ROZDZIAŁ 5

Dziś wieczorem po przedstawieniu – powiedział Paul Ferraris do córki – zatańczę z tobą walca.

Mówił to radośnie, z takim przejęciem, jakby darował jej prezent wielkiej wartości. Uświadomiła sobie, że powinna się ucieszyć, więc z niemal nadludzkim wysiłkiem odpowiedziała:

– To… cudownie, papo! Wiesz dobrze, jak czekałam na ten moment.

– Byłaś bardzo grzeczna i cierpliwa, kochanie – od-parł. – Zdaję sobie sprawę, że mógłby cię rozczarować pobyt w Wiedniu, gdybyś nie zatańczyła walca, z którego Strauss uczynił prawie hymn narodowy.

Roześmiał się.

– Teraz zostaniesz nagrodzona. Znalazłem miejsce wśród wielkich muzyków Wiednia, a pracowałem na to całe życie.

– Wiem, papo, że i mama czekała na ten moment, W zadumie rozejrzał się po salonie.

Od czasu sukcesu po premierze Herr Sacher nalegał, aby przenieśli się z niewielkich pokoi, które zajmowali wcześniej, do obszernego eleganckiego apartamentu.

Salon ozdobiony lustrami, obrazami olejnymi i aksamitnymi zasłonami w kolorze królewskiej purpury przepełniony był kwiatami od wielbicieli. Obok prostych bukiecików zerwanych przez uczniów stały olbrzymie bukiety w koszach i wazonach od zespołów muzycznych, orkiestr i chórów wiedeńskich, a także od wielu znaczących obywateli miasta. Sława, za którą Paul Ferraris tęsknił, odkąd opuścił Paryż, wróciła ustokrotniona. Pomimo osobistego dramatu Gizela była zadowolona, ponieważ wiedziała, ile to dla ojca znaczy.

Teraz, kiedy zaproponował pójście wieczorem na tańce, najchętniej odmówiłaby przeczuwając, że walc bez Miklosa skończy się łzami. Gdy ubierała się po bezsennej nocy, powiedziała sobie jednak, że życie musi toczyć się dalej. Ojciec jej potrzebuje i powinna się dla niego poświęcić.

Zrozumiała, co czuł po śmierci matki. Byli sobie tak bliscy, a ich miłość tak głęboka, że Gizela chciałaby przeżyć dokładnie to samo z mężczyzną swojego życia.

Znalazła szczęście, ale je utraciła.

Matka wiedziała, że żadne poświęcenie dla dobra męża muzyka nie było daremne, ponieważ w związku z Paulem znalazła najcenniejszą rzecz na świecie – miłość. W życiu ich dwojga nie było innych osób. Gizela podziwiała to małżeństwo i modliła się o takie samo dla siebie.

Teraz jednak jest samotna. Zdawała sobie sprawę, że im będzie starsza, tym dotkliwiej tę samotność będzie odczuwać. Nikt już przecież nie zajmie w jej sercu miejsca Miklosa.

Miklos! Miklos! – chciała krzyczeć, wierząc, że gdziekolwiek on jest, usłyszy ją i zrozumie, jak bardzo go potrzebuje.

Potem wyobrażała go sobie, jak wraca do pałacu, do swojej rodziny i wielkiego majątku, zarządzanie którym wypełnia mu czas. Może o niej myśli tylko w nocy? Był mężczyzną i prędzej czy później kobiety, jakie spotykał i w przeszłości, pomogą mu zapomnieć. Ona pozostanie dla niego tylko nikłym wspomnieniem, duchem przywoływanym melodią walca. Wystarczyło jej o tym pomyśleć, a łzy same napływały do oczu. W bezsilnej złości mówiła sobie, że powinna zdobyć się na więcej godności i dumy.

Nagle zdała sobie sprawę, że niezbyt entuzjastycznie przyjęła propozycję ojca i powiedziała prędko:

– Włożę najpiękniejszą suknię, papo. Nie będziemy musieli wracać do hotelu. Prosto z teatru zabierzesz mnie tam, dokąd zechcesz.

– To ma być niespodzianka – odrzekł z uśmiechem. – Ale powiem ci coś, co cię zadziwi. Johann Strauss zaproponował mi współpracę przy jednym ze swoich najnowszych pomysłów.

– Johann Strauss! – wykrzyknęła. – To fantastyczne, aż trudno uwierzyć!

– Wiedziałem, że to cię zaskoczy, ale on jest przekonany, że jestem mu potrzebny.

– Co będziesz robił?

– Chce skomponować muzykę do jakiegoś libretta – odpowiedział. – I w przyszłym roku wystawi operetkę „Zemsta nietoperza”, w której mam wziąć udział, ale przedtem zamierza kontynuować praktykę ojca, rozszerzając programy swoich koncertów.

– To dla ciebie nowy i dziwny rodzaj kariery, papo – zauważyła.

– Muszę to przemyśleć, aby nie podejmować pochopnych decyzji. Strauss będzie płacił mi dwa lub trzy razy więcej, niż mi płacono dotychczas, a jak sama wiesz, pieniądze są nam bardzo potrzebne.

– Z pewnością warto się tego podjąć, papo.

– Też tak sądzę – ciągnął. – I teraz, Gizelo, nie tylko sobie, ale również tobie zapewnię przyszłość.

Zdawała się nie rozumieć, więc wyjaśnił:

– Myślałaś, że pieniądze nigdy mnie nie obchodziły, zorientowałem się jednak po przyjeździe, iż zostały nam zaledwie grosze. Nie można lak dalej! Musimy odkładać przynajmniej połowę tego, co tygodniowo zarabiam. Jeśli coś mi się stanie, nie zostaniesz bez środków do życia.

Krzyknęła przerażona:

– Papo! Jak możesz tak mówić? Masz przed sobą wiele lat pracy… i nie chcę cię utracić!

Ostatnie słowa wypowiedziała z lękiem.

Odszedł Miklos. Pomyślała, że gdyby brakło także ojca, jej życie straciłoby sens.

Czując nagłą potrzebę czułości, podeszła i objęła go ramionami.

– Zrobię wszystko, co zechcesz, papo, ale musisz na siebie uważać, ponieważ cię kocham i mam… tylko… ciebie.

Pocałował ją w czoło.

– Kocham cię, moja najdroższa. Muszę myśleć o twojej przyszłości, chociaż jestem przekonany, że dzięki swojej urodzie prędzej czy później wyjdziesz za mąż.

Potrząsnęła głową.

– Nie, papo – odrzekła stanowczo. – Nie zamierzam wychodzić za mąż. Chcę być z tobą i opiekować się tobą tak, jak robiła to mama.

Oczy ojca posmutniały.

– Byłaby dumna z mojego sukcesu. I nie miałoby to żadnego wpływu na nasze wzajemne uczucia. Byliśmy razem na dobre i na złe… a kiedy dwoje ludzi się kocha, liczy się tylko ich miłość.

– Tak, papo, liczy się… tylko… ich miłość – szepnęła, a głos załamał jej się jak w szlochu.

Siedząc samotnie w loży, Gizela wzruszyła się nie tylko grą ojca. Rozrzewniła się wspomnieniem chwili, gdy Miklos planował tu ich spotkania.

W teatrze była również lady Milford z kilkoma przyjaciółmi, z którymi wybierała się potem na kolację, Wyglądała bardzo ładnie w atłasowej sukni i z diamentami wpiętymi we włosy. Była starsza od dwóch towarzyszących jej w loży kobiet, ale wyglądała dystyngowanie i jak prawdziwa Angielka, chociaż urodą nie dorównywała wielu wiedeńskim damom.

Muszę z nią porozmawiać o Anglii – pomyślała Gizela. – Być może pewnego dnia nakłonię papę. by wystąpił w Londynie.

Występ ojca znowu został nagrodzony burzliwymi brawami. Wiedeńska prasa ogłosiła go jednym z największych skrzypków wszechczasów, a sporo osób przyszło na przedstawienie głównie dla niego. Na scenę rzucano kwiaty, a Gizela wiedziała, że ojciec otrzyma tuziny zaproszeń na kolacje.

W końcu przyszedł po nią do loży, a kiedy razem wychodzili, myślała, że nie licząc Miklosa, nie mogłaby mieć bardziej przystojnego i eleganckiego partnera.

W wieczorowym stroju, pelerynie podbitej czerwonym atłasem, błyszczącym cylindrze i z laseczką zakończoną złotą rączką zwracał na siebie uwagę mijających ich kobiet, wpatrzonych weń rozmarzonymi oczami.

Ale on widział tylko córkę.

– Przepraszam cię za spóźnienie, ale wiesz… bisowałem cztery razy – powiedział.

– Myślałam, że publiczność zażąda piątego – odparła.

– Tego chciał asystent reżysera, ale ja zawsze wolę pozostawić w ludziach niedosyt, a tę zasadę stosuję nie tylko do poszczególnych osób, ale i do tłumu!

Kiedy to mówił, wiedziała, że jest w znakomitym nastroju. Śmiał się ze wszystkiego, nawet z własnych dowcipów. Zeszli po schodach do marmurowego przedsionka, a gdy wsiadali do powozu, rozległy się owacje. Na mistrza oczekiwał tłum wielbicieli, byli wśród nich również biedniejsi wiedeńczycy, którzy zawsze wieczorem stali przed teatrem, chcąc zobaczyć z bliska kogoś znanego i ważnego.

Paul Ferraris pomachał im ręką, a kiedy powóz ruszył, Gizela z uśmiechem powiedziała:

– Papo, Johann Strauss uważany jest za muzycznego króla Wiednia. Wkrótce może być o ciebie zazdrosny!

– Wątpię. Nie aspiruję do komponowania takiej muzyki, którą on nakłonił cały świat do tańca.

Powóz nie wiózł ich długo. Wysiedli pod jasno oświetlonymi drzwiami, na których widniał herb z magicznym nazwiskiem JOHANN STRAUSS.

Po raz pierwszy tego wieczoru pojawił się na ustach Gizeli radosny uśmiech, gdy Paul Ferraris wprowadził ją do sali tańca, misternie zdobionej, z balkonem przez całą długość i podestem dla orkiestry w głębi.

Pośrodku na polerowanym parkiecie tańczyły już pary, a wzdłuż ścian przy stołach siedziała, jak sądziła Gizela, towarzyska śmietanka Wiednia.

Wszystkie kobiety były wytwornie ubrane, większość miała na włosach diademy, a niektóre lśniły od biżuterii.

Gizela omiotła wzrokiem twarze i, zdumiona, dostrzegła na nich grubą warstwę pudru i poczernione tuszem brwi.

Obojgu wskazano stół, przy którym mogli obserwować i orkiestrę, i tańczące pary. Ojciec zamówił smaczne danie, butelkę czerwonego wina, po czym wstał mówiąc:

– Teraz, moja droga, zatańczysz w Mieście Muzyki pierwszego walca, a gra go orkiestra pod dyrekcja samego króla walców!

Mówiąc to patrzył na orkiestrę, a Gizela po raz pierwszy zobaczyła Johanna Straussa – syna.

Na pierwszy rzut oka wydawał się młodym i przystojnym mężczyzną. Miał gęste, duże wąsy i bokobrody sięgające podbródka. Gdy mu się przyjrzała, wydał jej się starszy, ale była pewna, że miał urok, dzięki któremu mógł uchodzić za zdobywcę serc niewieścich.

Ojciec czekał na parkiecie i gdy objął ją ramieniem poczuła wyrzuty sumienia, bo przecież to nie pierwszy, ale drugi raz tańczyła w Wiedniu walca. Tak mocno zatęskniła za Miklosem, że przez chwilę nie mogła poruszać się swobodnie. Potem jednak melodyjny taniec zawładnął nią całkowicie. Strauss dyrygował. Grano Nad pięknym, modrym Dunajem. Utwór ten uznawany był za jego najlepszą kompozycję i największy sukces.

Historia tego walca była romantyczna jak sam Strauss. Pierwsze wykonanie przeszło bez echa, tylko jeden raz bisowano, po czym utwór został zapomniany. Dopiero szesnaście lat później, podczas występów dla Napoleona III i cesarzowej Eugenii na wystawie w Paryżu, Strauss zdecydował się zagrać tę melodię ponownie. Rezultatem była owacja i sukces, który usunął w cień wszystko, co dotychczas osiągnął. Sprzedano milion egzemplarzy pierwszego wydania nut. Gizela dowiedziała się, że walc ten był atrakcją, kiedy Strauss występował przed królową Wiktorią w Covent Garden.

Tańcząc, Gizela miała wrażenie, że jej stopy nie dotykają podłogi, że unosi się w powietrzu. Przytłaczała ją jednak świadomość, iż to nie Miklos, lecz ojciec obejmuje ją ramieniem. Krążąc tak w walcu, czuła, że ta muzyka wyraża miłość jej serca; ciekawe, czy Miklos, gdziekolwiek się znajduje, odczuwa to samo.

Wrócili do stołu i Gizela, aby zrobić przyjemność ojcu, powiedziała:

– Dziękuję ci, papo. Było wspaniale! Na zawsze zapamiętam mój pierwszy walc Nad pięknym, modrym Dunajem.

Musisz to powiedzieć Johannowi Straussowi – odparł. – Jeśli nie dzisiaj, to na pewno spotkasz go tutaj w przyszłości, oczywiście jeśli będę z nim współpracował.

Z lekkim wahaniem spytała:

– Ale nie… w takim miejscu jak… to, papo, prawda? – Nie, oczywiście, że nie. Będę przychodził tylko do teatru.

Kiedy mówił, po drugiej stronie sali wybuchnęła salwa śmiechu. Właśnie weszło kilku oficerów w kolorowych mundurach. Ze sposobu, w jaki mówili, i z głośnego śmiechu wywnioskowała, że byli już po kilku kieliszkach. Ojciec spojrzał w ich stronę i skrzywił się:

– To Niemcy! Ci zawsze postarają się, by hałaśliwym zachowaniem zwrócić na siebie uwagę.

Miało się to potwierdzić jeszcze tego wieczoru.

Kiedy Gizela i jej ojciec jedli kolację, sala wypełniła się po brzegi. Niektórzy stali przy wejściu, w nadziei, że zwolni się miejsce przy stoliku.

Muzyka była zachwycająca, wesoła i tak pociągająca, że ten tłumek pod ścianą nie dziwił Gizeli.

Niemieccy oficerowie nie potrzebowali żadnej zachęty. Wznosili toast za toastem i bawili się do tego stopnia hucznie, że ich śmiechy zagłuszały orkiestrę. Gizela doszła do wniosku, że to typowe dla dowcipnych Austriaków: akceptować tych hałaśliwych Niemców, gdyż ich specyficzna wylewność potęgowała zabawę innych gości.

Ojciec dopijał kawę, a kiedy orkiestra zaczęła grać innego znanego walca Straussa, powiedział:

– Jestem pewien, że tak jak ja, nabrałaś nowych sił, aby znowu zatańczyć.

– Oczywiście, papo – uśmiechnęła się. – Miałam nadzieję, że mnie poprosisz.

Właśnie miała wstać, kiedy nagle pojawił się przy niej mężczyzna. Trzasnął obcasami, a ona ze zdumieniem spojrzała na niemieckiego oficera, który dotarł aż tutaj z przeciwnej strony sali.

– Czy mogę mieć przyjemność zatańczyć z panią, Flaulein? – spytał z gardłowym akcentem.

– Dziękuję panu – odpowiedziała wyborną niemczyzną. – Ale teraz tańczę z moim ojcem.

Oficer roześmiał się niegrzecznie. Był to młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i ruchach pozbawionych elegancji, typowych dla wielu Niemców. Niezbyt miłą ma twarz, pomyślała Gizela, widząc na jego policzkach blizny, które z pewnością miały związek z pojedynkami. Oficerowie niemieccy słynęli z nich. Brawura świadczyła, być może, o ich odwadze, lecz nie dodawała urody ich twarzom.

– Z ojcem? – spytał drwiąco. – Tańcząc z ojcem marnuje pani tylko swoją urodę i grację.

Mówił impertynencko. Zanim odezwała się, Ferraris zareagował ostro:

– Dosyć tego! Moja córka już powiedziała panu, że będzie tańczyć ze mną!

– Ale ja chcę, żeby tańczyła ze mną. Chodź! I wyciągnął do niej rękę.

Gizela cofnęła się. – Nie, dziękuję panu! Nie życzę sobie tańczyć z panem!

– Ale ja sobie życzę, żeby pani zatańczyła ze mną! – nie ustępował oficer.

Nie było wątpliwości, że wypił za dużo. Mimo iż siedziała, pociągnął ją i zmusił do wstania.

– Jak pan śmie dotykać mojej córki! – zagrzmiał Ferraris, zrywając się z miejsca. Albo zechce pan wrócić do swego stolika, albo będę musiał pana wyrzucić!

– Pan będzie mnie… musiał wyrzucić? – wykrztusił oficer złowrogo.

Przez cały czas nie puszczał dziewczyny, ale twarzą był zwrócony do jej ojca. Było coś tak przerażającego w jego postawie, że cicho krzyknęła.

– Kazałem panu – odezwał się Ferraris głosem ostrym jak bicz – zostawić moją córkę w spokoju! Niech pan wraca do stajni, z której pan przyszedł, i pilnuje się! Oficer jakby jęknął, wypuszczając rękę Gizeli.

– Uważam to za zniewagę! – wrzasnął. – Żądam satysfakcji!

– Jedyną satysfakcją, którą pan ode mnie uzyska, będzie reprymenda, jeśli się pan nie uspokoi – odparł Ferraris. – Jutro skontaktuję się z pana dowódcą i poinformuję go o pańskim zachowaniu.

– Jest pan zwykłym grajkiem – odkrzyknął oficer. – Jak pan śmie mówić do mnie w ten sposób? Zażądałem satysfakcji i, na Boga, będę ją miał, a dam panu taką lekcję, że nie zapomni jej pan do końca życia!

Jego głos grzmiał, a Gizela zauważyła z przerażeniem, że sprzeczka skupiła uwagę wielu osób.

Ludzie stali wokoło, słuchając. Do Niemca dołączyło kilku kolegów, którzy zachowywali się tak samo jak on agresywnie.

Wstała i obeszła stół, by stanąć przy ojcu.

– Proszę cię, papo, chodźmy – błagała.

– Nie tak prędko! – rzekł ostro oficer. – Jeszcze pani ze mną nie zatańczyła, a ja uparcie twierdzę, iż pani zatańczy!

Zanim odpowiedziała, odezwał się ojciec:

– Nie mogę cię do tego mieszać. Wyjdźmy stąd!

– Jeszcze pan ze mną nie walczył – warknął Niemiec. – Żądałem satysfakcji, a pan nie może mi odmówić i zachowywać się jak tchórz!

Mówił kpiąco, jakby rzeczywiście miał Ferrarisa za tchórza. Już zaczęła się modlić, żeby ojciec nie zwracał na Niemca uwagi i zignorował jego ordynarne zachowanie, gdy usłyszała odpowiedź:

– Jeśli tego pan chce, jestem całkowicie przygotowany do walki z panem. Jakie miejsce pan wybiera?

Oficer roześmiał się.

– A więc pomimo wszystko rzępoła ma w sobie trochę ikry! – zadrwił. – Pozwolę sobie powiedzieć, że poza tą salą nigdzie indziej się nie spotkamy. Będę walczył z panem tutaj, a potem zatańczę z pana córką, bo taki miałem zamiar, kiedy tylko ją zobaczyłem.

– Nie, papo! Nie! Nie wolno ci tego robić! krzyknęła.

Ale widziała, że jej nie słucha. Na jego twarzy malowała się determinacja.

– Zgoda – odpowiedział spokojnie. – Będę z panem walczył, a jeśli wygram, przeprosi pan mnie i moją córkę za grubiaństwo, które uwłacza pana mundurowi!

– To pan mnie będzie przepraszać! – powiedział zawzięcie oficer. – Ustąpić miejsca! Wkrótce będę miał tego grajka na kolanach.

Proszę, mein Herr, tak nie wolno! Wasza ekscelencjo, proszę nie psuć zabawy!

To właściciel zwracał się najpierw do oficera, a potem do Paula Ferrarisa, ale Niemiec odepchnął go. Zmartwiała, zmieszana i przerażona Gizela zobaczyła, że jakiś mężczyzna kładzie na środku sali pudło ze szpadami. Niemiec Przeszedł przez salę w stronę swojego stołu i zdjął kurtkę od munduru. Paul Ferraris obserwował go, a kiedy zaczął zdejmować smoking, Gizela wydała zdławiony okrzyk:

Proszę, papo, nie rób… tego… nie wolno ci… walczyć z takim człowiekiem! Lepiej chodźmy stąd. Jeśli pomyśli, że jesteś tchórzem, to co z tego!

– To nie jest wcale obojętne. Nie będzie mnie znieważał chłystek, który nie wie nawet, jak się trzyma kieliszek!

– On może cię zranić, papo.

– Może, ale to nie ma znaczenia.

– Papo, proszę… Ale prośby były bezcelowe i Gizela, widząc wyraz twarzy ojca, wiedziała, że był zdecydowany na wszystko. Przypomniała sobie – choć niewielka to była pociecha – jak opowiadał, że w czasie studiów bardzo lubił szermierkę. Ale to było dawno, a Niemiec był młody. Czy była choćby najmniejsza szansa na zwycięstwo?

– Nie… wolno ci… tego robić, papo. Zatańczę z nim! – powiedziała z desperacją.

– Sądzisz, że pozwoliłbym takiemu łobuzowi, by cię dotykał? Nie powinienem był cię tu przyprowadzać, ale skoro już przyszliśmy, wyjdziemy z godnością.

Zrezygnowana, pomyślała, że mógłby z godnością wyjść w zupełnie inny sposób, dalsza rozmowa jednak nie miała już sensu.

Ojciec w spodniach i batystowej koszuli wyglądał elegancko i dużo młodziej niż w rzeczywistości. Powoli, ze spokojem ruszył w stronę parkietu.

Starszy dystyngowany mężczyzna, wyglądający na kogoś ważnego, został, prawdopodobnie przez gospodarza, poproszony na sekundanta. Stojąc przy stoliku Gizela patrzyła, jak rozmawiał z ojcem, zanim niemiecki oficer podszedł do nich wraz z kolegami, śmiejąc się i pokpiwając. Pomyślała, że bez swojego ozdobnego munduru wyglądał jeszcze mniej sympatycznie niż przedtem, a w spojrzeniu, jakim obrzucił ojca, widziała butę zwycięzcy. Z pewnością też potrafi postawić na swoim, będzie zmuszona z nim zatańczyć. Desperacko chciała podbiec i błagać sekundanta, by zapobiegł pojedynkowi, póki jeszcze czas. Zrobi wszystko, żeby ojciec nie został poniżony i być może także okaleczony. Jednak stała milcząc, świadoma, że tylko zrani jego dumę.

Teraz wszyscy obecni na sali zainteresowali się incydentem. Orkiestra przerwała grę i wydawało się, że jest to coś w rodzaju występu zorganizowanego specjalnie dla gości. Gizela domyśliła się, iż tutaj podczas wieczorów tanecznych pojedynki nie należały do rzadkości. W ten jednak była osobiście zaangażowana. Czekając na nieuniknioną porażkę ojca, czuła, że będzie ona niezwykle dotkliwa; trudno uwierzyć, że do tego doszło. Chciała gdzieś uciec, przeczekać, aż to się skończy, lub chociaż zamknąć oczy, ale duma kazała jej pozostać i trzymać głowę wysoko. Stała osamotniona, wszyscy odsunęli się od niej: nie wiadomo czy na znak szacunku, czy też potępienia. Nie mogła tego wiedzieć, ale i tak ją to nie obchodziło. W głębi sali toczyły się rozmowy. Pomyślała, że ludzie zakładają się, kto zwycięży, i wskazują na nią jako na nagrodę dla zwycięzcy.

Ze wstydu chciała zapaść się pod ziemię.

Podniosła jednak podbródek do góry i zwróciła oczy na ojca, który sprawdzał swoją szpadę, wywijając nią w powietrzu. Jego przeciwnik robił to samo.

Po chwili usłyszała głos sekundanta:

– Panowie, pojedynek. Kto pierwszy zrani przeciwnika, będzie zwycięzcą. Wtedy walka zostanie przerwana, a tańce wznowione. Proszę iść na miejsca i przygotować się na znak do rozpoczęcia walki.

Gizela wpatrywała się w twarz ojca z nadzieją, że na nią spojrzy, ale on patrzył na przeciwnika, jakby badał jego charakter i oceniał zdolności szermiercze.

Przerażona tym, co może się stać, zaczęła się modlić żarliwie i szaleńczo. Błaganie o pomoc skierowane było także do Miklosa.

Gdy pierwszy dźwięk stali zabrzmiał złowieszczo nie tylko w jej uszach, ale i w sercu, poczuła, że nie jest sama, że ktoś bliski stoi tuż za nią.

Nie odwracając głowy, wiedziała kto to, bo jej serce zadrżało, jakby wyczuło obecność Mikiosa, zanim się zbliżył. Bez chwili zastanowienia, nie odwracając oczu, wsunęła swoją dłoń w jego dłoń i poczuła uścisk jego palców.

Ojciec był opanowany, podczas gdy agresywny Niemiec chciał natychmiast zastraszyć przeciwnika i nimi zawładnąć, zanim ten skoncentruje się na walce. Ale Paul Ferraris, mimo iż nie walczył od wielu lat, wiedział, jak się bronić. Każde uderzenie Niemca odparowywał. Być może wypity przez oficera alkohol źle na niego podziałał albo chciał się popisać przed kolegami i szeroką publicznością, dość że stał się dzikszy.

Nagle Ferraris przeszedł z defensywy do ofensywy i przechytrzył przeciwnika. Końcem szpady rozdarł koszulę Niemca nad samym ramieniem i ranił go powierzchownie. Publiczność, która do tej pory milczała, wydała okrzyk, a sędzia podniósł rękę do góry.

– Honor zwrócony! – wykrzyknął głośno, tak żeby wszyscy słyszeli.

Paul Ferraris opuścił szpadę.

Wtedy Niemiec gwałtownie wychyli! się do przodu i trafił go w ramię.

Po tym umyślnym ciosie w tłumie rozległ się okrzyk przerażenia.

– To było haniebne, mein Herr! - powiedział ostro sekundant.

Obrócił się do Paula Ferrarisa, który rzucił szpadę na podłogę i przyłożył lewą dłoń do prawego ramienia.

– Jest pan zwycięzcą, panie Ferraris – kontynuował. – I ubolewam, że został pan raniony w sposób, który mogę tylko określić jako całkowicie nie-sportowy.

Ton jego głosu był ostry, mimo to Niemiec odparł:

– Nonsens! Rozdarł moją koszulę, ale nie zranił mnie do krwi. Ja jestem zwycięzcą i żądam nagrody!

Kiedy to mówił, Gizela puściła rękę Miklosa i podbiegła do ojca.

– Jesteś ranny, papo! Pozwól zabandażować sobie ranę.

– To nic wielkiego – odpowiedział. – Zwykłe draśnięcie. Wyjdźmy stąd.

– Dopiero, gdy zatańczę – przerwał Niemiec i zbliżył się do Gizeli.

Bała się, że może być teraz bardziej zaborczy i groźniejszy. Instynktownie podeszła do ojca.

W tej chwili uprzedzając zamiary Niemca, Miklos odezwał się tonem niekłamanej pogardy:

– Jeśli jest pan zdecydowany dalej zachowywać się tak po chamsku, będzie pan musiał walczyć ze mną!

– Dlaczego miałbym to zrobić? – spytał oficer. – Ja wybieram swoich przeciwników i nie mam zamiaru zaliczać tu całej orkiestry grajków!

Mówił tak agresywnie, że nagle w całej sali zapadła cisza. Publiczność czekała na odpowiedź Miklosa.

– Będzie pan walczył, ponieważ ja tak każę. A jeśli potrzebuje pan powodu do pojedynku, dam panu taki, który pan z pewnością zrozumie.

Podszedł do oficera i białymi rękawiczkami, które trzymał w ręku, uderzył go w twarz.

Ten drgnął i wykrzyknął z furią:

– Jak pan śmiał mnie uderzyć, ty wiedeńska szumowino! Dowiedz się, że jestem baron Otto von Hotzcndorf i dopilnuję, abyś został ukarany za takie potraktowanie arystokraty!

Znowu nastała cisza. Oczekiwano na ripostę Miklosa, który spokojnie odpowiedział:

– Skoro pan się przedstawił, ja uczynię to samo: jestem książę Esterhazy!

W salonie nastąpiła konsternacja, a Gizela gdzieś za plecami usłyszała:

– To mistrz Węgier w szermierce!

Nie wiedziała, jak to się stało, ale siedziała już z ojcem przy stole, podczas gdy wszyscy zebrali się tłumnie wokół mających się pojedynkować.

Spojrzała na ojca: jeszcze trzymał się za ramię, blady, ale bardzo opanowany. Ktoś zarzucił mu na ramiona pelerynę i postawił na stole kieliszek wina, którego w tej chwili bardzo potrzebował.

– Jak się czujesz, papo? – spytała.

– Znakomicie i mam zamiar obejrzeć to widowisko – odparł.

Sędzia dał znak do rozpoczęcia pojedynku. Tym razem jednak Niemiec, znający sławę Miklosa, skoncentrował się, rezygnując z szyderstw, dowcipów i uśmieszków.

Słychać było brzęk stali. Gizela widziała, że ogląda mistrza szermierki, który bawi się nieopierzonym nowicjuszem w sposób poniżający bardziej, niż mogłyby to uczynić jakiekolwiek słowa.

Miklos zadawał ciosy tak, by tylko rozrywać koszulę przeciwnika, nie zadając mu rany, chciał bowiem, aby sędzia nie mógł zakończyć szybko pojedynku.

Szermował bronią jak w rytm muzyki, z elegancją wielkiego tancerza, podczas gdy Niemiec potykał się, próbował daremnie dotknąć Miklosa, przez co wyglądał coraz śmieszniej.

Gdy Miklos był już w pełni usatysfakcjonowany, zastosował trudny, ale skuteczny chwyt, wytrącając broń z ręki przeciwnika. Niemiec stanął bezradny. Nie mógł już nic zrobić, stał się pośmiewiskiem zebranych, a wtedy Miklos końcem szpady dotknął jego klatki piersiowej w okolicy serca.

– A teraz przeproś pana Ferrarisa i jego córkę za swoje chamskie zachowanie – powiedział rozkazującym tonem.

– Przepraszam – wymamrotał Niemiec.

– Głośniej! Niech wszyscy usłyszą! – rozkazał Miklos.

– Przepraszam!

Miklos opuścił broń i kiedy obrócił się, aby podziękować sekundantowi, usłyszał przeraźliwy krzyk Gizeli, która do tej pory obserwowała walkę i dopiero teraz spojrzała znów na ojca.

Z lękiem nie do opisania zobaczyła, że był na wpół przytomny, a z rany na ramieniu płynęła strużką krew, ściekając po ręce na podłogę.

Загрузка...