ROZDZIAŁ IX

Mimo wszystkich oszałamiających wydarzeń i niewielkiej ilości snu przez ostatnie noce następnego ranka Irsa obudziła się wcześnie. Zostawiła Rustanowi swoje wąskie posłanie, pocałowawszy go przedtem w czubek nosa i w usta. Nie obudził się od leciuteńkiego dotknięcia.

Ubrała się i wymknęła do jego pokoju, by przesłuchać do końca powieść Rustana, musiała jak najszybciej poznać zakończenie. Kiedy jednak włączyła magnetofon, doznała szoku. Rozległ się łagodny głos Rustana:

„Irso, moje kochanie! Jest noc i ty śpisz, a ja przyszedłem tutaj, żeby ci powiedzieć coś, czego inaczej nie odważyłbym się wyznać. Kocham cię, Irso, i ty pewnie o tym wiesz. Dzięki ci za to, że dzisiejszej nocy uczyniłaś mnie aż tak szczęśliwym! Czy wiesz, jakie jest moje największe marzenie? Chciałbym być z tobą już na zawsze. Przeżywać takie chwile w przyszłości jak najczęściej, stworzyć z tobą rodzinę, żyć z tobą tutaj swobodnie, bez zakazów i ograniczeń. Nigdy jeszcze nie byłem taki szczęśliwy jak teraz, Irso. Niezależnie od tego, co się stanie później, ta noc była najpiękniejsza w moim życiu. Ja wiem, że wszystkie moje pragnienia to utopia i nie chciałbym, byś odpowiadała na to, co tu mówię. Obiecaj mi to! Ja ci to po prostu musiałem powiedzieć! Jutro rano znowu cię spotkam. Jeszcze nie koniec mojego krótkiego urlopu z piekła”.

Po tych nagranych nocą słowach następował dalszy ciąg powieści. Irsa musiała jednak na chwilę wyłączyć magnetofon, żeby się nacieszyć tym, co usłyszała. Nie, oczywiście, że nie mogła na to odpowiedzieć! Ale gdyby on zapytał raz jeszcze… Wiedziała, jaka by wtedy była jej odpowiedź.

Po kilku minutach ponownie włączyła magnetofon, a w pół godziny później dostrzegła kącikiem oka, że do pokoju wszedł Rustan, ale szepnęła tylko rozpromieniona: „Dziękuję za wiadomość”, i uścisnęła gorąco jego dłoń. Rustan pocałował ją delikatnie we włosy, ale nie chciał przeszkadzać, więc wyszedł.

Dopiero kiedy za jakiś czas powrócił z informacją, że pora iść na śniadanie, ocknęła się z zasłuchania i przecierając oczy wyłączyła magnetofon. Dotarła już prawie do samego końca. Chętnie by wysłuchała również tego ostatniego fragmentu, ale nie chciała okazywać braku uprzejmości rodzinie, nie pokazując się przy śniadaniu.

Na dole czekała prawdziwa niespodzianka. Zjawił się mianowicie Viljo Halonen, z usztywnionym kolanem, ale poza tym w dobrej formie.

Irsa ucieszyła się na jego widok. I uspokoiła, bo przecież wiedziała, że on jest przyjacielem ich obojga, jej i Rustana. Nie są więc już teraz samotni w swojej walce przeciwko… No właśnie, przeciwko komu czy czemu? Przeciwko strażnikom Rustana? Straszne słowo, chodzi przecież o jego najbliższą rodzinę!

Oboje z Rustanem pytali, oczywiście, o samopoczucie Viljo.

– O, jakoś udało mi się wyjść z wypadku bez większego szwanku. Ale najbardziej się cieszę, widząc cię w dobrym zdrowiu i znowu bezpiecznym w domu, Rustanie. Wydawało mi się, że twoja biała laska została w moim samochodzie. Dzwoniłem do warsztatu samochodowego, gdzie policja go odholowała, ale żadnej laski tam nie było.

– Mam ją tutaj, w swoim pokoju. Myślisz, że mógłbym się bez niej obejść? Co powiedziała policja?

– Ci dwaj mężczyźni nie zostali jeszcze zidentyfikowani, ale przekazałem policji informacje na temat Hansa Lauritssona, więc pewnie już podjęli ten wątek śledztwa.

Edna wybuchnęła płaczem, a Michael zaczął ją pocieszać.

– Mamo, to wszystko nie może cię tak denerwować – mówił. – Przecież odzyskałaś Rustana, cały i zdrowy wrócił do domu.

Nie wiadomo dlaczego zabrzmiało to jak groźba, jakby nakazywał jej się cieszyć, a nie płakać.

– Mój syn, którego tak okropnie zaniedbałam, porzuciłam i… – szlochała. – Jak ja jeszcze kiedyś będę się mogła cieszyć? Wybacz mi, ale to wszystko dało się twojej biednej matce bardzo we znaki.

Veronika rozmawiała wesoło z Viljo. Jak to kobiety rozkwitają, gdy tylko w pobliżu pojawi się przystojny mężczyzna. Irsa jednak miała dojmujące poczucie, że Veronice musi chodzić o coś całkiem innego. Ten jawny flirt miał w kimś innym wzbudzić zazdrość!

I dobrze wiedziała, o kogo to chodzi.

Maleńka cząstka jej osobowości pomyślała złośliwie: Za późno, moja kochana, za późno! Niepotrzebnie się tak wysilasz!

Ale czy rzeczywiście było na cokolwiek za późno? Rustan ją teraz kochał, ale czy to nie jest tylko zauroczenie nowością? Czy gdyby mógł zobaczyć je obie, to nie wybrałby natychmiast Veroniki?

Przywołała się do porządku. Nie wolno sobie pozwalać na takie żałosne myśli. Jeśli kiedykolwiek, to z pewnością teraz miała powody, by lepiej oceniać samą siebie, ale jeśli o takie sprawy chodzi, to Irsa była przypadkiem beznadziejnym. Irsa Folling nie ma żadnej wartości, wygląda też okropnie. Koniec, kropka!

Po śniadaniu wrócili z Rustanem do pokoju, by mogła wysłuchać zakończenia powieści. Pozostał już tylko kawałek i szybko się z tym uporała.

Rustan odmówił Viljo, który chciał iść z nimi, by porozmawiać.

– Nie chciałem, żeby słuchał tego, co napisałem. No, i jaka jest twoja ocena, Irso? – zapytał lekko spięty.

– Jeśli nie jestem kompletną idiotką, to każde wydawnictwo powinno to od ciebie kupić – powiedziała. – Wiesz, ze względu na swoją podwójną izolację widzisz życie inaczej niż większość ludzi i przez to możesz nas bardzo dużo nauczyć. Osobiście uważam, że powieść jest bardzo dobra, i chętnie bym ją dla ciebie przepisała. Zaznaczyłam sobie kilka szczegółów, o których chciałabym z tobą później jeszcze podyskutować, ale teraz powinniśmy chyba ruszać do miasta.

– Oczywiście. A ja już teraz wiem, jak powinienem przebudować tę całą scenę miłosną – wtrącił nieśmiało, kiedy już byli na korytarzu.

Irsa roześmiała się niepewnie.

– Mam nadzieję, że nie tylko dlatego zachowałeś się wczoraj tak…

Położył rękę na jej barku.

– Jasne, że tylko dlatego! – roześmiał się z czułością, a ona przytuliła się do niego na ułamek sekundy, by znowu poczuć ciepło jego ciała. – Odmieniłaś całe moje życie, Irso. Cały świat się zmienił. Nie wiem, jak zdołam ci kiedykolwiek za to podziękować – rzekł głosem pełnym miłości.

– A myślisz, że ty mojego życia to nie odmieniłeś? Chyba nie musimy sobie nawzajem za nic dziękować.

Irsa chętnie porozmawiałaby z Viljo, ale jakoś nie nadarzyła się okazja. Był to rzeczywiście sympatyczny młody człowiek o ujmującym sposobie bycia i tak wiele zrobił dla Rustana. Powinni mu oboje okazywać więcej zaufania, nie traktować go tak samo jak członków rodziny Garp-Howard. Czuł się pewnie boleśnie zraniony, ale cóż mogła na to poradzić. Członkowie rodziny byli dosłownie wszędzie, śledzili ich niczym sępy.

Viljo spoglądał od czasu do czasu na Irsę w całkiem szczególny sposób. Jakby w tajemnicy ją podziwiał, ale nie chciał wchodzić w drogę Rustanowi. Tak jej się wydawało, ale to przecież niemożliwe! Nie należę do kobiet, o które mężczyźni się biją, pomyślała znowu, nienawidziła tych swoich kompleksów, z których nie była w stanie się wydobyć.

Kiedy Irsa i Rustan zaczęli się przygotowywać do wyjazdu na stały ląd, zrobiło się okropne zamieszanie. Edna wymyślała jedną przeszkodę za drugą.

– Czy mógłbym wreszcie dostać klucz od łodzi? – wybuchnął Rustan ze złością i w niczym teraz nie przypominał tamtego sympatycznego chłopca z fotografii. Powrócił znowu twardy, uparty Rustan, zamknięty w zimnym pancerza

– Przecież ty nie możesz prowadzić motorówki! – protestowała Edna. – I o ile wiem, Irsa też nie!

– Możemy przecież wziąć łódź wiosłową.

– Za bardzo wieje, a Klemens nie ma czasu!

– My też nie mamy czasu – dodał Michael.

Viljo wtrącił pospiesznie:

– Ja mógłbym ich zawieźć.

Irsa spojrzała na niego z wdzięcznością i stwierdziła, że jej spojrzenie sprawiło mu radość.

– Mowy nie ma – odparł na to Michael. – Podczas twojej nieobecności nazbierało się mnóstwo pilnych spraw.

Irsa mocno uścisnęła rękę Rustana i oznajmiła spokojnie:

– To szkoda, bo właściwie to ja zamierzałam dzisiaj wyjechać…

Nagle jakby wszystko w pokoju pojaśniało.

– No, jeśli rzeczywiście masz zamiar już nas opuścić, droga Irso, to chyba będę ci mogła wypożyczyć Klemensa – rzekła Edna i podeszła do telefonu.

Wróciła za moment.

– Wszystko w porządku – oznajmiła. – Będzie na ciebie czekał na nabrzeżu. Pożegnaj się z twoją przyjaciółeczką, Rustanie.

– Ależ ja ją odprowadzę na lotnisko! Chociaż tyle mogę dla niej zrobić – wykrzyknął Rustan, który natychmiast zrozumiał wybieg Irsy.

Członkowie rodziny wymienili między sobą spojrzenia. Zdaje się, że to taki zwyczaj w tym domu, porozumiewać się wzrokiem, żeby Rustan się w niczym nie zorientował. Przywykli do tego tak bardzo, że zapomnieli, iż Irsa dobrze widzi.

– Oczywiście, że powinieneś pojechać, Rustanie – rzekła Veronika pospiesznie.

I nikt już więcej im nie przeszkadzał, oboje przygotowywali się do drogi. Trwało to aż do chwili, gdy znaleźli się obok Klemensa na kei i Irsa weszła do motorówki, a potem wyciągnęła rękę, by pomóc Rustanowi. Wtedy w stróżówce ostro zadzwonił telefon i natychmiast z budki wybiegł wartownik.

– Panie Garp! – wołał. – Proszę natychmiast wracać do domu! Pańska matka ma poważny atak. To serce!

– O, nie! Na to nie dam się nabrać! – wysyczał Rustan przez zęby. – Chodź tu, Klemens! Podaj mi rękę! Sam wejdę do łodzi, jeśli mi tylko pokażesz…

Ale Klemens się wahał.

– Nie możesz tak zostawić matki – powiedział. – Jest poważnie chora.

Głupia myśl przyszła Irsie do głowy. Nagle wydało jej się, że Klemens dziwnie zwlekał z wprowadzeniem Rustana do łodzi i że rzucał niespokojne spojrzenia w stronę wartowni, jakby czekał na sygnał…

W tej samej chwili na nabrzeże wbiegł Michael.

– Rustan, to poważna sprawa! – wołał. – Klemensie, sprowadź w drodze powrotnej doktora Sundblada, dobrze?

Irsa zwróciła uwagę, że wymienił inne nazwisko lekarza niż to, które wspominał Rustan. Bez słowa wstała, by wysiąść z łodzi.

– Zaraz będę z powrotem – rzucił Klemens Michaelowi i włączył silnik. Irsa i Rustan krzyknęli, ale nie byli w stanie nic zrobić. Ona została w łodzi, on na kei.

Jeszcze raz rodzina zdołała izolować Rustana.


W łodzi Irsa nie rozmawiała z Klemensem. Była kompletnie załamana. Wiedziała aż za dobrze, że teraz nie ma już żadnej możliwości zobaczenia Rustana. I co się teraz z nią stanie?

Nie zamierzała się jednak poddawać. Teraz Rustan należał do niej, kochali się nawzajem i była gotowa zrobić dla niego wszystko. Będzie musiała do niego zadzwonić… Nie, oni jej z pewnością przeszkodzą. Postanowiła jednak, że zatrzyma się w mieście, w hotelu, i…

– Otrzymałem polecenie, żeby odstawić panienkę na lotnisko – oświadczył nagle Klemens.

– Nie, dziękuję, wezmę taksówkę – rzekła Irsa.

– Ale pani Garp-Howard…

– Od tamtej pory pani Garp-Howard zdążyła już dostać ataku serca. Ważniejsze jest teraz, żebyście jak najszybciej zawieźli jej doktora. Ja sobie poradzę.

Wpadasz we własną pułapkę, droga Edno, pomyślała z satysfakcją. Klemens nic więcej nie powiedział, ale miał bardzo zdecydowaną minę.

Gdy dotarli do nabrzeża, próbował wyskoczyć na ląd przed nią, ale Irsa go uprzedziła, błyskawicznie znalazła się na kei. Poprzedniego dnia widziała postój taksówek i teraz modliła się w duchu, żeby stał tam jakiś samochód.

Taksówka czekała i zanim Klemens zdążył zacumować łódź i dobiec do własnego auta, ona była już dawno w taksówce, która wiozła ją w stronę miasta.

Poprosiła kierowcę, by jechał z największą dopuszczalną szybkością, a może jeszcze trochę szybciej. W rekordowym czasie dotarła do celu i znalazła się w poczekalni doktora Leino. Taksówkarzowi poleciła powiedzieć, gdyby go ktoś o to pytał, że odwiózł ją na lotnisko, i wręczyła mu ekstra banknot za tę przysługę. Był to młody człowiek i naturalnie bardziej go interesowała dziewczyna niż jakiś stary sternik łodzi, więc Irsa nie musiała się obawiać, że ją wyda.

Doktor Leino nie zaczął jeszcze codziennych przyjęć pacjentów, więc Irsa mogła z nim porozmawiać kilka minut w gabinecie.

– Sprawa dotyczy Rustana Garpa – poinformowała.

– Domyślam się, że chodzi o juniora?

– Tak, to mój najlepszy przyjaciel i chciałabym dla niego wyłącznie dobra. Ja wiem, że pana doktora obowiązuje tajemnica zawodowa, ale problem jest niezwykle poważny. Dlaczego, to wyjaśnię później. Czy może mi pan powiedzieć, jakie są szanse, żeby odzyskał wzrok?

Doktor odchylił się na krześle i zastanawiał się przez jakiś czas, zanim odpowiedział:

– Nasze oko to bardzo skomplikowane urządzenie, panno Folling. I niesłychanie wrażliwe. W przypadku Rustana… Tak, trzeba się liczyć z faktami: wtedy, kiedy stało się nieszczęście, został po prostu zaniedbany. Wtedy, kiedy stracił wzrok. Ja nie miałem z tym nic wspólnego, ale wiem, że jeździł na badania do Helsinek i tam dawano mu spore szanse. Powinien był być operowany, jak tylko w szpitalu zwolni się miejsce. W tym czasie mieszkał w instytucie dla niewidomych. Zanim doszło do operacji, wróciła jego rodzina z Australii, a potem coś się musiało stać z jego miejscem w kolejce, albo ktoś coś przeoczył, albo szpital skreślił go przez pomyłkę czy może na czyjeś polecenie, nie wiadomo, dość że nigdy operowany nie był, nikt też nie usiłował wyjaśnić sprawy ze szpitalem. Dopóki w ich zakładach nie pojawił się Viljo Halonen. Rustan miewał niekiedy straszne bóle głowy i Viljo zaczął badać jego oczy. Odkrył wtedy, że chodzi o uszkodzenie, które można było operacyjnie skorygować już dawno temu. Ale czy teraz jeszcze można? Prawdopodobnie jest już za późno.

Irsa jęknęła zgnębiona.

– No a Rustan sam? On się wcześniej operacji nie domagał?

– Nie. Rodzina musiała widocznie uznać, że przypadek jest beznadziejny. Tak go w każdym razie informowano. Sam już nie wiem. Teraz doszło do tej operacji dlatego, że właśnie Rustan tak rozpaczliwie o nią prosił. Ale nie oczekujemy cudów.

Irsa poczuła ukłucie w sercu.

– Operacja doszła do skutku, powiada pan?

– Oczywiście, przecież musi pani o tym wiedzieć. Teraz powinno już być po zabiegu, chociaż to dziwne, że nie dostałem żadnej wiadomości ze Szpitala Karolińskiego. Wysłaliśmy go do Sztokholmu, bo tutaj w Finlandii musiałby zbyt długo czekać. A pani o niczym nie słyszała?

Oj, pomyślała Irsa. Oj, oj, teraz znowu się wszystko wywróciło do góry nogami! Bo skoro jest tak, jak mówi doktor, to ze szpitala rzeczywiście ktoś dzwonił. Dlaczego więc rodzina Rustana twierdzi, że było to oszustwo?

Potrzebowała trochę czasu, żeby to wszystko przetrawić, na razie nie dostrzegała żadnego związku pomiędzy poszczególnymi wydarzeniami.

– Doktorze Leino, Rustan nigdy nie dotarł do Szpitala Karolińskiego. Został oszukany. Nie wiem tylko, jak do tego doszło ani w jakim celu to ukartowano. Teraz wiem tylko jedno: prosto stąd idę na policję!

– Nigdy tam nie dotarł? – zapytał doktor wstrząśnięty. – Niczego nie pojmuję.

– Ani ja! Rustan przyjechał do Sztokholmu, a tam poinformowano go, że operacja musi zostać na jakiś czas odłożona, bo należy mu przeszczepić rogówkę, a w tej chwili brak odpowiedniego dawcy.

– Przeszczepić rogówkę? Przecież to w jego przypadku nie ma najmniejszego sensu!

Irsa wstała gotowa do wyjścia.

– Czy sądzi pan, że istnieje jeszcze szansa, by przyjęto go do szpitala?

Lekarz miał zatroskaną minę.

– Trudno mi powiedzieć. Kontakt został zerwany, a niestety, kolejki są długie i jeśli chory przegapi swoje miejsce, to potem może być trudno.

– Och, biedny Rustan – westchnęła Irsa.

Stary doktor wstał i położył jej rękę na ramieniu.

– Proszę iść na policję, panno Folling! To wszystko wydaje mi się bardzo skomplikowane i, powiedziałbym, mętne. I proszę mi później powiedzieć, jak się sprawy mają, dobrze? Zrobię wszystko, żeby Rustan otrzymał kolejny termin operacji, ale szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby można było wiele dla niego zrobić. Myślę, że trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: małe jest prawdopodobieństwo, że będzie jeszcze kiedyś widział.

Irsa pospiesznie otarła kilka łez i zmusiła się do bladego uśmiechu.

– W takim razie przynajmniej ja nie powinnam go zawieść. On był straszliwie samotny, doktorze Leino, ale ten czas już minął.


Komisarz policji Armas Vuori miał tego dnia wolne, ale Irsę skierowano do jego domu. Zastała go, jak się mocował z kosiarką, miał bowiem zamiar uporządkować trochę bujny trawnik wokół swojej willi.

Był to człowiek niedużego wzrostu, proporcjonalnie zbudowany, z jego postaci emanował spokój i wielki autorytet. Zza okularów spoglądały na rozmówcę dobre, inteligentne oczy. Z głębi domu dochodziły głosy kilkorga dzieciaków, które się o coś zaciekle kłóciły.

Irsa przedstawiła się i poprosiła o chwilę rozmowy, a on zaproponował, by usiedli pod drzewem na ogrodowych krzesłach.

– Komisarzu Vuori, czy pamięta pan Rustana Garpa?

– Oczywiście! Dla mnie i moich kolegów tamten nieszczęśliwy wypadek zawsze jest powodem do poważnych wyrzutów sumienia. Ale nie widziałem go od wielu lat.

– Mam wrażenie, że Rustan znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie, i przyszłam do pana prosić o pomoc. Jako komisarza policji, ale też pewnie jako jedynego przyjaciela, jakiego Rustan ma w tym mieście. Pominąwszy Viljo Halonena, ale z nim nie mam teraz kontaktu.

Bystrooki policjant przyglądał jej się z uwagą.

– Czy to jest oficjalna prośba?

– Tego jeszcze nie wiem, chociaż Rustan już i tak został zamieszany w sprawę, w której prowadzi dochodzenie policja norweska. Chcę pana prosić o radę. Ale i o pomoc. Boję się, że on mógłby zrobić coś desperackiego, na przykład próbować przepłynąć wpław na stały ląd.

– Proszę wyjaśnić mi to dokładniej!

– Pan poznał jego rodzinę, prawda?

Armas Vuori nie zdołał ukryć nieprzyjemnego grymasu.

– Jego ojciec był wspaniałym człowiekiem – odparł dyplomatycznie.

Awersja policjanta do reszty rodziny znacznie ułatwiła Irsie sprawę.

– Może będzie najlepiej, jeśli opowiem całą historię?

– Chyba tak, będę pani wdzięczny!

Irsa opowiedziała więc o dziwnym telefonie ze Sztokholmu od jakiegoś nieznajomego kuratora, który chyba mimo wszystko okazał się prawdziwy, o Hansie Lauritssonie i o makabrycznym znalezisku w norweskich lasach. Kiedy dotarła do własnego udziału w tym dramacie, nie przemilczała niczego z wyjątkiem swego uczuciowego stosunku do Rustana. Chociaż bystry policjant sam się pewnie wszystkiego domyślił. Starała się co prawda opisać wizytę w domu rodzinnym Rustana obiektywnie i bezstronnie, chciała bowiem być wobec niego lojalna i nie obgadywać za plecami jego najbliższych, ale Armas Vuori bardzo dobrze rozumiał jej uczucia.

– Ja ich znam – oznajmił krótko.

Irsa odważyła się na ostrożne pytanie:

– Czy oni… często bywają w towarzystwie? Chodzi mi o to, że tacy młodzi ludzie jak Michael i Veronika nie mogą się przecież tak bardzo izolować od świata i spędzać czas tylko na swojej wyspie.

– Ona często bywa w mieście, wiele też wyjeżdża, jak mi się zdaje. Obraca się w najlepszych kręgach, pojawia się na dancingach w hotelu, ale Michael Howard jest zajęty wyłącznie fabryką. Żywi zdaje się wielkie ambicje, żeby prowadzić przedsiębiorstwo na wysokim poziomie. Matka ma też kilka przyjaciółek w mieście, z najlepszych sfer, natomiast Rustan nie pokazuje się nigdy.

– Z najlepszych sfer?

– Chodzi mi o najbogatszych, rzecz jasna – odparł Armas Vuori z cierpkim uśmiechem. – Ich zdaniem to są najlepsze sfery.

– A Klemens?

– Ten ich zaufany człowiek? Teraz na wyspie nie pozostał już nikt z tych, którzy tam pracowali za czasów Rustana Garpa seniora. Cały personel został po przyjeździe Howardów wymieniony.

– Dlaczego Viljo Halonen tak często bywa na wyspie?

– On tam mieszka. W małym domku na terenie posiadłości.

Irsa widziała ten domek. Więc to Viljo tam mieszka? Nic dziwnego, że tyle czasu spędza z rodziną! Irsa natychmiast wybaczyła mu wszystkie jego poufałości z Howardami.

Armas Vuori rzekł w zamyśleniu:

– Z tego, co pani mówi, wynika, że tylko on jeden stara się rozumieć problemy Rustana. Przez jakiś czas ludzie gadali, że on i Veronika mają się ku sobie, ale widocznie wszystko rozeszło się po kościach.

Viljo poszedł po rozum do głowy, pomyślała Irsa z satysfakcją.

Podjęła znowu swoją opowieść. Policjant zadawał od czasu do czasu inteligentne pytania, które wskazywały, że bardzo uważnie śledzi jej słowa. Kiedy skończyła, wstał i powiedział:

– Przepraszam na chwileczkę, muszę zatelefonować.

Irsa wciąż siedziała na ogrodowym krześle. Jak dobrze było mieć nareszcie kogoś, na kogo można złożyć przynajmniej część odpowiedzialności.

Vuori wrócił.

– Rzeczywiście Interpol pytał policję fińską, czy nie jest jej znany Rustan Carr, którego zwłoki znaleziono w norweskich górach. Nikt jednak nie pomyślał, żeby to mogło chodzić o Rustana Garpa. Zresztą rodzina go nie szukała. Co pani ma teraz zamiar robić, panno Folling? Czy może raczej Irso, jeśli pozwolisz.

– Oczywiście, będzie mi miło. Zamierzam w jakiś sposób wrócić do Rustana na wyspę.

– Sama sobie nie poradzisz. Wystarczy, że powiedzą strażnikowi, iż jesteś niepożądanym gościem, a potraktuje cię jak szpiega. Pojadę tam z tobą, ale najpierw muszę wykonać mnóstwo różnych czynności, żeby wdrożyć śledztwo. Chętnie bym cię zaprosił, żebyś zamieszkała u nas, ale moja żona jest okropnie przeziębiona, ledwie trzyma się na nogach. Może więc mógłbym cię odwieźć do hotelu? Zabiorę cię stamtąd, jak już wszystko załatwię. Nie wiem, ile czasu mi to zabierze, ale czekanie może być dosyć długie.

Irsa bardzo się niepokoiła o Rustana i chciałaby do niego wrócić natychmiast, ale nie miała wyjścia, skinęła głową, że się zgadza.

Jak na ironię musiała znowu zamieszkać w tym okropnie drogim hotelu, który znała z ubiegłego lata. Dyskretnie przeliczyła swoje pieniądze i stwierdziła, że na jedną noc wystarczy, a później poszła do swego pokoju dręczona niepokojem.

Czekanie rzeczywiście okazało się długie. Irsa zdążyła zjeść obiad w hotelowej restauracji i rozwiązała w swoim pokoju dwie krzyżówki, zanim Armas Vuori zadzwonił.

Ale wciąż jeszcze nie był gotów do wyjazdu.

– Odkryliśmy mnóstwo bardzo dziwnych rzeczy, Irso – oznajmił. – Poleciliśmy specjaliście przejrzeć finanse firmy, ale one zdają się być w zupełnym porządku. Natomiast przy okazji znaleźliśmy coś innego. Wciąż jeszcze czekam na jedną rozmowę, ale jak tylko ją skończę, zaraz przyjadę po ciebie do hotelu. Bądź gotowa, nawet gdyby miało to długo potrwać.

– Dam sobie radę. Czy nie mógłbyś zatelefonować do Viljo i poprosić go, by się opiekował Rustanem? Taka jestem niespokojna!

Armas Vuori wahał się.

– Myślałem już o takiej możliwości. Ale zdecydowaliśmy się pracować dyskretnie i na razie nie wzbudzać uwagi nikogo na wyspie.

– Rozumiem. A jak my się tam dostaniemy?

Komisarz roześmiał się serdecznie.

– Nie obawiaj się! Nie będziemy korzystać z pomocy Klemensa ani nikogo z rodziny. Policja ma własną motorówkę.

– Będziemy musieli wypłynąć z miejskiej przystani?

– Kto tak powiedział? Przyjaciele Rustana znają każdą zatoczkę na wyspie jeszcze z chłopięcych lat.

Brzmiało to uspokajająco. Irsa usiadła, by znowu czekać.

Rustan… Co on teraz robi? Dygotała ze zdenerwowania. Chyba się domyśla, że ona nie wyjechała? A może jest przekonany, że został całkowicie opuszczony, że jest jeszcze bardziej samotny i izolowany niż kiedykolwiek przedtem, wydany na łaskę i niełaskę swojej okropnej rodziny?

A może powinna zatelefonować? Usłyszeć jego głęboki głos w telefonie, słyszeć słowa tuż przy swoim uchu, upewnić się, że żyje…

Nie, na Boga, o czym ona myśli! Rustan znajduje się na wyspie, a to przecież dla niego najbezpieczniejsze miejsce na świecie, tam nikt obcy nie ma do niego przystępu. Jest ze swoją najbliższą rodziną.

To ostatnie jednak za bardzo Irsy nie uspokajało!

Mimo wszystko jednak telefonować nie mogła. Rodzina Rustana musi wierzyć, że Irsa odleciała pierwszym samolotem do Helsinek. Och, Rustanie, czekaj na mnie! Nie podejmuj żadnych pochopnych decyzji!

A co robią inni?

Nic nie mogła poradzić na to, że śmiertelnie boi się jego rodziny. Nie ze względu na siebie, bo w czym mogli jej zaszkodzić? Ale ze względu na Rustana. Byli wobec niego tak przesadnie dobrzy, troskliwi i tak się nim przejmowali, że w Irsie wzbudzało to wyłącznie podejrzenia i strach przenikający ją do szpiku kości.

Omal nie doznała szoku, gdy przypomniała sobie, że jakiś czas temu, dzisiaj rano, Edna dostała ataku serca. A ona przez cały dzień nie poświęciła temu ani jednej myśli! Może to poważna sprawa? Może Edna leży w szpitalu i walczy ze śmiercią? Irsę ogarnęły ciężkie wyrzuty sumienia. Może powinna by zatelefonować do szpitala?

Owszem, to akurat mogła zrobić.

Usłyszała odpowiedź taką, jakiej się w głębi duszy spodziewała. Pani Garp-Howard była w szpitalu przed południem, ale już wróciła do domu. To nie był atak serca, to tylko nerwy.

Sumienie Irsy zostało uspokojone.

Nad miastem zaczął już zapadać zmierzch w kolorze indygo, kiedy komisarz nareszcie pojawił się w hotelu. I natychmiast oboje z Irsą wyruszyli w drogę policyjnym samochodem.

– Zepsułam ci wolny dzień – powiedziała Irsa z żalem.

Armas zagryzł wargi.

– Zainteresowałaś nas bardzo dziwną sprawą, Irso. Wygląda na to, że to wszystko sięga daleko poza granice Finlandii. A wolny dzień odbiorę sobie kiedy indziej. Natomiast może teraz mam szansę zadośćuczynić krzywdzie, którą jako chłopcy wyrządziliśmy Rustanowi.

– To przecież nie była wasza wina – wtrąciła zaskoczona.

– Bezpośrednio nie. Ale on był z nas najmłodszy, a to my wymyśliliśmy te wybuchy. Oczywiście, nie mogliśmy przewidzieć wszystkiego, a on był zbyt niecierpliwy i za szybko wybiegł do przodu, ale wiesz, po czymś takim człowiek ma zawsze wyrzuty sumienia, czuje się winny…

– Tak, rozumiem.

– Chciałbym ci też powiedzieć, że ci dwaj, którzy was ścigali i zginęli potem w wypadku koło Trysil w Norwegii, zostali potem zidentyfikowani. Od tego wieczora, kiedy zepchnęli Hansa Lauritssona w przepaść, mieszkali w pobliskim hotelu. Byli to Szwedzi ze Sztokholmu, jeden z nich urodził się w USA, ale ich nazwiska nie mówią nam absolutnie nic, w ogóle nie pasują do całej tej historii.

– A co pasuje?

– To na razie są tylko teorie, na nic nie ma żadnych dowodów i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak je zdobędziemy. Ale uważam, że Rustan w dalszym ciągu znajduje się w niebezpieczeństwie. Musimy spróbować przemycić go jakoś z wyspy na ląd.

– Z wielką radością! – zawołała Irsa, bo to potwierdzało jej własne obawy co do bezpieczeństwa Rustana. – Ale jak go stamtąd zabrać? Wyspa jest przecież jego domem, nie można go zmuszać, by z niej po kryjomu uciekał.

– Nie, oczywiście, że nie.

W ciągu dnia zerwał się wiatr i powierzchnię jeziora pokryła piana. Irsa bała się trochę, ale Vuori najwyraźniej nie sądził, by wyprawa motorówką była w najmniejszej mierze niebezpieczna.

Zatrzymał samochód przy brzegu daleko od przystani. Tam czekał na nich jeszcze jeden policjant. Powitał Irsę milczącym ukłonem i w ogóle się nie odzywał. Zamknięty w sobie Fin z głębokich borów.

Szybka, cicha motorówka płynęła wzdłuż brzegu, dopóki pokryty lasem kraniec wyspy nie znalazł się za nimi. Wtedy Armas skierował łódź ku wyspie przez wodę tak wzburzoną, że Irsa poczuła ssanie w dołku.

Wkrótce znaleźli się w zacienionej zatoczce.

Kiedy szli przez gęsty sosnowy las, wiatr w koronach drzew szumiał niczym potężne, głucho brzmiące organy.

– W nocy będzie sztorm – oświadczył Armas Vuori spokojnie.

Naprawdę? pomyślała Irsa. Według niej sztorm szalał już od dłuższego czasu, a i noc zapadła co najmniej przed godziną. Nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że ten milkliwy policjant całkiem po prostu mówi tylko po fińsku i dlatego się do niej nie odzywa. On i Armas wymieniali od czasu do czasu jakieś uwagi po fińsku właśnie.

– Dowiedzieliście się czegoś na temat Hansa Lauritssona? – zapytała.

– Są pewne dane na temat jego tożsamości, ale to wszystko na razie nie bardzo się ze sobą łączy. To morderstwo w Norwegii jest absolutnie niezrozumiałe.

– Więc nie sądzisz, że może chodzić o kidnaping?

– Nad tą teorią również pracujemy, ale tymczasem nie znaleźliśmy jeszcze niczego, co by ją potwierdzało.

Nic więcej powiedzieć nie chciał, więc Irsa musiała sama borykać się ze wszystkimi swoimi wątpliwościami, na które nie znajdowała odpowiedzi. Nie miała pojęcia, w jakim miejscu na wyspie się znajdują, ale Armas zdawał się znać tu każdy kamień.

– Uff – rzekła z drżeniem. – Rustan powiedział kiedyś, że las ma wiele oczu, i teraz rozumiem, co miał na myśli. Czuję się tak, jakby nas ktoś obserwował, czyjeś niewidzialne oczy.

– Bo też i jesteśmy obserwowani. Każdy ptak, każda wiewiórka siedząca na drzewie, śledzi nas teraz z uwagą. Sowy, lisy, wszystkie leśne zwierzęta przyglądają się nam przestraszone. Tak jest, las ma wiele oczu.

– Żeby tylko żaden człowiek się nam nie przyglądał, to już będę zadowolona.

– Nie, ludzie siedzą raczej w swoich… Cicho!

Zatrzymał się i chwycił ją za ramię. Wiatr wiał w ich stronę i przez jego głośny szum usłyszeli czyjś głos.

Rozpaczliwy, pełen skargi głos kobiecy. Bardzo się starali zrozumieć słowa.

– Rustan! Ratunku! – wołał głos. – To ja, Irsa! Chodź, pomóż mi!

Загрузка...