ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Flynn właśnie zastanawiał się nad jakimś trudnym zagadnieniem związanym z nowym programem komputerowym, gdy usłyszał wrzask Dylana. Wybiegł z gabinetu i przeskakując po dwa stopnie, popędził na górę do sali konferencyjnej.

– Co się stało? – Odkąd dwa tygodnie temu zatrudnił Gretchen, zamienił salę na pokój dziecinny.

Zamiast stołu i krzeseł były grube maty, wszędzie walały się porozrzucane przez Dylana samochodziki i książeczki. W środku tego kolorowego chaosu leżał Dylan czerwony na buzi i wrzeszczał z całych sił. Gretchen klęczała przy nim, starając się go uspokoić.

– Co się stało? – powtórzył.

– Nic takiego, proszę pana. Dylan jest na mnie wściekły, bo postanowił wdrapać się na schody i udało mi się go złapać, zanim zdążył z nich zlecieć. Nie lubi, gdy się mu sprzeciwiam – powiedziała Gretchen z uśmiechem, ale na jej twarzy pojawił się wyraz zniecierpliwienia.

Dylan popatrzył na ojca i zaczął wrzeszczeć jeszcze głośniej. Widać było na pierwszy rzut oka, mimo udawanej rozpaczy że nikt go nie skrzywdził. Flynn, choć niechętnie, wziął go na ręce, by się uspokoił. Gdy tylko Dylan znalazł się w jego ramionach, ucichł i wsadził palec do buzi.

– Wezmę go do siebie – zwrócił się Flynn do Gretchen.

– Nie musi pan tego robić. Wiem, że ma pan zaraz zebranie. Naprawdę nie dzieje się nic złego. Po prostu Dylan nie toleruje żadnych zakazów.

Flynn wiedział o tym aż za dobrze, ale Dylan przylgnął do niego z całych sił. Jeśli go puści, całe piekło zacznie się od nowa.

– Wezmę go. Nie przejmuj się. Odpocznij trochę. Dylan był tak szczęśliwy, jakby wygrał los na loterii. Dla

Flynna cały ten dzień był jedną wielką klęską i nie wyglądało na to, że coś się zmieni. Nie był przygotowany do zebrania – dostali trzy nowe zamówienia i nie zdążył wymyślić żadnej strategii. Trochę wcześniej zajrzał do niego Bailey, który chciał omówić pewien problem. Jeśli Bailey nie był w stanie go rozwikłać, to rzeczywiście sprawa była trudna. Flynn na ogół lubił skomplikowane problemy związane z komputerami, ale nie wtedy, gdy nie mógł się nad nimi skupić. A to ostatnie było rezultatem braku snu. Dylan ząbkował i uspokajał się dopiero wtedy, gdy ojciec nosił go na rękach po mieszkaniu.

Bezsenne noce dawały mu wiele czasu na rozmyślania o Molly. Od pamiętnej nocy nie opuszczały go wyrzuty sumienia. Żaden mężczyzna – żaden porządny mężczyzna – nie kocha się z kobietą, jeśli wszystko nie zostało wyjaśnione. Może nie wszystko, tylko to, co najważniejsze. Ich związek. Wspólna przyszłość.

W zasadzie Molly nie ma żadnego powodu, by się z nim wiązać, chyba iż zobaczy, że się zmienił. Musi też uwierzyć w jego przemianę.

Od pewnego czasu zaczął nosić zwyczajne spodnie, eleganckie koszule i marynarki. Sprzedał sportowy samochód i kupił na jego miejsce szacownego, rodzinnego dżipa marki Cherokee. Z biura zniknął kosz do gry, pojawiły się za to wygodne krzesła dla klientów. Przestał pokrzykiwać na pracowników i opowiadać nieprzyzwoite dowcipy Baileyowi. Zebrania prowadzone były w bardziej uporządkowany, niemal ceremonialny sposób.

Te zmiany były jedynie na pokaz i Flynn dobrze o tym wiedział, ale jak inaczej miał przekonać Molly, że jest poważnym, odpowiedzialnym i godnym zaufania człowiekiem?

Powoli zaczynała ogarniać go panika, bo wydawało mu się, że to nie działa. Nic mu się nie udawało w ostatnich dniach.

Gdy wchodził do gabinetu, zadzwonił telefon, przerywając mu rozmyślania. Postawił Dylana na ziemi i z niecierpliwością chwycił słuchawkę.

– Flynn? Tu Virginia.

Poczuł suchość w ustach. Opadł na fotel. Od tygodni spodziewał się od niej telefonu.

– Dlaczego nie dzwoniłaś wcześniej? Nie zostawiłaś mi przecież ani adresu, ani telefonu. Nie mogłem się z tobą porozumieć…

Z początku jej głos był cichy, ale nagle stał się napastliwy.

– Mówiłam ci, że nie wiem, gdzie będę. Straciłam pracę i musiałam znaleźć sobie nowe mieszkanie. Całe moje życie poplątało się. Ale musiałam zatelefonować, by dowiedzieć się, czy z Dylanem wszystko w porządku.

– Dylan czuje się dobrze. To diabeł wcielony. – Mały wyciągnął właśnie papier z faksu i gniótł go starannie. Flynn próbował go powstrzymać, ale nie udało mu się. Nawet gdyby faks był od samego prezydenta, nikt nie mógł go już przeczytać.

– Mówiłam ci, że jest nieznośny. Inne dzieci sypiają po nocach, on nie. Wykończy bez większego wysiłku i dziesięcioro opiekunów. Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać. Może teraz łatwiej mnie zrozumiesz. Zrobiłeś testy?

– Tak. Zrobiłem. – Flynn używał tych samych słów, mówiąc o dziecku, tyle tylko, że wymawiał je z humorem, a ona ze złością.

– Uważałam, że nie ma sensu kontaktować się z tobą, zanim będziesz znał wyniki. Teraz nie możesz się już wykręcać od odpowiedzialności, Flynn. Sam przekonasz się, jak to jest. Tyle pracy, ciągły bałagan i zmartwienia. Nie masz chwili spokoju ani odrobiny czasu dla siebie.

Paluszki malucha zacisnęły się na jego spodniach. Dylan uniósł się i stanął prosto. Wypukła od pieluchy pupka kołysała się na niepewnych nóżkach. Flynn podtrzymał go, zanim Dylan zdążył upaść i narobić krzyku.

– Virginio, czy rozmawiasz ze mną tylko po to, by dowiedzieć się, jak się miewa mały? – zapytał ostrożnie.

– Tak. Raczej tak. – Zawahała się. – Znalazłam pracę i mieszkanie. I poznałam kogoś. Ma przed sobą przyszłość i jest mi z nim dobrze. Ale dziecko… on nie chce być niepokojony przez dziecko.

Flynn poczuł bolesny ucisk w sercu. Od tygodni czekał na telefon od Virginii. Ale był pewien, że odezwie się, by mu zabrać Dylana. Pojawienie się chłopca w jego życiu kazało mu się zastanowić nad takimi rzeczami, jak duma, honor, szacunek. Przez niego stracił też wiele w oczach Molly. To ten maluch zmusił go, by spojrzał na siebie w lustro i zrozumiał, że nie podoba mu się to, co w nim widzi.

Tylko… Nie wiedział, jak to się stało, ale pokochał to nieznośne dziecko nad życie. Na początku bał się, czy będzie dobrym ojcem. Po pewnym czasie spędzonym z Dylanem to uczucie wcale nie minęło, a nawet strach był silniejszy. Ale teraz to nie było już takie ważne. Dylan jest jego synem. Jego potomkiem. Był przerażony na samą myśl, że Virginia mogłaby go zabrać.

– Więc tylko dlatego rozmawiamy. Nie chcesz go zobaczyć.

– Nie słuchałeś mnie? Nie mogę wpaść z wizytą. Jestem w innym stanie. Jeśli chcesz wywołać u mnie wyrzuty sumienia…

– Ależ skąd. – Dylan właśnie zauważył kłębiące się pod biurkiem przewody od komputera i postanowił udać się w tamtym kierunku. Flynn szybko chwycił malca na ręce i posadził go sobie na kolanach.

– Nie mam zamiaru cię krytykować. Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne. Ale za jakiś czas musimy pewne rzeczy ustalić. Dla dobra dziecka. Są różne formy. Można prawnie powierzyć opiekę… Nie wiem, jak to będziesz chciała rozwiązać…

Usłyszał krótki śmiech.

– Ja nic nie muszę robić, by mieć do niego prawo. Jestem jego matką. Na razie taki układ mi odpowiada. Martw się o to sam. Poza tym to ty masz pieniądze. Możesz go zabezpieczyć.

– Podaj mi chociaż swój numer, żebym mógł się z tobą skontaktować w razie potrzeby…

Nagle usłyszał w słuchawce przeciągły sygnał. Virginia rozłączyła się… a Dylan wyciągnął łapkę, nacisnął klawisz komputera i sprawił, że trzygodzinna praca zniknęła z ekranu.

Flynn chwycił go i uniósł wysoko w powietrze, wywołując głośny śmiech malca i potoki śliny.

– Myślisz, że cię chcę? – szepnął. – Myślisz, że będę walczył o ciebie? Jesteś potworem. Wspaniałym, śliniącym się rozbójnikiem.

Dylan machał nóżkami, zachwycony całą zabawą. Wtedy w drzwiach pojawił się Bailey.

– Szefie, spóźniłeś się na zebranie.

– Już idę. – Ale gdy wstał z fotela, trzymając pod pachą Dylana, znowu czuł suchość w ustach.

Jego życie było jak żywioł. Miał dziecko, a nie wiedział, jak być ojcem. Ludzie, którymi kierował, wyprzedzili go, jeśli chodzi o dorobek twórczy. Nie potrafił dogadać się z kobietą, którą spotkał w przeszłości, a która okazała się taką egoistką, że wstyd mu było za nią.

I w dodatku był jeszcze zakochany. W Molly. Nigdy dotąd tak nie kochał i nie wiedział, że miłość może być tak ważną częścią życia. Molly nie była jego jedynym problemem, ale w jakiś sposób wszystko się z nią łączyło. Zdobycie jej szacunku oznaczało jednocześnie odzyskanie szacunku do samego siebie. Nie chciał zmieniać swego życia dla niej, lecz dla nich obojga. Bał się, że jeśli straci Molly, straci jedyną szansę zostania takim człowiekiem, jakim pragnął być.

Molly włożyła płaszcz i szukała po kieszeniach rękawiczek, gdy usłyszała głos Gretchen dobiegający z gabinetu Rynna. Była szósta i większość pracowników już wyszła. Gretchen stała na progu ubrana w dżinsową kurtkę, jakby i ona zamierzała iść do domu. Molly nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie podniesiony głos dziewczyny.

– Bardzo mi przykro, panie McGannon, ale odchodzę.

– Gretchen, widzę, że jesteś niezadowolona, ale naprawdę nie rozumiem, w czym problem…

– W panu. Nie pozwala mi pan pracować. To jest zupełne szaleństwo. Nie mogę siedzieć i nic nie robić. Za każdym razem, gdy próbuję zająć się dzieckiem, pan przychodzi i je zabiera.

– Ależ nie robię tego przez cały czas.

– Robi pan. – Gretchen zaczęła pociągać nosem. – Ja mówię nie, pan tak. Gdy tylko Dylan zapłacze, staje pan w drzwiach i patrzy na mnie, jakbym była morderczynią. Dzieci od czasu do czasu płaczą, proszę pana. Nie wiem, po co mnie pan zatrudnił. I tak nic nie wolno mi robić.

– Wielkie nieba! Nie płacz, proszę. Nie chciałem cię zranić. Porozmawiajmy o tym…

– Już rozmawialiśmy. Trzykrotnie. Pan nikogo nie słucha i nie ufa nikomu. Tylko sobie. Mam już tego dość. Odchodzę. Proszę przesłać mi pieniądze do domu.

Molly widziała, jak dziewczyna odwróciła się i wyszła. Zawahała się przez moment, a potem zajrzała przez otwarte drzwi. Flynn z bardzo głupim wyrazem twarzy siedział przy biurku.

– Widziałaś Gretchen?

– Tak.

– Mol, ona odeszła. Najzwyczajniej odeszła.

– Słyszałam.

– Rozpłakała się. Czuję się jak… Czuję się podle. Wiem, że nie zawsze zachowuję się poprawnie, ale naprawdę nie zamierzałem zranić jej uczuć.

– Nie dlatego płakała, Flynn. Była zdenerwowana. Straciła panowanie nad sobą.

Rozejrzała się. Dylan spał w swoim łóżeczku, ale pokój Flynna wyglądał jak po najeździe kosmitów. Zabawki zajmowały całą podłogę, rzeczy Flynna zostały pochowane, szuflady pozamykane, tylko na biurku piętrzyły się papiery. Było w tym coś nienormalnego.

Flynn też wyglądał jak cień prawdziwego McGannona. Miał na sobie wyprasowaną koszulę i czarne spodnie, a inaczej przystrzyżone włosy sprawiały, że wyglądał jak jakiś idiotyczny biznesmen. Ale najgorszą, najbardziej rzucającą się w oczy zmianą w jego wyglądzie był brak uśmiechu na twarzy.

Od dłuższego czasu nie było słychać ani jego serdecznego, hałaśliwego śmiechu, ani krzyków. Mówił teraz łagodnym głosem, a w jego wypowiedziach pełno było słów: „proszę" i „dziękuję". Nie opowiadał dowcipów, nie miewał dziwacznych pomysłów i zachowywał się, jakby był pod wpływem środków uspokajających. Całe biuro zamartwiało się, że Flynn jest na krawędzi załamania nerwowego.

Molly też się tym martwiła. Widziała, jak bardzo Flynn się stara, ale nie miała pojęcia, dlaczego to robi. Zdawała sobie sprawę, że cała ta metamorfoza zaczęła się od ich wspólnej nocy, ale nie mogła zrozumieć związku.

– Mol… – Flynn wstał z fotela. Widocznie przez cały czas myślał o Gretchen, bo znowu zaczął mówić o niej. – Nie wiem, dlaczego odeszła i czym tak się zdenerwowała.

– A nie wydaje ci się przypadkiem, że byłeś nieco nad – opiekuńczy w stosunku do dziecka?

Jego brwi uniosły się w górę.

– Przecież trzeba zapewnić dziecku bezpieczeństwo.

– Tak. Zgadzam się z tobą całkowicie, ale… Przecież zostawiałeś dziecko ze mną.

– No tak. Ale ty, to ty. A Gretchen, czy inna opiekunka to są obce osoby.

– Może Gretchen jest obca, ale ma więcej doświadczenia w postępowaniu z dziećmi niż my oboje. – Chyba na próżno strzępi sobie język. On tego i tak nie zrozumie. Wszyscy widzieli, jak biegał na górę, usłyszawszy krzyk Dylana. Nikogo to nie zdziwi, że Gretchen nie wytrzymała tego i odeszła. Ale wytłumaczenie czegokolwiek Flynnowi było wyjątkowo trudnym zadaniem. Poza tym był taki zdenerwowany, że zrobiło jej się go żal. Na dodatek dziecko zaczynało się budzić.

– Chyba miałeś wyjątkowo ciężki dzień. Nawet bez tej ostatniej rozmowy.

– Tak. Okropny. Dodaj do tego telefon od Virginii… – Przesunął ręką po włosach i nagle zmarszczył brwi. – Rano przyniosłaś mi jakieś papiery do przejrzenia, prawda?

– Tak. Finansowe podsumowanie miesiąca. I muszę omówić z tobą nowe sprawy. Nie mogę nic zrobić, dopóki wspólnie nie ustalimy pewnych szczegółów. Musisz mi poświęcić kilka godzin.

– Dobrze. Ale dziś naprawdę nie miałem na nic czasu. Zaraz się do tego wezmę, jeśli chcesz… Ale, co ty robisz?

– Biorę twój płaszcz i kurtkę Dylana. Już się obudził. Chyba trzeba go przewinąć. Zabieram was na kolację. – Jej głos brzmiał stanowczo. Flynn nie powinien dziś pracować. Opiekunka odeszła. Zaległości piętrzą się pod sufit, a na dodatek jest niewyspany… Ktoś musi z tym wszystkim zrobić porządek.

– Molly, przecież nie możemy zabrać nigdzie Dylana na kolację. Wiesz, jak się zachowuje.

– Tak, ale ja znam odpowiednie miejsce. Nie trać energii na kłótnie ze mną, bo i tak przegrasz. Wszyscy jesteśmy głodni. Poza tym musisz ułożyć sobie jakiś plan działania teraz, gdy Gretchen odeszła. Nikt tak dobrze nie organizuje pracy jak ja.

Wreszcie. Na jego zatroskanej twarzy pojawił się uśmiech. Zabrała się do budzenia Dylana i zamykania biura. Zaczęła ponaglać Flynna, by szli do samochodu.

Flynn wspomniał o telefonie od Virginii i zaraz zmienił temat. Od chwili gdy pojawił się Dylan, Flynn szukał pomocy tylko u jednej osoby, u niej. Molly uważała to za dobry znak, za dowód zaufania, ale jednocześnie bała się, że to nie potrwa długo. Flynn był twardy. Gdy tylko zrozumie, jak bardzo kocha swoje dziecko, nie będzie już jej potrzebował. Fakt, że nie chciał z nią rozmawiać na temat Virginii, wskazywał na to, że już zaczynają oddalać się od siebie.

Traciła człowieka, którego kochała. I zupełnie nie wiedziała, co ma robić. Teraz chciała tylko pozbyć się tych przykrych, przytłaczających ją obaw. Musiała nakarmić swoich dwóch mężczyzn. Przynajmniej w tym wypadku wiedziała, jak ma postąpić.

Flynn prowadził, a Molly wskazywała mu drogę. Uśmiechnął się, gdy zobaczył złociste łuki.

– Wiesz co, tutaj chyba nam się powiedzie – stwierdził.

Parę minut później wszystko zaczęło układać się lepiej ku zadowoleniu Molly. Flynn odprężył się nieco. Miejsce było idealne. Mnóstwo nastolatków, rodzice z dziećmi zbyt małymi, by mogły jeść w zwykłej restauracji.

Ich pociecha była chyba najgłośniejszym i najbardziej psotnym brzdącem na sali. Molly uważała, że pozostałym dzieciom brakuje charakteru, ale wynikało to chyba z jej zaślepienia. Było już za późno na udawanie, że nie pokochała malca równie mocno, jak jego ojca.

Popatrzyła na Flynna. Pochłaniał kolację, jakby od tygodnia nic nie jadł. Dylan dostał swoją butelkę, ale pełnym głosem zaczął się domagać potraw, które jedli dorośli. Flynn przez dobre pięć minut tłumaczył mu, jaki wpływ mają posiłki na inteligencję człowieka… aż wreszcie Molly nie wytrzymała.

– Dość tego. Zabiorę ci jutro wszystkie książki o wychowywaniu dzieci. Jedna frytka z pewnością nie zaważy na jego przyszłym życiu. Albo ty mu ją dasz, albo ja to zrobię.

– Myślisz, że przesadzam?

– A nie?

Flynn pospiesznie podał jedną frytkę Dylanowi, ale patrzył tylko na Molly.

– Nawet jeśli tak jest, to przynajmniej masz powód do śmiechu. – Flynn bezbłędnie wyczuł nastrój Molly.

Ale patrząc na reakcję Dylana na frytkę, oboje zaczęli się śmiać. Smakowała mu. Zachwycał się nią, rozkoszował.

Określenie „grzeczny jak aniołek" rzadko pasowało do tego malca, ale tym razem posiłek był wyjątkowo spokojny. Na nieszczęście plac zabaw znajdował się we wnętrzu restauracji. Dzieciaki oblegały go, bawiąc się na drabinkach i zjeżdżalniach. Dylan zaczął kiwać się na foteliku i wykonywać ponaglające ruchy rączkami. Nie można było nie zauważyć, że chciał pobawić się z dziećmi.

– Jesteś na to za mały – skwitował jego reakcję Flynn. Po raz pierwszy od chwili, gdy znaleźli się w restauracji,

Dylan wydał z siebie wrzask. Ludzie zaczęli patrzeć na nich. Flynn westchnął.

– Mam pozwolić mu znowu ze mną wygrać? – zapytał Molly.

– A czy masz inne wyjście? Siedź i odpoczywaj, ja z nim pójdę.

W końcu poszli oboje, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że za szczelnymi, oszklonymi drzwiami panuje piekło. Dzieci biegały we wszystkie strony, krzycząc i piszcząc. To było odpowiednie miejsce dla Dylana. Flynn, podtrzymując go ostrożnie, pozwolił mu zjechać na zjeżdżalni i pomógł wdrapać się na drabinki.

Zaskoczył kompletnie Molly, bo nawiązał do telefonu Virginii i powtórzył jej w skrócie całą rozmowę.

– Co pomyślałeś, gdy odłożyła tak po prostu słuchawkę?

– Chcesz usłyszeć prawdę? Żałowałem, że ją w ogóle poznałem i żałowałem, że ty wiesz o moim z nią związku. – Jego niebieskie oczy pełne były miłości, ale tylko przez chwilę. Musiał pilnować Dylana. Molly podniosła jakiegoś malucha, który upadł, zderzywszy się z nią.

– Gdybyś nie był z nią, nie miałbyś syna, Flynn.

– Tak. Ja też doszedłem do tego wniosku. To brzmi dziwnie w moich ustach, bo wiesz, że nigdy nie chciałem być ojcem. Ale ktoś musi kochać to dziecko. I myśleć poważnie o jego przyszłości. – W biurze otwarcie mówiono o tym, jak bardzo Flynn jest przywiązany do chłopca, tylko on wydawał się tego nie zauważać. Ale zawsze był ślepy jak kret, gdy chodziło o niego samego. – Muszę wierzyć, że Virginia zadzwoni jeszcze raz. Że zmieni zdanie i będzie chciała zobaczyć Dylana.

– Miejmy nadzieję.

– Nie uwierzę, że jest całkiem pozbawiona uczuć macierzyńskich. Może teraz jest jej z tym dobrze. Cieszy się, że obdarowała mnie tym ciężarem. Niestety, mam dziecko, ale tylko tak długo, jak ona będzie tego chciała.

Tego właśnie bała się Molly. Ze względu na siebie i na Flynna.

– Myślałeś o wniesieniu sprawy do sądu? Żebyś mógł być opiekunem dziecka?

– Zastanawiałem się nad tym. Ale nie jestem pewien, czy powinienem ponaglać Virginię. Dzwoniła dwukrotnie i za każdym razem odmawiała mi podania swojego adresu czy telefonu. Jakby tak trudno było ją znaleźć, dysponując nazwiskiem i numerem ubezpieczenia. Ponaglanie jej może być niebezpieczne. Mój adwokat powiedział mi, że fakt, iż opuściła dziecko, może być dla mnie kartą atutową, ale przecież to nie jest poker. Sądy zazwyczaj powierzają dzieci matkom. Ona może podać kłopoty finansowe jako powód swego postępowania. A ja przecież nie jestem rycerzem bez skazy. Więc mogę przegrać w sądzie, jeśli będę na nią naciskał. Oj, Molly, naprawdę nie wiem, co mam robić…

Uśmiechnęła się.

– Widzę, że masz problemy. Skończymy tę rozmowę później. – Wszystko co mówił i co przeżywał w samotności, raniło jej serce i wywoływało natłok myśli.

Na szczęście Dylan zajął go sobą całkowicie. Dzieciak śmiał się z całego serca, gdy Flynn ściągał go po zjeżdżalni, a potem unosił wysoko w powietrze. Ale w końcu mały zorientował się, że starsze dzieci zjeżdżają inaczej, z kabinki na samej górze. Dylan też tak chciał.

Molly roześmiała się. Ojciec i syn zrozumieli się w mig.

– Oj, Dylan. Uwielbiasz niebezpieczeństwo. Nie wejdziesz tam beze mnie, a ja nie mogę tego zrobić, bo całe to urządzenie może nie wytrzymać mego ciężaru. Molly przestała się śmiać.

– Flynn, chyba tam nie wleziesz. To jest tylko dla dzieci, spójrz, tam jest napis…

– Wiem, ale Dylan chce tam wejść. Tak dobrze się bawi… – Flynn przyjrzał się uważnie konstrukcji i zaczął ją badać pod względem wytrzymałości.

– Flynn! Przecież nie zmieścisz się do kabinki. – Kilkoro dzieci zaczęło się przyglądać i zachęcać Flynna, by wszedł na górę z Dylanem.

Molly otworzyła usta ze zdziwienia. Ten głupek zaczął wspinać się po plastykowej drabince i po chwili zniknął we wnętrzu kabinki.

Po paru sekundach w otworze pojawił się Dylan podtrzymywany w pasie przez Flynna. Dzieciak machał rączkami z podniecenia i wrzeszczał radośnie.

– Złapiesz go, gdy zjedzie na dół, Mol?

– Oczywiście. – Kiedy złapała malca, uniosła go wysoko tak, jak robił to Flynn, ale po chwili spojrzała na zjeżdżalnię.

Głowa, ręce i ramiona Flynna wystawały z otworu kabinki. Nie mógł się ani wycofać, ani przepchnąć do przodu.

– Mol? Mam mały kłopot. Chyba utkwiłem tu na dobre.

– Znasz tego idiotę? – zapytała Molly Dylana. – Ja w każdym razie nie mam zamiaru przyznawać się do tej znajomości. Chodź, zjemy jeszcze jedną frytkę…

– Mol! Mol! Nie zostawiaj mnie tu!

Загрузка...