ROZDZIAŁ 4

Siedziała obok Miklosa prawie pewna, że wie, dokąd ją wiezie, jakkolwiek nie miało to dla niej większego znaczenia, skoro mieli być tylko we dwoje.

Uścisk jego ręki dawał jej poczucie takiego bezpieczeństwa, że była gotowa bez wahania powierzyć mu swe życie. Jednocześnie przerażała ją myśl, że widzi go po raz ostatni, a koniec wieczoru oznaczać będzie pożegnanie. Wszystkie pytania, które dręczyły ją wczoraj, przez cały dzisiejszy dzień i teraz, zdawały się zamieniać w jedno słowo: dlaczego? Nie chciała jednak niszczyć ostatnich chwil szczęścia, zmusiła się więc, by rozmawiać spokojnym głosem, choć wewnątrz wszystko w niej krzyczało w panicznym lęku, że go utraci.

– Cieszę się z sukcesu twego ojca – powiedział. – Byłeś tam?

– Byłem i podziwiałem cię, obserwując przez lornetkę. Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie nic poza tobą. – Żałuję, że cię nie widziałam.

– Zauważyłem, z jaką uwagą słuchałaś gry ojca, i z pewnością już wiesz, że wiedeńczycy pokochali go.

To była prawda. I nie chodziło tylko o brawa, które aż wstrząsały teatrem, ani o wręczane mu kwiaty. Ważne było to, co widziała w oczach pozostałych artystów. Czuła, że nie tylko zaakceptowali go, ale także uznali za jednego z najwybitniejszych. Nic nie mogło sprawić ojcu większej satysfakcji niż akceptacja artystów w Mieście Muzyki. Wreszcie, po latach przygnębienia i załamania, nastąpił przełom w jego życiu.

Pragnęła tego samego dla siebie. I właśnie w tym momencie czuła, że szczęście ucieka od niej. A co gorsza bała się, że traci je na zawsze.

Światła powozu wyłaniały z mroku drzewa rosnące po obu stronach drogi wiodącej pod górę. Poznała, że jadą do Lasku Wiedeńskiego.

Spojrzała na Miklosa i odczytał w jej oczach pytanie

– Tam przecież się poznaliśmy – powiedział. A teraz jedziemy, aby się pożegnać.

Ścisnęła mocniej jego rękę. Te słowa bardzo ją zraniły, a że nie wiedziała, co na to odpowiedzieć załkała cicho. W milczeniu uniósł jej dłoń do ust i całował jeden po drugim palce. Nie mówili już nic. Konie zatrzymały się na wzgórzu przed winiarnią, której Gizela nie znała.

Była zupełnie inna od tej, w której tańczyli wczoraj.

Zamiast ogródka był tu obszerny, otoczony balustradą taras z widokiem na rozległą dolinę Dunaju. Gizeli wydawała się jeszcze piękniejsza niż gdy patrzyła na nią mieszkając z ojcem u Frau Bubny.

Zapadł już zmrok. W dole rzeka niczym srebrzysta wstążka wplatała się w złociste światełka miasta a wschodzący na niebie młody księżyc dodawał blasku migocącym gwiazdom.

Gizela była tak oczarowana niezwykłością tego widoku, że zapatrzona weń, kiedy siadali przy stoliku, na chwilę zapomniała o Miklosu.

Usłyszała, jak zamawia kolację, a gdy zostali sami i nie było w pobliżu nikogo, wyciągnął ku niej rękę mówiąc:

– Spójrz na mnie, proszę.

Odwróciła się posłusznie. W jej włosach mieniły się iskierki gwiazd, a oczy i policzki jaśniały od światła bijącego z okien tawerny.

– Cokolwiek nas czeka – ciągnął dalej – kocham cię i pragnę, abyś wiedziała, że nigdy nie przypuszczałem, iż mogę kogoś tak bardzo pokochać.

Wzruszona, wyszeptała cicho:

– Proszę… nie… opuszczaj mnie.

– Muszę, kochanie. Ale zanim ci to wytłumaczę, chciałbym, abyś coś zjadła i wypiła. Dzisiaj miałaś już dość wrażeń.

– To były miłe wrażenia.

Pragnę, abyś była szczęśliwa – powiedział gwałtownie. – I aby otaczał cię świat piękny i pełen radości. – Westchnął. – Lasek Wiedeński jest przykładem takiego miejsca. Tu człowiek może być szczęśliwy. Sądzę, że właśnie Węgrzy rozumieją to lepiej niż ktokolwiek inny na świecie.

– Opowiedz mi o swoim kraju.

To tak naturalne pytanie zadała siląc się na każde słowo. Czuła instynktownie, że cierpiał. On chciał, aby była szczęśliwa; ona nie potrafiła znieść myśli, że to, co ma jej powiedzieć, sprawi mu ból. – Jakimi słowami można opisać kraj, który się kocha? – odpowiedział pytaniem. – Dla mnie jest najpiękniejszy ze wszystkich krajów.

– Tak, gdy czytałam o nim, miałam to samo wrażenie.

– Jest w nim coś niepojętego, nieuchwytnego… Jak w tobie, mój skarbie.

Gdy zobaczył uśmiech w jej oczach, mówił dalej:

– Może właśnie z powodu twojej węgierskiej krwi.

– Obawiam się, że mam jej niewiele – powiedziała. – Tylko ze strony mojej praprababki.

– Ale nazywała się Rakoczy – przypomniał. A Franciszek Rakoczy należy do najbardziej niezwykłych i romantycznych postaci w historii Węgier.

– Naprawdę?! – zdumiała się. – Możliwe, że kiedyś ojciec opowiadał mi o nim, ale zapomniałam.

– Po powstaniu przeciw Habsburgom stanął na czele państwa. Wskutek zdrady zginął jeden z jego najlepszych generałów, a on sam musiał uciekać do Turcji. Tam zmarł w 1735 roku.

– Jakie to smutne! – wzruszyła się. – Wolałabym, aby ta historia nie zakończyła się tak tragicznie.

– Węgrzy nigdy o nim nie zapomną – dodał Miklos. – Jego odwagę i mądrość potwierdza wiele faktów, jest wysoko ceniony przez historyków, którzy uważają nawet, że byłby wspaniałym królem.

Spojrzała na niego przez stół, wzdychając lekko. – Mówisz o nim z takim przejęciem, jakby dla ciebie wiele znaczył.

– Wszystko, co wiąże się z moją ojczyzną, ma dla mnie znaczenie – powiedział szczerze.

Jedli i pili, ale Gizela nie przestawała myśleć o Miklosu i o tym, co za chwilę miał jej wyznać.

W gospodzie nie było orkiestry. Ktoś jednak grał cicho na fortepianie. Nastrojowa, romantyczna melodia zdawała się najpierw wtapiać w szmer liści na gałęziach poruszanych lekkim tchnieniem wiatru, aby potem wznieść się wysoko i stać częścią nieba i czaru otaczającej ich nocy.

– Wydajesz mi się coraz piękniejsza za każdym razem, kiedy cię widzę, i wiem, że nigdy już nie zwrócę uwagi na inną kobietę, tylko ciebie mając przed oczami.

Mówił z takim smutkiem w głosie, że serce w niej zamierało. I chociaż był wciąż przy niej, miała wrażenie, jakby z każdą chwilą odchodził coraz dalej i dalej… W końcu zniknie i zostanie zupełnie sama.

Nagle postanowiła dowiedzieć się prawdy. Odsuwając od siebie filiżankę z kawą powiedziała:

Mówiłeś, że… mnie kochasz… i wiesz, że ja… kocham ciebie… i nie potrafię już pokochać innego mężczyzny.

Mówiła cicho, patrząc na niego bezradnie, zażenowana.

Wyciągnął do niej ręce.

– Posłuchaj, kochanie, nie wolno ci tak mówić ani nawet tak myśleć. Musisz o mnie zapomnieć. Jesteś przecież mądra i inteligentna. Nie mam wątpliwości, że tak właśnie postąpisz.

Potrząsnęła głową.

– To, co do ciebie czuję, nie ma nic wspólnego z rozumem. Poza tym… podziwiam i uwielbiam słuchać… jak mówisz… jak opowiadasz mi różne historie.

Po chwili dodała:

– Moja miłość płynie z głębi serca… i duszy. Należy do ciebie i nigdy nie obdarzę nią kogo innego.

Zobaczyła w jego oczach ból.

– Przysięgam ci, Gizelo, nie chciałem, aby tak się stało.

– Ale tak jest! odrzekła z prostotą. – I nie potrafimy sprawić, aby było inaczej.

Gwałtownie puścił jej ręce.

– Nie chciałbym cię zranić tym, co mam ci powiedzieć. – Przerwał, obrócił głowę ku miastu w oddali. Nazywam się Miklos Esterhazy…

– Powiedziałeś, że Miklos Toldi!

– Wiem, lecz gdybyś lepiej znała literaturę węgierską, wiedziałabyś, moja słodka, że Miklos Toldi był bohaterem romansu napisanego w 1574 roku.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy…? – zaczęła i nagle przypomniała sobie: – Esterhazy! Tak, słyszałam od papy. To bardzo zacny ród!

– Bardzo! – powiedział ze słabym uśmiechem. – Być może najbardziej na Węgrzech. Przynajmniej lubię tak myśleć.

– I ty należysz do niego?

– Jestem pierwszym księciem.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Mówił dalej:

– Mój ojciec zmarł w ubiegłym roku. Jestem jego najstarszym i jak to się nieraz zdarza, jedynym synem. Dziedziczę więc tytuł.

Westchnął głęboko, jakby przytłoczony tym, co ma powiedzieć.

– Nasza rodzina jest bardzo liczna, ale od lat sukcesja przechodzi w głównej linii z ojca na syna. Przejąłem po ojcu obowiązki związane z kierowaniem rodziną i służbą dla kraju, dla którego wielu z Esterhazych poświęciło życie.

Patrzyła na niego zdumiona. Chłonęła każde jego słowo.

– Musisz zrozumieć, że jedną z najważniejszych powinności panującego księcia jest sprawa sukcesji. I ja właśnie w tym celu przyjechałem do Wiednia.

Uniosła wysoko brwi, więc tłumaczył dalej: – Przez wiele lat zarówno ojciec jak i cała rodzina starali się nakłonić mnie do małżeństwa. Uważałem jednak, że mam czas. Pragnąłem nacieszyć się wolnością. Poznałem wiele pięknych kobiet, ale żadnej z nich nie pokochałem na tyle, aby mogła nosić moje nazwisko.

Gizela spodziewała się, że teraz nastąpi to, czego się obawiała. Zacisnęła znów mocno dłonie, prosząc Boga, aby zachować spokój, cokolwiek usłyszy.

– Zdecydowałem się przyjechać tu na życzenie jednej z moich ciotek. Jej mąż należy do rodziny cesarskiej. Chciała mi przedstawić kilka kobiet, z których, jak uważa, mógłbym wybrać sobie żonę, przyszłą księżnę Esterhazy.

Przerwał na chwilę.

– Wieczorem, po kolacji u ciotki, poszedłem do lasu na spacer…

Ściszył głos:

– Wiesz co było dalej. Zobaczyłem nimfę, której postać malowała się na tle nieba. Po raz pierwszy w życiu zakochałem się!

– Czy to… przyszło tak… nagle? – spytała. Uczynił nieokreślony gest.

– Gdyby mi ktoś powiedział, sam bym nie uwierzył. Ale już zanim cię dotknąłem, wiedziałem, że coś musi nas łączyć. Kiedy zaś pocałowałem cię, byłem pewien, że właśnie ty jesteś kobietą, na którą czekałem całe życie.

– Dla mnie… to było… cudowne – odrzekła. – Ale ty… całowałeś przedtem wiele kobiet.

– Przysięgam na Boga, nie potrafię opisać, ile znaczył dla mnie tamten pocałunek. Miałem wrażenie, że czas zatrzymał się, że należymy do siebie przez całą wieczność.

– Miałam to samo wrażenie – wyszeptała.

– Och, mój skarbie, moje kochanie, nie miałem wątpliwości, że odnalazłem miłość. Było to dla mnie tak jasne i oczywiste, jakby moje myśli zapisano wielkimi głoskami w niebie. Miłość tak niezwykła, tak cudowna może pochodzić jedynie od Boga.

Gizela miała oczy pełne łez.

– Nie płacz, proszę! – rzekł ochrypłym głosem. – Chciałem odejść, by nie zadawać ci więcej bólu. Nie potrafiłem jednak przezwyciężyć uczucia do ciebie, a wie-działem, że i ty mnie kochasz…

Kiedy patrzył na nią, dostrzegła drobne zmarszczki na jego twarzy. Sprawiał wrażenie starszego, niż był w rzeczywistości.

Teraz mówił bardzo powoli, a każde słowo wypowiadał z trudem, jak człowiek w agonii.

– Kocham cię! Jesteś… częścią mnie… będziesz częścią mojego życia aż do śmierci. Ale nie mogę… nie mogę prosić cię o rękę!

Przez cały czas tego właśnie oczekiwała, gotowa na najgorsze, a jednak jego słowa uderzyły ją niczym sztylet prosto w serce. Nie poruszyła się, a jej przeraźliwie kamienny, przejmujący spokój był jak krzyk rozpaczy, Patrzyła na niego i tylko łzy, które wypełniły jej oczy, zaczęły powoli spływać po policzkach.

– O Boże! – Miklos zakrył twarz rękami, tego cierpienia nie mógł znieść.

Z wysiłkiem otarła łzy chusteczką.

– Proszę… Miklos… kochany, już dobrze… Chciałabym jednak… abyś wytłumaczył mi… dlaczego, mimo że mnie kochasz… nie możesz się ze mną… ożenić.

Przez chwilę sądziła, że nie odpowie, potem odjął ręce od twarzy, a z oczu wyzierała rozpacz.

– Kochanie, chciałbym ci to wytłumaczyć, ale nie wiem, czy potrafię. To rzeczy dla mnie naturalne i oczywiste jak słońce, na które patrzę, czy powietrze, którym oddycham!

– Postaram się… zrozumieć.

– Większość węgierskich rodów – zaczął – a szczególnie ród Esterhazych, to rody bardzo dumne. Członkowie tych rodów rzadko kiedy wiążą się z ludźmi pochodzącymi z innej sfery. Myślę, że reszta świata uważa, iż otoczeni wykwintnym luksusem, żyjemy beztrosko, radośnie i ekstrawagancko.

Przerwał na chwilę.

– Nasze kobiety ubierają się w Paryżu, a nasi mężczyźni zamawiają garnitury w londyńskim Savile Row.

Uśmiechnął się słabo.

– Objaśniam ci to wszystko raczej niezdarnie, ale staram się, abyś zrozumiała, że jako rodzina ze świata, który nas otacza, czerpiemy wszystko co najlepsze. Jednocześnie zaś nie dopuszczamy do naszego grona osób niepożądanych.

Spojrzał na nią.

– Czy uwierzysz, że w nocy modliłem się, by móc pokazać ci nasze posiadłości? Zachwyciłabyś się na pewno pięknem mojego letniego pałacu, który leży w małej wiosce Fertód.

Gizela wstrzymała oddech. Nie przerwała mu.

– Wiem, że letnie domki i dekoracyjne świątynie we francuskim rokokowym parku spodobałyby ci się, tak samo jak budynek opery i teatr lalek, które mój dziadek włączył do pałacu.

Westchnęła.

– Ale być może najchętniej obejrzałabyś salę koncertową wielkości domu, ze wspaniałym podium, gdzie wielcy muzycy grali lub dyrygowali orkiestrą, którą ma zawsze każdy książę Esterhazy.

Była zdumiona. – Rodzina Esterhazych ma własną orkiestrę!? Przytaknął.

– Ród Esterhazych zawsze wspierał sztukę. Moi przodkowie zatrudniali na dworze malarzy, przyjmowali sławnych podróżników, by opowiadali o dalekich wy-prawach, mieli nadwornego błazna, no i oczywiście muzyka.

Sposób, w jaki wypowiedział ostatnie słowo, wydał się Gizeli znaczący.

– W pałacu koncertowali – ciągnął – Haydn, Pleyel, Hummel i wielu innych. Chyba rozumiesz teraz, że rodzina ceniła sobie od wieków muzykę.

Przerwał.

– Słyszałam, że Węgrzy są… bardzo muzykalni – powiedziała Gizela.

– To prawda – zgodził się. – Wiesz chyba, iż ludowa muzyka węgierska wywodzi się z folkloru cygańskiego. Od pokoleń Cyganie wszczepiali w duszę mojego narodu swoją pełną czaru muzykę, która różni się charakterem od muzyki innych narodów.

– Zawsze chciałam posłuchać, jak Cyganie grają, i zobaczyć, jak tańczą.

– Chciałbym pokazać ci czardasza – odparł Mik-los. – To oryginalny osiemnastowieczny taniec, a w tej muzyce jest piękno, gwałtowny temperament i niewysłowiony smutek cygańskiej duszy. Poruszony do głębi powiedział z desperacją:

– To właśnie czuję do ciebie.

– Dlaczego więc?… Dlaczego? Ciągle nie rozumiem. Cóż to za straszliwa męka dla mnie być zmuszonym powiedzieć ci to, co teraz powiem. Ale uwielbiam cię i szanuję, nie mogę niczego przed tobą ukrywać. Powinnaś znać prawdę. Muzycy, podobnie jak Cyganie zatrudniani przez moją rodzinę, są opłacani za swoje usługi…

Jego głos był pełen bólu.

– Chcesz… powiedzieć…? – zająknęła się.

– Chcę powiedzieć, moja piękna, uwielbiana nimfo, że nie zostałabyś zaakceptowana przez moją rodzinę, ponieważ twój ojciec jest muzykiem!

Zaniemówiła. Przez chwilę nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.

– Podziwiam twojego ojca. Jest wspaniałym skrzypkiem. I wiem, że po dzisiejszym koncercie mógłby stanąć obok Haydna, Beethovena, Liszta i z pewnością Brahmsa. Ale nie zniósłbym, żeby traktowano cię z lekceważeniem, robiono ci afronty lub wykluczono z towarzystwa. A tak by się stało, gdybyś została moją żoną.

Jego słowa z przerażającą logiką odsłaniały przed nimi barierę nie do pokonania. Gizela wiedziała, jak było mu ciężko wypowiedzieć tak okrutną prawdę.

Uderzył w stół bezsilnie zaciśniętą pięścią.

– Wielokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy jest jakieś wyjście – powiedział rozpaczliwie. – I nie widzę żadnego.

Była jak skamieniała. Czuła w sobie dziwną pustkę. Tylko jej oczy znowu wypełniły się łzami. To chyba sen, myślała, jakiś koszmar, bo przecież rzeczywistość musi być inna.

– Nie mam już siły – powiedział załamującym się głosem. – Nie widzę żadnego rozwiązania, żadnego szczęśliwego zakończenia, którego pragniesz. – Rozłożył bezradnie ręce. – Wiem, że jeślibym cię poślubił, bardzo byś cierpiała. A ja nic nie mógłbym zrobić, żeby temu zapobiec. Jesteś taka wrażliwa i krucha… Gdy cię opuszczę, wydam wyrok na siebie i prawdopodobnie również na ciebie. To będą piekielne męki… Przecież kiedy jesteśmy razem, otwiera się dla nas skrawek nieba.

– To… prawda – wyszeptała. – Jest mi z tobą jak w niebie.

– Próbowałem odejść, bo wiedziałem, że będziemy cierpieć. Miłość była jednak zbyt silna…

– A… teraz? – zapytała.

– Muszę zrobić to, co powinienem był uczynić pierwszego wieczoru, zaraz potem gdy pocałowałem cię w lesie.

Westchnął głęboko. – Jak wiesz, wyjechałem wtedy i powtarzałem sobie że jestem głupcem, że nie możesz być aż tak piękna, że to jedynie chwilowe oczarowanie. Wróciłem więc z po-łowy drogi, by się o tym upewnić i nie mogłem już odejść, zostałem zniewolony i zgubiony – na zawsze.

– Czy… naprawdę… tak mnie kochasz?

– Gdybym cię kochał mniej, ożeniłbym się z tobą i do diabła z konsekwencjami! Ale nie mogę! Jesteś moim ideałem, uosobieniem wszystkiego, czego pragnę i nie mógłbym żyć patrząc, jak cierpisz.

– Mam więc być szczęśliwa… bez ciebie?

– Jesteś bardzo młoda… Zapomnisz.

– Ty także?

– To co innego.

– Niezupełnie… – odparła. – Wiem, że nie znam mężczyzn i jestem bardzo… niedoświadczona, ale zdaję sobie sprawę, że miłość, jaką czuję do ciebie, jest tak ogromna, tak silna, iż nic oprócz niej nie ma dla mnie… znaczenia.

– Teraz tak ci się może wydawać. I właśnie dlatego, że jesteś niedoświadczona, nie wiesz, jak okrutne potrafią być kobiety. Nawet drobne uwagi z ich strony, które zrazu wydają się błahe, mogą zranić serce na całe życie.

– Rozumiem to, co mówisz i przypuszczam… muszę przyznać, że postępujesz… słusznie.

– To nie o to chodzi! – zaprotestował stanowczo. – Kocham i pragnę cię! Na zawsze pozostaniesz w moim sercu.

Spojrzał na nią i dodał łagodnie:

– Nigdy nie zapomnę chwil przeżytych z tobą. Tego, że trzymałem cię w ramionach, całowałem. Chcieliśmy zapomnieć o całym świecie. Ale jestem obarczony wielką odpowiedzialnością za mój naród, rodzinę, a nawet tych, których zatrudniam. W jaki sposób mam im służyć i jednocześnie strzec ciebie?

– Rozumiem, że to… niemożliwe – powiedziała wolno. – Przypuszczam, że córce muzyka nie pozwolono by wypełniać obowiązków należących do żony księcia.

– To prawda – przyznał. – Nie ma nic bardziej agresywnego niż klan rodzinny w walce o swe interesy i przywileje.

– Chyba tak było zawsze – odrzekła.

– Węgrzy mają gwałtowne usposobienie. Kiedy kochamy, to całym sercem. Kiedy nienawidzimy, nasze postępowanie jest tak bezwzględne, że prawie barbarzyńskie. Gwałtownie wyciągnął ku niej ręce.

– Najdroższa! Starasz się wszystko zrozumieć i za to też cię kocham. Wiesz, jak jestem przygnębiony, jakie męki cierpię… nadal zadręczając się, jak rozwiązać nasz problem.

Podała mu ręce. Uniósł je ze czcią do pocałunku mówiąc:

– Chodź! Przejdziemy się. Niechaj jeszcze chwilę będę zwyczajnym mężczyzną, który spotkał leśną nimfę. Byłem wtedy oszołomiony twoją urodą i nie myślałem o jutrze.

Zeszli z tarasu. Droga wiodła zboczem, z jednej jej strony mieli stromą skałę, z drugiej las opadający w do-linę rzeki. Jakiś czas szli w milczeniu. Wreszcie dotarli do miejsca, które przypominało im pierwsze spotkanie. Stała tu altanka dla zakochanych. Gizela przypomniała sobie, jak pełna lęku schowała się przed studentami i jak Miklos stał przed wejściem, żeby nie mogli jej zauważyć. Już wtedy instynktownie wyczuła, że jest inny i że może mu zaufać. To było niepojęte, nie umiała sobie tego wytłumaczyć, ale ledwie zaczęli rozmawiać, stał się jej bliski.

Teraz dopiero uświadomiła sobie, ile dla niej znaczył, i zdała sobie sprawę, jak bardzo będzie zagubiona i bezradna, gdy go utraci. Przytuliła się lekko do niego, a kiedy podniosła głowę, zobaczyła w świetle księżyca że i on patrzy na nią tak, jakby chciał utrwalić jej obraz w pamięci i nigdy go nie zapomnieć.

– Kocham cię… – wyszeptała.

– I ja cię kocham! – odpowiedział. – Rozdziera mnie cierpienie, a jednocześnie czuję, że stajemy się jednością dzięki jakiejś mocy pochodzącej od bogów.

Stali nieruchomo. Po chwili usta Miklosa dotknęły jej warg. Pragnęła tego pocałunku od chwili, kiedy objął ją mocno i teraz oddała się upojeniu, jakiego wcześniej nawet wyobrazić sobie nie potrafiła.

Znów fala ciepła spłynęła od jej ust prosto do serca, szybko jak promień światła, bolesna i radosna zarazem. Wiedziała, że on czuje to samo. Przytulił ją mocniej, jego pocałunki stały się bardziej namiętne. Niczym płomieniem rozpaliły jej ciało. To było jak cudowna pieśń miłości, pieśń, której słowa znali tylko oni: brzmiała wśród drzew, wracała echem do ich szaleńczo bijących serc. Zdawało się, że pozostawiając za sobą wszystkie ziemskie problemy i smutki, wznoszą się wysoko do księżyca i gwiazd. Ich blask ogarnął Gizelę, aż sama zapłonęła światłem miłości.

Było tak doskonale, tak cudownie bez słów i myśli, że się poddała i wypowiadając niezrozumiałe słowa, ukryła twarz na jego piersi.

Poczuła jego usta na włosach. Milczał, a ona czuła, że myśli to samo co ona: jak ciężko jest powrócić do rzeczywistości. Oto zamiast połączyć się w jedno z bogami, znów stali się kobietą i mężczyzną, którzy cierpieli piekielne męki, ponieważ musieli pożegnać się na zawsze.

Miklos wiedział, że w tej chwili upojenia zapierającej dech, chwili tak wielkiej, że aż świętej, niepotrzebne były słowa. Wypuścił Gizelę z objęć, wziął za rękę i poprowadził szybko ścieżką przed tawernę, gdzie czekał powóz.

Wsiadła, a kiedy stangret zamknął drzwi, Miklos objął ją mocno i przytulił do siebie. Wiedziała, że to koniec ich miłosnej symfonii i że nie mogą uczynić nic, jak tylko pogodzić się z losem. Siedzieli w milczeniu objęci uściskiem.

Wkrótce pojawiły się ulice Wiednia, domy i miejskie latarnie, których światło wpadało przez okna powozu. Dojechali do postoju przy bocznym wejściu do hotelu. Nie czekając na instrukcje, stangret poszedł, by znaleźć portiera z kluczami.

Gizela delikatnie uwolniła się z objęć Miklosa. Patrzyła na jego twarz oświetloną lampą wiszącą nad wejściem do hotelu. Malowało się na niej niewiarygodne cierpienie.

Drzwi powozu otworzyły się. Portier już czekał przy wejściu. Wyszli i Gizela raz jeszcze odwróciła się do Miklosa. Nie patrzył na jej twarz. Przyglądał się jej dłoniom, które trzymał w swoich.

Nagle usłyszała, jak mówi do niej bardzo, bardzo łagodnie:

– Żegnaj, moja miłości, moja jedyna, wieczna miłości.

Pocałował ją, a kiedy odszedł, weszła do hotelu. Wiedziała, że to już koniec.

Koniec miłości.

Kiedy znalazła się w swoim pokoju, tama odrętwienia, które uchroniło ją od płaczu w drodze powrotnej, pękła nagle. Gizela opadła bezwładnie na łóżko. Leżała z twarzą w poduszce cierpiąc męki, z których istnienia jeszcze kilka tygodni temu nie zdawała sobie sprawy.

Była beznadziejnie nieszczęśliwa, kiedy umarła jej matka. Wtedy myślała, że ból ten nigdy jej nie opuści, ale to, co czuła teraz, było dużo gorsze.

Wtedy wierzyła, że matka jest blisko niej, choć w innym świecie; Miklos żył w świecie rzeczywistym, lecz nie było w nim miejsca na uczucie bliskości. Dzieliła ich nie tylko odległość mierzona w kilometrach, lecz i środowiska, i interesy.

Dobrze zrozumiała, co miał na myśli mówiąc, że jego rodzina nie zaakceptuje córki muzyka. Już we Francji zorientowała się, że arystokracja, choć wspierała muzyków, traktowała ich niewiele lepiej niż komediantów.

Johanna Straussa ogłaszano królem walca, gdziekolwiek się znalazł. I nie tylko w Paryżu wszyscy szaleli na jego punkcie, w Londynie także. Królowa Wiktoria przyszła specjalnie do teatru, aby go posłuchać, a potem przyjęła go. W Bostonie dyrygował dwudziestotysięcznym chórem na obchodach stulecia Stanów Zjednoczonych. W Bośni chłopi nosili wąsy a la Strauss, na wszystkich kontynentach tańczono przy jego muzyce. Przewodził jakby rewolucji, która ogarnęła cały glob.

Mimo to nie był w Paryżu niczym więcej jak tylko mieszczaninem, a w Wiedniu cesarz Franciszek Józef nie przyjął go ani nie nagrodził.

Pozycja ojca, który był Anglikiem i dżentelmenem, była inna. Ale jakie to miało znaczenie, pytała siebie, jeśli na Węgrzech traktowany byłby na równi z Cyganami i dyrygentami, którym płacono za grę w salonach, ale ich nie zapraszano do stołu.

Zdawało się jej, że znalazła się w jakimś szczególnym piekle, gdzie nic nie znaczyła i nie była godna przebywać wśród ludzi uważających swą krew za szlachetniejszą.

Przeżywała męki po utracie Miklosa, ale jednocześnie wstrząs. Jego rodzina uznałaby ją za nieodpowiednią kandydatkę na żonę księcia!

Rozumiała dobrze: nie chciał narażać jej na szyderstwa i protekcjonalne zachowanie swoich kuzynów. Uchodziłaby za prostaczkę, córkę muzyka.

W jaki więc sposób kiedykolwiek mogli być szczęśliwi? Wiedziała, że jej podejrzenia, iż Miklos może się jej wstydzić, zniszczą ich uczucie. W końcu miejsce miłości zajęłaby nienawiść. Wzywała go każdym nerwem ciała. Wyznała mu prawdę mówiąc, że żaden inny mężczyzna nie będzie dla niej znaczył tyle co on. Kochała go nie tylko sercem, ale całą duszą i umysłem.

Jednak to nie wystarczało!

Leżała długo nieruchomo. Wreszcie wolno, jakby nagle utraciła młodość i stała się bardzo, bardzo stara, wstała, żeby się rozebrać.

Patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Była zaskoczona, że wcale się nie zmieniła. Spodziewała się, że pod wpływem cierpienia ujrzy twarz wykrzywioną bólem lub nawet całą w zmarszczkach…

Zamiast tego zobaczyła oczy suche, bez łez, blade policzki; zgasło w niej światło i pozostał tylko cień Gizeli z dzisiejszego wieczoru. Wierzyła, że skoro ona cierpi, on musi cierpieć także. Pragnęła go tak szaleńczo, kochała z pasją rozdzierającą serce, zwróciła więc swe myśli ku niemu. Nie miała żadnych wątpliwości: Miklos wie, co ona teraz czuje, jak go kocha, łączyła ich przecież więź duchowa. Pragnę cię! – wołało jej serce.

Zaciągnęła firanki w oknie i spojrzała ponad dachami domów na strzelistą wieżę katedry. Wskazywała drogę do Boga. Ale Gizeli zdawało się, że Bóg ją opuścił. Darował skrawek nieba, by go z powrotem zabrać i zostawić ją samotną w mroku, który na zawsze miał ją otaczać.

Aby zapomnieć i zagłuszyć ból, zaczęła się modlić. Nie przestanie nigdy kochać Miklosa, ale nie będzie cierpieć zawsze tak mocno jak teraz; przecież tego by nie zniosła Wierzyła, że miłość pokona i czas, i przestrzeń, że będzie kochała nawet wtedy, gdy on o niej zapomni, a świat, w którym żyli, zostanie unicestwiony.

Miłość jest większa niż cokolwiek na świecie, wszech potężna, wszechwładna, niezniszczalna.

Miłość to Miklos i bez niego ona nie będzie już nigdy pełnowartościowym człowiekiem, tylko pustą, niezdolną do uczuć kobietą.

Wtedy właśnie zaczęła płakać. Łzy bólu spływały po policzkach, a potem jej ciałem Wstrząsnął spazmatyczny szloch.

Загрузка...