ROZDZIAŁ SZÓSTY

Oliver nie przerwał podróży poślubnej z powodu pogrzebu ciotki. Zresztą nigdy za bardzo się nie lubili. Ceremonia przebiegła spokojnie. Lydie zauważyła Jonaha, ale nie usiadł obok niej. Podszedł dopiero później, by zapytać, jak się miewa.

– W porządku.

Był przy niej, kiedy podszedł ojciec.

– Wrócisz z nami do domu? – zapytał Wilmot.

– Chętnie, dziękuję. Może jednak wolisz spotkać się innego dnia?

– Myślę, że nie obrazimy pamięci ciotki, jeśli podczas stypy chwilę porozmawiamy o interesach.

– Jak sobie życzysz, Wilmot.

– Zatem jesteśmy umówieni – powiedział ojciec, pożegnał się i odszedł do innych członków rodziny.

Gdy zostali sami, Lydie spytała:

– Wymyśliłeś coś?

– Wszystko w swoim czasie – szepnął Jonah.

Wiedziała, że nic więcej z niego nie wyciągnie. Podeszła do Muriel Butler, by podziękować jej za przybycie. Kiedy się odwróciła, koło Jonaha kręciła się już piękna kuzynka Kitty.

– Właśnie mówiłam Jonahowi, że widziałam go na ślubie Olivera, ale porwałaś go, zanim zostaliśmy sobie przedstawieni.

Lydie zawsze zazdrościła jej pewności siebie.

– Jak rozumiem, naprawiłaś już to przeoczenie? – zapytała sarkastycznie.

Widziała, jak Kitty pożera go wzrokiem.

– Chcesz wrócić ze mną, Lydie? – zapytał Jonah, gdy Kitty odeszła.

– Tak, oczywiście. Poczekaj, tylko powiem ojcu. Jednak nie musiała tego robić, bo Wilmot i tak sądził, że ona pojedzie z Jonahem. Właśnie podchodził z matką do auta, nie oglądając się na córkę.

– Co zamierzasz powiedzieć mojemu tacie? – spytała Lydie, gdy wsiedli.

– Na razie – odpowiedział ostrożnie – chcę, by to pozostało między mną a nim.

– Chyba mam prawo…

– Wtrącać się? – wszedł jej w słowo. – Niby tak, bo to również twoja sprawa, lecz czuję, że najpierw powinienem porozmawiać z twoim ojcem.

– Ale nie zdenerwujesz go?

– Mam nadzieję, że nie.

W salonie ludzie stali w grupkach, rozmawiając ze sobą. Widziała, jak ojciec znacząco spojrzał na Jonaha, którego Kitty nie odstępowała ani na krok. Po chwili ojciec poszedł w kierunku swojego gabinetu. Jonah przeprosił Kitty i udał się za nim. Rozmawiali pół godziny. Lydie spoglądała to na drzwi, za którymi zniknęli, to na zegarek. Kiedy wreszcie wrócili, nic nie mogła wyczytać z ich twarzy.

Jonah podszedł do niej i zaproponował:

– Przejdźmy się.

– Dobrze – odpowiedziała cicho. Wyszli na zewnątrz.

– No więc? – zaczęła bez ogródek. – Co masz mi do powiedzenia?

– Chcę się ożenić.

– Przecież jesteś wrogiem małżeństwa. – Jej zdumienie nie znało granic.

– Byłem.

– Pozwól, że ci pogratuluję, Jonah – powiedziała z trudem. Szczęśliwą wybranką zapewne była piękna blondynka. A Jonah twierdził, że już się nie spotykają.

– Dziękuję.

– To nagła decyzja, czy też przyszłą żonę znasz już dostatecznie długo?

– To drugie. Mam nadzieję, że zaaprobujesz mój wybór, Lydie.

Akurat! Miała ochotę wydrapać jej oczy.

– Czy ją znam? – zapytała w miarę spokojnie. Jonah nie odrywał od niej wzroku.

– To ty. Ty nią jesteś.

– Co?! – Lydie była kompletnie oszołomiona. – To jakieś kpiny…

– Nie żartowałbym z tak ważnej sprawy.

– Naprawdę masz zamiar ożenić się ze mną? – zapytała, z trudem panując nad głosem.

– Taki mam plan – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

To ją wreszcie ocuciło. Spojrzała twardo na Jonaha.

– A ja mam inny. Nie wyjdę za ciebie.

– Owszem, wyjdziesz.

– Podaj choć jeden dobry powód – wycedziła.

– Mógłbym ich podać pięćdziesiąt pięć tysięcy – odpowiedział chłodno.

Poczuła się, jakby dostała w twarz.

– Ty draniu! – krzyknęła. – Taką transakcję zaproponowałeś mojemu ojcu?! – Spojrzała z pogardą na Jonaha. – Nie, nie zrobiłeś tego, bo już byś nie żył.

Jonah podszedł do niej.

– Oczywiście, że nic takiego mu nie proponowałem. I nie jestem draniem, tylko szukam wyjścia z bardzo zagmatwanej sytuacji. Zastanów się chwilę. Oboje wiemy, jak bardzo dumnym człowiekiem jest Wilmot. To, że wobec obcego człowieka, czyli mnie, ma dług, którego nie jest w stanie spłacić, spędza mu sen z powiek i na pewno zaczyna odbijać się na jego zdrowiu. Gdyby jednak wierzycielem był zięć, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej.

– Dlatego wymyśliłeś to małżeństwo?

– Obiecałem, że znajdę jakieś wyjście.

– No i znalazłeś – stwierdziła z ironią. – Chcesz kupić sobie żonę. Kiedy na to wpadłeś? Od razu, gdy wręczałeś mi czek, czy trochę później?

– Lydie, daruj sobie kpiny. Przypominam, że to ty rozpętałaś tę aferę – powiedział stanowczo. – Miałem nadzieję, że twój ojciec coś wymyślił, ale tak się nie stało. Wilmot gorączkowo szuka pracy jako doradca, i z czasem pewnie ją znajdzie, ale jeszcze nie teraz. Najpierw musi ucichnąć wrzawa związana z jego bankructwem, a dopiero potem ludzie sobie przypomną, że jest świetnym i uczciwym biznesmenem. Gdy zorientowałem się, jak sprawy wyglądają, uznałem, że jedynym wyjściem jest nasz ślub. Gdy zostanę zięciem WUmota, zyskam mnóstwo sposobów, by bezboleśnie załatwić sprawę długu, jak to w rodzinie. Dlatego powiedziałem mu, że chcę cię prosić o rękę. Upewniłem się, czy akceptuje nasz związek, czy nie będzie cię od niego odwodził.

– No i?

– Bardzo się ucieszył. Stwierdził, że świetnie do siebie pasujemy i że na pewno będziesz szczęśliwa.

– Ale dlaczego ja?

– Dzięki temu małżeństwu twój ojciec przestanie się martwić, a ja będę miał piękną żonę.

Lydie zadumała się głęboko. Kochała Jonaha, ale cała ta sytuacja była wprost porażająca. Czuła się głęboko urażona, jej duma cierpiała. Jonah pociągał za sznurki, prowadził jakąś grę, której celu wciąż nie rozumiała.

– Słuchaj, Jonah – powiedziała cicho – to prawda, że swoimi kłamstwami rozpętałam tę aferę, ale przynajmniej intencje miałam czyste. Chciałam chronić ojca, nic więcej, nic mniej. Natomiast ty, ponoć biedna ofiara moich machinacji, manipulujesz wszystkimi wokół, ustawiasz wedle swojego widzimisię i jeszcze wmawiasz, że inaczej być nie może. Otóż może. – Spojrzała na niego ostro. – Wyznam wszystko ojcu i zacznę cię spłacać. Mam już propozycję pracy, i to od zaraz. Tatę też wreszcie ktoś zatrudni, wtedy raty staną się większe. Zmuszę również Olivera, by włączył się w tę sprawę, bo to on doprowadził ojca do bankructwa.

– Lydie…

– Nie przerywaj mi! – rzuciła ostro. – Zachowałeś się podle, próbując zmusić mnie do małżeństwa pod szantażem długu. – Spojrzała na niego z pogardą. – Pozostaje ci jeszcze ostatnia broń. Możesz zażądać natychmiastowego zwrotu pieniędzy. Jestem pewna, że już ci to chodzi po głowie.

– Lydie…

– Mówiłam, nie przerywaj! Wtedy będę nalegać, by sprzedać Beamhurst Court. To wszystko, co miałam do powiedzenia. Nie zatrzymuję cię, wracaj do siebie. Zresztą to rodzinna uroczystość, a ty jesteś obcy – wycedziła.

Jonah poczuł się zdruzgotany. Jego wspaniały plan okazał się wielkim niewypałem. Każda ze znanych mu kobiet piszczałaby z radości, gdyby siłą, szantażem, podstępem chciał zmusić ją do małżeństwa.

Ale nie Lydie. Łagodna i nieśmiała Lydie, która jednak, gdy uraziło się jej dumę, stawała się groźną lwicą. A on miał szczególny talent, by doprowadzać ją do furii.

Szlachetna, dobra i prostolinijna Lydie, która potrafiła kłamać tylko wtedy, gdy chodziło o dobro najbliższych. A on? Kręcił, manipulował, i w rezultacie przegrał. Czas zwijać manatki, pomyślał smętnie. Wróci do domu i pierwszy raz w życiu upije się na umór. Bo co mu innego pozostało?

Spojrzał na Lydie… i nabrał nadziei. W jej oczach była pogarda zmieszana ze złością, ale i coś jeszcze. Głębokie rozczarowanie. To on ją zawiódł, uznała, że jest inny, gorszy, niż myślała. Gdy udowodni, że nie jest cynicznym krętaczem, lecz co najwyżej głupcem, może uda się jeszcze wszystko naprawić.

– Lydie, dobrze, zaraz sobie pójdę, tylko mnie wysłuchaj.

– Masz trzy minuty.

– Dzięki… – Już wiedział, jak to rozegrać. – Masz rację, postąpiłem pochopnie. Powinienem był wcześniej omówić to z tobą.

– Co za bystry wniosek! – stwierdziła z ironią.

– Gdy siedem lat temu tworzyłem firmę, poza twoim ojcem wszyscy byli przeciwko mnie. Tak się po prostu złożyło, że zewsząd napotykałem niechęć lub wrogość. – Mocno przesadzał, ale dla wzmocnienia efektu musiał.

– Szybko zrozumiałem, że mogę Uczyć tylko na siebie. Nikomu nie ufałem, w tajemnicy nawet przed najbliższymi współpracownikami układałem plany i je realizowałem.

– Do czego zmierzasz?

– Do tego, że weszło mi to w krew. Najpierw coś robię, a potem mówię: „Widzicie? To było jedyne wyjście”. Tak samo zachowałem się również teraz. Tylko że akurat w tym wypadku to był koszmarny błąd. Za nic nie chciałem cię urazić' czy poniżyć, a jednak to zrobiłem. Przepraszam.

– Dzięki za psychologiczny wywód – sarknęła. – A teraz przystąp do rzeczy. Do czego zmierzasz w tych swoich pokrętnych działaniach?

– Naprawdę chcę się z tobą ożenić.

– Dlaczego?

– Bo się lubimy i pasujemy do siebie, a ja wreszcie dojrzałem do tego, by założyć rodzinę. A przy okazji zniknie problem długu.

To nie jest wyznanie miłości, pomyślała ze smutkiem. Nagle odeszła jej cała złość na Jonaha. Oczywiście zachował się fatalnie, rozgrywając to w taki sposób, ale…

Mimo zamętu, jaki czuła w głowie, wiedziała jedno: wprawdzie stanowczo powinna odrzucić tę propozycję, ale jeśli tak postąpi, nie daruje sobie tego do końca życia.

Gdyby miała trochę czasu, by się nad tym zastanowić… ale nie miała Ojciec czekał na jej decyzję. Liczył, że jego córka wyjdzie za świetnego faceta i będzie szczęśliwa, a sprawa długu zostanie rozwiązana bezboleśnie.

– Czy… – zawahała się. – Czy nasze małżeństwo będzie prawdziwe?

– Tak. Pragnę mieć dzieci.

Ja też, pomyślała.

– Jesteś pewien, że chcesz się ożenić?

– Całkowicie.

– A co będzie, jeśli się nie zgodzę? Jonah wzruszył ramionami.

– Będzie nas łączył tylko dług. Ustalimy realne warunki spłaty i tyle. Oczywiście Wilmot nie dopuści, by spadło to na ciebie. Wiesz o tym równie dobrze jak ja.

Oczywiście. Ojciec zażąda, by Jonah i Lydie unieważnili umowę i stanie na głowie, by uregulować wierzytelność. A najpewniej sprzeda posiadłość.

– Tak, wiem…

– Lydie, podjąłem już decyzję. Teraz twoja kolej.

– Zgoda – potwierdziła szybko i zaraz poczuła się, jakby miała zemdleć. Nogi miała jak z waty, migotało jej przed oczami. By nie upaść, oparła się o płot.

Jonah odgarnął niesforne kosmyki z jej czoła.

– Cieszę się, Lydie – powiedział dziwnie miękko i lekko ją pocałował.

– Nie… nie teraz – szepnęła.

Wiedział, że Lydie potrzebowała trochę czasu, by dotarto do niej, co się naprawdę stało.

– Powinniśmy już wracać – zasugerował. Ruszyli w stronę domu.

– Tak… Na razie nic nie mówmy o naszych zaręczynach. To dzień pogrzebu ciotki.

– Masz rację. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się. – Zobaczysz, będzie nam razem dobrze. Uwierz mi. Powiemy twoim rodzicom, kiedy goście wyjdą. – Zastanowił się przez chwilę. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

– Tak, oczywiście. – Wiedziała, że pytał tylko przez grzeczność, bo i tak zawsze robił to, co sam uznał za właściwe.

Nie było jednak czasu, by drążyć ten temat, bo natknęli się na Wilmota, który starając się ukryć zdenerwowanie, krążył przed domem.

– Byliśmy na spacerze – powiedziała Lydie, czerwieniąc się. – Czy Jonah może zostać na kolacji?

– Oczywiście – odpowiedział ojciec i po raz pierwszy od długiego czasu uśmiechnął się.

To dodało jej otuchy. Dobrze zrobiła, zgadzając się na małżeństwo z Jonahem. Nie wiedziała, jak ułoży się jej życie, pokaże to dopiero przyszłość, ale przynajmniej ojciec przestanie się zadręczać.

Kuzyni pomału wychodzili. Kitty do końca kręciła się koło Jonaha, ale Lydie już się tym nie denerwowała. Gdyby piękna kuzynka wiedziała, jak mają się sprawy… Nie był to jednak czas, by powiadamiać o zaręczynach.

Spostrzegła, że Jonah i ojciec ponownie zniknęli w gabinecie. Ubodło ją to. Znów coś się działo za jej plecami. Była przekonana, że Jonah zamierza poinformować jej ojca o przyszłym ślubie. Znów działał sam, nie oglądając się na nią. Odłożyła jednak tę sprawę na później.

Podczas kolacji Wilmot, ku zdziwieniu żony, wstał od stołu i po chwili wrócił z butelką szampana.

– Co byś powiedziała, gdybyśmy zyskali syna?

– Och! – zdołała tylko wydusić Hilary.

– Jonah poprosił Lydie o rękę, a nasza córka się zgodziła.

– Naprawdę zamierzacie się pobrać?

– Czy to taka niespodzianka, mamo? – zapytała sarkastycznie Lydie.

Hilary szybko pozbierała się po szokującej wiadomości.

– Jestem taka szczęśliwa – powiedziała szczerze. Jednak jej nastrój znacznie się pogorszył, gdy Jonah stwierdził, że chce, by ślub odbył się jak najszybciej.

– Ależ to wymaga odpowiedniej oprawy! Trzeba co najmniej roku, by zorganizować wszystko jak należy.

Jonah spojrzał na przyszłą teściową. Lydie miała wrażenie, że matka rozpuści się pod jego wzrokiem. Uświadomiła też sobie, że ta sprawa, co chyba oczywiste, też jej dotyczy.

– Jeszcze nie uzgodniliśmy terminu – stwierdziła szorstko.

Jonah drgnął, lecz matka kompletnie ją zignorowała.

– Sześć miesięcy? – zapytała, patrząc na Jonaha.

– Maksymalnie sześć tygodni – stwierdził stanowczo. – Takie jest moje zdanie. – Z uroczym uśmiechem zwrócił się ku Lydie: – Co o tym sądzisz, kochanie?

Sześć tygodni? Już za sześć tygodni ma zostać jego żoną?

– To bardzo mało czasu – powiedziała po długiej chwili milczenia.

– Przemyślcie to jeszcze – zasugerował Wilmot.

– Półtora miesiąca?! Wykluczone! – krzyknęła Hilary.

– Uspokój się… – szepnął do niej mąż, który wyczuł, co gnębi Lydie. – Ta decyzja należy do naszej córki i Jonaha.

– Więc jak, Lydie? – spytał niecierpliwie Jonah.

– Wyjdźmy na chwilę – powiedziała stanowczo. Zgodził się potulnie. Wyczuł pismo nosem i już układał plan, jak udobruchać Lydie.

Gdy znaleźli się na zewnątrz, z miejsca zaatakowała:

– Czy nie uważasz, że razem powinniśmy zawiadomić rodziców o naszych planach? Czy nie uważasz, że mówiąc najpierw o tym ojcu, postawiłeś mamę w idiotycznej sytuacji? Czy nie uważasz, że termin ślubu to również moja sprawa? Czy tak wyobrażasz sobie nasze wspólne życie? Że będę ci we wszystkim potakiwać? Że wyrzeknę się siebie, a o wszystkim będziesz decydować ty?

Była wściekła i bardzo rozżalona.

– Lydie, to nie tak…

– A jak?

– Z Wilmotem rozmawiałem o interesach. Ciebie to nie dotyczy. Jak się spodziewałem, prosił o dyskrecję. Ty, Oliver i twoja matka dowiecie się o tym w swoim czasie. Tak zdecydował i muszę to uszanować. Oczywiście zapytał mnie, czy przyjęłaś moje oświadczyny. Musiałem powiedzieć prawdę.

– A termin ślubu?

– Gdy prosiłem cię o rękę, nie kryłem się, że zależy mi, byśmy pobrali się jak najprędzej. Byłem pewien, że się z tym zgadzasz. Jeśli masz inne zdanie…

– Nieważne, jakie mam zdanie. Ważne, że nie uzgodniłeś tego ze mną.

Delikatnie ją przytulił.

– Oczywiście masz rację. Przepraszam.

Miękła w jego objęciach. Cóż mogła na to poradzić?

– Jonah, nienawidzę, gdy coś, co mnie dotyczy, dzieje się bez mojego udziału.

– Będę o tym pamiętał. Obiecuję. – Musnął ustami jej czoło. – Więc jak? – Uśmiechnął się po swojemu, czyli czarująco. – Rok, pół roku czy sześć tygodni?

Roześmiała się.

– Na kogo wypadnie, na tego bęc. Zadecyduje mały palec lewej ręki. – Patrząc na dłonie, zaczęła mruczeć jakąś dziecięcą wyliczankę. – Bęc!

– No i?

– Sześć tygodni.

– Świetnie! Ale przyznaj… z góry to ukartowałaś?

– Tego nigdy się nie dowiesz. – W jej oczach zamigotały wesołe skry.

Roześmiał się beztrosko, a potem wziął Lydie za rękę.

– To co, wracamy?

Gdy weszli do pokoju, rodzice nie kryli niepokoju, jednak pogodne twarze Lydie i Jonaha mówiły same za siebie.

– Ślub odbędzie się za sześć tygodni – poinformowała Lydie.

– O mój Boże! – jęknęła matka, ale już nie oponowała.

– Moja mama chętnie włączy się w przygotowania – powiedział Jonah.

– Nie trzeba. Poradzę sobie sama – odparła dumnie Hilary.

Po kolacji Lydie odprowadziła Jonaha do samochodu.

– Czy twoja mama naprawdę nam pomoże? – zapytała z wahaniem.

– Spróbuj ją powstrzymać.

Kiedy podeszli do samochodu, Jonah wyjął malutkie pudełeczko. W środku znajdował się pierścionek z brylantem i szmaragdami.

– Zobaczymy, czy pasuje?

– Och, Jonah – szepnęła, gdy wsuwał jej pierścionek na palec.

Mocno ją przytulił.

– Moi rodzice pragną cię poznać. Może zjemy z nimi kolację jutro wieczorem?

To wszystko miało jakiś nierealny wymiar. Nagle została narzeczoną, ustalono datę ślubu… Spojrzała na pierścionek. Był bardzo rzeczywisty. Co jej przyniesie los?

– Tak, oczywiście. Nie mogę się doczekać – Lydie, jak będziesz tak kłamać, urośnie ci długi nos. – Jonah roześmiał się, wsiadł do auta i odjechał.

Lydie nie mogła zasnąć tego wieczoru. To prawda, kochała Jonaha i powinna być szczęśliwa z powodu zaręczyn, a jednak coś ją dręczyło. Gdyby nie dług i jej liczne kłamstwa, nigdy by do tego nie doszło. Już nie wątpiła w szczere intencje Jonaha, tyle że nie jej one dotyczyły. Chciał ratować jej ojca, któremu tak wiele zawdzięczał, więc posłużył się córką.

Zarazem jednak brał sobie na głowę żonę, której nie kochał. Nie pocałował jej, o wyznaniu miłości nawet nie wspominając… To jakiś absurd, pomyślała.

Musiał mieć w tym jakiś ukryty cel. Nagle zrozumiała, że jednak chodziło o nią. Jonah łatwo mógł dogadać się z ojcem. Jeśli ona na to wpadła, tym bardziej dla niego było to oczywiste. Ojciec był znany w świecie biznesu ze znakomitych analiz rynku oraz miał dobre kontakty w Europie Środkowej, a Jonah, o czym wiedziała, przymierzał się do tamtych terenów. Dlaczego nie zaproponował ojcu, by pracował dla niego w tym charakterze? Byłoby to rozwiązanie zarówno honorowe, jak i korzystne dla obu stron. Dobrym analitykom płacono dużo, ojcu starczyłoby więc na solidne miesięczne raty, jak i na życie.

A jednak taka propozycja nie padła. Chodziło więc o nią. Na pewno Jonah polubił ją, a że wreszcie dojrzał, by założyć rodzinę, postanowił tak to załatwić.

Czyżby właśnie o to chodziło? Tak po prostu?

Miała sześć tygodni, by jakoś to uporządkować i przyzwyczaić się do myśli o ślubie, ale czy sześć tygodni wystarczy?

Następnego wieczoru zjedli kolację z rodzicami i bratem Jonaha. Starsi państwo byli czarujący, a brat bardzo przypominał Olivera. Wszyscy troje byli zachwyceni Lydie.

Szansa na spokojne przeżycie najbliższych sześciu tygodni przestała istnieć, gdy spotkały się ich matki. Każda chciała zaplanować ślub po swojemu, natomiast na Lydie spadła rola rozjemcy, bo otwarty konflikt wciąż wisiał w powietrzu. Szczęśliwie udało się zarezerwować termin w pobliskim kościele. Śpiewacy, muzycy, fotografowie byli już umówieni. Załatwiono też limuzyny, kwiaty i jedzenie. Lydie była przerażona, widząc, jak ochoczo jej matka wydaje pieniądze, których nie mają. Raz po raz protestowała, widząc rosnące w błyskawicznym tempie koszty.

– Nie nudź – sarknęła Hilary. – Jesteś naszą jedyną córką. Poza tym nie mogę pozwolić, żeby ta pani Marriott myślała, że jesteśmy żebrakami – zakończyła ostro.

Lydie miała tego dość.

– Przecież nie mamy pieniędzy! Zapomniałaś?

– Twój przyszły mąż jest bardzo bogaty. Nie możesz być ubrana w łachmany.

Niestety nie miała okazji, by porozmawiać o tym z Jonahem, który świetnie wiedział, w jakiej sytuacji finansowej jest jej rodzina. Widywali się rzadko i tylko na krótko, bo akurat miał nawał pracy. Wprawdzie dzwonił regularnie, ale to nie była rozmowa na telefon, poza tym Lydie nie chciała go martwić.

Oczywiście mogłaby się ostro postawić matce, lecz skończyłoby się to kosmiczną awanturą, a tego nie chciała ze względu na ojca. W milczeniu wypełniała więc polecenia: „Zadzwoń tu, zadzwoń tam, te kwiaty nie są odpowiednie do bukietu ślubnego, musisz je zmienić', zadzwoń do Kitty, przecież nie możesz mieć tylko jednej druhny… „. I tak dalej, i tak dalej. Tylko pytanie, kto za to zapłaci, wciąż pozostawało bez odpowiedzi.

Wreszcie Lydie postanowiła pojechać do domu ciotki. Musiała przejrzeć jej rzeczy, co było zajęciem przykrym, ale nie mogła tego odkładać w nieskończoność. No i miała powód, by wyrwać się z domu, szczególnie po ostatniej dyskusji o druhnach. Najchętniej zadowoliłaby się Donną, lecz matka wymogła, by dołączyły do niej trzy kuzynki: Emilia, Gaynor, no i Kitty.

Ze skromnym dobytkiem ciotki uporała się szybko, przekazała Muriel klucz od domu, by zwróciła go gminie, pospacerowała po okolicy, wspominając Alice, i wróciła do Beamhurst.

– Byłaś już w domu? – spytał ją ojciec, który siedział w altanie.

– Nie.

– Więc idź tam szybko. Twoja droga matka ma ciekawe pomysły.

– O Boże… – jęknęła Lydie. – Znów się zaczyna. •Hilary zaatakowała ją od progu:

– Dzwoniłaś do kwiaciarzy? Przekazałaś im moje instrukcje?

– Nie dzwoniłam. Wpadłam do nich. I nie przekazałam twoich instrukcji, tylko wydałam swoje – powiedziała podniesionym głosem. Była u kresu wytrzymałości.

– Lydie, przecież umówiłyśmy się, że będziesz miała bukiet z lilii.

– Nie umawiałyśmy się, tylko ty tak chciałaś. A ja chcę inaczej.

– Bo tak ci podpowiedziała Grace Marriott – prychnęła wściekle Hilary.

– Nie, bo sama wybrałam różowe i białe kamelie. Bo to jest mój bukiet i mój ślub!

Po raz pierwszy mówiła takim tonem do matki, ale wreszcie przelała się czara goryczy, która zbierała się od wielu lat.

Hilary spojrzała na córkę… i nagle nieco spuściła z tonu.

– Przez to będę musiała wszystko zmieniać: kwiaty w kościele, kwiaty w namiocie weselnym…

– To się zmieni – ucięła Lydie.

Musiała jakoś ochłonąć. Coś złego się z nią działo.

Pamiętała ostre wymiany zdań z Jonahem, teraz ta kłótnia z matką…

Właśnie, Jonah. Wypiął się na wszystko, zagrzebał się w pracy. Tak najwygodniej.

Zadzwonił telefon. To był Jonah. Nie mógł wybrać gorszej dla siebie pory.

– Obowiązkowa przerwa na telefon do narzeczonej? – spytała z ironią Lydie.

– Hm… – Kompletnie zbiła go z pantałyku. – Co się stało? Jakieś kłopoty? Mogę ci jakoś pomóc?

– Radzę sobie bez ciebie – odpowiedziała chłodno.

– Lydie, o co chodzi?

– Pamiętasz moje imię? Bo ja prawie zapomniałam twojego.

– Lydie…

– Ile razy widzieliśmy się od zaręczyn?

– Mam mnóstwo pracy, naprawdę. Chcę tak wszystko ustawić, byśmy mogli wybrać się w długą podróż poślubną. Wtedy będziemy mieli czas tylko dla siebie – zapewnił szczerze. – Lydie, co się dzieje?

Uspokoiła się nieco. Wyczuła, że naprawdę troszczy się o nią.

– Ciągle coś zgrzyta. Znajduję się pod olbrzymią presją.

– Rozumiem… Nasze matki nie są aniołkami.

– Każda chce czegoś innego. Doprowadzają mnie do szału.

– Jest aż tak źle?

– Jeszcze gorzej. Moje zdanie się nie liczy, bo one rywalizują ze sobą.

– Chciałabyś się na trochę wyrwać z tego piekiełka?

– I to bardzo., Masz jakąś propozycję?

– Pojedziemy na weekend do Yourk House. Co ty na to? Odpoczniesz…

– Masz wolny weekend? – Serce zaczęło jej bić szybciej. – Przecież jesteś taki zajęty.

– Jakoś to zorganizuję. Powinniśmy lepiej się poznać przed ślubem…

Te słowa uruchomiły jej wyobraźnię.

– Coś sugerujesz? Ja…

– Lydie, nie denerwuj się – przerwał jej rozbawionym tonem.

Wiedziała, że to nie dziewiętnasty wiek, wiedziała, że za dwa tygodnie się pobiorą, wiedziała, że zachowuje się głupio, a jednak…

– Bo ja… Jonah, nie jestem jeszcze gotowa. Roześmiał się ciepło.

– W takim razie spędźmy niezobowiązujący weekend, kochanie.

– Będę miała swój pokój?

– To wpisane jest w definicję niezobowiązującego weekendu.

– Jonah, przepraszam, że tak się zachowuję.

– Nawet nie wiesz, jak dobrze cię rozumiem.

– Naprawdę? Zależy mi, byśmy najpierw się zaprzyjaźnili.

– Więc będzie to przyjacielski weekend. – Roześmiał się, a Lydie mu zawtórowała. – Cieszę się, że poprawił ci się humor.

– Dzięki tobie.

– Cieszę się więc podwójnie.

– Zatem spotkamy się w sobotę w Yourk House. Mam plan, więc trafię.

– Przyjadę po ciebie w piątek o szóstej, dobrze?

– Dobrze.

– A więc do zobaczenia.

Lydie czuła, jak wali jej serce. Tak bardzo chciała go lepiej poznać. Stęskniła się za nim. Tak bardzo go kochała.

Загрузка...