ROZDZIAŁ XII

Na ulicy komisarz Vuori powtórzył pytanie:

– Gdzie wyrzuciłaś tę laskę?

– Och, pewnie już dawno temu została znaleziona – odparła Irsa. – Gdzie to było? Staliśmy wtedy na brzegu, na wyspie, kiedy mieliśmy ułożyć Rustana w łodzi policyjnej. Viljo powiedział: „Pomóż nam. Wyrzuć nareszcie tę połamaną laskę i przytrzymaj tutaj”, albo coś w tym rodzaju. No i ja posłuchałam.

– Wyrzuciłaś laskę na brzeg?

– Nie.

– Wrzuciłaś ją do jeziora?

– Nie. Poczekaj, niech się zastanowię. Nosze… Trzymałam, o tak… O mój Boże, ja tę laskę wrzuciłam do łodzi!

– Do łodzi? W takim razie powinna tam nadal leżeć. Prośmy teraz wszystkich świętych, by tak było, by żaden niedomyślny policjant nie wyrzucił jej na śmieci! Albo by ktoś, kto jej szukał, nie zabrał jej po kryjomu, a to jest, niestety, najbardziej prawdopodobne.

– Nie, zaczekaj! – zawołała Irsa i pobiegła do samochodu, – Ja ją przecież wyjęłam… tak mi się zdaje…

– Kiedy wychodziliśmy na ląd?

– Tak. Przepraszam cię, nie potrafię przypomnieć sobie szczegółów, bo wszystko, o czym wtedy byłam w stanie myśleć, to zdrowie Rustana.

– No to zastanów się teraz – ponaglał Armas. – Sprawa jest naprawdę bardzo ważna, chyba rozumiesz!

Owszem, zaczynała się domyślać, do czego policjant zmierza, podążała tokiem jego rozumowania. Vuori starał się przypomnieć jej sytuację.

– Dzwoniliśmy po ambulans, pamiętasz. I karetka pojawiła się rekordowo szybko. Do tego czasu ty byłaś przy Rustanie, a ja kazałem ci przesiąść się do mojego samochodu. Tam czekałaś…

– Tak! – zawołała. – Tak! Wsunęłam laskę pod przednie siedzenie!

Armas spoglądał na nią z niedowierzaniem.

– Chcesz powiedzieć, że leżała tam przez cały czas?

– I samochód był zamknięty?

– Oczywiście. Nikt nie byłby w stanie się do niego dostać.

W gorączkowym pośpiechu otworzył auto.

Złamana laska leżała za siedzeniem kierowcy. W miejscu złamania tkwiło coś bardzo dziwnego.

– Widziałaś coś podobnego? – mruczał Vuori. – Jeśli się nie mylę, to mamy tu szkic jednego z wielkich wynalazków Rustana Garpa seniora!

Irsa próbowała zebrać myśli.

– Rustan został wykorzystany jako nieświadomy kurier do przenoszenia tajnych dokumentów…

– Masz czas, żeby pojechać ze mną do komisariatu? – przerwał jej Armas.

– Mam dość czasu na co tylko chcesz.

W milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach, dotarli na policję i w towarzystwie kilku innych policjantów zajęli się oględzinami laski. Miała ona na rączce niewidoczną szczelinę. To kant tej szczeliny nieprzyjemnie uwierał dłoń Rustana.

Armas ostrożnie wyciągnął zwój cieniuteńkiego papieru i rozwinął go na biurku.

– Owszem, zgadza się, to są wynalazki Garpa.

– Tak jest – potwierdził jeden z policjantów. – Mamy tu pomniejszoną kopię fotograficzną projektu.

– Ale jakim sposobem to wszystko znalazło się w lasce Rustana? – zastanawiał się Armas. – Te plany są przecież bardzo pilnie strzeżone. Znajdują się w bankowym skarbcu w mieście.

Irsa wtrąciła przejęta:

– Z pewnością kopie znajdują się w banku, ale ja wiem też, że w rezydencji na wyspie znajduje się specjalny pokój z ogniotrwałymi kasami, w których przechowuje się oryginały. Sam Rustan mi o tym mówił.

– Kto ma klucz do tego pokoju?

– Pomieszczenie zamykane jest na kodowy zamek, a kod zna tylko Rustan. Zapis kodu, zamknięty na klucz, znajduje się w jego pokoju i nikt nie ma do niego dostępu. Rustan nalegał, żeby tylko on się mógł tym opiekować, bo to jego jedyny związek ze zmarłym ojcem.

– Ale przecież on jest niewidomy? Każdy członek rodziny mógł wziąć klucz i odczytać kod.

– On zawsze ma ten klucz przy sobie – stwierdziła Irsa. – Nosi go na szyi, sama widziałam.

Zarumieniła się i urwała, ale żaden z mężczyzn zdawał się tego nie zauważać.

Armas był zamyślony. Stał przy oknie i oglądał znalezisko na wszystkie strony.

– Tak, to nam otwiera całkiem nowe perspektywy! Muszę natychmiast pomówić z Rustanem!

Zatelefonował do szpitala, ale Rustan znajdował się w laboratorium, bo trzeba było wykonać mnóstwo różnych badań przed jutrzejszą operacją.

Irsa słyszała, że Vuori prosił pielęgniarkę, by zapytała Rustana, kto mógł się dostać do tajnego pomieszczenia w domu albo zdobyć kod do jego drzwi.

Nastąpiła długa przerwa, po czym pielęgniarka odezwała się ponownie i powiedziała komisarzowi coś, czego Irsa nie mogła usłyszeć.

– Nikt? – powtórzył Vuori. – Nikt oprócz samego Rustana? Dziękuję, już nie będę więcej przeszkadzał. Proszę go bardzo serdecznie pozdrowić! Miałaś rację – oznajmił, odkładając słuchawkę. – Rustan ma zawsze klucz przy sobie. A poza tym on sypia bardzo czujnie, natychmiast by zauważył, gdyby do pokoju ktoś wszedł. Nikt też nie wiedział dotychczas, gdzie Rustan klucz przechowuje. Tak mówił Rustan.

W zamyśleniu komisarz znowu podjął słuchawkę i wykręcił jakiś numer.

– Czy to strażnik na wyspie? Czy Viljo Halonen już wrócił? Aha, właśnie jest u pana? To świetnie się składa.

Kolejna przerwa.

– Cześć, Viljo! Czy mógłbyś mi powiedzieć, jak to było z tymi atakami bólów głowy u Rustana? Czy one były bardzo silne? Aha. Tak że musiał się zawsze położyć? Utrata przytomności? Rozumiem. Czy ktoś z rodziny się wtedy nim opiekował? Nie chciał, żeby mu przeszkadzać? Tak, tak, rozumiem. Dziękuję ci bardzo. Nie, nic specjalnego, miejmy nadzieję, że po operacji te ataki również ustąpią.

Irsa przyglądała mu się z drżącymi wargami, on jednak udawał, że jej nie widzi. Patrząc w okno podszedł do swego biurka i usiadł.

– Jeśli dobrze zrozumiałam to wszystko – powiedziała Irsa niepewnie. – Jeśli dobrze zrozumiałam, to ktoś zamienił laskę Rustana na taką, która ma skrytkę, i chciał przy jego pomocy wywieźć z kraju plany starego pana Garpa. Na wyspie obowiązują bardzo surowe przepisy aż do kontroli osobistej, ale nikt by przecież nie podejrzewał niewidomego Rustana, który na dodatek jest właścicielem tego wszystkiego. Czy też, dokładniej biorąc, był właścicielem. Miał wywieźć plany z kraju, zabrać je ze sobą do Sztokholmu, gdzie czekali ci dwaj agenci. Mam rację?

– Myślę, że tak, ale wniosków nie można zbyt pospiesznie formułować. I najpierw musimy się zastanowić nad tym, kto tu jest głównym winowajcą. Kto mógł mieć dostęp do klucza?

– Chodzi ci o takie momenty, gdy Rustan był nieprzytomny, bo miał atak bólu głowy? – wtrącił jeden z policjantów. – Myślę, że wtedy to naprawdę każdy z domowników.

Irsa nie powiedziała nic. Czuła się tak, jakby stanęła nad brzegiem przepaści.

Armas odpowiedział swemu koledze:

– Dobrze, ale podążaj tym tropem dalej. Zastanów się, kto mógłby być zainteresowany laską.

– Rozumiem – wtrąciła Irsa cicho.

Vuori wstał.

– Pójdziesz ze mną? – zapytał.

– Nie, nie, nie mam już na to siły.

Tak więc komisarz Vuori sam poszedł aresztować jeszcze jedną osobę.


Wrócił mniej więcej po godzinie. Irsa w dalszym ciągu siedziała na jednym z niewygodnych krzeseł w komisariacie, dygocząc ze zmęczenia i zdenerwowania.

Na widok Armasa wstała.

– No i co z nim zrobiłeś?

– Przyznał się do wszystkiego. Teraz znajduje się pod dobrą opieką. Wszystko dokonało się właściwie bardzo szybko. Ale nie powiedziałbym, że spokojnie, o, nie!

Irsa skinęła głową. Było jej po prostu przykro.

Armas Vuori położył jej rękę na ramieniu i poprowadził ją do policyjnego kasyna, gdzie zamówił dla obojga kawę. Kiedy już wygodnie siedzieli, powiedział:

– On ma nie spłaconą pożyczkę na studia i w ogóle od dawna kłopoty finansowe. Plany zdobył już jakiś czas temu, kontakty zagraniczne również, z pewną firmą tej samej branży. Dostrzegł możliwość sfinalizowania przedsięwzięcia, kiedy nadeszła informacja o miejscu dla Rustana w szpitalu. Spreparował więc laskę, przygotował schowek i zawiadomił zagraniczną firmę. Nazwa i kraj nie są w tej chwili ważne, to zresztą nie nasza sprawa. Wysłannicy tamtej firmy mieli spotkać Rustana przed szpitalem i odebrać laskę. Ani tamci dwaj, ani on sam nie mieli nic wspólnego z intrygą rodziny Lauritsson, skoro więc pojawił się na scenie Hans, który zamiast do szpitala wywiózł Rustana do norweskich lasów, wysłannikom firmy nie pozostawało nic innego, jak tylko podążyć za nimi. Schwytali Hansa, ale ani laski, ani Rustana nie udało im się dostać.

– A byli już tak blisko celu – mruknęła Irsa. – Czy te plany mają bardzo wielką wartość?

– Miliony koron! Naprawdę można dla czegoś takiego popełnić morderstwo, tak przynajmniej tamci uważali.

– Wtedy ja napisałam do Halonena, a on przyjechał natychmiast.

– Oczywiście! On nie chciał śmierci Rustana. W konsekwencji laska znalazła się w jego samochodzie.

– Tak – westchnęła Irsa. – Wszystko mogło się dla niego skończyć dobrze, ale wtedy doszło do zderzenia i znowu my przejęliśmy laskę.

– No właśnie.

– A kiedy wrócił do domu na wyspie, bardzo się starał dostać do pokoju Rustana, ale mu się nie udało, bo ja siedziałam tam i słuchałam nagranej powieści.

– To Rustan napisał powieść?

– Tak. I to bardzo dobrą. Spróbuję ulokować ją w jakimś wydawnictwie, przynajmniej do oceny.

Armas znowu się zamyślił.

– Jakie okropne musiało być jego życie na tej wyspie! Ale teraz wiemy już, że to Viljo naśladował twój głos wzywający ratunku, bo chciał wywabić Rustana do lasu. Z tym tylko, że Viljo nie chciał zamordować Rustana, on chciał jedynie dostać laskę, bo zagraniczna firma zaczynała się niecierpliwić. Czy wiesz zresztą, że to Viljo załatwił wszystkie sprawy z operacją w Sztokholmie? No tak, wiesz przecież! Bo musiał jakoś przeszmuglować te papiery za granicę.

– No i mógł przecież dowolnie posługiwać się kluczem do tajnego pokoju i kas pancernych, kiedy Rustan dostawał ataku bólów, a on się nim opiekował. Był przecież jego jeśli nie lekarzem, to przynajmniej sanitariuszem.

Potrafiła już teraz spokojnie rozmawiać o zdradzie Viljo Halonena, miała dość czasu, żeby się z tym oswoić. W zamyśleniu ciągnęła dalej:

– I to Viljo nakazał mi wyrzucić laskę, kiedy układaliśmy Rustana w łodzi, bo tuż przed jego nosem podniosłam ją z ziemi w lesie. Ale, ku jego rozpaczy, wrzuciłam ją na dno łodzi, a on został na wyspie.

– Później całkiem stracił jej ślad – podjął Vuori. – Dwa razy przychodził do hotelu, żeby spróbować ją odzyskać, a przynajmniej zobaczyć, czy masz ją przy sobie. Pierwszy raz przyszedł, kiedy spałaś, a potem, kiedy chciał cię zaprosić na obiad, nie zatelefonował po prostu z recepcji, tylko zjawił się bezpośrednio w twoim pokoju. Powiedział mi, że się wstydzi, iż tak ci się naprzykrzał, ale wierzył, że naprowadzisz go na ślad laski.

– Mój Boże – skrzywiła się Irsa. – A ja mogłam pomyśleć, że mam tylu wielbicieli!

Viljo… Dopiero teraz mogła się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarła na niej jego krytyka Rustana. Gadał tyle na swego przyjaciela, bo chciał wyłączyć Irsę z całej historii, chciał ją odstraszyć, zostać sam z Rustanem, bo wtedy już bez trudu mógłby posłużyć się laską.

Teraz zresztą Irsa wiedziała już z całą pewnością, że wszystkie oskarżenia, jakie miotał na Rustana, były najzupełniej bezpodstawne. Rustan to szlachetny, bardzo przystojny i bardzo nieszczęśliwy mężczyzna, który rozpaczliwie starał się rozbijać otaczające go mury i wtedy bywał czasami dość szorstki i opryskliwy. Ale niewdzięczny? Wobec kogo? Kto zrobił dla niego cokolwiek, za co mógłby być wdzięczny? Za takie zło, jakie wyrządzili mu Lauritssonowie, nikt chyba nie powinien oczekiwać podziękowań. Wymagający też nie był w najmniejszym stopniu. Nie znała nikogo, kto by aż do tego stopnia myślał najpierw o innych. A niezaradny życiowo? On? Który niemal maniakalnie dążył do tego, by coś w tym życiu samodzielnie osiągnąć, czuć, że może być do czegoś przydatny!

Przypomniała sobie ostatnią charakterystykę Rustana, jaką wygłosił Viljo. Że Rustan jest zajęty tylko sobą. No tak, z tym mogłaby się w jakiś sposób zgodzić, zwłaszcza teraz, w ciągu ostatnich dni, kiedy wszystko kręciło się wokół niego, nic więc dziwnego, że musiał mówić przede wszystkim o sobie. Śmiechu warte! Przecież wszyscy tego właśnie od niego oczekiwali!

Nie, Rustan to wspaniały człowiek! Najwspanialszy, jakiego spotkała w swoim dwudziestosześcioletnim życiu.

Odsunęła pustą filiżankę po kawie.

– To właśnie dlatego nic w tej historii nie wydawało się spójne, nie pasowało jedno do drugiego! Bo dwie różne strony, jeśli tak można powiedzieć, nastawały na dobro Rustana: Lauritssonowie, którzy za nic nie chcieli dopuścić do operacji, oraz agenci firmy, która chciała dostać plany. I tropiący nie wiedzieli o sobie nawzajem.

Armas uśmiechnął się.

– A wtedy pojawiła się ciekawska norweska dziewczyna, która wszystkim pomieszała szyki. Spiesz się teraz, jeśli chcesz zdążyć na samolot.

Irsa wpadła w panikę.

– Och, Armas! Jestem w tarapatach! Co prawda mam opłacony bilet powrotny, więc tak czy inaczej dotrę do Helsinek, ale poza tym jestem spłukana. Do suchej nitki! Hotel był potwornie drogi i…

Komisarz już wyjął portfel i podał jej duży banknot.

– Weź to i nie myśl o zwrocie. Sam to załatwię z Rustanem. A dla niego twoja obecność jest ważna jak samo życie.

Upierała się, że zwróci dług, ale Vuori nie chciał o niczym słyszeć. To sprawa pomiędzy nim a Rustanem, powiedział, zwłaszcza że znają się od wielu lat.

Ustąpiła w końcu, serdecznie dziękując za pomoc.

– Ale mam jeszcze jedno zmartwienie. Jutro powinnam podjąć pracę, muszę zadzwonić do agencji i zawiadomić, że nie przyjadę. Poprosić o dalszy urlop.

– A dlaczego nie możesz od razu zrezygnować? – zapytał z szerokim uśmiechem Armas. – O ile dobrze zrozumiałem Rustana, to on ci proponuje posadę na całe życie.

Irsa zarumieniła się.

– Znamy się tak krótko. W dodatku on mnie jeszcze nie widział.

– Nie zaczynaj znowu ze swoimi kompleksami. Mogę cię zapewnić, że jesteś najlepszą dziewczyną dla Rustana. A zwłaszcza teraz on cię bardzo potrzebuje, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?

Irsa roześmiała się.

– Wiem tylko, że on jest jedynym człowiekiem na świecie, z którym chciałabym spędzić życie. Do widzenia, Armas! Znajomość z tobą to była naprawdę wielka przyjemność!

– Nie była, nie była! Jak zamieszkasz w naszym mieście, to możesz być pewna, że ci się przypomnę.

– Świetnie! – zawołała radośnie.

– A poza tym to jeszcze się mnie nie pozbyłaś. Ktoś cię przecież musi odwieźć na lotnisko – powiedział wstając.

– Jeszcze lepiej! – dodała Irsa.


W dwadzieścia cztery godziny później siedziała w szpitalu przy łóżku Rustana i czekała, aż on się obudzi z narkozy. Oczy miał zasłonięte opatrunkiem, ale widziała, że na policzkach powoli pojawiają się wielkie sińce.

Operacja ciągnęła się bardzo długo. Irsa czuła ból w całym ciele od siedzenia na niewygodnym krześle w korytarzyku przed salą operacyjną.

Chory jęknął cichutko.

– Rustan – szepnęła Irsa.

Oblizał spierzchnięte wargi.

– Irsa? Jesteś tutaj? Dziękuję ci, że czuwasz przy mnie.

– Jak się czujesz?

– Na razie nie tak źle. Ale będzie pewnie gorzej, kiedy znieczulenie przestanie działać…

– Wiem. Ale profesor jest najwyraźniej zadowolony z operacji. Choć oczywiście nic na temat jej przebiegu mi nie powiedział.

Rustan leżał bez ruchu.

– Tak strasznie marzę o tym, żeby się tobą zaopiekować – powiedział. – Żeby móc coś dla ciebie zrobić. Wszystko, co człowiek może zrobić dla swojej żony. Dbać razem o dom… podróżować razem, chodzić do teatru, do kina, wspólnie oglądać telewizję. A przede wszystkim móc na ciebie patrzeć. Tak się boję, Irso, to moja jedyna szansa, wiesz przecież.

Gładziła jego ramię, bo też to było niemal jedyne miejsce, do którego miała dostęp.

– Ze względu na ciebie mam nadzieję, że będziesz znowu widział. Dla mnie osobiście to nie jest taka wielka różnica, ja będę cię kochała i tak, wszystko jedno, czy będziesz widział, czy nie.

– Mam nadzieję, że operacja się udała – szepnął. – Gdyby tak było, to wtedy z największą radością się z tobą ożenię. Ale jeśli nie, to… Nie chciałbym cię wiązać z kaleką.

– Rustan, przestań! – W gardle dławił ją płacz. – Chcę być przy tobie niezależnie od tego, co się stanie. Czy to tak trudno zrozumieć? Gdybym teraz wróciła do Norwegii i znowu żyła takim życiem jak przedtem, to co by to miało za sens? Co by to komu dało? Tęskniłabym za tobą rozpaczliwie.

– Naprawdę? Tęskniłabyś?

– Rustan, jesteś mi potrzebny, wprost trudno mi to wyrazić. Życie z dala od ciebie niewiele jest warte. Teraz już sobie sama nie poradzę, teraz wiem, jak okropnie byłam samotna, zanim spotkałam ciebie.

– I ja potrzebuję ciebie. Ciepła twoich rąk, twego życzliwego głosu, twojej miłości i twojego ciała. Ale czy ktoś taki jak ja mógłby o to prosić?

Rozgniewały ją jego słowa.

– Mam już tego dość, Rustan! Więcej nie chcę tego słuchać.

– Masz rację, przepraszam.

– Czy nie moglibyśmy trochę zaczekać z ostatecznymi deklaracjami? – zapytała. – Znamy się przecież tak krótko zaledwie tydzień. Możemy przecież być razem bez zobowiązań, zostanę przy tobie teraz i…

Pogłaskał ją po policzku i uśmiechnął się czule, ze smutkiem.

Irsa ożywiła się.

– Czy ty myślisz, że wszyscy ludzie, mężczyźni i kobiety, którzy zawarli małżeństwo z niewidomymi, uważają się za ofiary? Mówisz, że pragniesz być potrzebny, żeby ktoś cię chciał. Czy myślisz, że ja też tego nie pragnę? Czuć, że ktoś mnie potrzebuje, że coś dla ciebie znaczę. Czy gdybym ja była niewidoma, a ty widzący, to odszedłbyś ode mnie?

– Nie, natychmiast bym się tobą zaopiekował i nigdy od siebie nie puścił nawet na krok.

– I wszystko dlatego, że wtedy mógłbyś się czuć szlachetny i wielkoduszny?

– Nie, dlatego, że cię kocham i chciałbym być przy tobie.

– No więc widzisz!

Uśmiechnął się niepewnie.

– Głupi byłem. Zostań ze mną, Irso! Na zawsze. Nawet jeśli operacja się nie udała, to przecież mogę się wyuczyć jakiegoś zawodu, tak że zdołam utrzymać nas oboje. Bo nawet jeśli cały majątek Garpów teraz do mnie wróci, to naprawdę bardzo bym chciał pracować. Robić coś pożytecznego. Rozumiesz mnie?

– Oczywiście, że rozumiem. I nie zapominaj, że masz też powieść.

Widoczna część jego twarzy rozjaśniła się.

– Tak, mamy powieść! Wiesz, Irso, życie nagle stało się takie podniecające! Od chwili, kiedy cię spotkałem.

– Moje życie również.

– I moja ukochana wyspa jest znowu wolna. Ich już nie ma, odeszli wszyscy troje. Czuję się, jakby mi ktoś zdjął z piersi potworną marę. Irso, powinniśmy…

Drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł profesor.

– O, jak widzę, nasz pacjent już się obudził? Jak się czujemy? Zdenerwowany?

– Teraz już nie. Irsa wytłumaczyła mi, że nawet w razie porażki powinienem spokojnie patrzeć w przyszłość.

Profesor usiadł i ujął jego silną dłoń w swoje szczupłe ręce chirurga.

– O pełnej porażce w ogóle nie może być mowy. W takim razie byłbym bardzo złym chirurgiem.

Rustan wciągnął głęboko powietrze.

– Nie, skoro jeszcze przed operacją mogłeś rozróżniać między światłem a ciemnością, to po operacji nie może być gorzej. Nie mogę ci już w tej chwili obiecywać pełnego odzyskania wzroku, ale to nie jest niemożliwe. W każdym razie powinno się bardzo poprawić.

Wargi Rustana drżały.

– Czy będę mógł widzieć moją Irsę? I nasze przyszłe dzieci?

Profesor popatrzył na Irsę.

– Taką mam w każdym razie nadzieję. Znalazłeś sobie bardzo miłą dziewczynę, ma taką ciepłą, uśmiechniętą twarz. Tak, będziesz mógł ją widzieć. W każdym razie wyraźniej niż przed operacją. I… No, w najgorszym razie istnieją przecież okulary, myślę, że będzie ci w nich do twarzy.

Rustan roześmiał się.

– Jeśli tylko będę mógł zobaczyć Irsę, to niczego mi już do szczęścia nie braknie. Ona tak wiele dla mnie znaczy.

– I nawzajem – odparła Irsa szeptem, promieniejąca miłością i radością.

Загрузка...