Siedząc w loży, Gizela z satysfakcją stwierdziła, że próba wypadła bardzo dobrze.
Kiedy jechała z ojcem do Teatru Dworskiego, bała się spotkania z dyrektorem. Nie chciała zdradzić ojcu, że Miklos Toldi je zaaranżował, ponieważ nie potrafiłaby wytłumaczyć mu się ze znajomości z mężczyzną, o którym nigdy wcześniej nie słyszał.
Wiedziała również, że z nikim nie będzie rozmawiać o swoim przeżyciu. Tamtej nocy nie mogła długo zasnąć, wciąż bowiem czuła uniesienie po pocałunkach. Ale rano, zawstydzona, była zaskoczona swoim wczorajszym zachowaniem. Jak mogła się tak zapomnieć?
Jakże przerażona byłaby matka, gdyby się dowiedziała, że jej córkę całował mężczyzna, który nie był z nią zaręczony!
Fakt, że pocałował ją ktoś, czyjej twarzy nawet nie widziała, teraz był wręcz niewiarygodny i niepojęty. Wmawiała sobie, że to nie mogło się wydarzyć, że to jedynie wytwór wyobraźni. Usiłowała w to uwierzyć, ale wciąż czuła obejmujące ją ramiona Miklosa i jego gorący pocałunek. Słyszała znowu muzykę rozbrzmiewającą wśród drzew. Powracało uczucie ulatywania w górę, prosto ku gwiazdom. Wrażenie to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.
Kiedy usiadła z ojcem do śniadania w restauracji pod drzewami, postanowiła skończyć z marzeniami i zająć się wyłącznie nim.
Nadal źle wyglądał, chociaż jak chłopiec cieszył się, że pokaże jej Wiedeń i odnajdzie swoich znajomych.
– Mam zamiar odwiedzić Johanna Brahmsa – powiedział. – Frau Bubna dała mi adres.
– Sądzę, papo, że najpierw powinniśmy udać się do dyrektora jednego z teatrów. Może zechce ci zaproponować udział w jakimś koncercie.
– Wszyscy będą tego chcieli – odpowiedział nerwowo. W tej chwili zdała sobie sprawę, że dręczy go niepewność, czy rzeczywiście zostanie przyjęty tak, jak tego oczekiwał.
Gdy przyjechali do teatru, od razu wprowadzono ich z wyszukaną grzecznością do gabinetu dyrektora.
Wiedziała, że to zasługa Miklosa. Starszy łysiejący mężczyzna wstając zza biurka powitał ich ze szczerym okrzykiem zadowolenia:
– Pan Ferraris! Jakże się cieszę! Witam serdecznie w Mieście Muzyki!
– Czyżby słyszał pan o moich występach w Paryżu? – spytał Ferraris.
– Oczywiście, a teraz Wiedeń liczy na pana!
Od tej chwili wszystko potoczyło się gładko. Przez dwa następne dni ojciec brał udział w próbach koncertu, którego premiera zaplanowana była na koniec tygodnia.
– Spadł nam pan z nieba – powiedział reżyser. – Mamy wspaniałego barytona Ferdinanda Jaegera, a solo na skrzypcach wypełni lukę w naszym programie.
Paul Ferraris był zachwycony:
– Słyszeli o mnie! Mówiłem ci, że tak będzie!
– Ależ naturalnie, papo – szybko rzekła Gizela. – Muzyka nie zna granic i trudno uwierzyć, aby Wiedeń w ciągu tych lat nie miał żadnych kontaktów z Paryżem lub Brukselą.
Teraz, siedząc w loży, niewidoczna ze sceny ani z widowni, dziękowała Bogu za to, że wreszcie widziała ojca szczęśliwego. Ze sposobu, w jaki wyszedł na scenę, wywnioskowała, że zagra najlepiej jak potrafi i zapomni o przygnębieniu, które opanowało go w zeszłym roku i nie pozwalało grać.
Ferraris nigdy nie życzył sobie, aby jego córka stykała się z ludźmi teatru. Znał ich sposób bycia i chociaż o tym nie mówił, uważał, że nie jest to dla niej odpowiednie środowisko.
Kiedy żyła matka, Gizela przeważnie zostawała w domu, a będąc w teatrze, siedziała w loży lub na parterze blisko sceny i stamtąd słuchała ojca. Nigdy jednak nie chodziła do niego za kulisy.
Teraz Ferraris nie wiedział, jak ma postąpić.
Nie mógł nakazać dorosłej córce, aby pozostała sama w hotelu, ale również nie chciał, by zbytnio zaprzyjaźniła się z dyrektorem lub z ludźmi organizującymi przedstawienie.
– Przecież podobnie jak ty, są artystami – dowodziła. – Chcę ich poznać.
– Matka z pewnością nie pochwaliłaby tego – oponował. – Ale pozostaw to mnie, zrobię, co będę mógł.
Nie miała ochoty się sprzeczać, ale obawiała się, że bez opieki, pozostawiony sam sobie, zapomni o jedzeniu lub, co gorsza, spotka znajomych i może nie wrócić na noc do hotelu.
W rezultacie ojciec porozmawiał z dyrektorem; zaprowadzono ją do jego prywatnej loży w głębi widowni i zamknięto drzwi. Poczuła się jak dzikie zwierzę w klatce.
Zapomniała o przykrości zafascynowana wnętrzami Teatru Dworskiego. Wiedziała, że budowano już nowy wspanialszy teatr na miarę stolicy cesarstwa.
Pierwszym obiektem w Ringu przeznaczonym dla szerszej publiczności była opera. Gisela bardzo chciała ją zobaczyć, ale teraz nie było czasu na zwiedzanie miasta, ponieważ ojciec wykorzystywał każdą wolną chwilę na przygotowania do koncertu.
– Miałem długą przerwę – powiedział. – I jeśli będzie trzeba, będę ćwiczył dzień i noc, aby osiągnąć swój dawny poziom. Mam przecież wystąpić przed najbardziej wymagającą publicznością świata.
– Grasz wspaniale, papo!
Rozumiała, dlaczego ojciec ma tremę. Zdążyła poznać wiedeńczyków i ich wszechstronne zainteresowania muzyką. Słuchając teraz orkiestry pomyślała, że nie mylił się, mówiąc o perfekcji gry, niespotykanej gdzie indziej.
Gdy ucichły dźwięki muzyki, ktoś z widowni zawołał:
– Paul Ferraris!
Na scenę wszedł ojciec.
Zauważyła, że nawet w swoim codziennym ubraniu wyglądał bardziej dystyngowanie niż pozostali mężczyźni.
Uważał się za Austriaka, lecz jego sposób bycia bardziej odpowiadał powściągliwej naturze Anglika.
– Anglicy mają poczucie własnej wartości – powiedziała kiedyś matka. – I jestem bardzo dumna, że osiągnęli pozycję w świecie. Cokolwiek by mówił twój ojciec, wszyscy troje jesteśmy Anglikami, moja kochana,
– Tylko nie mów tego przy nim – ostrzegła Gizela. Roześmiały się wiedząc, jak gorliwie starał się udowodnić, że jest stuprocentowym Austriakiem.
Teraz, na scenie zachowywał się tak, jakby stał przed pełną widownią. A kiedy uniósł cennego Stradivariusa, kładąc pod brodę jedwabną chusteczkę, pomyślała, że żadna dziewczyna nie ma tak wspaniałego ojca.
Po chwili dyrygent wziął do ręki batutę i powietrze wypełniły cudowne dźwięki koncertu Mozarta.
Był tak piękny, że nagle znalazła się myślami daleko. W wyobraźni ujrzała siebie w Lasku Wiedeńskim. W oddali migotały światła miasta i gwiazdy na nocnym niebie, a muzyka do jej uszu dobiegała nie ze sceny, a z gęstwiny liści na rozłożystych konarach drzew. To wszystko przywołało obraz Miklosa, dotyk jego ręki, pocałunek i poczucie bezpieczeństwa w jego ramionach. Była tak zajęta własnymi myślami, że dopiero gdy skończyła się pierwsza część próby, wróciła ze świata fantazji do rzeczywistości. Spostrzegła wówczas, że nie jest już w loży sama.
Obok niej ktoś siedział. Przypuszczała, że to dyrektor, odwróciła więc głowę, gotowa wysłuchać uwag o próbie. Ale ku jej zdziwieniu był to mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widziała.
Zobaczyła utkwione w nią oczy i zanim cokolwiek powiedział, odgadła, kto to taki.
– Wyglądasz dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem – rzekł.
Poznała ten głos. Brzmiał bezustannie w jej uszach od czasu ich pierwszej rozmowy.
– Dlaczego tu jesteś? – spytała. – Miałeś przecież wyjechać.
– Próbowałem – odpowiedział. – Chciałbym ci to wytłumaczyć. Kiedy możemy się spotkać?
Spojrzała na mego zakłopotana.
– Powinnam ci podziękować, że uprzedziłeś dyrektora o wizycie ojca. Był dla nas bardzo uprzejmy.
– Nie ma powodu, żeby nie był – odparł. – Chociaż czasami niespodziewana wizyta może wywołać reakcję, niekoniecznie miłą dla gościa.
– Jestem ci niezmiernie wdzięczna.
– Jesteś hojna w podziękowaniach. Zaczerwieniła się, przypomniawszy sobie, jak chciała mu dziękować w lesie, a on ją wtedy pocałował.
– Jesteś piękna! – powiedział z zachwytem. – Uroczo się czerwienisz.
– Proszę… – błagała. – Zawstydzasz mnie.
– To dodaje ci uroku – zauważył. – Odpowiedz jednak na moje pytanie. Jeśli nie powiedziałaś ojcu, że się znamy, będzie zaskoczony, kiedy nas razem zobaczy.
Przestraszyła się i odchyliła gwałtownie głowę, by ukryć się za ciemnoczerwoną kotarą.
– Proszę, nie pozwól, by cię zobaczył – błagała.
– Więc odpowiedz mi na pytanie – powtórzył z naciskiem.
Spojrzała nerwowo na scenę.
Ojciec grał swój ulubiony utwór Schuberta.
– To niemożliwe – szepnęła. – Papa, gdy nie występuje, jest zawsze ze mną. A gdy ma koncert, też nie pozostawia mnie samej w hotelu.
– Muszę się z tobą spotkać – nalegał. – Przecież powiedziałaś, że jesteś mi wdzięczna.
– Mam wrażenie, że mnie szantażujesz – zauważyła, Tylko dlatego, że koniecznie muszę z tobą porozmawiać. – Westchnął lekko. – Mówiłem ci, że wyjadę z Wiednia, i wyjechałem, ale kiedy już byłem daleko od miasta, zawróciłem z drogi.
– Żeby mnie zobaczyć?
– Jak mógłbym nie wysłuchać symfonii tak pięknej że byłoby przestępstwem przeciwko naturze nie poznać jej zakończenia? – Zamilkł, by dodać po chwili: -Może użyłem złych słów, ale wiesz, co mam na myśli.
– Nie mogę… się z tobą… spotkać… – wyjąkała.
– Dlaczego? – zapytał.
– Zapomniałam… o czymś… Ale… byłoby to i tak niewłaściwe.
– Jeśli dotyczy nas, powiedz.
– W drodze do teatru papa powiedział, że po koncercie wybiera się z Johannem Straussem na kolację. Jest bardzo podekscytowany, ponieważ od dawna na to czekał. Nie będę mu towarzyszyła, więc odwiezie mnie przedtem do hotelu…
Nie patrzyła na Miklosa, ale wiedziała, że się uśmiechał. Po chwili odparł:
– Twój ojciec pewnie uważa, podobnie jak wielu innych, że utwory Straussa podobają się arystokracji, lecz psują młodzież.
– Nie! Oczywiście, że nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Jak mógłby tak myśleć, skoro muzyka Straussa jest naprawdę piękna?
– Nam obojgu wydaje się wspaniała i romantyczna – odpowiedział łagodnie. – Nie muszę cię przekonywać, jak bardzo chciałbym zatańczyć z tobą walca, chociaż środowiska bardziej konserwatywne twierdzą, że walc jest namiętny, niespokojny i czasem wywołuje w człowieku diabelskie szaleństwo. Roześmiała się.
– Zawsze znajdą się tacy, którym nowości przeszkadzają. W Paryżu, przed wojną niemal każdy tańczył walca i uważano, że doskonałe harmonizuje ze strojami cesarzowej Eugenii i jej wspaniałą biżuterią.
– Byłaś wtedy bardzo młoda.
– Tak, to było dawno – powiedziała w zadumie.- Mama opowiadała mi o tych balach. Czasami, gdy ojciec występował, chodziłyśmy do teatru i mogłam wtedy zobaczyć cesarza, cesarzową i towarzystwo na sali. To było jak w bajce.
– Cieszę się, że byłaś za młoda, aby tańczyć w Paryżu.
– Dlaczego? – spytała jak dziecko.
– Bo już jesteś dorosła i możesz tańczyć ze mną w Wiedniu.
Przez ułamek sekundy widziała to w swojej wyobraźni.
– Wiesz, że to… nierealne. Papa nigdy by… na to nie pozwolił.
– Kiedyś się nad tym zastanowimy. Dziś wieczorem jednak chciałbym porozmawiać z tobą w jakimś cichym zakątku, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.
– Nie wolno mi… nie mogę się z tobą spotkać!
– Proszę – nalegał. – Nie zapominaj, że raz ci pomogłem i jestem gotowy zrobić to znowu. Zawróciłem z drogi tylko po to, by cię zobaczyć.
– Jestem przekonana, że… miałeś też inne powody – broniła się.
– Przyjechałem tu tylko dla ciebie – odrzekł cicho.
Usiłowała przekonać samą siebie, że jego propozycja jest niewłaściwa. Nie powinna oszukiwać ojca. To, co wydarzyło się w lesie i tak jej ciążyło. Pod spojrzeniem Miklosa słowa zamierały na jej drżących ustach. Był niewiarygodnie przystojny… Wyglądał zupełnie inaczej niż mężczyźni, których dotychczas spotykała. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy, kształtne czoło, łagodne rysy twarzy; oryginalną urodę podkreślały promieniujące szczerością oczy o zniewalającym spojrzeniu. Gdyby spotkanie zaproponował jej ktoś inny, czułaby się urażona.
Już wtedy, w ciemnościach, kiedy prowadził ją przez las, ufała mu. Była przekonana, że i teraz może na nim polegać.
– Przyjdziesz?
Ledwo słyszała pytanie. Było niczym pocałunek.
– Jesteś tak dobry… Trudno mi odmówić…
– Nie musisz się z tego usprawiedliwiać – przekonywał. – Podobnie jak ja, chcesz tego. Nie potrafimy już od siebie uciec, Gizelo.
Uniósł delikatnie jej rękę, pocałował, po czym dyskretnie opuścił lożę Ze sceny dobiegały ostatnie dźwięki etiudy Schuberta.
Jadąc wieczorem na koncert, Gizela nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, co ją dziś czekało. Gdy po próbie późnym popołudniem wrócili do hotelu Sacher, ojciec zaraz się położył, by odpocząć.
Dopilnowała jednak, żeby przed koncertem coś zjadł i wypił.
Po rozmowie z szefem hotelu, który zapewnił ją, że zrobi wszystko, aby muzyk tak słynny, jak jej ojciec, czuł się dobrze, poszła na górę wąskim, krętym korytarzem do swojego pokoju.
Hotel zrobił na niej imponujące wrażenie, chociaż była przerażona postanowieniem ojca, że w nim zamieszkają.
– Czy stać nas na to, papo? – spytała.
– Nie chciałbym w Wiedniu mieszkać gdzie indziej – odpowiedział stanowczo.
Nie miała ochoty psuć mu nastroju propozycją przeniesienia się do jakiegoś taniego pensjonatu.
Hotel Sacher, stojący na tyłach gmachu Opery, bardzo się jej spodobał. Pełno tu było dzieł sztuki, olejnych obrazów, rzeźb. Miało się wrażenie, że to wytworny dom prywatny, a nie hotel.
Zostali przywitani z niebywałą grzecznością, która, jak przekonała się wkrótce, była w Wiedniu chlebem powszednim. W ciągu ostatnich lat spędzonych w różnych krajach z taką kurtuazją spotkała się tylko w kręgach arystokracji, nigdy w niższych sferach. „Całuję pani dłoń”, zwykł mawiać portier otrzymując mały napiwek. „Kłaniam się uniżenie”, usłyszała od taksówkarza, kiedy przywiózł ich do teatru. Wszystko to dodawało uroku miastu, które jeszcze tak mało znała, a pragnęła poznać lepiej.
– Jak tylko skończą się próby, kochanie – powiedział ojciec – pokażę ci wszystkie miejsca, które kocham i uważam za najpiękniejsze, najbardziej romantyczne.
Uśmiechnął się, jakby podejrzewał, że na to liczyła. Tymczasem ona niepokoiła się, co by rzekł, gdyby wiedział, że jej marzenia spełniły się w najmniej oczekiwanym momencie?
Ojciec nie mógł doczekać się spotkania z Johannem Straussem, gdy więc próba dobiegała końca, oboje byli zadowoleni.
Ponieważ i ona była tak samo podekscytowana i zdenerwowana, czas zdawał się płynąć bardzo wolno.
Wreszcie reżyser powiedział:
– Wystarczy na dzisiaj. Wszyscy byliście wspaniali, ale czeka nas jeszcze dużo pracy. Spotykamy się jutro o dziesiątej i proszę, aby nikt się nie spóźnił. Inaczej rzucę się do Dunaju!
Wybuchnęły śmiechy. Potem, kiedy wszyscy opuszczali scenę, Gizela czekała w loży na ojca. Większość osób wychodziła bocznym wyjściem dla artystów, lecz Ferraris uzgodnił z dyrektorem, że powóz, którym mieli wrócić do hotelu, będzie czekał przy głównym wejściu.
Zaprzężony w dwa konie powóz wydał się Gizeli bardzo zabawny, dotychczas nigdzie takiego nie widziała jakby dwa wózki dziecinne złączono i przykryto składaną budą.
Usiedli naprzeciw siebie. Konie ruszyły. Powóz pomknął przez jasno oświetlone ulice, na których rojno było od ludzi. Najwyraźniej nie była to jeszcze pora, kiedy wiedeńczycy szli spać.
– Próba wypadła bardzo dobrze – powiedział ojciec z satysfakcją.
– Grałeś lepiej niż kiedykolwiek, papo – przytaknęła szczerze.
– Powoli wracam do formy. Wiedeń inspiruje mnie, tak jak inspirował wielu artystów w przeszłości. Czasem wydaje mi się, że oni są wśród nas: chwalą, biją brawa i, oczywiście, krytykują.
Roześmiała się.
– To musi być krępujące i trudno mi sobie wyobrazić, jak Gluck czy Haydn sugerują, że mógłbyś zagrać lepiej, albo że Beethoven i Mozart życzą sobie zmiany interpretacji swoich utworów.
– Z drugiej strony mogliby zauważyć, że moja gra dodaje blasku ich utworom.
– Teraz jesteś zarozumiały, papo. To chyba przez nadmiar komplementów.
– Cieszę się z każdego.
Był tak szczęśliwy! Pomyślała z ulgą, iż nareszcie zaczyna otrząsać się z załamania po śmierci żony. Zatrzymali się przed hotelem. Paul Ferraris nachylił się i pocałował córkę w policzek.
– Dobranoc, moja droga. Żałuję, że nie możesz mi towarzyszyć. Kiedyś na pewno przedstawię cię Straussowi, ale w tej chwili wolałbym, abyś raczej straciła głowę dla jego muzyki niż dla niego samego.
– Dobranoc, papo – odpowiedziała z uśmiechem i wysiadła.
Kiedy powóz odjechał, weszła do hotelu, zdecydowana na górze w sypialni poczekać na wiadomość. Wcześniej planowała, że przeprosi Miklosa i odmówi.
Teraz wiedziała już, że spotka się z nim i pójdzie na kolację nie tylko z wdzięczności. Miklos miał w sobie coś, czemu nie potrafiła się oprzeć.
Wchodziła po schodach, kiedy podszedł boy i oznajmił:
– Najmocniej przepraszam, Fraulein, jakiś dżentelmen czeka na panią.
Zatrzymała się.
– Proszę, tędy – powiedział i zaprowadził ją do salonu.
W niewielkim pokoju czekał mężczyzna. Jej serce na jego widok zabiło mocniej.
Ze jest wysoki, zauważyła już wtedy, w altance. Niezwykle elegancki w wieczorowym ubraniu, sprawiał zupełnie inne wrażenie niż w loży teatru.
Natychmiast zorientowała się, że suknia, którą miała na sobie, choć ładna, wygląda zbyt skromnie.
Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:
– Kiedy zobaczyłem cię w zacienionej loży, stwierdziłem, że jesteś piękna. Ale teraz widzę, że było to zbyt słabe określenie.
Spłonęła rumieńcem i spuściła oczy. Dodał:
– Teraz jestem pewny, że naprawdę spotkałem wtedy nimfę i że ty nią jesteś.
Nie wiedziała, jak ma się zachować.
– Lepiej będzie, jeśli twój ojciec nie dowie się, że wychodziłaś z hotelu. Chodźmy do bocznego wyjścia.
– Dobrze – szepnęła.
Poprowadził ją przez długi korytarz do wyjścia na boczną ulicę.
Przy drzwiach czekał portier. Kiedy otrzymał napiwek, skłonił się nisko. Na ulicy stał wspaniały powóz, zaprzężony w dwa konie. Stangret otworzył drzwiczki i wsiedli. Gizela miała wrażenie, że powóz nie był wynajęty.
Znów jakby odgadując jej myśli, powiedział z uśmiechem:
– Jeśli jesteś ciekawa, to pożyczyłem go na dzisiejszy wieczór.
– Jest bardzo wygodny – odrzekła cicho i oparła się na grubym obiciu.
– Cieszę się, że tak uważasz. Czeka nas bowiem mała wycieczka za miasto.
– Dokąd jedziemy?
– Na pewno słyszałaś o tym miejscu, chociaż nie mogłaś go jeszcze zwiedzić.
– Ale co to za miejsce?
– Grinzing.
– Ach! Winne ogrody. Papa opowiadał mi o nich.
– Właśnie one! I chcę być pierwszy, który cię do nich zawiezie.
– To będzie dla mnie… ekscytujące.
– Dla mnie też – dodał cicho.
Konie ruszyły szybko. Była nieco skrępowana bliskością Miklosa i jego spojrzeniami, więc jechali w milczeniu.
Wnętrze powozu tonęło w mroku, to znów jaśniało światłem okien mijanych domów i ulicznych latarni. Gizela, chociaż podekscytowana, czuła się nieswojo: oto robi coś, czego robić nie powinna.
Zawsze była posłuszna rodzicom. Kochała ich i nie chciała im sprawiać przykrości. Dotychczas nie wyobrażała sobie, że może być inaczej.
I oto teraz, jakimś dziwnym sposobem, mężczyzna, którego widziała zaledwie dwa razy, odmienił cały jej świat. Przeżywała coś, czego jeszcze nie rozumiała.
Droga zaczęła się wznosić, ledwie minęli zabudowania. Było ciemno, ale wiedziała, że po obu jej stronach ciągną się winnice. Ojciec opowiadał jej, że z winogron robi się tu białe wino, które w sezonie podaje się w miejscowych tawernach. Wysoka żerdź przed tawerną, ozdobiona gałązkami choiny, była widomym znakiem, że wino gotowe.
Konie nagle zatrzymały się w małej bocznej uliczce. Pomyślała, że zrobiła błąd przyjmując zaproszenie.
Miklos pomógł jej wysiąść, po czym otworzył drzwi osiemnastowiecznego parterowego domu. Weszli do środka. Ściany były tu pokryte barwnymi malowidłami, a we wnękach okiennych stały ogromne bukiety kwiatów. Przeszli do ogrodu, gdzie w przytulnych altankach obrośniętych winoroślą ustawione były podłużne małe stoliki.
Właściciel najwyraźniej znał Miklosa. Ukłonił się nisko, nie ukrywając zadowolenia, że znów go widzi. Zaprowadził ich do altanki w cichym zakątku, oddalonej nieco od innych gości. W środku przy stoliku stały obok siebie dwa krzesła.
– Papa tak często opowiadał mi o tych winiarniach – powiedziała Gizela. – Bardzo pragnęłam je zobaczyć.
– Można tu zawsze napić się lekkiego białego wina Grinzing, a i jedzenie jest doskonałe! – zapewniał.
Nie wątpiła w to, chociaż później nie pamiętała nawet, co jadła. Była zbyt pochłonięta swoim towarzyszem, który mówił do niej ciepłym, głębokim głosem, a siedział tak blisko, że wyczuwała drżenie jego ciała.
– Teraz mogę z tobą rozmawiać i patrzeć na ciebie, Gizelo, a jednocześnie odczuwam niepokój, że możesz zniknąć wśród drzew i zostanę sam.
– Nie zrobię tego. To ty zniknąłeś! Pojawiłeś się i odszedłeś!
– Co wtedy czułaś?
Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, odrzekła więc:
– Nie mówmy o tym.
– Jednak chcę wiedzieć – nalegał. – Co czułaś, kiedy cię pocałowałem? Wiem, że to był twój pierwszy pocałunek.
– Skąd… skąd o tym wiesz?
Uśmiechnął się.
– Twoje usta były świeże, słodkie i niewinne.
Spłonęła rumieńcem.
– Kochanie, nie wiedziałem, że kobieta potrafi tak cudownie się rumienić, wyglądać tak młodo i pięknie.
Była tak zażenowana jego Słowami, że poczuła prawdziwą ulgę, kiedy przyniesiono wino i rozlano do kieliszków. Na chwilę odetchnęła, zanim znów zostali sami. Miklos podniósł kieliszek.
– Za moją nimfę, od której nie potrafiłem uciec! – powiedział.
Spojrzała na niego, nie ukrywając zdziwienia.
– Dlaczego chciałeś uciec?
Z wyrazu jego twarzy wyczytała, że było to istotne pytanie. Nie domyślała się jednak odpowiedzi.
– Opowiem ci wszystko – odrzekł. – Ale nie w tej chwili. Później. Jest jeszcze wcześnie.
Nie rozmawiali więc o sobie, tylko o muzyce, teatrze i krajach, które zwiedzała z ojcem.
– Nie byłam na Węgrzech – powiedziała z żalem w głosie.
– To mnie cieszy.
– Dlaczego?
– Ponieważ ja pragnę cię tam zabrać; powiedziałaś mi kiedyś, że w twoich żyłach płynie trochę węgierskiej krwi. Opowiedz mi o swojej rodzinie.
– Prababka mojego ojca była Węgierką.
– Lepiej jest mieć choć jedną kroplę węgierskiej krwi, niż nie mieć jej wcale – zażartował Miklos. – Jak nazywała się twoja praprababka?
– Rakoczy.
– Rakoczy to zacna i bardzo szacowna rodzina na Węgrzech.
– Cieszę się. Papa twierdzi, że odziedziczyłam po niej kolor włosów.
Miklos przyjrzał się im. Bujne złociste loki połyskiwały gdzieniegdzie rdzawym odcieniem. Gizela miała kłopot z utrzymaniem ich w porządku. Zdawały się żyć własnym życiem. Nawet jeśli poświeciła dużo czasu, aby je ułożyć zawsze zwijały się na skroniach w małe loczki i opadały niesfornie na czoło.
– Jak wszystko w tobie, są piękne i oryginalne – powiedział.
– Cieszę się, że nie wyglądam jak wszystkie inne. Ale wiem również, że Wiedeń jest pełen pięknych kobiet.
– To prawda, lecz obiecuję, że będziesz wśród nich błyszczała. Pragnę to zobaczyć.
W głosie wyczuła wahanie, wiec nieśmiało spytała:
– Znowu wyjeżdżasz?
– Nie powinienem był wracać.
Powiedział to z takim przekonaniem, że spojrzała na niego zdumiona. Po chwili dodał:
– Och, moja kochana! Jeśli ty sądzisz, że postępujesz niesłusznie, to nie masz pojęcia, jak niewłaściwe jest moje zachowanie! Broniłem się od początku. Próbowałem wyjechać. Musiałem jednak wrócić, upewnić się, że jesteś realna. Chciałem wiedzieć, że to cudowne uczucie, gdy dotknąłem twych ust, nie było jedynie snem.
Gizela jakby słyszała swoje własne myśli. Jej serce zabiło mocniej. Zacisnęła dłonie powstrzymując narastające drżenie. Po chwili wyszeptała:
– Cóż jest… złego w twoim zachowaniu?
Teraz jej serce waliło, jakby chciało wyrwać się z piersi,
Miklos milczał.
Nagle ogród wypełniła melodia walca.
Na tarasie, w dalekim końcu ogrodu grała orkiestra złożona z dwóch skrzypków, gitarzysty i akordeonisty. Coraz więcej par wstawało od stolików i zaczynało tańczyć. Gizela przyglądała się temu obojętnie. Po słowach Miklosa była dziwnie przygnębiona. Wtem wstał niespodziewanie i poprowadził ją za sobą.
– Twój pierwszy walc w Wiedniu miał należeć do mnie – powiedział z uśmiechem.
Ujęła go za rękę.
– Mam nadzieję, że potrafię tańczyć.
– Nie wątpię w to.
Kiedy przechodzili między stołami na taras, większość ludzi jadła i piła. Mieli więc dla siebie dużo miejsca, mogli zataczać szerokie kręgi w takt upojnej muzyki. Taniec zdawał się przenikać ich serca, napełniać umysły radością; był jak smak wypitego przed chwilą wina. Gizela była szczęśliwa. Byli tak blisko siebie, że kiedy spoglądał na nią, widziała jego usta; przypominała sobie pocałunki, od których traciła zmysły.
Prowadził wspaniale, miała wrażenie, że nie tańczą, lecz szybują lekko nad ziemią.
Nagle zdała sobie sprawę, że kocha.
To miłość dodała jej odwagi, by przyjść tutaj. Dzięki niej mogła rozkoszować się nastrojem wieczoru, upajać czarem walca. Miklos istotnie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. To prawda. Ale też od momentu, kiedy zaopiekował się nią w lesie, zrodziła się między nimi niewidoczna więź. Coraz silniejsza, zamieniła się teraz w bicie jej serca i powietrze, którym oddychała. Gdy obejmował ją mocno i wirowali coraz szybciej w walcu, wiedziała już, że to miłość.
Marzyła o niej. Wierzyła, że w końcu nadejdzie. I oto kiedy nastąpiła ta oczekiwana chwila, ofiarowała swe uczucie mężczyźnie, który niespodziewanie pojawił się przy niej w ciemności i w każdej chwili po raz drugi mogła go utracić.