Możemy już wyjść, moja kochana – powiedział Miklos cichym głosem.
Gizela, która wciąż obserwowała Cyganów, zachwycona ich tańcem, odwróciła głowę. Jej serce zamarło na chwilę ze szczęścia, gdy patrzyła na męża, ale pod jego spojrzeniem zaczęło znowu bić w jej piersiach jak szalone: nie istniało nic oprócz Miklosa.
Nigdy nie przypuszczała, że przeżyje coś tak wspaniałego jak ich ślub. Zachwycona wszystkim dokoła, nie miała pojęcia, jak pięknie wygląda ona sama. Kiedy szła przejściem między ławkami w pałacowej kaplicy, wsparta na ramieniu ojca, Miklos miał wrażenie, że widzi rusałkę z jakiegoś zaczarowanego świata – z tym realnym nie mającą nic wspólnego.
Zanim przyjechali do Fertöd, wydarzyło się tak wiele! Miała wrażenie, że żyje we śnie.
Powoli zaczęli uświadamiać sobie wagę nowiny o nobilitacji ojca.
. Lady Milford zdała sobie sprawę, że pozycja społeczna Paula w Anglii i reszcie świata będzie całkiem różna od dotychczasowej.
Wbrew samemu sobie Paul tęsknił do swego starego domu, który utracił wiele lat temu. Zostając markizem jednocześnie głową rodu, odnalazł na nowo sens życia. Gizela dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo urażony był stanowiskiem własnego ojca i dlaczego, będąc synem młodszego syna, musiał zostać biedakiem, podczas gdy jego dziadek i stryj opływali we wszystko.
Lady Milford wytłumaczyła jej, iż zgodnie z angielską tradycją najstarszy syn musiał posiadać wszystko, żeby podtrzymać prestiż tytułu i wielkiego majątku, podczas gdy młodsi członkowie rodziny musieli zadowolić się okruchami i żyli często na pograniczu nędzy.
– To bardzo niesprawiedliwe – ostro zareagowała Gizela.
– Gdyby postępowano inaczej i wielkie posiadłości dzielono na mniejsze, domy rodowe, tak charakterystyczne dla Anglii, przestałyby stopniowo istnieć – wyjaśniła lady Milford.
Także dopiero teraz Gizela zrozumiała, jak wiele dla ojca znaczył Charleton. Dotąd czuł się dobrze poza Anglią i nigdy nie chciał o nim mówić.
– Chciałbym ci pokazać dom – powiedział do córki głosem pełnym zachwytu. – Został on gruntownie przebudowany przez mojego prapradziada, a potem po raz drugi przez dziadka.
Z jego oczu odczytała więcej, niż potrafił wypowiedzieć.
– Jednak – ciągnął – od tak dawna była to siedziba rodzinna, że każdy pokój jest jak książka historyczna, a przez wieki Charletonowie byli jej głównymi postaciami.
Opowiadał o jeziorach i lasach, pośród których bawił się jako mały chłopiec, i koniach, na których pozwalano mu jeździć tylko podczas specjalnych uroczystości.
Teraz wszystko miało należeć do niego, a im więcej o tym mówił, tym bardziej był podekscytowany.
– Będziesz musiała mi pomagać, moja najdroższa – rzekł do lady Milford. – Bez twojej pomocy popełnię wiele błędów nie tylko w mojej posiadłości, ale i w całym hrabstwie.
– Masz instynkt i potrafisz podejmować właściwe decyzje – odrzekła ciepło. – Będziesz wiedział, czego oczekuje od ciebie dwór, tam też znajdziesz wiele osób, które podpowiedzą ci, co powinieneś czynić.
Pan Shephard zanim powrócił do Anglii, powiedział:
– Mam nadzieję, że wasza lordowska mość będzie w stanie wkrótce przyjechać. Muszę nadmienić, że jej królewska wysokość dopytywała się już, kiedy pan przejmie dziedziczne obowiązki.
Gizela ujrzała najpierw malujące się na twarzy ojca ogromne zdziwienie, a potem satysfakcję. Nic nie mogło sprawić mu większej radości jak to, że będzie mógł zagrać swoją wielką rolę w pałacu Buckingham i zamku Windsor – uwielbiał przecież teatralne efekty. A sposób, w jaki rozmawiał z żoną, utwierdził Gizelę w przekonaniu, że będzie bardzo sumienny w wypełnianiu dworskich powinności.
Teraz co wieczór dziękowała Bogu na kolanach za to, że nowa pozycja ojca zmieni radykalnie jej prywatne życie z Miklosem.
Była przecież zdruzgotana jego zapewnieniami, iż zamierza poślubić ją i dla niej zrezygnować ze swojej ważnej pozycji. Stał się jednak cud i oto mogła go poślubić bez upokorzenia. Teraz jego rodzina zaakceptuje ją jako córkę markiza, a muzyczna kariera ojca zostanie uznana za ekscentryczne zainteresowania arystokraty, a nie za sposób zarabiania na życie.
Nie mogła przyzwyczaić się do nowego nazwiska; im więcej słuchała o swej angielskiej rodzinie, tym bardziej upewniała się, że ma do niego prawo.
– Jesteś teraz, drogie dziecko, lady Gizelą Carrington-Charleton – powiedział ojciec. – Carringtonowie pod koniec osiemnastego wieku wnieśli do rodziny ogromny majątek, a Charletonowie wyróżniali się walecznością we wszystkich wojnach, służąc przez wieki wielkości państwa.
– Teraz już nie muszę odradzać ci małżeństwa ze mną powiedziała do Miklosa.
– Zrujnowałbym sobie życie, gdybyś nie wyszła za mnie – odparł. – Ale, kochanie, przyznaję, że ten fakt upraszcza nam niejedno.
Wziął ją w ramiona i dodał:
– Dla mnie nie miało znaczenia, kim jesteś. Zdałem sobie sprawę, że bez względu na konsekwencje nie mógłbym żyć bez ciebie.
Trzymał ją w objęciach, całował gorąco, tuląc mocno do piersi, jakby się bał ją utracić.
– Kocham cię! – powiedział podnosząc głowę. – Kocham cię tak bardzo, że potrafię myśleć tylko o tym, iż zostaniesz moją żoną i będziemy razem. Tak chciał los, gdy zetknął nas ze sobą wtedy w lesie.
– Wspaniały los – odrzekła ciepło. Znowu ją całował.
Wiele jeszcze spraw trzeba było załatwić przed ślubem. Większością zajął się Miklos. Przede wszystkim zadecydował, aby ślub nowego markiza odbył się dyskretnie i bez rozgłosu, gdyż tłumy, podniecenie i wywiady byłyby dla niego zbyt silnym przeżyciem. Burmistrz zgodził się tak ważnej osobistości – sławnemu muzykowi i markizowi – udzielić ślubu w hotelu.
Ceremonia zaślubin odbyła się więc w apartamencie, a że lekarze nalegali, aby Paul dbał o zdrowie i nie robił nic wyczerpującego, bo rana mogłaby się odnowić, burmistrz stojąc udzielał ślubu siedzącej naprzeciw parze. Po ceremonii trwającej zaledwie kilka minut ogłosił ich mężem i żoną. Dwa dni później Paul był już na tyle silny, że mógł udać się do kaplicy w ambasadzie brytyjskiej, gdzie pastor anglikański udzielił im skromnego, lecz pięknego ślubu, którego świadkami byli tylko Gizela i Miklos.
Potem Miklos wyjechał na Węgry, by zorganizować swoje własne wesele.
– Jeśli nie przybędziesz do mnie szybko – powiedział – wrócę i porwę cię! Gdy cię nie ma przy mnie, boję się, że znikniesz i będę cię musiał poszukiwać dniami i nocami w lasach.
– Postaram się przyjechać jak najprędzej – odpowiedziała. – Ale, kochanie, muszę sobie kupić kilka sukien, żebyś się mnie nie wstydził przed swoimi wytwornymi kuzynami, którzy ubierają się w Paryżu.
Ponieważ cytowała mu jego własne słowa, roześmiał się.
– Uwielbiam cię nawet w łachmanach, wiem jednak, że kobiety przywiązują szczególną wagę do strojów. Toteż zaczekam tydzień, ale nie dłużej.
Chciała zaprotestować i wyjaśnić, że na taką okazję nie można zrobić zakupów w ciągu jednego tygodnia, ale Miklos całował ją znowu, a wtedy oboje pomyśleli, że niepodobna czekać dłużej, aż się na zawsze połączą.
Na szczęście macocha Gizeli znała Wiedeń, a w nim najlepszych krawców. Przygotowywanie wyprawy panny młodej jest zawsze atrakcją. Dzięki obietnicy wyższej zapłaty i specjalnym nagrodom szwaczki praco-wały dniami i nocami. Wkrótce Gizela miała dość wytwornych i pięknych strojów, aby móc wybrać się na Węgry. Zamówiła też mnóstwo różnych fatałaszków.
Gdy wyjeżdżała z kuframi pełnymi sprawunków, ojciec droczył się z nią, mówiąc iż niewątpliwie przeobrazi się niedługo w ekstrawagancką księżnę Esterhazy. Cieszył się jednak jej szczęściem. Był także zadowolony ze swojego losu. Gizela nie wierzyła, by ktokolwiek mógł zająć miejsce matki w jego życiu po tylu latach wspólnej walki i cierpień, a także radości, którą daje odwzajemnione uczucie. Ale Alicja Milford wyznała, że kochała Paula, odkąd spotkali się po raz pierwszy, wiele lat przed narodzinami Gizeli. Teraz połączyli się w chwili, kiedy bardzo potrzebował towarzyszki życia.
Gizela zauważyła, że Alicja patrzy na ojca oczami pełnymi uwielbienia. Wiedziała, że cieszyć się będą życiem towarzyskim, które czekało ich w Anglii.
Kiedy przyjechali do Fertód, pałac ją oszołomił, cieszyła się więc, iż ojciec, dziedzic na Charleton, dawał sobie radę z panującymi tu zwyczajami.
Już wielka ozdobna brama z kutego żelaza, która otwierała się na dziedziniec rokokowego pałacu, zachwyciła ją. Do głównego wejścia zdobionego posągami i wazami z obu stron prowadziły szerokie schody. Nagle poczuła strach przed tym, co ją czeka. Ale uścisk ręki Miklosa, jego ciemne oczy wpatrzone w błękit jej oczu powiedziały jej, że nic się nie liczy oprócz ich miłości.
Teraz, tak jak tego pragnąłem – powiedział – pokażę ci mój pałac.
– Byłabym z tobą bardzo szczęśliwa nawet w wiejskiej chacie – odrzekła ściszonym głosem.
– Uwielbiam cię za te słowa, mój skarbie. A jutro zobaczysz, że to nieistotne wobec naszej miłości.
Jak mogłam kiedykolwiek sądzić, że sama jestem piękna, pomyślała z zażenowaniem Gizela ujrzawszy piękne kuzynki Miklosa. Lecz oczy, usta Miklosa, owe prądy, które ich przenikały, podpowiadały jej, że nie tylko piękno ciał zbliżyło ich do siebie, ale coś niebiańskiego, świętego.
W pałacu wszystko było bajeczne.
Następnego dnia, ubierana w ślubną suknię przez dwie pokojówki, które patrzyły na nią z podziwem i wykrzykiwały co chwila z zachwytu, Gizela poczuła się częścią czaru Węgier.
Dzień był upalny, złoty od słońca, a kiedy patrzyła przez okno na ogrody pełne kwiatów, trudno było uwierzyć, że nie śni. Może umarła i znalazła się w raju?
Raj, pomyślała uśmiechając się do własnych myśli, odnajdę dzisiaj wieczorem, w ramionach Miklosa.
Nie potrzebowała w Wiedniu kupować wianka z kwiatu pomarańczy, ponieważ na jej głowie, niczym korona, lśnił i jarzył się oślepiająco w promieniach słońca diamentowy dziadem. Piękny starodawny koronkowy welon, węgierskim zwyczajem nie zakrywający twarzy, tak delikatny, jakby utkały go pająki, spływał po jej ramionach na ziemię.
Wyglądała nie tylko młodo i czarująco, ale było w niej tyle uduchowienia i czystości, że Miklos miał ochotę upaść przed nią na kolana.
Ślub był bardzo wzruszający. Odbył się w starej kaplicy, którą szczelnie wypełniali przedstawiciele rodziny Esterhazych oraz węgierskiej arystokracji. Wiedziała, że ojca najbardziej ze wszystkiego fascynuje chór i muzyka organowa. Gdy ceremonia się skończyła, zagrali Cyganie, a z wyrazu jego twarzy odgadła, że miał ochotę przyłączyć się do nich.
Zabrzmiały dźwięki czardasza. Cyganie zaczęli tańczyć. Melodia na przemian płynęła wartkim strumieniem radosnych tonów, to znów nagle zmieniała się w rzewną pieśń melancholii i smutku. Urywała się gwałtownie i Gizela zaobserwowała, jak tańczący poddają się szaleńczej pasji i radości. Wirujące spódnice Cyganek, zwinność ciemnookich mężczyzn i muzyka ściskająca serce w niezwykły sposób odzwierciedlały miłość – taką właśnie, jaką ofiarowała Miklosowi i jaką sama została obdarowana.
Teraz powiedział, że mogą już odejść i ujął jej dłoń, która zadrżała.
Goście wciąż podziwiali tańce, a on prowadził ją przez ogród, gdzie ukryty w cieniu drzew czekał na nich markiz.
– A więc porzucasz mnie, moja kochana córeczko.
– Tak, papo! Miklos powiedział, że możemy już wyruszyć.
– Wiem, że chcecie być sami, mimo to zapraszam do Anglii. Przyjedźcie tak szybko, jak to możliwe. Pragnę wam pokazać Charleton.
W głosie ojca zabrzmiała nuta dumy, którą Gizela słyszała już wcześniej. Zarzuciła mu ręce na szyję.
– Przyjedziemy, papo, jak tylko skończy się nasz miodowy miesiąc. Chciałabym, żeby trwał bardzo, bardzo długo.
– Oczywiście. My z Alicją spędzimy nasz w Anglii. Będzie wspaniały, nawet jeśli musielibyśmy ciężko pracować.
– Będziecie się cieszyć każdą chwilą. – Pocałowała ojca, a potem macochę. – Opiekuj się papą – prosiła.
– Możesz być spokojna. Zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.
Miklos pożegnał się także. Na dziedzińcu pałacowym czekał na nich powóz. Na widok odkrytego pojazdu zaprzężonego w cztery wspaniałe konie Gizela aż krzyknęła z zachwytu. Był cały w girlandach kwiatów. Konie miały na karkach kolorowe wieńce i opaski z róż. Spojrzała na Miklosa z uśmiechem wdzięczności.
– Czy można sobie wyobrazić coś bardziej fantastycznego?
– Starałem się, moja śliczna, stworzyć dla ciebie właściwe tło.
Wsiedli do powozu, ucieszeni, że udało im się wymknąć w sekrecie przed wszystkimi, gdy nagle otoczyli ich goście, którzy wybiegli, by ich pożegnać. Cyganie zagrali radosną melodię, a nowożeńcy zostali obsypani płatkami róż i ziarnem. W końcu ruszyli żegnani wiwatami i okrzykami.
Podekscytowane dzieci biegły jeszcze koło powozu, dopóki konie nie przyśpieszyły biegu i nie zostawiły je w tyle.
Gizela roześmiała się lekko.
– Nie bardzo nam się udało wyjście po kryjomu. W każdym razie ogromnie mi się podobało.
– Nie chciałem przeszkadzać gościom – odparł. – Przynajmniej uniknęliśmy całowania się ze wszystkimi moimi kuzynami, a tego z pewnością oczekiwali.
Gdy znowu się roześmiała, dodał:
– Jest tylko jedna osoba, którą chciałbym pocałować i nie zgadniesz, kto to jest!
– Och, Miklos, czy my naprawdę jesteśmy zaślubieni?
– Upewnię cię w tym, moje kochanie, gdy przybędziemy na miejsce.
Mówiąc to, zdjął jej długie białe rękawiczki i ucałował, jak kiedyś, palec po palcu.
Poczuł, że drży i jest podniecona.
– Drżysz, moja piękna żono, ale dopiero kiedy będziemy całkiem sami, zobaczysz, jakie drżenie w tobie wywołam.
Oczywiście w czasie długiej podróży do miejsca, gdzie mieli spędzić pierwsze dni miodowego miesiąca, nie byli sami. Mieszkańcy posiadłości Esterhazych ustawili się wzdłuż drogi, aby im pomachać, wiwatować, rzucać kwiaty na powóz i śpiewać.
Kilka razy musieli się zatrzymać, by przyjąć gratulacje od zarządcy wioski, a Miklos wypijał wtedy szklankę wina z miejscowych winnic.
W końcu dotarli do domu, który należał do Miklosa. Spełniał rolę letniej rezydencji, gdy pałac zdawał się za gorący i zbyt dostojny albo kiedy on lub inni członkowie rodziny pragnęli swobodnie odpocząć w samotności.
Gizela uznała ten dom za wymarzone gniazdko dla nich dwojga; chciałaby stale mieszkać tu z Miklosem.
Zbudowany z białego kamienia przypominał grecką świątynię. Stał nad wielkim jeziorem. Skarpę spadającą w dół do samego brzegu wody porastały azalie w rozmaitych kolorach.
Było tak pięknie, że Gizela zatrzymała się u wejścia. Miklos radził, aby teraz, kiedy byli już sami, zdjęła wianek i welon. Jej sypialnia znajdowała się na parterze, a okna wychodziły na ogród i jezioro. Miała ochotę w nim popływać i zastanawiała się, czy Miklos jej na to pozwoli.
Zapewne etykieta nie zezwala księżnej Esterhazy czynić tego, co robiła niegdyś Gizela jeżdżąc z ojcem nad morza i jeziora. A przecież tak lubiła zanurzać się w zimnej wodzie.
Pokojówki pomogły jej zdjąć wianek i welon i spiąć włosy.
W sypialni stało szerokie łoże pod draperiami z jedwabiu w kolorze nieba. Na podłodze leżały puszyste dywany z białego futra, sufit zdobiły tłuściutkie amorki, na ścianach wisiały obrazy.
Pokój przeznaczony do miłości.
Tutaj będziemy sami we dwoje – pomyślała i zaczerwieniła się na samą myśl.
Obok w saloniku, a raczej w imponującym salonie czekał na nią Miklos.
Podbiegła do niego, a on chwycił ją w ramiona. Nie całował jednak.
– Nie miałem dzisiaj okazji, aby ci powiedzieć, jak pięknie wyglądałaś.
– Trochę się… boję – wyszeptała.
– Boisz się?
– Bo jestem szczęśliwa… jestem z tobą… i jesteśmy małżeństwem. Och, Miklosu, przypuśćmy, że obudzę się i stwierdzę, że mnie opuściłeś, że jestem sama i nigdy cię już nie zobaczę?
– Nie śnimy, kochanie – odparł. – Jesteśmy tu razem, więc nawet jeśli śnimy, to niech ten sen trwa.
– To pałac marzeń. Chcę patrzeć na zieleń i wodę. Mam ochotę popływać, oczywiście, jeżeli mi wolno…
– Pozwolę ci na wszystko, co zechcesz, dopóki trwać będzie nasza miłość.
– Kocham cię tak bardzo… Moja miłość jest jak muzyka, a wiesz, że ona wypełnia moje serce i cały wszechświat.
Mówiła z taką emocją, a w głosie jej brzmiała nuta takiej szczerości, że przyciągnął ją do siebie i całował tak długo, aż pokój zawirował dokoła niej i nieprawdopodobieństwem było już myśleć o czym innym, jak o nim, o jego ramionach i ustach…
Potem zdawało się Gizeli, iż minęło zaledwie kilka minut i służba oznajmiła, że obiad gotowy, ale mogło upłynąć dużo więcej czasu, zanim przeszli do białego pokoju po drugiej stronie hallu. I tutaj okna wychodziły na jezioro, a w niszach ściennych stały posągi.
Stół, podobnie jak wszystkie inne meble, ozdobiony był białymi kwiatami.
Ten wystrój zachwycił Gizelę.
Usiedli przy stole, ale teraz ku jej zdumieniu służba się nie pojawiła. Obsługiwał ją Miklos całując w przerwach między daniami.
Potrawy były przepyszne, ale nie byli głodni i po chwili przeszli do salonu, zabierając kieliszki. Na przemian wznosili toasty słynnym tokajem.
Potem okazało się, że mieli sobie bardzo dużo do powiedzenia, przedyskutowania i zaplanowania. W niektórych momentach słowa stawały się zbędne: spojrzenie oczu Miklosa było wystarczająco wymowne.
Gizela wiedziała, że potrafi czytać w jej myślach, i za to kochała go jeszcze bardziej. Było jednak coś, co ją jeszcze trapiło.
– Jesteś… zupełnie pewny, że twoja rodzina zaakceptowała mnie i papę?
– Zastanawiałem się, czy zadasz mi to pytanie. Mam już gotową odpowiedź, mój promyczku. Nie musisz się niczym martwić. Nikt ci nie będzie dokuczał.
Uśmiechnął się i dodał:
– Moja rodzina jest bardzo wymagająca i węgierska, ale jesteśmy po trosze kosmopolitami. Wielu moich kuzynów często jeździ do Anglii.
Zdziwiła się.
– Jeśli nie z innych powodów, to chociażby na polowanie, a cesarzowa Elżbieta, ze swoim zamiłowaniem do myślistwa, bywa tam tak często, że stała się niemal naszym ambasadorem w tym kraju.
Uśmiechnęła się.
– Powiedz mi, co mogą sądzić o papie.
– Znają Anglię i wiedzą, jak wysoka jest pozycja markiza. Spotykali twojego dziadka zarówno w Buckingham, jak i w Windsorze u królowej Wiktorii.
Odetchnęła z ulgą, jakby z barków spadło jej ostatnie zmartwienie.
– Poza tym – dodał z błyskiem w oczach – zauważyłem, że twój ojciec cieszył się ze swojej nowej roli markiza.
Roześmiała się.
– Pomyślałam tak samo. Ale nie przyznałby się do tego, że woli, gdy kłaniają mu się jako markizowi, a nie jako Paulowi Ferrarisowi.
– Świat jest dziwnie urządzony – stwierdził. – I możemy z tego się śmiać, ale, moja najdroższa, łatwiej jest płynąć z prądem niż pod prąd.
– Jednak byłeś gotów to dla mnie zrobić.
– Dla ciebie byłbym gotów poruszyć niebo i ziemię, ale dzisiaj w kaplicy dziękowałem Bogu z całego serca, że możesz być moją żoną, a ja nie muszę stale zwracać uwagi, żeby cię ktoś nie zranił.
– Och, kochanie… Nie chciałam, abyś się dla mnie poświęcał, ale czułam, że jestem zbyt słaba, by żyć bez ciebie, w ciągłym przygnębieniu i desperacji.
– Od chwili kiedy znieważyła cię ta świnia, wiedziałem, że muszę się tobą opiekować… Przedtem kochałem cię, ale nie zdawałem sobie sprawy, że miłość oprócz szczęścia niesie ze sobą odpowiedzialność.
Dalej mówił stanowczym tonem:
– To proste, Gizelo. Stałem się mężczyzną i pojawiło się coś ważniejszego, coś głębszego, co jest nieodłączną częścią naszej miłości. Aż dziwne, że wcześniej sobie tego nie uświadomiłem.
Bez słowa spojrzała na niego.
– W obliczu Boga połączyliśmy swój los, a nasza miłość ma dać początek nowemu życiu, aby nasze dzieci szły drogą, którą idziemy, kiedy nas zabraknie.
Powiedział to tak poważnie, że wzruszył Gizelę. Rozumiała, co chciał wyrazić.
– Przypuszczam, że gdy ludzie łączą się bez miłości, to zarówno oni, jak i ich dzieci tracą coś istotnego, wzbogacającego ich życie – powiedziała.
– Uświadomiłem to sobie wówczas, gdy myślałem, że cię tracę.
Ujęli się za ręce patrząc sobie w oczy. Poczuła, jak bliskie są ich serca i dusze. Odnaleźli siebie dla wieczności, dla życia swoich dzieci, które poczną się z miłości i będą szukały miłości i doskonałości, którą odkryli sami.
Pocałował jej dłoń i poprowadził przez hall. Nie wiedziała, dokąd idą. Przez okna dostrzegła połyskującą w świetle księżyca taflę jeziora. Sądziła, że pójdą do ogrodu, lecz on zaprowadził ją z powrotem do bawialni.
Ciemny pokój udekorowany był jak jadalnia wonnymi białymi kwiatami. W świetle księżyca lśniły srebrzyście.
Naraz, gdy się tak rozglądała, gdzieś w oddali zagrały skrzypce i dźwięki melodii wypełniły salę. Rozpoznała tę melodię. Przy niej się poznali. Miklos objął ją ramieniem i zaczęli tańczyć. Pod wpływem muzyki, która stała się częścią ich miłości, miała wrażenie, że zataczając koła wokół pokoju, przestają być istotami ziemskimi, stają się częścią księżyca. Miklos przytulając policzek do jej policzka cicho zanucił:
Odnalazłem miłość, już nie umknie mi.
Zamknięta w moich ramionach, jest ze mną.
Wysoko na niebie księżyc lśni,
Mówi, jak będziemy szczęśliwi.
W tańcu ustami dotknął jej ust. A skrzypce śpiewały jak słowik. Gizeli zdawało się, że wirują coraz szybciej. Miklos przestał ją całować i śpiewał znowu:
Odnalazłem miłość - wspaniałą, czarowną,
Moje serce tańczy, teraz jesteś moja!
Wtem stanął i ciągle obejmując ją mocno, powiedział:
– To prawda, najdroższa, będziesz moja już teraz, dziś w nocy, długo, dopóki na niebie nie znikną gwiazdy.
– Kocham cię, Miklos. Kocham! – wyszeptała.
Czarowne dźwięki walca Nad pięknym, modrym Dunajem wypełniły noc i odbijały się od srebrnej tafli jeziora.
– Walc miłości, moja ukochana – powiedział tuląc ją do siebie. – Będziemy go tańczyć przez całe życie!
Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. W migotliwym świetle świec zobaczyła jego oczy pałające ogniem. Wiedziała, jak bardzo jej pragnie. Postawił ją delikatnie. Całując ją znowu, rozpinał guziki jej ślubnej sukni, która powoli opadła z jej ramion. Przez chwilę stała zawstydzona. Potem, nie czując już wstydu, poddała się namiętności, która przeniosła ich do gwiazd.
Zatopili się w melodii walca. Zarzuciła mu ręce na szyję. Przytulił ją mocno, aż do utraty tchu.
Kiedy położył ją na łóżku, a ich usta złączyły się, nadal słychać było cichą melodię skrzypiec:
Moje serce tańczy, teraz jesteś moja!