ROZDZIAŁ VII

Kiedy wylądowali w mieście Rustana, czekała już na nich zamówiona przez rodzinę taksówka. Rustan poprosił szofera, by ich zawiózł najpierw do banku, chciał bowiem zwrócić Irsie zaciągniętą pożyczkę. Gdy została sama w aucie, z pewnym rozbawieniem przyglądała się ulicy, a zwłaszcza hotelowi, w którym mieszkała ubiegłego lata. Ponownie też mogła oglądać duży neon z napisem: „Rustan Garp. Elektronika”. Nigdy by jej do głowy nie przyszło, że jeszcze kiedyś się tu znajdzie, i to w dodatku w takich okolicznościach!

Nie tutaj jednak mieli wysiąść. Gdy Rustan wrócił, pojechali dalej przez miasto aż na przedmieścia, gdzie oczom Irsy ukazało się duże, spokojne teraz jezioro, i taksówka podjechała do nabrzeża. Czekała tam na nich motorówka.

W dali pośrodku jeziora znajdowała się rozległa wyspa z dużymi zabudowaniami.

– Tam pojedziemy? – zapytała Irsa zdumiona.

– Tak – potwierdził krótko Rustan.

Chciał zapłacić za taksówkę, ale szofer poinformował, że nie trzeba, wszystko zostało już uregulowane.

Rustan posmutniał, znowu nie wolno mu było zrobić nic samemu.

Człowiek w motorówce powitał go po ojcowsku, jak małe dziecko.

– Hej, Rustan! Świetnie jest znowu cię widzieć! Witamy, panienko!

– Dzień dobry, Klemensie – odpowiedział Rustan matowym głosem.

Tamten pomagał, kiedy Rustan wchodził do łodzi, i usadził go troskliwie. Irsa, która musiała radzić sobie sama, zobaczyła na twarzy Rustana rozczarowanie; zwrócił się do niej z wyciągniętą ręką w rozpaczliwej próbie zachowania się po rycersku. I chociaż nie było jej to potrzebne, Irsa przyjęła pomoc, wsparła się na nim i serdecznie podziękowała.

Klemens posłał jej spojrzenie zdziwione i pełne podejrzliwości, jakby…

Irsa była zaskoczona. Nie tylko dlatego, że trzeba się przeprawiać na wyspę, lecz przede wszystkim dlatego, że Klemens nosił pistolet u pasa. Co to właściwie wszystko znaczy?

Gdyby Rustan na własną rękę chciał się przedostać na stały ląd, to by tam wpław nie dopłynął. W żadnym razie!

W końcu dotarli na miejsce. Łódź zatrzymała się przy nabrzeżu, przypominającym keję dużego portu, i Klemens pomógł Rustanowi wysiąść, a uczynił to z taką samą mieszaniną uległości i lekceważenia jak poprzednio. Irsa zwróciła uwagę, że przy nabrzeżu cumuje spory stateczek pasażerski i kilka mniejszych motorówek, te ostatnie starannie zamknięte na kłódki. Przystań była patrolowana przez kilku mężczyzn w mundurach. Wszyscy nosili broń.

Z dłonią w ręce Rustana, jakby szukała u niego pomocy, Irsa poszła za Klemensem w stronę dużych zabudowań fabrycznych. Zatrzymali się przed wysokim ogrodzeniem. Klemens otworzył wielkim kluczem bramę i znaleźli się znowu w naturalnym otoczeniu.

– Całkiem tego nie rozumiem – oświadczyła nieoczekiwanie dla samej siebie agresywnie. – Dlaczego wyspa jest strzeżona?

Odpowiedział Klemens:

– Czy Rustan pani nie mówił? Zakłady Elektroniczne Garpa realizują zamówienia państwowe. Produkujemy rzeczy objęte tajemnicą.

– Nie wiedziałam – bąknęła Irsa.

– Rustan Garp senior był prawdziwym geniuszem, jeśli chodzi o wynalazki elektroniczne.

To otwierało nową perspektywę. Czy uprowadzenie Rustana nie było zwyczajnym kidnapingiem? Tylko że przecież nikt nie zażądał okupu…

Irsa zwróciła uwagę, jak swobodnie Rustan się porusza po przejściu przez bramę. Chodził tędy z pewnością wielokrotnie i znał tu każdy metr kwadratowy.

Nagle znaleźli się nad niewielką, osłoniętą zatoczką. Ponad nią na dość wysokim wzniesieniu stał wielki dom, niezwykle piękna, biała willa z mansardowym dachem, otoczona cudownym ogrodem, w którym właśnie kwitły tulipany o bajecznych kolorach.

– Och! – jęknęła Irsa z zachwytu.

– Tak, tutaj naprawdę jest pięknie – uśmiechnął się Rustan ze smutkiem. – Pamiętam to bardzo dobrze.

– Czy to twoja matka założyła ten ogród?

– Nie, sprowadziliśmy się tu z Helsinek już po tym, jak ona wyjechała do Australii. Stworzyli go profesjonalni ogrodnicy. Ale, naturalnie, matka o niego dba. Szczerze mówiąc, jest w nim zakochana.

– Nietrudno zrozumieć.

Z domu wyszedł jakiś mężczyzna i Klemens usunął się na stronę.

– Rustan, co ty znowu wymyśliłeś? – zawołał młody człowiek bardzo głośno i z tą samą przesadną życzliwością, z jaką do Rustana zwracał się Klemens. – No, widzisz, a zawsze twierdzisz, że potrafisz sam dać sobie radę! No, no, nieoczekiwanie znaleźć się w głębi norweskich lasów i na dodatek nie wiedzieć po co! Dzień dobry panno… eech, Folling, jeśli pamiętam? Ja jestem Michael, młodszy brat.

Kiedy zwracał się do niej, zniżał głos do normalnego brzmienia. Jakie to musi być okropne dla Rustana, który słyszy przecież znakomicie! Jak ktoś bliski może sobie pozwolić na takie nieporozumienie?

Michael Howard zdawał się jakiś mdły, zarówno jeśli chodzi o figurę, włosy, nieco już przerzedzone, jak i w ogóle ogólne wrażenie. Myszowaty blondyn o małych zębach i wąskich wargach. Jego niebieskie oczy, tak odmienne od oczu Rustana, przyglądały się Irsie z nie ukrywaną ciekawością.

– Proszę do środka. Edna was oczekuje.

Z jakiegoś powodu zabrzmiało to dość groźnie.

Irsa podążała obok Rustana przez wyłożony perskimi dywanami salon ku niedużej damie, która podniosła się z miejsca, by wyjść im naprzeciw. Edna Garp-Howard mogła mieć jakieś pięćdziesiąt pięć lat, była niewielkiego wzrostu i włosy miała szaroblond, jak młodszy syn. Najwidoczniej jej walka z okrągłościami wieku przejściowego nie została uwieńczona powodzeniem, poza tym jednak była wprost niewiarygodnie zadbana i z pewnością pasowała do swego środowiska, choć nie miała w sobie, niestety, nic arystokratycznego. Irsa widywała już przedtem ten typ kobiet, takie nieduże okrągłe blondynki, dla których sprawą najważniejszą jest materialny dobrobyt, eleganckie ubranie i poprawne zachowanie. Długowłosa młodzież to dla nich czyste okropieństwo, natomiast artyści wszelkiej maści, ich zdaniem, pasożytują tylko na społeczeństwie.

Irsa stwierdziła, że oczy tej pani są zapuchnięte od długotrwałego płaczu. To przemawiało na jej korzyść i uczucia Irsy do matki Rustana odrobinę złagodniały.

Edna zamknęła Rustana w uścisku, w pokoju rozszedł się zapach kosztownych perfum.

– Dziecko kochane! – zawołała, a z jej oczu znowu popłynęły łzy. – Dziecko kochane, co to się stało!

Rustan uwolnił się z jej objęć.

– Edna, to jest Irsa. To jej zasługa, że żyję.

Ciepły uśmiech, który posłał Irsie, mówił, że traktuje ją jako kogoś więcej niż osobę, która uratowała mu życie. Ten uśmiech mówił o oddaniu i przywiązaniu. Irsie serce zabiło radośnie.

Spojrzenie matki Rustana skierowało się na nią. Było to zwyczajne spojrzenie rywalki, Irsa nie dostrzegała cienia życzliwości w jej promiennym uśmiechu.

– Droga panno Folling – rzekła pani Garp-Howard. – Jak my zdołamy pani podziękować. Nasze serca krwawiły na myśl, że może już nigdy nie zobaczymy naszego ukochanego Rustana!

Tak, rzeczywiście, jakiż to przesadnie literacki styl!

Pani mówiła dalej:

– Ufam, że pani dysponuje odrobiną czasu, że zostanie pani godzinkę czy dwie i napije się z nami kawy.

Oj, pani Edna zdecydowała się pokazać pazurki!

Wargi Rustana zbielały.

– Irsa jest moim gościem, Edno! Ona ma urlop jeszcze do końca tygodnia i zostanie u nas do niedzieli.

Coś, czego Irsa nie potrafiła określić, mignęło w oczach pani Garp-Howard.

– Och, kochanie moje, to prawdziwy kłopot, bo widzisz, właśnie dzisiaj malarze zaczęli remont pokojów gościnnych, tak że po prostu nie mamy miejsca!

Rzeczywiście, Irsa zauważyła jakiś czas temu, że w domu pachnie farbą, więc chyba gospodyni mówiła prawdę.

– Ach, tak – rzekł Rustan lodowatym głosem. – W takim razie Irsa będzie mieszkać w moim pokoju.

Matka była bezgranicznie wstrząśnięta.

– Rustan – wykrztusiła. – Co twój drogi ojciec by na to powiedział, jak myślisz?

– Tym razem to już naprawdę dość, Edno! Mieszkasz w tym domu ponad dziesięć lat. Ile razy w ciągu tego czasu ja przyjmowałem tu moich gości?

Edna była zakłopotana.

– Nnooo, to… Wielokrotnie przecież! Twoi goście są zawsze chętnie widziani…

– Ani razu, Edno! Bo po pierwsze, nigdy nie wolno mi było z nikim się spotykać, a tych nielicznych kolegów, jakich miałem z dawniejszych czasów, ty zmroziłaś bardzo szybko swoją lodowatą uprzejmością. Irsa tutaj zostanie i nic ci nie pomogą wymówki z malarzami.

Jak matka może być do tego stopnia zazdrosna o swego syna? Irsa nie potrafiła tego zrozumieć. Czuła się okropnie i jako świadek sprzeczki, i jako przedmiot sporu, wtrąciła więc pospiesznie:

– Rustan, przecież mogę zamieszkać w hotelu w mieście, tam się spotkamy.

– A ty myślisz, że oni mnie wypuszczą na stały ląd, skoro już się tu znowu znalazłem? Och, nie powinienem był wracać!

– Ależ, Rustan! – zawołała Edna swoim teatralnym głosem. – Ty traktujesz swój dom jak więzienie!

– Tak – rzekł krótko.

Irsa stwierdziła, że po tej samodzielnej wyprawie Rustan był chyba w swojej walce znacznie silniejszy i bardziej stanowczy. Wyobrażała sobie, że to w jakiejś mierze również jej zasługa.

– No, dobrze, przypomniałam sobie, że mamy przecież na strychu wolne służbówki – oświadczyła pani Garp-Howard.

Rustan oddychał ciężko.

– Jest też wolny pokój w sąsiedztwie mojego, tam Irsa zamieszka i nie będziemy tego więcej roztrząsać.

– Owszem, będziemy! Nie pozwolę na żadną rozwiązłość w tym domu!

O Boże jedyny, pomyślała Irsa. Rozwiązłość. Jakich słów ta dama używa!

Właśnie w tym momencie do pokoju weszli siostra i brat Rustana. Siostra była tego samego wzrostu co Irsa i tak samo ciemna, ale na tym się podobieństwa kończyły. Veronika miała fascynującą twarz i absolutnie doskonałą figurę. Podeszła z wolna do Rustana, zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w policzek,

– Najdroższy przyjacielu – mruczała czule. – Najdroższy przyjacielu!

Irsa dostrzegła, że Rustan krzywi się z obrzydzeniem. I teraz pojęła, czego to on nie lubił w swojej siostrze. Jej przeciągły pocałunek, jej uścisk nie miały nic wspólnego z siostrzaną miłością. Byli wprawdzie rodzeństwem przyrodnim, ale przecież wszystko ma swoje granice.

Przyglądała się Veronice i próbowała odczytać jej myśli. Rustan był bardzo atrakcyjnym młodym mężczyzną, żył tutaj niczym w więzieniu, z nikim się nie spotykał, a z natury był delikatny i wobec kobiet rycerski, krótko mówiąc, był niezwykle pociągający! I Veronika prowadziła z nim swoją grę, by zobaczyć, jak daleko będzie się mogła posunąć. Niczego więcej, zdaje się, nie pragnęła. Gdyby udało jej się doprowadzić go do ostateczności, gdyby przekroczył granicę, byłaby prawdopodobnie zaszokowana i wzywała ratunku.

Och, cóż za obrzydliwe zachowanie!

Irsa nie była w stanie ukryć swoich myśli. Kiedy Veronika nareszcie zechciała przywitać się także z nią, spojrzały na siebie wrogo. Od tej chwili były arcyprzeciwniczkami.

– Veroniko, czy możesz zadysponować kawę? – wtrąciła Edna dość ostro, najwyraźniej widziała reakcję Rustana, a przede wszystkim reakcję Irsy. – I siądźmy, proszę. Posłuchamy o przygodach Rustana! Och, moje nieszczęsne dziecko!

Nowy strumień łez.

Po chwili całe towarzystwo siedziało przy kawie i Rustan opowiadał, Edna zaś wykrzykiwała raz po raz „och” i „ach”, natomiast Michael, który był zdecydowanie bardziej inteligentny niż matka i siostra, zupełnie zbity z tropu marszczył tylko brwi,

– Cóż za niewiarygodna historia! – powiedział, kiedy Rustan skończył. – Szczerze powiedziawszy, niczego nie rozumiem.

Irsa ostrożnie odchrząknęła.

– Czy mogłabym przedstawić pewną teorię? Ja też od początku niczego nie rozumiałam, ale kiedy dowiedziałam się o tajnych patentach państwa fabryki… i o tym, jak się państwu dobrze powodzi, to natychmiast pomyślałam o kidnapingu. Czy państwo nie dostali żadnego listu w sprawie okupu albo coś takiego?

Trójka Howardów spoglądała po sobie. Irsa próbowała zrozumieć ich spojrzenia, ale były one niezgłębione.

– Nie, nie dostaliśmy żądania, ale uważam, że teoria pani może być bliska prawdy – powiedział na koniec Michael. – Spróbujmy podsumować wydarzenia: Najpierw mama odbiera ten w gruncie rzeczy dość dziwny telefon od kogoś, kto nazywa siebie kuratorem. Rustan dostał miejsce w Szpitalu Karolińskim w Sztokholmie i zdarza się to dokładnie w tym czasie, w którym my wszyscy jesteśmy bardzo zajęci tak, że nikt nie może mu towarzyszyć do Szwecji. Mama jest rekonwalescentką, ja mam ważny kongres, a Veronika wyjechała. Viljo, dobry przyjaciel Rustana i nas wszystkich, nie może akurat zostawić badań w laboratorium na wyspie. Ów kurator powiada jednak, że to nic nie szkodzi, ponieważ szpital wyśle sanitariusza. Po czym przybywa Hans Lauritsson wyposażony w fotografię Rustana. Nietrudno mu było ją zdobyć, bo o ile wiem, właśnie to zdjęcie Rustana wisiało przez długi czas w witrynie zakładu fotograficznego w naszym mieście, prawda?

– Tak – potwierdził Rustan. – To było dawno temu.

– Nie dziwię się, że właśnie to zdjęcie znalazło się na wystawie. Było naprawdę wyjątkowe.

Nikt nie zwrócił uwagi na słowa Irsy. Zachowywali się tak, jakby jej tu w ogóle nie było. Tęskniła do tego, by móc wymienić spojrzenia z Rustanem, poczuć, że ma tu jakiegoś sprzymierzeńca, ale to było przecież niemożliwe.

Michael rozwijał dalej swoją teorię:

– Kiedy dotarli do Sztokholmu, Lauritsson powiedział mu, że operacja została odłożona, i zaproponował, by Rustan towarzyszył mu do domku letniskowego w Värmlandii i tam razem zaczekają. Tak było, prawda?

– Tak było – potwierdził Rustan. – Ale on musiał jechać prosto do Norwegii. Ja przecież nie wiedziałem, gdzie jesteśmy.

– No właśnie. I tam coś się wydarzyło – podjął Michael. – Coś, że tak powiem, nie wypaliło. Ci dwaj ludzie, którzy mieli przejąć uprowadzonego, nagle pokłócili się z Hansem Lauritssonem i zabili go, natomiast Rustan zdołał się ukryć. No i jak to brzmi?

– Uważam, że to bardzo prawdopodobne wytłumaczenie! – oznajmiła Edna zadowolona. – No, ale wszystko znowu jest dobrze! A teraz my będziemy cię strzegli dużo lepiej, kochany synku!

Zabrzmiało to niemal jak groźba. Irsa ujęła rękę Rustana i uścisnęła. Gest nie uszedł uwagi rodziny Howardów, wszyscy troje pochylili się ku sobie, jakby jednoczyli siły.

Kiedy milczenie zaczynało się przedłużać, pani Garp-Howard uniosła głowę i oznajmiła:

– A twoja walizka, Rustanie, się odnalazła. Paszport i wszystkie dokumenty również, nawet pieniędzy nie brakowało. Jacyś dobrzy ludzie znaleźli to w Szwecji gdzieś w rowie i odesłali nam. Adres znaleźli w dokumentach.

– To bardzo dobrze – rzekł z westchnieniem ulgi. – Człowiek czuje się jakby bardziej ubrany mając paszport. I szkoda mi było moich rzeczy.

Wstał i poinformował rodzinę, że teraz zamierza pokazać Irsie dom i posiadłość. Nikt nie protestował, a on prowadził ją ze swobodą niczym człowiek widzący, opowiadał jej szczegółowo historię każdego antycznego mebla. Tylko raz zgromadzeni w pokoju zamarli. Było to w chwili, gdy wskazując obraz nad kanapą Rustan powiedział:

– A to jest portret mojej matki z lat młodości. Była, jak widzisz, bardzo ładna.

Irsa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ale pani Edna Garp-Howard rzekła zirytowana:

– Drogie dziecko, ja ten portret przeniosłam do mojego pokoju, a tutaj powiesiłam motyw kwiatowy. Po prostu nie chciałam, żeby goście uświadamiali sobie, jak bardzo się postarzałam. Twoja mama jest jednak trochę próżna – zakończyła kokieteryjnie.

Rustan stał nieruchomo z surowym wyrazem twarzy.

– O takich sprawach powinniście mi mówić. Czuję się potwornie głupio, popełniając podobne pomyłki. Chodź, Irso, teraz pokażę ci twój pokój.

Ujął ją mocno, jakby ze złością, za rękę, i pociągnął ku wyjściu, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować.

Tutaj w domu nie musiał korzystać z laski. Wchodził po schodach szybko i pewnie, Irsa ledwie mogła za nim nadążyć.

– Właściwie to powinienem się śmiać w takich sytuacjach, bo to w gruncie rzeczy komiczne, ale okropnie nie lubię, kiedy oni robią coś takiego za moimi plecami, o niczym mnie nie informując.

Przeszli obok jakichś drzwi obitych pancerną blachą.

– Co tu jest? – zapytała Irsa.

– Tutaj przechowywane są oryginały rysunków mojego ojca. Ja jestem za nie odpowiedzialny.

Szli szerokim korytarzem ku odległej części wielkiej willi. Wszędzie było tak samo ładnie, wszystko równie zadbane. Miękkie dywany na wszystkich podłogach, boazerie z drogiego drewna na ścianach, piękne schody.

Irsa musiała od czasu do czasu podbiegać, żeby dorównać mu kroku.

– Rustan, ja oczywiście słyszę, że oni mają trochę angielskiej naleciałości w akcencie i wymowie, ale zauważyłam, że na ogół wszyscy mówią po szwedzku raczej niż po fińsku.

Uspokoił się trochę i szli teraz normalnym tempem.

– Oczywiście, nie wiedziałaś, że Edna jest z pochodzenia Szwedką?

– Nie mówiłeś mi o tym. Więc ty jesteś półkrwi Szwedem?

– Tak jest.

Zatrzymali się przed dwojgiem drzwi przy końcu korytarza.

– Tutaj jest mój pokój – oznajmił uchylając drzwi, ale do środka nie weszli.

– A ty będziesz mieszkać obok, o, tutaj! Jeśli zechcesz oczywiście. Bo może wolałabyś spać na strychu?

– Nie! – zawołała przestraszona tak bardzo, że Rustan się roześmiał.

– Widzisz, ja bardzo nie chcę cię choćby na chwilę od siebie puścić – powiedział. – Jesteś moim pierwszym gościem, moim pierwszym przyjacielem, i okropnie się boję, że mi znowu znikniesz.

– A Viljo?

– On jest przyjacielem całej rodziny, nie tylko moim.

Jakby chciał sobie zapewnić obronę przed rodziną, pomyślała. Ale Rustan się myli. Viljo nie jest przyjacielem rodziny. On ich nie cierpi!

Rustan delikatnie dotknął jej ramienia i skierował ją do środka.

No cóż, nie był to z pewnością pokój marzeń. Wyglądał raczej na pomieszczenie, do którego odstawia się przedmioty gdzie indziej przeszkadzające. Znajdowało się tu łóżko z gołym materacem, a na nim zwinięta pościel z różnych pokojów. Na stole stos rzeczy do prasowania, a każde z licznych krzeseł reprezentowało inną epokę i inny styl. Ale Rustan nie mógł tego widzieć.

– Będzie mi się tu naprawdę dobrze mieszkać, Rustanie – oznajmiła. A poza tym mogła przecież wiele zrobić, żeby pokój stał się nieco bardziej przytulny.

– Łazienka jest naprzeciwko. Będziesz musiała dzielić ją ze mną, jeśli ci to nie przeszkadza.

– Już nam się zdarzało nawet sypiać w tym samym pokoju – roześmiała się. Teraz, po bardzo trudnej chwili próby w salonie, zdawali się sobie bliżsi. Zniżyła głos do szeptu: – A gdzie mieszkają inni?

– Daleko stąd, w przeciwległej części domu. Och, Irsa, złości mnie to, że wróciłem! Ten krótki pobyt poza domem nie był co prawda zbyt przyjemny, ale teraz znowu czuję się jak uwięziony.

– Dopóki jesteśmy razem, nie musisz się niczym przejmować. Spróbujemy oboje wyjaśnić sytuację i może jakoś cię uwolnić od tej nadopiekuńczości. To nie jest zdrowe ani dla ciebie, ani dla twojej matki.

– Masz rację. I ja wielokrotnie podejmowałem próby zmian, ale byłem sam. A wcale też nie chcę otwartej walki na tym zamkniętym terenie, jakim jest wyspa. To okropne, Irso, bo przecież oni są w gruncie rzeczy dla mnie mili, chcą mojego dobra i wiem, że ich ranię, ale ja się najczęściej czuję strasznie upokorzony tą ich opieką. Niekiedy ogarnia mnie trudne do opanowania pragnienie zerwania wszelkich tam, a wtedy krzyczę głośno w kompletnej bezradności. Po takich wybuchach oni poważnie się boją o stan mojego umysłu i mówią, że jestem niewdzięcznikiem. I pewnie rzeczywiście jestem, ale dlaczego oni niczego nie rozumieją?

– Rustan, ty nie jesteś niewdzięcznikiem i myślę, że twoje reakcje są jak najbardziej normalne. To oni nie potrafią zrozumieć twoich uczuć.

– Chyba tylko Viljo trochę rozumie, jak ja się czuję, chociaż z nim też nigdy o tym nie rozmawiałem – rzekł w zamyśleniu. – Ale on sam wpadł na ten pomysł, że jeśli chcemy doprowadzić do operacji, to musimy działać za plecami mojej rodziny, zamówić miejsce w szpitalu i tak dalej. Ale poza tym… Nigdy jakoś nie potrafiłem się do końca otworzyć przed Viljo, zwierzyć mu się ze wszystkiego… Wydaje mi się po prostu, że nie jest mną specjalnie zachwycony.

Rzeczywiście, Irsa dobrze wiedziała, co Viljo myśli na temat Rustana, powiedziała jednak tylko:

– On sam mówił, że bardzo cię lubi i chce tylko twojego dobra.

Rustan miał dosyć sceptyczną minę. Zamyślony pieścił policzek Irsy.

– Dziękuję, Irso, że mogłem cię spotkać. Że to akurat ty przyszłaś mnie uratować!

– Od samego początku, od chwili kiedy zobaczyłam twoją fotografię, wiedziałam, że potrafilibyśmy się nawzajem zrozumieć – odparła lekko ochrypłym głosem.

Nagle Rustan jakby się ocknął.

– Zapomniałem, że Edna chciała ze mną rozmawiać. Zostawię cię teraz samą, żebyś się trochę ogarnęła po podróży, a jak będziesz gotowa, to zejdź na dół. Mam nadzieję, że trafisz do salonu.

– Oczywiście, dziękuję za wszystko, Rustan!

Dopiero teraz, kiedy zobaczyła go w otoczeniu rodziny, naprawdę zrozumiała, jak bardzo oni oboje do siebie pasują.

Kiedy została sama, zabrała się do porządków. W szafie znalazła bieliznę pościelową i przygotowała sobie łóżko, potem wzięła prysznic i ubrała się bardzo starannie przekonana, że tego właśnie od niej się tu oczekuje.

Kiedy w kremowej, miękkiej sukience, dyskretnie pachnąca, schodziła po głuszących kroki dywanach, z salonu doleciały do niej podniesione głosy.

– Edna, daj mi szansę zdobycia wykształcenia! Czy ty nie rozumiesz, że bym chciał być kimś, mieć jakąś tożsamość? Czy myślisz, że można spędzić życie na kręceniu się po domu, pod opieką innych, jakbym w ogóle nie mógł być do niczego przydatny, jakby świat mnie odtrącił?

Biedny Rustan! Był jak opętany myślą, że powinien potwierdzić swoją wartość jako człowieka. Ale, mój Boże, czy można go nie rozumieć?

– Wykształcenia? – dał się słyszeć pusty głos Edny, jakby nie mogła czy nie chciała pojąć, o co tak naprawdę chodzi. – Czego oni cię mogą nauczyć? Wyplatania koszyków? Tego byś chciał?

Rustan prychnął niecierpliwie.

– Jesteś spóźniona co najmniej o piętnaście lat. Teraz niewidomy człowiek ma wiele różnych możliwości. Irsa uważa…

– Irsa? – krzyknęła Edna, a jej głos przypominał teraz wystrzał pistoletu. Natychmiast się jednak opanowała i ciągnęła dalej już z dawną macierzyńską troską: – Muszę ci powiedzieć, że twój wybór bardzo mnie rozczarował, Rustanie…

– Nie mów złego słowa na Irsę – powiedział groźnie, ale jakby zmęczony. – Nie życzę sobie tego słuchać, Irsa to wspaniała dziewczyna.

– Och, drogie dziecko, ty przecież nie możesz jej widzieć, nie możesz wiedzieć… Jest niezgrabna, brzydka i nudna. Oczywiście, bardzo dobrze rozumiem, że uczepiła się właśnie niewidomego, bo to właściwie jej jedyna szansa. Ale co tam wygląd, można na to machnąć ręką, bo przecież człowiek za to nie odpowiada. Żeby tylko ona nie była taka wulgarna! To dziewczyna uliczna najgorszego gatunku!

– Milcz! – krzyknął Rustan zrozpaczony. – To nieprawda! Irsa to bardzo kulturalna osoba, a poza tym z pewnością nie dostałaby pracy w międzynarodowej agencji prasowej, gdyby choć w części była taka, jak mówisz!

Głos Edny stał się skrzekliwy.

– Agencja prasowa? Czyś ty całkiem zwariował, Rustanie? Sprowadzasz tutaj dziennikarkę? Nie zastanowiłeś się, co władze na to powiedzą. Ona musi zaraz stąd wyjechać! natychmiast!

– Co, teraz już zrezygnowałaś z możliwie najszybszego pozbycia się ulicznej dziewczyny? Nowy pretekst wydaje ci się lepszy? – mówił Rustan z pogardą i ze złością. -Irsa nie jest dziennikarką, ona tam pracuje w biurze.

– To na jedno wychodzi. Nie może tutaj zostać. Wyjedzie dzisiaj wieczorem.

– W takim razie ja wyjadę z nią.

– Zamknę twoje ubrania.

– Czy nie posuwasz się trochę za daleko? Mam przecież trzydzieści dwa lata, a na dodatek w czasie kiedy naprawdę potrzebowałem twojej opieki, ty miałaś kogo innego.

– Rustan! – krzyknęła. – To wstrętne, co mówisz! Jak możesz być aż tak bardzo pozbawiony serca? – Edna zmieniła ton. – Ja przecież chcę tylko twojego dobra, mój ukochany synku. Bardzo dobrze rozumiem, że mogłeś się zachwycić pierwszą lepszą spotkaną dziewczyną, ale…

Irsa uznała, że najlepiej będzie, jeśli teraz już przerwie tę kłótnię, i zapukała ostrożnie.

Głosy momentalnie umilkły, a po chwili Rustan powiedział:

– Proszę!

Weszła na uginających się nogach z okropnym samopoczuciem po wybuchu Edny Garp-Howard.

– Kłaniam się – rzekła z nieśmiałym uśmiechem. – Wydawało mi się, że słyszę stąd jakieś głosy, ale czy nie przeszkadzam?

Zanim Edna zdążyła odpowiedzieć, Rustan podszedł do drzwi i wyprowadził Irsę z pokoju. Był bardzo wzburzony.

– Ten przeklęty dom – klął cicho, kiedy szli na taras. – Irso, ja go kiedyś tak kochałem. Kochałem dom, wyspę i wodę, kiedy mieszkaliśmy tu sami z ojcem. Ale teraz nie marzę o niczym innym, tylko żeby się stąd wyrwać. Ja nie mogę już tutaj żyć!

W jego głosie brzmiała rozpacz.

– Musiałeś tu wrócić – westchnęła Irsa. – Nie miałeś przy sobie nic, wszystkie twoje rzeczy zostały tutaj. I przepraszam cię, że to mówię, ale to jest dużo bardziej twój dom niż twojej rodziny.

– Teraz już nie. Ja wszystko przepisałem na nich tylko pod tym warunkiem, że zapewnią mi byt i opiekę do końca życia. O mój Boże!

– Jak mogłeś coś takiego zrobić? W ten sposób sam się ubezwłasnowolniłeś!

– Naprawdę nie wiem, jak do tego doszło, Irso. W zakładzie dla niewidomych tęskniłem do domu, wierzyłem, że wszystko będzie znowu dobrze, jeśli tylko wrócę do domu. Edna jest przecież moją matką, no i po prostu mnie zagadali! Poza tym oni dużo lepiej prowadzą interesy firmy. Ja jestem niczym.

– Przestań mówić takie rzeczy! – przerwała mu Irsa ostro.

Rustan najpierw się żachnął, ale potem się roześmiał.

– Kiedy mówisz coś takiego, ja ci wierzę, wierzę, że chcesz mojego dobra. A o swojej rodzinie nie mógłbym tego powiedzieć.

Irsa wahała się przez chwilę.

– Rustan, czy myślisz, że mogłabym teraz posłuchać trochę twojej powieści? Jeśli, oczywiście sobie życzysz.

– Naprawdę byś chciała? – zawołał uszczęśliwiony. – Och, ja tak strasznie chciałem, żeby ktoś to ocenił, a wiem, że ty będziesz szczera. To dla mnie bardzo ważne! Chodź na górę, nie traćmy czasu!

Pobiegł po schodach ciągnąc ją za sobą. W swoim pokoju natychmiast wyjął magnetofon i starał się go włączyć.

– Trzymam magnetofon w ukryciu, dobrze zamknięty, żeby się przypadkiem nikt do niego nie dobrał. Oni by natychmiast przesłuchali taśmy, a potem pewnie by je wyrzucili. Ale, na Boga… gdzie się podział kluczyk?

Irsa poczuła, że oblewa ją zimny pot. Rustana nie było w domu przez wiele dni. Jeśli oni szperali w jego rzeczach i znaleźli taśmy z nagraną powieścią – jego jedynym dziełem w życiu, niezależnie od tego, jaki poziom książka reprezentuje – to by była katastrofa, tragedia po prostu! Jeśli jeszcze wierzył w siebie, to tylko dzięki tej powieści.

– Och, jest… Znalazłem – powiedział w końcu i Irsa odetchnęła z ulgą.

– Ale ja… myślę, że powinnaś słuchać tego sama – wykrztusił niepewnie.

– Oczywiście! Wolałabym zostać tylko z taśmą.

W tym momencie w domu rozległ się gong i Rustan drgnął.

– Obiad! Dlaczego przerywają nam akurat teraz?

Irsa poczuła nagle, że nie jest w stanie ponownie spotkać się z tą rodziną. Spontanicznie odszukała rękę Rustana.

– Bądź przy mnie – szepnęła. – Nie mogę zostać sama… mając ich przeciwko sobie.

Roześmiał się cicho i przygarnął ją do siebie.

– Nie zostawię cię ani na chwilę – obiecał.

Irsa wyprostowała się i poszła za nim. Wstydziła się swoich uczuć, to przecież rodzina Rustana, a ona ich nie lubi, co więcej, jest śmiertelnie przerażona przed spotkaniem z nimi.

Загрузка...