Molly dobrze wiedziała, że wizyta u pediatry będzie prawdziwym wyzwaniem. Inaczej nie zdecydowałaby się tam pójść z Flynnem. Dylan był uroczym dzieckiem, ale bardzo kłopotliwym. Oczekiwała więc, że będą z nim problemy. Tymczasem największe kłopoty sprawiał tatuś Dylana.
Doktor Milbrook popatrzył na nią i mrugnął porozumiewawczo. Zrobił to już kilkakrotnie od początku wizyty. Owen Milbrook był prostolinijnym, niewysokim, szczupłym, dystyngowanym mężczyzną o siwych włosach. Ale w jego oczach czaiło się poczucie humoru. Molly wyczuwała, że wielokrotnie miał do czynienia z nadwrażliwymi rodzicami.
Nie widziała twarzy Flynna. Stał pochylony nad stołem, tyłem do niej. Ale widziała Dylana, który wiercił się na wszystkie strony mimo starań tatusia i lekarza. Wszyscy naokoło mogli słyszeć donośny głos Flynna.
– A co pan teraz robi?
– Sprawdzam jego refleks.
– Chyba nie uderzy go pan tym młotkiem?
– Aha… – Wymieniony młotek trafił w odpowiednie miejsce, wywołując kolejny wrzask z ust Dylana, który natychmiast ucichł, gdy tylko młotek zniknął z jego pola widzenia. Flynn stawał się coraz bledszy.
– Proszę, żeby mnie pan uprzedzał, jeśli będzie pan chciał go skrzywdzić.
– Teraz chcę posłuchać jego serca, co może być trudne, jeśli jednocześnie będę rozmawiał z panem. Przypuszczam, że jest to pańskie pierwsze dziecko, panie McGannon.
– To nie jest tak. Dylan właściwie jest… zupełnie wyjątkowym dzieckiem.
– Od razu to spostrzegłem – rzekł lekarz z powagą. – Prawdę mówiąc, trudno sobie wyobrazić cudowniejsze dziecko. Ale jeśli to pana uspokoi, to zaręczam, że pracuję w swoim zawodzie od dziewiętnastu lat i jeszcze nigdy żaden mój mały pacjent nie umarł podczas badań, a niemal wszyscy rodzice także uszli z życiem. Może pan spokojnie usiąść i odpocząć.
– Pan nie rozumie, panie doktorze. Pan go nie zna. On ma specyficzny temperament…
– Przysięgam, spotkałem już podobne dzieci.
– Jest szybszy od błyskawicy…
– Nigdy nie upuściłem dziecka. Nawet tak ruchliwego, jak pańskie.
Przez pół minuty Flynn był spokojny. Molly obserwowała go jednocześnie rozbawiona i zawstydzona.
Widywała już Flynna podenerwowanego jakimiś problemami w pracy. Jego entuzjazm i energia były tak wielkie, że niemal miażdżył wszystko, co stanęło mu na drodze. Ale liczył się z uczuciami innych ludzi, choć czasami nie zauważał pewnych rzeczy. Nie potrafił również zrozumieć, że nie wszyscy przebijają się przez życie z głośnym krzykiem i największą szybkością.
Czasami bywał beznadziejny, ale nie aż tak, jak przy dziecku, którego podobno nie chciał, bo uważał, że nie jest jego.
Molly zaczęła bawić się kolczykiem. Przed kilkoma dniami miała zamiar trzymać się z daleka od Flynna i Dylana, Przyrzekła to sobie. Ale gdy obserwowała swego szefa, jak zajmuje się malcem, miała wrażenie, że widzi słonia w składzie porcelany. Był nie tylko niezgrabny. Zachowywał się tak, jakby bardziej gwałtowny ruch czy głębszy oddech mógł skrzywdzić dziecko. I z każdym dniem wyglądał coraz gorzej, coraz mizerniej. Wyraźnie był bardzo zmęczony.
Była zaskoczona, że nie pojawił się nikt z jego rodziny. Gdyby to ona znalazła się w podobnej sytuacji, wszyscy jej bliscy pospieszyliby z pomocą. Flynn nigdy nie mówił o swojej rodzinie i chyba od najdawniejszych lat sam sobie dawał radę. Wszyscy w firmie bez oporów przyjęli obecność dziecka, ale przecież była to gromadka ekscentryków pogrążonych w pracy, która nie zdawała sobie zupełnie sprawy z powagi sytuacji. Więc to właśnie Molly musi mu pomóc.
To oczywiście nie tłumaczyło sytuacji, w jakiej się niedawno znalazła. Nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że całowała się z Flynnem tak namiętnie. Wspomnienie pieszczot co jakiś czas powracało do niej. Te głębokie pocałunki. Jego dotyk wywołujący dreszcze. I to, co tak łatwo było zrozumieć – potrzebował jej. Naprawdę. Jakby nie potrafił sobie poradzić ze swoją samotnością i potrzebował jej, Molly, aby mu pomogła.
Ale to przecież jest niemożliwe. Nawet sama myśl o tym denerwowała ją. Na pozór Flynn był pełnym życia, pociągającym mężczyzną, a ona zupełnie nie miała doświadczenia, jak z takimi facetami postępować. Tylko on potrafił przedrzeć się przez skorupę, w której się zamknęła, i stworzył między nimi więź, którą ona z całą naiwnością wzięła za miłość.
Za każdym razem, gdy patrzyła na dziecko, widziała swój błąd. Mężczyźni chyba potrafią oddzielać seks od miłości, bo Flynn na pewno nie kochał Virginii. Nawet nie pamiętał jej imienia. To było przerażające. Molly zrozumiała, że i ona mogła znaleźć się w takiej sytuacji – Flynn przespałby się z nią i o wszystkim zapomniał. Myślała, że on jest inny, że coś do niej czuje, ale teraz z bólem serca zrozumiała swój błąd. Nie znała go. Zupełnie go nie znała. Przynajmniej pod tym względem.
Ale gdzieś w głębi duszy pojawiła się myśl, że Flynn chyba nie zna samego siebie. Im dłużej był z dzieckiem, tym więcej odkrywała w nim rzeczy, które ją zaskakiwały. Flynna chyba też.
Dylan wydał z siebie głośny wrzask i Molly zerwała się na równe nogi.
– Molly… – Flynn patrzył na nią błagalnie.
– Jestem. Widzę, że przyda się wam ktoś do pomocy. Chodź do Molly, wielkoludzie. – Badanie już się skończyło i lekarz zamierzał porozmawiać z Flynnem. Dylan miał jednak inne plany. Chciał, żeby go postawiono na podłodze. I to natychmiast. Miał już dość przewracania go z boku na bok, naciskania i oglądania. Molly już potrafiła rozpoznać wyraz jego oczu – za chwilę ryknie głosem o najwyższym natężeniu.
Dylan uwielbiał być nagi. Pewnie ma to po tatusiu, pomyślała Molly. Ale już po paru minutach był w pełnym rynsztunku, rachunek został zapłacony i wizyta zakończona.
Molly usiadła z tyłu, gdy wracali do biura. Musiała zabrać swój samochód. Zbliżała się piąta i ruch był duży. Samochody trąbiły i posuwały się wolno jeden za drugim. Niebo pociemniało, sygnalizując nadejście śnieżycy.
Flynn kilkakrotnie podziękował Molly, a potem zamilkł. Nie było to dziwne. Czuł się zmęczony, musiał skupić się na prowadzeniu, a Dylan wymyślił nową grę. Rzucał zabawkę, a potem narzekał głośno, że nie może jej dosięgnąć. Flynn ją podnosił, dzieciak chichotał i znowu „przypadkowo" ją upuszczał. Był zachwycony tą zabawą. Molly również.
Flynn dzielił swą uwagę między prowadzenie a zabawę z małym, ale jego milczenie zaczynało działać Molly na nerwy. Nigdy taki nie był. Zazwyczaj albo ryczał ze śmiechu, albo na kogoś. Milczenie zupełnie do niego nie pasowało.
W końcu Molly postanowiła się odezwać.
– Chyba polubiłeś doktora Milbrooka?
– Tak. Jest w porządku.
Odpowiedź była zbyt krótka, by coś więcej z niej odczytać. Molly pochyliła się ku niemu, ale w samochodzie było zbyt ciemno, by zobaczyć wyraz jego twarzy.
– Myślę, że odetchnąłeś z ulgą, gdy okazało się, że Dylan jest zupełnie zdrów. Jest silny jak koń.
– Tak, ale słyszałaś, że ma odparzenia.
Molly uśmiechnęła się do siebie. To o to chodziło? Dlatego milczał?
– Flynn, przecież lekarz powiedział, że wszystkim dzieciakom to się zdarza i wystarczy tylko posmarować kremem…
– Ale nie miał ich, gdy do mnie przyszedł.
– Więc?
– Więc to moja wina.
Kiedy to się skończy? Gdy próbowała uodpornić się na jego nadmierną troskliwość o dziecko, mówił coś takiego, że serce jej topniało.
– McGannon, ależ ty jesteś głupi – rzekła, śmiejąc się. – Dziecko jest zdrowe. Słyszałeś, jak doktor Milbrook to powiedział…
– Ale ma odparzenia, bo ja nie potrafię o niego zadbać. Ile jeszcze będzie podobnych rzeczy? Mogę zrobić mu krzywdę zupełnie nieświadomie. Wczoraj spadł z krzesła. Bardzo się potłukł. A przecież byłem przy nim. Niestety, wdrapał się na nie tak szybko, przechylił przez krawędź, ja tego nie zauważyłem i nie zdążyłem go złapać.
– Przestań. Przecież to samo przeżywają inni rodzice. Skąd mają to wszystko od razu wiedzieć? A dzieciom nie dzieje się żadna krzywda.
– Przeżyć i zdrowo się chować to dwie różne rzeczy. Nie każdy mężczyzna potrafi być ojcem. Można zrobić dziecku krzywdę swoją niewiedzą. – Flynn spojrzał nagle w lusterko wsteczne, zjechał na pobocze drogi, zatrzymał samochód, podniósł zabawkę, która potoczyła się zbyt daleko, podał ją Dylanowi i ruszył dalej. – Prawdę mówiąc, uważam, że nie nadaję się na ojca.
Molly nie udało się stłumić śmiechu.
– Śmiejesz się ze mnie – oburzył się Flynn.
– Tak. Jesteś uroczy jako tatuś i chyba tylko ty jeden tego nie dostrzegasz.
– Panno Weston, nazwij mnie jeszcze raz uroczym, a przysięgam, że nie odpowiadam za siebie. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie nazwał.
– Zatrzymałeś samochód, żeby podać małemu zabawkę – zauważyła.
– No to co? Musiałem. Inaczej by się rozpłakał.
– Aha. Jesteś, jak widać, typowym przykładem złośliwego i bezdusznego faceta. Człowiekiem zupełnie pozbawionym rodzicielskiego instynktu.
– Przestań ze mnie żartować. Staram się z tobą porozmawiać poważnie. Wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że od chwili gdy pojawił się Dylan, masz o mnie jak najgorszą opinię. Według ciebie porządny mężczyzna nie wplątałby się w takie tarapaty…
– Przecież już ci powiedziałam, że nie chcę cię sądzić…
– Chodzi oto… że ja się z tobą zgadzam. Może ty masz jakiś pomysł, co należałoby teraz zrobić, bo ja nie wiem. Ten dzieciak powinien dostać wszystko, co najlepsze. I nieważne jest, czyje ma geny. Ja otrzymałem możliwość wpływu na jego przyszłość. Ale nie mogę też się oszukiwać, Mol. Czy jestem jego ojcem, czy nie, jego przyszłość nie musi być związana ze mną.
Molly nie wiedziała, jak zareagować na takie dictum.
– Jedź dalej – powiedziała, widząc przecznicę prowadzącą w kierunku ich biura. Rzadko podejmowała decyzje pod wpływem impulsu. Te kilka razy, kiedy tak właśnie zrobiła, skończyły się źle, ale teraz uważała, że musi tak postąpić.
Flynn nie rozumiał tej nagłej zmiany tematu.
– Słucham?
– Nie skręcaj. Podwieź mnie do domu. Mieszkam tylko kilka przecznic stąd. Trzy skrzyżowania, a potem w prawo.
– Nie rozumiem…
– Wiem. Ale nasłuchałam się od ciebie tylu żalów, że jesteś paskudnym ojcem, choć powodem ich są tylko drobne odparzenia i obawiam się, że nie jest to najrozsądniejsze, by powiedzieć szefowi, że jest głupi, ale…
– Mol…
– …no cóż, doskonale wiem, że nie jesteś głupi, tylko zbyt zmęczony, by myśleć rozsądnie. Proponuję wam obu kolację. Jest to jednorazowe zaproszenie. Taka sytuacja już się nie powtórzy, więc zastanów się, zanim mi odmówisz.
Znowu go lubiła. Flynn dobrze wiedział, że zaprosiła ich do siebie, bo było jej go żal. Ale jednocześnie był bardzo ciekaw, gdzie i jak mieszka. A poza tym musiał jej udowodnić, że nie jest głupcem. Wobec tego zgodził się na jej propozycję. Był spokojny do chwili, gdy Molly otworzyła drzwi do swego mieszkania i wszedł do środka.
Jedno spojrzenie na jej salon i mocniej przytulił Dylana do siebie.
– Matko święta! Nie możemy tutaj wejść. To się nie uda, Mol. Dylan i białe meble! Nigdy w życiu. Strach pomyśleć, co mógłby tu zrobić, a ja nie przesadzam.
Molly zupełnie nie zwracała uwagi na to, co on mówi. Postawiła torbę z pieluszkami, zdjęła płaszcz i wyciągnęła ręce do Dylana.
– Ależ ty jesteś ciężki, kotku. Może przygotujemy razem kolację, a twój tatuś sobie odpocznie? Flynn, moje zaproszenie było nie planowane, więc do picia mam tylko herbatę i wino.
– Dziękuję. Powiedz mi tylko, w czym mam ci pomóc. Dała mu kieliszek wina i po prostu wyrzuciła go z kuchni.
Słyszał, jak wyjmuje z szafy naczynia i rozmawia z Dyla – nem, podczas gdy on, zgodnie z jej poleceniem, miał się położyć i odpocząć. Flynn nie spodziewał się, że będzie miał szansę odpocząć, i rzeczywiście nie cieszył się długo samotnością. Zdążył wypić łyk wina, gdy ujrzał Dylana wpełzającego do pokoju na czworakach.
Znał już to spojrzenie. Nic tak nie uszczęśliwiało malca jak zabawa w „szukaj i niszcz" w nowym miejscu.
Flynn odstawił kieliszek i zaczął błyskawicznie zabierać rzeczy: postawił wyżej wazon, zdjęcia, a złocony komplet do herbaty przeniósł na półeczkę nad kominkiem… szybko pomknął w przeciwny koniec pokoju i odsunął dwie lampy oraz figurynkę z delikatnej porcelany z zasięgu małych rączek. W tym czasie Dylan, opierając się o fotel, stanął na obie nóżki. Kiwając się jak pijaczyna, z radością wypowiedział pełną entuzjazmu pochwałę pod adresem Flynna w sobie tylko zrozumiałym języku.
– Tak. Wiem, że lubisz nowe miejsca – odpowiedział mu Flynn. I wtedy zorientował się, że nie zauważył czasopism leżących na stoliku, ale było już za późno. Dylan oderwał okładkę „Newsweeka" i z zupełnym brakiem szacunku dla głowy państwa wcisnął zdjęcie prezydenta do buzi. – Nie, nie! Przecież już tyle razy mówiliśmy na temat jedzenia papieru.
Mały roześmiał się i usiadł z wrażenia na ziemi.
– A gdzie to podział się mój pomocnik? – Molly pojawiła się w drzwiach.
– Molly… mieliśmy mały kłopot z „Newsweekiem". Chyba Dylan chciał wyrazić swoje poglądy polityczne, bo nasz prezydent został przez niego pogryziony i wypluty.
– Nie szkodzi. Czasami, gdy oglądam wiadomości, mam chęć zrobić to samo. – Molly uśmiechnęła się, ale w jej oczach dostrzegł ten wyraz, który niepokoił go przez całe popołudnie. Nic z tego nie rozumiał. Czuł, że traci odwagę. Chciał zasłużyć na jej pochwałę, ale nawet wizyta u pediatry zmieniła się w farsę. Wszystko robił nie tak, jak trzeba. Mimo to, nie wiadomo dlaczego, oczy Molly patrzyły na niego przyjaźnie. – Widziałam to ziewnięcie, Flynn.
– Nie ziewałem. I nie jestem zmęczony.
– Aha… Znowu zaczynasz być uparty. Tym razem zamknę drzwi do kuchni. Usiądź sobie wygodnie i odpoczywaj, albo się zdenerwuję.
– No, no… nie byłaś taka harda, gdy przyjmowałem cię do pracy.
– Zatrudniłeś wstydliwą introwertyczkę, która dostawała bólów żołądka, gdy musiała podnieść na kogoś głos. To ty mnie zmieniłeś, więc nie narzekaj. Obiad będzie bardzo wykwintny. Hamburger z serem, zupa z grzankami i lody. Mogłabym przygotować coś bardziej wyszukanego dla nas, ale musiałam uwzględnić także Dylana.
– Daj mu cokolwiek, byle nie buraczki. Roześmiała się znowu, zabrała dziecko i ruszyła w stronę kuchni, ale zanim wyszła, nie omieszkała podnieść surowym gestem palca i wskazać nim bez słowa kanapę.
Przecież traktuje go jak psa. Chociaż… zaledwie wyszła, ziewnął znowu. Przesunął dłonią po twarzy i wyciągnął się na kanapie tylko na chwileczkę.
Ścigając Dylana, był zbyt zajęty, by obejrzeć pokój. Zsunął buty, bo bał się zabrudzić meble. Zaczął przyglądać się wnętrzu. Czuł, że wracają mu siły.
Jasnożółty i kremowy kolor pasowały do Molly. Cały pokój pasował do niej. Był czysty i jasny. Obrazy wiszące prosto, brak kurzu, śmieci, bałaganu. Po przeciwnej stronie pokoju stało zabytkowe biureczko, tak delikatne, że mogło pod silniejszym podmuchem się złamać. Pod oknem znajdowała się miękka ława z poduszkami w kolorze wanilii, cytryny i moreli. Różne drobiazgi dekorujące pokój wyglądały na niezwykle kruche.
Flynn poczuł ulgę, gdy zdał sobie sprawę, że nie pasuje do tego wnętrza. Po raz pierwszy od tej niefortunnej sceny w biurze czuł, że napięcie ustępuje. Co prawda nadal pragnął Molly. Ale teraz wiedział, że to tylko pożądanie, zwykły pociąg fizyczny, hormony. Wystarczyło, by rozejrzał się wokół, a zrozumiał, że do tej dziewczyny zupełnie nie pasuje. Molly była pedantką, on wchodził do domu w zabłoconych butach. Lubiła jasne kanapy, poduszki i cenne drobiazgi.
On wolał kosz do siatkówki w swoim pokoju.
Flynn ziewnął znowu, coraz głębiej zapadając się w miękkie poduszki. Molly była przemądrzała, zadzierała nosa, a na dodatek była purytanką. Dlaczego więc bez przerwy o niej myśli? Dlaczego tak go obchodzi jej opinia o nim? Dlaczego martwi się tym, że wstydziła się za niego?
Był naprawdę zaniepokojony. Molly prezentowała te wartości, które leżały olbrzymim ciężarem na jego sumieniu. Nie chciał być podobny do swego ojca. Może i odziedziczył po nim zamiłowanie do ryzyka, ale starał się tak ułożyć sobie życie, by nikogo nie skrzywdzić.
Niestety nie udało mu się. Śmiech dziecka dochodzący zza zamkniętych drzwi był tego bolesnym dowodem. A przecież naprawdę nie chciał nikogo skrzywdzić.
Molly nie musiała wstydzić się za niego, bo cały czas przygniatała go lawina wyrzutów sumienia. Zupełnie nie wiedział, jak w takiej sytuacji odzyskać jej szacunek. Dręczył się tym bez przerwy. Bolała go głowa. Poczuł, że oczy pieką go ze zmęczenia.
Zamknął je na chwilę. Na jedną minutkę.
Gdy je znowu otworzył, wszystko wokół wyglądało inaczej. Przede wszystkim panowała cisza. W pokoju było ciemno, choć przez okno zaczynały wpadać pierwsze blaski poranka. Otulony był miękkim, jasnym kocem, spod którego wystawały jego bose stopy. W żołądku burczało mu z głodu, miał sztywny kark, ale ból głowy ustąpił. Przestraszył się, że spał jak zabity przez całą noc. A Dylan? Zerwał się na równe nogi, odrzucając daleko koc, tak że omal nie strącił lampy. Gdzie jest Dylan? I Mol?
Poprzedniego wieczoru poznał jedynie jej salon, ale z łatwością odtworzył w pamięci rozkład całego mieszkania. Za kuchnią był hol, łazienkę rozpoznał po zapachu szamponu, mydła i perfum. Za łazienką znajdował się jeszcze jeden pokój, którego drzwi były lekko uchylone.
Zawahał się, ale po chwili zajrzał do środka. Choć przyćmione światło zacierało obraz, od razu ich zobaczył. Nie słyszał, żeby Molly przesuwała wczoraj meble, ale musiała to zrobić. Nocny stolik był dosunięty do toaletki, a szerokie łóżko przysunięte do ściany, żeby Dylan przypadkiem w nocy z niego nie spadł.
Flynn rozejrzał się po pokoju, zauważył budzik, który wskazywał piątą czterdzieści pięć. Meble zgromadzone w tym pokoju pochodziły z różnych źródeł, ale w wazonie stały róże, a w oknach wisiały kolorowe zasłony. Na podłodze leżał biały puszysty koc, który Molly widocznie zrzuciła na ziemię we śnie.
Jego oczy skierowały się na Molly, jakby przyciągnął je silny magnes. Dylan otulony był kocem, ale Molly musiało być gorąco. Leżała na brzuchu. W dzień, co zdołał już zauważyć, nosiła bieliznę grzecznej panienki, ale nie sypiała w takiej. Jej koszulka nocna była z połyskliwej satyny, która miękko przylegała do pleców. Miała zmierzwione włosy, a ramiączko koszulki zsunęło się na białe, gładkie ramię.
Flynn czuł, że nie jest już wcale śpiący, więc postanowił wyjść stąd jak najszybciej. Znalazł swoje zguby. Były bezpieczne i nic nie usprawiedliwiało jego dłuższego tu pobytu.
W końcu znalazł powód, żeby przez chwilę tu pozostać. W sypialni było dość zimno. Postanowił więc przykryć Molly. Nic więcej. Tylko ją przykryć.
Właśnie pochylił się, sięgając po koc, gdy Molly odwróciła się w jego stronę. Jego nieposłuszny wzrok powędrował natychmiast do wycięcia koszulki. Było zbyt luźne i odsłaniało pełną pierś. Szybko odwrócił wzrok i spojrzał na twarz Molly. Jedwabiste rzęsy zatrzepotały nagle i odsłoniły zaspane oczy.
– Cześć – powiedziała szeptem.
– Cześć – odpowiedział, wpatrując się w nią z zachwytem. Jego serce podpowiedziało mu, że tak by wyglądała, gdyby rano budziła się przy nim – ciepła, półnaga, z uśmiechem zadowolenia, że znów go widzi. – Nie chciałem zasnąć, Molly.
– A ja, prawdę mówiąc, tak to właśnie zaplanowałam. Chciałam, żebyś przespał choć jedną noc. Miałam tylko nadzieję, że zdążę cię przedtem nakarmić. – Dotknęła jego dłoni i ich palce splotły się, jakby znały ten gest od wieków. – Spałeś dobrze?
– Jak zabity.
– To dobrze. Bo wczoraj zachowywałeś się jak rozdrażniony niedźwiedź.
Trudno było znaleźć odpowiednią replikę na jej słowa. Spróbował tego, co najłatwiejsze.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Wiem, że jesteś wykończony. I nie byłeś złośliwy w stosunku do mnie, lecz do siebie. Oskarżałeś się niepotrzebnie i wydałeś zbyt surowy wyrok. – Ziewnęła szeroko. – Nie rób tego więcej.
– Ja… Dobrze. – Ta rozmowa zaczęła się dziwnie i dalej taka mu się wydawała. Ale gdy chciał uwolnić rękę, by przykryć Molly kocem i więcej nie patrzeć na kuszące go widoki, jej palce zacisnęły się mocniej.
– Czy już trzeba wstawać?
– Nie. Jeszcze jest wcześnie. Śpij dalej, Mol.
– Masz potargane włosy. Śmiesznie wyglądasz.
– Przed chwilą się obudziłem.
– Wyglądasz jak wojownik po bitwie. Bardzo pociągająco. Pewnie wiele kobiet ci o tym mówiło.
– Nie… – odchrząknął. Czuł, że pogrąża siew niebezpieczną otchłań. Molly za chwilę obudzi się całkowicie. Może będzie umiał jej wytłumaczyć, dlaczego znalazł się w jej sypialni, ale nie chciał jej zawstydzać. Nie zdawała sobie sprawy, że rozmawia z nim… jak z kimś bardzo bliskim. Mówiła wiele głupstw, dokuczała mu, drażniła się z nim. Flynn z bólem serca myślał, że nie może zaliczać się do grona jej przyjaciół. – Mol, zamknij teraz oczy, a na pewno uda ci się pospać jeszcze przez godzinę.
– Dobrze – szepnęła. – Ale najpierw mnie pocałuj. Nie zasnę bez tego.
No cóż. Wątpił, by rzeczywiście jej na tym zależało. Mówiła to jak dziecko, które, półśpiące, powtarza znane słowa. Ale była tak blisko. Przykrył ją kocem i pomyślał, że teraz może ją bezpiecznie pocałować. Tylko raz. I to bardzo lekko.
Pochylił się. Z jej twarzy zniknął senny uśmiech. Ich oczy spotkały się i Flynn nie był już pewien, czy przez cały czas rzeczywiście Molly była śpiąca. Patrzyła na niego w ten sam sposób jak przedtem, gdy zamierzał ją całować – z obawą, niepewnością, a jednocześnie z tęsknotą.
Objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie.
– Tata!
Flynn podniósł się gwałtownie. Mały zawsze budził się nagle i w jednej sekundzie był gotów wyruszyć na poszukiwanie nowych przygód. Czasami przemykało mu przez myśl, że Dylan odziedziczył ten niemiły zwyczaj po nim. Do tej pory słownictwo chłopca ograniczało się do jakiś bezsensownych dźwięków.
Flynn próbował sobie tłumaczyć, że Dylan nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi. Ale… chyba się mylił. Dzieciak wysunął się błyskawicznie spod koca, przeczołgał przez Molly i, uszczęśliwiony, ruszył prosto do niego.