ROZDZIAŁ 6

Po rozstaniu z Gizelą Miklos spędził bezsenną noc. Wstał zdecydowany opuścić gościnny dom ciotki i jechać na Węgry. Wiedział, że tym razem nie może zawrócić z połowy drogi. Przecież przez miłość do Gizeli wybrał rozwiązanie najsłuszniejsze. Cierpiał wprawdzie męki, ale chronił ją od nieszczęścia, którym byłoby ich małżeństwo. Chciał ją ustrzec przed zniewagami swojego środowiska. Nie zniosłaby takiego poniżenia. Bardzo kochał swoją rodzinę. Większość jej członków odznaczała się pogodnym usposobieniem, tak charakterystycznym dla Węgrów, ale Miklos wiedział, że rodzina ta jest niezmiernie dumna i z okrucieństwem potrafi walczyć przeciw każdemu, kto zagroziłby ich własnemu kodeksowi rodowemu.

To, że Gizela była damą, nie liczyło się. Chodziło przede wszystkim o to, że jej ojciec był zawodowym muzykiem, że płacono mu za grę.

Wśród Esterhazych było bardzo wiele talentów muzycznych, a Miklos był wychowany od dziecka w szacunku dla muzyki. Z pewnością stanowiła ona część jego życia. Jednakże talent nie miał nic wspólnego z braniem pieniędzy za występ przed publicznością. Wiedział, że nie pomogą żadne argumenty. Bez względu na to, jakich sposobów próbowałby użyć, przedstawiając starszym członkom rodziny, którzy go przecież lubili, swoje racje, Gizela i tak będzie cierpieć.

Paul Ferraris był doskonałym muzykiem. Miklos stwierdził to słuchając jego gry w Wiedniu, był też przekonany, że rodzina Esterhazych przyjęłaby go w pałacu jak gościa, a nawet przyjaciela.

Ale uznanie jego córki za pożądaną kandydatkę do ręki księcia sławnego rodu to zupełnie inna sprawa.

Odkąd poznał i pocałował w lasku Gizelę, wiedział, że była kobietą, której szukał całe życie, że jedynie ona mogła dać mu upragnione szczęście. To nie tylko jej piękność i charakter, które czcił i podziwiał, przyciągały go. Zbliżał ich ku sobie swoisty magnetyzm, łączyła jakaś niezwykła więź, której nie potrafił określić żadnym ziemskim terminem.

Była to więź duchowa i uświadamiał sobie z boleścią, że nigdy już nie znajdzie podobnej i że brakować mu jej będzie do końca życia.

Zszedł na dół na śniadanie, zdecydowany powiadomić ciotkę, że natychmiast wyjeżdża. Arcyksiężna spożywała śniadanie na tarasie ogrodowym. Ogród był piękny, otoczony lasem. Miklos bardzo by chciał pokazać go Gizeli. Wiedział, że podziwiałaby rokokową architekturę domu, posągi w ogrodzie, pawie krążące wśród gazonów i drzew, może trochę przesadnie romantyczne.

W młodości arcyksiężna uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w rodzinie Esterhazych. Jeszcze teraz była niezwykle przystojna. Ze ślicznie ufryzowanymi srebrnymi włosami, ubrana z elegancją i szykiem, wyglądała jak na pałacowym garden party.

Uśmiechnęła się na widok bratanka, przy którym zawsze czuła się młodsza o dwadzieścia lat. Wyciągnęła swą wypielęgnowaną dłoń z wdziękiem baleriny.

– Dzień dobry, mój drogi Miklosu. Mam nadzieję, że dobrze spałeś po wczorajszym miłym wieczorze?

Ostatnie słowa wypowiedziane były z nutką ciekawości, a Miklos ponownie uniknął jej spojrzenia, jak wczoraj, gdy spytała, dokąd zamierza iść na kolację.

Przysiadł się do stołu. Odmówił dań przynoszonych przez lokaja, poprzestając tylko na filiżance kawy.

Arcyksiężna dostrzegła, że ma podkrążone oczy i wygląda na zmęczonego, jednak przemilczała to spostrzeżenie. Rzekła natomiast:

– Dostałam dziś wiadomość od twojego wuja. Jest wręcz zachwycony twoimi odwiedzinami i wraca wkrótce ze wsi, żeby się z tobą zobaczyć.

Ta informacja wpłynęła na zmianę decyzji Miklosa. Wiedział bowiem, ile kosztuje wuja opuszczenie ukochanej posiadłości na wsi i koni, które znaczyły dla niego więcej niż cokolwiek innego, tylko po to, żeby zobaczyć bratanka. Było to ze strony arcyksięcia ogromne poświęcenie, tym bardziej że nie przepadał za austriacką stolicą.

Miklos był rozdarty wewnętrznie. Oto pozostanie w Wiedniu i nie spotka w tym czasie Gizeli. Cóż to za męczarnia. Z drugiej strony wiedział, że dla dobra ich obojga nie wolno mu jej spotykać.

– To bardzo miło ze strony wuja Ludwika – powie-dział. – Nie chciałem narażać go na takie kłopoty.

– Arcyksiążę, tak samo jak ja – odpowiedziała księżna – zdaje sobie sprawę, że wszystko, co dotyczy twojego małżeństwa, jest niezwykle ważne i musimy pomóc ci najlepiej jak umiemy.

– Nie spieszę się z tym – odparł szybko.

– To jest sprawa, której nie wolno ci odkładać, drogi chłopcze. Wiesz, jak my wszyscy, że powinieneś mieć nie tylko jednego syna, ale z pomocą Boga, dla zapewnienia sukcesji, więcej dzieci.

Gdy dostrzegła wyraz jego twarzy, roześmiała się:

– Wiem, że słyszałeś to już tysiąc razy, ale powinieneś być praktyczny i spełnić rodzinny obowiązek, przy czym nie musi to być tak przykre, jak ci się wydaje.

Obdarzyła go czarującym uśmiechem.

– Zastanawiałam się, gdzie masz szukać żony, a zanim wuj przyjedzie, chcę stanowczo podkreślić, że cokolwiek się stanie, nie wolno ci poślubić Austriaczki!

Uniósł brwi, więc wytłumaczyła mu:

– Chłód i ścisły protokół tutejszych szlacheckich rodzin są takie, jak u samych Habsburgów. Wszyscy wiemy, ile cierpienia przysparza to biednej cesarzowej.

Głos arcyksiężnej był zatroskany.

– Jestem głęboko przejęta sposobem traktowania jej przez okropną teściową i cały dwór. Czynią jej życie trudnym do zniesienia.

– Naprawdę jest tak źle? – spytał Miklos; rozmowa przychodziła mu trudno.

– Nawet gorzej – odparła. – Cesarzowa powiedziała mi, że jest prawdziwie szczęśliwa tylko na Węgrzech.

Miklos doskonale o tym wiedział.

Cesarzową Elżbietę, którą uważano za najpiękniejszą kobietę na świecie, spotkał w Budapeszcie. Zwierzyła mu się wtedy, że tu odnajduje radość, którą utraciła od czasu zamążpójścia.

Na podstawie umowy austriacko-węgierskiej spędzała trzy czwarte roku w ukochanym kraju. Co więcej, zwolniła całą służbę wybraną dla niej przez teściową – arcyksiężnę i zatrudniła samych Węgrów. Zastanawiając się nad słowami ciotki, Miklos doszedł do wniosku, że miała rację.

Jakkolwiek nie zamierzał rozmawiać teraz o swoim małżeństwie, nie wiedział, jak tego uniknąć, powiedział więc lekko:

– Bardzo dobrze – żadnych Austriaczek!

– Wiedziałam, że się zgodzisz – odparła zadowolona. – I oczywiście żadnych Francuzek. Bóg jeden wie, jak ten nieszczęsny kraj przetrwa po ostatniej nawale Niemców.

Uśmiechając się dorzuciła:

– Naturalnie, nie życzyłabym sobie, abyś poślubił Niemkę.

– Oczywiście – zgodził się.

Przypomniał sobie nudę, na którą był narażony w czasie paru wizyt w pewnym księstwie niemieckim, gdzie księżna, arcyksiężna, arcyksiążęta i margrabiowie bez najmniejszych podstaw zachowywali się pompatycznie jak cesarze.

Uśmiechnął się blado:

– To znacznie ograniczyło pole poszukiwań. Wobec tego, ciociu Katarzyno, powinienem wracać do domu i przyjrzeć się Węgierkom!

– Już je oglądałeś i dobrze wiesz, tak samo jak ja. że każda dziewczyna będzie tam szaleć, aby zostać księżną Esterhazy. Popełniłbyś jednak błąd wybierając kogoś zbyt niskiego pochodzenia – chyba że w grę wchodzi uczucie.

Te słowa zaskoczyły Miklosa. Wyraz jego twarzy podpowiedział księżnej, że nieoczekiwanie poruszyła drażliwy temat.

Zanim cokolwiek zdążył odpowiedzieć, odezwała się szybko:

– Przepraszam cię, Miklosu, nie chciałam być wścibska.

Przysunął się do niej. Jakby nagle rozumiejąc, położyła rękę na jego ramieniu.

– Widzę, że jesteś bardzo nieszczęśliwy – powiedziała teraz łagodnie.

Nie próbował nawet zaprzeczać.

– Wiele lat temu przeżyłam to samo co ty – rzekła, jakby go pocieszając. – Mogę ci powiedzieć tylko, że człowiek nigdy nie zapomina, rozrywki jednak pozwalają wyleczyć rany.

W jej głosie było tyle wyrozumiałości i bólu zarazem, że spojrzał na nią wzruszony.

Niejasno przypomniał sobie, jak opowiadano mu, kiedy był młodym chłopcem, że ciotka kochała się szaleńczo w pewnym ambasadorze jednego z obcych państw przy dworze cesarza… Nie pamiętał o tym zupełnie aż do tej chwili. Teraz zrozumiał, dlaczego ta niezwykła ciotka zachowywała się tak szczególnie. Pomimo swego wieku zdawała się więcej rozumieć i była bardziej ludzka niż jego pozostali krewni.

– Twierdzisz, że nie zapomina się nigdy – powiedział zdławionym głosem.

– Jakżeby inaczej? – spytała. – Kiedy się kogoś kocha naprawdę, osoba ta pozostaje najbliższą na świecie do końca życia. Nawet jeśli przeżyjemy choć chwilę szczęścia, powinniśmy być już na zawsze wdzięczni losowi za tak wspaniałą łaskawość.

Mówiła z przejęciem. Po chwili odezwał się:

– Dziękuję, ciociu Katarzyno, za utwierdzenie mnie w moich uczuciach. Nie myliłem się w ich ocenie.

– Nie myliłeś się, ale nasz świat rządzi się swoimi prawami.

Przerwała, a potem powiedziała zmienionym głosem:

– Powróćmy do narodowości twojej przyszłej żony. Myślałam wczoraj wieczorem o tym, że królowa Wiktoria uczyniła z Anglii potęgę, a jasnowłose Angielki o białoróżowej karnacji są bardzo atrakcyjne.

Mówiąc to, nie patrzyła mu w oczy. Obserwowała pawia, który podchodząc do innego, rozłożył pióropusz ogona, ale wyczuwała drżenie w głosie Miklosa. gdy ostro i stanowczo rzucił:

– Nie, nie Angielka!

Po raz kolejny arcyksiężna zorientowała się, że trafiła w jego słaby punkt.

Chciała złagodzić zadrażnienie, które mimowolnie wywołała.

– Są jeszcze Dunki. W końcu małżeństwo księcia Walii z Dunką jest bardzo udane, a sam książę, podobnie jak ty, nic nie może poradzić na to, że jest Romeem.

Miklos daremnie starał się uśmiechnąć. Wstał.

– Teraz trudno mi o tym rozmawiać, ciociu Katarzyno. Może jutro, ale nie w tej chwili.

Arcyksiężna wyciągnęła ku niemu rękę. Nachylił się, by pocałować ją w policzek.

– Wiem, że robisz wszystko, by mi pomóc – powiedział smutno. – Jednak przeżywam taki koszmar, że wolałbym zostać sam.

Gdy odchodził, patrzyła za nim z uczuciem żalu. Kochała Miklosa bardziej niż innych swoich bratanków i bratanice i nigdy nie widziała go tak nieszczęśliwym. Była pewna, że po raz pierwszy naprawdę się zakochał. Wiedziała, jak dręcząca jest bezsilność, kiedy marzenia o prawdziwej miłości stają się nierealne.

Ciekawa jestem, kim jest jego wybranka – zastanawiała się. Nie miała wątpliwości, że musi być wyjątkową osobą, skoro podbiła serce tego wspaniałego mężczyzny, adorowanego przez kobiety prawie od kołyski.

– Jestem gotowa mu pomóc – powiedziała na głos, chociaż pamiętała z własnego doświadczenia, że jedynie czas może tego dokonać.

Miklos nie śmiałby odjechać, nie spotkawszy się z wujem. Nie mógł też pójść do miasta w obawie, że wszystkie jego postanowienia upadną, gdyż nie potrafi odmówić sobie spotkania z Gizelą. Toteż następny dzień spędził spacerując po lesie i jeżdżąc konno.

Owładnęły nim wspomnienia o niej. Nie potrafił się od nich uwolnić. Poczucie, że Gizela jest blisko, dodawało mu siły i łagodziło nieco udrękę.

Po dwóch dniach późnym popołudniem przyjechał arcyksiążę z najmłodszym dwudziestodwuletnim synem. Miklos widział go już kilkakrotnie i zdążył polubić. Młodzieniec miał na imię Antoni. Gdy tylko znaleźli się sami, powiedział do Miklosa:

– Nawet nie wiesz, jak ucieszył mnie list od mamy o twoim przyjeździe do Wiednia. To była wspaniała okazja, żeby tu wrócić.

– Wieś cię chyba nudzi. – Miklos mrugnął do niego porozumiewawczo.

– Okropnie! Papa uczy mnie, jak zarządzać posiadłością. Może od rana do wieczora opowiadać o zbiorach, kaprysach wina, podczas gdy mnie bawią zupełnie inne rzeczy.

– Na przykład co? – zapytał Miklos, domyślając się jednocześnie odpowiedzi.

– Naturalnie kobiety! – odpowiedział Antoni. – Byłeś w operze?

– Tym razem nie.

– Więc musisz pójść! Grają zabawną operetkę. Wy-stępują w niej najbardziej ponętne tancerki, jakie kiedykolwiek widziałem!

– I oczywiście, jedna w szczególności! – podpowiedział Miklos.

– Oczywiście! – potwierdził chłopiec z szelmowskim uśmiechem. – Dzisiaj ją poznasz!

Miklos chciał odmówić, ale Antoni błagał:

– Musisz pójść ze mną. Jeśli odmówisz, papa i mama każą nam tu zostać i wtedy obaj umrzemy z nudów.

– Jakoś udało mi się do tej pory przeżyć – odparł Miklos.

– To dlatego, że byłeś tylko z mamą. Ona jest bardzo zabawna i zarazem wyrozumiała, ale przy papie się zmienia. Pozwala mu marudzić tak długo, że czasami chce mi się krzyczeć!

Nie było wątpliwości, że chłopaka trzymano w ryzach. Miklos nie dziwił się temu. Wuj Ludwik, jak wszyscy Habsburgowie, był przekonany, że kobiety i dzieci to istoty niższe i powinny być raczej strofowane, niż wciągane do rozmów dorosłych.

Ponieważ nie miało to dla Miklosa większego znaczenia, zdecydował:

– Zgoda, zrobię, co zechcesz, ale chciałbym jutro wrócić do domu!

– A więc połączymy tę eskapadę z nocną wyprawą! – wykrzyknął Antoni. – Zjemy, a gdy papa zacznie drzemać po obiedzie, co jest w jego zwyczaju, wyruszymy do teatru.

W operze Miklos starał się zainteresować tańcem na scenie i nie myśleć o Gizeli siedzącej być może w loży innego teatru.

Przedstawienia w Operze Narodowej, a wiedział to od stałych bywalców, odznaczały się wyższym poziomem, niż grane w teatrach dworskich czy innych ekskluzywnych teatrach miejskich.

Tancerki, zgodnie z tym, co powiedział Antoni, były rzeczywiście ponętnymi osóbkami i wiedziały, jak zaprezentować swoje wdzięki, by zachęcić młodych mężczyzn do zabierania ich na kolacje.

Z trudem, ale stanowczo Miklos odmówił, gdy Antoni proponował mu wybór dziewczyny i urządzenie przyjęcia we czwórkę. Postanowił, że gdy tylko zjedzą kolację, umknie i pozostawi Antoniego z jego ładną partnerką.

Przemyśliwał, jak samotnie wrócić do domu i co wymyślić, żeby arcyksięcia nie urazić tym samotnym powrotem. Nie mógł przedłużać pobytu w centrum miasta, bo nieodparta tęsknota zawiodłaby go do hotelu Sacher. Kiedy Antoni oznajmił, że wybierają się do sali tańca, gdzie dyryguje Strauss, nawet przez myśl mu nie przeszło, że będzie tam Gizela.

Nie rozglądał się też po sali, kiedy wchodził. Był zajęty zamawianiem potraw i wina na kolację, gdy z nagłym skurczem w sercu zobaczył ją tańczącą z ojcem.

Szok był silny, dostał jakby obuchem w głowę. Przez chwilę nie potrafił jasno myśleć.

Potem, kiedy ojciec i córka wrócili do stolika, uświadomił sobie, że jego ukochana siedzi plecami do niego i prawdopodobnie w tłoku nie zobaczy go.

Patrzeć na nią było zarazem rozkoszą i męką. Zaczął zastanawiać się, czy odejść, czy zostać. W końcu zdecydował, że pozostanie; wolał uniknąć trudu tłumaczenia się przed kuzynem, dlaczego nie zjadł posiłku, który dopiero co zamówił.

Teraz więc, kiedy Antoni flirtował ze swoją małą tancerką, Miklos z bólem w sercu obserwował złote refleksy we włosach Gizeli i porównywał sposób, w jaki trzymała głowę, do kwiatu na delikatnej łodydze.

Gdy zaczęła się kłótnia pomiędzy niemieckim oficerem a Paulem Ferrarisem, nie zrozumiał, co się dzieje, aż do chwili, w której Gizela przyciągnęła go ku sobie niczym magnes: wstał i podszedł do niej.

Ona myślała, że to los albo siła modlitwy przyniosła jej Miklosa, i to wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała.

Kiedy zorientowała się z przerażeniem, że ojciec opadł z sił i że rana na ramieniu jest dużo bardziej poważna, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, Miklos zatroszczył się o chorego.

To Miklos wyprowadził ojca z sali, pomógł mu wsiąść do powozu i zawiózł do hotelu Sacher.

To Miklos wykorzystując swój autorytet, sprowadził w rekordowym czasie lekarza.

I wreszcie to Miklos instruował służbę hotelową, jak się rozbiera rannego i kładzie go do łóżka, żeby nie sprawiać mu najmniejszego bólu.

Lekarz opatrzył ranę i wchodząc do salonu powiedział poważnym tonem:

– Sądzę, panno Ferraris, że pani ojciec będzie spał do rana, ale wcześniej wezwę i przyprowadzę ze szpitala starszego chirurga, aby obejrzał ramię.

– Nie jest poważnie ranny, prawda? – spytała przerażona.

– Mówiąc szczerze, nie wiem – odrzekł. Ale skoro prawe ramię jest tak ważne dla pani ojca, nie wolno nam niczego zaniedbać.

Ledwie lekarz wyszedł, kłaniając się, najwyraźniej oczarowany osobą Paula Ferrarisa, a także Miklosem, Gizela wyjąkała z lękiem w głosie:

– Co on miał na myśli?… Co mogłoby się stać z… ramieniem papy? Czy to na pewno tylko… powierzchowna rana?

– Musimy w to wierzyć, kochanie – odparł. – Ale lekarz ma rację: nie wolno nam ryzykować żadnego zaniedbania.

– Boję się!

Podniosła na niego zatroskane oczy, a on objął ją czule.

– Zajmę się wszystkim – pocieszał. – Twój ojciec będzie miał najlepszego chirurga, jakiego w ogóle można znaleźć, i jestem pewny, że wszystko skończy się dobrze.

– Co się stanie… z nami… jeśli się nie skończy dobrze? – - spytała tak cicho, że ledwie dosłyszał jej słowa.

– Nie ma powodu teraz się nad tym zastanawiać. Chcę, moja najdroższa, abyś poszła do łóżka i spróbowała zasnąć.

Zaprotestowała, ale on mówił dalej:

– Wrócę wcześnie rano, zanim przyjdą lekarze. Po-wiem im, że pieniądze nie mają znaczenia. Chcemy, aby twój ojciec powrócił do zdrowia tak szybko, jak to możliwe.

Gizela z głębokim westchnieniem położyła głowę na jego ramieniu i zapytała:

– Jak to… się stało, że… przyszedłeś dzisiaj, kiedy cię właśnie tak strasznie potrzebowałam?

– To przeznaczenie skierowało mnie do tej sali – odpowiedział. – To samo przeznaczenie, które kierowało naszymi krokami, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię w lasku.

– Gdyby papa… nie walczył… z tym okropnym człowiekiem… on zmusiłby mnie do tańca.

– Zapomnij o nim! Kara, którą mu wymierzyłem, zniszczy jego karierę do końca życia.

W głosie Miklosa zabrzmiała nuta gniewu, gdy dodał:

– Jak on śmiał cię znieważyć?!

– Nie obchodziło mnie, co mówił do mnie… ale papę zabolało, gdy nazwał go… grajkiem.

– Trudno się dziwić – zgodził się Miklos.

Oboje pomyśleli teraz, że tym uwłaczającym epitetem również rodzina Miklosa obdarzałaby Paula Ferrarisa, gdyby byłaby mowa o ich małżeństwie.

Miklos jeszcze mocniej przytulił Gizelę. Pocałował jej czoło, potem policzek i powiedział łagodnie:

– Idź teraz spać, moja śliczna. Zostaw ojca pod moją opieką. Zapewniam cię, że jutro nie będzie już tak źle, jak nam się dzisiaj wydaje.

Gizeli udało się zebrać siły, aby choć małym uśmiechem odpłacić mu za jego troskę.

– Dziękuję! – powiedziała. – Jesteś cudowny i… kocham cię!

– Ja też cię kocham – odpowiedział stłumionym głosem. Pocałował jej dłoń i wyszedł.

Następnego ranka Miklos zjawił się tak, jak obiecywał. Gizela była już ubrana. Nie spała wcale. Przez całą noc czuwała przy ojcu. Lekarz dał choremu środek nasenny i chociaż ojciec się przebudził, żeby się napić, nadal był śpiący. Ubierając się, myślała z niepokojem, czy Miklos nie zapomni o swojej obietnicy i przyjdzie wcześnie.

Martwiła się jednak niepotrzebnie. Gdy wyszła z sypialni, czekał już w salonie, ale nie sam. Była z nim lady Milford. Rozmawiali. Na widok Gizeli lady Milford wyciągnęła do niej rękę ze słowami:

– Najdroższe dziecko, szkoda, że nie obudziłaś mnie wczorajszej nocy. Dopiero dziś rano pokojówka powiedziała mi, co się stało. Przyszłam natychmiast, aby spytać, czy mogę w czymś pomóc.

– To bardzo miło z pani strony – powiedziała Gizela.

– Pamiętaj, Gizelo, że w trudnych sytuacjach zawsze chętnie przyjdę wam z pomocą.

Spojrzała na Miklosa i dodała:

– Jestem oburzona. Nigdy jeszcze nie słyszałam o tak haniebnym zachowaniu. Oficerowie niemieccy stwarzają zagrożenie, gdziekolwiek się ich spotka.

– To prawda – zgodził się Miklos. – A po zwycięstwie nad Francją z pewnością zapragną podbić resztę świata.

– Mam nadzieję, że nie dożyję tych czasów! – odparła ostro.

Wkrótce zorientowała się, że młodzi wolą zostać sami i wróciła do swojego apartamentu.

Miklos zamówił dla Gizeli śniadanie do salonu. Nie miała apetytu, nalegał więc, aby wypiła chociaż filiżankę kawy.

Przyszli lekarze. Było ich trzech: dwóch chirurgów i znajomy lekarz Miklosa. Z ich rozmowy Gizela wywnioskowała, że ten ostatni nie tylko leczył księżnę, ciotkę Miklosa, ale był też osobistym lekarzem samej cesarzowej. Chciała im towarzyszyć przy oględzinach ojca.

– Proszę zaczekać w salonie, Fraulein - powiedział. Właściwie mogła się spodziewać takiej odpowiedzi.

Miklos uścisnął jej rękę i natychmiast poczuła się lepiej.

– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek… papa leżał tak spokojnie i… cicho. Spał beztrosko jak dziecko.

– Nad wszystkim czuwają lekarze – odparł. – Jestem pewien, że w tej chwili odpoczynek jest dla niego najważniejszy, chodzi przecież o to, żeby rana przestała wreszcie krwawić.

– Chciał mnie tylko obronić – powiedziała załamana.

– Wiem, ten oficer popełnił niecny czyn i podziwiam sposób, w jaki twój ojciec zakończył walkę z tym pijanym głupcem.

– Tak się bałam… chociaż wiedziałam, że na studiach uprawiał szermierkę. To było bardzo dawno!

Miklos uśmiechnął się:

– Nie stracił jednak wprawy.

– Kiedy zacząłeś walkę z oficerem, ktoś z tyłu powiedział, że jesteś mistrzem. To prawda?

– Ostatnio wygrałem turniej.

– Miałam wielką satysfakcję, kiedy zrobiłeś z niego głupca.

– Wyzwał na pojedynek twojego ojca tylko dlatego, że nie dawał mu żadnych szans. Nie spodziewał się, że artysta muzyk pokona bądź co bądź oficera!

Objął ją ramieniem.

– To już minęło, kochanie. Jeszcze dzisiaj pójdę do teatru i powiem, że ojciec nie wystąpi przez następnych kilka dni. Mam nadzieję, że to nie potrwa dłużej.

– Ja też – odparła niepewnie.

Rozmawiali chwilę, a Gizela dziękowała Bogu, że ma przy sobie Miklosa. Była pewna, że w samotności szalałaby z niepokoju, oczekując co powiedzą lekarze. Uśmiechnęła się, gdy wreszcie otworzyły się drzwi sypialni ojca.

Jednak lekarz powiedział tylko:

– Czy mogę prosić waszą wysokość?

– Naturalnie – odpowiedział Miklos. Drzwi zamknęły się za nimi.

Gizela pomyślała, że nie poproszono jej, ponieważ, była kobietą. Zauważyła, że lekarze są oczarowani Miklosem, wiedzieli także, kto opłaci koszty leczenia. Musimy mu zwrócić pieniądze, pomyślała i równocześnie zdała sobie sprawę z wysokości tego rachunku; jakkolwiek ojciec zaczął dobrze zarabiać, nie wystarczy na jego pokrycie. Powinien skorzystać z propozycji Straussa, pomyślała. Wtedy przynajmniej na jakiś czas skończą się nasze kłopoty finansowe.

Miklos już od piętnastu minut był w pokoju ojca. Zaczęła się denerwować. Chodząc w kółko po pokoju, nie zauważyła nawet, kiedy wyniesiono śniadaniową zastawę, a boy postawił nowe kosze kwiatów. W końcu pomyślała, że o niej zapomniano.

Nagle drzwi się otworzyły i z sypialni wyszedł Miklos. Wyraz jego twarzy tak ją przeraził, że krzyknęła:

– Co się stało papie, gdzie są lekarze?

Przez chwilę nie odpowiadał. Potem podszedł i objął ją.

– Musisz być dzielna, kochanie.

– Czy papa nie żyje? Powiedz wreszcie!

– Żyje, oczywiście, że żyje – odparł szybko. – Jednak rana okazała się poważniejsza, niż przypuszczaliśmy.

– Dlaczego?

Zauważyła wahanie Miklosa i krzyknęła:

– Powiedz mi!

– Koniec szpady uszkodził nerw i jego ramię będzie unieruchomione przez dłuższy czas, chociaż lekarze zrobią wszystko, żeby temu zaradzić.

Zdławiła w sobie okrzyk przerażenia.

– Czy to oznacza… że nie będzie mógł już grać?

– Rehabilitacja potrwa kilka miesięcy, może nawet lat. Zamknęła oczy, a Miklos obejmował ją mocno.

– Wiem, że to dla ciebie wielki cios – powiedział. – Ale lepiej znać prawdę.

– Biedny… biedny papa! – odrzekła, załamana. – Co on będzie robił bez skrzypiec?

Łkając mówiła dalej ledwo słyszalnym głosem:

– A co się stanie z nami? Przytulił ją mocniej.

– Tym nie musisz się już martwić. Będę się tobą opiekował i jak tylko twój ojciec poczuje się lepiej, weźmiemy ślub.

Podniosła głowę znad jego ramienia i spojrzała z niedowierzaniem.

– Ślub? – wymamrotała.

– Wczoraj wieczorem przekonałem się, że nic nie jest dla mnie ważniejsze od naszej miłości. Pragnę zawsze się tobą opiekować.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przytulił twarz do jej policzka i powiedział:

– W pewnych sytuacjach będzie ci ciężko, moja piękna, ale będziemy razem. Nigdy nie zostaniesz znieważona publicznie tak jak ostatniej nocy i nigdy nie będziesz musiała się o nic martwić.

Wzruszona, rozpłakała się.

– Zawsze będę z tego dumna i wdzięczna ci za to, że jesteś dla mnie taki dobry i poprosiłeś mnie o rękę. Ale ponieważ uwielbiam cię i uważam za najwspanialszego człowieka na świecie, nie chcę być dla ciebie ciężarem.

– Nie będziesz nim – odpowiedział stanowczo.

– Rozumiem twoją trudną sytuację i wiem, że nie powinieneś żenić się z kimś takim jak ja.

– Ożenię się z tobą. Już wszystko zaplanowałem. Oddam pałac mojej rodzinie, będziemy tam bywać tylko z okazji ważnych uroczystości związanych z wizytą kogoś z rodziny królewskiej, jak na przykład z okazji przyjazdu cesarzowej Elżbiety.

Mówiąc to uścisnął ją jeszcze mocniej.

– Zamieszkamy w domku myśliwskim, który znajduje się w innej posiadłości Esterhazych. Nie będziemy bardzo bogaci, ale za to niezwykle szczęśliwi.

– Zrezygnujesz ze swych obowiązków? Nie mogę na to pozwolić.

– Będę je miał jako twój mąż – odparł z uśmiechem. – Niczego więcej nie pragnę, moja ukochana nimfo!

Chciała zaprzeczyć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Po chwili powiedział:

– Idź do ojca, a ja wyjdę załatwić pewną sprawę. Nie zabawię dłużej niż godzinę.

Spojrzała niepewnie, a on ucałował jej dłoń, mówiąc:

– Zostaw wszystko mnie, kochana. I nie martw się więcej. Jesteś moja. W obliczu przeznaczenia nieistotne są argumenty… Ani twoje, ani czyjekolwiek.

Wyszedł, a Gizela posłusznie skierowała się do sypialni ojca. Czuła, że postępują nierozsądnie, nie potrafiła jednak stłumić w sobie radości.

Wczesnym popołudniem przyszła lady Milford. Siedziała teraz przy ojcu i czuwała nad nim, a Gizela z Miklosem jedli obiad w salonie.

– Powiedziałeś, że mam się z tobą nie spierać, drogi Miklosu, chcę jednak, abyś zastanowił się, zanim zrobisz coś, co z pewnością zasmuci twoją rodzinę i wpłynie na twoją pozycję głowy rodu.

– Przemyślałem to już skrupulatnie. Jesteś dla mnie ważniejsza od miliona moich złośliwych krewnych, a także od całego mojego wielkiego majątku.

Uśmiechnęła się do niego.

– Muzycy, poeci, malarze i dramaturdzy zawsze twierdzili, że miłość zwycięża wszystko. A kim my jesteśmy, żeby temu zaprzeczać? – powiedział.

– Kocham cię tak, że czasem aż tracę jasność myślenia – odpowiedziała z prostotą. – I dlatego, że cię kocham, nie zniosłabym świadomości, iż mogłabym cię zranić.

Po chwili dodała:

– Chciałabym ci… coś jeszcze powiedzieć.

– Co takiego?

– Postąpiłbyś niewłaściwie, żeniąc się ze mną. Dlatego może zamieszkamy z papą gdzieś skromnie w Wiedniu… lub na wsi, w pobliżu węgierskiej granicy, zanim papa znowu zacznie grać. A ty… odwiedzałbyś… nas często.

Z rumieńca, jakim się oblała mówiąc to, Miklos odgadł, co starała się powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, ile ją kosztowała ta sugestia, że powiedziała to wbrew wszystkiemu, w co wierzyła, wbrew swojej czystości i niewinności. Jakże ogromną darzyła go miłością! Przez chwilę nic nie mówił, wzruszony tak wielkim poświęceniem. Pod jego spojrzeniem zbladła, odwróciła wzrok, a on poprosił:

– Popatrz na mnie, kochana!

Zbyt zawstydzona, aby natychmiast spełnić tę prośbę, dopiero po chwili zwróciła ku niemu twarz, a jej policzki znowu się zaróżowiły.

– Uwielbiam cię, moja najdroższa, za to, co powiedziałaś. Twoja miłość jest tak wielka jak moja i nie ma na świecie nic ważniejszego od naszego uczucia!

Jego głos przeszywał ją na wskroś.

– Ale nie chcę spotykać się z tobą jedynie w czasie sekretnych schadzek. Chcę cię mieć zawsze przy sobie, obok mnie, chcę, żebyś była częścią mnie samego i to na oczach całego świata. Jesteś moja! Na zawsze. Ogłoszę to z najwyższych budowli, a jeśli trzeba, z każdego szczytu Węgier!

W jego głosie było tyle wzruszającej szczerości, że łzy stanęły w oczach Gizeli. Były to łzy szczęścia.

– Kocham cię…! – powiedziała łkając.

– I ja kocham ciebie! Wyciągnął ku niej ramiona, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Dopiero po chwili Gizela powiedziała z trudem.

– Proszę!

– Jakiś dżentelmen chce panią widzieć – oznajmił boy.

– Dżentelmen? – Spojrzała na Miklosa. Przemknęło jej przez głowę, że może to ktoś w rodzaju niemieckiego oficera. Odrzuciła jednak tę myśl jako niedorzeczność. Bardziej prawdopodobne było, że to człowiek z teatru przyszedł spytać o ojca.

– Jak się nazywa? – zapytał Miklos.

– Powiedział, że przyjechał z Anglii, wasza wysokość. Pytał o pana Ferrarisa, a kiedy odparłem, że jest chory, o panienkę.

– Z Anglii? – zastanawiała się Gizela. – Kto to może być?

– Zaraz się dowiemy – odparł Miklos.

Kazał wprowadzić nieznajomego, a kiedy Gizela wstała, zaniepokojona, powiedział:

– Nie przejmuj się. Kto wie? Nieznajomy czasem przynosi dobre wiadomości.

Nagle pomyślała, że to całkiem prawdopodobne. Tak wiele podróżowali z ojcem, że przestała docierać do nich pensja, którą Ferraris otrzymywał od swego ojca nieregularnie, odkąd mając siedemnaście lat opuścił Anglię i zamieszkał u dziadków w Austrii. Była to niewielka kwota i pogardliwie nazywał ją zasiłkiem.

Teraz Gizela chętnie przyjęłaby te pieniądze. Kwota mogła się zwielokrotnić, bo od czasu wojny we Francji minęło przecież dużo czasu, a oni nie mieli nawet stałego adresu zamieszkania. Nagle poczuła się lepiej i z ulgą odwzajemniła uśmiech Miklosa, który robił wszystko, aby podtrzymać ją na duchu.

– Pan Shephard! – zaanonsował boy, jąkając się.

Do salonu wszedł niski mężczyzna w binoklach. Gizela pomyślała od razu, że wygląda jak urzędnik. Mężczyzna przemówił po angielsku:

– Czy pani jest córką pana Paula Ferrarisa?

– Tak. Przykro mi, ale mój ojciec nie czuje się dobrze.

– Rozumiem. Przyjeżdżam jednak z niezwykle ważną i pilną wiadomością.

– Jaką? – spytała Gizela.

– Nazywam się Shephard, z firmy Cross i Maitland. Jestem pełnomocnikiem rodziny pani ojca.

Teraz była pewna, że chodzi o pieniądze. Chcąc zrobić ojcu niespodziankę, postanowiła go o tym powiadomić.

– Proszę chwileczkę zaczekać – powiedziała. Ojciec leżał wsparty o poduszki z ręką na temblaku.

Jego druga, zdrowa ręka ściskała czule dłoń lady Milford siedzącej przy łóżku. Oboje odwrócili się w stronę Gizeli.

– Papo, pewien dżentelmen przyjechał aż z Anglii, aby się z tobą spotkać. Czy masz dość sił na rozmowę z nim?

– Z Anglii? Któż to może być?

– Nazywa się Shephard i reprezentuje firmę Cross i Maitland.

– Nie jest mi obca ta nazwa – odrzekł. – Myślę, że to coś pilnego.

– Może przywiózł pieniądze? – nieśmiało spytała Gizela.

– Niewykluczone. Wpuśćmy go zatem!

– Czy to cię nie zmęczy? – troskliwie spytała lady Milford.

Potrząsnął głową.

– Jestem zbyt ciekawy. Poproś go, Gizelo! Wróciła do salonu.

– Mój ojciec jest gotowy pana przyjąć. Proszę jednak nie przemęczać go zbyt długą rozmową. Lekarze zalecili mu odpoczynek po tym, jak został raniony w ramię.

– Rozumiem, panno Ferraris – odpowiedział grzecznie. – Nie zajmie mi to dużo czasu.

Gizela razem z Miklosem podążyli za panem Shephardem, który podchodząc do łóżka, ukłonił się nisko.

– Powiedziano mi, że przybywa pan z Anglii – ode-zwał się Paul Ferraris.

– Najpierw byłem w Paryżu, sir. Tam przeczytałem w gazetach o pana sukcesie tu, w Wiedniu. I wiedziałem już, gdzie pana szukać.

– W gazetach! Cieszę się, że znowu o mnie piszą.

– Niezwykle pochlebnie- dodał pan Shephard. – Przyjechałem, by poinformować pana o śmierci pańskiego dziadka.

Paul Ferraris spojrzał na niego zdumiony.

– Dobry Boże! Sądziłem, że mój dziadek nie żyje od lat!

– Jego lordowska mość cieszył się wspaniałym zdrowiem. Jego śmierć sześć miesięcy temu zaskoczyła wszystkich.

– Mój dziadek! – powtórzył Paul Ferraris. – Prawie go nie pamiętam!

Po chwili milczenia pan Shephard powiedział:

– Sądzę, że domyśla się pan, sir, iż odziedziczył pan tytuł i jest teraz czwartym markizem Charleton!

Jego słowa spadły na wszystkich jak grom. Przez moment patrzyli na niego osłupiali.

W końcu Ferraris odezwał się zduszonym głosem:

– A mój ojciec?

– Jego lordowska mość umarł rok temu. Niestety, podczas okupacji Francji nie udało mi się z panem skontaktować.

– Przecież był on młodszym synem – wykrztusił ojciec.

– Pana stryj zginął w Egipcie przed paroma laty, wtedy ojciec pana odziedziczył tytuł. Jednak z nieznanych mi powodów nie próbował się porozumieć z panem.

– To mnie nie dziwi – odparł Ferraris oschle. – Nigdy nie darował mi tego, że opuściłem Anglię i zamieszkałem u moich austriackich krewnych.

– Wyjaśniam, milordzie, że nie mogliśmy działać, nie mając żadnych poleceń.

– Oczywiście, rozumiem to.

Znowu nastała cisza, którą przerwał zakłopotany pan Shephard:

– Zarówno moi wspólnicy, jak i ja osobiście mamy nadzieję, milordzie, że przybędzie pan do Anglii, gdy tylko zdrowie panu pozwoli. Czeka tam bardzo wiele spraw nie cierpiących zwłoki.

Zamilkł i jakby chcąc uniknąć niedomówień, powiedział bardzo powoli i z rozwagą:

– Prócz rodzinnego majątku w Hampshire, domu w Charleton i kilku innych posiadłości zakupionych przez pana dziadka, pozostała ogromna suma pieniędzy.

Ciszę, która zapadła, pan Shephard przerwał już pewniejszym głosem:

– Jeśli wolno mi prosić, chciałbym teraz, po uciążliwej podróży, odpocząć i zjeść posiłek. Przywiozłem ze sobą dokumenty, w których wasza lordowska mość znajdzie wszystkie niezbędne informacje.

– Tak, tak, naturalnie!

W głosie ojca Gizela usłyszała coś nowego: pewność siebie. Przypomniała sobie, że matka już dawno dostrzegała w ojcu charakterystyczne cechy Anglika. W to co się stało, trudno było uwierzyć. Gizela była tak oszołomiona, że bała się wypuścić rękę z uścisku Miklosa. Pan Shephard ukłonił się dostojnie i wyszedł. Wtedy odezwał się Miklos:

– Niech mi będzie wolno pierwszemu pogratulować, lordzie markizie. Zanim wyjedzie pan do Anglii na inspekcję swoich posiadłości, mam zaszczyt zaprosić Pana na Węgry, na ślub pańskiej córki.

Wydawało się, że Ferraris z wrażenia stracił mowę. nagle wybuchnął radosnym śmiechem.

– Jest to z pewnością dzień niespodzianek! I ja także mam wesołą nowinę. Z przyjemnością zezwalam Gizeli na ślub z tobą, Miklosu, jeśli pozwolisz mi przyjechać w towarzystwie mojej żony!

Mówiąc to nowy markiz Charleton spojrzał na lady Milford i z atencją uniósł jej dłoń do ust.

Gizela wydała okrzyk radości i płacząc ze szczęścia podbiegła, aby ich objąć.

Загрузка...