Zdarzenia potoczyły się szybko. Wezwano policjantów, którzy przybyli po dziesięciu minutach. Posłano służącą do mojej matki z wiadomością, że przez jakiś czas nie wrócę do domu. Wreszcie zgromadzono nas wszystkich w największym salonie domu Fernérów.
Komisarz stawiał najdziwniejsze pytania, ja jednak byłam zbyt wstrząśnięta, by śledzić tok jego rozumowania. Dopiero gdy zapytał o domniemany motyw zabójstwa, nadstawiłam ucha. Skierował to pytanie do każdego z nas, a zaczął od generała.
Ten surowy, oschły mężczyzna siedział skulony w krześle, wsparłszy dłonie o czoło. Wydarzenia ostatnich chwil zupełnie go załamały.
– Nie mogę pojąc, że ktoś żywił wobec niej złe zamiary – westchnął ciężko. – Taka wspaniała dziewczyna. Biedaczka, tyle się ostatnio wycierpiała! Nikt nie miał powodu, by nastawać na jej życie.
Jego córka była odmiennego zdania.
– Marietto Lehbeck, czy miała pani powody, by życzyć śmierci Florze Mørne? – zapytał komisarz.
– Setki – odpowiedziała krótko Marietta. Generał zesztywniał, a ona mówiła dalej: – Codziennie życzyłam jej śmierci. Ale jej nie zabiłam.
– A pan, pułkowniku Lehbeck?
– Zgadzam się z żoną. Panna Mørne zasługa na śmierć. Ja tego nie zrobiłem.
– Pani Fernér?
Lita Fernér była wśród nas. Siedziała z dala od męża.
– Gardziłam nią – stwierdziła zmęczonym głosem. – Próbowała odebrać mi męża i chyba się jej to udało. Przynajmniej głośno się tym chwaliła.
– Nie, to się jej nie udało – wtrąciłam szybko, a wszyscy spojrzeli na mnie ze zdumieniem. – Kłamała – dodałam i zamilkłam skrępowana.
Komisarz zwrócił się do Johana.
Młody oficer rozglądał się z roztargnieniem, po czym bezradnie rozłożył ręce.
– Ledwo ją znałem.
– Kilka dni temu spędziliście razem parę upojnych chwil w pokoju – powiedziała sucho Marietta.
– Och… – Johan zaczerwienił się. – To był niewinny flirt…
– Panie Fernér?
Fernér poruszył się nerwowo.
– To prawda – mruknął cicho – że panna Mørne proponowała mi romans. Odrzuciłem jej propozycję.
Brat pani Fernér nie znał Flory, wiedział jednak, że cieszyła się złą sławą w Sztokholmie. Chodziły po mieście pogłoski, że uwiodła najlepszego przyjaciela swego narzeczonego, zmuszając obu kochanków do pojedynku. Narzeczony zabił przyjaciela, a później odebrał sobie życie. Chwaliła się ponoć, iż obaj mężczyźni zabili się z miłości do niej.
Generał jęknął cicho. Znał tę historię, dotyczyła wszak jego syna Fredricka.
Przyszła kolej na Marcusa. Marcus źle wyglądał.
– Był pan zaręczony z panną Mørne, czyż nie? – spytał policjant.
– Nie, nigdy nie byłem z nią zaręczony – odrzekł zdecydowanie Marcus. – Nie powinno się mówić źle o zmarłych, ale muszę przyznać, że nienawidziłem jej bardziej niż kogokolwiek w tym pokoju.
– Nie rozumiem więc…
– Mój ojciec wymyślił parę miesięcy temu, że Marcus musi przejąć narzeczoną brata, by ratować honor rodziny. Marcus nigdy nie poprosił jej o rękę. Nie znosił jej, bo usiłowała go uwieść jeszcze przed śmiercią naszego brata Fredricka – powiedziała Marietta.
– Marietto! – Generał spojrzał na nią z przerażeniem.
– Tak wygląda prawda, ojcze – Marietta dzielnie wytrzymała wzrok generała. – Tyle że nigdy nie chciałeś jej przyjąć do wiadomości.
– Zgadza się – poparł ją pułkownik Lehbeck. – Na mnie też próbowała swych czarów.
– Ach, tak… – Komisarz drapał się po podbródku. – Ach, tak… – Nagle spojrzał ostro na Marcusa. – Więc porucznik Dalin miał istotny powód, by życzyć pannie Mørne śmierci.
– Wszyscy je mieliśmy – powiedziała Lita Fernér.
Komisarz spoglądał po zebranych z rezygnacją. W końcu odwrócił się do mnie.
– Pozostaje nam jeszcze panna Mårtensdotter. Pani też nie miała powodu, by lubić pannę Mørne?
– Nie, nie miałam powodu, by ją lubić – odrzekłam. – Nie miałam też powodu, by jej nienawidzić. Było mi jej nawet trochę żal.
Generał wstał i ruszył do drzwi. Komisarz usiłował go zatrzymać.
– Nikt stąd nie wyjdzie, póki nie skończymy – oświadczył.
– Znajdzie mnie pan w moim pokoju – odrzekł stanowczo generał i wyszedł, nie zaszczyciwszy policjanta spojrzeniem. Komisarz wzruszył ramionami z rezygnacją.
– Nigdy dotąd nie słyszałem tylu negatywnych opinii o ofierze – mruknął pod nosem, po czym podniósł głos i spojrzał na nas: – Utrudniacie nam państwo zadanie! Nikt nie usiłuje uwolnić się od podejrzeń. Wręcz przeciwnie! Zwykle jest jeden motyw, może dwa, w tej sprawie co najmniej tuzin!
– Chwileczkę – wtrącił Marcus. – Annabellę może pan wyłączyć ze śledztwa, cały czas była w gabinecie.
– O możliwościach dokonania zabójstwa porozmawiamy później – rzucił szorstko policjant. – Chcę zwrócić uwagę na fakt, że zabójstwo panny Mørne nie musi mieć związku z planowanym zamachem na króla. Niewiele osób wie o wizycie królewskiej. Ktoś mógł popełnić tę zbrodnię z innych, całkiem osobistych pobudek. Zgadzacie się państwo?
Przytaknęliśmy zgodnie.
– Jednakże udział panny Mørne w spisku jest więcej niż prawdopodobny – nie ustępował pułkownik Lehbeck.
– Sprawdzimy to. Chyba nawet wiem jak…
Komisarz zebrał wszystkich, którzy mieli coś wspólnego z wizytą królewską. Byli to pułkownik Lehbeck, Johan, Marcus, brat pani Fernér i starszy mężczyzna, którego nazwiska dotąd nie poznałam. Wezwano też generała Dalina. Pozostali właśnie zbierali się do odejścia, kiedy policjant przywołał i mnie. Zdziwiłam się, ale posłusznie wróciłam na swoje miejsce. Marcus usiadł obok i wziął mnie za rękę.
Zauważyłam, że jest strasznie blady. Szepnęłam mu, że nie najlepiej wygląda.
– To nic – odrzekł cicho – rana mi trochę dokucza.
– Jeśli się nie mylę – rozpoczął komisarz, spoglądając po nas – Flora Mørne była kochanką Cederweda. Ten list na to wskazuje. To niebezpieczny i bezlitosny człowiek, nie sądzę więc, by była czymś więcej niż zabawką w jego ręku.
Generał Dalin nie odzywał się, wzrok wbił w podłogę. Było mi go żal. W jego oczach Flora stanowiła ideał kobiety, a okazała się rozpustnicą i zdrajczynią.
Skierowałam uwagę na policjanta, który wyjaśnił nam, że list wskazuje na udział Flory w spisku Cederweda i jego popleczników. Przypuszczalnie to ona miała spotkać się z tamtym mężczyzną i odebrać kartkę z tajemniczym słowem „Aldebaran”. W liście znalezionym na schodach była wzmianka o nowym spotkaniu, w niedzielę wieczorem. Czyli dzisiaj!
– Najważniejsze, by nikt się nie dowiedział o śmierci Flory – zakończył komisarz, patrząc na nas z powagą. Potem zamilkł na chwilę i wbił wzrok we mnie.
– Chcę, by pani, panno Mårtensdotter, odegrała jej rolę!
Wzdrygnęłam się. Marcus zaczął gorąco protestować.
– Proszę się nie bać – uspokajał nas komisarz. – Będę z moimi ludźmi w pobliżu. To jedyny sposób, by zwabić spiskowców w pułapkę.
Marcus i pułkownik Lehbeck nie byli zachwyceni pomysłem, ale komisarz upierał się przy swoim. Chodziło wszak o życie króla! Zostało niewiele czasu, ledwie tydzień, zbyt mało, by zmieniać trasę podróży.
– Drogi panie – spytał z rozdrażnieniem brat pani Fernér – nie sądzi pan chyba, że król może spędzić noc w tym domu, który stał się sceną mordu, knowań i skandali?
– Poczekajmy na rozwój wydarzeń – odrzekł komisarz. – Jeśli dziś wieczorem uda się nam złapać jednego z przywódców spisku, poznamy może miejsce planowanego ataku. Jeśli plan zawiedzie, rozejrzymy się za innym miejscem noclegu. Przyjazd pary królewskiej musi jednak pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą. Dlatego prosimy o pomoc Annabellę, która i tak już została wmieszana w tę sprawę. Marietta Lehbeck zbyt jest znana w kręgach sztokholmskiej socjety, by mogła wziąć udział w tej maskaradzie.
Pomimo gorących protestów Marcusa, zgodziłam się posłużyć za przynętę. Drżałam na samą myśl o czekającym mnie zadaniu, ale bardzo chciałam przysłużyć się sprawie.
Po ustaleniu wszystkich szczegółów Marcus wyszedł ze mną do przedpokoju.
– No i nie będzie wycieczki łodzią – powiedział smętnie i pogłaskał mnie po policzku. – A tak się na nią cieszyłem!
– Ja też – odrzekłam z uśmiechem. – Popłyniemy innym razem – dodałam, przyglądając się mu z niepokojem. – Połóż się, chyba masz gorączkę. Lekarz musi zająć się twoją raną.
– Nie ma mowy! – wykrzyknął z pasją. – Będę blisko ciebie dziś wieczorem. Niech ktoś spróbuje cię tknąć!
Potrząsnęłam głową. Żywiłam nadzieję, że ma dość rozsądku, by zostać w domu. Widać było, że nie czuje się najlepiej.
Opuściłam Marcusa i udałam się na poszukiwanie Lity Fernér. Znalazłam ją w salonie. Przekazałam jej słowa męża i dorzuciłam sporo od siebie. O natarczywości Flory i rozpaczy pana Fernér a, który nie mógł jej się pozbyć.
– On bardzo panią kocha – zakończyłam z powagą.
Wiadomość o śmierci Flory utrzymano w czterech ścianach domu. Służba złożyła przysięgę milczenia, a policjantom zakazano wszelkich rozmów na ten temat. Nawet moja matka nie dowiedziała się o niczym, więc nie mogła zrozumieć, dlaczego wybieram się do Fernérów z nocną wizytą. W jej pojęciu zbyt często tam bywałam. Nie mogłam podać jej prawdziwej przyczyny, zanim sprawa znajdzie swoje rozwiązanie.
W przebraniu ulicznicy stanęłam na tym samym rogu co poprzednio. Nogi trzęsły się pode mną, a serce biło w oszalałym rytmie. Niechby pojawił się w pobliżu ktoś z sąsiadów lub znajomych! Mogłabym pożegnać się z dobrą opinią w tym mieście.
Ze strachu spotniały mi ręce i zaschło mi w ustach. Co się stanie, jeśli ten człowiek zwietrzy pismo nosem? Wystarczy jeden strzał oddany z bliskiej odległości, a policja i Marcus będą bezradni. Starałam się nie ulec panice.
Rozejrzałam się wokół, nigdzie żywego ducha. Jeśli rzeczywiście strzegli mnie policjanci, to doskonale się maskowali.
A Marcus? Był w pobliżu? Może leżał w łóżku powalony gorączką?
Zegar na wieży kościelnej wybił północ. Nic się nie wydarzyło.
A może byłam sama? Może policjanci nie dotrzymali słowa? Strach sparaliżował mnie całkowicie. Gdyby trzeba było uciekać, nie mogłabym ruszyć się z miejsca.
Zesztywniałam na odgłos kroków. Odwróciłam się powoli i ujrzałam starszą panią prowadzącą małą dziewczynkę.
Pani Nilsson z targowiska!
Puściłam rąbek sukni, który do tej pory trzymałam uniesiony we frywolnym geście. Policzki pałały mi ze wstydu.
– Annabello, po co tu stoisz? – spytała ze zdziwieniem pani Nilsson.
– Czekam na matkę – skłamałam.
– Znowu ma robotę?
– Tak. I nie lubi wracać samotnie po nocy.
– U kogo dziś gotuje?
Zatkało mnie.
– U… u Fernérów.
– Coś ostatnio dużo świętują.
– Tak, mają ważnych gości.
Pani Nilsson skinęła głową, życzyła mi dobrej nocy i odeszła w swoją stronę.
Jej nagłe pojawienie się mogło wystraszyć nieznajomego!
Czekałam dalej, ale wokół panowała cisza. Zaczęły mi cierpnąć nogi.
Minęło kolejne pól godziny. Z ciemności wychynął komisarz, a ulica zaroiła się od policjantów.
– To nie ma sensu, Annabello – westchnął komisarz. – Musieliśmy pomylić miejsce i czas. Może list został napisany dużo wcześniej.
– Lub ten człowiek wiedział o pułapce – dodał Marcus, który zjawił się przy moim boku. Miał rozpalone gorączką policzki i utykał.
Johan też tam był.
– Przecież ich informator w domu Fernérów nie żyje – powiedział.
– Może jest ich kilku – odrzekł krótko Marcus.
– Hm… – Komisarz tarł podbródek.
Byłam zmęczona i przemarznięta i nie miałam ochoty dyskutować nad możliwymi rozwiązaniami. Z wdzięcznością przyjęłam kurtkę, którą otulił mnie Marcus. Ofiarował się odprowadzić mnie do domu.
– Zrobiłaś, co do ciebie należało, Annabello – stwierdził. – Słodka i pociągająca z ciebie ulicznica!
Spojrzałam na niego z oburzeniem. Pozostali roześmiali się.
– Kręcimy się w miejscu – westchnął Marcus, gdy ruszyliśmy w kierunku mojego domu.
– Tak – przyznałam i spojrzałam na niego pytająco. – Sądzisz, że w domu Fernérów jest jeszcze jeden zdrajca?
– Na to wygląda. Zbyt wiele w tej sprawie dziwnych zbiegów okoliczności – odrzekł z goryczą.
Pożegnaliśmy się niedaleko domu, tak by nie zauważyła nas moja matka. Marcus pocałował mnie delikatnie w ucho i niechętnie puścił moją dłoń. Stał i patrzył za mną, dopóki nie dotarłam bezpiecznie do drzwi.
Następne dni upłynęły mi na przygotowaniach do obiadu u państwa von Blenk. W poniedziałek rano wezwano nas do Fernérów dla omówienia szczegółów królewskiego posiłku. Nie było wprawdzie pewności, czy król z królową zatrzymają się w domu Fernérów, ale na wszelki wypadek wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik.
Marcus leżał w łóżku. W ranę wdało się zakażenie i lekarz zalecił odpoczynek. Marietta przemyciła kilka listów do mnie. Jak wynikało z ich treści, jedynym marzeniem Marcusa było wyzdrowieć i zabrać mnie na przejażdżkę łodzią.
Ja też posłałam mu kilka listów, trochę ciastek i czekoladek, ale go nie odwiedziłam. Nie wypadało. Nie odwiedza się mężczyzn w ich sypialniach!
Obiad u von Blenków zakończył się pełnym sukcesem. Pani von Blenk dała nam do zrozumienia, że zawsze będzie korzystać z naszych usług. Matka pęczniała z dumy, ja czułam zażenowanie, zarówno pochwałami, jak i przewagą, którą w moim odczuciu zdobyłam nad matką.
Czwartek zszedł na przygotowaniach do królewskiego obiadu. Wieczorem padałam z nóg ze zmęczenia. Zapomniałam jednak o nim, kiedy zjawił się posłaniec z listem od Marcusa. Marcus powiadamiał mnie, że czuje się dobrze i zaprasza na przejażdżkę łodzią. Jeśli mam ochotę.
Miałam ochotę! Skończyłam zajęcia w okamgnieniu. Kiedy o zachodzie słońca siedziałam w malutkiej łódce wiosłowej, po zmęczeniu nie zostało ani śladu. Wokół rozpościerała się spokojna toń wody, a ja przyglądałam się silnym dłoniom Marcusa ściskającym wiosła. Jakże go kochałam! A jego wzrok mówił mi, że on odwzajemnia moje uczucia.
Długie rozstanie nie wyszło nam na dobre. Byliśmy równie zawstydzeni i niepewni jak przy pierwszym spotkaniu. Oboje myśleliśmy o listach, które pisywaliśmy do siebie w trakcie choroby Marcusa. Gorące, szczere listy miłosne. Łatwo przelewać uczucia na papier, znacznie trudniej mówić o nich!
Opowiadałam Marcusowi o swoich zajęciach, on o atmosferze w domu Fernérów. Nie zdarzyło się nic nowego, ale wszyscy zaczęli traktować się z podejrzliwością. Cederwed wciąż przebywał w mieście, nikt jednak nie wiedział, gdzie i kiedy uderzy.
Popłynęliśmy na wschód, minęliśmy port i oddalaliśmy się od miasta. Zbliżaliśmy się do starego portu, który nie był w użyciu od co najmniej stu lat. Leżał teraz przed nami, brzydki i zniszczony, musieliśmy go opłynąć, by dotrzeć do pięknych plaż położonych tuż za nim.
Łódka prześlizgnęła się obok kamiennych bloków, pozostałości kei, i zbliżała do starego nabrzeża. W murze z kamienia widać było słabe ślady po wyrytych nazwach statków, które cumowały tam wiele lat temu. Niektóre spoczywały na dnie, inne tkwiły na wpół pogrzebane w przybrzeżnych piaskach.
Czytałam napisy. „Hildur” z Falsterbo. Måsen, Malmø 1701. I…
– Marcus! – szepnęłam bezgłośnie.
Zauważył już to, co ja. Nazwę statku, który przybijał do tego miejsca w poprzednim stuleciu. „Aldebaran”!