Jessica Steele
Sekret panny młodej

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Lydie jechała do Beamhurst Court, do swojego domu. Była bardzo zdenerwowana.

Gdy tylko usłyszała w słuchawce głos matki, od razu zrozumiała, że stało się coś złego. Hilary Pearson nigdy nie dzwoniła do córki i jedynie nadzwyczajne wydarzenie mogło ją do tego skłonić.

– Chcę, żebyś przyjechała – stwierdziła matka bez zbędnych wstępów.

– Przecież będę we wtorek, a ślub Olivera jest dopiero w przyszłą sobotę.

– Chcę, żebyś przyjechała wcześniej. – Zabrzmiało to jak niepodlegający dyskusji rozkaz.

– Mam ci w czymś pomóc?

– Tak.

– Oliver… – zaczęła Lydie.

– To nie ma nic wspólnego z twoim bratem ani z jego ślubem – ostro ucięła matka. – Ward-Watsonowie zrobią wszystko, żeby ślub ich jedynej córki odbył się, jak należy.

– Tato! – krzyknęła Lydie w przerażeniu. – Czy jest chory?

Była bardzo związana z ojcem. Uważała, że los potraktował go okrutnie, wybierając mu złą i uszczypliwą żonę, czyli jej matkę.

– Twój ojciec jest w świetnej kondycji fizycznej, jak zwykle.

– Chcesz powiedzieć, że ma problemy psychiczne?

– zapytała coraz bardziej przerażona Lydie.

– Na miłość boską, nie! Jest tylko podenerwowany. Nie śpi. On…

– A czym się niepokoi?

– Powiem ci, kiedy tu przyjedziesz.

– Dlaczego nie powiesz mi teraz? – naciskała Lydie.

– Kiedy tu przyjedziesz!

– Mamo! Nie możesz trzymać mnie w niepewności – zaprotestowała Lydie.

– To nie są sprawy na telefon, – A niby kto miałby nas podsłuchiwać? W takim razie zadzwonię do ojca do biura.

– Ani mi się waż! On nie wie, że postanowiłam skontaktować się z tobą.

– Ale… ale…

– Poza tym twój ojciec nie ma już biura. On…

Co się dzieje, do cholery? – przebiegło przez głowę Lydie.

– Wróć do domu – powtórzyła oschle matka i odłożyła słuchawkę.

W pierwszym odruchu Lydie chciała do niej zadzwonić i wydusić prawdę, ale nie miałoby to większego sensu. Skoro matka powiedziała, że niczego nie zdradzi przez telefon, żadna siła nie zmusi jej do tego. Za to ojciec porozmawia z nią chętnie. Jednak za każdym razem, gdy Lydie wybierała jego numer, słyszała: „Połączenie nie może być zrealizowane”. Wtedy przypomniała sobie słowa matki: „Twój ojciec nie ma już biura”.

Lydie odłożyła słuchawkę i poszła poszukać swojej pracodawczyni. Donna była dla niej prawie jak siostra. W tej chwili bawiła się w pokoju z roczną Sophie i trzyletnim Thomasem. Lydie pracowała tu od trzech lat. W przyszłym tygodniu miała ich opuścić.

– Czyżbym słyszała telefon? – zapytała z uśmiechem Donna.

– Dzwoniła moja matka.

– Czy w domu wszystko w porządku?

– Co byś powiedziała, gdybym wyjechała trochę wcześniej?

– Jak to wcześniej? – Donna natychmiast przestała się uśmiechać. – To znaczy kiedy?

– Dzisiaj. Wiem, Donna, że sobie poradzisz. Jestem tego pewna.

– Rozumiem, że to jakaś ważna sprawa. Jasne, że sobie poradzę.

To wydarzyło się dziesięć godzin temu. Teraz Lydie dojeżdżała do domu. Czuła się strasznie, gdy wyjeżdżała stąd pięć lat temu. Skończyła osiemnaście lat i miała pracować jako opiekunka do dzieci. Pierwsza praca okazała się niewypałem, bo pan domu miał jakieś dziwne plany związane z jej osobą. Potem trafiła do Coopersów i zaczęła się opiekować Thomasem. Dzięki temu Donna i Mike mieli czas, by zrobić karierę, jednak gdy na świat przyszła Sophie, Donna z coraz większą niechęcią myślała o powrocie do pracy. W końcu doszli z mężem do wniosku, że poradzą sobie finansowo, ale będą musieli zrezygnować z opiekunki.

– Co o tym myślisz? – Donna chciała znać zdanie Lydie.

– Zastanów się, kiedy będziesz szczęśliwsza: robiąc karierę, czy opiekując się swoimi dziećmi.

Donna zastanowiła się przez chwilę.

– Zawsze żałowałam, że nie zajmowałam się Thomasem przez pierwsze lata – odpowiedziała. I to zadecydowało.

Lydie miała wyjechać w przyszły wtorek. Chciała być w domu kilka dni przed ślubem swojego brata. Wiedziała, że szybko znajdzie kolejną pracę, mogła nawet przebierać w ofertach. Przejechała przez bramę Beamhurst Court i zatrzymała się. Rozejrzała się dookoła. Kochała to miejsce. Posiadłość odziedziczy jej brat, ale o tym wiedziała od zawsze. Ta myśl nie psuła jej humoru, gdy tu wracała.

Wiedziała, że matka na nią czeka. Znowu zaczęła zastanawiać się, czym martwił się ojciec. Dlaczego odcięto linię telefoniczną w biurze? Zostawiła samochód na podjeździe, weszła do domu i w holu przywitała się z matką, która rozmawiała z gospodynią, panią Ross. Po ujrzeniu córki poleciła, by herbatę podano w salonie.

– Nie śpieszyłaś się zanadto – zauważyła, zamykając za sobą drzwi.

– Musiałam się spakować – rzekła spokojnie Lydie. – Skoro i tak skończyłam pracę, nie chciałam tam wracać po resztę rzeczy… Mamo, co się dzieje? Dzwoniłam do biura taty.

– Mówiłam, żebyś tego nie robiła – oświadczyła ostro matka.

– Nie zdradziłabym, że dzwoniłaś do mnie. Dlaczego numer jest odcięty? Gdzie jest ojciec? Powiedziałaś, że nie ma już biura. To niemożliwe. Przez lata…

– Twój ojciec nie ma ani biura, ani firmy – powiedziała dobitnie Hilary Pearson. – Stracił ją.

Oczy Lydie rozszerzyły się w zdumienia. Chciała zaprotestować, była pewna, że to jakiś głupi żart. Wiedziała jednak, że Hilary Pearson nigdy nie żartuje.

– To znaczy sprzedał?

– Nie. Zabrano mu ją.

– Co przez to rozumiesz? Ukradziono firmę?!

– Na jedno wychodzi. Bank położył na niej swoją łapę Zabrali wszystko, a teraz chcą jeszcze zabrać dom.

– Beamhurst Court? – zapytała przerażona Lydie.

– Wszyscy wiemy, jak jesteś związana z tym miejscem, ale bank zmusi nas, byśmy sprzedali dom na pokrycie długów. Chyba że coś z tym zrobisz.

– Ja? – Lydie czuła zamęt w głowie.

– Ojciec zapłacił tyle pieniędzy za twoją edukację. I po co? Pieniądze wyrzucone w błoto. Teraz możesz mu się odwdzięczyć.

Wiedziała, że, bardzo rozczarowała matkę. I jeszcze ta praca w charakterze opiekunki. Spojrzała na nią z niedowierzaniem. Odwdzięczyć się? Nie prosiła, by ją wysyłano do bardzo drogiej i ekskluzywnej szkoły z internatem. To był pomysł matki.

– Dziadek zostawił mi kilka tysięcy funtów.

– Wiesz, że nie możesz tknąć tych pieniędzy do dwudziestych piątych urodzin. Zresztą potrzebujemy dużo więcej, jeśli nie chcemy skończyć jak żebracy wyrzuceni z Beamhurst Court.

Lydie nie wierzyła własnym uszom. Nie może być przecież aż tak źle. Beamhurst Court należało do rodziny Pearsonów od pokoleń. Nie wierzyła, że mogą stracić rodową siedzibę.

– Powiedziałam twojemu ojcu, że jeśli stracimy dom, odejdę – z ledwie tłumioną furią powiedziała Hilary.

– Mamo! – wykrzyknęła Lydie.

Wiedziała, że teraz bardziej niż kiedykolwiek ojciec potrzebuje wsparcia swojej żony. Już chciała coś powiedzieć, ale weszła pani Ross i postawiła tacę z herbatą. Kiedy matka nalewała herbatę do filiżanek, Lydie próbowała się uspokoić.

– Co się stało? Wszystko było w porządku, gdy byłam tu cztery miesiące temu.

– Już sześć miesięcy temu nic nie było w porządku.

– Ale ja nic nie widziałam!

– Twój ojciec nie chciał, żebyś cokolwiek zauważyła. Powiedział, że nie zamierza cię niepokoić i że coś wymyśli.

– I nie udało mu się…

– Firmy nie ma, a bank domaga się pieniędzy.

Lydie nie mogła zebrać myśli. Ze słów matki wynikało, że wszystko dookoła się waliło, a przecież zawsze mieli pieniądze. Czy to możliwe, że było aż tak źle, a ona o niczym nie wiedziała? Mogła zrozumieć ojca – był bardzo dumny, ale matka? Owszem, ona również była dumna, ale przecież…

– Co się stało ze wszystkimi naszymi pieniędzmi? – zapytała. – I dlaczego Oliver nie…

– Firma Olivera potrzebowała pomocy – ucięła krótko Hilary. – Dlaczego twój ojciec nie miałby zainwestować w niego? Nie można zacząć od zera i oczekiwać natychmiastowych zysków. Poza tym rodzina Madeline to bardzo zamożni ludzie. Nie mogliśmy pozwolić, żeby Oliver wyglądał na żebraka, wiec zabierał Madeline do najdroższych restauracji, zupełnie nie licząc się z kosztami.

– Nie mam pretensji, że Oliver zabrał wszystkie pieniądze – zaczęła niepewnie Lydie. Jej brat rozpoczął karierę biznesmena pięć lat temu. Wtedy firma ojca funkcjonowała świetnie, więc mógł zainwestować w syna. – Chodziło mi o to, że Oliver też nic mi nie powiedział.

– Kiedy ostatnio bawiłaś w domu, Oliver i Madeline byli na wakacjach w Afryce Południowej. Biedny Oliver tak ciężko pracuje. Potrzebował miesięcznego urlopu.

– Ale jego firma działa? – spytała Lydie. Matka po raz kolejny zgromiła ją spojrzeniem.

– Nie. Postanowił ją zamknąć.

– Czy on też zbankrutował?

– Czy musisz być tak dosadna? Czy cała ta kosztowna edukacja naprawdę poszła na marne? – fuknęła Hilary. – Wszystkie firmy zaciągają kredyty, a potem kłopoczą się, jak je spłacić. Oliver doszedł do wniosku, że to zbyt męczące. Kiedy wróci z Madeline z podróży poślubnej, zacznie pracować w firmie teścia. – Matka po raz pierwszy od początku rozmowy uśmiechnęła się. – Nie będę zdziwiona, jeśli z 'czasem zostanie dyrektorem konsorcjum Ward-Watson.

To wszystko brzmiało cudownie, ale niczego nie rozwiązywało.

– Więc, jak rozumiem, ojciec nie dostanie żadnych pieniędzy od Olivera?

– Oliver będzie potrzebował pieniędzy, żeby utrzymać swoją żonę. Wiesz, do jakiego pozieram Madeline jest przyzwyczajona.

– Gdzie jest tata? – zapytała Lydie. Serce zabolało ją na myśl, jak cierpi jego duma. Zawsze tak ciężko pracował, a teraz… – Może w zakładach?

Matka smętnie pokręciła głową.

– Ojciec sprzedał zakłady, żeby spłacić część długów. Nie ma pracy, a w jego wieku nikt go nie zatrudni. Zresztą, on nie potrafiłby już pracować dla kogoś innego.

O Boże! – pomyślała Lydie. Sytuacja przedstawiała się gorzej, niż można by to sobie wyśnić w najgorszym koszmarze.

– Czy poszedł na pola?

– Na jakie pola? Sprzedaliśmy wszystko, co dało się spieniężyć, poza domem, ale i na nim bank chce położyć swoją łapę. Powiedziałam ojcu, że ja się stąd nie ruszę!

Mówiła jeszcze przez chwilę, ale Lydie była zbyt przerażona, by tego słuchać.

– Gdybyśmy mieli choć połowę tego, co Ward-Watsonowie zamierzają wydać na ślub swojej jedynaczki, bank byłby w pełni usatysfakcjonowany – zakończyła.

– Zatem ojciec nie jest winny bankowi aż tak wiele? – zapytała Lydie.

– Ojciec zdołał spłacić większość wierzycieli i część kredytu, ale jeśli do piątku nie wpłynie czek na pięćdziesiąt tysięcy funtów, przystąpią do działania i będziemy musieli się wyprowadzić. Możesz to sobie wyobrazić? Cóż za wstyd. I to przed ślubem Olivera! Będzie ślicznie wyglądało na zaproszeniach: już nie Oliver Pearson, dziedzic Beamhurst Court, ale Oliver Pearson, bezdomny. Jak będziemy mogli spojrzeć ludziom w oczy?

– Pięćdziesiąt tysięcy? To nie jest aż tak dużo.

– Jest, gdy nie masz ani grosza. Poza domem nie mamy absolutnie nic. Jak zdołamy zdobyć pieniądze, nie mogąc spłacić długu? Nikt nam nie pożyczy, a bank nie będzie czekał. A teraz to wszystko spada na mnie.

Lydie zadumała się przez chwilę.

– Obrazy! – wykrzyknęła. – Moglibyśmy sprzedać część rodzinnej…

– Nie słuchałaś tego, co przed chwilą powiedziałam? Sprzedaliśmy już wszystko poza tym, co należy do Olivera. Absolutnie wszystko. Nie mamy już nic, co miałoby jakąś wartość.

Lydie po raz pierwszy widziała matkę bliską łez. Żałowała jej. Mimo że Oliver zawsze był jej oczkiem w głowie, Lydie kochała matkę. Wiedziona impulsem usiadła obok niej na sofie i powiedziała:

– Jest mi przykro. Naprawdę jest mi przykro, mamo. Co mogę zrobić?

– Możesz spotkać się z Jonahem Marriottem. Oto co możesz zrobić.

Lydie wpatrywała się w nią swoimi wielkimi zielonymi oczami.

– Jonah Marriott? – powtórzyła ledwie słyszalnym głosem. Widziała go tylko raz, i to przed siedmiu laty, ale nigdy nie zapomniała tego wysokiego, przystojnego mężczyzny.

– Pamiętasz go?

– Był tu raz; tata pożyczył mu jakieś pieniądze.

– Owszem – powiedziała matka oschle. – A teraz przyszedł czas, żeby je oddał.

– Czyżby ich nie zwrócił? – zapytała zdumiona Lydie. Jonah Marriott wydawał jej się honorowym człowiekiem. Poza tym wiedziała, że w ciągu tych siedmiu lat powodziło mu się nieźle.

– Dziwnym trafem pożyczył od ojca tyle, ile potrzebujemy, by pozostać w tym domu.

– Pięćdziesiąt tysięcy?

– Właśnie. Jeśli bank nie dostanie tych pieniędzy do piątku, w poniedziałek przyślą ludzi, by nas eksmitować. Poszłabym do niego sama, ale gdy wspomniałam o tym twojemu ojcu, niemal oszalał i zabronił mi.

Lydie nie potrafiła wyobrazić sobie, by ojciec mógł wściekać się na żonę, którą uwielbiał. Musiał zadziałać stres. Na pewno tata poprosił Marriotta o spłatę pożyczki, lecz duma nie pozwoliła mu ponawiać prośby. Ale…

Otworzyły się drzwi i do salonu wszedł ojciec. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Gdy ujrzał córkę, najpierw zerknął podejrzliwie na żonę, a potem zapytał:

– Lydie, co tu robisz?

– Ja… chciałam, żeby Donna sprawdziła, jak sobie radzi beze mnie – odpowiedziała szybko. – Zadzwonię do niej później. Jeśli wszystko jest w porządku, zostanę, jeżeli nie macie nic przeciwko temu.

– Oczywiście, że nie mamy. To przecież twój dom… – Odwrócił się szybko.

Lydie poczuła, jak jej serce przeszywa ból. Wiedziała, co w tej chwili przeżywał ojciec.

– Tato…

– Czy mama powiedziała ci o wszystkim?

– Tak. Ślub Olivera zapowiada się wspaniale. Mama zdradziła mi wszystkie szczegóły.

Przez następne pół godziny Lydie obserwowała, jak ojciec próbuje zachować przed nią twarz. W końcu uznała, że musi spotkać się z Jonahem Marriottem i wydusić od niego pieniądze, zwłaszcza że, o ile pamięć jej nie zawodziła, zwrot długu miał nastąpić po pięciu latach. Zaraz jednak poczuła wątpliwości.

– Twój pokój jest gotowy – oświadczyła Hilary. – Jeśli masz ochotę, możesz iść na górę i odświeżyć się.

– Mam coś do roboty – powiedział Wilmot Pearson i zanim Lydie zdążyła zareagować, dodał: – Dobrze, że jesteś, córeczko. Mam nadzieję, że będziesz mogła zostać tu na dłużej.

Kiedy opuścił pokój, matka natychmiast zapytała:

– Więc jak, zrobisz to?

Jednak Lydie wciąż miała opory przed spotkaniem z Jonahem Marriottem.

– Jesteś pewna, że nie zwrócił tamtej pożyczki?

– Oczywiście! Też pytanie… – ostro zareagowała Hilary.

– A może go na to nie stać? Sama przecież mówiłaś, że wszystkie firmy zaciągają kredyty.

– Nie wszyscy padają od kredytów. Oczywiście, że może zwrócić ten dług. Jego ojciec, Ambrose Marriott, za ogromną kwotę sprzedał sieć swoich sklepów i na pewno równo podzielił majątek pomiędzy synów. – Westchnęła – ciężko. – Popatrz na nas, Lydie. Ojciec i ja jesteśmy już u kresu…

Taka była prawda i Lydie wiedziała, że nie może się wycofać.

– Masz jego numer?

– Przecież to nie jest rozmowa na telefon – stwierdziła poirytowana Hilary. – Musisz się z nim spotkać osobiście.

– Oczywiście. Chcę zadzwonić do jego biura i umówić się na spotkanie. Jeśli przyjdę do niego bez zapowiedzi, pewnie mnie spławi. Zresztą, jeśli domyśli się, po co chcę się z nim spotkać, zrobi to tak czy inaczej.

– Ojciec nie powinien się o tym dowiedzieć. Zadzwoń ze swojego pokoju. Pójdę z tobą. – Oczywiście musiała wszystkiego dopilnować osobiście.

– Marriott Electronics – odezwał się po chwili miły głos w słuchawce.

– Z panem Mamottem proszę. – Lydie próbowała opanować drżenie głosu. – Z panem Jonahem Marriottem – powtórzyła.

– Proszę chwileczkę poczekać.

Lydie czuła się, jakby połknęła kamień.

– Biuro Jonaha Marriotta, czym mogę służyć?

– Dzień dobry. Nazywam się Lydie Pearson – mówiła pośpiesznie. – Czy mogłabym rozmawiać z panem Marriottem?

– Przykro mi, ale pana Marriotta nie będzie w biurze do piątku. Czy mogę w czymś pani pomóc? – powiedział miły głos po drugiej stronie.

Lydie wiedziała, że ta rozmowa do niczego nie doprowadzi.

– Och! – szepnęła. Czuła na sobie ciężkie spojrzenie matki. – Chciałabym się z nim jak najszybciej skontaktować. Czy mogłabym zadzwonić do niego do domu?

Nie miała jednak złudzeń. Żadna sekretarka bez wyraźnego polecenia nie zdradzi prywatnego numeru szefa.

– Pana Marriotta nie będzie w kraju do czwartku wieczorem.

O cholera! – pomyślała Lydie.

– W takim razie zadzwonię w piątek. Do widzenia. Odłożyła słuchawkę i odwróciła się do matki. Nie musiała nic mówić.

– O Boże! Stracimy dom – krzyknęła Hilary. – Wiedziałam, wiedziałam!

Lydie nigdy wcześniej nie widziała matki w takim stanie. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, w jak poważnej sytuacji się znajdowali. Czuła złość na Jonaha Marriotta.

– Tak się nie stanie, mamo – powiedziała najspokojniej, jak potrafiła. – Spotkam się z Jonahem Marriottem w piątek i nie opuszczę jego biura, zanim nie odda pieniędzy.

Przez dwa kolejne dni Lydie obserwowała narastające przerażenie ojca. Matka stale przypominała jej, że jest ich ostatnią nadzieją. Lydie wiedziała, że nie ma wyboru. Poza tym, niezależnie od tego, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek, umacniała się w przekonaniu, że Jonah Marriott zawiódł zaufanie jej ojca i z każdym dniem była na niego coraz bardziej wściekła. Ojciec pożyczył mu pieniądze w dobrej wierze, a on tak mu się odwdzięczył!

Jednak furia ustępowała, kiedy przypominała sobie spotkanie sprzed lat. Widziała go ten jeden jedyny raz. Była wtedy na wakacjach. Wiedziała, że ktoś ma przyjść do ojca i że chce pożyczyć pieniądze. Nie myślała o tym aż do chwili, kiedy go ujrzała. Siedział w salonie. Ona była chudą i przeraźliwie nieśmiałą szesnastolatką.

– O prze… przepraszam – wyjąkała, oblewając się rumieńcem. – Nie sądziłam, że ktoś tu jest.

W milczeniu wstał i ukłonił się.

– Czy czeka pan na tatę?

Miał niesamowicie niebieskie oczy. Spojrzał prosto na nią, a potem głębokim głosem powiedział:

– Jeśli jesteś córką Wilmota Pearsona, to rzeczywiście czekam na niego.

Pomyślała, że musi czuć się upokorzony, przychodząc prosić o pieniądze.

– Mam na imię Lydie. – Podeszła do niego i wyciągnęła rękę. – Lydie Pearson.

– Jonah Marriott.

Jego uścisk był mocny i ciepły. Chciała, żeby poczuł się lepiej.

– Może ma pan ochotę na herbatę, panie Marriott? – zapytała niepewnie.

Uśmiechnął się. Miał najpiękniejszy uśmiech, jaki widziała.

– Nie, dziękuję, panno Pearson.

Znowu się zaczerwieniła. Miała wrażenie, że się z nią droczy. I właśnie wtedy wszedł ojciec.

– Przepraszam, Jonah, że musiałeś czekać, ale ten telefon wyjaśnił wszystko. – Spojrzał na córkę i uśmiechnął się. – Poznałeś już Lydie? Niestety, niedługo będzie musiała opuścić ukochane Beamhurst i wrócić do szkoły.

Jonah spojrzał na nią i uśmiechnął się, a ona poczuła, jak palą ją policzki.

– Zatem do zobaczenia – zdołała powiedzieć i szybko wyszła.

Wtedy zadurzyła się w Jonahu Marriotcie. Nigdy więcej go nie widziała, ale sporo o nim słyszała. Dobiegał wtedy trzydziestki i posiadał prężnie rozwijającą się firmę elektroniczną. Ponieważ był starszym z synów Ambrose’a Marriotta, właściciela sieci sklepów, przez kilka lat pracował dla ojca. Kiedy jego młodszy brat, Rupert, kolega Olivera, skończył uniwersytet i włączył się w rodzinny biznes, Jonah zajął się własną firmą. Ambrose Marriott nie był tym zachwycony i nie popierał syna w jego działaniach, dlatego Jonah musiał wziąć pożyczkę z banku. Jego firma odniosła sukces, ale banki odmówiły mu kolejnego kredytu. Wtedy zwrócił się o pomoc do jej ojca, znanego biznesmena.

W piątek rano Lydie obudziła się zmęczona. Spała krótko i niespokojnie. Jonah Marriott pożyczył od jej ojca pięćdziesiąt tysięcy i nigdy ich nie oddał. Jonah Marriott, jej bożyszcze. A ona miała się z nim spotkać właśnie dzisiaj.

Zeszła na śniadanie, ale nie mogła nic przełknąć. Spojrzała na ojca. Wyglądał, jakby nie spał od kilku dni.

– Co zamierzasz dzisiaj robić? – spytał.

Tak bardzo chciała mu powiedzieć, że wie o wszystkim i by przestał przed nią udawać… Nie mogła jednak tego zrobić.

– Od wieków nie widziałam ciotki Alicji, więc postanowiłam ją odwiedzić.

– Przecież masz ją przywieźć na ślub. I tak się zobaczycie.

– Tak, ale wtedy nie będzie czasu na babskie plotki. – Uśmiechnęła się.

Była już przygotowana do wyjazdu. Miała na sobie granatową, elegancką garsonkę, ciemne włosy związała z tyłu, odsłaniając delikatne rysy twarzy. Zdawała sobie sprawę, że podróż do Londynu zabierze jej dużo więcej czasu niż niespełna czterdziestokilometrowa przejażdżka do domu ciotki w Penleigh Corbett i chciała wyruszyć jak najszybciej. Wiedziała, że może poczekać nawet cały dzień na spotkanie z Jonahem Marriottem.

Jednak w drodze do Londynu jej poranna determinacja znacznie osłabła. Lydie dobrą chwilę walczyła z sobą, by wejść do budynku Marriott Electronics. Wiedziała, że robi to dla ojca. Gdyby to od niej zależało, uciekłaby stąd jak najszybciej. Przypomniała sobie zrozpaczoną twarz taty i ruszyła w kierunku recepcji. Stało tam kilka osób. Recepcjonistka powiedziała do jakiegoś mężczyzny:

– Asystentka pana Maniotta za chwilę do pana podejdzie.

To wystarczyło. Lydie ruszyła w kierunku windy. Spojrzała do góry. Winda właśnie ruszała w dół z trzeciego piętra, bo tak wskazały wyświetlające się numerki. Po chwili wysiadła z niej elegancka kobieta w średnim wieku i podeszła do tamtego mężczyzny.

Lydie wślizgnęła się do windy i wjechała na trzecie piętro. Gdy wysiadła, poczuła, jak kręci się jej w głowie. Wiedziała, że nigdy w życiu nie robiła czegoś równie strasznego. Rozejrzała się dookoła i ruszyła korytarzem do przeszklonych drzwi. Z determinacją nacisnęła klamkę i weszła do środka. Za biurkiem siedział mężczyzna, który wstał na jej widok.

– Wciąż się czerwienisz, Lydie? Czyżby ją pamiętał?

– Nazywam się Lydie Pearson – szepnęła.

– Wiem, kim jesteś. Proszę, usiądź.

Lecz ją jakaś siła trzymała w progu. Jonah podszedł do niej, zamknął drzwi, delikatnie ujął ją pod łokieć i zaprowadził do fotela.

– Czyżbym się nie zmieniła przez te siedem lat? – spytała wciąż zdumiona, że od razu ją poznał.

– Tego bym nie powiedział. – Jonah nie odrywał od niej oczu. – Elaine, moja asystentka, zostawiła informację, że Lydie Pearson dzwoniła we wtorek. Przypomniałem sobie pewną kruczowłosą, zielonooką Lydie Pearson, którą kiedyś poznałem. – Przerwał na chwilę. – Czy wciąż nazywasz się Pearson?

– Tak… Nie wyszłam za mąż. – Spojrzała na jego dłonie. Ponieważ nie nosił obrączki, dodała: – Widzę, że nie ja jedna nie założyłam jeszcze rodziny.

Uśmiechnął się pod nosem.

– Umiem szybko biegać – wyznał.

– A na hasło „małżeństwo” bijesz wszelkie możliwe rekordy, czy tak?

– Tak… – Uśmiechnął się. – Jak sobie radzisz? Jak przed siedmiu łaty, utonęła w jego niebieskich oczach.

– To… to nie jest wizyta towarzyska – stwierdziła, chcąc od razu przejść do rzeczy.

– Nie?

Denerwowała się coraz bardziej.

– Wydaje mi się, że przez ostatnich siedem lat powodziło ci się dużo lepiej niż mojemu ojcu.

– Na to wygląda. Czy jego kłopoty nie wzięły się stąd, że wciąż musiał finansować twego brata?

Jak śmie go obwiniać?!

– Oliver nie ma już firmy.

– To powinno odciążyć twego ojca – stwierdził chłodno.

Miała ochotę go uderzyć.

– Firma mojego ojca też nie istnieje – powiedziała gorzko.

Przez twarz Jonaha przebiegł cień.

– Nie wiedziałem… To przykra wiadomość. Wilmot jest…

Nie dała mu dokończyć.

– Tak. Powinno być ci przykro, skoro nie miałeś na tyle honoru, by… Ojciec ci zaufał… Ten dług…

– Jaki dług? – zdumiał się Jonah.

– Czyżbyś nie pamiętał, że siedem lat temu pożyczyłeś od ojca pięćdziesiąt tysięcy funtów?

– Oczywiście, że pamiętam. Gdyby nie chodziło o twojego ojca…

– Nadszedł czas, by oddać te pieniądze – przerwała mu niecierpliwie. – Zerwała się na równe nogi. – Jeśli mój ojciec nie wpłaci do końca dzisiejszego dnia pięćdziesięciu tysięcy funtów… – wzięła głęboki oddech -… stracimy Beamhurst Court!

– Stracicie dom?! To niemoż…

– Od wielu pokoleń to nasza rodowa rezydencja! Wszyscy Pearsonowie tam się wychowali! – przerwała mu z furią. – Kocham Beamhurst Court. A teraz…

– Chyba przesadzasz. – Jonah spojrzał w jej błyszczące zielone oczy.

– Uważasz, że przesadzam? Tak, ojciec inwestował w firmę Olivera, ale nie spodziewał się, że dotknie go kryzys.

– Więc pożyczał, gdzie mógł, pod zastaw Beamhurst Court – domyślił się Jonah. – A kiedy upadła firma twojego brata i spłacił wszystkich jego wierzycieli, nie zostało nic na spłatę jego długów.

– Wiedziałeś o tym? – wykrzyknęła wściekła.

– Nie. – Jonah próbował zachować spokój. – Po prostu tak wynika z twoich słów. Co zamierza zrobić w tej sytuacji Oliver?

Nie chciała odpowiadać na to pytanie, bo straciłaby wszelkie argumenty. Ociec robił, co mógł, by wyjść z trudnej sytuacji, a jej brat nie kiwnął nawet palcem.

– On… Nie widziałam jeszcze Olivera. Jestem w domu dopiero od wtorku. Ponieważ żeni się w przyszłą sobotę, ma dużo spraw na głowie – zakończyła ledwie słyszalnie.

– Miejmy nadzieję, że poradzi sobie z nimi lepiej niż ze swoją firmą – skomentował złośliwie Jonah.

Do Lydie wreszcie dotarło, że ojciec, próbując ratować biznes syna, zaciągnął długi przewyższające wartość całego majątku. A teraz jeszcze ten ślub…

– Rodzice panny młodej pokrywają wszystkie koszty.

– Czuła, że musi to powiedzieć. – Ale nie w tym rzecz – dodała ostro. – Jesteś winny pieniądze mojemu ojcu. On ich potrzebuje, by zatrzymać dom, który kocha.

– Pięćdziesiąt tysięcy to zapewni? – zapytał z powątpiewaniem.

– Mój ojciec sprzedał wszystko, co mógł, by spłacić długi. Bank dał mu czas do dzisiaj. A on – jej głos załamał się – nie ma skąd wziąć tych pieniędzy. Tata jest w strasznym stanie. – Odwróciła się od Jonaha, z trudem powstrzymując łzy. – Po chwili wstała i podeszła do drzwi. Gdyby Jonah Marriott zamierzał zwrócić pieniądze, zrobiłby to już dawno. A więc sprawa skończona.

– Lydie…

Odwróciła się, uniosła głowę i powiedziała:

– Mój ojciec jest dumnym człowiekiem.

– Podobnie jak jego córka. – Nie mógł oderwać od niej wzroku.

– Gdybyś kiedykolwiek miał się spotkać z moim ojcem, nie mów mu, że tu byłam – powiedziała chłodno.

Jonah Marriott podszedł do swojego biurka.

– Na pewno tego nie zrobię, ale jestem pewien, że twój ojciec i tak się o tym dowie. – Otworzył szufladę i wyjął książeczkę czekową. – Na kogo mam wystawić czek, Lydie?

– Zamierzasz… zamierzasz zapłacić? – zapytała z niedowierzaniem. – Gdy nie odpowiadał, podeszła do niego. – Na mojego ojca.

Po chwili Jonah podał jej czek. Lydie nie wierzyła własnym oczom. Czy to jakaś szatańska sztuczka? – zastanawiała się. Uważnie spojrzała na czek. Wszystko się zgadzało, poza sumą.

– Pięćdziesiąt pięć tysięcy?

– Bank na pewno naliczy odsetki.

Gdy spojrzała ponownie na czek, zorientowała się, że mają to być pieniądze z jego prywatnego konta, nie z konta firmy. Każdy może wypisać czek na dowolną sumę, co nie znaczy, że znajdzie ona pokrycie w banku. Czy to miał być jakiś chory żart?

– Czy masz tyle pieniędzy na koncie? – zapytała bez ogródek.

– W tej chwili nie – przyznał, ale zanim w oczach Lydie zgasła ostatnia iskra nadziei, dodał: – jednak znajdą się tam, zanim zdążysz dotrzeć do banku ojca, – Jesteś pewien?

Jonah Marriott spojrzał jej prosto w oczy – Zaufaj mi, Lydie.

I wtedy poczuła spokój.

– Dziękuję… – Wyciągnęła dłoń na pożegnanie.

– Do widzenia – powiedział, uśmiechając się tym samym uśmiechem, który znała sprzed lat. – Mam nadzieję, że nie będę musiał czekać siedem lat do naszego kolejnego spotkania.

Tanecznym krokiem wychodziła z budynku Marriott Electronics. Pamiętała błękit oczu Jonaha i…

W końcu jednak musiała skoncentrować się na rzeczach najważniejszych. Chciała zadzwonić do matki, a przede wszystkim pragnęła zobaczyć się z ojcem i powiedzieć, że odzyskała pieniądze, które Jonah Marriott był mu winien od tak dawna. Jednak Jonah powiedział, że pieniądze zaraz będą na jego koncie. Po co miała zwlekać? Udała się do banku i przelała całą kwotę na konto ojca.

Jonah! Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna być na niego wściekła za to, że nie oddał pieniędzy we właściwym czasie, ale nie potrafiła. Przez całą drogę do Beamhurst Court nie mogła zapomnieć jego uśmiechu.

Dom był bezpieczny, chociaż stracili większość ziemi. Ojciec zapewne nie założy nowej firmy, ale przynajmniej nie będzie musiał wiecznie dofinansowywać Olivera. Poza tym matka wspominała, że przymierzał się do pracy w roli konsultanta. Przecież miał tak wielkie doświadczenie.

Przekonana, że wszystko wreszcie zostało wyprostowane, zaparkowała przed domem i wbiegła do środka. Nagle zrozumiała, dlaczego Jonah powiedział, że ojciec i tak będzie wiedział, skąd wzięły się pieniądze. To oczywiste. Kiedy Lydie powie mu, że dług już nie istnieje, ojciec natychmiast się domyśli, że to Jonah uregulował stare zobowiązania.

– Tu jesteście! – powiedziała radośnie, otwierając drzwi od salonu.

Ojciec przypominał swój własny cień. Matka spojrzała na nią wyczekująco.

– Właściwie,, tato, to skłamałam – wyznała Lydie. – Nie pojechałam spotkać się z ciotką.

Spojrzał na nią zdziwiony.

– Jak na kogoś, kto okłamał rodziców, wyglądasz na wyjątkowo zadowoloną. Mam nadzieję, że miałaś ku temu dobry powód.

Otworzyła torbę i wyjęła potwierdzenie wpłaty.

– Poszłam spotkać się z Jonahem Marriottem.

– Spotkałaś się z nim? A po co? – Wziął rachunek, który wyjęła z torby, i rozłożył go. Jego twarz pochmurniała z każdą chwilą. – Co to jest? – zapytał, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

– Twój dług został spłacony, tato – powiedziała spokojnie.

– Spłacony? – powtórzył kompletnie zdezorientowany.

– Mówiłam, że spotkałam się z Jonahem Marriottem. Dał mi Czek na kwotę, którą był ci winien. Wpłaciłam pieniądze po dro…

– Co zrobiłaś?! – ryknął Wilmot.

Lydie zastygła. Ojciec nigdy nie zachowywał się w ten sposób.

– Potrzebowałeś pieniędzy – wyjąkała przerażona. Czuła, że sytuacja ją przerasta. – Poszłam i poprosiłam go o zwrot długu. Te dodatkowe pięć tysięcy to odsetki od całej kwoty.

– Poszłaś i poprosiłaś go o pięćdziesiąt tysięcy funtów? – krzyknął ojciec. – Nie masz godności?

– Tyle był ci winien. On…

– Nie był mi nic winien – powiedział z furią.

– Nie był? – jęknęła Lydie. Spojrzała na matkę, która patrzyła z uporem na wzory na zasłonach.

– Nie jest mi winien ani grosza – powtórzył Wilmot. – Coś ty zrobiła, Lydie? Jonah Marriott oddał swój dług z procentem trzy lata temu…

Загрузка...