze smutkiem. Ale muszę wracać do ciotki Belli.
Śnieg przestał padać. Helle i Peter znajdowali się prawie w połowie drogi, kiedy to się stało.
Ostry odgłos wystrzału i świst kuli rozległy się niemal jednocześnie. Dziewczyna jeszcze nie rozumiała, co się dzieje, i przystanęła zaskoczona.
– Co to było? – spytała Petera, który pchnął ją z całej siły, tak by upadła na lód.
– Ktoś strzelał! – szepnął zdumiony. – Przecież to nie czas polowań…
Nie zdążył dokończyć zdania, kiedy rozległ się kolejny strzał i coś twardego uderzyło tuż obok.
Strzały dochodziły od strony brzegu, do którego zmierzali.
Peter szybko pomógł Helle wstać.
– Zawracamy! – zawołał. – Szybko, zanim znowu załaduje broń.
Helle błyskawicznie uświadomiła sobie zagrożenie. Co sił w nogach biegła ku Vildehede. Przez sekundę pomyślała o swoim chorym sercu, ale nie miała wyboru. Następna kula uderzyła o lód, lecz z powodu dużej odległości i zapadającego zmroku strzał nie był już tak celny.
Wreszcie oboje stanęli na brzegu, ukryci między drzewami.
– Poczekaj chwilę, Peter – poprosiła Helle, z trudem łapiąc oddech. – Muszę odpocząć.
Osunęła się na kolana. Leśniczy przykucnął obok i objął troskliwie dziewczynę.
– Już jesteśmy bezpieczni – rzekł, obejrzawszy się za siebie. – Nie odważy się wejść na lód.
– Co to za szaleniec? – spytała Helle drżącym głosem.
– Dobre pytanie!
Zauważyła, że Peter zbladł i był zdenerwowany.
– Chodźmy do leśniczówki, w tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego – zdecydował. – Powinienem chyba wezwać policję.
– Tak się boję, Peter, nie zostawiaj mnie samej!
– Nie martw się, najpierw zajmę się tobą.
Ponownie znaleźli się w przytulnym mieszkaniu leśniczego. Helle stanęła bezradnie na środku pokoju.
– Jak teraz zawiadomię Bernlandów? – zastanawiała się.
– Twoi opiekunowie będą zmuszeni trochę się pomartwić dziś w nocy. Zdaje się, że komuś bardzo się nie podoba to, że pojawiasz się w Vildehede. Najpierw ktoś zepchnął cię z wieży, a teraz próbował zastrzelić.
– Myślisz, że ma to coś wspólnego ze złotym ptakiem?
– Z pewnością.
– Rzeczywiście. Dopóki mieszkałam u Belli, czułam się bezpieczna, a kiedy tylko się tu pojawiłam, od razu ktoś nastaje na moje życie.
– Zrobiło się późno. Zawołam Zara, a potem zamknę drzwi na klucz i zasłonię okna. Kimkolwiek był ten człowiek, który strzelał, nie domyśla się, gdzie jesteś.
Helle skinęła głową zamyślona.
– Mieliśmy szczęście, że nie poczekał, aż podejdziemy bliżej.
– Niewątpliwie.
Peter zawahał się.
– Helle, jeśli chcesz, przenocuję dziś w stodole.
– Nie, nie ma potrzeby! To wyjątkowa sytuacja. Mogę spać na podłodze.
Rozgorzała długa dyskusja. Stanęło na tym, że Helle prześpi się na ławie, a posłanie na podłodze zrobi sobie Peter.
Helle, nie mogąc zasnąć, wpatrywała się w sufit.
– Czemu jeszcze nie śpisz? – rozległ się głos Petera.
– Jestem zbyt zdenerwowana.
– Podaj mi rękę – zaproponował.
Kiedy Helle poczuła dużą, ciepłą rękę Petera, ogarnął ją błogi spokój. Po chwili między splecione dłonie wcisnął się wilgotny nos psa. Helle zaśmiała się cicho.
Dziewczyna właśnie zaczęła zapadać w sen, skrajnie wyczerpana po długim i pełnym wrażeń dniu, kiedy Peter zapytał:
– Czy ten Bernland… jest dla ciebie kimś więcej niż przyjacielem?
– Myślałam, że dawno już śpisz – uśmiechnęła się.
– Nie, nie mogę zasnąć. Dziś wieczorem ten dom wydaje się taki mały. No, ale nie zmieniaj tematu.
– Nie wiem, co ci odpowiedzieć, Peter. Myślę, że jest kimś więcej niż przyjacielem. Jest dla mnie jak ojciec, którego właściwie nie miałam. Żaden przyjaciel nie byłby tak troskliwy jak on.
– Udajesz, że mnie nie zrozumiałaś? Czy wy… się kochacie?
– Chyba oszalałeś! – przerwała oburzona. – On jest przecież za stary!
Ugryzła się w język.
– Podczas jednego z pierwszych spotkań wspomniał rzeczywiście coś niedorzecznego – przyznała po chwili w zamyśleniu – że chyba się we mnie zakochał, czy coś takiego. Ale pewnie zrozumiał, że wprawił mnie w zakłopotanie, i nigdy więcej o tym nie mówił. On mnie fascynuje, Peter. Tak, jak może fascynować piękny i błyszczący klejnot. Bernland jest bardzo przystojny. Ale zakochać się w nim?
Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, który przekonał Petera o jej szczerości bardziej niż słowa.
– Helle – odezwał się po chwili wahania. – Czy możemy porozmawiać o twojej powieści?
– Peter! Pisarze marzą o tym, by rozmawiać o swoich książkach, ale nie mają odwagi tego proponować, żeby nie zanudzać innych.
– Aha!
Helle całkiem się rozbudziła. Leżała teraz wsparta na łokciu i patrzyła w dół na Petera, którego ledwo dostrzegała w mroku.
– A więc – zaczął – według tego, co piszesz, kobiety mają ogromną potrzebę dawania. Okazywania swojej miłości.
– To prawda.
– Ale to nie zgadza się z moimi doświadczeniami. Nie twierdzę, żebym miał ich wiele, ale przyjeżdżały tu czasem młode damy, które chciały przeżyć ze mną przygodę…
– Czy im się udało? – spytała Helle trochę za szybko.
– Nie, ponieważ dostrzegłem w ich oczach żądzę posiadania.
– To oczywiste, że każdy chciałby również coś otrzymywać, a nie tylko dawać – powiedziała Helle.
Milczał przez moment.
– A gdybyś kochała jakiegoś mężczyznę, a on spytałby, czy może u ciebie zostać na noc, co byś wtedy zrobiła?
– Ach, Peter, myślisz zbyt schematycznie! Czegoś takiego nie można przewidzieć z góry, to sprawa indywi…
– Powiedziałem: Gdybyś go kochała.
Helle przełknęła.
– Stawiasz mnie w trudnej sytuacji. Musiałabym wtedy stoczyć ową odwieczną walkę między pragnieniem zachowania czystości a tęsknotą za całkowitym oddaniem, wspaniałomyślnością wobec człowieka, którego kocham. Zwykle w takim momencie mężczyźni naciskają zbyt mocno. Stawiają bezlitosne żądanie: „Jeżeli naprawdę mnie kochasz…” Nikogo nie powinno zatem dziwić, że kobiety naszych czasów stają się oziębłe.
Westchnął.
– Dobranoc, Helle!