W moim śnie było bardzo ciemno, a jedynym źródłem bladego światła wydawała się skóra Edwarda. Nie widziałam jego twarzy tylko plecy. Odchodził, pozostawiając mnie samą w ciemnościach. Choć biegłam ile sił w nogach, nie byłam w sianie go dogonić; choć głośno krzyczałam, ani razu się nie obrócił. Obudziłam się w środku nocy zlana potem i długo, przynajmniej tak mi się wydawało, nie mogłam zasnąć. Odtąd śnił mi się każdej nocy, ale zawsze gdzieś z boku, niedostępny.
Pierwszy miesiąc po wypadku był dla mnie trudny, pełen napięcia, a pierwszy tydzień niezwykle krępujący.
Ku mojej konsternacji, po powrocie do szkoły znalazłam się w centrum uwagi. Tyler Crowley, ogarnięty obsesją zadośćuczynienia, nie dawał mi spokoju. Próbowałam go przekonać, że niczego tak bardzo nie pragnę, jak wymazania całej tej sprawy z pamięci – zwłaszcza, że z wypadku wyszłam bez szwanku, – ale uporczywie obstawał przy swoim. Na przerwach nie odstępował mnie ani na krok i dosiadł się do naszego stołu w stołówce, przy którym widywałam teraz zresztą wiele nowych twarzy. Mike i Eric darzyli go nawet większą niechęcią niż siebie nawzajem, co jeszcze bardziej psuło mi humor. Nikt nie zawracał sobie głowy Edwardem, chociaż powtarzałam wciąż, że uratował mi życie – odepchnął na bok, a potem sam cudem uniknął staranowania. Starałam się, żeby moja historyjka brzmiała przekonująco, ale Mike, Eric, Jessica i wszyscy inni twierdzili, że nie wiedzieli nawet, że jest ze mną, dopóki nie odciągnięto vana.
Zastanawiałam się, dlaczego nikt nie zauważył, że chłopak stał te kilka aut dalej i nie miał szans dobiec do mnie w porę. W końcu doszłam do wniosku, że powód może być prosty – po prostu nikt prócz mnie nie śledził bez przerwy Cullena wzrokiem, nie przejmował się, czy jest w pobliżu. Byłam doprawdy żałosna.
Uczniowie unikali Edwarda jak zwykle i nikt ciekawski jakoś nie namawiał go do zwierzeń. Tajemnicza piątka siadywała tam, gdzie zawsze: nie jedli lunchu, rozmawiali tylko ze sobą i żadne z rodzeństwa, a zwłaszcza mój wybawca, ani razu nie zerknęło w moją stronę.
Na lekcji biologii, siedząc najdalej jak to było możliwe, Edward całkowicie ignorował moją osobę. Od czasu do czasu zaciskał jednak znienacka dłonie w pięści – aż bielały mu kłykcie – co pozwalało mi sądzić, że ta nonszalancka poza to tylko pozory i chłopak żywi wobec mnie jakieś negatywne uczucia.
Zapewne żałował, że wypchnął mnie spod kół vana Tylera – żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy.
Bardzo pragnęłam z nim porozmawiać i próbowałam go zagadnąć już dzień po wypadku. Wprawdzie, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, pod drzwiami urazówki, oboje byliśmy wyjątkowo rozwścieczeni i nadal miałam do niego żal, że nie chce mi zaufać, chociaż przecież zgodnie z naszą umową podtrzymywałam jego wersję, niemniej, niezależnie od tego, jak to zrobił, facet niewątpliwie uratował mi życie. Przez noc gniew zelżał i czułam się teraz przede wszystkim bardzo wdzięczna.
Kiedy zjawiłam się w sali od biologii, tkwił już w ławce, patrząc prosto przed siebie. Siadając, spodziewałam się, że spojrzy w moją stronę, ale zdawał się mnie nie zauważać.
– Cześć, Edward – powiedziałam z sympatią w glosie, aby pokazać mu, że nie mam zamiaru robić scen.
Odwrócił się może o milimetr, skinął głową, unikając mojego wzroku, i powrócił do poprzedniej pozycji.
Wtedy to po raz ostatni udało mi się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt, choć przecież widywaliśmy się codziennie i dzieliliśmy jedną ławkę. Nie mogąc się powstrzymać, przyglądałam mu się czasami, ale tylko z daleka – w stołówce albo na parkingu. Zauważyłam przy okazji, że jego złote oczy z dnia na dzień robią się znów coraz ciemniejsze. W klasie ignorowałam go jednak tak samo, jak on mnie.
– Złe znosiłam tę sytuację. A co noc wracały sny.
Mimo naszpikowanych kłamstwami maili, Renee wyczula mój i depresyjny nastrój i zmartwiona kilkakrotnie zadzwoniła. Starałam się przekonać ją, że to tylko wina pogody.
Przynajmniej Mike był zadowolony z zaistniałej sytuacji. Z początku martwił się, że bohaterski czyn Edwarda mógł mi zaimponować i zbliżyć do niego, odetchnął, więc z ulgą, widząc, że jest wręcz odwrotnie. Zrobił się bardziej śmiały i przed lekcją biologii przesiadywał na brzegu mojej ławki, ignorując Cullena, tak jak on ignorował nas.
Po owym dniu groźnej gołoledzi śnieg zniknął na dobre. Mój wierny towarzysz żałował, że nie będzie miał już okazji zorganizować bitwy na śnieżki, ale i cieszył się, bo pogoda miała sprzyjać planowanej wycieczce nad morze. Na razie czekaliśmy na słoneczny weekend. W deszczu mijały kolejne tygodnie.
Jessica uświadomiła mi, że zbliża się też inny termin. W pierwszy wtorek marca zadzwoniła z pytaniem, czy nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaprosiła Mike'a na bal z okazji powitania wiosny, który miał się odbyć za dwa tygodnie. Zgodnie z tradycją to dziewczęta wybierały, z kim chciałyby iść.
– Jesteś pewna, że mogę? Może miałaś go na oku? – drążyła, chociaż powiedziałam wyraźnie, że daję jej wolną rękę.
– Nie, Jess. W ogóle się tam nie wybieram. – była skora przekonać mnie do przyjścia. Odnosiłam wrażenie, że woli raczej odcinać kupony od mojej popularności, niż znosić me towarzystwo.
– Bawcie się dobrze – zakończyłam zachęcająco.
Następnego dnia zauważyłam, że jest wyraźnie przybita. Na przerwach milczała i bałam się spytać ją, co jest grane. Jeśli Mike dal jej kosza, z pewnością byłam ostatnią osobą, której chciałaby się zwierzać.
Moje podejrzenia pogłębiły się w czasie lunchu, kiedy usiadła tak daleko od niego, jak to było możliwe, zajęta ożywioną rozmową z Prikiem. Mike z kolei, po raz pierwszy odkąd się poznaliśmy milczał jak zaklęty.
Idąc ze mną na biologię, nadal nie był rozmowny, a jego zmartwiona mina nie wróżyła nic dobrego. Nic poruszył jednak tematu balu dopóki nie znaleźliśmy się w klasie, gdzie jak zwykle przysiadł na skraju mojej ławki. Jeśli chodzi o sąsiada, nie musiałam nawet na niego patrzeć, żeby czuć jego elektryzującą obecność. Był na wyciągnięcie ręki, a mimo to niedostępny niczym wytwór mojej wyobraźni.
– Wiesz – zaczął Mike, wpatrując się w podłogę – Jessica zaprosiła mnie na tę imprezę za dwa tygodnie.
– Świetnie – odparłam, niby to wielce ucieszona. – Na pewno będziecie się dobrze bawić.
Zasępił się.
– Widzisz… – nic wiedział, jak mi to powiedzieć. – Poprosiłem ją o trochę czasu do namysłu.
– A to, dlaczego? – udałam dezaprobatę, choć w głębi ducha ucieszyłam się, że nie postąpił brutalniej.
Znów wbił wzrok w podłogę i się zarumienił. Żal zmiękczył mi serce. Może go jednak zaprosić?
– Myślałem, że może, no wiesz, może, może ty chciałaś…
Przez chwilę dałam się ponieść wyrzutom sumienia, ale kątem oka zauważyłam, że Edward przechylił głowę, jakby czekał na moją odpowiedź.
– Mike, sądzę, że powinieneś przyjąć tamto zaproszenie.
– Już z kimś idziesz? – Czy Edward dostrzegł, że Mike zerknął z niepokojem w jego stronę?
– Nie, skąd. Nawet się nie wybieram.
– Czemu nie? – chciał wiedzieć Mike.
Nie miałam ochoty przyznać, że tańcząc, stanowię zagrożenie dla siebie i innych, więc szybko wpadłam na pewien pomysł.
– Jadę w ten dzień do Scattle – wyjaśniłam. Już od dawna chciałam się stąd wyrwać, a teraz zyskałam dobry pretekst.
– Nie możesz pojechać, kiedy indziej?
– Niestety nie – powiedziałam. – Nie trzymaj Jess dłużej w niepewności, nie wypada.
– Tak, masz rację – wymamrotał i odrzucony powlókł się na swoje miejsce. Zacisnęłam powieki i przytknęłam palce do skroni starając się wyprzeć współczucie i wyrzuty sumienia. Pan Banner zaczął coś mówić. Westchnęłam i postanowiłam wrócić do życia.
Och.
Edward przyglądał mi się uważnie, a w jego czarnych oczach malowało się jeszcze większe zmartwienie niż kiedyś.
Zaskoczona nie odwróciłam wzroku, przekonana, że zaraz sam to zrobi. Patrzył jednak dalej, zaglądał w zakamarki duszy, hipnotyzował. Nie mogłam się ruszyć. Zaczęty mi drżeć dłonie.
– Cullen? – To nauczyciel prosił go o udzielenie odpowiedzi na jakieś pytanie, którego nawet nie usłyszałam.
– Cykl Krebsa – rzucił Edward, niechętnie, jak mi się zdawało, przenosząc wzrok na pana Bannera.
Uwolniona z pęt jego magnetycznego spojrzenia, natychmiast zajrzałam do podręcznika, chcąc znaleźć odpowiedni fragment. Tchórzliwa jak zawsze, zgarnęłam włosy na prawe ramię, żeby przesłonić twarz. Nie mogłam uwierzyć, że był w stanie aż tak wyprowadzić mnie z równowagi – tylko, dlatego, że spojrzał na mnie po raz pierwszy od sześciu tygodni. Nie mogłam pozwolić na to, by miał nade mną tak wielką władzę. Było to żałosne, więcej, było to niezdrowe.
Przez resztę lekcji próbowałam wmówić sobie, że go tam wcale nie ma, a dokładniej, ponieważ było to niemożliwe, przynajmniej udawać przed nim, że jeśli o mnie chodzi, to go tam wcale nie ma. Kiedy w końcu zabrzęczał dzwonek, zaczęłam się pakować odwrócona do swojego sąsiada plecami, spodziewając się, że wyjdzie z klasy pierwszy, jak to miał w zwyczaju.
– Bello? – Byłam na siebie zła, że ten głos budzi we mnie takie uczucie, jakbym znała go od dzieciństwa, a nie zaledwie od paru tygodni.
Obróciłam się powoli, niechętnie. Miałam się na baczności, Wiedziałam, że i jego twarz wzbudzi we mnie emocje, z których byłam dumna. Spojrzałam mu w oczy. Milczał, a jego mina nie zdradzała, jakie ma zamiary.
– Co? – powiedziałam w końcu. – Nagle chce ci się ze mną gadać? – W moim głosie dało się wyczuć niezamierzoną nutę rozdrażnienia.
Jego wargi zadrgały, ale się nie uśmiechnął.
– Nie, nie za bardzo – przyznał.
Zacisnęłam powieki i zaczęłam oddychać powoli przez nos, świadoma tego, że niemal zgrzytam zębami ze złości. Edward nadal czekał na jakąś reakcję z mojej strony.
– No to, o co ci chodzi? – warknęłam, nie otwierając oczu. Tylko w ten sposób byłam w stanie się kontrolować.
– Wybacz mi. – O dziwo, zabrzmiało to szczerze. – Wiem, że moje zachowanie jest karygodne. Ale, uwierz, to najlepsze rozwiązanie.
Otworzyłam oczy. Miał bardzo poważny wyraz twarzy.
– Nie rozumiem. O co chodzi? – spytałam, zachowując spokój.
– Lepiej będzie, jeśli nie będziemy utrzymywać ze sobą bliższych kontaktów – wyjaśnił. – Zaufaj mi.
Skrzywiłam się. Stara śpiewka.
– Szkoda tylko, że dopiero teraz na to wpadłeś – wycedziłam. – Nie miałbyś przynajmniej, czego żałować.
– Co takiego? – Wzmianką o żalu i zjadliwym tonem najwyraźniej zbiłam go z pantałyku. – Czego żałować?
– Ze cię poniosło i wypchnąłeś mnie spod kół samochodu.
Moje przypuszczenie go zaszokowało. Patrzył na mnie z nie dowierzaniem.
Gdy w końcu się odezwał, słychać było, że traci cierpliwość.
– Myślisz, że żałuję uratowania ci życia? – Ba, jestem o tym przekonana.
– Wydajesz osąd w sprawie, o której nie masz najmniejszego pojęcia – stwierdził wściekły.
Odwróciłam gwałtownie głowę, z trudem powstrzymując przed wykrzyczeniem mu w twarz wszystkich oskarżeń, jakie miałam w zanadrzu. Zebrałam z blatu swoje rzeczy, zerwałam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Zamierzałam wyjść z gracją godną tej dramatycznej sceny, ale oczywiście zaczepiłam butem o framugę i książki rozsypały mi się po podłodze. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ich tam nie zostawić. W końcu westchnęłam i zabrałam się do zbierania, ale nim zdążyłam się schylić, Edward mnie wyręczył. W jego oczach nie było widać jednak cienia sympatii.
– Dziękuję – powiedziałam chłodno. Spojrzał na mnie z niechęcią.
– Nie ma, za co.
Ponownie odwróciłam się do niego plecami i odeszłam szybko do sali gimnastycznej, nic oglądając się za siebie.
WF był koszmarny. Przeszliśmy do koszykówki. Członkowie mojej drużyny, dzięki Bogu, nigdy nie podawali mi piłki, ale często się przewracałam, nieraz pociągając za sobą innych. A dziś szło mi jeszcze gorzej niż zwykle, bo głowę miałam pełną Edwarda. Próbowałam koncentrować się na swoich stopach, ale w najważniejszych momentach gry znów wkradał się do moich myśli.
Jak zwykle odetchnęłam z ulgą, gdy mogłam wreszcie pojechać do domu. Niemal dobiegłam do furgonetki – w szkole roiło się od łudzi, których wolałam unikać. Moje auto wyszło z wypadku prawie bez szwanku – musiałam tylko wymienić tylne światła, lakier i tak wszędzie odłaził. Tymczasem rodzice Tylera sprzedali swój wóz na części.
Gdy wyszłam zza rogu i zobaczyłam, że ktoś wysoki czeka na mnie przy samochodzie, stanęłam jak wryta. Mało brakowało, żebym dostała zawału. Po chwili zorientowałam się jednak, że to tylko Eric, i uspokojona podeszłam bliżej.
– Cześć.
– Cześć, Bella.
– Jak tam lekcje? – spytałam bez większego zainteresowania, otwierając drzwiczki. Nie zwróciłam uwagi na to, że jest nieco zakłopotany, więc zupełnie zaskoczył mnie swoim pytaniem.
– Zastanawiałem się, czy, no, czy nie poszłabyś ze mną na ten bal na powitanie wiosny. – Z trudem dobrnął do końca.
– Myślałam, że to dziewczyny wybierają. – Z wrażenia zapomniałam o dyplomacji.
– No, właściwie to tak – przyznał zawstydzony.
Doszłam już do siebie i zdobyłam się na ciepły uśmiech. – To bardzo miło z twojej strony, ale akurat w tę sobotę jadę do Scattle.
– Ach. No cóż, może innym razem.
– Tak, innym razem. – Miałam nadzieję, że nie potraktuje tego jak obietnicę.
Odszedł przygarbiony w kierunku szkoły. Ktoś prychnął.
Edward mijał właśnie moją furgonetkę, patrząc prosto przed siebie, z zaciśniętymi ustami. Otworzyłam pospiesznie drzwiczki szoferki, wskoczyłam do środka i zatrzasnęłam je z hukiem za sobą. Zmuszając silnik do wycia, wycofałam gwałtownie i byłam już gotowa ruszyć w stronę szosy, gdy na drodze stanął mi samochód Cullena, który także dopiero, co opuścił parking. Jego kierowca wyłączył silnik i najwyraźniej zamierzał poczekać na rodzeństwo – widziałam, jak się zbliżają, ale byli jeszcze daleko. Miałam ochotę staranować tył jego lśniącego volvo, ale doszłam do wniosku, że jest za dużo świadków. Zerknęłam w lusterko. Zaczynała formować się kolejka – Tuż za mną, w kupionej niedawno używanej Sentrze, siedział Tyler Crowley. Pomachał mi przyjaźnie, ale byłam zbyt zdenerwowana, by bawić się w uprzejmości. Wbiłam wzrok w jakiś kąt, byle tylko nie widzieć obu chłopaków.
Nagle ktoś zapukał w szybę po mojej lewej stronic. Był to Tyler – Zdziwiona sprawdziłam w lusterku, że słuch mnie nie myli – nie wyłączył nawet silnika, a drzwiczki zostawił otwarte na oścież.
Chwyciłam korbkę i z wielkim trudem otworzyłam okno tylko do połowy – Przepraszam. to Cullen mnie blokuje. – Zirytowałam się jeszcze bardziej, bo chyba każdy widział, że korek nie powstał z mojej winy.
– Ach to. Wiem, jasne. Chciałem cię tylko o coś zapytać przy okazji. – Uśmiechnął się promiennie.
Tylko nie to, pomyślałam.
– Zaprosiłabyś mnie na ten bal wiosenny?
– Jadę na cały dzień do Seattle. – Zabrzmiało to chyba nieco niegrzecznie i zrobiło mi się głupio. Przecież to nie jego wina, że Mike i Eric zdążyli już zużyć moją dzienną rację cierpliwości.
– No tak, Mike coś wspominał – przyznał Tyler. – Miałem nadzieję, że to tylko taka gadka, żeby go spławić.
No dobra, facet sam był jednak sobie winny.
– Przykro mi – powiedziałam, starając się ukryć rozdrażnienie – ale naprawdę tego dnia nie będzie mnie w Forks.
– Nie ma sprawy. Przed nami jeszcze bal absolwentów *.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, obrócił się na pięcie i wrócił do swojego auta. Musiałam wyglądać na osobę w głębokim szoku. Sprawdziłam sytuację na drodze. Alice, Rosalie, Emmett i Jasper sadowili się właśnie w volvo. W lusterku ich wozu dostrzegłam oczy Edwarda. Nie było najmniejszych wątpliwości, że chłopak trzęsie się ze śmiechu, jakby doszło jego uszu każde słowo Tylera. Moja oparta o pedał gazu stopa zadrżała niecierpliwie. Jedno małe wgniecenie nikomu by nie zaszkodziło, a lakier volvo świecił tak kusząco… Wcisnęłam pedał.
Niestety, cala piątka zdążyła już wsiąść i Edward ruszył w tym samym momencie. Jechałam do domu powoli i ostrożnie, mamrocząc pod nosem.
Na obiad postanowiłam przyrządzić tortille nadziewane kurczakiem. Miałam nadzieję, że skupiona nad tym pracochłonnym daniem będę w stanic odegnać uporczywe myśli. Kiedy podsmażałam cebulę z papryczkami chilli, zadzwonił telefon. Niechętnie podniosłam słuchawkę, bojąc się, że to jedno z rodziców.
Dzwoniła podekscytowana Jessica – Mike złapał ją po szkol i przyjął zaproszenie. Pogratulowałam jej, mieszając zawartość rondla. Jess nie miała dla mnie zbyt wiele czasu, chciała jeszcze podzielić się nowiną z Angelą i Lauren. Ta pierwsza była tą nieśmiałą dziewczyną, która chodziła ze mną na biologię, a druga, nieco nadęta, siedziała z nami w stołówce, ale nie zwracała na mnie uwagi. Zasugerowałam tonem niewiniątka, że może Angela mogłaby zaprosić Erica, a Lauren Tylera, który, jak niby słyszałam, był nadal wolny. Mój pomysł przypadł koleżance do gustu. Uspokojona zgodą Mike'a, tym razem szczerze zachęcała mnie do pójścia na zabawę. Po raz kolejny wymigałam się zakupami w Seattle.
Po rozmowie z Jess próbowałam skoncentrować się na obiedzie, zwłaszcza przy krojeniu kurczaka w kostkę – nie uśmiechała mi się kolejna wizyta na pogotowiu. Nie było to jednak łatwe, bo wciąż wracałam myślami do tego, co Edward mi dziś powiedział, analizowałam każde jego słowo. Dlaczego uważał, że nie powinniśmy zostać przyjaciółmi?
Nagle zrozumiałam i poczułam się jak zupełna idiotka. Tak, to musiało być to. Zauważył, jak na niego reaguję, jak śledzę go wzrokiem. Tu nie chodziło o przyjaźń, więc, po co miałby mnie nią łudzić. Po co dawać mi nadzieję? Nic byłam w jego typie, nie miałam szans.
Przecież to oczywiste, że nie mam u niego szans, pomyślałam, ganiąc się za naiwność. Oczy mnie piekły, ale to, dlatego, że parę minut wcześniej kroiłam cebulę. To on z nas dwojga był chodzącym ideałem, prawda? Co za facet! Intrygujący, błyskotliwy, przystojny, tajemniczy… A do tego najprawdopodobniej potrafił podnosić auta jedną ręką.
Będę twarda, obiecałam sobie. Mogę dać sobie z nim spokój. Dam sobie z nim spokój. Przetrwam dobrowolne zesłanie, a potem, jeśli mi się poszczęści, jakaś szkoła z południowego zachodu albo Hawajów zaoferuje mi stypendium. Pakując tortille do piekarnika, wyobrażałam sobie palmy i gorące plaże.
Charlie wyglądał na zaniepokojonego, kiedy po powrocie do domu wyczuł zapach zielonej papryki. Miał prawo być podejrzliwy – najbliższa meksykańska knajpa, w której można było się stołować bez obaw, znajdowała się zapewne w południowej Kalifornii. Ale jako gliniarz, choćby i z małego miasta, zebrał w sobie dość odwagi, by spróbować mojego dzieła. I chyba mu smakowało. Przyjemnie było obserwować, jak stopniowo nabiera zaufania do mojej kuchni.
– Tato? – spytałam, gdy już kończył posiłek.
– Co tam, Bello?
W przyszłą sobotę chcę wybrać się na cały dzień do Seattle. To jest, jeśli nie masz nic przeciwko. – Zamierzałam nie prosić o pozwolenie, żeby nie ustanawiać niewygodnego precedensu, ale w końcu wyrzuciłam to z siebie, żeby ojciec nie poczuł się obrażony.
– Do Seattle? Ale po co? – Charliemu najwyraźniej nie mieściło się w głowie, że można mieć potrzeby, których nie da się zaspokoić w Forks.
– Chciałabym kupić parę książek, bo tutejsza biblioteka nic jest najlepiej zaopatrzona, i może połazić trochę po sklepach z ciuchami. – Miałam większe oszczędności niż zwykle, bo dzięki hojności ojca nie musiałam zapłacić za furgonetkę. Chociaż rachunki za paliwo zwalały z nóg.
– Wydasz majątek na benzynę – zauważył Charlie, jakby czytał mi w myślach.
– Wiem. Będę musiała zatrzymać się w Montesano i w Olympii, może jeszcze w Tacomie, jeśli będzie trzeba.
– I pojedziesz tak zupełnie sama? – Nie wiedziałam, czy boi się, że auto mi padnie, czy że ukrywam przed nim, że mam chłopaka.
– Zupełnie sama.
– Seattle to wielkie miasto – postraszył mnie. – Tato Phoenix jest pięć razy większe, no i przecież wezmę plan. Poradzę sobie.
– Mam pojechać z tobą?
Wzdrygnęłam się w duchu na samą myśl o tym, ale nie dałam nic po sobie poznać. Postanowiłam użyć starego babskiego chwytu.
– Czy ja wiem, cały dzień spędzę pewnie w przymierzalniach…
– No dobra, niech ci będzie – uciął szybko. Nawet kwadrans w sklepie z odzieżą damską byłby dla niego udręką.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się przymilnie.
– Zdążysz na bal?
Dobry Boże, ojciec też o nim wiedział. W tej mieścinie było to chyba wydarzenie roku.
– Nie idę, nie… nie lubię tańczyć. – Miałam nadzieję, że kto, jak kto, ale on zrozumie prawdziwy powód. W końcu nie odziedziczyłam problemów z koordynacją ruchową po mamie.
– Zrozumiał.
– No tak, jasne – mruknął po namyśle.
Następnego dnia pod szkołą zaparkowałam jak najdalej od srebrnego Volvo. Wolałam się nie wystawić na pokuszenie, a i nie stać by mnie było na pokrycie ewentualnych szkód. Wysiadając z auta, upuściłam niechcący kluczyki prosto w kałużę. Schyliłam się, żeby je podnieść, ale ktoś błyskawicznie sprzątnął mi je sprzed nosa – mignęła mi tylko blada dłoń. Wyprostowałam się szybko, zaskoczona. Tuż obok mnie stał Edward Cullen, oparty nonszalancko obok mojej furgonetki.
– Jak u licha to zrobiłeś? – spytałam zdumiona i poirytowana zarazem.
– Co takiego? – Upuścił kluczki na moja wyciągniętą dłoń.
– Zmaterializowałeś się, czy co? Przed sekundą cię tu jeszcze nie było.
– Bello, to doprawdy nie moja wina, że jesteś nadzwyczaj mało spostrzegawcza. – Głos miał jak zwykle cichy, aksamitny, przytłumiony.
Spojrzałam mu prosto w twarz. Jego oczy zdążyły pojaśnieć i stały się miodowo złociste. W głowie mi zawirowało. Musiałam spuścić wzrok, żeby zebrać myśli.
– A może wyjaśniłbyś mi, po co wczoraj blokowałeś wyjazd z parkingu? – zażądałam, nadal wpatrując się w ziemię. – Myślałam, że masz zamiar udawać, że nie istnieję, a nie doprowadzać mnie do szału.
– Nie chodziło o ciebie, tylko o Tylera – zaszydził. – Mam dobre serce. I chłopczyna mądrze skorzystał z okazji.
– Ty… – Zabrakło mi słów. Zagotowało się we mnie. Spodziewałam się niemal, że Edward odskoczy naprawdę oparzony, ale cała ta sytuacja wydawała się go wyłącznie bawić.
– Nie udaję też wcale, że nie istniejesz – dodał.
– A więc masz zamiar doprowadzać mnie do szału, tak? Aż w końcu szlag mnie trafi? No cóż, jakoś trzeba się mnie pozbyć, skoro vanowi Tylera się nie udało.
Rozgniewałam go. Zacisnął wargi. Pobłażliwy uśmiech zniknął.
– Twoje przypuszczenia są absurdalne – powiedział lodowatym tonem.
Aż świerzbiły mnie ręce, tak bardzo chciałam coś uderzyć. Zaskoczyło mnie to, nigdy wcześniej nie było we mnie tyle agresji. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w kierunku szkoły.
– Czekaj! – zawołał. Szlam dalej, gniewnie rozbryzgując wodę w mijanych kałużach, ale zaraz mnie dogonił.
– Przepraszam, zachowałem się niegrzecznie – powiedział.
Puściłam tę uwagę mimo uszu. – Nie mówię, że odwołuję to, co powiedziałem – ciągnął – ale niemniej było to niegrzeczne.
– Dlaczego się ode mnie nie odczepisz? – rzuciłam opryskliwie.
– Chciałem cię o coś spytać, ale nie dałaś mi dojść do głosu – zaśmiał się. Najwyraźniej szybko wrócił mu dobry humor.
– Masz rozdwojenie jaźni, czy co? – skomentowałam.
– Widzisz, znowu zaczynasz.
Westchnęłam.
– Dobra. O co chciałeś zapytać?
– W następną sobotę jest ten bal wiosenny…
– Myślisz, że jesteś dowcipny? – przerwałam mu, przystając gwałtownie i zwracając się w jego stronę. Musiałam podnieść głowę; deszcz lał mi się prosto na twarz.
Uśmiechał się jak złośliwy chochlik.
– Pozwolisz, że skończę?
Zagryzłam wargi i splotłam dłonie, żeby opanować wszelkie gwałtowne odruchy.
– Słyszałem, że zamiast na bal wybierasz się tego dnia do Seattle. Może miałabyś ochotę załapać się na darmowy transport?
Tego się nie spodziewałam.
– Co? – Nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
– Chciałabyś się załapać na darmowy transport?
– A kto jedzie do Seattle? – Ciężko mi się przy nim myślało. Jakoś nikt nie przychodził mi do głowy.
– Ja, a któżby inny? – Popatrzył na mnie, jakby miał do czynienia z kimś opóźnionym umysłowo.
Byłam w szoku.
– Skąd taki gest?
– I tak zamierzałem pojechać jakoś w tym miesiącu. Poza tym, szczerze mówiąc, nie wierzę, że twoja furgonetka dojedzie do celu.
– Jestem wzruszona twoją troską, ale nie martw się, auto świetnie się spisuje. – Ruszyłam w stronę szkoły, zostawiając Edwarda z, tylu, choć, zaskoczona propozycją, nie byłam już na niego taka zła.
– Ale na jednym baku nie dojedzie, prawda? – zawołał, zrównując się ze mną.
– A co cię to obchodzi? – Ach, ci zarozumiali posiadacze volvo.
– Wszyscy powinni przeciwstawiać się marnotrawieniu nieodnawialnych źródeł energii.
– Wiesz, co, Edward… – Gdy wymawiałam jego imię, przeszył mnie dreszcz, i bardzo mi się to nie spodobało. – Naprawdę nie nadążam za tobą. Jeszcze nie tak dawno twierdziłeś, że nie chcesz się ze mną kolegować.
– Powiedziałem, że lepiej będzie, jeśli nie będziemy utrzymywać ze sobą bliższych kontaktów, a nie, że nie chcę ich utrzymywać.
– Dzięki, teraz już wszystko rozumiem – rzuciłam z sarkazmem. Zorientowałam się, że znowu przystanęliśmy. Tym razem jednak przed deszczem chronił nas daszek nad wejściem do stołówki i mogłam uważniej przyjrzeć się memu rozmówcy. Co rzecz jasna, nie pomagało mi w koncentracji.
– Byłoby… roztropniej, gdybyśmy nie zostali przyjaciółmi – wyjaśnił. – Ale mam już dość zmuszania się do ignorowania ciebie, Bello.
Przy tym ostatnim zdaniu w jego oczach pojawiło się jakieś silne, nienazwane uczucie. Niski głos amanta pieścił uszy. Zapomniałam, jak się nazywam.
– Pojedziesz ze mną do Seattle? – spytał takim tonem, jakby chodziło o oświadczyny.
Mowę mi odjęło, więc skinęłam tylko głową. Po jego twarzy przemknął uśmiech, ale szybko przybrał poważną minę.
– Co nie zmienia faktu, że naprawdę powinnaś się trzymać ode mnie z daleka – ostrzegł. – Do zobaczenia na biologii.
Odwrócił się i odszedł w kierunku, z którego przyszyliśmy.