Rozdział 2

Przeciwieństwa losu czasem zamieniają się w szansę.

Jak wieść idealne życie


Amy zapomniała o uldze, gdy Lance wstał gwałtownie, a wyraz jego twarzy z sympatycznego zamienił się w skupiony.

– A teraz co do reguł – zaczął. – Najważniejsze są te drzwi. -Wskazał na te zamknięte obok kredensu.

– Tak? – Też wstała.

– W żadnym wypadku, choćby nie wiadomo co, nie wolno ci tam wchodzić.

Jej oczy rozszerzyły się, gdy patrzyła na zakazane drzwi.

– Co jest za nimi?

– Schody do prywatnych pokojów Gaspara na szczycie wieży.

– Och.

Spojrzała na drewniany sufit. Dziwne uczucie, po części zaciekawienie, po części strach, musnęło jej skórę, gdy zdała sobie sprawę, że mężczyzna znajduje się teraz nad nimi.

– Nie chce, żebym sprzątała u niego?

– Woli sam o to zadbać. – Lance obszedł stół i stanął obok niej. – Dopóki nie skończy się remont, będziesz przede wszystkim przygotowywać posiłki i przynosić je tutaj.

Podszedł do kredensu i przesunął panel ścienny, odsłaniając drewniane pudełko zwieszające się na linie wewnątrz ściany.

– To winda kuchenna.

– Serio? – Podeszła bliżej. – Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Jak to działa?

– Stawiasz tu tacę, a potem ciągniesz za linę. Taca jedzie w górę. Kiedy monsieur Gaspar skończy, ześle naczynia na dół.

– Rozumiem. – Zmarszczyła brwi, znowu zerkając na sufit. – Cały czas spędza w wieży? Jest chory?

– Nie na ciele – odparł Lance, jakby to miało ją uspokoić. Jednak te słowa sprawiły tylko, że nagły niepokój przytłumił jej współczucie. – A teraz chodź – powiedział. – Pokażę ci rozkład fortu po drodze do kuchni. – Poprowadził ją z powrotem tą samą drogą. -W tym skrzydle znajduje się wiele małych pokojów. To pewnie były kwatery oficerów. Połączymy je w dwa duże. To biblioteka.

– Popatrz na te wszystkie półki. – Kozioł do piłowania desek stał pośrodku pokoju obok stosu drewna gotowego do pocięcia na półki. – Nawet sobie nie wyobrażam, że mogłabym mieć tyle miejsca na książki.

– Lubisz czytać?

– Uwielbiam!

– Więc masz coś wspólnego z Gasparem. – Lance szedł dalej. Ruszyła za nim, zauważając surowe krokwie podtrzymujące sufit.

Wyobrażała sobie, że nawet po skończeniu remontu to miejsce będzie surowe i pełne męskiej energii – echo dni, kiedy mieszkali tu żołnierze. Jak wyglądało ich życie?

– To będzie salon – oznajmił Lance.

W pokoju przy zewnętrznej ścianie znajdował się wielki kamienny kominek – dość dziwny pomysł w tropikach, ale przypuszczała, że temperatura nawet tutaj potrafi spaść na tyle, żeby przydał się ogień. Nadawał pokojowi charakter.

– Tyle przestrzeni – powiedziała.

Wyobraziła sobie otwarte drzwi wpuszczające łagodną bryzę. Granica między wnętrzem i zewnętrzem stałaby się cudownie nieostra. Ludzie mogliby wchodzić i wychodzić, przechodzić z pokoju do pokoju. A z tego, co widziała, galerie były dość szerokie, żeby pomieścić mnóstwo ogrodowych mebli.

– Boże – powiedziała. – Pomyśl, jakie wspaniałe przyjęcia można by tu urządzać.

Uniósł brew z rozbawieniem.

– Tak, ale fort na wyspie kupiono po to, aby uciec od ludzi, a nie ich zapraszać.

– No tak, oczywiście. – Powściągnęła entuzjazm. – Po prostu to wielki dom dla jednej osoby.

– Nie mamy tu aż tak wielu pokojów.

– Ale są ogromne! – Ruszyli znowu przez bałagan remontowy przy wejściu i skręcili do długiego pokoju o wysokim suficie z krokwiami.

– Niech zgadnę – powiedziała, uśmiechając się szeroko – a tu będzie kręgielnia?

– Jadalnia – poprawił ją, śmiejąc się, zaskoczony jej poczuciem humoru.

– Rety.

Jaka szkoda, że pan Gaspar nie lubił ludzi. Wyobraziła sobie długi stół pełen śmiejących się przyjaciół, którzy dzieliliby się dobrym jedzeniem i opowieściami.

– W takiej sali można by nakarmić armię ludzi.

– Myślę, że właśnie do tego służyła.

Zaśmiała się, zdając sobie sprawę, że miał rację.

– Więc to jedyne piętro, z którego korzystacie poza wieżą? Co jest na pozostałych?

– Pod nami znajduje się wiele małych pomieszczeń, które pewnie służyły jako spiżarnie, stajnie, zagrody dla zwierząt i więzienie.

– Więzienie? Serio?

Nie mogła się doczekać, kiedy to zobaczy.

– W pomieszczeniach nad nami znajdowały się kwatery wojskowe – wyjaśnił, kiedy szli długą jadalnią. – Pozostały nietknięte.

– Co z nimi zrobicie?

Zmusiła się, żeby iść prosto, a nie zataczać kółka, jak gapiący się na wszystko turysta. Wzruszył ramionami.

– Wynajmiemy ekipę do uprzątnięcia.

Co za szkoda, pomyślała. W forcie były całe dwa pietra niewykorzystanej przestrzeni. Mogliby spokojnie zamienić je na pokoje dla gości i pensjonat. Czy to nie byłoby cudowne życie? Prowadzić bajeczny zajazd na tropikalnej wyspie, mieć nieustannie tłumy fascynujących gości, przywożących ze sobą opowieści o miejscach, w których byli?

Kiedy doszli do końca pokoju, Lance otworzył drzwi i wyciągnął rękę, aby weszła pierwsza.

– A to twoje królestwo, mademoiselle.

Gdy weszła do ogromnej kuchni, zaparło jej dech w piersiach. Stanowiła zaskakujący kontrast z neutralną w tonie męską częścią fortu. Tutaj barwny styl francuski mieszał się z egzotyką. Stare podłogi pięknie się komponowały z bladożółtymi ścianami i jasnozielonymi szafkami. W kilku szafkach przeszklone drzwiczki odsłaniały barwne naczynia – kobaltowy błękit, ziemistą czerwień i musztardową żółć.

Ręcznie malowane kafelki z kwiatami i owocami równie barwnymi jak naczynia zdobiły ścianę za kuchnią. Na blacie obok zlewu przysiadł ceramiczny pojemnik na ciastka w kształcie koguta. Patrząc przez okno nad zlewem albo stojąc w drzwiach prowadzących na galerię, miało się po prostu olśniewający widok, ale uwagę Amy przyciągnął ogromny piec, obok lodówka i zamrażarka oraz wyspa po środku z grillem i blatem kuchennym na jednym końcu i stołem ze stołkami barowymi na drugim. Garnki i patelnie zwieszały się z wieszaka z kutego żelaza powyżej. Różnorodność tonów i faktury sprawiała, że pomieszczenie było niezwykle przytulne mimo ogromnych rozmiarów.

– Przepiękna – powiedziała, rozpadając się.

– Cieszę się, że ci się podoba.

– Bardzo. – Uśmiechnęła się. – Przynajmniej tę część ekipa skończyła, nim zniknęła-

– Właściwie to nie. Sam zrobiłem większość.

– Tak?

– Zważywszy na trudności, jakie mamy z pracownikami, musiałem dużo nauczyć się na temat budownictwa. -Jego twarz pojaśniała z dumy.

– Świetnie się spisałeś. Sam wybrałeś kolory?

– Oui et non. Tak i nie. – Rozejrzał się z zadowoleniem. – Takie same kolory były W kuchni mojej grand-mere w Narbonne.

To wyjaśniało francuski klimat, chociaż Amy powątpiewała, czy kuchnia jego babki była równie ogromna. Z łatwością mogłaby tu przygotować kolację dla przyjaciół, którą sobie wyobrażała, albo posiłki dla pełnego pensjonatu. A zamiast tego będzie gotować dla odludka i siebie.

– Pokażę ci resztę.

Podszedł do drzwi prowadzących na niewielki korytarz, na którego końcu znajdowały się kolejne drzwi prowadzące na zewnątrz.

– To do garażu. Dam ci kluczyki do samochodu.

Kiedy to usłyszała, jej oczy zrobiły się jeszcze większe. Skoro potrafiła się zgubić, idąc piechotą, to o ile łatwiej zabłądzi, jadąc samochodem? Znając siebie, ruszy do Gustavii, a wyląduje na drugim końcu wyspy.

– Tu jest pralnia. A tu spiżarnia. Twój pokój znajduje się tutaj. – Otworzył drzwi dokładnie naprzeciwko kuchni. – Nie jest duży, ale może ci się spodoba.

Przeszła obok niego i zobaczyła pokój w równie przytulnych barwach, co kuchnią. Wyplatane meble z wesołymi poduszkami zapraszały, by na nich usiąść. A kiedy Amy spojrzała na łóżko, aż westchnęła z zachwytu.

Cztery kolumny sięgały niemal sufitu i podtrzymywały moskitierę. Wiedziała, że siateczka służy bardzo praktycznym celom na tropikalnej wyspie, zwłaszcza gdy nie ma szyb w oknach, ale uznała, że to najbardziej romantyczna rzecz, jaką w życiu widziała.

Lance podszedł do drzwi wychodzących na galerię.

– Powinnaś je zamykać, gdy nie ma cię w pokoju, bo inaczej małpy ukradną wszystko, co się błyszczy. Ale kiedy będziesz w pokoju, widok stąd jest magnifique.

Otworzył drzwi i odsunął się.

Wyszła na galerię i odkryła, że jej pokój znajduje się dokładnie naprzeciwko wieży – każdy z mieszkańców schroni się na końcu swojego skrzydła. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła skalisty brzeg zatoczki daleko w dole. Delikatny wiaterek unosił się w górę klifu, całując policzki Amy. Wysokość przyprawiająca o zawrót głowy sprawiła, że pomyślała o swojej przyjaciółce Christine, która dostałaby zawału, stając tak blisko brzegu urwiska. Amy zaś uwielbiała ten dreszczyk. Wdychając słone powietrze, spojrzała na morze.

– Tutaj jest niesamowicie pięknie.

– Cieszę się, że tak uważasz. – Stanął obok niej przy poręczy.

– Mam nadzieję, że zostaniesz dłużej niż reszta.

Poczuła wyrzuty sumienia i zagryzła usta, żeby się do niczego nie przyznać.

– A teraz co do zasad.

– Tak? – Spojrzała mu w twarz.

– W ciągu dnia możesz spokojnie poruszać się po całym domu i terenie wokół, ale po przyniesieniu Gasparowi kolacji, do rana masz nie wychodzić dalej niż do kuchni.

– Mogę tu siadywać? – Spojrzała w górę, wyobrażając sobie gwiaździste niebo nocą.

– Tutaj oui, ale nie na dziedzińcu po zmroku. Gaspar często spaceruje nocą po forcie. Jeśli zobaczysz jego twarz, nim będzie gotowy, zapewniam cię, że zostaniesz zwolniona tout de suite.

– Och.

Cóż, pomyślała, wylanie to też jakiś sposób, żeby zakończyć pracę, gdy nadejdzie czas. Ale czy naprawdę chciała przeżyć kolejne takie upokorzenie?

– Będziesz się stosować do tych reguł?

– Tak, oczywiście – zapewniła go.

– Bon.

Uśmiechnął się tak olśniewająco, że zakręciło jej się w głowie. Wiedziała, że uśmiechnął się tak, bo mu ulżyło, gdy przyjęła pracę, ale jak by to było, gdyby taki mężczyzna jak on uśmiechał się do niej, bo uznał ją za atrakcyjną? Nawet jej wybujała wyobraźnia nie potrafiła tego ogarnąć.

– Skoro wprowadzasz się już dzisiaj, to podwiozę cię do miasta i pomogę zabrać rzeczy.

– Och. – Szybko zastanowiła się, jak wytłumaczy brak ubrań. -"Właściwie to mam bardzo mało do przeniesienia. Mogę później zejść i sama wszystko przynieść.

– Na pewno? Z przyjemnością pomogę.

– Nie, naprawdę. – Zmusiła się do uśmiechu. – Wolę mieć chwilę, żeby pokręcić się po kuchni. Poza tym już prawie południe. Pan Gaspar nie zjadłby lunchu?

– Kolejny powód, żeby pojechać do miasta. Kupię mu coś w restauracji.

– Po co, skoro właśnie zatrudniłeś kucharkę?

Uniósł brew.

– Jeśli znajdziesz dość jedzenia w kuchni, aby przygotować posiłek, to znaczy, że potrafisz czynić cuda.

– Może się rozejrzę i zobaczę, co znajdę?

Uśmiechnęła się na tę myśl, bo uwielbiała spędzać dzień wśród miłych zapachów gotującego się i piekącego jedzenia. Odprowadził ją z powrotem do kuchni. Szybko przejrzała spiżarnię, lodówkę i zamrażarkę, w których znalazła dość podstawowych produktów, puszek i mrożonek, żeby przygotować kilka prostych posiłków.

– Och, poradzę sobie bez problemu.

– Na pewno?

– Zdecydowanie. Przygotuję lunch w dwie minuty. Zakładam, że powinnam też uwzględnić ciebie?

– Oui. – Nadal powątpiewał, że uda jej się tego dokonać. -Jeśli nie masz żadnych pytań, to wrócę do swojej pracy.

– Tak, bardzo proszę. Machnęła na niego ręką, jakby go odpędzała. – Zaraz zrobię lunch.

Westchnęła z ulgą, gdy wyszedł. Teraz wreszcie mogła się rozluźnić i ogarnąć myślą wszystko, co się wydarzyło. Nie mogła uwierzyć, że znalazła sposób, aby zostać na tej cudnej wyspie przez kolejne cztery tygodnie! To naprawdę było przerażające i podniecające jednocześnie. Nie mogła się doczekać, kiedy powie Maddy i Christine. Jej odwaga zrobi na nich wrażenie!

Ogarnęła ją duma, ale wtedy rzeczywistość przywołała ją do porządku. Laptop został na statku. To oznaczało, że nie tylko wylądowała z dala od domu, ale była też naprawdę od niego odcięta.

Panika sprawiła, że serce jej zamarło.

Najważniejsza rzecz, która pomagała jej poradzić sobie z lękiem przed podróżami, to świadomość, że ma kontakt ze wszystkimi, których zostawiła w domu. Każdego dnia mogła sprawdzić, czy nikomu nie stało się nic strasznego w czasie jej nieobecności.

Wzięła kilka oddechów i przypomniała sobie, że zadbała o to, żeby wszystko było dobrze. Zatrudniła Eldę, jedną ze starszych niań, aby prowadziła biuro podczas jej nieobecności i co ważniejsze, opiekowała się jej babcią. Ponieważ Amy pracowała i mieszkała w przerobionej powozowni za domem babci, łatwo było połączyć te zajęcia.

Ale jak długo Elda zgodzi się wykonywać jej obowiązki? Prowadzenie biura nie było zbyt obciążające, ale opieka nad Daphne Baker, zwanej przez rodzinę Meme, wymagała anielskiej cierpliwości.

Gdy tylko Meme zorientuje się, że Amy opóźnia powrót, zacznie się zamartwiać, a to może skończyć się atakiem serca albo udarem. Amy już wyobrażała sobie tysiące niedorzecznych obaw: A jeśli nowy pracodawca to gwałciciel albo morderca? A jeśli Amy złapie jakąś tropikalną chorobę i umrze? A jeśli porwą ją terroryści?

Odkąd pamiętała, Meme zawsze miała obsesję na punkcie wnuczki – bała się, że jeśli Amy wyjdzie z domu, zaraz stanie się jakieś nieszczęście. To, że Amy miała słabą orientację przestrzenną, tylko pogłębiało lęki Meme.

Jak na ironię, o wiele bardziej prawdopodobne było to, że coś strasznego przytrafi się Meme, na przykład spadnie i złamie kość biodrową, a Amy nie będzie mogła jej pomóc. Obie kobiety nawzajem nakręcały swoje lęki, aż w końcu jakieś dwa lata temu Amy doszła do wniosku, że to musi się skończyć. One, a przynajmniej ona, nie mogła dłużej tak żyć – wpadać w panikę za każdym razem, gdy musiała wyjść do sklepu. Robiła różne rzeczy, by zmienić sytuację, a ta podróż była następnym, wielkim krokiem, aby udowodnić im obu, że Amy może wyjechać z domu, poradzić sobie sama i wrócić szczęśliwie do nadal żywej babci.

Tyle że… A co, jeśli okaże się coś innego? Ponieważ się zgubiła, powrót do domu potrwa dłużej. A jeśli coś stanie się Meme?

Żołądek jej się zacisnął i znowu odezwał się w niej stary odruch, żeby zjeść cokolwiek, co jej wpadnie w ręce, i pozbyć się mdłości.

Nie, powiedziała sobie. Jedzenie nie chroni przed nieszczęściem. Tylko przysparza kolejnych zmartwień i naraża na wykłady ze strony babci na temat nadwagi, przez które Amy jadła jeszcze więcej. Odepchnęła pokusę obżarstwa i skupiła się na ważniejszych sprawach.

Teraz najważniejsze zadanie to skontaktować się z przyjaciółkami i Eldą. Ponieważ Maddy przeprowadziła się do Santa Fe, nabrały nawyku pisywania do siebie codziennie po południu około czwartej czasu teksańskiego, kiedy wszystkie jednocześnie włączały się do sieci. Nie odezwała się poprzedniego dnia i miała małe szanse na znalezienie komputera i sprawdzenie poczty dzisiaj. Będą się zamartwiać, jeśli nie znajdzie sposobu, aby się z nimi skontaktować.

Może Lance Beaufort pozwoliłby jej zadzwonić za granicę, a potem potrąciłby jej koszty z pierwszej wypłaty? Albo ma gdzieś w forcie komputer z dostępem do Internetu? Musiał mieć. Wszyscy w tych czasach mieli. Z wyjątkiem Daphne Baker, która była przekonana, że komputery powodują raka. Ale z drugiej strony to dość osobista prośba, a przecież poznała tego mężczyznę dosłownie przed chwilą.

Cóż, będzie musiała coś wymyślić. Ponieważ gotowanie pomagało jej myśleć, skupiła się na lunchu.

Mężczyzna, który przedstawił się jako Lance Beaufort, wyszedł z kuchni, krzywiąc się, aby jakoś pozbyć się denerwującego pieczenia spowodowanego przyklejoną bródką. Chociaż zirytował się, gdy robotnicy nie pojawili się tego ranka, to nie mógł się doczekać dnia, kiedy nie będzie potrzebował charakteryzacji. W peruce w tropikalnym klimacie było mu naprawdę gorąco, a barwione szkła kontaktowe wysuszały mu oczy.

Z przyjemnością to zniesie, o ile nowa gospodyni się sprawdzi. Potrzebował jedzenia! Przez ostatnie dwa tygodnie marzył, żeby zjeść coś dobrego, nie musząc po to jechać do miasta albo znosić własne żałosne próby gotowania – obie rzeczy zabierały mu czas, który wolał poświęcić pracom budowlanym.

Minął główne wejście i poczuł przypływ zapału na myśl, że zaraz przypnie pas z narzędziami oraz odtwarzacz MP3 i spędzi popołudnie, pracując w pocie czoła w rytm ostrego rocka. Prace budowlane to nowa i niespodziewana przyjemność, która zaczęła się od desperacji. Nigdy w życiu nie zajmował się niczym choćby w przybliżeniu podobnym, ale odkrył, że ma smykałkę do takich zajęć. Kto by pomyślał, że on, z wszystkich ludzi właśnie on, kiedykolwiek zajmie się pracą fizyczną i jeszcze sprawi mu to przyjemność? Nic jednak nie przebije dumy, jaką daje podziwianie czegoś, co się zrobiło własnymi rękoma.

To była jedyna rzecz, która sprawiała mu przyjemność w życiu, nim przybył na St. Barts: umiejętność urzeczywistniania swoich wizji – ale tamta praca polegała na czymś zupełnie innym.

Jednak nim weźmie się do tynkowania, musi zadzwonić.

Poszedł do prowizorycznego biura, w którym rozmawiał z Amy. Wyciągnął pęk kluczy z kieszeni, otworzył drzwi do wieży i wbiegł po schodach do tak zwanego pokoju Gaspara. Oczywiście nie istniał żaden Gaspar. Ani Lance Beaufort, jeśli chodzi o ścisłość. Często aż kręcił z zadziwienia głową, że ludzie nigdy nie zwrócili uwagi na imiona. „Lance Beaufort" znaczyło „asystent w pięknym forcie". A Gaspar po francusku to Kacper, jak Kacper przyjazny duch. Dlaczego nikt nigdy na to nie wpadł? Nie, żeby sobie tego życzył. Cały dowcip wymyślania tych postaci polegał na tym, żeby uniemożliwić ludziom odgadnięcie, kto tak naprawdę tu mieszka.

Wszedł do obszernego salonu i gabinetu, które sam urządził. Ponieważ nie mógł zatrudnić dekoratora, nie ryzykując, że jego sekret się wyda, wymyślił własny projekt i sam buszował po sklepikach w miasteczku, z zapałem, który sam go zaskoczył. W rezultacie jego pokój wyglądał jak skrzyżowanie stylu Hemingwaya i maniaka na punkcie nowoczesnej techniki. Meble stanowiły mieszankę antyków Stickleya i ciężkich ratanów. Towarzyszył im sprzęt, który sprawiłby, że każdy audiofil albo maniak filmowy załkałby z zazdrości. Lampki na półkach podświetlały małe wazony i posążki, wypatrzone w miejscowych galeriach.

Ludzie mówili mnóstwo rzeczy na jego temat, ale nikt nigdy nie kwestionował jego dobrego gustu i stylu.

Ponieważ pokój dobrze prezentował się w nastrojowym oświetleniu, jego właściciel przymknął żaluzje i wpuścił tylko kilka promyków słońca. Potem wziął pilota z biurka z komputerem w rogu i wycelował w stronę sprzętu. Oprócz wielkiego telewizora stojącego pośrodku, na górze znajdował się rząd małych monitorów, każdy podłączony do innej kamery przemysłowej. Najwyraźniej człowiek, który zaczął przekształcać fort w rezydencję w latach siedemdziesiątych, był takim samym paranoikiem jak wymyślony Gaspar. Kamery i system dźwiękowy w forcie to jedyne nowoczesne udogodnienia poza kanalizacją. Sądząc po reszcie, ktoś tu próbował bawić się w herszta piratów żyjącego w ruinach.

Kiedy monitory się włączyły, spojrzał na ten, na którym widać było kuchnię. Widząc Amy zajętą pracą, opadł na ulubiony fotel i sięgnął po komórkę. Ponieważ kupił ją dopiero po przyjeździe na wyspę, nie miał w niej wpisanych żadnych starych numerów. Musiał zastanowić się chwilę, nim przypomniał sobie numer, którego potrzebował. Ukrywał się już tak długo, że zapomniał numeru, którego często używał.

W końcu sobie przypomniał. Zawahał się jednak, nim go wybrał. To będzie pierwszy kontakt z kimś z L.A., odkąd uciekł od świata. Odetchnął i zadzwonił.

Odebrano po drugim dzwonku.

– Mówi Whitman.

– Zgadnij kto to? – zagadnął z normalnym amerykańskim akcentem.

– Dobry Boże! – odpowiedział Chad Whitman. – Możliwe, że to Niesamowity Znikający Byron Parks?

– Żyw i cały.

– Najwyraźniej, w przeciwieństwie do tego, co sugerują niektóre pisemka.

– A skoro o tym mowa, właśnie w tej sprawie dzwonię. – Poczuł ciężar na piersi, ale starał się mówić zwyczajnie. -Widziałem artykuł w „The Globe".

– Masz na myśli numer, na którego okładce chowasz się przed obiektywem w Paryżu?

– O tym właśnie. – Byron usadowił się wygodniej w fotelu.

– Więc to tam właśnie się ukrywasz?

– Myślisz, że powiem ci po tym, jak przez tyle czasu udawało mi się chować przed paparazzimi?

– Na moje oko szczęście przestało ci sprzyjać.

– Nie sądzę – zaśmiał się Byron. – To zdjęcie jest sprzed trzech lat.

– Serio? Więc gdzie jesteś?

– Bez komentarza.

– Ej, przecież to ja. Nie wydam twojej kryjówki, chociaż od czasu zniknięcia ceny za twoje zdjęcie się potroiły. Co bardziej dziane pasożyty zaproponowały udział w dochodach ze sprzedaży numeru temu, kto zdradzi miejsce twojego pobytu.

– To ma mnie zachęcić do powiedzenia ci, gdzie jestem?

– Nie, ale to przynajmniej sprawia, że nie rozmawiamy o artykule na mój temat.

– To prawda?

– Niestety – westchnął Chad. – Tym razem ten szmatławiec ma rację. W każdym razie po części.

Cholera, pomyślał Byron, ale nic nie powiedział. Oparł łokieć o udo i schował czoło w dłoni. Chad i Carolyn Whitman się rozwodzą? Znał tę parę od ośmiu lat, odkąd kupił prawa do ekranizacji pierwszej powieści Chada, co zmieniło życie ich wszystkich.

Byron dorastał w L.A. jako syn Hamiltona Parksa. Znał wszystkich, ale nigdy nie wykorzystywał tych znajomości w inny sposób, niż żeby dostać się na najlepsze przyjęcia. A potem przeczytał dreszczowiec Chada Whitmana, który wciągał czytelnika bardziej poprzez klimat emocjonalny niż samą akcję. Wspomniał o książce kilkorgu znajomym, twierdząc, że jego zdaniem z tej historii byłby świetny film. Nikt nie wykazał nawet odrobiny zainteresowania.

Jednak coś go urzekło w tej powieści, czuł, że nie może jej tak po prostu zostawić. Kupił więc prawa do ekranizacji i wyłożył własne pieniądze na niezależne studio, żeby zobaczyć, jak powstaje ten film. Całe Hollywood wstrzymało oddech. „Nigdy nie wykładaj własnych pieniędzy", powtarzano jak mantrę w tym biznesie. Ale on wyłożył.

I stworzył kasowy przebój.

Przy okazji uczynił Chada Whitmana i jego żonę milionerami praktycznie z dnia na dzień. Uszczęśliwiona para z Idaho przeprowadziła się do L.A. już w czasie kręcenia filmu, a Byron wprowadził ich w środowisko filmowe. Szybko przejęli hollywoodzki styl życia, Chad z pisania powieści przerzucił się na tworzenie genialnych scenariuszy, więc szybko znaleźli się w samym centrum zainteresowania. Przez cały czas Byron obserwował w milczeniu coraz większą obsesję Chada na punkcie sukcesu i zmiany zachodzące w Carolyn, która stawała się coraz bardziej szydercza i zimna.

Patrzył i nic nie mówił, ale w duchu czuł się częściowo za to odpowiedzialny. Nie tylko za Chada i Carolyn, ale za wielu innych pisarzy i aktorów, którzy dzięki niemu rozpoczynali prawdziwą karierę. Smak pierwszego sukcesu natychmiast zamienił Byrona w faceta, który uzależnił się od przenoszenia na ekran historii, które mu się podobały. Już nie jako sponsor – raz mu wystarczył – ale jako producent na zlecenie.

Miał wyjątkowy talent do wyszukiwania powieści i scenariuszy, kupowania praw, wynajdywania właściwych aktorów i sprzedawania całości wytwórniom za wiele więcej, niż zainwestował. Każdy mówił: „Jeśli Byron Parks uważa, że to jest dobre, to musi być pewniak".

Lata mijały, a on coraz bardziej czuł się jak król Midas, jak go nazywali ludzie. Wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto – twarde, zimne, martwe złoto. Lśni w słońcu i można za nie kupić, co się zapragnie, ale nie nakarmi cię, gdy jesteś głodny, i nie da ci ciepła ludzkiego dotyku.

Król Midas z mitów szybko to zrozumiał i pożałował, że takiego daru zażądał od Dionizosa. Zmył go z siebie w rzece Paktol. Córka, którą zabił dotykiem, ożyła, a jego strawa znowu stała się jadalna i znowu mógł pić wino.

Siedząc w wieży, o cały świat dalej od L.A., Byron zastanawiał się, czy mógłby naprawić szkody spowodowane swym midasowym dotykiem. Ale jak? Miał przestać wybierać filmy, które bawiły miliony i zapewniały pracę tysiącom? Zrezygnować z dreszczyku, kiedy patrzył, jak historia ożywa na ekranie? To byłoby jak cofanie się.

Potarł twarz, aby pozbyć się napięcia.

– Przykro mi to słyszeć – powiedział w końcu i zamierzał na tym poprzestać.

Nigdy nie mieszał się do prywatnych spraw innych ludzi. Życie zawsze depcze tych, którzy się przejmują.

Ale Chad i Carolyn to jego najlepsi przyjaciele. Odchrząknął i zaryzykował wkroczenie na nieznany mu teren.

– Więc… co się stało?

– Nawet nie wiem, od czego zacząć. – Chad westchnął. – Caro przestała brać antydepresanty jakiś rok temu. Nie powiedziała nic ani mnie, ani lekarzowi. Stary, naprawdę ją kocham, przecież wiesz, ale Jezu, ile mogłem znieść? Za każdym razem, gdy wychodziłem z domu, nie wiedziałem, co zastanę, gdy wrócę: Caro radosną jak szczygiełek czy Caro smętną jak zombie, która w okamgnieniu zmieni się w rozhisteryzowaną gwiazdę.

Byron słuchał z coraz większą niechęcią, jak Chad opisuje rozpad swego małżeństwa. W głębi duszy myślał sobie: Carolyn przestała brać leki, a ty potrzebowałeś roku, żeby to zauważyć?

Ale czy on sam był lepszy? Małżeństwo jego przyjaciół sypało się od dłuższego czasu, a on nawet nie raczył się tym zainteresować. Może i coś dostrzegał, ale nic nie powiedział. Kiedy wreszcie Chad skończył, zapytał:

– A jak się trzymają dzieci?

– Nie wiem – westchnął Chad. – Nie widziałem się z nimi, odkąd wyrzuciła mnie z domu. Mam tyle spraw na głowie przez tego reżysera, który życzy sobie zmian w scenariuszu za każdym razem, gdy mnie widzi. Nie miałem nawet czasu, żeby pomyśleć o dzieciakach.

Po tych słowach coś w Byronie pękło. Chad nie miał czasu, żeby pomyśleć o dzieciach? Cała tyrada – nawet nie wiedział, że są w nim takie słowa – o tym, że dzieci powinny być teraz dla Chada najważniejsze, przeleciała mu przez głowę i zatrzymała się na końcu języka. Żeby powstrzymać się przed jej wypowiedzeniem, wstał i zaczął chodzić.

– Przykro mi to słyszeć.

– No cóż, wiesz jakie to szaleństwo, kiedy film jest w trakcie produkcji.

– Wiem. – Odwrócił się i znowu ruszył jeszcze szybszym krokiem. – Ten biznes czasem naprawdę daje człowiekowi w kość, rozumiem.

Okrążył stolik do kawy. Napięcie tak w nim narastało, że niewiele dzieliło go od wybuchu. Nagle powróciło wspomnienie rozwodu jego rodziców i przypomniał sobie, jak się czuł, patrząc na nich z boku i udając, że nie czuje się zraniony. To sprawiło, że słowa wysypały się z jego ust.

– Zapomnij. Tak naprawdę to nie rozumiem. I nie masz żadnego usprawiedliwienia, że spychasz dzieci na drugi plan, dopóki zajmowanie się nimi nie będzie ci na rękę. Wiesz, jak ciężko jest dzieciom w trakcie rozwodu? Caro wykopała cię z domu dwa tygodnie temu, a ty nawet nie rozmawiałeś z Jade i Micha'em? Zostawiłeś je same z maniakalno-depresyjną matką, która Bóg jeden wie, w jakim jest stanie, żeby zastanawiały się, kiedy ich. ojciec wróci do domu? Co z tobą?

– Co ze mną?! – Chad nie dowierzał własnym uszom. – A co z tobą? Od kiedy to interesujesz się czymś więcej niż następną imprezą albo następnym scenariuszem, na którym da się zarobić?

Byron skrzywił się, słysząc tak celną ripostę, ale brnął dalej.

– Zobaczysz się z Jade i Micha'em? Usiądziesz i wyjaśnisz, że to, co się dzieje, to nie ich wina?

– Tak, tak – westchnął Chad. – Kiedy skończymy film, zabiorę je do Disneylandu albo coś w tym stylu.

– Och, racja, to im wszystko wynagrodzi. – Powiedział to z charakterystycznym dla siebie sarkazmem, chociaż jego słowa były bardziej porywcze niż zwykle. – A kiedy Micha skończy szesnaście lat, kupisz mu ferrari, a on zapomni o tym, że rodzice byli tak zajęci własnym życiem, że zapomnieli o jego istnieniu, co rozrywało mu serce na kawałki.

– Słuchaj, nie zapomniałem o Jade i Micha'u.

– Więc dlaczego w czasie całego tego monologu o tobie, Caro i twoim bólu ani razu o nich nie wspomniałeś?

– Co z tobą? Mam wrażenie, jakbym rozmawiał z obcym człowiekiem. Chyba zbyt długo się ukrywasz, rzuca ci się na mózg.

– Może nie zniknąłem na dość długo – odgryzł się i zdał sobie sprawę, że cały drży wypełniony emocjami, których nigdy wcześniej nie czuł. – W życiu chodzi o coś więcej niż wędrowanie z imprezy na imprezę i robienie na nich znudzonej miny.

– Ale znudzona mina i cyniczne uwagi to coś, co najlepiej ci wychodzi, Byron. Taki właśnie jesteś.

To prawda? Zamarł. Grał rolę pod tytułem „Jestem Byron Parks i mam wszystko gdzieś" tak długo, że naprawdę taki się stał? A jeśli to była tylko rola, to kim właściwie był?

Kim do cholery był Byron Parks?

Czy role Beauforta i Gaspara były czymś więcej niż rola, którą grał przez całe życie? A może wręcz przeciwnie?

Ruch na jednym z monitorów przyciągnął jego wzrok. Zerknął i zobaczył, że Amy pojawia się na kolejnych ekranach, idąc z tacą. Przygotowała już lunch i szła do biura Beauforta.

Przypomniał sobie o piśmie, które zostawił na stole na dole. O tym, którym Amy się zainteresowała w czasie rozmowy o pracę. Ostatnie, czego mu było trzeba, to żeby dobrze przyjrzała się fotografii na okładce i zauważyła podobieństwo. Po przykrych doświadczeniach nauczył się, że ludzie lubią pomyszkować, kiedy myślą, że nikt ich nie widzi.

– Chad, muszę kończyć. – Patrzył, jak Amy wchodzi do biblioteki. – Ale zobacz się z dzieciakami. Są ważniejsze od filmu.

Rozłączył się, zbiegł i usiadł na krześle za stołem. Szybko sprawdził bródkę i perukę, żeby mieć pewność, że wszystko jest na swoim miejscu.

Jak skrupulatny aktor, wziął głęboki wdech, aby oczyścić umysł. Kiedy wypuścił powietrze, stał się Lancem Beaufortem: otwartym, wesołym, przyjacielskim.

Dokładnym przeciwieństwem Byrona Parksa.

Загрузка...