Czas uciekał szybko jak na skrzydłach. Zrobiło się późno i Gizela lękała się, że gdyby ojciec od niej czegoś potrzebował, nie zastanie jej w pokoju.
Wspaniałe były chwile, jakie przeżywała z Miklosem ale gdzieś w głębi serca trapiło ją poczucie winy.
– Powinnam już wracać – powiedziała z trudem.
– Wiem. Tak ciężko mi się z tobą rozstać… – od-powiedział.
Spodziewała się, że teraz zaproponuje jej następne spotkanie. Kiedy zapadła cisza, nie potrafiła ukryć niepokoju.
– Wiem, o czym myślisz – rzekł cicho. – Muszę wyjechać – jak wtedy. I tym razem już nie wolno mi wrócić.
– Ale… dlaczego? – spytała. Patrzył na nią. W jego oczach widziała ból, choć nie była tego całkiem pewna. Wiedziała tylko, że wieczór był tak cudowny i nierzeczywisty jak sen. Przeżywała romantyczne wprost niebiańskie chwile, o jakich dotąd marzyła tylko.
– Tak wiele chciałbym ci powiedzieć… – urwał. – Ale teraz pragnę jedynie powtarzać, jak bardzo jesteś piękna. Tamtej nocy, w lesie, gdy ujrzałem cię na tle nieba, zrozumiałem, że odnalazłem coś, czego do tej pory brakowało w moim życiu.
– Skąd mogłeś to wiedzieć?
Uśmiechnął się.
– Oboje wiemy, że łączy nas niezwykła więź. Wiedziałem to od chwili, kiedy cię zobaczyłem. Byłem tego pewny, gdy rozmawiałem z tobą… całowałem. Uświadomiłem sobie, że jesteś właśnie tą kobietą, ukrytą gdzieś w zakamarkach mojego serca, na którą czekałem całe życie.
Drżała.
Wstał niespodziewanie, tak gwałtownie odsuwając krzesło, że się przestraszyła.
– Chodź! Musimy już wracać. Odprowadzę cię – powiedział tonem, który niemal niweczył czar romantycznego wieczoru.
Poruszona jego zachowaniem, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Wstała.
Rzucił na stół zwitek banknotów i ruszył do wyjścia.
W tym momencie zabrzmiały dźwięki muzyki. Oboje znali tę melodię, połączyła ich. Ją wtedy ostrzegła, że znalazła się w niebezpieczeństwie, on zaś przyszedł jej z pomocą.
Chyba pomyślał p tym samym, gdyż odwrócił się do niej. Nagle usłyszeli śliczny, wysoki głos kobiety, śpiewającej oryginalne słowa piosenki, którą w lesie parodiowali studenci:
Szukam miłości, gdzie się ukrywa?
Szukam miłości, gdzież ona jest?
Chwycił Gizelę za rękę i wrócili przez ogród na taras. Zaczęli tańczyć słuchając:
Tęcza się mieni na niebie,
Zdradza mi sekret ten:
Miłość odnajdzie cię,
Ukochany jest już blisko.
Szukam miłości, gdzież on się schował?
Szukam miłości. Och! znalazł mnie!
Przy ostatnich słowach spojrzała mu w oczy.
– Moja śliczna, żadne z nas nie może się wyprzeć miłości. – Przytulił ją mocniej i słowa nie były już potrzebne.
Byli połączeni ciałem, myślą i rytmem serc. Nie rozmawiali więcej. Kiedy ucichły dźwięki walca, w milczeniu opuścili ogród. Powóz czekał.
Stangret postawił budę i przykrył kocem ich kolana. Miklos usiadł blisko Gizeli i ujął jej dłoń.
W drodze do miasta spoglądali w niebo roziskrzone od gwiazd. Kiedy dojeżdżali do centrum Wiednia i do hotelu, powiedziała zduszonym głosem:
– Naprawdę wyjeżdżasz?
– Powinienem.
– Dlaczego…?! Dziś wieczorem byłam z tobą taka szczęśliwa.
– To jeszcze pogarsza sytuację, która i tak się już skomplikowała – odparł.
Gizela aż zamarła.
– Skomplikowała? Po chwili znowu zapytała cichym wystraszonym głosem:
– Czy jesteś… żonaty?
– Nie – odpowiedział.
– Więc… cóż złego… w tym, że się znamy?
– Powinienem ci to wyjaśnić, ale nie w tej chwili… Nie chcę cię zranić, nie zniósłbym tego. I przysięgam, Gizelo, że był to najwspanialszy wieczór w moim życiu.
– W moim też.
– Och, kochanie, dlaczego nie możemy cieszyć się tysiącami takich wieczorów? Bylibyśmy tak samo szczęśliwi, a może nawet bardziej. – Głos mu się załamał.
Spodziewała się wyjaśnień. Powóz zatrzymał się. Oboje spostrzegli, że stoją przed hotelem Sacher w pobliżu drzwi, którymi wcześniej wyszli. Powiedział do stangreta:
– Idź do głównego wejścia i poproś portiera.
Gdy stangret posłusznie się oddalił, Gizela wykrzyknęła:
– Muszę cię jeszcze zobaczyć! Nie możesz mnie tak opuścić bez słowa wyjaśnienia!
– Jak moglibyśmy się spotkać? – zapytał.
Nie wiem, kiedy papa pozostawi mnie znowu samą. Przez chwilę się zastanawiał.
– Czy jutro będziesz na próbie?
– Tak, w tej samej loży.
– Więc przyjdę do ciebie.
– Ale, bardzo proszę, bądź ostrożny. Ojciec nie może cię zobaczyć. Nie potrafiłabym wytłumaczyć się z naszej znajomości.
– Będę ostrożny. Wiem, że podobnie jak ja, nie byłabyś w stanie ukryć uczucia, jakie nas łączy.
Nie mogli już nic więcej sobie powiedzieć, bo pojawił się portier z kluczami, a stangret podszedł i otworzył drzwiczki powozu. Miklos pomógł jej wysiąść i odprowadził do wejścia.
– Śpij dobrze, moja uwielbiana nimfo, i śnij o tańcu w moich ramionach. Jutro znów się zobaczymy.
Ucałował jej dłoń i odszedł, odprowadzany tchnieniem jej miłości.
Weszła do hotelu. Miklos odjechał. W sypialni spojrzała w lustro i nie poznała własnej twarzy. Oczy jej błyszczały jak rozjaśnione światłem gwiazd, usta były rozchylone, a policzki pokryte rumieńcem.
– Kocham go! Kocham! – mówiła do swego odbicia.
Wtem, jakby chmura przysłoniła słońce: przypomniała sobie jego słowa. To jeszcze pogarsza sytuację… Co to znaczy? Dlaczego? Co ukrywał?
Ale skoro nakazał jej, żeby śniła o tańcu w jego ramionach…? Odrzuciła nagle dręczące ją pytania. Leżała na łóżku i myślała o nim i o szczęściu, które odnaleźli.
Następnego ranka Paul Ferraris był nieco rozdrażniony.
Wczoraj wrócił bardzo późno i niewątpliwie wypił dużo wina. Zwykle bywał ostrożny, bo wystarczył jeden kieliszek za dużo, a następnego dnia odczuwał ból głowy. Wówczas wszystko go irytowało, nawet własna córka.
– Czego naprawdę nie lubię, to właśnie próby generalnej – powiedział ostro. – Jeśli się uda, mówią, że koncert nie wypadnie dobrze, a jeśli się nie uda i tak każdy z przygnębieniem przepowiada klapę!
– Na pewno nie będzie klapy, papo – pocieszała.
To niezwykłe, że tyle talentów pojawi się równocześnie na scenie. Na pewno przyjmą cię owacyjnie.
– Wątpię – nachmurzył się. Oni słuchają Brahmsa. Ja nic nie znaczę.
Wiedziała, że to nieprawda. Chciał jedynie, aby dalej mu schlebiała zaprzeczając wszystkiemu, co mówił.
W pewnej chwili zaczął opowiadać o wczorajszym wieczorze. Ku jej zdumieniu, Johann Strauss, którego ojciec tak chciał spotkać, nie pojawił się. Był natomiast inny znaczący kompozytor, Johannes Brahms.
Gazety, szczególnie Vienna Free Press, chwaliły Brahmsa. Zauważyła to zaraz po przyjeździe do Wiednia. Był uważany za czołowego kompozytora, otrzymał wszystkie możliwe odznaczenia. Miała wrażenie, że w Wiedniu niemal każdy muzyk starał się wspiąć na piedestał, na szczycie którego stał Brahms.
– Opowiedz mi o panu Brahmsie, papo – prosiła. Miała nadzieję, że przywróci ojcu dobry nastrój. – Czy będę mogła go poznać?
– Być może – odpowiedział. – Ale on zwykł obcować z bogatymi, sławnymi i utytułowanymi ludźmi. Wątpię, czy zainteresuje go młodziutka dziewczyna. Tylko jego wczoraj poznałem, ponieważ do Straussa niespodziewanie przyjechał stary przyjaciel.
– O czym rozmawialiście? – zaciekawiła się.
– Trochę o nim, a trochę o muzyce – odparł z błyskiem w oczach.
– Powiedz, co mówił, papo.
– Twierdził, że w tym mieście jest jedynym szlachetnie urodzonym, bo wstaje tak wcześnie jak sam cesarz Franciszek Józef. I podobno rzeczywiście wstaje o piątej i Pracuje z zapałem godnym cesarza.
Gizela się roześmiała. – Najpierw przygotowuje kawę, którą specjalnie dla niego przysyła wielbiciel z Marsylii. Następnie idzie na spacer, a potem zasiada do pracy.
Komponuje jeszcze? – dopytywała się.
– Oczywiście! Ponoć najlepiej pracuje mu się latem.
– Wygląda to tak, jakby był zwykłym urzędnikiem – wtrąciła.
– Właśnie tak! – powiedział i dodał: – Ma zadziwiająco dźwięczny głos, ale nadal mówi z północnoniemieckim akcentem.
Znowu wybuchnęli śmiechem. Gizela doszła do wniosku, że ojciec nie tylko potrafił dostrzec zabawne cechy charakteru Brahmsa, ale też nie padał na kolana przed sławnym człowiekiem, jak robili to wszyscy w Wiedniu.
O jedenastej wyszli do teatru. Ponieważ próba miała trwać długo, Gizela kupiła gotowy posiłek. Włożyła do koszyczka i zabrała ze sobą; zjedzą w loży.
Prawie wszyscy artyści jadali wspólnie w dużej garderobie lub w Zielonym Pokoju, rozmawiając na tematy związane z pracą. Ojciec nadal był przeciwny jej kontaktom z pracownikami teatru, więc oni jadali osobno.
– Czy nie pomyślą, że jesteśmy snobami, skoro się tak dystansujemy, papo? – spytała.
– Nie ma znaczenia, co o nas myślą – odpowiedział. – To nie jest środowisko, w którym powinnaś przebywać. Twoja matka byłaby tego samego zdania.
Westchnął.
– Gdy będzie nas stać, weźmiemy dla ciebie kogoś do towarzystwa, abyś mogła chodzić do miasta. Na razie jednak ja będę się tobą opiekował.
Z jego tonu wyczuła, że nie ma sensu dalej prowadzić rozmowy. W każdym razie dzisiaj nie miała ochoty wychodzić z loży.
Przerwa na obiad trwała niecałą godzinę. Było to nietypowe dla wiedeńczyków. Uwielbiali przecież długo przesiadywać bodaj nad kieliszkiem wina lub filiżanką kawy.
Paul Ferraris jadł mało, a i ojciec, i córka zamiast wina pili wodę. Niespodziewanie w loży zjawił się dyrektor z gorącą kawą.
– Jak to miło z pana strony, mein Herr - rzekł Ferraris.
– Jestem szczęśliwy, że jest pan z nami – powiedział dyrektor. – Dziś wieczorem na koncert przybędzie wielu krytyków, a i pan Strauss osobiście poprosił o lożę! I to w ostatniej chwili. Sam nie wiem, gdzie go ulokować.
– Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o mojej córce – wtrącił Ferraris.
– Oczywiście, że nie. Chciałbym jedynie zapytać, mein Herr, czy nie byłaby tak uprzejma i nie zechciała dzielić loży z pewną angielską damą. Bardzo pragnie posłuchać pańskiej gry.
– Angielska dama? – zainteresowała się Gizela. Dyrektor przytaknął.
– Twierdzi, że poznała pana wiele lat temu. Nosiła wówczas nazwisko Hillington.
Gizela spojrzała na ojca. Przez chwilę się zastanawiał i nagle wykrzyknął:
– Oczywiście, Alicja Hillington. Przyjaciółka mojej żony!
– Pamięta ją pan? Czy będę niedelikatny, jeśli poproszę, aby zamienił pan z nią kilka słów? Wiem, że teraz nazywa się Milford. Lady Milford.
. Nie czekając na odpowiedź, wyszedł, a Gizela zapytała:
– Kto to jest, papo? Naprawdę ją znasz?
– Ostatni raz widziałem ją, kiedy mieszkaliśmy w Paryżu. Przyjechała, aby spotkać się z twoją matką. Miałaś pięć, może sześć lat.
W tym momencie drzwi loży otworzyły się i stanęła w nich dama ubrana z wyszukaną elegancją. Za nią wkroczył dyrektor teatru.
Spojrzała na Paula Ferrarisa. Z czarującym uśmiechem pierwszy wyciągnął do niej rękę.
– Zupełnie się nie zmieniłaś, Alicjo.
Lady Milford się roześmiała. Miała niski, melodyjny głos.
– Chciałabym, żeby to była prawda. Jakże miło zobaczyć cię znowu! Byłam poruszona, widząc twoje nazwisko na plakacie przy drzwiach teatru.
Ucałował jej dłoń. Kiedy zaś zwróciła się w stronę Gizeli, powiedział:
– Gizela urosła od czasu, gdy widziałaś ją po raz ostatni.
– Nic dziwnego, to było chyba dwanaście lat te-mu – odparła. – Jesteś bardzo podobna do matki, kochanie. Czy jest z wami?
Na moment zapadła cisza.
– Mama umarła dwa lata temu – powiedziała cicho Gizela.
– Och!… Tak mi przykro!… Proszę mi wybaczyć, nie wiedziałam.
– Bardzo nam jej brakuje – westchnął Ferraris.
– Nie dziwię się. Była uroczą, szlachetną kobietą. Wszyscy tak ją kochali… – odparła, a w oczach Gizeli pojawiły się łzy. Widziała, że ojciec był również wzruszony.
– Przyniosę szanownej pani filiżankę kawy – zaproponował dyrektor, chcąc przerwać kłopotliwą sytuację.
Lady Milford usiadła i przez chwilę rozmawiała z ojcem. Potem zwróciła się do Gizeli:
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyś mi pozwoliła dzielić ze sobą lożę. Słyszałam od dyrektora, że będziesz dziś sama.
– Chętnie, będzie mi bardzo miło – odparła Gizela i jednocześnie przestraszyła się: jeśli lady Milford zostanie tu na próbie, spotkanie z Miklosem stanie się niemożliwe. A to jego Gizela chciała zobaczyć bardziej niż kogokolwiek na świecie. Na szczęście kiedy na scenę powróciła orkiestra i ojciec zbierał się do wyjścia, lady Milford powiedziała:
Mam jeszcze parę spraw do załatwienia po południu, ale jeśli zgodzisz się, abyśmy się tu spotkały przed samym spektaklem, będę bardzo szczęśliwa.
– Gdzie się zatrzymałaś? – zaciekawił się Ferraris. – W hotelu Sacher. Przyjechałam dzisiaj rano.
– Wspaniale! – ucieszył się. – My również tam mieszkamy.- Czyż to nie miły zbieg okoliczności? – spytała i zaraz dodała: – A może przyjedziemy tu razem?
– Oczywiście – podchwycił. – Ale proszę nie psuć sobie wieczoru oglądaniem próby.
– No cóż, dobrze – zgodziła się.
Otworzył drzwi. Lady Milford uśmiechnęła się do Gizeli.
– Będziemy miały cudowny wieczór. To wielka przyjemność widzieć cię znowu. Wyrosłaś na piękną dziewczynę.
Wyszła, a Gizela pomyślała, że może lady Milford wniesie trochę radości w ich życie. Może ojciec wyrwie się z przygnębienia, w jakie popadł po śmierci żony?
Matka nie była zazdrosna nawet o piękne kobiety, które spotykali.
– Nie przeszkadza ci, mamo, że kobiety schlebiają ojcu i czasem zapominają o twojej obecności? – zapytała kiedyś.
Matka się roześmiała.
– Może byłabym zazdrosna, gdyby mu na nich zależało bardziej niż na mnie – odpowiedziała. – Jak wszyscy sławni ludzie, ma swoich wielbicieli. Ale ja potrafię dać mu o wiele więcej, niż tylko czcze komplementy.
– Cóż to jest, mamo?
– Poczucie bezpieczeństwa w życiu rodzinnym i miłość, która nie zmienia się bez względu na okoliczności.
Słuchając drżącego głosu matki, Gizela wyczuła, że słowa te wyrażają prawdę płynącą prosto z serca. Matka ciągnęła dalej:
– Gdy sama kogoś pokochasz, Gizelo, zrozumiesz, że nie ma znaczenia, czy człowiek ukochany ma pozycję, czy jest sławny lub wybitny. Znaczenie będzie miało to, że stanie się częścią ciebie.
Podziwiała matkę: mimo sukcesu, jaki ojciec odniósł w Paryżu, nadal tak wiele dla niego znaczyła.
Po jej śmierci był niczym statek pozbawiony sternika: samotny, bezbronny i niepewny siebie. Bywał czasami tak roztargniony, że to przerażało Gizelę. Gdy tułali się po świecie, nie zatrzymując nigdzie dłużej niż kilka dni, był jak rozbitek, który wszystko utracił i poszukuje czegoś, co pozwoliłoby mu odzyskać poczucie własnej wartości.
Teraz w Wiedniu, myślała, gdzie spotyka sławnych ludzi podobnych sobie, jak Brahms, gdy zjawiła się lady Milford, może odzyska spokój i równowagę. Zapomni o utraconym szczęściu… Próba się rozpoczęła, a na scenę wyszedł ojciec.
Usłyszała, że otwierają się drzwi loży. Jej serce zabiło gwałtownie.
Miklos usiadł za nią, tak aby być niewidocznym zarówno ze sceny jak i z widowni.
– Tęskniłaś za mną?
Zaskoczona, uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
– Myślałam… o… nas.
– Ja również. Czy wyobrażasz sobie, że mogłem myśleć o czymś innym?
Wzruszyły ją te słowa.
– Wieczorem muszę się z tobą zobaczyć. Rano próbowałem odjechać. Nie mogłem… nie potrafiłem… tak bez słowa wyjaśnienia.
– Jak mogłeś nawet pomyśleć, że znikniesz, nie mówiąc dlaczego zniknąłeś?
– Naprawdę uraziłoby cię to?
– Wiesz, że… tak. Westchnął głęboko.
Nadal nie rozumiała, dlaczego jej słowa wywoływały w nim niepokój.
Gdy za chwilę cudowne dźwięki skrzypiec Paula Ferrarisa wypełniły teatr, spytał:
– Kiedy możemy się spotkać? Muszę się z tobą zobaczyć.
– Przypuszczam, że po przedstawieniu papa zabierze mnie do domu. Potem wybiera się na jakieś przyjęcie. Nie powiedział dokąd, a ja nie miałam jakoś dziś rano okazji, by go o to zapytać.
Pomyślała teraz, że źle zrobiła, nie pytając, ale wie-działa, że kiedy nie miał dobrego nastroju, nie lubił, żeby go indagowano.
– Dopiero gdy wróci do hotelu odpocząć po próbie, dowiem się, jakie ma plany.
– Sądzisz, że tak zrobi?
– Ma taki zwyczaj. Również teraz, gdy coś mu się nie uda, może zejść ze sceny i przyjść po mnie.
– Nie powinien mnie tu zastać. W jaki sposób dasz mi znać?
– Mogę ci zostawić… bilecik… u portiera.
– Wspaniale! – ucieszył się. – Będę miał pamiątkę po tobie, kiedy się rozstaniemy.
Była oszołomiona. Jak może tak mówić? Dlaczego niszczy uczucie, które w niej obudził? Żywe, radosne i tak różne od wszystkiego, czym darzyła innych ludzi? Chciała je zatrzymać na zawsze.
– Zostaw mi tylko wiadomość, a natychmiast dam ci znać, co masz zrobić – rzekł.
– Dobrze. Ale, proszę, bądź ostrożny. Jeśli papa dowie się, będzie… bardzo zły i przygnębiony przed… koncertem.
– Będę uważał. Proszę, podaj mi rękę – szepnął. Odchyliła się i oparła ramię na krawędzi fotela. Ucałował jej dłoń.
– Kocham cię, Gizelo! Udręką jest myśl, że muszę cię opuścić, a chwila rozstania z tobą to dla mnie wieczność. Och, kochanie! Nie zawiedź mnie. Muszę się z tobą zobaczyć. Muszę!
Mówił z taką niecierpliwością w głosie, że ścisnęła mocno palce jego ręki.
– Nie… rozumiem cię.
– Wiem – odrzekł. – Nienawidzę siebie za to, że sprawiam ci ból. A tak bardzo chciałbym złożyć u twych stóp słońce, księżyc i gwiazdy.
Znowu pocałował jej dłoń i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, odszedł.
Zaraz potem zobaczyła ojca schodzącego ze sceny. Nie pamiętała nawet jednego dźwięku z jego gry.
W drodze do hotelu opowiadał jej, jak niesłychany tłok panował za kulisami i że dla wielu artystów zabrakło pomieszczeń na garderobę.
– Najwyższy czas, aby wybudowali nowy teatr – powiedział. – Ale budowa potrwa długo i chyba nie doczekam jej końca.
– Nie myśl tak, papo. Jesteś jeszcze młodym mężczyzną!
– Chciałbym, żeby to była prawda – odparł. – Muszę zapytać Alicję Milford, czy bardzo się zestarzałem przez te lata.
Mówił to z nikłym uśmiechem na ustach i domyśliła się, że ma ochotę znów zobaczyć lady Milford.
– Jakie mamy plany na dzisiejszy wieczór, papo?
– Mam tuzin zaproszeń – odrzekł. – Chyba jednak zabiorę cię na kolację w zaciszne miejsce, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzać.
– Och nie! – wykrzyknęła. – Powinieneś przyjąć jakieś zaproszenie… koniecznie! Koncert na pewno będzie sukcesem i musisz uczcić to wydarzenie w towarzystwie! W przeciwnym razie wezmą cię za odludka, a przecież nigdy nim nie byłeś!
– Istotnie – zgodził się. – Gdy żyła twoja matka, często chodziliśmy na przyjęcia. Sprawiały jej dużą przyjemność.
Zamyślił się i po chwili dodał:
– Jesteś moją córką i nie chcę, abyś przebywała w nieodpowiednim towarzystwie. Mam na myśli nie-których mężczyzn.
– Jestem pewna, że przy tobie mogę czuć się zawsze bezpieczna, papo.
– Nigdy nic nie wiadomo. Nie chciałbym cię urazić tym, co powiem, ale dopiero jak dłużej pobędziemy w Wiedniu, będziemy mogli wybierać ludzi godnych naszej przyjaźni.
– Rozumiem, papo.
– Dobrze, Gizelo. Zatem po koncercie odprowadzę cię do hotelu i jeśli nie będę zanadto zmęczony, może skorzystam z jakiegoś zaproszenia. Nie zabawię jednak długo, przecież jutro znowu mam koncert.
– Masz rację, papo – zgodziła się. Serce w niej śpiewało. Teraz na pewno może dać Miklosowi wiadomość, której oczekiwał. Ledwie ojciec zamknął się w swoim pokoju, aby trochę odpocząć, napisała, że po koncercie będzie wolna. Ponieważ czuła się skrępowana i zawstydzona, nie dała żadnego na-główka i nie podpisała się. Zbiegła na dół i wręczyła portierowi kopertę zaadresowaną Herr Miklos Toldi.
– Wydaje mi się, Fraulein, że nie mieszka tu nikt o takim nazwisku – powiedział.
Już chciała tłumaczyć mu, o kogo chodzi, gdy przyszło jej na myśl, że portier mógłby wspomnieć o tym ojcu.
– Ktoś zgłosi się po kopertę – odpowiedziała tylko i pobiegła na górę.
Położyła się na łóżku, nie mogła jednak zasnąć, bo jej myśli krążyły wokół Miklosa. Wspominała jego głos, kiedy mówił, że ją kocha, i smak jego pocałunku.
Pragnę, aby pocałował mnie jeszcze raz, pomyślała i zaczerwieniła się, zawstydzona. A jednak chciała tego. Marzyła, by ją całował tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz spotkali się w lesie i kiedy poczuła to niezwykłe uniesienie.
Kocham go! Kocham go! – powtarzała. I nagle ogarnął ją niepokój: kocham go całym sercem, a tak mało o nim wiem. Jest Węgrem, nazywa się Miklos Toldi i z jakiejś nieznanej przyczyny musi odejść, a przecież ją kocha.
Boże, spraw, żeby został – modliła się.
Nie śmiała ująć w słowa tego, czego naprawdę pragnęła. Oczywiście chciała, aby Miklos ją poślubił. Kochała go i to było jej największe marzenie. Jednak wiedziała też, że nie opuści ojca. Nie byłaby w stanie zrobić tego. Gdyby mógł pozostać z nimi… Wszystkie te plany nie miały żadnego sensu, skoro Miklos wyraźnie dał do zrozumienia, że nie może z nią być, że nie mogą liczyć na wspólną przyszłość. Ból przeszył ją na wskroś, ostry jak krwawiąca rana.
Kocham go! Kocham! Jak może mnie tak opuścić zabierając moje serce?
Wzbierał w niej płacz, oczy napełniały się łzami. Wtem usłyszała pukanie.
Szybko otarła twarz, zeskoczyła z łóżka i narzucając na nocną koszulę lekki szlafroczek, podbiegła do drzwi. Uchyliła je. Na korytarzu stał goniec z ogromnym bukietem kwiatów.
To dla szanownej pani – powiedział piskliwym głosem.
– Dla mnie? – zdziwiła się. – Jest pan pewny, że to nie pomyłka?
– Oczywiście, że nie, mein Fraulein.
Odebrała kwiaty i wnosząc je do pokoju pomyślała, że Mikios zachował się nieostrożnie, przysyłając jej tak wspaniały kosz orchidei. Musiały kosztować majątek. Trudno będzie wytłumaczyć ojcu…
Gdzie je ukryć? – zastanawiała się, gorączkowo szukając karteczki. Wreszcie zobaczyła adres: „Pokój 23”. To do niej. Drżącymi palcami rozłożyła papier. Tekst napisany był starannym, wyraźnym charakterem pisma: „Najlepsze życzenia dla wspaniałego skrzypka którego dzisiaj wysłucham z największym podziwem, a potem będę oklaskiwać.”
Przeczytała jeszcze raz. Wszystko było jasne, a jednocześnie tak sformułowane, że nikt prócz niej nie odgadłby prawdziwej treści. Będzie czekał. To najważniejsze.
Westchnęła uszczęśliwiona i nagle powrócił niepokój dlaczego to pogarsza sytuację?
Kiedy ojciec skończył grać koncert Schuberta, Gizela zauważyła z satysfakcją, że oklaskiwano go najdłużej ze wszystkich.
Lady Milford biła brawo zachwycona, a kiedy Paul Ferraris po raz piąty powrócił na scenę z ukłonem, powiedziała:
– To było wspaniałe! On nie ma sobie równego! Musisz być bardzo dumna ze swojego ojca.
– Jestem – przyznała Gizela. Gdy stało się oczywiste, że publiczność nie pozwoli
Paulowi Ferrarisowi łatwo zejść ze sceny, dyrygent uderzył w pulpit, dając znać orkiestrze, że będzie bis. Wiedziała, że ojciec zagra teraz ulubioną arię matki z opery „Zaczarowany flet”. Łzy napłynęły jej do oczu. Gdy skończył, zobaczyła, że lady Milford również płakała.
– Jest wzruszająca! Twój ojciec gra ją tak pięknie -powiedziała urywanym głosem.
Ferraris opuścił scenę. Widownia powoli cichła.
– Chciałabym, drogie dziecko – powiedziała lady Milford – widzieć twego ojca znowu szczęśliwym. Zawsze cieszył się życiem, a teraz jego oczy są pełne smutku.
Gizela poczuła się dziwnie zaniepokojona.
– Czy idziecie gdzieś po koncercie? – zaciekawiła się lady. – Sądzę, że twój ojciec dostał wiele zaproszeń. Ja także zamierzam wydać na jego cześć kolację, oczywiście na twoją również.
Gizela wstrzymała oddech. Potem rzuciła bez namysłu:
– Proszę, tylko nie dzisiaj! Chcę iść z papą na to przyjęcie… jest pani bardzo miła, ale… nie dzisiaj!
Lady Milford spojrzała na nią zdziwiona. – Przypuszczam, że masz jakiś powód… osobisty, aby nie zmieniać dzisiejszych planów. Prawda? Gizela spuściła oczy.
– Tak. Ale… proszę… nie pytać więcej. Nie mogę już niczego zmienić.
– Rozumiem… I gdybym mogła ci w czymś pomóc, Gizelo, nie krępuj się. Kochałam twoją matkę. I jak chyba wiesz, znałyśmy się od dziecka. Gdy wyszła za mąż za twojego ojca, nasze kontakty się rozluźniły. Ale zawsze chętnie pomogę jej córce.
– Jeżeli chce pani… pomóc mi, to proszę nic nie mówić ojcu. Pragnę, aby odwiózł mnie dziś do hotelu, jak to wcześniej zaplanował.
– Oczywiście. Zrobię wszystko, czego sobie życzysz – zgodziła się lady Milford.
A widząc zadowolenie na twarzy Gizeli, dodała:
– Ale bądź ostrożna, drogie dziecko. Wiedeń nie jest miastem, w którym młoda dziewczyna może być sama.
– Rozumiem… ale… dzisiejszego wieczoru niech wszystko pozostanie… bez zmian.
– Już ci obiecałam. I jeśli nawet twój ojciec mnie zaprosi, w co wątpię, powiem, że jestem umówiona.
– Dziękuję! Bardzo dziękuję!
Pomyślała, że lady Milford musi być zdumiona jej zachowaniem, ale nie dbała o to.
Wiedziała tylko, że chce ujrzeć Miklosa i nic jej w tym nie może przeszkodzić. Miało to być przecież ich ostatnie spotkanie.
Kiedy ojciec zobaczył kwiaty od nieznanego wielbiciela, nie ukrywał zadowolenia.
– Są na pewno bardzo drogie. Jak sądzisz, przysłał je mężczyzna czy kobieta? – spytał mrużąc oko.
– Oczywiście, że kobieta! – powiedziała bez wahania.
– Mógłbym przypuszczać, że to Alicja Milford, ale ona nie przysyła mi jeszcze ani karteczek z życzeniami, ani kwiatów. Natomiast dostałem od niej bardzo ładny jedwabny szalik, na wypadek gdybym go potrzebował w chłodne wieczory.
– To miło z jej strony! – ucieszyła się. Przez cały czas ojciec spoglądał na kwiaty.
– Doprawdy, nie wiem, co to za tajemniczy wielbiciel – zastanawiał się na głos. – Przecież nikt z teatru. A moi starzy znajomi jeszcze nie wiedzą, że jestem w Wiedniu.
– Masz wielbicieli na całym świecie, papo. Nie pamiętasz już, że zapraszano cię co najmniej trzykrotnie do Anglii? Zawsze odmawiałeś.
– Anglicy nie potrafią docenić muzyki – odparł.
– Skąd wiesz, przecież nie grałeś tam jeszcze?
– Dziś wieczorem zobaczysz, jak całym sercem i duszą oklaskiwać mnie będą wiedeńczycy. I tego jedynie pragnę.
Zapomniał o kwiatach, pomyślała, kiedy schodzili na dół. Dzisiejszy wieczór znaczył dla niego bardzo wiele, toteż modliła się, by skończył się szczęśliwie.
Wracali z teatru; ojciec był w radosnym nastroju. Ona zaś zastanawiała się, jak niewiele brakowało, aby jej plany obróciły się wniwecz. Bo gdyby lady Milford nie wspomniała o kolacji…
Gizela zdawała sobie sprawę z własnej niedyskrecji i że prawdopodobnie popełniła błąd, zdradzając swój sekret. Czyż jednak mogła postąpić inaczej?
Teraz pozostała jedynie nadzieja, że lady Milford będzie lojalna i nic nie powie ojcu o lekkomyślnych planach córki. Wydawało się, że może być spokojna, lecz wątpliwości nie opuszczały jej przez całą drogę do hotelu. Ojciec pocałował ją na dobranoc.
– Postaram się nie zabawić tam długo, moje dziecko – powiedział. – Johann Strauss bardzo nalegał, abym się zjawił.
Chciałabym go poznać, papo.
– Pomyślę o tym – odpowiedział. – Teraz, gdy osiągnąłem jakąś stabilizację, będę mógł zająć się tobą. Wreszcie zatańczysz walca, moja kochana. Już niedługo, może nawet jutro! Jeśli osobiście nie poznasz Straussa, będziesz przynajmniej tańczyć przy jego czarującej muzyce.
– Wspaniale, papo!
Pocałowała ojca i wysiadła z powozu.
Wbiegając do hotelu wiedziała jednak, że nic nie może dla niej być cudowniejsze, bardziej ekscytujące niż świadomość, że Miklos czeka na nią przy bocznych drzwiach hotelu.