Otworzyłam kopertę od kierowniczki działu. Pełna jakichś idiotycznych pism urzędowych. Nie chcę pisać żadnego reportażu!
Nie mogłam spać. Siedziałam do wpół do drugiej nad tymi materiałami. Nie mogę zrozumieć, że na świecie dzieją się takie rzeczy! Ludzie mają chore, śmiertelnie chore dziecko, umierające dziecko, którym opiekują się non stop – a jakiś palant gminny próbuje ich wyrzucić z mieszkania, które zajęli jako pustostan sześć lat temu! Mieszkanko jest jednopokojowe, i to mnie tak wkurzyło, że nie obchodzi mnie dziura w nosie Tosi ani koty.
Rano wkładam garsonkę, podpinam włosy, maluję oczy, pakuję do torby całą korespondencję między rodzicami dziecka i urzędasem i jadę do Oli pożyczyć dyktafon. Jestem zielona ze złości. Ola nie wierzy, że to ja! Żadnych rozmazanych oczu, żadnego przewracania się na obcasach. Następnie jadę z dyktafonem do Urzędu Gminy.
Czekam przed sekretariatem palanta przeszło dwie godziny. Sekretarka wychodzi do mnie co jakiś czas i mówi, że palant jest na zebraniu. Poczekam. Że palant, być może, nie wróci z zebrania. Poczekam. Że palant wyjedzie, być może, służbowo i żebym się zapisała. Poczekam. I w jakiej sprawie?
Uśmiecham się.
Coś za często wychodzi do mnie sekretarka.
Po dwóch godzinach przesiadam się. Kiedy sekretarka otwiera drzwi – nie widzi mnie. Za chwilę wypada palant. Prosto na mnie. Na mój dyktafonik. Nie ma czasu, niestety, żeby ze mną rozmawiać, ale chętnie pojutrze.
Pojutrze okazuje się, że musiał wyjechać i że sprawę mogę wyjaśnić na niższym szczeblu. Wyjaśniam. Wszystko jest w porządku. Nieprawnie zajęli, no cóż, gmina jest pełna współczucia dla nieuleczalnej choroby dziecka, ale mieszkań nie ma. Gdyby były, w tej chwili dostaliby mieszkanie. Naprawdę.
Złość mija. Na jej miejsce przychodzi bardzo twórcza furia.
Nie dam się załatwić! Przez pięć dni zbieram materiały. Wiem wszystko o gminie, mieszkaniach, pracownikach, urzędnikach, kontrahentach urzędników i wiem, ile kosztuje kawa w bufecie Urzędu Miasta.
Tosia karmi koty i nawet udało jej się pozmywać parę razy.
W tej dzielnicy są cztery przepiękne stumetrowe pustostany – o tylu się dowiedziałam dzięki kolegom z gazet codziennych. Czekają nie wiadomo na co. Normalni ludzie o nich nie wiedzą. W gestii gminy.
Dzwonię grzecznie do palanta, którego nie ma, i grzecznie pytam sekretarkę o te dwa pustostany. W ciągu trzech minut oddzwania, czy mogę porozmawiać z palantem. Jest uprzedzająco miły i pyta, czy nie można by polubownie załatwić całej sprawy. Po co taki rozgłos.
Można, moim zdaniem można. Na przykład jeśli im dadzą przydział na dwupokojowe mieszkanie, to dlaczego ja mam nadawać rozgłos? Palant szybko kończy rozmowę.
Dzięki koleżance przyjaciela Grześka, z którym on był internowany, dowiaduję się, że w zeszłym roku gmina przydzieliła dwa mieszkania. Jedno bezdomnej, bardzo duże i ładne – do tej bezdomnej od razu wprowadził się kierownik wydziału gminy, który dwa lata wcześniej odszedł do bezdomnej od żony i musieli wynajmować domek, oraz drugie, też niebrzydkie, osiemdziesięciometrowe, w którym teraz mieszka żona syna jakiegoś naczelnika o innym nazwisku niż mąż.
Dzwonię do palanta. Nie ma go. Grzecznie pytam sekretarkę o bezdomną cudzołożnicę i o synową. Ledwie odkładam słuchawkę – telefon dzwoni. Palant uprzejmie zaprasza mnie na lunch, żebyśmy sobie wyjaśnili pewne sprawy, i on z całego serca pragnie pójść na rękę i tej rodzinie, i tak miłej osobie jak ja. Bo jeśli ci ludzie rzeczywiście mają tak trudną sytuację, gdyby on wiedział, nigdy by nie dopuścił itd.
Wierzę.
O czwartej rano kończę tekst o małym mieszkanku. O gminie, naczelniku, kierownikach, synowej, metrażach i pieniądzach. Naczelny dzwoni dwa razy, zanim docieram z powrotem do domu.
Tekst niestety nie nadaje się do naszego miesięcznika. Wiedziałam.
Przekazał do największej gazety codziennej i puszczą go jutro. Nie wiedziałam!
Nie chcę narzekać, ale mi beznadziejnie. Wiosna się budzi, a nawet rozkwita i się puszy po tych brzozach, a mnie jest smutno. I boli mnie szyja. Na pewno mam zwyrodniałe kręgi.
Najpierw zwyrodniali mężczyźni, potem zwyrodniałe kręgi. Nic mi się nie chce. Nawet Niebieski nie będzie do mnie pisał. Nikomu nie jestem potrzebna.
Właśnie zadzwoniła Ola.
Olę poznałam jakiś czas temu. Jeszcze w zimie zaprosiłam Agnieszkę i Grzesia na ziemniaki z czosnkiem zapiekane z bazylią i żółtym serem. Wszystko, co dobre, jest albo tuczące, albo niemoralne – jak powiedziała Marilyn Monroe, więc na tę niezdrową potrawę ich zaprosiłam, a oni zadzwonili pół godziny przed umówionym spotkaniem, pytając, czy mogą wziąć swoich znajomych, którzy właśnie do nich wpadli. Ano mogą. Mam wystarczającą liczbę sztućców, a każde danie da się podzielić na niezliczoną ilość porcji. Co prawda coraz mniejszych, ale jakie to ma w końcu znaczenie.
Na widok nieznanej mi kobiety jęknęłam z zachwytu. Nie dość, że była śliczna, to jeszcze na ramionach miała tak oszałamiająco piękną chustkę, że natychmiast dałam wyraz swoim zachwytom i nad nią, i nad chustką. Ona okazała się znakomitym kompanem, chustka była z Florencji, jej mąż przygrywał nam na gitarze, wieczór był czarujący, ziemniaków było za mało. Zadzierzgnięta wtedy znajomość rozwijała się później, bo przypadli mi do serca.
A teraz właśnie wydają party ogrodowe. I koniecznie mam przyjechać. Tłumaczę Oli, że weszło mi coś w szyję. Niemcy mówią, że to czarownica siadła na karku. Nie wiem, dlaczego mnie akurat sobie upatrzyła. Mąż Oli jest Niemcem. Mogła sobie upatrzyć Olę.
Przyjęcie było wspaniałe – gdyby nie ból, bawiłabym się znakomicie. Choć nie powiem, współczujące pytania o zdrowie odrobinę poprawiały mi samopoczucie. Ale nic nie było w stanie ukoić mojej obolałej duszy, bo rozczulanie się nad sobą świetnie mi robiło.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – pytała Ola. – Mamy świetnego masażystę. Co cię ucieszy? Nigdy taka nie jesteś – mówiła, siadając przy mnie. – To od ciebie zależy, jak się będziesz czuła.
To zdanie sobie dobrze zapamiętałam, bo stosuję je przy każdej nadarzającej się okazji od lat. Szczególnie wobec beznadziejnej postawy, jaką właśnie prezentowałam. Brrr. Nic do mnie nie docierało.
Kiedy zbierałam się do domu, Ola powiedziała:
– Poczekaj chwilkę – ja z okazji swoich urodzin mam też dla ciebie prezent.
Krzyknęła do męża, żeby mnie nie wypuszczał, i gdzieś pobiegła. Usłyszałam tupot na schodach, potem krzyk:
– Szatsu, gdzie są nożyczki?
Stałam w drzwiach – nożyczki to ja mam – ale oczywiście udam, że się ucieszę, jak dostanę drugą parę. Taki niekonwencjonalny prezent też mnie ucieszy. Może będzie chciała odczynić jakieś wariactwa, odciąć mnie od mojej beznadziejności albo coś w tym stylu?
Szatsu szukał nożyczek, ich pies wył, do ich psa podłączały się okoliczne psy łańcuchowe, goście pili wódkę, magnetofon wyrykiwał w noc pogodną, że do tanga trzeba dwojga, a ja stałam samotnie w drzwiach i czekałam na nożyczki.
I to tak trwało. Byłam smutna, byłam samotna, byłam cierpiąca. I kiedy już chciałam nie dotrzymać słowa i umknąć w noc czarną i głośną, Ola zbiegła po schodach, a w jej ręku powiewała chustka. A właściwie nie chustka – pół chustki.
Uśmiechnęła się, tak jakby nie mnie zobaczyła.
– Masz, to dla ciebie, i tak była za duża, to przecięłam na pół, będziemy się obie cieszyć.
Zamurowało mnie. Stałam jak wryta w tych drzwiach. Przepiękna, kwadratowa, duża chustka z Florencji była trójkątem z poszarpanym lekko brzegiem – ale nie straciła swojej niezwykłej urody.
Ola z połową chustki uśmiechała się promiennie:
– Tylko trzeba podszyć, no! – I założyła mi ją na obolałą szyję.
Myślałam, że się rozpłaczę.
Wróciłam do domu. Połowa chustki leżała jak ulał. Rano obudziłam się, i pierwsza rzecz, jaką zobaczyłam, to była ta połowa. Pomyślałam sobie, że tylko ode mnie zależy, jak się czuję. Że może ja nie byłabym w stanie przeciąć swojej ulubionej chustki na pół. Że skoro ktoś to zrobił dla mnie i pamiętał przez te wszystkie miesiące mój zachwyt, to może świat nie jest taki obrzydliwy i smutny, a moja szyja da się jednak leczyć. Jeżeli jeszcze raz stanę się taką marudną, beznadziejną osobą, to palnę sobie w łeb.
Powiesiłam połowę chustki nad łóżkiem. To będzie taki mój znak świata. Bo świat, w którym dzieją się takie rzeczy, nie jest do końca ani smutny, ani szary, ani zły.
Jest fantastyczny. Po moim reportażu poleciał ze stołka naczelnik gminy, to chyba pierwszy wypadek w tym kraju, prezydent miasta napisał do redakcji specjalne pismo, w którym zaznacza itd. Nasza gazeta wydrukowała przydział mieszkania dla tych ludzi. Trzy pokoje z zasobów innej gminy, poruszonej nieuczciwością tamtej gminy.
Dzwonią do mnie z innych redakcji i też mają pomysły. A ja się cieszę, że mieszkam na wsi, nie chcę interweniować w żadnej sprawie. Chyba że…
Nie mogę uwierzyć własnym oczom. Sekretarz redakcji przesłała mi list. Przyszedł do redakcji na moje nazwisko. Nie na redakcję. Z dużym napisem: „Prywatny”. Od Niebieskiego. Teraz wszyscy myślą, że sobie z nim romansuję. Tak to jest! Dasz palec, odgryzą ci rękę! Normalny list w skrzynce.
Pani Judyto,
nie chciałem pani obrazić. Cieszę się z tej pomyłki, która pozwoliła mi panią poznać z innej strony. Rozumiem, że to dla pani musi być dość niewygodne, skoro niezamierzone, ale przecież nie stało się nic takiego, co by panią w moich oczach skompromitowało…
Tu przesadzasz. Niebieski, co ty myślisz, że mnie obchodzą twoje myśli, nawet na mój temat? Nie pusz się tak. Niebieski. Nie bądź taki wspaniałomyślny i taki wyrafinowanie perfidny. Już ja wiem, co myślisz!
…zresztą sądzę, że niewiele rzeczy mogłoby panią skompromitować.
Widać, że mnie nie znasz. A gdybyś ty wiedział. Niebieski, że prawie się zakochałam w przystojnym żonatym członku gangu? I że źle życzyłam Joli? Której teraz posyłam siedem błogosławieństw?
Napisała do mnie pani uczciwy list, a ja nie całkiem jestem w porządku. Chciałbym to pani wyjaśnić osobiście. Czy to możliwe, żebyśmy się spotkali?
Podaję mój e-mail i będę czekał na odpowiedź.
W żadnym, ale w absolutnie żadnym razie. Nie będę się umawiać z nieznajomymi. W ogóle nie będę się spotykać z mężczyznami. Nie i nie. Oprócz, oczywiście, przyjaciół. Chybabym się spaliła ze wstydu. Oprócz przyjaciół, którzy mnie lubią. I wobec których się nie skompromitowałam.
Ciekawe, dlaczego Niebieski nie jest w porządku. Jak każdy facet, musiał coś nagrzeszyć. Ale ja nie chcę już słuchać żadnych rzewnych historii.
PS. Proszę się zastanowić, zanim pani odrzuci moją propozycję. Ze wstydu czy skrępowania. To nie są najlepsi doradcy.
Wstyd i skrępowanie! Tu przesadziłeś zdrowo, Niebieski! Ja ani się nie wstydzę, ani nie jestem skrępowana.
O trzeciej zdołałam się połączyć z Telekomunikacją Polską SA w celu wysłania e-maila. W nocy, rzecz jasna. Żebym ja przez jednego faceta nie spała jak ludzie!
Napisałam, że bardzo mi przykro, ale nie spotkam się z nim. I żeby przestał do mnie pisać. Może mogłabym go polubić. Gdyby nie kłamał. Albo gdyby nie był mężczyzną.
Dzwonił Hieronim K. Domniemany. Też mi chce wszystko wyjaśnić. Zaraza jaka, czy co?
Jaki piękny dzień dzisiaj! Idzie lato. Śpię pod samą kołdrą.
Wpadła Mańka, schudnięta i dalej zakochana. Zapytała, czy jestem z kimś. Zrezygnowana oświadczyłam, że chyba sobie kupię wibrator.
– A co, jeszcze nie masz? – powiedziała Mańka i wyjęła komórkę z kieszeni, bo dzwonił narzeczony.
Potem zadzwoniła Justyna, żeby się pożegnać przed wyjazdem do Londynu. Do tego Angola – który, jak się okazuje, pisze i dzwoni oraz był trzy tygodnie temu, i teraz ona jedzie. Do niego! Cały świat jest przeciwko mnie.
Potem zadzwoniła stara znajoma, że wpadnie. Koniecznie. Że musi. Że nie chce jej się żyć, że wszystko na nic. On odchodzi. Spędziłam przy telefonie półtorej godziny, starając się podnieść ją na duchu, ale sama wiem, że w takich sytuacjach świat się kończy i nie chce się żyć. Oraz że wszystko na nic.
A to było naprawdę udane małżeństwo! Ona pracowita i uzależniona od niego, co mężczyznom się bardzo podoba, nawet pofarbowała włosy na blond, bo on lubił blondynki! Wiadomość o rozwodzie spadła na nią nagle i niespodziewanie, jeszcze w południe wspólny obiad u jego rodziców, jeszcze po obiedzie spacer z rodzicami, jeszcze po spacerze wspólna herbatka, a po herbatce oświadczył: rozwodzimy się. Krótko i zwięźle. Że ją szanuje i ma wiele wspaniałych uczuć. Ale już jej nie kocha. Zastanawiam się, czy myśmy przypadkiem nie miały wspólnego męża.
Mam czasami wrażenie, że każda kobieta na świecie przynajmniej raz w życiu usłyszała, że mężczyzna bardzo ją szanuje oraz darzy ciepłymi uczuciami, ale niestety jej nie kocha. Wtedy rzeczywiście z tym światem dzieje się coś dziwnego. Taki świat przewraca się do góry nogami. Drzewa szarzeją. Powietrze robi się nie do zniesienia. Kolory blakną. I nie ma po co żyć. I nie wiadomo, co robić.
Tak też było z moją starą znajomą, dla której on stał się całym światem. To jest bardzo przyjemny obraz świata, dopóki ten świat, czyli on, darzy ją miłością szczególną, wyjątkową, i vice versa. Ale zapomniała o tym, że jeśli mężczyzna staje się światem, to oczywiście najpierw jego ego rzecz duża i ciężka – będzie mile połechtane, że nie istnieje nic oprócz niego. Ego mile połechtane rośnie w siłę i się rozprzestrzenia. Czasem tak bardzo, że na drugą osobę już nie ma miejsca. A przecież ona nawet włosy, nawet pracę, nawet znajomych… I jak on mógł?
Współczułam jej bardzo. On był wstrętnym gnomem, który wykorzystał i porzucił. Egoistą do entej oraz psychopatą niezdolnym do wyższych uczuć. Łamaczem danego słowa. Zamrażarą – nieczułą i podłą. Pocieszyłam ją, jak mogłam. Że wszyscy oni są tacy sami. Że każdy inny też by to zrobił. Chyba mi się udało, bo jakoś tak szybko skończyła rozmowę. Nie powiedziała, kiedy wpadnie. Ciekawe, że nawet nie zapytała, co u mnie słychać.