Kiedy na powrót otworzyłam oczy, otaczało mnie intensywnie białe światło. Znajdowałam się w nieznanym sobie pokoju, całym w bieli. Najbliższą ścianę przesłaniały pionowe żaluzje, nad moją głową wisiały oślepiające mnie lampy. Leżałam na dziwnym łóżku – twardym, z poręczami, o kilku segmentach nachylonych pod różnym kątem. Poduszki były płaskie, a ich wypełnienie zbrylone.
Przy moim uchu coś irytująco pikało. Mogłam mieć tylko nadzieje, że oznacza to, że jeszcze żyję. Nie spodziewałam się zresztą podobnych niewygód po śmierci.
Od moich dłoni biegły przezroczyste rurki, czułam też, że mam coś przyklejone do twarzy pod nosem. Podniosłam rękę, żeby się tego pozbyć.
– Ani mi się waż. – Powstrzymały mnie chłodne palce.
– Edward? – Obróciłam odrobinę głowę. Jego cudowna twarz była tuż obok, brodą opierał się o jedną z moich poduszek. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że żyję, i tym razem bardzo się ucieszyłam. – Och, Edwardzie, mam takie wyrzuty sumienia!
– Spokojnie, tylko spokojnie – uciszył mnie. – Wszystko jest już w najlepszym porządku.
– Jak to się w ogóle skończyło? – Nie pamiętałam szczegółów, mój umysł buntował się, gdy próbowałam coś z niego wycisnąć.
– Cudem zdążyliśmy na czas. Jeszcze chwila, a byłoby za późno. – Nadal wzdrygał się na samą myśl o tym.
– Byłam taka głupia, Edwardzie. Myślałam, że James złapał mamę.
– Wszystkich nas przechytrzył.
– Muszę zadzwonić do niej i do Charliego. – Mój mózg zaczynał trzeźwieć.
– Alice już to zrobiła. Renee jest tutaj, to znaczy tu, w szpitalu. Poszła tylko coś zjeść.
– Przyjechała? – Chciałam usiąść, ale dostałam gwałtownych zawrotów głowy. Edward powstrzymał mnie delikatnie.
– Niedługo wróci – obiecał. – A tymczasem leż spokojnie.
– Ale jak jej wytłumaczyliście to wszystko? – Przestraszyłam się nie na żarty. Jak mogłam leżeć spokojnie? Moja mama miałaby być świadkiem tego, jak dochodzę do siebie po ataku wampira? – Co jej powiedzieliście?
– Ze spadłaś z bardzo długich schodów, a potem z rozbiłaś szybę i wyleciałaś przez okno. – Zadumał się na moment.
– Musisz przyznać, że takie rzeczy czasem się zdarzają.
Westchnęłam. Zabolało. Spojrzałam na moje ciało przykryte cienką kołdrą. Zamiast jednej z nóg miałam grubaśną kłodę.
– Jakie właściwie odniosłam obrażenia?
– Masz złamaną nogę, złamane cztery żebra, kilka pęknięć w czaszce i siniaki gdzie się da, a do tego straciłaś dużo krwi Przeszłaś kilka transfuzji. Nie byłem tym zbytnio zachwycony – przez jakiś czas pachniałaś zupełnie nie tak.
– Musiała to być dla ciebie miła odmiana.
– Skąd. Lubię twój zapach.
– Jakim cudem ci się udało? – szepnęłam. Od razu domyślił się, o co mi chodzi, i uciekł wzrokiem przed moim pytającym spojrzeniem.
– Nie jestem pewien. – Ujął moją zabandażowaną dłoń, ostrożnie, tak aby nie zerwać przewodu łączącego mnie z jednym z monitorów.
Czekałam cierpliwie na dalsze zwierzenia. Westchnął głęboko, nadal nie patrząc w moją stronę.
– Tego nie dało się… nie dało się powstrzymać – zaczął cicho.
– Było to zupełnie niemożliwe. A jednak dopiąłem swego. – Nasze oczy nareszcie się spotkały. Edward uśmiechał się nieśmiało. – Chyba naprawdę cię kocham.
I ja się uśmiechnęłam. Nawet to zabolało.
– Czy smakuję równie dobrze jak pachnę? – spytałam.
– Jeszcze lepiej. Lepiej, niż przypuszczałem.
– Przepraszam.
Edward wzniósł oczy ku niebu.
– Naprawdę, nie masz już za co przepraszać!
– Za co w takim razie powinnam cię przeprosić?
– Za to, że mało brakowało, a już nigdy więcej bym cię nie zobaczył.
– Przepraszam – powtórzyłam.
– Rozumiem, dlaczego tak postąpiłaś – pocieszył mnie. – Choć oczywiście nie zmienia to faktu, że nie miało to większego sensu. Trzeba było zaczekać na mnie, trzeba było mi powiedzieć!
– Nie puściłbyś mnie.
– Nie – przyznał ponuro. – Nie puściłbym.
Zaczęłam przypominać sobie różne nieprzyjemne szczegóły. Wzdrygnęłam się, a potem skrzywiłam. Edward natychmiast zwrócił na to uwagę.
– Nic ci nie jest, Bello?
– Co się stało z Jamesem?
– Gdy go od ciebie odciągnąłem, zajęli się nim Emmett i Jasper. – Z tonu jego głosu można było odczytać, jak bardzo żałuje tego, że nie mógł im towarzyszyć.
Zdziwiłam się.
– Nie było ich wtedy z wami.
– Musieli przejść do innego pomieszczenia… polało się sporo krwi.
– Ale ty zostałeś.
– Tak, zostałem.
– I Alice, i Carlisle… – dodałam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Widzisz, oni też cię kochają.
Przed oczami stanęła mi zatroskana twarz pochylonej nade mną Alice. Znów sobie coś przypomniałam.
– Czy Alice obejrzała jego nagranie? – Bardzo mi na tym zależało.
– Tak. – Głos Edwarda przesycony był teraz nienawiścią.
– Zawsze trzymano ją w odosobnieniu, w ciemnościach. To dlatego nic o sobie nie wiedziała.
– Tak. Teraz już wie. – Starał się mówić normalnie, ale jego twarz pociemniała z gniewu.
Chciałam wolną ręką pogłaskać go po policzku, kiedy coś mnie powstrzymało. Zerknęłam w bok. Miałam podłączoną kroplówkę.
– Fuj. – Skrzywiłam się.
– Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony, w jego oczach czaił się jeszcze głęboki smutek, ale całym sercem był przy mnie.
– Igły – wyjaśniłam. Nie miałam najmniejszej ochoty na nie patrzeć. Skupiłam wzrok na wyszczerbionym panelu sufitowym mimo złamanych żeber usiłując oddychać głęboko.
– Boi się igły – mruknął Edward pod nosem, kręcąc głową. – Sadystyczny wampir, który chce ją zamęczyć na śmierć, prosi o spotkanie – nie ma sprawy, już leci, już jej nie ma. Ale gdy podłączyć ją do kroplówki…
Wywróciłam oczami. Dzięki Bogu, przynajmniej to nie zabolało. Postanowiłam zmienić temat.
– Co tutaj właściwie robisz?
Spojrzał na mnie, najpierw zdziwiony, potem urażony.
– Mam sobie iść? – Zmarszczył czoło.
– Nie, skąd! – zaprotestowałam. Strach mnie zdjął na samą myśl o tym. – Nie o to mi chodziło. Co robisz w Teksasie? Jak wytłumaczyłeś mojej mamie swoją obecność? Muszę poznać twoją wersję, zanim się tu zjawi.
– No tak. – Uspokoił się. Zmarszczki z czoła zniknęły. – Przyjechałem do Phoenix, żeby przemówić ci do rozsądku i skłonić do powrotu do Forks. – Powiedział to z tak szczerą miną, że nieomal sama mu uwierzyłam. – Zgodziłaś się ze mną spotkać i przyjechałaś do hotelu, w którym zatrzymałem się z Carlislem i Alice – tak, tak, przyleciałem rzecz jasna pod opieką rodzica. Tyle że, idąc do mojego pokoju, potknęłaś się na schodach. Resztę już znasz. Na szczęście nie musisz pamiętać żadnych szczegółów, masz świetne usprawiedliwienie.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedział.
– W twojej historyjce nie wszystko trzyma się kupy. Nie było na przykład żadnego rozbitego okna.
Ależ było, było – sprostował. – Alice miała niezłą frajdę, fabrykując dowody. Nawet się trochę zagalopowała. Wszystko wyglądało bardzo przekonująco – mogłabyś się pewnie procesować z hotelem o odszkodowanie, gdybyś chciała. Nie martw się, zadbaliśmy o wszystko – zapewnił, głaszcząc mnie czule po policzku. – Twoim jedynym zadaniem jest teraz powrót do zdrowia.
Nie byłam ani na tyle obolała, ani na tyle otumaniona lekami, by nie zareagować na tę pieszczotę. Rytmiczne pikanie jednego z aparatów przeszło w dziki galop – teraz nie tylko Edward był w stanie usłyszeć, co wyczyniało moje serce.
– Boże, chyba zapadnę się pod ziemię – mruknęłam pod nosem. Edward parsknął śmiechem, a potem przechylił głowę w zadumie.
– Hm, zobaczmy… – Pochylił się nade mną powoli. Pikanie przyspieszyło, zanim jeszcze jego usta dotknęły moich, ale kiedy w końcu złożył na mych wargach pocałunek, choć ledwie je musnął, w pokoju zaległa cisza.
Edward odskoczył ode mnie i przerażony zerknął na monitor. Odetchnął z ulgą, widząc, że moje serce zamarło tylko na chwilkę.
– Coś mi się wydaje, że będę musiał przy tobie uważać jeszcze bardziej niż do tej pory.
– Jeszcze nie skończyłam z całowaniem! – zaprotestowałam. – Nie zmuszaj mnie do tego, żebym spróbowała usiąść.
Rozpromieniony ponowił próbę, a aparat znowu zaczął pikać jak szalony. Zignorowaliśmy go tym razem, jednak już po chwili Edward zesztywniał i wyprostował się.
– Chyba słyszę twoją mamę – szepnął z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
– Tylko mnie nie zostawiaj! – zawołałam. Nie wiedzieć czemu, nagle zaczęłam się bać, że lada moment zniknie i już go więcej nie zobaczę.
Wszystko to wyczytał z moich oczu. – Nie zostawię cię – przyrzekł z powagą, a potem znów się uśmiechnął. – A tymczasem się zdrzemnę – oświadczył.
Przesiadł się na obity turkusową sztuczną skórą rozkładany fotel stojący w nogach mojego łóżka i przechyliwszy jego oparcie maksymalnie do tylu, ułożył się na nim i zamknął powieki. Leżał tak zupełnie nieruchomo.
– Tylko nie zapomnij oddychać – rzuciłam z ironią. Edward nabrał powietrza do płuc, ale nie otworzył oczu.
Teraz i ja usłyszałam głos mamy, rozmawiała bodajże z jakąś pielęgniarką. Słychać było, że jest przemęczona i zdenerwowana Zapragnęłam wyskoczyć z łóżka, żeby pobiec do niej i zapewnić ją, że wszystko ze mną jest w najlepszym porządku, ale ledwie mogłam się ruszać. Pozostało mi wyglądać jej niecierpliwie.
Uchyliła ostrożnie drzwi i zajrzała do środka.
– Mama! – szepnęłam. Moja kochana mama! Tak dobrze było ją widzieć.
Zauważywszy, że Edward śpi u stóp łóżka, podeszła do mnie na palcach.
– Ten to zawsze na stanowisku – mruknęła do siebie.
– Mamo! Jak dobrze, że jesteś!
Uściskała mnie delikatnie. Po policzku spłynęły mi jej cieple łzy.
– Bello, tak się bałam!
– Przepraszam za wszystko. Ale nic się nie martw, szybko wyzdrowieję.
– Dzięki Bogu, że wreszcie się ocknęłaś. – Usiadła na skraju łóżka.
Nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam pojęcia, którego dzisiaj mamy.
– Jak długo byłam nieprzytomna?
– Już piątek, skarbie. Trochę to trwało.
– Piątek? – powtórzyłam zszokowana. Spróbowałam sobie przypomnieć, w jaki dzień poszłam na tamto spotkanie… ale doszłam do wniosku, że nic mam ochoty się nad tym zastanawiać.
– Przetrzymali cię w takim stanie celowo. Masz sporo obrażeń, kochanie.
– Wiem. – Czułam je aż za dobrze.
– Miałaś szczęście, że pod ręką był doktor Cullen. To taki miły człowiek… tylko taki młody, I wygląda bardziej na modela niż lekarza.
– Poznałaś Carlisle'a?
– Tak. I siostrę Edwarda, Alice. Urocza dziewczyna.
– Jest fantastyczna – przyznałam z entuzjazmem. Mama zerknęła przez ramię na drzemiącego Edwarda.
– Nic mi nie wspominałaś o tym, że masz w Forks tylu dobrych znajomych.
Jęknęłam głośno.
– Co boli? – Mama natychmiast spojrzała w moją stronę, a i Edward zaniepokojony otworzył oczy.
– Nic, nic – zapewniłam. – Zapominam, że nie mogę się tyle ruszać. – Uspokojony tym Edward ponownie zapadł w „sen”.
Uznałam, że to dobry moment na zmianę tematu. Nie było mi spieszno tłumaczyć się, czemu wróciłam do Phoenix.
– A gdzie Phil? – spytałam szybko.
– Został na Florydzie. Ach, Bello, nie uwierzysz! Już mieliśmy pakować manatki, a tu taka niespodzianka!
– Zaproponowano mu kontrakt?
– Tak! Skąd wiedziałaś? The Suns go przyjęli! Niesamowite, prawda?
– Rewelacja – Starałam się wykrzesać z siebie nieco entuzjazmu, choć nazwa The Sun nic mi nie mówiła.
– Oj spodoba ci się w Jacksonville, zobaczysz. – Mama rozgadała się na dobre. Wpatrywałam się w nia tępo. – Najpierw się martwiłam, bo była mowa o Akron. Tam przecież jest normalna zima ze śniegiem, a sama dobrze wiesz, jak ja nie lubię zimna. A tu Jacksonville! Słońce cały rok, a ta wilgoć wcale nie jest taka zła, jak mówią. Znaleźliśmy dla nas przecudny dom, żółty z białymi framugami,werandą jak z jakiegoś starego filmu. Rośnie przed nim ogromny dąb, a na plażę jest tylko kilka minut spacerkiem, spacerkiem w dodatku miałabyś jedną łazienkę tylko dla siebie, a…
– Wstrzymaj się na chwilkę – przerwałam jej wywód. Edward nadal leżał z zamkniętymi oczami, ale mięśnie miał tak napięte, że nikt by nic uwierzył, że śpi. – O czym ty mówisz? Nie mam zamiaru przeprowadzać się na Florydę. Mieszkam w Forks.
– Ależ już nie musisz, głuptasku – roześmiała się mama. – Phil będzie teraz o wiele częściej w domu… W ogóle to dużo na ten temat rozmawialiśmy i zadecydowałam, że aby być więcej z tobą będę z nim jeździć tylko na co drugi mecz.
– Ale mamo… – Zawahałam się, nie wiedząc, które uzasadnienie zabrzmi najbardziej dyplomatycznie. – Chcę zostać w Forks. Przyzwyczaiłam się już do nowej szkoły, mam kilka dobrych koleżanek… – Słysząc słowo „koleżanki”, mama spojrzała na Edwarda, więc postanowiłam pójść w innym kierunku. -… a Charlie mnie potrzebuje. Siedzi tam zupełnie sam, a ani trochę nie potrafi gotować.
– Chcesz mieszkać w Forks? – spytała zaskoczona. Nie mieściło jej się to w głowie. Ale potem znów zerknęła na Edwarda. – Dlaczego?
– Dopiero, co powiedziałam – jest szkoła, jest Charlie – au! – Odruchowo wzruszyłam ramionami i okazało się, że nie był to najlepszy pomysł.
Mama rzuciła się, żeby mnie pocieszająco poklepać, ale przez chwilę tylko wisiała nade mną, nie wiedząc, którą część ciała wybrać. W końcu zdecydowała się na czoło – przynajmniej nie było zabandażowane.
– Ależ, Bello, skarbie, ty nie cierpisz tej dziury – przypomniała mi.
– Nie jest taka zła.
Zacisnęła usta i po raz kolejny zerknęła na Edwarda, tym razem rozmyślnie.
– To o niego chodzi? – szepnęła.
Otworzyłam już usta, żeby skłamać, ale wpatrywała się we mnie z taką uwagą, że z pewnością przejrzałaby mnie na wylot.
– Częściowo – przyznałam. Na razie tyle wystarczy. – Miałaś w ogóle okazję zamienić z Edwardem kilka słów?
– Tak. – Zawahała się, wpatrzona w sylwetkę „śpiącego”. – I chciałabym z tobą o nim porozmawiać.
Tylko nie to.
– O czym dokładnie?
– Sądzę, że ten chłopiec jest w tobie zakochany – rzuciła oskarżycielskim szeptem.
– Też tak sądzę – wyznałam.
– A co ty czujesz do niego? – Usiłowała maskować palącą ją ciekawość, ale kiepsko jej to wychodziło.
Westchnęłam, odwracając wzrok. Bardzo kochałam moją mamę, ale nie miałam ochoty się jej zwierzać.
– Mam fioła na jego punkcie – odparłam. Proszę bardzo. Tak chyba nastolatka może powiedzieć o swoim pierwszym chłopaku?
– No cóż, wydaje się bardzo sympatyczny i muszę przyznać, że jego uroda zwala z nóg, ale jesteś jeszcze taka młoda, Bello… – Mama nie była pewna, co o tym wszystkim myśleć. Jeśli mnie pamięć nie myliła, po raz pierwszy odkąd skończyłam osiem lat udało jej się niemal przybrać ton głosu godny prawdziwie surowej rodzicielki – stanowczy, ale stonowany zarazem. Głos rozsądku. Próbowała używać go już wcześniej, za każdym razem, gdy rozmawiałyśmy o mężczyznach.
– Wiem o tym, mamo. Nie przejmuj się, to tylko młodzieńcze uroczenie.
– O właśnie – zgodziła się szybko. Tak bardzo chciała w to wierzyć.
Westchnęła i z miną przepełnioną poczuciem winy zerknęła na wiszący na ścianie zegar.
– Musisz już iść?
Przygryzła dolną wargę.
– Lada chwila powinien zadzwonić Phil, tak się umówiliśmy. Nie wiedziałam, że odzyskasz przytomność.
Idź, idź. Nie ma sprawy. Będzie ze mną Edward. – Ucieszyłam się, ale starałam to ukryć, żeby nie urazić maminych uczuć.
– Wrócę raz – dwa. Wiesz, mieszkam teraz w szpitalu – dodała z dumą.
– Och, mamo, nie musiałaś tego robić. Możesz spać w domu mnie to bez różnicy. – Byłam tak odurzona środkami przeciwbólowymi, że nadal miałam kłopoty z koncentracją, chociaż z tego co mi mówiono, wynikało, że spałam kilka dni.
– Za bardzo bym się denerwowała – wyznała mama bojaźliwie – Po tym, co się stało ledwie przecznicę dalej, wolę nie siedzieć tam sama.
– A co się takiego stało? – spytałam zaalarmowana.
– Jacyś bandyci włamali się do tej szkoły tańca za rogiem i podpalili budynek. Nic z niego nie zostało! A przed wejściem porzucili kradziony samochód. Pamiętasz, skarbie, jak chodziłaś tam na lekcje?
– Pamiętam. – Wzdrygnęłam się.
– Mogę z tobą zostać, jeśli mnie potrzebujesz.
– Nie trzeba, mamo. Nic mi nie będzie. Edward się mną zajmie.
Zrobiła taką minę, jakby to jego osoba była właśnie powodem, dla którego wolałaby zostać.
– Wrócę wieczorem! – Zabrzmiało to nie tyle jak obietnica, ale jak ostrzeżenie. Wypowiadając te słowa, mama znów zerknęła na Edwarda.
– Kocham cię, mamo.
– Ja też cię kocham, Bello. Uważaj na siebie, kochanie, patrz pod nogi, Nic chcę, żebyś znowu trafiła do szpitala.
Edward nie otworzył oczu, ale na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Do pokoju wpadła energiczna pielęgniarka, żeby sprawdzić wszystkie moje kabelki i rurki. Przed wyjściem mama pocałowała mnie jeszcze w czoło i poklepała po zabandażowanej dłoni.
Pielęgniarka przejrzała wydruk z aparatu monitorującego pracę mojego serca.
– Denerwowałaś się czymś, złotko? Serce ci tu coś ostro przyspieszyło.
– Czuję się dobrze.
– Zaraz powiadomię siostrę oddziałową, że się obudziłaś. Za chwilkę przyjdzie cię obejrzeć.
Gdy tylko kobieta zamknęła za sobą drzwi, Edward znalazł się przy moim boku.
– Ukradliście samochód? – spytałam, unosząc brwi ze zdziwienia. Uśmiechnął się łobuzersko.
– Był świetny, naprawdę szybki.
– Jak tam drzemka? Zrobił dziwną minę.
– Cóż, dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy.
– Na przykład? Wbił wzrok w podłogę.
– Zaskoczyłaś mnie. Ten dom na Florydzie, mieszkanie z matką… Myślałem, że właśnie o tym zawsze marzyłaś.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi.
– Przecież na Florydzie musiałbyś cały dzień siedzieć w domu. Wychodziłbyś na dwór tylko w nocy, jak jakiś prawdziwy wampir.
Przez chwilę wydawało mi się, że jednak się uśmiechnie, ale nie. Spojrzał na mnie ponuro.
– Gdybyś się wyprowadziła, zostałbym w Forks, Bello – oświadczył. – Albo przeniósłbym się do innego miasteczka na północy. Jak najdalej od ciebie, byle nie móc cię dłużej narażać na niebezpieczeństwo.
Z początku to do mnie nie dotarło, wpatrywałam się tylko w niego tępo. Stopniowo jednak słowa Edwarda zaczęły się układać w mojej głowie w logiczną całość, przerażającą całość. Oszołomiona nie zwróciłam nawet uwagi na przyspieszone pikanie aparatury. Dopiero ostry ból w żebrach uświadomił mi, że oddycham jak histeryczka, a serce mi oszalało.
Edward nie odzywał się, obserwował tylko czujnie moją twarz, twarz wykrzywioną bólem, który nie miał nic wspólnego z połamanymi kośćmi. Czułam się coraz gorzej.
Do pokoju weszła zdecydowanym krokiem kolejna pielęgniarka. Edward nie ruszył się ani na milimetr, gdy lustrowała fachowym okiem moją zbolałą minę, a potem wszystkie monitory.
– Podać ci coś przeciwbólowego, kotku? – spytała ciepło, poklepując woreczek kroplówki.
– Nie, nie – wymamrotałam, starając się udawać, że nic mnie nie boli. – Wszystko w porządku. – Nie miałam najmniejszego zamiaru zasypiać w takiej chwili.
– Nie musisz być taka dzielna, skarbie. Lepiej nie nadwerężać organizmu. Musisz odpoczywać. – Czekała, aż zmienię zdanie, ale pokręciłam przecząco głową.
– Niech ci będzie – westchnęła. – Przywołaj mnie przyciskiem, jeśli się zdecydujesz.
Rzuciła jeszcze Edwardowi srogie spojrzenie i po raz ostatni zerknęła na aparaturę.
Gdy wyszła, Edward ujął moją twarz w swoje chłodne dłonie.
– Spokojnie, Bello, tylko spokojnie.
– Nie zostawiaj mnie – poprosiłam łamiącym się głosem.
– Nie zostawię – obiecał. – A teraz leż ładnie, bo zawołam pielęgniarkę i każę cię czymś nafaszerować.
Moje serce nie chciało się jednak uspokoić.
– Bello. – Edward pogłaskał mnie po policzku z zaniepokojoną miną. – Nigdzie się nie wybieram. Będę tu tak długo, jak będziesz mnie potrzebować.
– Przysięgasz, że mnie nie zostawisz? – wyszeptałam. Próbowałam kontrolować swój oddech, ale bezskutecznie. Moje płuca pulsowały spazmatycznie pod obolałymi żebrami.
Znów ujął moją twarz i pochylił się nade mną.
– Przysięgam – powiedział tonem pełnym powagi.
Jego oddech podziałał na mnie kojąco, ból w klatce piersiowej zelżał. Edward nie spuszczał ze mnie wzroku, czekając, aż zupełnie się odprężę, a tempo pulsowania aparatury wróci do normy. Jego oczy były dziś wyjątkowo ciemne – nie złote, a niemal czarne.
– Lepiej ci już? – spytał.
– Lepiej – potwierdziłam.
Pokręcił głową, mamrocząc coś pod nosem. Wydawało mi się, wychwyciłam słowo „nadwrażliwa”.
– Po co to powiedziałeś? – odezwałam się cicho, opanowując drżenie w swoim głosie. – Zmęczyło cię już to, że ciągle musisz wybawiać mnie z opresji? Chcesz, żebym wyjechała?
– Nie, skąd, co za bzdurne podejrzenie. Chcę być z tobą, Bello. I nie mam nic przeciwko wybawianiu cię z opresji – tyle że to wszystko przeze mnie, to dzięki mnie teraz tu jesteś.
– A tak, dzięki tobie. – Zaczynał działać mi na nerwy. – To dzięki tobie leżę tu żywa!
– Ledwie żywa – szepnął zażenowany. – Cała jesteś w gipsie i bandażach, ledwie się możesz ruszyć.
– Nie miałam zresztą na myśli tego, co się ostatnio wydarzyło, tylko te wszystkie historie z Forks. Mam wyliczać? Gdyby nie ty, już dawno gniłabym na cmentarzu.
Wzdrygnął się na sam dźwięk tych słów, ale widać było, że nie czuje się bohaterem.
– Ale to jeszcze nic. – Wrócił do swojej ponurej wyliczanki, jakbym w ogóle się nie odzywała. – To nic, że widziałem, jak leżysz na podłodze w kałuży krwi – ciągnął zdławionym głosem. – To nic, że myślałem, że przybyliśmy za późno. Że słyszałem, jak, krzyczysz z bólu. Całą wieczność będę pamiętał te okropne chwile. Najgorsze było to, że wiedziałem, że nie będę w stanie się powstrzymać. Że sam cię zabiję.
– Ale mnie nie zabiłeś.
– Tak niewiele brakowało.
Wiedziałam, że powinnam zachować spokój… ale przecież usiłował właśnie przekonać siebie samego, że musimy się rozstać. Strach ścisnął mnie za gardło.
– Obiecaj mi – szepnęłam.
– Co?
– Wiesz co. – Naprawdę mnie zdenerwował swoją postawą. Czy musiał tak uparcie doszukiwać się dziury w całym?
Poznał po tonie mojego głosu, że się gniewam. Skrzywił się.
– Jak na razie wszystko wskazuje na to, że nie mam dość silnej woli, żeby trzymać się od ciebie z daleka, więc chyba postawisz na swoim… choćby miało cię to kosztować życie.
– Świetnie. – Nie uszło jednak mojej uwadze, że niczego mi w końcu nie obiecał. Nadal bałam się o naszą przyszłość, a nie miałam już siły kontrolować kipiącego we mnie rozdrażnienia. – Wspominałeś, że udało ci się pohamować instynkt – zaczęłam hardo. – Teraz chciałabym się dowiedzieć, po co się w ogóle fatygowałeś?
– Jak to: po co?
– Czemu nie pozwoliliście na to, by jad się rozprzestrzenił? Byłabym teraz taka sama jak wy.
Oczy mojego towarzysza w ułamek sekundy zrobiły się zupełnie czarne. Uświadomiłam sobie, że Edward zawsze starannie ukrywał przede mną prawdę o jadzie. To Alice zdradziła mi sekret pochodzenia wampirów, a najwyraźniej była ostatnio zbyt przejęta poznaniem faktów z własnej przeszłości, by zwierzyć się bratu ze swojej niedyskrecji. Być może nawet świadomie to przed nim ukrywała. W każdym razie dowiedział się dopiero teraz. Był równie zaskoczony, co rozwścieczony. Jego nozdrza drgały, a zaciśnięte szczęki wyglądały na wyciosane z kamienia.
Z pewnością nie miał najmniejszego zamiaru odpowiedzieć mi na pytanie.
– Nie kryję, że nie mam doświadczenia w relacjach damsko – męskich – odezwałam się śmiało – ale po prostu wydaje mi się to całkiem logiczne. W każdym związku konieczna jest pewna równowaga. Nie może być tak, że tylko jedna strona bez przerwy ratuje drugą. Obie muszą się ratować.
Edward podparł się łokciami o krawędź mojego łóżka, opierając brodę na splecionych dłoniach. Jego twarz rozpogodziła się, gniew został pohamowany. Zdecydował widocznie, że to nie ja tu zawiniłam. Miałam nadzieję, że zdążę ostrzec Alice, zanim dobierze jej się do skóry.
– Raz mnie uratowałaś – powiedział cicho.
– Nie mogę zawsze grać roli ukochanej Supermana – upierałam się. – Też chcę być Supermanem.
– Nie wiesz, jak to jest. – Siedział tak, wpatrując się w brzeg poduszki. W jego glosie nie było słychać irytacji.
– Myślę, że wiem.
– Bello, wierz mi, nie masz pojęcia. Miałem prawie dziewięćdziesiąt lat na rozmyślania i nadal nie wiem, czy warto.
– Wolałbyś, żeby Carlisle cię nie ocalił?
– Nie, nie żałuję, że tak się stało. – Zamilkł na moment. – Ale moje ludzkie życie dobiegało wówczas końca. Niczego i nikogo nie musiałem się wyrzekać.
– To ty jesteś całym moim życiem. Tylko ciebie nie chciałabym stracić. – Rozkręcałam się. Zapewnianie go o tym, jak bardzo go potrzebuję, przychodziło mi z łatwością.
Nie robiło to jednak na nim wrażenia. Dawno powziął decyzję.
– Nie mogę, Bello. Nie zrobię ci tego.
– Czemu nie? – Z emocji dostałam chrypki i nie udało mi się wypowiedzieć tych słów tak głośno, jak zamierzałam. – Tylko nie mów, że to cię przerasta! Po tym, czego dokonałeś dzisiaj… a raczej ileś tam dni temu. Mniejsza o to. Po tym, czego dokonałeś, pójdzie ci jak z płatka!
Patrzył na mnie spode łba.
– A ból? – spytał. Zadrżałam. Nie umiałam się powstrzymać. Ale postarałam się, by moja mina nie zdradziła tego, jak dobrze pamiętam tamto uczucie… ogień w moich żyłach.
– To moja sprawa – odparłam. – Wytrzymam.
– Były już w historii takie przypadki, że odwaga przekraczała granicę szaleństwa.
– Ból mnie nie zraża. Trzy dni? Wielkie mi co.
Edward znów się skrzywił, bo przypomniałam mu, że wiem o wiele więcej, niżby sobie tego kiedykolwiek życzył. Stłumił jednak gniew i skupił się na wyszukiwaniu argumentów.
– A Charlie? – rzucił prosto z mostu. – A Renee?
Zamilkłam na długo, szukając w głowie celnej riposty. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zamknęłam je zmieszana. Edward czekał cierpliwie z triumfującym wyrazem twarzy. Wiedział, że nic nie wymyślę.
– Słuchaj no, to też nie jest problem – wymamrotałam w końcu. Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, nigdy nie byłam dobrym kłamcą. – Renee zawsze postępowała tak, żeby to jej było wygodnie. Z pewnością nie miałaby nic przeciwko temu, żebym i ja poszła w jej ślady. A Charlie ma grubą skórę, szybko dojdzie do siebie, poza tym jest przyzwyczajony do mieszkania w pojedynkę. Nie mogę robić wszystkiego pod nich, to moje życie.
– Właśnie – warknął. – A ja nie mam zamiaru ci go odbierać.
– Jeśli uważasz, że możesz mi to zrobić dopiero na łożu śmierci, to muszę ci przypomnieć, że kilka dni temu byłam umierająca!
– Byłaś, ale wyzdrowiejesz – poprawił mnie.
Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić, ignorując bolesną reakcję swoich żeber. Wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Edward nie był gotowy na kompromis.
– Umrę – powiedziałam dobitnie. Zmarszczył czoło.
– Nie umrzesz, nie umrzesz. Może będziesz miała parę blizn, ale…
– Mylisz się – przerwałam mu. – Ja naprawdę umrę.
– Co ty wygadujesz, Bello? – zdenerwował się. – Wypiszą cię stąd za kilka dni, góra za dwa tygodnie.
Patrzyłam mu prosto w oczy.
– Może nie umrę tak od razu… ale kiedyś na pewno. Z każdym dniem jestem bliższa śmierci. Zestarzeję się! Osiwieję, będę miała zmarszczki…
Spochmurniał, pojmując z wolna, o co mi chodzi. Przyłożył sobie palce do skroni i zamknął oczy.
– Tak właśnie ma to wyglądać. Tak właśnie powinno być. I tak by się stało, gdybyś mnie nie spotkała, gdybym nie istniał, a nie powinienem istnieć.
Prychnęłam. Zdziwiony otworzył oczy.
To głupie. To tak, jakbyś podszedł do kogoś, kto wygrał w totka i właśnie odbiera pieniądze, i powiedział mu: „Zostaw to, wróć do dawnego życia. Taki jest właściwy porządek rzeczy. Tak będzie dla ciebie lepiej”. Ja tam tego nie kupuję.
– Trudno porównywać mnie do wygranej w totka.
– Masz rację. Jesteś czymś o niebo lepszym. Wzniósł oczy do góry.
– Starczy tej dyskusji, Bello. Nie ma mowy. Nie skażę cię na życie w wiecznej nocy, koniec, kropka.
– Jeśli myślisz, że sobie odpuszczę, to się grubo mylisz! – ostrzegałam. – Nie zapominaj, że nie jesteś jedynym wampirem, którego znam.
Oczy Edwarda znów pociemniały.
– Alice się nie ośmieli.
Przez chwilę wyglądał tak przerażająco, że mu uwierzyłam – nie byłam sobie w stanie wyobrazić, że ktoś mógłby mieć dość odwagi, by mu się przeciwstawić. Ale zaraz potem uświadomiłam sobie, co jest grane.
– Alice miała wizję, prawda? Wie, że kiedyś będę taka jak wy. To dlatego denerwują cię jej różne komentarze.
– Alice się myli. Widziała też ciebie martwą, a przeżyłaś.
– Ja tam wołałabym się nigdy o nic nie zakładać wbrew jej wizjom.
Wpatrywaliśmy się w siebie gniewnie przez ładnych parę minut. W pokoju zapanowała cisza – względna cisza, bo coś nieprzerwanie brzęczało, pikało i skapywało, a wielki ścienny zegar tykał głośno.
Edward pierwszy dał za wygraną.
– I co dalej? – spytałam, widząc, że patrzy na mnie łagodniej. Wzruszył ramionami.
– Impas. Tak to się chyba nazywa.
Westchnęłam. Znów się zapomniałam. Jęknęłam cicho z bólu.
– Wszystko w porządku? – Edward zerknął znacząco na guzik wzywający pielęgniarkę.
– Tak, tak – skłamałam.
– Nie wierzę ci – oświadczył spokojnie.
– Nie mam najmniejszej ochoty dalej spać.
– Musisz dużo odpoczywać. Te zażarte dyskusje ci tylko szkodzą.
– To mi ustąp – zaproponowałam.
– Ach, jakaś ty sprytna. – Wyciągnął rękę w stronę przycisku.
– Nie! Zignorował mnie.
– Słucham – przemówił interkom.
– Pacjentka prosi o kolejną dawkę środków przeciwbólowych – oznajmił Edward, nie zwracając uwagi na moją rozwścieczona minę.
– Już przysyłam pielęgniarkę. – Głos nieznajomej był bardzo znudzony.
– Nie wezmę do ust ani jednej tabletki – zagroziłam.
Mój towarzysz wskazał głową na wiszący nad łóżkiem podłużny woreczek. – Nie sądzę, żeby kazali ci cokolwiek połykać.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Edward zobaczył w moich oczach strach i westchnął zniecierpliwiony.
– Bello, wszystko cię boli. Żeby wyzdrowieć, musisz się zrelaksować. Czemu robisz trudności? Nie będą ci już nic wkłuwać.
– Nie o igły mi chodzi – bąknęłam. – Boję się zamknąć oczy.
Uśmiechnął się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów i po raz kolejny ujął moją twarz w obie dłonie.
– Już ci mówiłem, że nigdzie się nie wybieram. Nie masz się czego bać. Tak długo, jak ci to sprawia przyjemność, będę tu siedział dzień i noc.
I ja się uśmiechnęłam, nie zważając na ból w policzkach.
– Twoja obecność zawsze będzie sprawiać mi przyjemność. Zawsze.
– Och, przejdzie ci. To tylko młodzieńcze zauroczenie.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Świat na moment zawirował.
– Byłam w szoku, kiedy Renee wzięta moje słowa za dobrą monetę. Ale wiem, że ty znasz prawdę.
– Prawda jest taka, że ludzie mają pewną wspaniałą cechę. Zmieniają się. – I co, już się nie możesz doczekać?
Śmiał się jeszcze, kiedy do pokoju weszła pielęgniarka. W ręku miała strzykawkę.
– Pan wybaczy – odpędziła go chłodno. Edward przeszedł na drugi koniec pomieszczenia, oparł się o ścianę i założył ręce. Nadal pełna obaw, nie spuszczałam go z oka. Spojrzał na mnie ze spokojem.
– Proszę bardzo. – Pielęgniarka uśmiechnęła się, wstrzykując medykament do jednej z rurek. – Zaraz poczujesz się lepiej, złotko.
– Dziękuję – mruknęłam bez entuzjazmu. Lek zaczął działać szybko, niemal natychmiast ogarnęła mnie senność.
– Tyle chyba starczy – oceniła kobieta, widząc, że oczy same mi się zamykają.
Musiała wyjść z pokoju, bo na twarzy poczułam chłodną gładkość.
– Zostań. – Nie byłam już w stanie mówić wyraźnie.
– Będę przy tobie – obiecał. Miał taki piękny głos, brzmiał jak kołysanka. – Tak długo, jak ci to sprawia przyjemność… Tak długo, jak jest to dla ciebie najlepsze rozwiązanie…
Próbowałam zaprotestować, ale moja głowa zrobiła się zbyt ciężka, by nią ruszyć.
– To nie to samo – wymamrotałam z wysiłkiem.
Zaśmiał się.
– Nie myśl teraz o tym, Bello. Podyskutujemy sobie znowu, kiedy się obudzisz.
Chyba się uśmiechnęłam, a przynajmniej taki miałam zamiar.
– Okej.
Poczułam jego wargi na moim uchu.
– Kocham cię – szepnął.
– Ja też cię kocham.
– Wiem. – Znów się zaśmiał, cichutko.
Obróciłam głowę w stronę jego twarzy. Zgadł, o co mi chodzi Pocałował mnie w usta.
– Dzięki – westchnęłam.
– Do usług.
Tak właściwie to już odpłynęłam, ale mimo to resztką sił walczyłam ze snem, by coś jeszcze Edwardowi powiedzieć.
– I wiesz co? – Musiałam się bardzo namęczyć, żeby mówić wyraźnie.
– Co?
– Ja stawiam na Alice.
A potem zapadłam się w ciemność.