15 Cullenowie

Obudziło mnie matowe światło kolejnego, pochmurnego dnia. Byłam wciąż półprzytomna, ręką przesłaniałam oczy. Coś, jakiś sen nieskory odejść w niepamięć, próbowało mozolnie przebić się do mojej świadomości. Z jękiem przewróciłam się na drugi bok, mając nadzieję, że uda mi się jeszcze zdrzemnąć. I wtedy przypomniały mi się wydarzenia minionego dnia.

– Ach! – Podniosłam się na łóżku tak szybko, że zakręciło mi się w głowie.

– Twoja fryzura przypomina stóg siana, ale i tak mi się podoba – dobiegło z bujanego fotela w kącie.

– Edward! Zostałeś! – zawołałam uradowana. Bez namysłu przebiegłam przez pokój i usiadłam mu na kolanach. Nagle moje myśli dogoniły czyny. Zastygłam w bezruchu, zszokowana i niekontrolowanym wybuchem entuzjazmu. Spojrzałam na Edwarda, bojąc się, że przesadziłam.

Śmiał się tylko.

– Oczywiście, że zostałem – odpowiedział. Trochę go zaskoczyłam, ale wydawał się zadowolony, że tak zareagowałam. Głaskał mnie po plecach.

Położyłam mu ostrożnie głowę na ramieniu, wdychając cudowną woń jego skóry.

– Myślałam, że to wszystko mi się tylko śniło.

– Nie masz tak bogatej wyobraźni – zażartował.

– Charlie! – Znów się zapomniałam, podskoczyłam i rzuciłam do drzwi.

– Wyjechał godzinę temu. Mogę też poświadczyć, że wpierw podłączył ci na powrót akumulator. Muszę przyznać, że się rozczarowałem. Czy naprawdę powstrzymałaby cię byle awaria samochodu?

Stałam wciąż przy drzwiach. Korciło mnie, żeby wrócić do Edwarda, ale przypomniało mi się, że nie myłam jeszcze zębów po nocy.

– Zazwyczaj nie jesteś rano taka skołowana – zauważył, wyciągając ku mnie ręce w zapraszającym geście.

– Ludzkie potrzeby wzywają mnie do łazienki – wyznałam.

– Idź, idź. Zaczekam.

Wypadłam z pokoju w podskokach. Nie wiedziałam, co się mną dzieje. Nie rozpoznawałam ani swoich uczuć, ani odbicia w lustrze. Oczy miałam błyszczące, a skórę na kościach policzkowych usianą czerwonymi plamkami. Umywszy zęby, doprowadziłam do porządku swoje włosy, a następnie spryskałam twarz zimną wodą, usiłując się uspokoić. Na próżno. Do sypialni wróciłam biegiem.

Trudno mi było uwierzyć w to, że Edward nadal jest w pokoju i czeka na mnie z otwartymi ramionami. Gdy tylko go zobaczyłam wróciły palpitacje.

– Witaj – zamruczał, przyciągając mnie do siebie. Kołysał mnie przez chwilę w milczeniu. Dopiero teraz zauważam, że jest inaczej ubrany i ma starannie przyczesane włosy.

– A jednak opuściłeś posterunek? – spytałam retorycznie oskarżycielskim tonem, dotykając kołnierzyka jego świeżej koszuli.

– Jak mógłbym wyjść rano w tym samym ubraniu, w którym wszedłem wczoraj? Co by sąsiedzi powiedzieli?

Wywróciłam oczami.

– Spałaś mocno, nic nie przegapiłem. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Rozmowna byłaś wcześniej.

– 0 nie! Co znowu wygadywałam? Spojrzał na mnie z czułością.

– Powiedziałaś, że mnie kochasz.

– To już wiesz – przypomniałam mu, spuszczając wzrok. – Ale zawsze miło usłyszeć.

Wtuliłam twarz w jego ramię.

– Kocham cię – szepnęłam.

– Jesteś całym moim życiem.

Nie trzeba było nic dodawać. Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Kołysaliśmy się miarowo, a za oknem robiło się coraz jaśniej.

– Czas na śniadanie – oświadczył Edward znienacka. Chciał mi zapewne udowodnić, że tym razem pamięta o wszystkich moich człowieczych potrzebach. Podniosłam dłoń do gardła i spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Wyraźnie zbiłam go z tropu.

– Żartuję – prychnęłam. – A twierdziłeś, że kiepska ze mnie aktorka!

Skrzywił się.

– To nie było zabawne.

– To było bardzo zabawne i dobrze o tym wiesz – powiedziałam, ale przyjrzałam się uważniej jego złotym oczom, żeby upewnić się, czy mi wybaczył. Chyba wybaczył.

– Mam to sformułować inaczej? – spytał. – Proszę bardzo czas, żebyś zjadła śniadanie.

– Okej.

Przerzucił mnie sobie przez ramię, delikatnie, ale i tak z zapierającą mi dech w piersiach zręcznością. Zniósł mnie po schodach ignorując moje protesty, a w kuchni posadził bezceremonialnie na krześle.

Wszystkie ściany i szafki błyszczały wesoło, jakby mój nastrój udzielał się nawet rzeczom martwym.

– Co na śniadanie? – zapytałam uradowana.

– Hm… – Znów zbiłam go z pantałyku. – Czy ja wiem… A na co masz ochotę?

Podniosłam się z miejsca z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Już dobrze, sama świetnie sobie poradzę. Ty patrz, a ja ruszam na małe polowanie.

Czując, że Edward nie spuszcza mnie z oczu ani na moment, przygotowałam dla siebie miskę płatków z mlekiem. Już miałam usiąść, ale się zawahałam.

– Może coś ci podać? – Nie chciałam być niegościnna. Rzucił mi pobłażliwe spojrzenie.

– Po prostu jedz, Bello.

Gdy wcinałam płatki, przyglądał mi się uważnie. Nieco mnie krępowało. Chrząknęłam znacząco.

– Jakie mamy plany na dzisiaj?

– Hm… – Zastanowił się, jak mi to zaproponować. – Co powiesz na spotkanie z moją rodziną?

Przełknęłam głośno ślinę.

– Boisz się? – Spytał z nadzieją.

– Tak – przyznałam. Kłamstwo nie miało sensu – i tak odczytałby prawdę z moich oczu.

– Nie martw się. – Uśmiechnął się krzywo. – Ze mną będziesz bezpieczna.

- Nie ich się boję – wyjaśniłam – tylko tego, że nie przypadnę im do gustu. Będą chyba, hm, zaskoczeni, jeśli przyprowadzisz kogoś takiego jak ja. Czy wiedzą, że znam ich sekret?

– Wiedzą o wszystkim. – Uśmiechał się, ale w jego glosie słychać było niechęć. – Wczoraj nawet zakładali się o to, czy mi się uda. Nie wiedzieć, czemu, żadne, oprócz Alice, nie dawało mi szans. Ha! Tak czy siak, w rodzinie nie mamy przed sobą tajemnic. Trudno by było inaczej, skoro ja czytam w myślach, a Alice przewiduje przyszłość.

– Tak, a Jasper owija cię sobie wokół palca tak, że nawet nie wiesz, kiedy zacząłeś się zwierzać.

– Pamiętasz – pochwalił.

– Od czasu do czasu coś mi zostaje w głowie – stwierdziłam z lekkim sarkazmem. – To Alice miała wizję, z której wynikało, że jednak złożę wam nazajutrz wizytę?

Edward zareagował dziwnie.

– Coś w tym rodzaju – bąknął, odwracając twarz. Przyglądałam mu się zaciekawiona.

– Dobre to chociaż? – spytał po chwili, zerkając na moje śniadanie. – Nie wygląda zachęcająco.

– Cóż, nie jest to rozdrażniony grizzly… – Spojrzał na mnie spode łba, ale go zignorowałam. Przez resztę posiłku zachodziłam w głowę, czemu tak dziwnie się zachował. Tymczasem Edward stał na środku kuchni, wyglądając bez specjalnego zainteresowania przez okna. Znów przypominał posąg Adonisa.

Nagle przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się tak, jak lubiłam najbardziej.

– Sądzę, że ty też powinnaś przedstawić mnie swojemu ojcu.

– Już cię zna.

– Chodzi mi o to, że powinnaś uświadomić go, że jestem twoim chłopakiem.

– Dlaczego? – Zrobiłam się podejrzliwa.

– Tak się chyba robi, nieprawdaż? – spytał niewinnie.

– Nie mam pojęcia – przyznałam szczerze. Zupełnie nie miałam doświadczenia w tych sprawach. Poza tym trudno było nas nazwać przeciętną parą, którą obowiązują te same zasady, co wszystkich. – Można by się bez tego obejść. Nie oczekuję… To znaczy, nie musisz dla mnie udawać.

– Niczego nie udaję – odpowiedział spokojnie.

Zaczęłam gmerać nerwowo w misce.

– Zamierzasz powiedzieć Charliemu, że jestem twoim chłopakiem, czy nie?

– A jesteś? – Wzdrygałam się na samą myśl o tym, że Charlie i Edward mogliby znaleźć się w tym samym pokoju i miałoby jednocześnie paść słowo „chłopak”.

– Cóż, przyznaję, w moim przypadku to określenie jest nieco naciągane.

– Odniosłam wrażenie, że jesteś kimś więcej – zwierzyłam się, wpatrując w blat.

– Ale zgodzisz się chyba, że możemy zataić przed Charliem tę radosną nowinę. – Pochylił się nad stołem i wziął mnie pod brodę. – Niemniej twój ojciec będzie musiał się dowiedzieć, dlaczego ciągłe kręcę się wokół jego córki. Nie chcę, żeby komendant Swan nałożył na mnie zakaz zbliżania się do ciebie.

– Naprawdę będziesz się przy mnie kręcił? – spytałam, bo nagle zrobiłam się niespokojna. – Będziesz przy mnie?

– Jak długo zechcesz – zapewnił mnie Edward.

– Jak najdłużej. Już zawsze.

Podszedł do mnie powoli z nieodgadnionym wyrazem twarzy i przyłożył opuszki palców do mojego policzka.

– Zasmuciłam cię?

Nie odpowiedział. Przez dłuższą chwilę zaglądał mi tylko głęboko w oczy.

– Skończyłaś już? – spytał znienacka.

– Tak. – Zerwałam się.

No to biegnij się ubrać. Poczekam tu na ciebie.

Z powrotem w sypialni wpatrywałam się długo w garderobę, nie wiedząc, na co się zdecydować. Wątpiłam w istnienie jakichkolwiek poradników dotyczących etykiety, w których tłumaczono by, jaki strój jest odpowiedni na pierwszą wizytę w rodzinnym domu ukochanego, jeśli takowy jest akurat wampirem. Ucieszyłam się, że choć w myślach odważyłam się wreszcie użyć tego słowa. Zdawałam sobie sprawę z tego, że świadomie go unikam.

W końcu wybór padł na moją jedyną spódnicę – długą, w kolorze khaki, o sportowym kroju. Założyłam też ciemnoniebieską bluzkę z dekoltem, w której, jak stwierdził Edward we wtorek, ślicznie wyglądam. Zerknąwszy w lustro, upewniłam się, że moja fryzura pozostawia wiele do życzenia, więc związałam włosy w koński ogon.

– Jest dobrze – mruknęłam do siebie, zbiegając po schodach. – Nic zbytnio uwodzicielskiego.

Nie spodziewałam się, że Edward czeka w przedsionku, i wpadłam na niego z impetem. Pomógł mi złapać równowagę, przytrzymał chwilę na wyciągnięcie ręki, a potem przyciągnął do siebie.

– Mylisz się – zamruczał mi do ucha. – Wyglądasz bardzo uwodzicielsko. Tak kusząco… Nie, to nie fair.

– Jak bardzo kusząco? – spytałam. – Mogę się przebrać. Westchnął i pokręcił głową.

– Nie bądź niemądra.

Pocałował mnie delikatnie w czoło. Woń jego oddechu nie powalała mi się skupić, ściany pomieszczenia zaczęły wirować.

– Czy mam wyjaśnić, jak bardzo jesteś kusząca? – Było to najwyraźniej pytanie czysto retoryczne. Z dłońmi przyciśniętymi do jego torsu czekałam, co będzie dalej. Palce Edwarda sunęły w dół po moich plecach, a oddech przyspieszył. Znów zaczęło kręcić mi się w głowie. On tymczasem pochylił się i wolno, ostrożnie, po raz drugi złożył na mych ustach pocałunek. Moje wargi rozwarły się odrobinę… A potem była już tylko ciemność.

– Bello? – Edward tulił mnie mocno do siebie, żebym upadła. Słychać było, że się o mnie boi.

– Zemdlałam… Przez ciebie – oskarżyłam go słabym głosem.

– I co ja mam z tobą począć, dziewczyno? – jęknął. – Kiedy pocałowałem cię wczoraj, rzuciłaś się na mnie, a dziś straciłaś przytomność!

Zaśmiałam się cicho. Nie doszłam jeszcze zupełnie do siebie.

– A niby jestem we wszystkim dobry – westchnął.

– W tym cały problem. Jesteś za dobry. O wiele za dobry.

– Mdli cię? – spytał. Widywał już mnie w tym stanie.

– Nie, to było coś zupełnie innego. Nie wiem, co się stało. Wydaje mi się, że zapomniałam o oddychaniu.

– Lepiej będzie, jeśli zostaniesz jednak w domu.

– Nic mi nie jest. Zresztą, co za różnica. Twoja rodzina i tak pomyśli, że jestem stuknięta.

Przyglądał się mi przez chwilę.

– Lubię, gdy jesteś taka blada – oświadczył ni stąd, ni zowąd. Zarumieniłam się i odwróciłam wzrok, ale było mi milo.

– Słuchaj, czy nie moglibyśmy już jechać? Mam dosyć zamartwiania się, jak to będzie.

– Chcę mieć jasność. Zamartwiasz się nie, dlatego, że jedziemy do domu pełnego wampirów, tylko dlatego, że mogą cię nie zaakceptować, tak?

– Zgadza się. – Nie dałam po sobie poznać, jak bardzo mnie zaskoczył, używając z taką swobodą unikanego do tej pory słowa.

Pokręcił głową.

– Jesteś niesamowita.

Edward prowadził. Dopiero, gdy minęliśmy centrum miasteczka, zorientowałam się, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie znajduje się dom Cullenów. Przejechaliśmy nad rzeką Calawah, a potem skierowaliśmy się na północ. Domy stały tu coraz rzadziej i były coraz bardziej okazałe. Po pewnym czasie siedziby ludzkie zupełnie znikły nam z oczu. Jechaliśmy przez zasnuty mgłą las. Zastanawiałam się właśnie, czy nie spytać, ile jeszcze, gdy skręciliśmy raptownie w jakąś nieutwardzoną drogę. Była nieoznaczona, ledwie widoczna wśród kęp paproci i to tylko na kilka metrów, bo wiła się bardzo i znikała co chwila za pniem kolejnego olbrzymiego drzewa.

Po paru milach las zaczął rzednąć i nagle znaleźliśmy się na wielkiej polanie, która być możne pełniła również funkcję trawnika.

Nie było tu jednak jaśniej, ponieważ cały teren ocieniały skutecznie gęste gałęzie sześciu sędziwych cedrów. Otaczały one centralnie położone domostwo, które okalała również pogrążona w mroku weranda.

Nie wiem, czego się właściwie spodziewałam, ale z pewnością nie tego. Zgrabny, foremny budynek liczył sobie jakieś sto lat, a próbę czasu przeszedł z pewnością zwycięsko. Zbudowany na planie prostokąta, miał dwa piętra i ściany w kolorze złamanej bieli. Okna i drzwi były albo oryginalne, albo świetnie zrekonstruowane. Przed domem nie stał żaden samochód. Słychać było szum pobliskiej rzeki, ale kryła się widocznie gdzieś za ciemną ścianą lasu.

– No, no.

– Podoba ci się?

– Hm… Ma pewien specyficzny urok. Śmiejąc się, Edward pociągnął mnie za kucyk.

– Gotowa? – spytał, otwierając drzwiczki.

– Ani trochę. Ale chodźmy. – Usiłowałam się roześmiać, lecz stres ściskał mi gardło. Nerwowym gestem przygładziłam włosy.

– Wyglądasz ślicznie. – Zupełnie spontanicznie chwycił moją dłoń.

Przeszliśmy przez szeroką, ciemną werandę. Wiedziałam, że Edward potrafi wyczuć moje napięcie – żeby dodać mi otuchy, rysował kciukiem kółka na wierzchu mojej dłoni.

Utworzył przede mną frontowe drzwi.

Wystrój wnętrza był mniej przewidywalny niż wygląd samego domu, zaskoczył mnie. Powitała mnie ogromna, jasna przestrzeń. Niegdyś parter składał się zapewne z wielu pokoi, ale większość ścian usunięto. Wychodząca na południe ściana naprzeciw była jednym wielkim oknem, za którym, w cieniu cedrów ciągnął się trawnik sięgający brzegu szerokiej rzeki. Nad częścią po prawej górowały masywne, drewniane, zakręcające schody. Zewsząd biły w oczy różne odcienie bieli – białe były deski podłogi, ściany, grube kilimy, a także belkowany sufit.

Na lewo od drzwi, na podwyższeniu, tuż koło imponujące koncertowego fortepianu, czekali gotowi się przywitać rodzice Edwarda.

Doktora Cullena widziałam już oczywiście wcześniej, ale mimo to poraziła mnie jego uroda i zadziwiająco młody wygląd. U jego boku, jak się domyślałam, stała Esme – jedyny nieznany mi jeszcze członek rodziny. Była tak samo blada i piękna jak pozostali, a coś w jej twarzy o kształcie serca i miękkich, falistych, jasnobrązowych włosach przywodziło na myśl niewinne dziewczęta z epoki kina niemego. Natura poskąpiła jej wzrostu, ale i zbędnych kilogramów, choć z pewnością miała bardziej zaokrąglone kształty niż reszta. Oboje byli ubrani na luzie, a jasne kolory ich ubrań harmonizowały z wystrojem domu. Uśmiechnęli się na mój widok, nie podeszli jednak bliżej. Domyśliłam się, że nie chcą mnie przestraszyć.

– Carlisle, Esme – głos Edwarda przerwał ciszę – oto Bella.

– Serdecznie witamy. – Carlisle podszedł do mnie, bacząc na każdy swój krok, i z rezerwą wyciągnął rękę w moim kierunku. Uścisnęliśmy sobie dłonie.

– Miło znowu pana widzieć, panie doktorze.

– Proszę, mów mi Carlisle.

– Carlisle. – Uśmiechnęłam się ciepło, zdziwiona nagłym przypływem pewności siebie. Poczułam, że Edwardowi ulżyło.

Esme poszła w ślady męża. Tak jak się spodziewałam, jej ręka była lodowata, a uścisk silny.

– Milo cię poznać, Bello. – Zabrzmiało to szczerze.

– Mnie również jest miło. – Nie kłamałam. Czułam się jakbym znalazła się w bajce. Oto przede mną stało żywe wcielenie królewny Śnieżki.

– Gdzie Alice i Jasper? – spytał Edward, ale nikt mu nie odpowiedział, ponieważ oboje pojawili się właśnie u szczytu schodów.

– Cześć, Edward! – zawołała wesoło Alice. Zbiegła po schodach szybko, że tylko mignęły mi jej czarne włosy i biała skóra. Udało jej się jednak z wdziękiem zatrzymać tuż przede mną. Carlisle z Esmą spojrzeli na dziewczynę karcąco, ale spodobało mi się jej zachowanie. Było takie naturalne – przynajmniej jak na nią.

– Cześć, Bella! – Alice przyskoczyła do mnie radośnie i pocałowała w policzek. Carlisle i Esme zamarli. Mnie też zaskoczyła, ucieszyłam się jednak, że mnie aż do tego stopnia akceptuje. Zerknęłam na Edwarda. Wyczułam wcześniej, że cały zesztywniał, ale jego miny nie dało się rozszyfrować.

– Rzeczywiście cudnie pachniesz – powiedziała Alice. – Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. – Tym stwierdzeniem bardzo mnie zawstydziła.

Zapadła krępująca cisza. Na szczęście w tej samej chwili dołączył do nas Jasper. Ten wysoki chłopak miał w sobie coś z lwa. Z miejsca poczułam się rozluźniona, przestałam przejmować się tym, gdzie się znajduję. Dostrzegłam, ze Edward przygląda się bratu krzywo, podnosząc jedną brew, i przypomniało mi się, jakie zdolności posiada ten blondyn.

– Hej – powiedział. On jeden trzymał się na dystans, nie wyciągnął dłoni na powitanie. Mimo to nie sposób było czuć się przy nim skrępowanym.

– Cześć, Jasper. – Uśmiechnęłam się blado, najpierw do niego, a potem i do pozostałych. – Miło was wszystkich poznać. Macie piękny dom – dodałam konwencjonalnie.

– Dziękujemy – odezwała się Esme. – Cieszymy się bardzo, że przyszłaś. – W jej głosie pobrzmiewał pewien ton, którego nie rozpoznałam od razu, ale w końcu zdałam sobie sprawę, że przyzwana matka Edwarda uważa, że przychodząc do ich domu, postąpiłam bardzo odważnie.

Spostrzegłam, że wśród nas nie ma Rosalie oraz Emmetta, i przypomniałam sobie, że gdy spytałam Edwarda, czemu jego rodzeństwo mnie nie lubi, on zaprzeczał, że tak jest, z podejrzliwą gorliwością.

Zastanawiałabym się dalej nad nieobecnością tej pary, ale moją uwagę przykuła mina Carlisle'a. Spojrzał znacząco na Edwarda a kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz kiwa głową.

By nie wyjść na podejrzliwą, zaczęłam wędrować wzrokiem po pokoju. Instrument na podwyższeniu doprawdy robił wrażenie. Nagle przypomniało mi się moje marzenie z dzieciństwa. Obiecywałam sobie, że jeśli kiedykolwiek wygram w totka, kupię taki fortepian mamie. Nie była jakoś specjalnie uzdolniona w tym kierunku – grywała wyłącznie w domowym zaciszu na naszym pianinie z drugiej ręki – ale ubóstwiałam ją wówczas oglądać. Była taka radosna i zaabsorbowana, wydawało mi się, że to zupełnie inna osoba, jakaś tajemnicza istota, która wstąpiła w tak dobrze mi znaną mamusię. Rzecz jasna byłam zmuszana do uczęszczania na lekcje gry, ale, jak chyba większość dzieciaków, tak długo marudziłam, aż dano mi spokój.

Esme dostrzegła moje zainteresowanie.

– Grasz? – spytała, wskazując fortepian.

Pokręciłam przecząco głową.

– Skąd, ale jest tak piękny. To twój?

– Nie – zaśmiała się. – Edward nie mówił ci, że jest muzykalny?

– Muzykalny? – zerknęła z wyrzutem na mojego kompana. Zrobił minę niewiniątka. Powinnam była się domyślić.

Esme nie wiedziała, o co mi chodzi.

– Nie ma rzeczy, której by nie potrafił, czyż nie? – wyjaśniłam.

Jasper prychnął, a Esme spojrzała na Edwarda z przyganą w oczach.

– Mam nadzieję, że się zbytnio nie popisywałeś – stwierdziła – Tak nie przystoi.

– Tylko odrobinkę. – Na dźwięk jego swobodnego śmiechy twarz Esme rozpogodziła się. Wymienili znaczące spojrzenia, których nie zrozumiałam. Wyglądała teraz na bardzo czymś ukontentowaną.

– Edward jest raczej zbyt skromny – uściśliłam.

– No to zagraj dla niej – zachęciła go Esme.

– Przed chwilą powiedziałaś, że nie przystoi się popisywać.

– Od każdej reguły są wyjątki.

– Z chęcią posłucham, jak grasz – wtrąciłam.

– No to załatwione. – Esme popchnęła Edwarda w stronę instrumentu. Pociągnął mnie za sobą i razem zasiedliśmy przy fortepianie.

Zanim dotknął klawiatury, zerknął na mnie z taką miną, jakbym go do czegoś zmuszała.

A potem jego zwinne palce poszły w tany, tylko migały na tle kości słoniowej. Pokój wypełniła piękna melodia o tak skomplikowanej kompozycji, że sposób, w jaki radzi sobie z nią jedna para rąk, przechodził ludzkie pojęcie. Mimowolnie otworzyłam usta. Reszta rodziny, widząc moją reakcję, wybuchła stłumionym śmiechem.

Edward przeniósł wzrok na mnie, nie przerywając gry, i mrugnął.

– I jak, podoba ci się?

– Sam to skomponowałeś? – Nareszcie to do mnie dotarło.

Przytaknął milcząco.

– To ulubiony utwór Esme – dodał. Zamknąwszy oczy, pokręciłam głową.

– Coś nie tak?

– Czuję się jak ostatnie zero.

Melodia zwolniła, zrobiła się bardziej nastrojowa. Ze zdumieniem rozpoznałam w niej rozbudowaną wersję wczorajszej kołysanki.

– Napisałem ją specjalnie dla ciebie – szepnął Edward. Trudno było jej słuchać i nie rozczulić się, niczym na widok słodkiego niemowlęcia.

Ze wzruszenia odebrało mi mowę.

– Zauważyłaś? Lubią cię. Zwłaszcza Esme.

Zerknęłam za siebie, ale pokój opustoszał.

– Gdzie się wszyscy podziali?

– Myślę, że ulotnili się dyskretnie, żeby zapewnić nam nieco prywatności.

Westchnęłam.

– Ci tu może mnie lubią, ale Emmett i Rosalie… – Zamilkłam, nie wiedząc, jak wyrazić moje podejrzenia.

Edward zmarszczył czoło.

– Rosalie się nie przejmuj – powiedział stanowczym tonem. – Jeszcze zmieni zdanie.

Nie dowierzając, zacisnęłam zęby. – A Emmett?

– Cóż, uważa, że oszalałem, ale to mnie się czepia, a nie ciebie. Próbuję przekonać do ciebie Rosalie.

– Dlaczego tak ją drażnię? – Nie byłam pewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie.

Teraz to Edward westchnął.

– Z całej naszej rodziny Rosalie najbardziej męczy to, że… że musi być tym, kim jest. Ciężko jej pogodzić się z tym, że ktoś z zewnątrz zna jej sekret. No i jest odrobinę zazdrosna.

– Zazdrosna? Zazdrości mi czegoś? – Trudno mi było w to uwierzyć. Jak ten chodzący ideał urody mógł mi czegokolwiek zazdrościć? Czego, u licha?

– Jesteś człowiekiem. – Edward wzruszył ramionami. – Ona też by tak chciała.

– Ach… – bąknęłam oszołomiona. – Jest jeszcze Jasper. On też raczej nie…

– To akurat moja wina – przyznał Edward. – Jak ci mówiłem, dołączył do nas jako ostatni. Poradziłem mu, że lepiej będzie, jeśli zachowa dystans.

Przypomniało mi się, dlaczego miałby tak postępować, i zadrżałam.

– A co sądzą o całej tej sytuacji Esme i Carlisle? – odezwałam się szybko, żeby nie zauważył mojej reakcji.

– Cieszą się z mojego szczęścia. Poniekąd Esme zaakceptowałaby cię nawet, gdyby okazało się, że masz trzecie oko i błonę między palcami.

Martwiła się o mnie od wielu lat. Bała się, że coś jest ze mną nie tak, że zbyt wcześnie zostałem przemieniony. Odetchnęła z ulgą. Za każdym, razem, gdy cię dotykam, niemal zachłystuje się z ekscytacji.

Alice też wydaje się pełna entuzjazmu.,. postrzega świat po swojemu – odparł Edward przez zaciśnięte usta.

– Ale nic więcej mi na ten temat nie powiesz, prawda?

Zrozumieliśmy się bez słów. On wiedział już, że jestem świadoma tego, iż coś przede mną ukrywa, ja zaś, że nic mi nie wyjawi. Przynajmniej nie teraz.

– A co takiego Carlisle przekazał ci telepatycznie, że skinąłeś głową?

– Zauważyłaś? – zdziwił się.

– Oczywiście.

Edward pogrążył się na chwilę w myślach.

– Przekazał mi pewne informacje. Nie był pewien, czy chciałbym, żebyś się o tym dowiedziała.

– A dowiem się?

– Musisz, ponieważ przez następne kilka dni, a nawet tygodni, będę wobec ciebie trochę… nadopiekuńczy. Nie chcę, żebyś pomyślała, iż jestem urodzonym tyranem.

– 0 co chodzi?

– Właściwie to nic takiego. Alice przewidziała, że będziemy mieli gości. Wiedzą, że tu mieszkamy, i są nas ciekawi.

– Gości?

– Tak… Rozumiesz, nie są tacy jak my. To znaczy, jeśli chodzi samokontrolę. Pewnie nawet nie pojawią się w mieście, ale do ich wyjazdu z pewnością ani na minutę nie spuszczę cię z oka.

Wzdrygnęłam się.

– Nareszcie jakieś normalne zachowanie! – mruknął. – Zaczynałem się już zastanawiać, gdzie się podział twój instynkt samozachowawczy.

Puściłam tę uwagę mimo uszu i zaczęłam rozglądać się po pokoju.

– Nic tego się spodziewałaś, prawda? – spytał Edward z satysfakcją w głosie.

– Nie – przyznałam.

– Żadnych trumien, żadnych stosów czaszek w kątach. Chyba nie uświadczysz tu nawet pajęczyny. Musiało cię spotkać wielkie rozczarowanie – ciągnął z sarkazmem.

Zignorowałam go.

– Tak tu jasno. I przestronnie.

– To jedyne miejsce, w którym możemy być sobą – spoważniał. Grana przez Edwarda melodia, moja melodia, coraz bardziej melancholijna, dobiegła wreszcie końca. Ostatnia nuta pobrzmiewała jeszcze jakiś czas przejmująco.

– Dziękuję – szepnęłam. W oczach miałam łzy. Zawstydzona otarłam je szybko wierzchem dłoni.

Edward dotknął delikatnie miejsca, w którym jedną przeoczyłam, po czym podniósł dłoń do oczu i przyjrzał się przechwyconej kropli. Tak szybko, że nie mogłam mieć pewności, czy naprawdę byłam tego świadkiem, włożył palec do ust i zlizał słony płyn.

Spojrzałam na niego pytająco i długo patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu się uśmiechnął.

– Chcesz zobaczyć resztę domu?

– I nic będzie żadnych trumien? – upewniłam się, nie do końca pokrywając ironią lekkie podenerwowanie.

Śmiejąc się, ujął moją dłoń i poprowadził w stronę schodów.

– Żadnych trumien – przyrzekł.

Zaczęliśmy wspinać się po masywnych stopniach, ja z ręką na wyjątkowo gładkiej poręczy. Zarówno ściany, jak i podłogę hallu na piętrze wyłożono drewnem o barwie miodu.

– Tam jest pokój Rosalie i Emmetta, tam gabinet Carlislea, tam sypialnia Alice… – Przerwał, bo stanęłam jak wryta na widok ozdoby ściennej, wiszącej tuż nad moją głową. Musiałam wyglądać na mocno zbitą z tropu, bo zachichotał.

– Bez obaw, możesz parsknąć śmiechem – powiedział. – Groteskowy efekt jest zamierzony.

Nie zaśmiałam się jednak, tylko odruchowo podniosłam rękę, jak bym chciała dotknąć owego artefaktu. Był to spory, drewniany krzyż. Pociemniały od starości kształt odcinał się od jasnej ściany.

Nie odważyłam się sprawdzić, czy w dotyku jest tak jedwabisty, jak mi się to wydawało.

– Musi być bardzo stary.

Edward wzruszył ramionami.

– Lata trzydzieste siedemnastego wieku, tak mniej więcej.

Przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.

– Czemu to tu trzymacie?

– To pamiątka rodzinna. Należał do ojca Carlisle'a.

– Zbierał antyki? – zasugerowałam z powątpiewaniem.

– Nie, sam go wyrzeźbił. Był wikarym. Ten krzyż wisiał na ścianie nad pulpitem, zza którego głosił kazania.

Nie byłam pewna, czy moja twarz zdradza, jak bardzo jestem zszokowana. Na wszelki wypadek wolałam wpatrywać się w krzyż. Czyli miał ponad trzysta siedemdziesiąt lat! Próbowałam sobie z wysiłkiem wyobrazić taki szmat czasu.

– Wszystko w porządku? – spytał Edward z troską.

Nie odpowiedziałam.

– To ile lat ma Carlisle? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od sędziwego krzyża.

– Niedawno obchodził trzysta sześćdziesiąte drugie urodziny.

Przeniosłam wzrok na Edwarda. Nasuwały mi się setki pytań.

Opowiadając przyglądał mi się bacznie.

– Carlisle urodził się w Londynie w latach czterdziestych siedemnastego wieku, a przynajmniej tak podejrzewa, ponieważ prości ludzie w owych czasach nie zaprzątali sobie zbytnio głowy kalendarzem. W każdym razie było to tuż przed ustanowieniem protektoratu Cromwella.

Świadoma tego, że jestem obserwowana, starałam się zachować kamienną twarz – najłatwiej było po prostu traktować to wszystko jak bajkę.

– Był jedynym synem anglikańskiego pastora, matka zmarła przy porodzie. Jego ojciec był człowiekiem wielce nietolerancyjnym. Gdy do władzy doszli protestanci, z entuzjazmem włączył się do prześladowania katolików oraz wyznawców innych religii. Wierzył także głęboko w realną obecność szatana na ziemi. Przewodził polowaniom na czarownice, wilkołaki… i wampiry.

Na dźwięk lego ostatniego słowa znieruchomiałam. Edward nie mógł tego przeoczyć, lecz mimo to nie przerwał opowieści.

– Spalili na stosie wielu niewinnych ludzi, bo, rzecz jasna ci których z taką pasją szukał, nie dawali się tak łatwo złapać.

– Kiedy pastor się zestarzał, obowiązki głównego łowczego przekazał swemu synowi. Z początku Carlisle nie spisywał się najlepiej – miał trudności z szafowaniem oskarżeniami i dostrzeganiem demonów tam, gdzie ich nie było. Był jednak sprytniejszy od ojca i wytrwały. Odkrył w końcu, że grupa prawdziwych wampirów mieszka w kanałach pod miastem. Wychodziły stamtąd tylko nocą, na polowanie. Potwory nie należały wówczas do świata legend i mitów i wiele z nich tak właśnie musiało egzystować.

Ludzie zabrali z sobą widły i pochodnie – Edward zaśmiał się ponuro – i otoczyli miejsce, w którym według Carlisle'a wampiry wydostawały się na ulicę. Rzeczywiście, po pewnym czasie jeden wyszedł.

Mówił teraz tak cicho, że z trudem wyłapywałam poszczególne słowa.

– Musiał być bardzo stary i osłabiony głodem. Wyczuwszy nosem obecność tłumu, ostrzegł pozostałych po łacinie, a potem ruszył pędem przed siebie ulicami miasta. Carlisle przewodził pogoni – miał wtedy dwadzieścia trzy lata i był szybkim biegaczem. Wampir potrafiłby umknąć im z łatwością, lecz, jak sądzi Carlisle, jego głód wziął górę. Potwór odwrócił się nagle i zaatakował. Wpierw rzucił się na Carlisle'a, ale nadbiegli inni ludzie. Musiał się bronić. Zabił dwóch mężczyzn i uprowadził trzeciego. Carlisle tymczasem wykrwawiał się na bruku.

Edward zamilkł na chwilę. Wyczułam, że dokonuje pewnej korekty faktów, ponieważ pragnie coś przede mną zataić.

– Wiedział co się teraz stanie – ciała zostaną spalone. On sam również. Zawsze niszczyli wszystko, co miało kontakt z istotami ciemności. Instynktownie postąpił więc tak, by ocalić swoje życie. Tłum pognał za wampirem. Korzystając z okazji, Carlisle poczołgał się do pobliskiej piwniczki, gdzie spędził trzy dni ukryty w stercie gnijących kartofli. To cud, że nikt go nie znalazł, że nie zdradził się szmerem czy jękiem. A potem było już po wszystkim i uświadomił sobie swoją przemianę.

Nie wiem, jaką miałam minę, ale Edward nagle przerwał.

– Dobrze się czujesz?

– Tak, tak. – Zagryzłam wargi, żeby nie zarzucić go gradem pytań, ale widać ciekawość bila mi z oczu.

Uśmiechnął się.

– Spodziewam się, że masz do mnie parę pytań.

– Kilka się znajdzie.

Uśmiechnąwszy się jeszcze szerzej, pociągnął mnie za rękę w głąb korytarza.

– No to chodź – powiedział. – Coś ci pokażę.

Загрузка...