– Cóż to, u diabła, jest?
Flynn McGannon właśnie odkładał słuchawkę, gdy wtargnęła do jego biura ogarnięta furią.
– O co ci chodzi? – zapytał.
– Dobrze wiesz. – Rzuciła z hukiem plik spiętych papierów na jego biurko. Oskarżycielskim gestem wskazała na dokumenty, a potem na niego. – Istnieje wiele określeń na takich mężczyzn jak ty, poczynając od nieodpowiedzialnego lenia. Gdybym nie wierzyła, że uda się jeszcze ciebie zmienić, to daję słowo, wylałabym cię.
Flynn nawet nie spojrzał na papiery. Uważał, że są nudne. Za to Molly Weston zawsze wzbudzała jego zainteresowanie, nawet jeśli wrzeszczała na niego w taki sposób.
W zamyśleniu podrapał się po brodzie.
– Czy nie uważasz, że wylanie mnie z pracy będzie nieco kłopotliwe? Przecież to ja jestem właścicielem firmy, a ty moją pracownicą.
– Jeśli uważasz, że jest to wystarczający argument, to pomyśl jeszcze o jednym. Nic nie będziesz miał, jeśli nie weźmiesz się w garść. Za podatki staniesz w końcu przed sądem i zostaniesz skazany przy tak prowadzonych księgach. Wiem, że nie znosisz liczyć, ale to już przesada. Nazywasz te świstki księgowością?!
Prawdę mówiąc, tak sądził. Kiedy był biedny, nie potrzebował ani ksiąg, ani księgowych. Któż mógł przypuszczać, że jego oprogramowania staną się tak popularne? Praca była dla niego zawsze przyjemnością, a nawet zabawą, inaczej nie wykonywałby jej. Pieniądze, jakie od trzech lat ustawicznie wpływały na jego konto, były dla niego całkowitym zaskoczeniem.
Dotychczasowi księgowi, którzy pracowali u niego przed Molly Weston, drażnili go na każdym kroku. Dlatego też współpraca z nimi nie układała się dobrze. Wytrzymywali w jego biurze co najwyżej półtora do dwóch miesięcy. Byli strasznie sztywni i przywiązywali niesamowitą wagę do dokumentów i cyfr.
Pół roku temu Molly też się tak zachowywała, ale była przy tym łagodna i tak nieśmiała, jakby wstydziła się własnego cienia. Flynn uznał wtedy, że trzeba coś zrobić, żeby się zmieniła.
Teraz stała nad nim, stukając palcem w kartkę z jakimiś danymi statystycznymi, które uwielbiała.
– To ma być rejestr wydatków? Co to znaczy: osiemset dolarów za lunch? – kontynuowała ze złością.
– No wiesz, to właściwie nie był lunch. Kupiłem dla Ralpha specjalne ergonomiczne krzesło, bo ma kłopoty z kolanem. Tylko zgubiłem gdzieś paragon, a nie chciałem cię denerwować. Pomyślałem sobie, że tak będzie dobrze…
– Przecież ty w ogóle nie myślisz – przerwała mu natychmiast.
Ponieważ słyszał to już wiele razy, więc ułożył wygodnie nogi na biurku i skoncentrował się na obserwowaniu Molly, która szybkim krokiem przemierzała jego gabinet, starając się po raz kolejny wytłumaczyć mu zawiłości ksiąg rachunkowych i obowiązujących przepisów.
Z początku Molly była przerażona nowym miejscem pracy, a szczególnie biurem swojego szefa. Flynn uważał, że pluszowy, czerwony dywan, tekowe szafki i biurko w kolorze lapis lazuli wywierają odpowiednie wrażenie na klientach i świadczą o jego pozycji na rynku. Oczywiście, jako miłośnik koszykówki i kwiatów, dodał kilka osobistych drobiazgów, takich, jak kosz nad drzwiami i kilkanaście doniczek przy oknie. Największą dezaprobatę Molly wzbudzał jednak jego fotel o jedenastu pokrętłach, który masował dowolną część ciała podczas pracy. Zdaniem Flynna nie był tak dobry jak kobiece dłonie, ale przecież w biurze nie można mieć wszystkiego. Molly nie była również zachwycona jego codziennym ubraniem, w którym przychodził do pracy – starymi dżinsami, mokasynami i kolorowymi bawełnianymi koszulkami. Natomiast Flynnowi było zupełnie obojętne, co miał na sobie, a jego pięciu pracowników mogło, na dobrą sprawę, pojawić się w biurze nawet nago. Wprawdzie miał klientów na całym świecie, ale ich niespodziewane wizyty należały do rzadkości.
Cała obsada jego firmy składała się z bardzo inteligentnych, ale żyjących w innym świecie ludzi, wliczając w to i jego, którzy przede wszystkim uwielbiali swoją pracę i mogli spędzać przed ekranem komputera każdą ilość godzin z jednakową przyjemnością. A Molly uwielbiała formy. Kochała kostiumy – szczególnie granatowe, czarne lub szare. Dziś miała na sobie granatową spódniczkę, szpilki i białą bluzkę z kołnierzykiem spiętym małą broszką. Jej złotawo – brązowe włosy przypominające barwą mocną herbatę, obcięte na pazia, sięgały do ramion. Nawet teraz, gdy miotała się po pokoju, walcząc z jego lekceważącym stosunkiem do przepisów finansowych, jej fryzura była nieskazitelna, jak gdyby posłuszne właścicielce włosy bały się potargać lub zmierzwić. Oczy miała brązowe o czekoladowym odcieniu. Były ciepłe, pełne uczucia i wrażliwości. Flynn z zachwytem patrzył na jej twarz o delikatnych kościach policzkowych i wargach o tak kuszącym kształcie, że każdy mężczyzna chciałby je całować. Od samego początku stanowiły dla niego ogromną pokusę.
– Czy ty mnie słuchasz? – zapytała Molly.
– Aha… Chciałabyś wiedzieć, skąd na koncie są pieniądze? I gdzie mam papiery wyjaśniające źródło ich pochodzenia? Spróbuję sobie to przypomnieć. Obiecuję – powiedział.
– Gdybyś od początku prowadził porządnie księgi, nie musiałbyś tego robić. Boże! Jesteś równie trudny do resocjalizacji jak zatwardziały przestępca. Staram się coś wymyślić, żeby ci to ułatwić, ale dobrze wiem, że jesteś wprost uczulony na jakiekolwiek próby zaprowadzenia porządku. Trzeba jednak coś zrobić w tej sprawie, bo naprawdę będziesz miał kłopoty.
– Dobrze, Molly. – Flynn poczuł, że nawet jej głos działa na niego podniecająco. Brzmiał tak łagodnie i melodyjnie. Miał wrażenie, że spływa na niego miód – nawet jeśli Molly wdeptywała go w podłogę, jak teraz.
– Mówię poważnie, ty głupcze. Będziesz miał problemy z zeznaniem podatkowym, a na to nie ma żadnego wytłumaczenia. Przecież interesy idą dobrze. Czy naprawdę tak trudno wyrazić to na papierze? Twoi pracownicy zaczynają już powoli to pojmować. Wszyscy poza tobą! Czy prowadzenie podstawowych zapisów jest dla ciebie nie do wykonania?
– Szczerze mówiąc… zapomniałem.
Zapominanie było w oczach Molly śmiertelnym grzechem. Powinien był o tym wiedzieć. Znowu zaczęła krążyć po pokoju, informując go w ten sposób o tym, jak bardzo jest zdegustowana jego zachowaniem.
Przez chwilę Flynn bał się, że Molly odejdzie, tak jak jej poprzednicy, ale zapewne czułaby się winna, porzucając pracę. Wiedziała, że w takim przypadku jej szef musiałby zatrudnić kogoś nowego, a ten padłby na widok jego głupoty. Podejmując się tej pracy, stwierdziła, że to ona ponosi za Flynna odpowiedzialność i albo go zmieni, albo zginie na posterunku.
Faktem jest, że Flynn próbował się poprawić, ale Molly trudno było zadowolić. Oczywiście, jeśli chodzi o pracę. No cóż… Dwukrotnie udało mu się skraść jej pocałunek i wtedy odkrył, że potrafi wspaniale całować.
Nie mógł tego zapomnieć. Pocałunki Molly były jak szalone fantazje mężczyzny. Jej wargi topniały pod dotykiem jego ust, jakby natura stworzyła je tylko w tym celu.
Molly miała cały zestaw reguł, których nigdy nie łamała. Tylko że czasami i ona ulegała emocjom.
Mniej ostrożny mężczyzna również mógłby dać się im ponieść. Choć mam już trzydzieści cztery lata i do tej pory udawało mi się uniknąć pułapki, jaką jest małżeństwo, zbytnia ostrożność też nie jest najlepsza, pomyślał. Był tak bardzo zajęty swoimi rozważaniami, że nie słyszał, co do niego mówiła.
– Zupełnie nie zwracasz na mnie uwagi – oburzyła się Molly.
– Uwierz mi, że zwracam. Słuchaj, Molly, masz najzgrabniejsze nogi spośród tych, które dane mi było podziwiać. To jest obiektywna opinia znawcy tematu. I ty mi zarzucasz, że nie zwracam na ciebie uwagi?
– Flynnie McGannon!
Kiedy pierwszy raz ją ujrzał, myślał, że purpura jest naturalnym kolorem jej policzków – podczas rozmowy czerwieniła się bez przerwy. Teraz już rzadziej udawało mu się wywołać na jej twarzy rumieniec, ale tym razem mu się poszczęściło. Zauważył jeszcze coś, jakiś błysk w oczach. Było to coś zupełnie nowego.
– Przestań – rzekła stanowczo.
– O co ci chodzi? – zapytał z zainteresowaniem i podniósł się zza biurka.
– Przestań tak na mnie patrzeć, McGannon! I to natychmiast!
Zrobił krok w jej stronę. Nie tylko nie czuła się zawstydzona, ale zuchwałym gestem oparła ręce na biodrach. Flynn dobrze pamiętał, jak bardzo denerwowała się na początku, gdy tak na nią patrzył. Był wobec mej szczery. Nie zagrzałaby miejsca w jego firmie, gdyby nie umiała mu się przeciwstawić. W ciągu tych sześciu miesięcy wiele się nauczyła.
– Przecież patrzysz na mnie w taki sam sposób – zauważył, zbliżając się do niej.
– Nieprawda. Odejdź, albo za chwilę będziesz miał podbite oko.
– Nie, nie zrobisz tego, bo sobie na to nie zasłużyłem. I nie robiłbym tego, gdybym nie był pewien, że oboje tego chcemy. Powiedz „nie", a będę grzeczny. Przyrzekam.
Nie powiedziała, ale posłużyła się swoją ulubioną bronią – logiką.
– Lubię tę pracę i nie chcę jej stracić.
– Ja też nie chciałbym, żebyś odeszła. Jesteś mi absolutnie niezbędna. Zginę bez ciebie. Wcale nie żartuję. Mówiłem ci tego dnia, kiedy przyjąłem cię do pracy, że jestem kompletnym głąbem w twojej dziedzinie, ale powoli się uczę. Jeśli moje postępowanie sprawia ci kłopot, powiedz mi o tym.
– To nie jest takie proste, dobrze o tym wiesz. Ludzi, którzy pracują razem, nie powinno łączyć uczucie. Ktoś w końcu zostanie skrzywdzony lub pozbawiony pracy.
– Przecież wcale nie musi tak być. Jeśli obydwoje są wobec siebie szczerzy i przestrzegają pewnych zasad…
– Ty nie przestrzegasz żadnych zasad, Flynn. Po prostu lubisz anarchię, a nie wszyscy są tacy. Niektórzy nie potrafią iść z kimś do łóżka, a nazajutrz udawać, że nic się nie stało.
– Wcale nie myślałem o pójściu z tobą do łóżka. To znaczy nie przez cały czas. Ale szanuję twoje przekonania na temat obrączek i stałych związków… – Chciał jej pokazać, że te pojęcia nie są mu całkowicie obce. – Miałem na myśli tylko pocałunek. Chciałbym sprawdzić, czy ten ostatni nie był jakimś wynaturzeniem.
– Wynaturzeniem?!
– Tak. Całowałaś mnie w taki sposób, że dłużej nie mógłbym tego znieść. To tak, jakby niewielkim zapalnikiem wywołać olbrzymi wybuch. Zupełnie się tego nie spodziewałem i, prawdę mówiąc, mam nadzieję, że to się już nie powtórzy. Możesz mi wierzyć, że z niejednego pieca chleb jadłem…
– Ależ wierzę.
– …więc nie zakochuję się od pierwszego pocałunku. To była chyba chwila mojej słabości. Może miałem niski poziom cukru we krwi albo początek grypy. Ale nie mogę przestać myśleć o tym pocałunku. Może gdybyśmy go powtórzyli i okazałby się taki zwykły, nieciekawy, moglibyśmy zaprzestać tych głupstw i wrócić do rzeczywistości… – Flynn…
Molly wiedziała, że posługiwanie się takim słowem, jak „kochać" nie sprawia Flynnowi najmniejszego nawet problemu. Przecież już wcześniej mówił, że ją kocha. Ją – kruchą jak jesienny liść, a jednocześnie twardą. Potrafiącą rozwiązać najtrudniejsze problemy, a jednocześnie tak wrażliwą i delikatną. Należał zapewne do grona tych mężczyzn, którzy słowa „kocham" używali na co dzień. Doskonale wiedziała, że nie miało ono dla niego większego znaczenia.
Ale teraz stał tuż przed nią. Drzwi od jego gabinetu były szeroko otwarte. Słyszała głosy współpracowników, odgłosy włączonego faksu i w żaden sposób nie mogła oderwać od Flynna wzroku. Stała jak zahipnotyzowana.
Nie była niska, ale Flynn przerastał ją o dobre dziesięć centymetrów. Przypominał jej zawsze walecznych Szkotów, z których się zresztą wywodził. Miał przenikliwe, niebieskie oczy, szerokie ramiona, gęste, nie dające się poskromić włosy, które ciągle wołały o grzebień. A przecież ten człowiek spał na pieniądzach. Dlaczego ich sobie żałował? Chyba dlatego, że nie miały one dla niego większego znaczenia.
Stał przed nią. Bardzo blisko, ale nie ruszał się. Molly dobrze wiedziała, że nie zamierza podejść bliżej. Flynn był zepsutym i nieprzewidywalnym mężczyzną, ale nigdy nie przekraczał pewnych granic. Kiedyś powiedziała coś żartem na temat molestowania seksualnego i, ku jej zdziwieniu, natychmiast się uspokoił i rozmawiał z nią przez kilka godzin, jakby się nic nie stało. Nie rozumiał, że teraz ma ogromną władzę. Właściwie miała wrażenie, że został właścicielem firmy przez przypadek i swoich pracowników traktował jak partnerów, a nie jak podwładnych. Jego styl bycia nie pasował do znanych jej schematów. Nigdy więcej nie zrobiła już żadnej uwagi na temat molestowania.
Nigdy nie całował jako pierwszy i nie wykonywał żadnych ruchów, jeśli kobieta go do tego nie zachęciła. Nigdy nie próbował jej do niczego zmuszać. Chyba że sama tego chciała. I dawała mu to wyraźnie do zrozumienia.
Jego błękitne oczy pełne były oczekiwania.
Molly słyszała kiedyś, że uważa się za nieatrakcyjnego. Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy z własnego wyglądu. Prawdę mówiąc, szeroki podbródek, ostry nos i wyraziste rysy nie były wyznacznikiem klasycznej urody… ale mimo to był dla niej najbardziej pociągającym ze wszystkich mężczyzn, jakich znała. Flynn po prostu był stuprocentowym mężczyzną. Nie mógł nic na to poradzić, że był tak atrakcyjny. Molly nie mogła nie ulegać jego nieodpartemu urokowi, choć bardzo się starała.
– Zastanawia się pani, panno Weston? – szepnął.
– Tak.
– Nad tym, czy pozwolić się szefowi pocałować, czy też dać mu w łeb?
– Aha.
– Mam nadzieję, że zdecyduje się pani przed listopadem. Może rzeczywiście potrzebowała wiele czasu do namysłu.
Powinna podjąć jakąś decyzję, ale nie potrafiła. Gdyby pół roku temu ktoś powiedział jej, że mogłaby zakochać się w kimś takim jak Flynn McGannon, natychmiast zgłosiłaby się do szpitala psychiatrycznego na leczenie.
Był zawsze taki impulsywny. Z jednakową mocą cieszył się i gniewał. Pracował jak niewolnik, bawił się jak szalony. Przerażał klientów i nowo poznanych ludzi swym donośnym głosem oraz nieprzewidywalnymi zmianami nastroju i zupełnie nie potrafił zrozumieć, dlaczego się go boją.
Molly też się go lękała. I dobrze wiedziała, dlaczego.
Był zbyt pociągający. Zbyt atrakcyjny, zbyt zapatrzony w siebie, zbyt odważny i nieposkromiony – zupełne jej przeciwieństwo. Ona pragnęła męża, dzieci, rodziny, a nie romansu z mężczyzną, który głośno oznajmiał, że boi się ślubnej obrączki. Flynn kochał ryzyko, ona nienawidziła. On patrzył na każdy nowy dzień jak na przygodę czy też kolejne wyzwanie. Ona lubiła planować, przewidywać.
Z powodu tego pocałunku mogą być tylko same kłopoty. I smutek. Kobieta z jej rozsądkiem – a wszyscy wiedzieli, że Molly jest bardzo praktyczna, a czasami nawet pruderyjna – z pewnością ma dość rozumu, by nie wyskakiwać z samolotu bez spadochronu.
Ale jednocześnie Flynn ją pociągał. Jak nikt dotąd. Gdy byli razem, w powietrzu przeskakiwały iskry elektryczne. Pociągała ją jego radość życia, która sprawiała, że w głowie Molly pojawiały się szalone myśli jak ta, że do końca życia będzie żałować, jeśli mu nie ulegnie. Że może to jej jedyna szansa. A przecież każdy powinien, choć raz w życiu, popełnić szaleństwo.
Nagle usłyszeli jakiś hałas. Trzaskanie drzwiami. Podniesione głosy. Nie było to nic nowego w firmie McGannona, ale tym razem Molly miała wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od oczu Flynna. I nie chciała.
Pragnął jej. Możliwe, że pragnął wielu innych kobiet i to w tym samym czasie, ale to uczucie było dla Molly zupełnie nowe. Do tej pory nie miała nigdy do czynienia z mężczyzną niebezpiecznym czy może, określając to inaczej, tak zniewalającym. Nie rozumiała, dlaczego zwrócił na nią uwagę. Większość panów interesowała się nią przelotnie. Była dość typową przedstawicielką swojej płci, pedantką, zwolenniczką dokładnego planowania, atrakcyjną i „miłą". Wszyscy uważali, że jest miła i prawdopodobnie właśnie to słowo będzie widniało na jej grobie.
Tylko Flynn patrzył na nią inaczej. Jak na soczysty kąsek do schrupania. To było czyste szaleństwo, ale przy nim nie potrafiła myśleć normalnie. Zresztą nie było ważne w tej chwili, jaki on jest naprawdę. Liczyło się tylko to, jakie uczucia w niej obudził.
Była w nim zakochana od paru miesięcy, choć nie przyznawała się do tego nawet przed sobą. Tłumaczyła to reakcją hormonów, zainteresowaniem ciekawą osobowością, z którą ma okazję spotykać się na co dzień. Określała to, co się z nią dzieje, w przeróżny sposób, omijając to jedno słowo, którego się bała, a które najbardziej odpowiadało prawdzie.
Uniosła rękę. Jej palce prawie dotknęły szyi Flynna.
Zauważył to. Złośliwy uśmieszek zniknął z jego warg. Twarz mu spoważniała. A Flynn bardzo niewiele rzeczy traktował poważnie. Wpatrywał się w nią z napięciem. Ten pocałunek będzie zupełnie inny, pomyślała. Przedtem istniał zawsze jakiś margines bezpieczeństwa. Teraz go już nie będzie. Molly czuła, że jej serce bije głośno i pospiesznie.
Nagle usłyszała płacz niemowlęcia.
Cofnęła się i w tej samej chwili do gabinetu Flynna wtargnęła jakaś kobieta. Nie sama zresztą, bo z dzieckiem – może rocznym, które kręciło się na wszystkie strony, głośno oznajmiając światu swoje niezadowolenie. Kobieta była wzburzona i wściekła, próbując utrzymać kręcące się dziecko, torebkę i torbę z dziecięcymi rzeczami.
– Flynn, niech cię diabli! Nie chcieli mnie nawet wpuścić do ciebie. Musiałam się tutaj wedrzeć siłą, uciekając przed jakimś wariatem w płaszczu kąpielowym.
Molly zamarła. Flynn odwrócił się gwałtownie. Tuż za kobietą wpadł do gabinetu Bailey. Jego twarz była purpurowa i – rzeczywiście – miał na sobie szlafrok nałożony na ubranie. Bailey był jednym z genialnych wariatów Rynna – bardzo miłym, choć szalonym. Kiedy ogarniała go twórcza wena, nakładał swój kąpielowy płaszcz, który, jego zdaniem, przynosił mu szczęście. Nikt na to nie zwracał uwagi, nawet Molly bardzo szybko się do tego przyzwyczaiła. Bailey nie rozmawiał nigdy z obcymi, bo, zdenerwowany, zaczynał się jąkać – i teraz też z trudem starał się wytłumaczyć Flynnowi, dlaczego wpuścił tę damę.
Molly słyszała jego słowa, ale ich treść nie docierała do jej świadomości. To wszystko było takie dziwne.
Kobieta upuściła na podłogę paczkę pieluszek, a potem, wyczerpana, postawiła na podłodze dziecko, które wreszcie wolne, przestało krzyczeć i opadło na czworaki.
– Co, u licha…? – Flynn zupełnie nie mógł się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. Niełatwo było go zdziwić, ale teraz z ogromnym zainteresowaniem przypatrywał się kobiecie, nie wiedząc, co kryje się za jej przybyciem.
Gdy kobieta wyprostowała się, Molly ujrzała jej twarz. Złote włosy opadały jej na ramiona, czerwony sweterek opinał pełne piersi, obcisłe dżinsy ukazywały kilometry szczupłych nóg. Jej twarz byłaby piękna, gdyby nie ciemne sińce pod oczami i głębokie zmarszczki wokół ust.
– Lepiej nic nie mów, Flynnie McGannon! I nie udawaj, że mnie nie poznajesz. – Albo zmęczenie, albo nerwy sprawiły, że głos kobiety był przenikliwy i ostry. Molly zauważyła staranny makijaż, który nie mógł ożywić zmęczonej twarzy.
– Niczego nie udaję. Ale naprawdę nie wiem… – Flynn wpatrywał się w nią, usiłując sobie coś przypomnieć.
– Virginia – rzekła krótko. – Tuscon. Odejmij trzynaście miesięcy – tyle ma twój syn i jeszcze dziewięć, przez które go nosiłam, a może sobie przypomnisz. Ty byłeś ze znajomymi, ja też. Ale po przyjęciu znaleźliśmy się u mnie. Tego wieczoru dużo piłeś. Niestety, pamiętam to lepiej niż ty. Byłeś dobry, łajdaku. Ale żaden facet nie jest wart tej ceny.
– Syn? – powtórzył głucho Flynn i potrząsnął głową. – To niemożliwe! Mówiłaś, że się zabezpieczyłaś…
– Ha! A więc sobie przypominasz? I jakie to typowe dla mężczyzny, że pamięta to, co może go usprawiedliwić. Niby byłam zabezpieczona, brałam pigułki, ale przez parę dni miałam przerwę. I zanim powiesz, że to moja wina, muszę ci powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi. Ty też jesteś odpowiedzialny za to dziecko…
– Słuchaj. Spróbuj się uspokoić. Nie możesz przychodzić tu tak nagle i mówić rzeczy, w które mam uwierzyć…
Virginia nic na to nie odpowiedziała. Wydawało się, że nie może przestać mówić tego, co zaplanowała. Słowa padały z szybkością salwy pocisków z karabinu maszynowego.
– Twój syn ma na imię Dylan. I od tej chwili należy do ciebie. Nawet nie wiesz, przez co przeszłam. Nikt nie wie. Od chwili poczęcia tego dziecka moje życie stało się koszmarem. Źle się czułam. Straciłam pracę. Dzieciak miał ciągle kolkę. Nie sypia w nocy, a poza tym chcą mnie wyrzucić z mieszkania. Już dłużej nie wytrzymam. Nawet nie mam czym go karmić…
– Chwileczkę. Przestań mówić i uspokój się…
– Nie. I nie próbuj dawać mi pieniędzy, bo tu nie chodzi o nie. Nie wiedziałam, czy będziesz zadowolony, że zostałeś ojcem, ale zaryzykowałam. Nie każda kobieta jest stworzona, by być matką. Próbowałam – nawet nie wiesz, jak bardzo – ale nie udało mi się. Już dłużej nie wytrzymam. Przecież ty też ponosisz odpowiedzialność. Tak długo cię szukałam…
Molly nigdy nie widziała Flynna tak spokojnego. Zazwyczaj, gdy był czymś zdenerwowany, zachowywał się bardziej hałaśliwie niż normalnie. A teraz przesunął tylko ręką po włosach i milczał.
– Przecież dobrze wiesz, że to jest niemożliwe – odezwał się po chwili. – Nie możesz wpaść sobie tutaj tak po prostu i twierdzić, że jestem ojcem tego dziecka. Widzę, że jesteś zdenerwowana, więc…
– Nie uspokoję się. Wychodzę i zostawiam cię. Z twoim synem.
– To nie jest mój syn! – Niski głos Flynna słychać było we wszystkich pokojach. Przenikliwy głos blondynki docierał tam również.
– O, tak! Jest! Wiem to na pewno. I jeśli przypomnisz sobie to, co zdarzyło się dwadzieścia dwa miesiące temu, też będziesz wiedział. Zresztą można zrobić badania krwi, które ci to udowodnią. Wierz mi, że to twój syn. – Chwyciła torebkę i wyciągnęła z niej kopertę. Papiery rozsypały się po biurku. Były tam świadectwa lekarskie, pewnie i metryka urodzenia dziecka. – Potrzebuję pracy, mieszkania. I szansy na nowe życie. I zdobędę to. Dziecko zniszczyło wszystko, co miałam. Od tej chwili ty się o nie martw.
Odwróciła się w stronę drzwi. Flynn rzucił się za nią.
– Chwileczkę. Na litość boską, przecież nie możesz tak po prostu stąd wyjść…
– Nie mogę? Popatrz tylko.
Molly nie była w stanie się ruszyć. To wszystko było takie nierealne. Cała ta awantura trwała może pięć minut, a kobieta wybiegła z biura tak szybko, jak się tu zjawiła.
Flynn pobiegł za nią. Molly zdążyła zauważyć jego śmiertelną bladość. Słyszała jego donośny głos rozbrzmiewający w holu i cichnący w miarę, jak oboje zbliżali się do wyjścia. Poza tym panowała kompletna cisza, nie dlatego, że nikogo nie było w pracy, lecz dlatego, że wszyscy, tak jak i ona, przysłuchiwali się temu, co się działo.
Po kilku chwilach Molly oprzytomniała. I wtedy zauważyła, że zdesperowana Virginia zostawiła swoją przesyłkę. Dzieciak błyskawicznie przemieszczał się na czworakach po całym pomieszczeniu i to z szybkością, za którą nawet na autostradzie dostałby mandat.
Nagle zniknął z oczu. Z początku nikt nie zwrócił na to uwagi.