ROZDZIAŁ DRUGI

– Oddał? – krzyknęła Lydie, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. – Ale mama powiedziała… – Spojrzała na matkę. Tym razem Hilary wytrzymała to spojrzenie.

– Co ty jej powiedziałaś? – Wilmot Pearson wbił wzrok w żonę.

– Ktoś musiał coś zrobić – powiedziała, wzruszając ramionami.

– Ale wiedziałaś, że Jonah Marriott oddał pożyczkę przed terminem. Mówiłem ci o tym. Pamiętam to doskonale.

– Mamo, ty wiedziałaś?! – wykrzyknęła przerażona Lydie. – Wiedziałaś, że dług został spłacony, a mimo to wysłałaś mnie do Jonaha? – Nic dziwnego, że patrzył na nią, jakby była szalona. – O Boże! Mamo, jak mogłaś mi to zrobić?

Hilary po raz kolejny wzruszyła ramionami i stwierdziła spokojnie:

– Wolę być winna Jonahowi Marriottowi niż bankowi. To pozwoli nam zachować dom.

– Nie bądź tego taka pewna! – ryknął Wilmot. Rodzice kłócili się kilka minut. Ojciec chciał sprzedać dom, by spłacić Jonaha, matka upierała się, że gdy tak zrobi, ona zażąda rozwodu. Poza tym twierdziła, że posiadłość musi pozostać w ich rękach, gdyż należy się Oliverowi.

– Nie będziemy musieli otwierać w poniedziałek drzwi ludziom, którzy przyjdą nas eksmitować – dodała na koniec, czym zamknęła ojcu usta.

– Jonah wypisał ci czek tak po prostu? – spytał Wilmot córkę. – Powiedziałaś mu, że chcesz zwrotu długu, a on wziął książeczkę czekową i bez słowa zaczął pisać?

– On… – Przerwała na chwilę. – On powiedział, że nigdy nie zapomni, jak bardzo mu pomogłeś. Myślę, że był ci wdzięczny…

– I dał ci pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów w dowód wdzięczności, nie wspomniawszy, że już dawno zwrócił swój dług… Jak, do diabła, mam go spłacić?! Dlaczego nie przyniosłaś mi tego czeku?

Lydie zrobiłaby to, gdyby nie sugestia Jonaha, że pieniądze będą na jego koncie, nim ona dotrze do banku. Poczuła, że oboje nią manipulowali, najpierw matka, a potem Jonah.

– No, słucham – ponaglał Wilmot.

– Wydawało mi się, że to najlepsze rozwiązanie – wyszeptała. – Gdyby były jakieś korki, nie zdążyłbyś. Matka mówiła mi, że bank dał nam termin do dzisiaj.

– Dostali swoje pieniądze i już ich nie wypuszczą… Muszę spotkać się z Jonahem.

– Ja to zrobię – powiedziała stanowczo Lydie.

– Ty? Zrobiłaś już wystarczająco dużo. Zostań z matką.

– Proszę, pozwól mi – nalegała, a kiedy się wahał, dodała: – Nie tylko ty masz dumę, tato.

Spojrzał na nią smutno.

– Dla ciebie to też nie było łatwe, córeczko… Pójdziemy tam razem.

Wolałaby załatwić to sama, ale cóż…

– Zadzwonię do niego, tato.

– Nie spotkasz się z nim?

– Najpierw muszę nas umówić.

– Zadzwonimy z mojego gabinetu – powiedział Wilmot, posyłając żonie lodowate spojrzenie.

Po chwili Lydie wystukała numer Marriott Electronics.

– Dzień dobry. Nazywam się Lydie Pearson.

– O! Dzień dobry – odezwał się miły glos. – Minęłyśmy się dziś rano…

A więc Jonah wspomniał asystentce ojej wizycie. Zapewne powiedział coś w rodzaju: „Nie wpuszczaj tu więcej tej kobiety. Za dużo mnie kosztuje”.

– Pan Marriott jest w tej chwili na spotkaniu. Czy chce pani zostawić jakąś wiadomość?

Nic sensownego nie przyszło jej do głowy.

– Chciałabym się z nim spotkać. Może później, jeśli to możliwe.

– Dziś wieczorem pan Marriott leci do Paryża.

To było bez sensu, ale Lydie poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Zaraz też jednak zdała sobie sprawę, że nie ma ani krztyny arogancji swojej matki i nie będzie o nic prosić.

– To nic ważnego. Zadzwonię do niego w przyszłym tygodniu.

Odłożyła słuchawkę i streściła ojcu rozmowę.

– Nie martw się, tato – dodała cicho. Była wściekła, że matka wpakowała ją w tę sytuację, ale nie chciała, by rodzice gniewali się na siebie. – Nie bądź zły na mamę. Próbowała pomóc.

– Wiem.

Przez resztę dnia atmosfera w domu była napięta. Lydie wyszła się przejść. Wciąż rozpamiętywała, jak to wkroczyła do biura Jonaha Marriotta i zażądała pięćdziesięciu tysięcy funtów. O Boże! Ale dlaczego, u licha, dał jej te pieniądze? Dlaczego popędzał ją, by to ona zrealizowała czek? Wystawił przynętę, na którą się złapała. Jakim cudem, do diabła, uda jej się spłacić pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów? To pytanie prześladowało ją do końca spaceru.

Kiedy wróciła do domu, zaczęła liczyć swój dobytek. Może sprzedać stary samochód i perły, które dostała od rodziców na dwudzieste pierwsze urodziny. W przyszłości odziedziczy także mały spadek. Jeśli będzie miała szczęście, uda jej się zebrać około dziesięciu tysięcy. Gdy kładła się spać, przypomniała sobie Jonaha, który powiedział, że chyba nie będzie musiał czekać siedmiu lat na następne spotkanie. Wyrzekł to w złą godzinę. Musiał wiedzieć, że ona zatelefonuje do niego zaraz po tym, jak odkryje, że dług został spłacony. Na pewno poinstruował asystentkę, co ma powiedzieć, gdy Lydie zadzwoni.

A może w ogóle nic jej nie powiedział? Oczywiście natychmiast zorientował się, że jej ojciec nie wie o tej wizycie, stąd to całe popędzanie z realizacją czeku. Przecież ojciec wszystko by storpedował.

Nie spała całą noc, myśląc o Jonahu. Dla jakichś celów dokonał zręcznej manipulacji. Tylko po co to zrobił? Dlaczego lekką ręką wyłożył pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów?!

Jedno nie ulegało wątpliwości: za tym wszystkim coś się kryło. Lydie nie była aż tak naiwna, by wierzyć, że praktycznie nieznany człowiek ofiarował jej tyle pieniędzy z dobroci serca. Lecz co nim powodowało?

Nie wiedziała. Jednego tylko była pewna: Jonah Marriott podle wykorzystał sytuację dla jakichś swoich manipulacji. Okazał się więc pospolitą świnią. A teraz szalał sobie z jakąś ślicznotką w Paryżu…

Kiedy zeszła na śniadanie, atmosfera w domu była tak ciężka jak wczoraj.

– Myślę, że pojadę odwiedzić ciotkę Alice. Naprawdę – dodała, ponieważ ojciec spojrzał na nią ostro.

– Kiedy już tam będziesz, wybadaj, co ma zamiar włożyć na ślub – instruowała ją chłodno matka. – Równie dobrze może się tu pojawić w kaloszach i w tej okropnej kurtce, której używa do prac w ogrodzie.

Lydie była szczęśliwa, że może uciec z domu. Jechała do Penleigh Corbett do małego bliźniaka, który ciotka, Alice Gough, ku zgrozie matki, wynajmowała od gminy. Gdy jednak witała się z ciotką, ogarnął ją smutek. Tak zawsze żywotna osiemdziesięcioczteroletnia pani wyglądała bardzo źle. Mimo to przywitała radośnie swą młodą krewną.

– Wchodź, wchodź! – zawołała. – Nie oczekiwałam cię aż do przyszłego tygodnia.

Po chwili, kiedy piły kawę, Lydie zapytała nieśmiało:

– Czy ciocia widziała się ostatnio z lekarzem?

– Z doktor Strokes? Ciągle tu wpada.

– Z jakiegoś konkretnego powodu?

– Nie, po prostu lubi moje ciasto czekoladowe. Lydie chciała dowiedzieć się czegoś więcej, ale sprawa była delikatna, bowiem ciotka nie lubiła opowiadać o swych problemach, – Przepisała jakieś leki?

– A znasz kogoś po osiemdziesiątce, kto nie faszeruje się pigułkami? – zbyła ją ciotka i natychmiast zmieniła temat. – A jak tam twoja matka? Czy już pogodziła się z faktem, że ukochany Oliverek zamierza się ożenić?

– Ciocia to zawsze…

Alice uśmiechnęła się tylko i zabrała Lydie na przechadzkę po ogrodzie. Potem przyszła pora na lunch. Zasiadły do stołu, jednak ciotka, choć zachęcała Lydie do jedzenia, sama nie tknęła niczego.

Jakiś czas potem Lydie uznała, że ciotce należy się popołudniowa drzemka i postanowiła się pożegnać, lecz nagle wpadła na pewien pomysł.

– A może by ciocia pojechała ze mną do Beamhurst Court? – Wiedziała, że matka by ją za to zabiła. – Mogłaby ciocia zostać aż do ślubu.

– Twoja matka umarłaby z radości.

– Oj, ciociu…

– Mam tu za dużo roboty.

– Wcale nie… Ciociu, martwię się o ciebie. Jesteś taka blada.

– W moim wieku mam prawo być trochę zmęczona.

– Ciociu… – Lydie urwała. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie ma sensu.

– Zobaczymy się więc w sobotę. Aha, powiedz swojej matce, że wybierając się na ślub, kalosze zostawię w domu – dodała z kamienną miną.

Rozbawiona Lydie ucałowała ukochaną ciocię, lecz zaraz spoważniała.

– Wiem, że nie lubisz takiego marudzenia, ale proszę, ciociu, uważaj na siebie. I pamiętaj, na mnie zawsze możesz liczyć.

– Wiem, kochanie. No, jedź już.

Im Lydie była bliżej Beamhurst Court, tym bardziej pogrążała się w smutku. Martwiła się o ciotkę, martwiła się o zimną wojnę, która wybuchła między rodzicami, ale najbardziej niepokoiło ją, skąd u licha wziąć pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów. Nie mogła też przestać myśleć o Jonahu… i o Paryżu. Pewnie Jonah odsypia całonocną hulankę i przy boku jakiejś ślicznotki zbiera siły do następnej…

Nagle wybuchnęła śmiechem. Co się z nią dzieje? Robi się równie zgorzkniała jak jej matka. Przecież Jonah może bawić się, z kim chce i kiedy chce, nic jej do tego.

– Ciocia nie wygląda dobrze – powiedziała matce.

– A co jej dolega?

– Nie powiedziała, ale…

– Cała ona, – Hilary westchnęła ciężko. – Dzwonił do ciebie jakiś Charles Hillier.

– Charlie. To brat Donny. Zostawił jakąś wiadomość?

– Powiedziałam, żeby zadzwonił później.

Biedny chłopak. Był równie nieśmiały jak ona kiedyś. Na pewno matka śmiertelnie go przestraszyła. Lydie poszła do swojego pokoju i wystukała numer Charliego.

– Przepraszam, nie było mnie, kiedy zadzwoniłeś. Bardzo lubiła Charliego, ale nie potrafiła myśleć o nim jak o mężczyźnie.

– Chyba zadzwoniłem w złym momencie? – sumitował się.

– Skąd mogłeś wiedzieć. Po prostu mama była bardzo zajęta. Rozumiesz, mój brat żeni się w przyszłą sobotę i mamy urwanie głowy.

Było jej głupio, bo matka z pewnością potraktowała Charliego bardzo nieprzyjemnie.

– Aha, teraz rozumiem… Chciałem zaprosić cię do teatru na dziś wieczór, ale Donna powiedziała, że już wyjechałaś, by pomóc przy tym ślubie.

– No właśnie.

– Może jednak masz wolny wieczór? Bo wiesz, kupiłem już bilety, a potem poszlibyśmy na kolację. Mogłabyś przenocować u mnie… To znaczy… To znaczy jeśli nie masz innych planów – zakończył niepewnie.

– Z przyjemnością pójdę z tobą do teatru – powiedziała Lydie. ~ Naprawdę nie zrobi ci kłopotu, jeśli się u ciebie zatrzymam?

– No co ty. Przygotowałem ci już łóżko. – Wyraźnie się ucieszył.

– To do zobaczenia.

Gdy Hilary usłyszała, że Lydie wybiera się do teatru z Charliem Hillierem i wróci następnego dnia, spytała ostro:

– Zamierzasz spędzić u niego noc?

– Charlie ma mieszkanie w Londynie, a spektakl skończy się późno. Będzie rozsądniej, jeśli zostanę.

– Masz z nim romans?

– Mamo, na miłość boską! – Charlie to tylko przyjaciel – powiedziała zgodnie z prawdą. – Traktuje mnie jak siostrę i nic poza tym.

Próbował ją raz pocałować, ale był tak skrępowany, że to się już nie powtórzyło. Od tego momentu stali się przyjaciółmi i Lydie, gdy była taka potrzeba, nocowała u niego.

Charlie zabrał ją na przyjemną komedię.

– Pójdziemy się czegoś napić? – zapytał podczas przerwy.

– Gin z tonikiem to niezły pomysł.

Charlie stanął w kolejce, a Lydie rozglądała się po foyer. Kiedy się odwróciła, prawie zderzyła się z jakimś mężczyzną. Ku jej zdumieniu był to Jonah Marriott.

– Lydie, witaj. – Utkwił w niej spojrzenie.

– Przecież powinieneś być w Paryżu – stwierdziła zdumiona.

– Wróciłem – odpowiedział szybko.

– Zauważyłam – mruknęła. – Muszę się z tobą spotkać.

– Naprawdę musisz? – Zabrzmiało to nad wyraz dwuznacznie, jakby Jonah sugerował, że Lydie próbuje umówić się z nim na randkę. Świetnie się bawił, w jego oczach rozbłysły wesołe ogniki.

– Daruj sobie – syknęła. – Domagam się rozmowy.

– Dobrze… Odpowiada ci poniedziałek, o tej samej porze co poprzednio?

– Tak. Również to samo miejsce?

– Oczywiście Skłonił się i odszedł, a zaraz potem zjawił się Charlie z drinkami.

Jak spłaci mu ten cały dług? Nie miała pojęcia. Rozejrzała się dyskretnie, wypatrując Jonaha. Mimo że towarzyszyła mu piękna blondynka, niespecjalnie się nią interesował, za to wpatrywał się w Charliego, i nie było to zbyt życzliwe spojrzenie.

O co w tym wszystkim chodzi? – pomyślała Lydie. I dlaczego zrobiło jej się przykro, gdy ujrzała tę Bogu ducha winną blondynkę?

– Jak tam interesy, Charlie? – zagadnęła.

– Zatrudniliśmy nową dziewczynę. – Zaczerwienił się jak piwonia.

– Ty szczwany lisie! – wykrzyknęła Lydie. Charlie roześmiał się nerwowo.

– Ona jest naprawdę miła.

– Umówisz się z nią?

– Co ty! – Był naprawdę przerażony. – Prawie jej nie znam, więc…

Kochany Charlie. Nigdy się nie zmieni.

Tego wieczoru Lydie nie widziała już Jonaha. Po kolacji od razu położyła się spać, a rano wyruszyła do Beamhurst Court, myśląc o ciotce, rodzicach i przystojnym facecie, który poszedł do teatru z piękną blondynką. Czy była z nim również w Paryżu?

W poniedziałek wstała roztrzęsiona.

– Nie mogłaś spać? – zapytał Wilmot, gdy zeszła na śniadanie.

Wyglądała, jakby przez całą noc nie zmrużyła oka. Powinna powiedzieć ojcu, że zamierza spotkać się z Jonahem, ale jakoś nie potrafiła.

– Ponieważ mama chce, by nawet ciocia Alice wyglądała w sobotę elegancko, pomyślałam, że ja też kupię sobie jakąś kreację – powiedziała szybko, a potem dodała: – Kiedy będę w Londynie, umówię nas na spotkanie z Jonahem. W zeszłym tygodniu był za granicą, więc nie sądzę, by mógł się ze mną dzisiaj spotkać.

Znowu okłamywała ojca. Nienawidziła tego robić, ale po spotkaniu z Jonahem w teatrze doszła do wniosku, że sama musi doprowadzić tę sprawę do końca. Jednak ojca niełatwo było oszukać.

. – A w jaki sposób umówiłaś się z nim w zeszły piątek?

– Ponieważ byłam przekonana, że jest ci winny pieniądze, musiałam działać z zaskoczenia, by mi się nie wymknął. Dlatego wślizgnęłam się do jego biura.

– Co zrobiłaś?!

– Tato, proszę… Wiem, że to okropne, ale teraz dopilnuję, by wszystko poszło jak należy.

– Możemy zadzwonić stąd. On…

– Wiem, że zachowałam się fatalnie, idąc do niego, ale proszę, pozwól mi to naprawić.

– Dobrze… Pamiętaj jednak, że chcę zobaczyć się z Marriottem jak najprędzej.

– Tak, oczywiście, tato.

Kiedy Lydie wchodziła do budynku Marriott Electronics, żałowała, że jednak nie zabrała ze sobą ojca. Była kompletnie roztrzęsiona, z trudem zbierała myśli. Nie wiedziała, jak poprowadzić tę rozmowę. Tak czy inaczej, czekało ją wielkie upokorzenie.

Wjechała windą na trzecie piętro i po chwili zatrzymała się przed gabinetem Jonaha. Położyła dłoń na klamce. Chwila wahania, i weszła do środka.

Jonah rozmawiał z kobietą, którą Lydie widziała w zeszły piątek.

– Lydie! – Wstał, by się przywitać i dokonać prezentacji.

– Rozmawiałyśmy przez telefon – powiedziała Elaine Edwards z uśmiechem. – Jak rozumiem, omówimy tę sprawę później, panie Marriott. – Wzięła dokumenty i wyszła.

– Podobała ci się sztuka? – zapytał Jonah, jakby spotkali się w celach towarzyskich.

– Sztuka? A tak, była całkiem niezła.

– Usiądź. To był twój chłopak?

– Co? Nie, tylko czasami się spotykamy. – Nie wiedziała, w co grał Jonah, po co te pytania. Też była ciekawa, kim dla niego jest tamta blondynka, ale nie zamierzała tego dociekać. Przyszła tu, by powiedzieć, że dług obciąża tylko ją, choć nie wie, kiedy i jak go spłaci. Gdy szykowała się do tej kwestii, Jonah spytał uprzejmie:

– Może masz ochotę na kawę?

– Nie, dziękuję – odpowiedziała poirytowanym głosem. Miała dość tej zabawy. – Kiedy tu przyszłam, byłam przekonana, że nie oddałeś pieniędzy mojemu ojcu.

– Czego logicznym następstwem jest to, że go odebrałaś.

– Dość tych drwin, Marriott! – syknęła ze złością. Jeszcze nikt tak bardzo nie wyprowadził jej z równowagi, nawet matka, która w tej dziedzinie nie miała sobie równych. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zaatakowała.

– Czemu tak to rozegrałeś?!

– Wiedziałem, że to ja będę wszystkiemu winny.

– A żebyś wiedział! – krzyczała. – Wrobiłeś mnie.

– Wrobiłem? – zapytał oschle. – Jeśli się nie mylę, to nie ja cię tu zaprosiłem, to nie ja wykłócałem się o pieniądze.

– Tak, wykłócałam się, bo byłam przekonana, że mam rację! A ty… Zaufałam ci, a ty… – Przerwała na chwilę.

– I jeszcze popędzałeś, żebym jak najszybciej zrealizowała czek.

– Czyżbyś wolała nie dostać tego czeku? Czyżbyś wolała, by bank nadal gnębił twojego ojca?

Nie dało się ukryć, że dzięki Jonahowi ojciec Lydie zyskał nieco spokoju. Dom nie pójdzie pod młotek, a Wilmot może spokojnie przemyśleć dalsze ruchy.

– Nie, oczywiście że nie… Dlaczego jednak dałeś mi te pieniądze? I dlaczego tak zamanipulowałeś, bym zrealizowała czek przed spotkaniem z ojcem?

– Dobrze, powiem ci. Siedem lat temu twój ojciec uwierzył we mnie. Dzięki jego hojności wydobyłem się z bardzo trudnej sytuacji, więcej, osiągnąłem życiowy sukces. Pożyczył mi pieniądze na słowo… Lydie, takich rzeczy się nie zapomina. Teraz Wilmot, zresztą nie z własnej winy, popadł w tarapaty, ale jest zbyt dumnym człowiekiem, by przyjąć ode mnie pomoc. W jego oczach wyglądałoby to, jakby żądał ode mnie rewanżu, a to zupełnie nie w jego stylu. Więc co według ciebie miałem zrobić?

Lydie poczuła się pokonana, bowiem Jonah miał całkowitą rację.

– Ojciec chce się z tobą jak najszybciej spotkać. Obiecałam mu, że postaram się was jakoś umówić.

– Lecz nie powiedziałaś Wilmotowi, że zobaczysz się dzisiaj ze mną, prawda? Okłamałaś go. – Spojrzał jej prosto w oczy.

– Nie jestem z tego dumna. Zawsze mówiłam mu prawdę, aż do zeszłego tygodnia, kiedy to, jadąc do ciebie, powiedziałam, że muszę odwiedzić ciotkę. No i teraz znowu…

– Rozumiem, dlaczego okłamałaś go po raz pierwszy, ale dzisiaj?

– Tata jest bardzo zmęczony. Ktoś powinien trochę mu ulżyć w kłopotach.

– I oczywiście musisz być to ty.

– To ja pożyczyłam pieniądze. Dług jest mój. Jonah wpatrywał się w nią bez słowa przez dłuższą chwilę. W końcu zapytał:

– Twój?

– Ojciec nie prosił o pieniądze. Nie zrobiłby tego, szczególnie w sytuacji, gdy nie może ich oddać. – Spojrzała na Jonaha. Nie był zły, raczej zainteresowany. Nie wiedziała jednak, sprawą czy nią. – Zatem dług jest mój – powtórzyła stanowczo. – Przyszłam tu, żeby… – Jej głos lekko się załamał. – Jonah, musimy ustalić warunki spłaty.

– Masz pieniądze? – zapytał zdziwiony.

– Wtedy nie żądałabym ich od ciebie… – Uśmiechnęła się smutno. – Sprzedam samochód i perły, w niedługim czasie będę mogła pobrać pewną sumę z funduszu powierniczego. Szukam też nowej pracy.

– Naprawdę pracujesz?

– Wyobraź sobie, że tak – stwierdziła oschle, bo w jego pytaniu, być może zresztą niesłusznie, doszukała się drwiny. – I to od ładnych kilku lat. Właśnie szukam nowego miejsca. Z poprzedniego odeszłam wcześniej, niż zamierzałam, bo matka nalegała, bym jak najszybciej przyjechała do domu. – Za późno ugryzła się w język. Jonah jest bystry i przebiegły, i na pewno z jej słów zorientował się, kto wmanewrował ją w tę paskudną sytuację. Lydie była na siebie wściekła za taką nieostrożność.

Jednak Jonah nie nawiązał do tego, tylko spytał:

– Czym się zajmujesz?

– Jestem nianią.

– Podoba ci się to?

– Bardzo. Jak skończy się szum wokół ślubu Olivera, zacznę szukać nowych pracodawców.

O co mu chodziło? Wypytywał ją o prywatne sprawy, a przecież mieli rozmawiać o spłacie długu. I jeszcze się uśmiechał… Na pewno fałszywie, uznała.

– To nie jest wysoko płatne zajęcie, a ja nie wiem, czy będę chciał czekać trzydzieści lat, aż uda ci się zgromadzić całą sumę. To nie jest dobry…

– Chcesz więc niepokoić mojego ojca? – Jej oczy płonęły. – Przecież ustaliliśmy, że ten dług jest mój.

– Tak bardzo chcesz go spłacić?

– Tak – powiedziała twardo. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy.

– Ustaliliśmy również, że pomysł z nianią nie wygląda zbyt dobrze. Może masz jakiś lepszy pomysł?

– Nie, jeszcze nie. Ale…

– Lydie, nie śpiesz się ze sprzedażą samochodu i biżuterii. – Wiedział, że nie miała bladego pojęcia, jak zgromadzić' pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów.

– Dzięki za radę… Jak więc mam zacząć zwracać ci pieniądze?

Jonah spojrzał na nią badawczo.

– Może ja coś wymyślę – powiedział po chwili.

– Słucham?

– Muszę się zastanowić – stwierdził z powagą. – Trzeba znaleźć jakieś rozsądne wyjście, dogodne dla obu stron. Zgoda?

– Jonah, nie musisz – powiedziała cicho. – To moja sprawa.

– Nasza, i nie, próbuj zaprzeczać. Sytuacja wygląda na patową, ale na pewno coś wymyślę. W każdym razie ciułanie z pensji niani nie wchodzi w grę. – Uśmiechnął się. – Muszę tylko ruszyć głową.

O dziwo, wstąpiła w nią otucha.

– Kiedy dasz mi znać? Gdybyś zdążył przed końcem tego tygodnia… Ja…

– Dobrze. Dziś jest poniedziałek, więc powiedzmy w sobotę.

– Przecież w sobotę jest ślub Olivera.

Jego uśmiech znów nie wzbudził jej zaufania.

– Zatem spotkamy się na ślubie.

– Zamierzasz… Zostałeś zaproszony?

– Mam nadzieję, że naprawisz to niedopatrzenie – stwierdził chłodno.

Co to za gra? – pomyślała kompletnie zdezorientowana.

– Dlaczego chcesz przyjść? – zapytała podejrzliwie.

– Lubię śluby – odpowiedział gładko. – Szczególnie gdy obrączkują nie mnie, ale innego faceta.

Czyżby chciał wywołać skandal na ślubie jej brata? Potem pomyślała o ojcu. Poczuta, jak serce zaczyna bić jej szybciej.

– Zamierzasz poniżyć mojego ojca?

– Boże, Lydie… Nie jestem szują, no i bardzo szanuję Wilmota – powiedział stanowczo.

Poczuła, że może mu zaufać. Była jednak jeszcze jedna sprawa.

– Powinieneś mieć dowód na piśmie, że to ja pożyczyłam pieniądze.

– Po co tworzyć taki dokument? Przecież ci wierzę, Lydie.

– To twoja sprawa czy mi wierzysz, czy nie – rzuciła szorstko. – Ale z mojej strony wygląda to inaczej. Po prostu będę spokojniejsza – dodała bez ogródek.

Spojrzał na nią. Widział jej zaciśnięte wargi.

– Nie ufasz mi? – zapytał chłodno. – Nadal myślisz, że przyślę windykatorów do twojego ojca?

Nie spuszczała z niego wzroku. Przez chwilę toczyli cichą walkę. Wreszcie Jonah otworzył szufladę, wyjął kartkę papieru, pióro i położył przed Lydie.

On mnie nienawidzi, pomyślała, a potem, namyśliwszy sie przecz chwilę, napisała:

Ja, Lydie Pearson, zaświadczam, ze pięćdziesiąt pięć tysięcy funtów wystawione w czeku przez pana Jonaha Marriotta na nazwisko Wilmot Pearson, stanowi mój dług, który osobiście zamierzam spłacić.


Może prawnicy mieliby wątpliwości co do poprawności tego dokumentu, ale wiedziała, że tych kilka słów wyraża wszystko, co chciała powiedzieć.

Podpisała się, wstawiła datę i oddała Jonahowi kartkę. Przebiegł ją wzrokiem, a potem zapytał:

– Nie potrzebujesz egzemplarza dla siebie?

– Owszem, potrzebuję. Z twoim potwierdzeniem, że otrzymałeś moje oświadczenie i akceptujesz jego treść – powiedziała twardo.

Uśmiechnął się. Zaczynała szczerze nienawidzić tego uśmiechu.

– Jak sobie życzysz. Sporządzę kopię dla ciebie. Zatem do soboty.

To musiało jej wystarczyć. Spotkają się w sobotę. Jak, u licha, zdobędzie dla niego zaproszenie? Jakiej użyje wymówki? I co, do diabła, powie ojcu?

Загрузка...