ROZDZIAŁ V

Całe towarzystwo ruszyło zwiedzać okolice Ystad i w domu zapanowała cisza. Stałyśmy z Mariettą przy oknie, przypatrując się, jak pan Fernér pomaga małżonce dosiąść wierzchowca. Pani Fernér wydawała się zalękniona, niepewnym ruchem przytrzymywała kapelusz na głowie. Jej mąż popatrywał na nią wzrokiem, w którym ulga przeplatała się z chytrością i poczuciem winy. Winy zresztą było w tym spojrzeniu najmniej!

Pani Fernér pomachała mężowi i dołączyła do reszty. Pan Fernér nie zadał sobie trudu, by odwzajemnić gest pożegnania, i spiesznie wszedł do domu.

– Teraz! – szepnęła Marietta.

Wyślizgnęłyśmy się z pokoju i stanęłyśmy u szczytu schodów, spoglądając w dół. Flora czekała w sieni, twarz wykrzywiła w zachęcającym uśmiechu.

– A więc? – usłyszałyśmy głos pana Fernéra. – Czujesz się lepiej?

– Dużo lepiej – szepnęła, patrząc na niego uwodzicielsko. – Pewnie zaszkodziło mi coś z wczorajszego obiadu. Te dziewki kuchenne nie grzeszą czystością…

Otworzyłam usta, lecz w tej samej chwili dłoń Marcusa zacisnęła się na mojej, więc się nie odezwałam. Flora wzięła pana Fernéra pod rękę i razem skierowali się do dużego salonu.

Marietta mrugnęła do nas i ruszyła w dół schodów, jęcząc głośno:

– Och! Ta straszna migrena!

Flora i pan Fernér odwrócili się gwałtownie i spojrzeli na nią z zaskoczeniem.

– Nie pojechałaś z tamtymi? – spytała Flora lodowatym tonem.

– Nie, potwornie boli mnie głowa – odpowiedziała Marietta, dramatycznym gestem przykładając dłoń do czoła.

Pan Fernér machnął ręką z irytacją.

– Sprawdź w spiżarni – rzucił kwaśnym tonem – Lita trzyma jakieś środki w komodzie po prawej stronie. A potem się połóż. Albo idź na spacer. Świeże powietrze dobrze robi na ból głowy.

– Tak też zrobię – zaszczebiotała Marietta. – Jak to dobrze, że i ty się lepiej czujesz, Floro! Jeśli ruszysz od razu, z pewnością dogonisz pozostałych gości.

– O, nie, nie powinnam się dziś przemęczać – odrzekła Flora, przybierając minę cierpiętnicy. – Ty powinnaś jednak się przejść. Lub przespać. Zadbamy, by nikt ci nie przeszkadzał.

Marietta cofnęła się w głąb salonu, pociągając za sobą Florę i pana Fernéra. Gdy tylko zniknęli nam z oczu, zbiegliśmy z Marcusem na dół i weszliśmy ukradkiem do biblioteki. Zasiedliśmy przy jednym ze stołów i pogrążyliśmy się w podręcznikach do nauki francuskiego.

Marietta zniknęła w spiżarni.

Liczyliśmy na to, że para zechce poszukać spokojnego miejsca na schadzkę. I rzeczywiście, w chwilę później stanęli w drzwiach biblioteki, spoglądając na nas z niepomiernym zdumieniem.

Flora rozdziawiła usta. Nie wyglądała zbyt apetycznie.

– Wy też zostaliście?

– Tak – powiedział Marcus. – Pani Fernér pozwoliła łaskawie, bym udzielił pannie Annabelli kilku lekcji francuskiego, zwłaszcza w zakresie słownictwa kulinarnego. Najwspanialsze książki kucharskie wyszły spod pióra Francuzów. Wybraliśmy ten moment, by nikomu nie przeszkadzać.

– Dziewka kuchenna na salonach!

– Nie należy wyrażać się lekceważąco o uczciwym zajęciu – odrzekł sucho Marcus. – Poza tym, choć nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia, wiedz, że Annabella nie jest dziewką kuchenną. – Uniósł jedną brew. – Ojciec prosił przekazać ci pozdrowienia, Floro. Niepokoi się o ciebie i twoje… dobre imię.

– Ach, tak?

– Uważa, że ostatnimi czasy zbytnio gustujesz w towarzystwie mężczyzn.

Flora zesztywniała.

– Dostałam wczoraj list od twego ojca – oświadczyła. – W ogóle o tym nie wspomina.

Spojrzałam na Marcusa. Z pewnością blefował, ale Flora nie była pewna swego.

– Nic na to nie poradzę, że panowie lgną do mnie – ciągnęła. – Mimo to jestem porządną i przyzwoitą kobietą, więc nie masz się czego obawiać. Ojciec powinien zwrócić baczniejszą uwagę na to, z kim ty przestajesz! – dodała, obrzucając mnie zimnym wzrokiem.

– Być może! – rzucił wesoło Marcus. – Słuchajcie… Skoro jest nas czworo, może zagramy partyjkę?

– Nie, dziękujemy, nie chcemy przerywać waszego słodkiego tête – à – tête.

Wycofali się. Pan Fernér nie odezwał się ani słowem, ale poczerwieniał i sprawiał wrażenie zakłopotanego.

Spojrzeliśmy po sobie. Co mieliśmy zrobić? Zaświtała mi w głowie pewna myśl.

– Proszę pana! – krzyknęłam, wybiegając za nim.

Zatrzymał się z ponurym wyrazem twarzy.

– Słucham? – spytał z godnością. Coraz mniej go lubiłam.

– Chodzi… o mojego ojca – zaczęłam. – Był w pana wieku i zawsze się dobrze o panu wyrażał, jako o dobrym przyjacielu i szlachetnym człowieku. Przed śmiercią bardzo chorował, a pańska wierna przyjaźń była mu wielkim pocieszeniem.

– Hm! – chrząknął pan Fernér. – Doprawdy?

Czynił wysiłki, by przypomnieć sobie, cóż takiego uczynił dla mego ojca. Wiedziałam jedynie, że go znał.

– Chciałam podziękować za wszystko – dodałam, obrzucając go spojrzeniem pełnym wdzięczności i podziwu.

Moje słowa wywarły na nim pewne wrażenie. Rysy jego twarzy złagodniały.

– Hm… – chrząknął ponownie, tym razem z zażenowaniem. Musiałam obudzić w tym człowieku resztki dumy i sumienia. To z pewnością nie ułatwi Florze zadania!

Zadowolona wróciłam do Marcusa, który czekał na mnie w bibliotece.

Flora i pan Fernér zniknęli w drzwiach salonu, a my z Marcusem pospieszyliśmy tą samą drogą, by podsłuchać ich rozmowę w sieni. Teraz para była w zupełnie odmiennym nastroju.

– Proszę się nimi nie przejmować – usłyszałam głos Flory. – Nic nie znaczą!

– Dajmy sobie jednak spokój – odpowiedział pan Fernér.

– Jaka szkoda – zaszczebiotała Flora. – Tak się cieszyłam na rozmowę z panem! Rzadko można spotkać mężczyzn pańskiego pokroju. Takich inteligentnych i niepospolitych…

Marcus posłał mi zrezygnowane spojrzenie.

Flora dodała coś jeszcze, czego nie zrozumieliśmy. Przechyliłam się przez poręcz i ujrzałam, jak bierze pana Fernéra pod rękę. Przypominała pająka, który stara się omotać swą ofiarę. Niemal hipnotyzowała go wzrokiem, on zaś toczył walkę z samym sobą.

– Chodź – zdecydował. – Pójdziemy do mego pokoju!

Wpadliśmy w panikę. Co teraz?

Marietta była szybsza. Musiała usłyszeć te słowa, bo kiedy Flora i pan Fernér znaleźli się na piętrze, dobiegł nas jej beztroski głos.

– Czy mogę pożyczyć przybory do szycia? Koronki w mojej koszuli nocnej się naddarły.

Pan Fernér sapnął z wściekłością, Marietta jednak nie dała się zbić z tropu.

– A co z pańską przepukliną? Ostatnio ponoć dawała się panu we znaki, tak przynajmniej twierdzi Lita…

– Dość! – syknął gniewnie pan Fernér. – Idziemy stąd, Floro. To istny dom wariatów!

– Wezmę tylko kapelusz – powiedziała szybko Flora. Wyglądała, jakby miała pęknąć ze złości.

– Co robimy? – spytałam Marcusa.

– Zostaw to mnie – odrzekł z uśmiechem triumfu. – Czas na popisowy numer!

Przestraszyłam się nie na żarty i z niepokojem śledziłam go wzrokiem, kiedy schodził po schodach. Pan Fernér czekał na Florę, która nie zdążyła jeszcze wrócić z kapeluszem.

– Miło z pańskiej strony, że zajmuje się pan Florą – zaczął Marcus uprzejmie. – Wiem, że poświęcam jej zbyt mało czasu, ale jak pan zapewne się domyśla, mam pewne obiekcje co do jej osoby.

– Tak? Nie bardzo pojmuję?

– Ależ, drogi panie. Pamięta pan z pewnością, że mój brat się zabił?

– W efekcie pojedynku…

– Pojedynek nie ma tu nic do rzeczy. Winna jest Flora. Nie może żyć bez mężczyzn, dlatego właśnie nabawiła się francuskiej choroby. O tym pan, rzecz jasna, słyszał. To żadna tajemnica. Była nieostrożna, zadała się z pewnym marynarzem. Mojego brata strasznie to dotknęło, a kiedy zabił w pojedynku najlepszego przyjaciela, stracił ochotę do życia.

– Flora twierdzi, że bili się o nią.

– Cóż… nie dziwię się. – Po głosie Marcusa poznawałam, że się uśmiecha. – Wszyscy wiedzą, że Flora musi czuć się ubóstwiana. Prawda zaś jest taka, że mężczyźni jej unikają ze względu na jej niewielki… nazwijmy to blessure d’amour. Dziękuję panu raz jeszcze. To może tchórzostwo z mojej strony, ale postawiłem warunek, że nie ożenię się z nią, póki nie wyzdrowieje. Z tego właśnie względu zwlekamy ze ślubem.

W sieni rozległy się kroki Flory, więc Marcus szybko się oddalił.

– Jestem gotowa – oznajmiła. – Ruszamy?

– Co? Och… – Pan Fernér sprawiał wrażenie, jakby zbudził się z koszmarnego snu. – Nie… Obawiam się, że musisz wybrać się sama. Przypomniałem sobie, że czeka na mnie mnóstwo korespondencji.

– A więc zostanę z tobą.

– Nie, idź! – powiedział z irytacją. – Wyjdź na świeże powietrze. Jesteś taka blada!

Po tych słowach zniknął w drzwiach gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Pobiegliśmy do Marietty. Na nasz widok podniosła kciuki w górę i wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.

– Czy to prawda, że Flora choruje? – spytałam Marcusa,. Było mi jej trochę żal.

– Jeśli dotąd nie zachorowała, to ma dużo szczęścia – odrzekł sucho.

Marcus odprowadził mnie do domu. Musiałam wracać i chętnie zgodziłam się, by mi towarzyszył. Twierdził, że nie lubi, gdy chodzę sama. Nawet w biały dzień!

Matka była już w domu. Na mój widok odetchnęła z ulgą, ale nie okazała zadowolenia.

– Annabello! Gdzie się podziewałaś? – spytała surowym tonem. – Nie jesteś sama? Z mężczyzną?

Przedstawiłam jej Marcusa. Stopień porucznika zrobił na niej wrażenie. Z miejsca jednak stała się podejrzliwa. Czytałam w jej oczach jak w księdze: skandale, nieślubne dzieci, plotki…

– Głośno mówi się, że po Ystad grasuje przestępca – powiedział spokojnie Marcus – pozwoliłem więc sobie odprowadzić pani córkę do domu. Jest zbyt piękna i uczciwa i zbyt dobrze gotuje, by narażać ją na niebezpieczeństwo.

– Więc tak… – Matka wyglądała na zdezorientowaną.

– Annabella przygotowała najwspanialszy posiłek, jaki zdarzyło się nam jeść. Prawdziwy z niej skarb!

– Rozumiem… – Matka wyprostowała się i spojrzała na mnie ostrym wzrokiem. – Annabello, zapomniałaś, że mamy dziś piec chleb?

Rzeczywiście! Na śmierć zapomniałam.

Marcus pożegnał się w chwilę później. Zaczęłam za nim tęsknić, zanim doszedł do drzwi. Matka nie dała mi jednak wiele czasu na myślenie, tylko zaprzęgła do pracy. Sama miała jakąś sprawę do załatwienia.

Długo jej nie było. Wróciła zła, powiem więcej, zszokowana!

Złożyła wizytę w domu Fernérów, gdzie powiedziano jej, że przerastam ją w sztuce kulinarnej. Te plotkarki z kuchni wygadały jej wszystko.

Pocieszałam ją, jak mogłam, tłumaczyłam, że brak mi jej pewności i doświadczenia, ale matka nie mogła dojść do siebie.

– Wiesz, czego jeszcze się dowiedziałam? – spytała ostro.

– Nie…

– Że ty, moja córka, którą wychowywałam na przyzwoitą dziewczynę, zadajesz się z mężczyzną obiecanym innej kobiecie!

– To też usłyszałaś od kucharek? – zapytałam sucho.

– Nie… To znaczy, one mówiły, że porucznik Dalin jest taki przystojny, że przyszedł do kuchni i nie mógł od ciebie oczu oderwać. Annabello, to nie przystoi!

– Mamo…

– Milcz! Wracając natknęłam się na pewną młodą damę. Spytała, kim jestem, a kiedy się przedstawiłam, opowiedziała mi straszne rzeczy!

Matka zaczęła płakać.

– Ta biedna kobieta była załamana, choć starała się dzielnie panować nad sobą. Panna Mørne, tak się nazywa, młoda i sympatyczna. Złożyła mi wyrazy ubolewania i miała powód po temu. Ponoć zwabiłaś jej przyszłego męża do naszego domu w środku nocy! Annabello, nie znajduję słów! Co za wstyd!

– To nieprawda!

Matka nie słuchała.

– Wiesz, co jeszcze powiedziała? – ciągnęła bezlitośnie. – Przyjechał ojciec porucznika, generał Dalin, i wpadł we wściekłość. Zabronił synowi spotykać się z tobą! A ty masz zakaz opuszczania domu! Dopóki ten porucznik, ten… uwodziciel, nie wyjedzie!

Łzy napłynęły mi do oczu. Byłam tak roztrzęsiona, że wyciągając chleb z pieca, niezręcznym ruchem odwróciłam go spodem do góry. Przeraziłam się.

Bochenek odwrócony w piecu wróżył czyjąś rychłą śmierć!

Загрузка...